www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Jasiński

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Drugiego września 1939 piloci lwowskiego dywizjonu myśliwskiego stoczyli nad Pabianicami  i Bychlewem jedną z najdramatyczniejszych i najbardziej widowiskowych walk powietrznych Wojny Obronnej Polski. Po stronie polskiej wzięło udział 7 samolotów (niekiedy walczyły tylko 4 samoloty ponieważ co pewien czas piloci lądowali, uzupełniając paliwo i amunicję), po stronie niemieckiej – 12 samolotów Me 110. Walka trwała około 70 minut. W bitwie tej piloci polscy zestrzelili 5 samolotów niemieckich i 2 uszkodzili. Jednym z najbardziej zdeterminowanym do podniebnych zmagań był pilot Jan Jasiński (Jan Dzwonek). W 1979 roku o swoich przeżyciach opowiedział reporterowi „Skrzydlatej Polski”.

Jan Jasiński, oficer lwowskiego dywizjonu myśliwskiego (161 eskadra), walczącego w lotnictwie Armii Łódź, jako ppor. pil. Jan Dzwonek zestrzelił 2 września 1939 r. dwa samoloty niemieckie.

- Jak doszło do walki powietrznej w wyniku, której musiał Pan skakać ze spadochronem? – zapytujemy mgr. inż. Jana Jasińskiego, który na naszą prośbę odwiedził redakcję „Skrzydlatej Polski”.

- Startując z zasadzki w Zduńskiej Woli przeciwko wrogim samolotom, zestrzeliłem Hs-126, ale w walce zostałem ranny w rękę, nogę i głowę. W niewesołym nastroju wracałem na polowe lotnisko dywizjonu. Samolot był podziurawiony. Osprzęt pokładowy całkowicie wytłuczony od pocisków Me-109. Jedynie nienaruszona busola, wskazywała poprawnie kurs. Nad Łaskiem miejscowa obrona przeciwlotnicza dworca kolejowego powitała mnie ogniem, na szczęście niecelnym. Zbliżałem się do Pabianic. Nagle zauważyłem niezwykłe widowisko. Kilkanaście niemieckich Me-110 walczyło z naszymi samolotami myśliwskimi. Niemcy mieli kilkakrotną przewagę. Zastanowiłem się: mam pomóc kolegom czy bezpiecznie lądować na lotnisku polowym.

- Był Pan ciężko ranny. Stan w jakim Pan się znajdował  raczej zabraniał włączania się do walki. Z Pana strony był to czyn desperacki…

- Można go i tak nazwać. Żyłem. Odruchowo przesunąłem dźwignię obrotów silnika do oporu. Nogę przestrzeloną podkurczyłem, aby nie przeszkadzała w sterowaniu. Lewą rękę, lepką od krwi ułożyłem na udzie, zdrową nogę mocniej wcisnąłem w kabłąk orczyka dla pewniejszego sterowania. Odleciałem od walczących samolotów, aby uzyskać większą wysokość. Pode mną rozpościerała się Łódź. Wkrótce uzyskałem 500 metrów przewagi nad rojem walczących samolotów, przesunąłem trymer na „samolot ciężki na łeb” dla zapewnienia spokojnego zachowania się P-11 w locie nurkowym. Wybrałem na cel najbliższego Me-110 i rzuciłem się na niego. Z bliskiej odległości otworzyłem ogień. Seria poszła po kadłubie. Duża prędkość nie pozwoliła mi na ponowne otworzenie ognia. Czarne krzyże mignęły obok mnie. Wyrwałem samolot, aby uniknąć  zderzenia z Me-110. Ponownie znalazłem się wyżej i ponowiłem atak. Po drugiej serii Niemiec uciekł z celownika, wykonując zakręt.

- Mimo dużej prędkości lotu nie mógł Pan lecieć za samolotem niemieckim..

