Przesmycki
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęDwaj pabianiczanie przyczynili się do szybszego zakończenia II wojny światowej. Był to nie tylko Edward Fokczyński - członek zespołu specjalistów, którzy złamali kod niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma, ale także Edward W. Przesmycki, którego informacje wywiadowcze umożliwiły powodzenie operacji „Torch” – inwazja aliantów w Afryce Północnej w 1942 r. Działalność E. Przesmyckiego mogłaby stanowić znakomitą kanwę dalszego ciągu kultowego filmu „Casablanca”.
Edward Przesmycki (1912-1960) - prawnik i ekonomista, dyplomata. Po upadku Francji we francuskim Ruchu Oporu, następnie kierownik Biura Polskiego oraz placówki wywiadowczej w Casablance, w 1945 konsul RP w Brukseli, po wojnie na emigracji w Casablance.
Według krótkiej biografii przygotowanej przez przedstawiciela rodziny Przesmyckich Sławomira Przesmyckiego - Edward Wincenty Przesmycki urodził się 13 września 1912 r. w Pabianicach jako najmłodsze dziecko Dominika (1872-1955) i Honoraty z d. Możyszek (1881-1961). Miał dwie siostry – Annę Władysławę (ur.1901) i Apolonię (ur. 1904) oraz trzech braci – Eugeniusza (ur. 1903), Józefa (ur. 1905) i Karola (ur. 1907).
Po ukończeniu trzech klas szkoły powszechnej dalszą naukę pobierał w Gimnazjum Państwowym im. Jędrzeja Śniadeckiego w Pabianicach. W gimnazjum aktywnie działał społecznie, kilkakrotnie pełniąc funkcję przewodniczącego szkolnych kół Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej oraz Ligi Morskiej i Kolonialnej. Po ośmiu latach edukacji uzyskał świadectwo dojrzałości.
Otrzymawszy maturę Edward Przesmycki zgłosił się na ochotnika do Szkoły Podchorążych Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. Służył w Baterii 3., w 1933 r. uzyskując stopień plutonowego podchorążego. Przydział mobilizacyjny otrzymał do 8. pułku artylerii ciężkiej w Toruniu. W 1935 r. otrzymał awans na podporucznika.
W 1933 r. rozpoczął studia na Wydziale prawno-Ekonomicznym Uniwersytetu Poznańskiego, ślubowanie złożył 12 grudnia tego roku. Po ukończeniu studiów i obronie pracy dyplomowej uzyskał tytuły magistra ekonomii politycznej i magistra praw.
Już podczas studiów Edward Przesmycki pracował w Głównym Urzędzie statystycznym i Instytucie Studiów Społecznych w Warszawie. W roku akademickim 1936/37 był młodszym asystentem na Uniwersytecie Poznańskim. 1 czerwca (lub lipca) 1937 r. rozpoczął pracę w dyplomacji, jako pracownik Kontraktowy konsulatu RP w Szczecinie (Niemcy). 1 listopada 1937 r. podjął pracę (nadal jako pracownik kontraktowy) w konsulacie RP w Kiszyniowie (Rumunia). Po jej zakończeniu rozpoczął praktykę w centrali Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie. Był ostatnim kurierem wysłanym z centrali MSZ do ambasady RP w Moskwie tuż przed wybuchem II wojny światowej. Do kraju powrócił 31 sierpnia 1939 r.
Po wybuchu wojny walczył w 4. Pułku Artylerii Ciężkiej, prawdopodobnie wówczas po raz pierwszy odznaczony Krzyżem Walecznych. Po klęsce krótko znajdował się w niewoli sowieckiej, następnie przez Rumunię przedostał się do Francji, gdzie wstąpił do I Dywizji Grenadierów. Wcielony do 1. Pomorskiego Pułku Artylerii Ciężkiej ( w nomenklaturze francuskiej 201 pac). 3 maja 1940 r. awansowany do stopnia porucznika. Uczestniczył w walkach w obronie Francji, ponownie otrzymał Krzyż Walecznych oraz Croix de Guerre za okazanie „wyjątkowej odwagi” w walkach koło miejscowości Steinbach w Alzacji. Był ranny, w niewoli niemieckiej przebywał do początku sierpnia 1940 r.
Od września 1940 r. Edward Przesmycki był członkiem polskiej organizacji konspiracyjnej (siatki wywiadowczej), później nazwanej Réseau F, współtworzącej francuski ruch oporu (Résistance). Używał pseudonimu „Vincent”. W ramach działań zmierzających do stworzenia kanału przerzutu polskich żołnierzy przez francuską Afrykę Północną Edward Przesmycki wyjechał do Algieru, w którym znalazł się 1 lutego 1941 r. Pracował tam przez rok w Polskim Czerwonym Krzyżu i Delegaturze (Dyrekcji) Biur Polskich na Afrykę Płn., sprawując funkcję referenta opieki nad wojskowymi. Edward Przesmycki był już wówczas członkiem ekspozytury wywiadowczej mjr. Słowikowskiego (kryptonim „Rygor”).
W lutym 1942 r. znalazł się w Casablance, gdzie objął funkcję zastępcy dyrektora Biura Polskiego i dyrektora Towarzystwa Opieki nad Polakami. Jednocześnie w marcu 1942 r. z polecenia mjr. Słowikowskiego został kierownikiem placówki wywiadowczej w Casablance, używając nadal pseudonimu „Vincent”, a od czerwca 1942 r. „Lech”. Informacje zgromadzone przez por. Przesmyckiego, zwłaszcza dotyczące potencjału francuskiej marynarki wojennej i przygotowań do obrony Maroka, zostały wykorzystane przez aliantów podczas lądowania w Afryce Płn. nocą z 7 na 8 listopada 1942 r. (operacja „Torch”).
14 grudnia 1942 r. delegat rządu RP Emeryk August Hutten – Czapski notyfikując francuskiemu komisarzowi generalnemu uruchomienie konsulatu informował, że Edward Przesmycki obejmie w nim funkcję attaché w randze wicekonsula. W listopadzie 1943 r. został odwołany do centrali MSZ w Londynie.
Z dniem 15 grudnia 1944 r. E. Przesmycki został powołany przez ministra spraw zagranicznych Adama Tarnowskiego na stanowisko szefa konsulatu RP w Brukseli w randze wicekonsula. Do stolicy Belgii przybył 3 stycznia 1945 r. i następnego dnia objął kierownictwo konsulatu. 3 marca otrzymał prawo używania tytułu konsula, co 7 marca listem komisyjnym stwierdził prezydent RP Władysław Raczkiewicz. Edward Przesmycki funkcję konsula RP sprawował do 8 czerwca 1948 r, gdy podał się do dymisji argumentując to rozbiciem obozu niepodległościowego po śmierci Prezydenta Raczkiewicza i stanowiskiem emigracyjnej Polskiej Partii Socjalistycznej. W tym czasie był rozpracowywany przez agentów komunistycznego wywiadu.
Po złożeniu dymisji Edward Przesmycki wyjechał do Maroka, gdzie objął posadę dyrektora firmy „Maroc Impex”, należącej do byłego konsula honorowego Francuza Paula Etienne Torre. Nieformalny doradca ekonomiczny sułtana (od 1957 r. króla) Muhammada V. Otrzymał status bezpaństwowca. Dwukrotnie (1956 i 1959) podróżował w celach handlowych do PRL. Za pierwszym razem uczestniczył w Międzynarodowych Targach Poznańskich w czasie Poznańskiego czerwca. W obu przypadkach poddany inwigilacji Służby Bezpieczeństwa. Podczas pobytu w 1959 r. rozmowy prowadzili z nim funkcjonariusze wywiadu, odmówił współpracy.
Żonaty z Haliną z d. Fijałkowską. Córka Halina urodziła się 30 czerwca 1941 r. w Algierze.