- Właśnie. Nie mogłem lecieć za nim, ponieważ w locie nurkowym prędkość dochodziła do 700 km/h, którą nie tak łatwo wyhamować. Odruchowo chwyciłem za dźwignię. Lewa przestrzelona ręka nie reagowała (w szpitalu wyjęto z niej odłamki pocisków z działka Me-110). Przeleciałem obok Niemca w dół i aby go nie mieć na plecach ściągnąłem gwałtownie drążek sterowy. Siła odśrodkowa wcisnęła mnie w fotel. Jednocześnie pociemniało w oczach. Gwałtownym zwrotem wleciałem w środek walki. W celowniku zobaczyłem Me-110. Moja seria była krótka. Wróg uciekał w prawo. Lecąc za nim wykonałem zakręt po mniejszym łuku, ale kątem oka zobaczyłem jak inny Niemiec wlazł mi na ogon. Jakimś niezwykłym pół wywrotem  wymknąłem się spod serii jego karabinów maszynowych, która liznęła lewe skrzydło P-11. Znowu wpadłem na inny samolot Me-110, krótka seria, ponowny unik.

- Były to naprawdę chwile pełne napięcia…

- Usilnie próbowałem dołączyć do walczących kolegów. Nie udało się uniknąć zderzenia. Seria była celna i skuteczna. Ale mój P-11  zaatakowany równocześnie od tyłu przez inny Me-110 zapalił się w ciągu kilku sekund. Języki ognia osiągnęły kabinę, parzyły moją twarz. Należało skakać. Z ziemi  mój samolot wyglądał jak płonąca pochodnia.

- Opowiadał mi o tym Pana dowódca eskadry, kpt. pil. Władysław Szcześniewski. Sądzono nawet, że Pan już nie żyje…

- Zacząłem się smażyć w kabinie. Moje szamotanie z uprzężą trwało tak długo, iż opanowała mnie rezygnacja. Byłem gotów staranować samolot wroga lub lotem nurkowym wbić się w ziemię, aby tylko piekło w którym się znalazłem wreszcie się skończyło. Ponownie zdobyłem się na czyn desperacki. Ponowiłem próbę wydostania się z kabiny. Lewą ręką osłaniając twarz i oczy przed ogniem, odpiąłem taśmy, potem z ogromnym wysiłkiem wysunąłem się poza lewą burtę, ale  nie oddzieliłem od samolotu. Zapomniałem rozłączyć przewód łączący słuchawki z radiostacją.  Zawisłem w pozycji o tyle niewygodnej na zakleszczonym przewodzie, iż pęd powietrza odwrócił mnie plecami do kadłuba samolotu. Udało mi się nadludzkim wysiłkiem unieść na tyle, aby ręką sięgnąć do kabiny i rozłączyć przewód. Wtedy dopiero oddzieliłem się od płonącego samolotu.

- Było to zdarzenie prawdziwe, ale jak bardzo niewiarygodne…

- Ja tymczasem spadałem, zgodnie  z instrukcją powinienem otworzyć spadochron blisko ziemi. Spojrzałem na ręce: były białe, po prosu usmażone. Proszę mi wierzyć, iż w tym o czym mówię nie ma najmniejszej przesady. Wtedy patrząc na ręce pomyślałem, że dwa tysiące metrów niżej mogą okazać się zupełnie bezwładne. Pociągnąłem za uchwyt. Zapiekło tak, jakbym ujął w dłonie rozżarzony pręt. Uchwyt wgniótł się w spaloną dłoń. Pozbyłem się go kilkoma wstrząśnięciami. Po chwili szarpnięcie – czasza była otwarta.

- Na jakiej wysokości otworzył Pan spadochron?

- Około dwóch tysięcy metrów.

- I wtedy Pan ponownie znalazł się w niebezpieczeństwie.