Zmarł nagle 16 lutego 1960 r. w Casablance. Pochowany na tamtejszym cmentarzu katolickim.
Odznaczony Krzyżem Walecznych (dwukrotnie), Croix de Guerre 1939-1940 (Francja), Médaille de la Résistance (Francja), Médaille du Mouvement National Belge – Medaille van de Belgisch Nationale Beweging 1940-1945 (Belgia), orderem l’Ordre du Ouissam Alaouîte Chérifien (klasa oficer, Maroko).
Edward Przesmycki był bliskim współpracownikiem majora Mieczysława Słowikowskiego, twórcy siatki szpiegowskiej w Afryce, której działalność zmieniła losy II wojny światowej. Słowikowski był szefem Ekspozytury Wywiadowczej „Afryka” w Algierze, ówczesnego centrum politycznego całej francuskiej Afryki Północnej. W swoich wspomnieniach „W tajnej służbie: jak polski wywiad dał aliantom zwycięstwo w Afryce Północnej” raz po raz wspomina Przesmyckiego – „Vincent”, „Lech”.
Edward Przesmycki był także prawą ręką hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego, Delegata Rządu RP w Afryce Północnej.
Major Słowikowski pisze: (…) Tak przedstawiłem „Delegatowi” (Hutten-Czapski) swoje stanowisko, prosząc go o wydanie stosownych zarządzeń konsulatowi w Casablance. „Delegat” w zupełności zgodził się ze mną, lecz ze względu na przeprowadzaną zmianę personelu w tzw. Biurze Polskim w Casablance ta sprawa musiała poczekać. Zwalniał on też inż. Majewskiego z pracy w konsulacie, a na jego miejsce posyłał znajdującego się w Algierze urzędnika MSZ, Edwarda Przesmyckiego, któremu miał zlecić załatwienie tej sprawy [uwolnienie zatrzymanych Polaków].
Po omówieniu jeszcze różnych bieżących kwestii wróciłem do hotelu. Idąc, przypomniałem sobie, że por. Przesmycki współpracował w Marsylii z ppłk. dypl. Stafiejem w poszukiwaniu dróg ewakuacji naszych żołnierzy. Mógłbym wobec tego użyć go do pracy wywiadowczej jako żołnierza niezwolnionego z wojska. Jego stanowisko urzędnika zatwierdzonego przez władze w Biurze Polskim dawało mu doskonałą przykrywkę i swobodę ruchów. Naturalnie trzeba się dowiedzieć, czy zechciałby ze mną pracować. (…)
„Banuls” dostał polecenie porozmawiania z Przesmyckim, czy nie zechciałby on współpracować z nami jako kierownik Placówki Wywiadowczej Casablanca. Naturalnie jego praca musi być utrzymana w tajemnicy przed „Delegatem”. Na odpowiedź poczekam dwa-trzy dni. (…)
12 marca rozmawiałem z por. Przesmyckim o jego przyszłej pracy w wywiadzie jako kierownika Placówki Wywiadowczej Casablanca. Traktowałem go już jako oficera wywiadu Ekspozytury, a ponieważ wyjeżdżał za parę dni, aby objąć stanowisko w Biurze Polskim, wypłaciłem mu więc należną gażę za ten miesiąc, bo z chwila jego przybycia na miejsce placówka powinna rozpocząć działalność.
Przekazałem mu następnie ogólne wytyczne o pracy wywiadowczej oraz szczegółowe instrukcje dotyczące placówki i specjalne zadania do wykonania. Teren jego pracy będzie przede wszystkim Maroko Francuskie, a Maroko Hiszpańskie, jeśli okaże się to możliwe. Musi zwłaszcza interesować się Tangerem, ze względu na to, ze w tym mieście, międzynarodowym i neutralnym, są różne konsulaty, tak alianckie, jak i państw Osi. Działają tam tez sieci różnych wywiadów. Jest tam dużo uchodźców pochodzenia żydowskiego, których można wykorzystać.
Zadania stałe to przede wszystkim sprawy natury wojskowej, lądowe i morskie, w następnej kolejności ogólnopolityczne i ekonomiczne. Otrzyma je na piśmie przed samym wyjazdem.
Poleciłem mu jak najszybsze wysłanie z Maroka do Portugalii Birkenmeyera i Borońskiego oraz zebranie ścisłych danych dla Centrali o akcji grupy mjr. Wysoczańskiego.
Por. Przesmycki, jak mi powiedział, bardzo jest zadowolony z pracy ze mną i doskonale zrozumiał swoje zdanie, które będzie się starał wykonać jak najlepiej. (…)
„Vincent” zameldował swój wyjazd do Casablanki, prosząc o dodatkowe instrukcje. Doręczyłem mu je osobiście, dając personalne kontakty do wykorzystania – list do „Marcela” [Marcel Dubois, komisarz policji w Marsylii przeniesiony służbowo do Rabatu] oraz sposób utrzymywania ze mną łączności przez konsulat amerykański w Casablance za pośrednictwem wicekonsula Kinga. Swoją pocztę będzie adresował na nazwisko „Mr Rygor”, moja zaś do niego będzie dla „Mr Johnsona”. Dałem mu pieniądze na przejazd i pożegnałem, życząc powodzenia w pracy.
Musiałem pójść do konsulatu amerykańskiego w celu omówienia łączności pocztowej z nową placówką w Casablance. Przed konsulatem , po drugiej stronie ulicy, spostrzegłem osobnika wyróżniającego się ubraniem. To zapewne nowy agent komisarza Begue, pomyślałem sobie. Nie miałem przy sobie żadnych „papierków”, a byłem, jak zawsze, przyzwoicie ubrany, wszedłem więc pewnie do gmachu. Widziałem, że agent nie zwrócił na mnie uwagi. (…)
Byłem pewien, że „Vincent” potrafi również dobrze załatwić sprawę z „Marcelem” dla terenu Maroka i Tangeru. Napiszę do niego o tym w następnej poczcie. (…)
„Vincent” w ostatniej poczcie meldował, iż w Tangerze nawiązał już kontakty i ma paru informatorów obserwujących działalność konsulatu niemieckiego. Donosił on o częstych kontaktach pewnego urzędnika konsulatu amerykańskiego z członkami konsulatu niemieckiego. Poza tym będzie mógł wymieniać dolary na franki i podał mi tamtejsze kursy czarnej giełdy. Były one wyższe od cen oferowanych w Algierze. Wymianę dolarów w przyszłości będzie on przeprowadzał w Tangerze.(…)
Ze względów bezpieczeństwa zmieniłem też pseudonimy oficerom wywiadowczym Ekspozytury, mianowicie: „Banulsowi” na „Start”, „Mustafie” na „Nord” i „Vincentowi” na „Lech”, o czym naturalnie zawiadomiłem Centralę.(…)
Miałem nareszcie w kasie zapas gotówki w dolarach, mogłem więc być spokojny o jutro. Przesyłałem częściowo dolary „Lechowi”, by je wymienił w Tangerze. Mogłem teraz wprowadzić w życie swój plan zapewniający również spokojną pracę placówkom. Polegał on na zdeponowaniu u kierowników placówek wywiadowczych pewnych kwot jako stałych zaliczek. Mogły być one naruszone przez kierowników tylko w razie nieotrzymania na czas miesięcznej dotacji budżetowej z Ekspozytury. Jeśli tak się stało, zaliczka musiała być zaraz przy najbliższym rozliczeniu kasowym odnowiona. Zabezpieczałem w ten sposób placówki co najmniej na miesiąc, na wypadek jakieś katastrofy lub przerwania łączności z Ekspozyturą. Dawało to więc większą pewność i swobodę kierownikom. (…)
Rozpatrując pracę Placówki Nr 3, doszedłem do wniosku, iż należałoby przyśpieszyć otrzymywanie przez Centralę wiadomości z Maroka. Dlatego też „Lech” otrzymał polecenie bezpośredniego wysyłania poczty do Centrali przez Konsulat Stanów Zjednoczonych w Casablance i przesyłanie odpisów raportów do Ekspozytury. Zawiadomiłem o tym Centralę depeszą nr 488. Musiałem mieć możność kierowania i kontrolowania pracy tej placówki, za którą przecież ponosiłem odpowiedzialność przed Centralą. (…)
Ogólnie rzecz biorąc, chciałem podczas pobytu w Maroku sprawdzić: pracę Placówki Nr 3, organizację sieci wywiadowczej w terenie i możliwość zainstalowania katarynki (nadajnik) w Casablance. Następnie chciałem obejrzeć fabrykę w Agadirze i dowiedzieć się od Laskara o jego możliwościach pracy wywiadowczej. Planowałem wizytę w Tangerze i rozmowę z płk. Eddym. W końcu zaś chciałem odpocząć choć kilka dni i przestać myśleć o wszystkim.
Co z tego wyniknie i jak się to ułoży, nie wiedziałem.
W Casablance na dworcu powitał nas „Lech”, który zakomunikował mi, iż na czas pobytu znalazł nam lokum w domu pani Goworowskiej, która z dziećmi wyjeżdża na letnisko w okolice miasta. Będę więc mógł spokojnie pracować. (…)
Lechowi powiedziałem, że dopiero 14 sierpnia o 10.00 będę u niego w konsulacie, by omówić sprawy jego placówki. Niech wszystko przygotuje do zreferowania. (…)
14 sierpnia rano byłem już w Biurze Polskim, gdzie oczekiwał mnie „Lech”. Mogliśmy pracować spokojnie, gdyż formalny dyrektor i były konsul honorowy pan Torre zaglądał tu bardzo rzadko.
„Lech” zreferował mi sytuację polityczno-ekonomiczną Maroka oraz zebrane przez siebie wiadomości wojskowe dotyczące oddziałów wojskowych, lotnisk, umocnień brzegowych, obrony przeciwlotniczej, stanowisk baterii, zapasów amunicji i materiałów wojennych oraz okrętów w porcie Casablanca.
Sprawdziłem te informacje z tymi, które już miałem. Z referatu wynikało, że garnizon Casablanki oraz garnizony północnej części Maroka, jak Fez, Meknes, Rabat i inne pomniejsze, zostały rozpracowane bardzo dobrze. Południowa część Maroka zaś miała jeszcze duże braki.
„Lech” się skarżył, iż ma problemy z wyjazdami na południe, gdzie nie ma obywateli polskich i nie może usprawiedliwić swoich podróży, a oprócz tego istnieją duże trudności komunikacyjne. Jeśli chodziło o odcinek morski, wiadomości o okrętach stojących w porcie były wystarczające. Brakowało natomiast informacji o stałym ruchu statków handlowych.
W Tangerze „Lech” miał trzech informatorów, Żydów, obywateli polskich, dostarczających mu wiadomości kontrwywiadowczych o Niemcach i pośredniczących przy wymianie dolarów.
Jeśli zaś chodziło o sieć wywiadowcza, to miał już kilku agentów, lecz tylko z terenu Casablanki i Rabatu. Dałem im następujące numery: 1851, 1952, 1953, 1954, 1955, 1956 i 1957. „Lech” powiedział mi również, że konsul honorowy jest mu bardzo pomocny w pracy, przekazując różne bardzo wartościowe informacje. Chciał on koniecznie mnie poznać. Naturalnie zgodziłem się chętnie, umawiając wizytę na 16 sierpnia po południu.
Spytałem teraz „Lecha” o współpracę z „Marcelem”. Wyczułem, iż nie była ona idealna. Brakowało w niej serdeczności oraz jakby wzajemnego zaufania. Była niemal tylko oficjalna. Nie wiedziałem, czemu to przypisać. Znając „Marcela”, zdawałem sobie sprawę, że jest to typ, który można by określić jako „brat łata”.
Oświadczyłem „Lechowi”, iż zależy mi na jego dobrych stosunkach z „Marcelem”, który wyświadczył nam wiele przysług i któremu ufam w stu procentach. Wytłumaczyłem mu, na czym te stosunki mają polegać. „Marcel” ma bardzo ważną , a zarazem trudną pozycję w Rabacie, i dlatego należy z niej umiejętnie korzystać. Dzięki niemu właśnie zostali zwolnieni z więzienia Birkenmeyer i Boroński. Niech nie przywiązuje wagi do opowiadań różnych ludzi, bo wynikają one z zazdrości i osobistych zawiści związanych ze służbą i stanowiskiem. Przypuszczałem bowiem z relacji „Lecha”, o co chodziło i kto był powodem niezbyt dobrych układów. Powiedziałem, że jutro przyjeżdża do mnie „Marcel”, więc dla nawiązania przyjaźniejszych stosunków zapraszam wszystkich na kolację.
Zapytałem również o kolonię polską w Maroku. Okazało się, że jest tu stara emigracja przedwojenna, która zdążyła się już dorobić, i nowa po ostatniej wojnie. Wśród tej drugiej znajduje się spora grupa urzędników Banku Polskiego, grono starszych oficerów zawodowych Wojska Polskiego oraz liczne grono kobiet – żon marynarzy, oficerów itp., które nota bene najlepiej dały sobie radę, urządzając się wygodnie, przynajmniej niektóre. Zresztą utrzymywał on z nimi tylko stosunki urzędowe w ramach Biura Polskiego. Powiedziałem mu na to: „To bardzo dobrze”.
Po rozmowie z „Lechem” byłem dostatecznie zorientowany w pracy i sytuacji tej placówki. Miał on trudności z doborem agentów do sieci wywiadowczej. Nie była to bowiem rzecz łatwa w społeczeństwie podlegającym silnej propagandzie rządu Vichy i należącym ze względów oportunistycznych w większości do organizacji „Légion” lub SOL [Legionowa Służba Porządkowa, francuskie SS].
Z drugiej strony nie wiedziałem, jak on do tej sprawy podchodził. Wszystko zależało bowiem od właściwości i indywidualnych cech każdego człowieka. Porozmawiam z „Marcelem”, dowiem się, co on o tym myśli, i wtedy zorientuję się, co można zrobić.
Rano 15 sierpnia przyjechał „Marcel”. Spotkałem go na dworcu. Cieszył się z naszego przyjazdu i możliwości spędzenia z nami kilku dni swego urlopu. Ponieważ chciałem omówić z nim wiele spraw, wstąpiliśmy do kawiarni jego przyjaciela, byłego komisarza policji, gdzie w pustym bocznym pokoju mogliśmy sobie spokojnie porozmawiać.
Przede wszystkim więc zapytałem o opinię na temat Laskara. „Marcel” upewnił mnie, że można mu zaufać, gdyż jest to solidny, uczciwy i bardzo obrotny człowiek, a przy tym zacięty wróg hitleryzmu i kolaboracji. Z kolei zapytałem co myśli o „Lechu”, prosząc , by był zupełnie szczery.
Powiedział mi wtedy otwarcie, iż nie czuje do niego sympatii, a w ogóle nie wzbudził on w nim zaufania. Jest człowiekiem zarozumiałym, ma wysokie mniemanie o sobie i swym rozumie (…) Poprosiłem go wtedy, by ze względu na mnie nie zwracał uwagi na to wszystko, a gdyby „Lech” zwrócił się do niego o pomoc, niech mu zawsze pomoże. Powiedziałem, że chcąc załagodzić tę niemiłą sytuację, zaprosiłem już dziś wieczór na kolację na Ain Diab „Lecha” z żoną, a „Marcel” musi sprowadzić również swoją Lucienne. Będzie to bardzo miłą niespodzianką dla mej żony. „Marcel” zgodził się chętnie i zaraz zadzwonił do Rabatu. (…)
Pani Lucienne zdążyła jeszcze do nas na wspólny obiad, który zjedliśmy w restauracji Roi de la Biére na bulwarze de la Gare. Resztę dnia spędziliśmy na plaży Ain Diab, gdzie w porze kolacji dołączył do nas „Lech” z żoną.
Gdy wracaliśmy wieczorem do domu, miałem wrażenie, iż lody zostały przełamane i że poprawiłem stosunki między nimi. Daleko im jeszcze było do serdeczności. Co prawda „Marcel” starał się być sobą, wesołym i dowcipnym. „Lech” był jednak sztywny, a jego żona obojętna i chłodna. Widocznie żył jeszcze w nich duch MSZ i jego piętno. Na co nie miałem żadnej rady. Pomyślałem sobie, że nie warto zawracać tym sobie głowy, i tak miłości w nich nie rozbudzę. Lepiej zostawić to czasowi.
Żegnając się „Marcel” powiedział, że 18 sierpnia rano będzie u mnie i pojedziemy do Agadiru. Z „Lechem” zaś umówiłem spotkanie w konsulacie następnego dnia o godz. 15.30. Pójdziemy do pana Torre’a . (…)
O 15.30 byłem w konsulacie i wraz z „Lechem” pojechaliśmy do domu pana Torre’a. Po drodze spytałem go, co myśli o „Marcelu”. Odpowiedział, że jest miłym i sympatycznym człowiekiem, lecz czuć w nim policjanta. Roześmiałem się. „Trudno czuć w nim dyplomatę, którym nie był i nie jest”.
Torre oczekiwał nas w gabinecie. Był on typowym Francuzem. Niskiego wzrostu, krępy, z zaznaczającą się tuszą, o oczach żywych i inteligentnych. Zrobił na mnie wrażenie człowieka interesu, którym zresztą był w rzeczywistości, prowadząc swój wielomilionowy biznes przemysłowo-handlowy.
Honorowy konsul RP sprzed wojny był teraz dyrektorem Biura Polskiego, właściwie „de nomine” dla władz protektoratu i rządu Vichy oraz w celu występowania na zewnątrz. Sprawami biura dyrygował z Algieru Delegat Rządu hrabia Hutten-Czapski, a pracę na miejscu prowadził urzędnik konsularny MSZ Przesmycki.
Po zapoznaniu się i wstępnej rozmowie przeszliśmy do salonu, gdzie przy czarnej kawie i likierze zaczęły się opowiadania o wypadkach wojennych z czerwca 1940r., kiedy to zaczęli przyjeżdżać do Maroka pierwsi oficerowie i uciekinierzy z Francji – Polacy. (…)
Wracając do domu powiedziałem „Lechowi”, by jak zwykle prowadził swą pracę, gdybym go potrzebował, to zatelefonuję do biura. Ponieważ stąd będę wysyłał pocztę do Londynu, chcę widzieć jego raporty, by je powysyłać razem. (…)
Wróciwszy do domu, zastanawiałem się nad tym, co już zrobiłem. Doszedłem do wniosku, że w obecnej sytuacji na tym terenie komórka w Agadirze była koniecznością. Agadir jest przecież ostatnim większym centrum, portem i lotniskiem przed wojskową strefą południową Maroka i Saharą. Na nim lądują samoloty Osi lecące do Ifni i Rio de Oro oraz samoloty francuskie lecące do Francuskiej Afryki Zachodniej, do Dakaru. Kto wie, czy stąd nie będzie najłatwiej dostać się do Dakaru jako ostatniego celu do zrealizowania. To pokaże przyszłość.
Jeśli zaś uda się załatwić sprawę z kupnem tego przedsiębiorstwa, to jako jego właściciel będę miał prawo przebywania w tym rejonie., a więc i poruszania się po nim. Jako szef Ekspozytury będę mógł podróżować, nie wzbudzając żadnych podejrzeń, na linii Algier-Agadir, co dla pracy wywiadowczej w obecnych warunkach było osiągnięciem nadzwyczajnym.
W czasie mojej nieobecności w Maroku „Lech” jako mój pełnomocnik będzie miał wygodną przykrywkę dla wszystkich swoich wyjazdów na południe.(…)
Wieczorem 20 sierpnia byłem już w domu. „Marcel” pojechał prosto do Rabatu. Za kilka dni mamy wspólnie całymi rodzinami udać się do Marrakeszu. Zawiadomiłem „Lecha” o swym powrocie prosząc, by mnie odwiedził i przyniósł swój raport do Centrali. Przy okazji powiedziałem mu o rezultacie wizyty w Agadirze i o tym, że prawdopodobnie zostanie upoważniony do przeprowadzenia w moim imieniu wszelkich potrzebnych formalności związanych z ewentualnym kupnem fabryki. (…)
Urządziłem zebranie wszystkich zainteresowanych sprawą fabryki w celu zapoznania ich między sobą oraz omówienia zasad współpracy i łączności. „Lech” dostał wtedy upoważnienie jako mój pełnomocnik w kontaktach z władzami protektoratu. To były zasadniczo najważniejsze sprawy, które udało mi się załatwić dość szybko. (…)
Byłem przekonany, że Sztab aliancki w Londynie, mając te dane, jest dokładnie zorientowany w sytuacji wojskowej Afryki Północnej. Jeśli chodzi o marynarkę wojenną, zawsze przekazywałem najświeższe wiadomości o ruchach okrętów i stanie baz marynarki wojennej.
We wrześniu przyjąłem agentów o numerach 1889, 1831, 1832 i 1833, a na prośbę „Lecha” wystąpiłem do Centrali o przydział por. Piątkowskiego na oficera wywiadowczego do Placówki Wywiadowczej Nr 3 Casablanca. (…)
Sam sułtan, ciemnowłosy, ubrany na biało, w marokańskim stylu, miał na głowie nieco zsunięty kaptur płaszcza. Twarz dość blada, o ciemnym zaroście, była miła i spokojna, nie zdradzała żadnych oznak znamionujących despotów czy ludzi żądnych władzy i zdobyczy. Wyrażała raczej dobrotliwość. Gdy zsiadał z konia, podsunął się eunuch, na którego plecach sułtan oparł nogę. Podszedł, witając go ukłonem, wojskowy rezydent Francji, po czym razem zasiedli na podium w gronie stojących za nimi dostojników. (…)
Wieczorem zaś, przy zachodzie słońca, gdy z okolicznych meczetów, ze strzelistych minaretów odzywały się śpiewne glosy muezinów wzywających wiernych do modłów do Allaha, na placu pełnym zgiełku zalegała kompletna cisza. Tłum padał na kolana, ludzie zwracali się twarzami na północny wschód w stronę Mekki, aby po pewnym czasie wybuchnąć ze zdwojoną siłą krzykiem i hałasem.(…)
W listopadzie 2014 roku na stronie Ambasady RP w Rabacie pojawiła się następująca informacja: Przedstawiciele Ambasady RP w Rabacie oraz miejscowej Polonii odwiedzili cmentarze chrześcijańskie w czterech marokańskich miastach (rabacie, Casablance, Marrakeszu i Tangerze), gdzie spoczywają rodacy. Ciągle trwa przywracanie pamięci o Polakach, których los zawiódł do Maroka i którzy zostali pochowani w tutejszej ziemi. Jedną z takich postaci, był polski dyplomata czasu wojny Edward Przesmycki. Spoczywał w zaniedbanym grobie, który dzięki staraniom placówki został poddany gruntownej renowacji i opatrzony odpowiednio udokumentowanym opisem.
Obecnie rodzina dyplomaty podjęła decyzję o przeniesieniu szczątków zmarłego do Pabianic. Uroczystość inhumacji odbędzie się 9 maja 2016 roku na cmentarzu komunalnym przy ulicy Kilińskiego.
Autor: Sławomir Saładaj