- Wtedy zauważyłem z bliskiej odległości smugę pocisków. Była niecelna. Ale ów pirat III Rzeszy nie dał za wygraną i zaatakował mnie ponownie. I tym razem sznur pocisków nie wyrządził mi szkody. Przelatywały po mojej lewej i prawej stronie i za mną tworzyły wiązkę. Do ostrzelania mnie po raz trzeci nie doszło, ponieważ mój kolega, Jan Malinowski ze 162 eskadry zaatakował skutecznie Niemca dwoma seriami i pierwszą zapalił prawy silnik Me-110, drugą zabił pilota. Samolot spadł na ziemię, rozbijając się doszczętnie.

- Pana dalsze losy…

- W czasie lądowania uszkodziłem sobie kręgosłup. Odwieziono mnie do szpitala w Pabianicach. Pamiętam, iż przy spotkaniu z lekarzem mówiłem kilkakrotnie: mam grupek rwo AB, twarz i ręce poparzone. Sprowadzono księdza, który dał mi ostatnie namaszczenie. Słyszałem, jak mówiono, że nie wyżyję do dnia następnego. Potem na kilkanaście godzin straciłem przytomność. Lekarz zakomunikował mi, że w tym samym szpitalu leży pilot Me-110, którego zestrzeliłem. Przewieziony zostałem do Warszawy. Kilkakrotnie zmieniałem szpitale, aby nie wpaść w ręce Niemców. W tym celu zmieniłem nazwisko przy którym pozostałem. Po wojnie ustanowiłem pierwszy rekord szybowcowy. Ukończyłem studia techniczne. Organizowałem Łódzki Zespół Lotnictwa Sanitarnego, a potem przez wiele lat byłem zastępcą dyrektora Centrum Zespołu Lotnictwa Sanitarnego. Od kilku lat jestem na emeryturze.

- Dziękujemy.

Rozmawiał: Tadeusz Malinowski (Skrzydlata Polska nr 37/1979)

Bitwa powietrzna

W dniu 2 września 1939 roku nad Pabianicami i polami Bychlewa rozegrała się bitwa powietrzna pomiędzy myśliwcami Luftwaffe, a polskimi pilotami z III/6 (Lwowskiego) Dywizjonu Myśliwskiego wchodzącego w skład Armii Łódź, stacjonującego w majątku Widzew k. Ksawerowa, należącym do rodziny Kindlerów. W ostatnim kwadransie bitwy, w której wzięło udział około 30 samolotów, do walki włączył się polski samolot P-11c pilotowany przez podporucznika Jana Dzwonka, wracający z zasadzki w Zduńskiej Woli. W wyniku ostrzału polski samolot zapalił się, a ranny już wcześniej pilot z trudem się z niego wydostał, skacząc na spadochronie. Rannego kolegę spod trwającego ostrzału uratował kpr. pil. Jan Malinowski, który pilotując przestarzały myśliwiec P-7a, „wsiadł na ogon” niemieckiemu Messerschmittowi Me-110 (wówczas był to najnowocześniejszy niemiecki samolot myśliwski) i zestrzelił go nad pobliskimi Ślądkowicami.

Polski samolot spadł w okolicach stawów na pabianickim Lewitynie. Podporucznik Jan Dzwonek wylądował na bychlewskich polach i znalazł się w nowym niebezpieczeństwie  ze strony członków tak zwanej V kolumny. Został  jednak uratowany przez mieszkańców Bychlewa, między innymi Jana Blocha, Stanisława Muszczaka oraz studenta Bonifacego Perkowskiego, którzy w odwecie zostali zamordowani przez Niemców. Bonifacy Perkowski, który uratował rannego pilota z zestrzelonego samolotu został rozstrzelany w dniu 12 grudnia 1939 roku w lesie k. Tuszyna. (Piotr Sὂlle „Gmina Pabianice. Przewodnik historyczno krajoznawczy z mapą turystyczną”, Pabianice 2023)

Zamordowanych  mieszkańców Bychlewa, którzy uratowali pilota Jana Dzwonka spod niemieckich wideł, upamiętnia okolicznościowa tablica przed domem kultury w tej miejscowości.

Bychlew: Mural upamiętniający ppor. Jana Dzwonka

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij