www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Rok 1914

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

W listopadzie 1914 roku pod Pabianicami zadebiutowała w walce z Niemcami nowa jednostka armii rosyjskiej – zmotoryzowana kompania karabinów maszynowych (автомобилъная пулеметная рота) – dowodzona przez pułkownika lejbgwardii Aleksandra Nikołajewicza Dobrzańskiego. W boju odznaczył się także dowódca plutonu sztabskapitan Paweł Wasilewicz Gurdow. Pabianice jako miejsce bohaterskich wydarzeń wojennych przeszły do historii rosyjskiej broni pancernej i wojsk zmechanizowanych.

Aleksander N. Dobrzański (ur. 19 kwietnia 1873 r. w guberni tyfliskiej, imperium rosyjskie, zm. 15 listopada 1937 r. w Paryżu, Francja), oficer rosyjskiej, carskiej armii. Uczestnik pierwszej wojny światowej. Generał-major (1917). Kawaler Orderu Świętego Jerzego. Współtwórca rosyjskich wojsk zmechanizowanych. Dowódca 1. Zmotoryzowanej Kompanii Karabinów Maszynowych – pierwszego w dziejach armii rosyjskiej pododdziału pojazdów opancerzonych.

A. N. Dobrzański urodził się w rodzinie polskiej szlachty. W 1891 r. ukończył szkołę kadetów w Tyflisie (obecnie niepodległa Gruzja) a w 1893 r. 2. Konstantynowską Szkołę Wojskową 1. kategorii. W 1900 r. odbył kurs języków wschodnich w Departamencie Azji MSZ. Służbę wojskową rozpoczął w stopniu podporucznika w 149. Pułku Czarnomorskim i w. 1.Kaukaskim Batalionie Strzelców Jego Carskiej Wysokości. Następnie w 1896 r. wstąpił do Egerskiego Pułku Lejbgwardii. W 1897 r. - porucznik gwardii, w 1901 – sztabskapitan, a od 13 kwietnia 1914 r, pułkownik gwardii.

22 września 1914 r. pułkownik lejbgwardii A. N. Dobrzański został dowódcą 1. Zmotoryzowanej Kompanii Karabinów Maszynowych – pierwszej w historii kompani pojazdów opancerzonych. Oddział powstał w krótkim czasie. Dobrzański osobiście uczestniczył w realizacji projektu autorstwa inżyniera A. J. Grauena. Organizował kompanię i poprowadził ją także w pierwszy bój. Już 19 października 1914 r. kompania składająca się z ośmiu pojazdów opancerzonych wyprodukowanych na bazie rodzimego podwozia Russo-Bałt. typu C, ciężkiego pojazdu armatniego Mannesman – Mulag, oraz nieopancerzonych ciężarówek Benz i Oldice wyruszyła na front.

Efekty działania nowej jednostki były oszałamiające. Już w pierwszych poważniejszych starciach w okolicach Łodzi 9-10 listopada 1914 r. uwidoczniła się niezwykła skuteczność pojazdów opancerzonych. Przykłady waleczności żołnierzy i oficerów kompani pułkownika Dobrzańskiego były wprost wzorcowe. Wieści o sukcesach pojazdów opancerzonych zostały przyjęte przez społeczeństwo rosyjskie z dumą i entuzjazmem. Zasługi pułkownika Dobrzańskiego są niepodważalne.

14 marca 1917 r. Dobrzański otrzymał Order Świętego Jerzego IV klasy (Военны Орден Св. Великомученика и Победоносца Георгия) „za to, że będąc dowódcą 1. Zmotoryzowanej Kompanii Karabinów Maszynowych, 20 listopada 1914 dowiedziawszy się od dowódcy 2. plutonu sztabskapitana Szulkiewicza o przerwaniu naszego frontu na flance 19. korpusu armijnego, kazał zawiadomić o tym fakcie dowódcę tegoż korpusu, a sam osobiście zameldował się w sztabie 2. armii. Otrzymał na swoją prośbę, rozkaz ześrodkowania w Pabianicach plutonów kompani rozproszonych po drogach wychodzących z Łodzi. Wrócił do Pabianic i rozpoczął, pod ostrzałem nieprzyjaciela, w odkrytym aucie rozpoznanie dróg, aby sprawdzić ich przejezdność i wybrać miejsca dogodne dla urządzenia zasadzek z udziałem pojazdów opancerzonych.

Nocą wysłał plutony na upatrzone pozycje. Kiedy rankiem 21 listopada Niemcy zaczęli oskrzydlać 19. korpus armijny, trzy kolumny nieprzyjaciela w okolicy wsi Karolew napotkały pluton pojazdów opancerzonych sztabskapitana Gurdowa, który przyjął ich ogniem karabinu maszynowego i odrzucił.. Gdy Niemcy ponowili atak, wpadli w drugą zasadzkę (2. pluton) i ponieśli wielkie straty. W ten sposób siłami swojego pododdziału pułkownik Dobrzański w krytycznym momencie walki odparł nieprzyjaciela, który dążył do obejścia flanki 19. korpusu armijnego. Dzięki temu zapewnił korpusowi możliwość utrzymania swoich pozycji.' ( rozkaz do żołnierzy 2. armii nr 1806 z 26 listopada 1914).

Za czyny bojowe dokonane pod Pabianicami 20 i 21 listopada 1914 r. Orderem Świętego Jerzego IV klasy odznaczono także dowódcę 4. plutonu sztabskapitana Pawła W. Gurdowa . Odznaczono również Krzyżami Świętego Jerzego 12 niższych rangą wojskowych, uczestniczących w walce pod Pabianicami.

Paweł Wasilewicz Gurdow (17.10.1882- 12.02.1915) przyszedł na świat w rodzinie dyrektora Bakijskiej Agencji Morskiej, ukończył gimnazjum klasyczne i szkołę realną w Baku, a w 1905 Mikołajewską Szkołę Inżynieryjną w stopniu podporucznika. Służbę rozpoczął w kompanii minerskiej w twierdzy Sweaborg (obecnie niepodległa Finlandia). Otrzymał pierwsze trudne zadanie: wraz z grupą nurków przeszukiwał zatopiony statek „John Grafton”, którym rewolucjoniści przemycali broń i amunicję, mając nadzieję na wzniecenie zamieszek wśród żołnierzy. Zadanie wykonał w sposób nienaganny. Młodego oficera na jacht „Gwiazda Polarna” zaprosił car, który wysłuchał relacji z przebiegu akcji. Jednak nurkowanie zimną jesienią w Bałtyku źle wpłynęło na jego stan zdrowia. Kilka miesięcy przebywał na leczeniu w Petersburgu i za granicą. Po powrocie, ku swojemu zdumieniu, dowiedział się, że jego podwładni uczestniczyli w antycarskim buncie,

W 1906 roku został skierowany na studia w Oficerskiej Szkole Elektrotechnicznej. Otrzymał stopień porucznika. Imponujące postępy w nauce, sprawiły, że pozostał na tej uczelni, jako instruktor minerstwa. Za udział w przeszukiwaniu wspomnianego statku oraz wysokie wyniki w szkoleniu nagrodzono go Orderem Świętej Anny. Gurdow miał nienaganne maniery, toteż był mile widzianym bywalcem salonów Petersburga. Pisał wiersze i uczył się gry na wiolonczeli u wybitnego muzyka A. W. Wierżbiłowicza (выдающися виолончелист).

Interesował się również najnowszymi zdobyczami techniki, zwłaszcza w domenie motoryzacyjnej.. Odbył także szkolenie dla dowódców floty podwodnej, ale na początku wojny został przydzielony do kompanii pojazdów opancerzonych. Osiem wozów zdołano wyprodukować na przełomie sierpnia i września 1914 r. Ostatecznie kompania składała się z pięciu plutonów – dowództwo, 10 oficerów, 127 żołnierzy oraz 8 wozów opancerzonych, 12 pojazdów lekkich, 7 samochodów ciężarowych, reflektora i lazaretu. Sztabskapitan Gurdow objął dowództwo 4. plutonu - 25 żołnierzy, 5 pojazdów.

12 października 1914 wyjątkowego przeglądu jednostki dokonał car na dziedzińcu swojego pałacu. 26 października kompania przybyła do Warszawy i została rozlokowana w Cytadeli Aleksandrowskiej. 4. pluton znajdował się w dyspozycji sztabu 14. dp i 158. pp 40 dp. W dniu 11.11.14 r. pluton poruszał się po szosie Stryków – Zgierz i został ostrzelany z okopów nieprzyjaciela. Odpowiedział ogniem i odjechał w stronę Bratoszewic. 19.11.1914 r. dwa razy zbliżył się do okopów przeciwnika uniemożliwiając ostrzał karabinowy. 20-21.11.1914 r. pluton znalazł się dyspozycji dowódcy 19. korpusu. Walczył pod Pabianicami. Gurdow został lekko ranny w szyję, ale nie opuścił placu boju. Wyeliminowano z walki dwa pułki wroga. Sztabskapitan wjechał w szeregi niemieckie i rozpoczął dwufazowy ogień z 4 karabinów maszynowych. Jednak z tak bliskiej odległości kule wroga dziurawiły pojazdy. Załogi wozów odniosły rany.

Za bój pod Pabianicami Gurdow dostał Order Świętego Jerzego. W rozkazie podkreślono, iż sztabskapitan nieubezpieczany przez jednostki piechoty wyjechał z Pabianic na szosę prowadzącą do Łasku. Zbliżył się na odległość 150 kroków do oddziałów niemieckich i zniszczył je. Nie opuścił miejsca walki mimo odniesionej rany, co więcej uszkodzone pojazdy nie dostały się w ręce wroga. (rozkaz nr 1806 z 25 11.1914)

25.01.1915 po remoncie pojazdów w Warszawie pluton przydzielono do 1. Syberyjskiego Korpusu Armijnego. 10.02.1915 r. jednostka uczestniczyła w starciu niedaleko Makowa Mazowieckiego. Pluton ostrzelał okopy przeciwnika i nie poniósł strat. 12.02.1915 r. w rejonie Dobrzankowa wyszedł na spotkanie czterech pułków niemieckich. Tam też Gurdow otrzymał śmiertelną ranę. 18.02.1915 r. został pochowany w Petersburgu na cmentarzu Aleksandryjsko-Newskiej Ławry. Pośmiertnie nagrodzono go szablę Św. Jerzego (Георгиевские оружие) i Orderem Św. Anny IV klasy z napisem „za męstwo” oraz awansowano na stopień kapitana. 13.03.1915 r. z fabryki w Iżorsku przybyły do kompanii trzy nowe pojazdy opancerzone, jeden z nich, armatni pojazd pancerny, otrzymał imię „Kapitana Gurdowa”.

W listopadzie 1914 r. w Pabianicach znalazł się przez chwilę także Borys Michałowicz Szaposznikow (1882 -1945). Absolwent Aleksejewskiej Szkoły Wojskowej w Moskwie. Służbę rozpoczął w 1. Turkiestańskim Batalionie Strzelców w Taszkiencie . W latach 1907-1910 studiował w Akademii Sztabu Generalnego. W 1912 r. został starszym adiutantem w sztabie 14. dywizji kawaleryjskiej w Częstochowie. W 1917 roku otrzymał stopień pułkownika i objął dowództwo Mingrelskiego Pułku Grenadierów. W 1918 jako jeden z pierwszych oficerów carskich wstąpił do Armii Czerwonej. Uczestnik wojny domowej. Członek sądu wojskowego, który wydawał wyroki śmierci na wyższych dowódców radzieckich w latach 30. Strateg i teoretyk wojskowości. Działacz partyjny. Szef sztabu Armii Czerwonej. Opracował plan inwazji na Polskę 17.09.1939 r. Komendant Akademii Wojskowej im. M.W. Frunzego. Marszałek ZSRR.

W swoich wspomnieniach Szaposznikow (Шапошников Б.M. „Воспоминания”) opowiada o chaosie jaki zapanował na terenie działań wojennych wokół Pabianic.

O tym, że wojska nie orientowały się w sytuacji, przekonuje następujący fakt. W jednej z miejscowości na zachód od Dłutowa spotkaliśmy dowódcę 7. dywizji piechoty pułkownika Dowbor - Muśnickiego. Dywizja wchodziła w skład rezerwy armijnej. Powiedzieliśmy pułkownikowi, że wykonujemy marsz w rejon stacji Rokiciny. - Ot, mądre dowództwo – ironicznie zauważył – Dowbor - Muśnicki. - Za linię przedarły się tylko dwa szwadrony Niemców, a my ściągamy cały korpus konny. Erdeli był przekonany, że pułkownik ma rację.

Dzień chylił się ku zachodowi. Dowódcy naszych brygad otrzymali meldunki od swoich zwiadowców, że nie tylko rejon Rokicin, ale także miejscowości na zachód od Tuszyna zajęła piechota przeciwnika, która ostrzeliwuje nasze patrole konne. Nie mieliśmy wątpliwości, że przeciwnik dysponuje siłą większą niż dwa szwadrony. Erdeli zapytał mnie gdzie jest nasza artyleria. - Pewnie przeszła Łask – powiedziałem (nie miałem najnowszych meldunków od dowódcy dywizjonu artylerii).

Wraz z nastaniem nocy dwie brygady 14. dywizji były zobowiązane zatrzymać się w rejonie Budy Dłutowskie - Rokiciny i pięć, siedem kilometrów na zachód, i południowy-zachód od Tuszyna zajętego przez Niemców. Na pó łnocny-wschód od rejonu gdzie znajdowała się dywizja, nasz zwiad odkrył stanowiska piechoty przeciwnika. Nie było wiadomo, gdzie jest 8. dywizja kawalerii, artyleria i sztab korpusu.

Niezwłocznie wysłałem patrole zwiadowcze do Pabianic, żeby odtworzyć łączność z naszymi jednostkami. Erdeli niepokoił się brakiem artylerii. Rankiem 8 listopada miała się rozpocząć walka, a artylerii nie było. Dowódca dywizji pytał ciągle, czy przybyła artyleria. Niestety, nie mogłem udzielić odpowiedzi, bo nie miałem stosownych meldunków. Erdeli na pewno przypomniał sobie moje ostrzeżenia, żeby nie wypuszczał ze swoich rąk artylerii. Ale rzecz nie w usprawiedliwieniach.

Trzeba było koniecznie odzyskać artylerię. Z tego powodu wysłałem jeszcze raz specjalny patrol konny w stronę Pabianic i Rzgowa. W tym czasie ze sztabu korpusu przyszły dwa rozkazy: 1.) 8 listopada , bez względu na okoliczności, zająć Tuszyn, 2.) przekazać rozkaz dowódcy 2. armii, żeby 10. dywizja szła na Tuszyn i dalej na Wiskitno. 10. dywizja znajdowała się na północ od Piotrkowa. Przekazałem Erdelemu oba rozkazy. Pierwszy mogliśmy wypełnić pod warunkiem wsparcia artyleryjskiego. Postanowiliśmy wykonać drugi rozkaz.

Aby nawiązać łączność z 10. dywizją nakazałem wyłonić z każdego pułku konne patrole oficerskie. Dowódcom patroli pokazałem na mapie nasze położenie i prawdopodobne miejsce stacjonowania 10. dywizji piechoty. Nazwisk dowódców patroli nie pamiętam. Zapamiętałem tylko jedno nazwisko, dobrze mi znanego z manewrów w 1913 r., chorążego 14. Dońskiego Pułku Kozaków, Lestiewa.

Odprawiłem patrole i położyłem się, żeby odpocząć, kiedy do mojej izby wpadł dowódca dywizjonu artylerii podpułkownik Arciszewski. Powitałem go ostrymi słowami, zarzucając mu opieszałość. - Dlaczego się wściekasz – powiedział niewzruszony Arciszewski – Kiedy wy spaliście, ja już walczyłem. - Gdzie ty wojowałeś? - zapytałem. Arciszewski wyjaśnił, że przemieszczał się za 8. dywizją kawaleryjską. W Pabianicach wpadł w potok taborów jadących drogą ze wschodu na zachód. W tym potoku Arciszewskiego dostrzegł dowódca 1. Korpusu Syberyjskiego, generał Pleszkow, jadący autem w kierunku wschodnim. Pleszkow rozkazał Arciszewskiemu iść w stronę Rzgowa i wspierać 8. dywizję kawalerii. Arciszewskl wyruszył z Pabianic do Rzgowa, nawiązał kontakt z dowództwem 8. dywizji, zajął pozycje ogniowe i do wieczora ostrzeliwał Niemców, uniemożliwiając wyprowadzenie ataku ze Rzgowa.

Wydarzenie rozgrywające się wokół Pabianic obserwowała prasa niemiecka. Korespondenci wojenni podkreślali zbyt duże, według nich, straty przeciwnika. Na jednego poległego żołnierza niemieckiego przypadało dziesięciu sołdatów rosyjskich.

Deutsche Allgemeine Zeitung

Berlin, 12 grudnia 1914. Rosjanie opuścili Łódź po cichu, bez żadnej walki, niezauważenie. Był to jednak rezultat uprzedniej, trzydniowej walki. Rosjanie ponieśli dotkliwe straty zwłaszcza ze strony naszej ciężkiej artylerii. Okopy rosyjskie były dosłownie wypełnione po brzegi poległymi żołnierzami. Nigdy dotąd, nawet pod Tannenbergiem, nasze oddziały nie szły po trupach rosyjskich, tak jak podczas działań wojennych wokół Łodzi, Łowicza, a szczególnie między Pabianicami a Wisłą.

Chociaż to my atakowaliśmy, nasze straty były o wiele mniejsze. Podczas głośnego ataku na nasz 25. Korpus Rezerwowy straciliśmy tylko 120 żołnierzy. Tymczasem w bitwie o wzgórze na południe od Lutomierska zginęło 887 Rosjan. W dotychczasowych walkach w Polsce Rosjanie stracili 150 tys. żołnierzy, w tym także 80 tys. jeńców przewiezionych koleją do obozów internowania w Niemczech.

Miasto Łódź nie ucierpiało wcale w trakcie walk. Zniszczenia są widoczne na obrzeżach miasta, ale śródmieście zostało nietknięte. Grand Hotel tętni życiem, a elektryczny tramwaj kursuje bez przeszkód.

Unikalną relację z początku wojny przynosi Stefan Bogusławski „1914-1915, Wojna w Polsce: relacje świadka, lekarza Czerwonego Krzyża”. Do Pabianic Niemcy wkroczyli 20 sierpnia, ale już 27 sierpnia wrócili Rosjanie, którzy pozostali do początku października. Uciekli znowu przed Niemcami, jednak powrócili 30 października i pozostali do 12 grudnia.. Odtąd aż do końca wojny miasto znalazło się pod okupacją niemiecką.

Koło południa byliśmy w Łasku. Miasteczko to, choć na pozór spokojne, z pewną trwogą oczekiwało nadejścia Prusaków, gdyż przejeżdżający uciekinierzy z okolic Sieradza i Zduńskiej Woli, dążąc przez Łask do Łodzi, o zbliżaniu się Niemców mieszkańcom opowiadali. Między godziną drugą a trzecią tegoż dnia, to jest w poniedziałek, byliśmy już w Pabianicach, właśnie w chwili, kiedy policja i władze rosyjskie już po raz wtóry uciekały z miasta. Na rynku, obok stacji kolejki elektrycznej tłumy ludzi czekały, chcąc jechać do Łodzi. Dwa pociągi tramwajów elektrycznych były przygotowane dla urzędników i policji, a burmistrz miejscowy – Polak, z harapnikiem w ręku, bardzo usłużny i uniżony dla urzędników i oficerów policyjnych, ordynarnymi słowy zwracał się czekającej publiczności, grożąc aresztem każdemu, kto się odważy siadać do wagonów.

Wreszcie policja uciekła, publiczność zaś została, nie wiedząc, czy nadejdzie jeszcze dziś jaki pociąg tramwajowy, bo mówiono o zawieszeniu komunikacji, a pośród czekających było dużo ludzi o zmęczonych, wynędzniałych i zgłodniałych twarzach; kobiet i dzieci, uciekających z miejsc zajętych przez Niemców.

Nie mogąc się dostać do tramwaju, najętą w Pabianicach dorożką przyjechaliśmy pod wieczór do Łodzi. Była to chwila, kiedy z Łodzi po raz drugi już uciekły policja i władze, poczta i bank państwowy. 

O wydarzeniach wojennych 1914 roku na terenie Pabianic i okolic informowały dzienniki łódzkie – Rozwój, Nowa Gazeta Łódzka, Prąd, Gazeta Wieczorna. Miasto zajmowali na przemian Rosjanie i Niemcy. W sierpniu przez tydzień przebywali tutaj żołnierze niemieccy, którzy spotkali się z entuzjastycznym powitaniem części mieszkańców. Już jednak Rozwój w wydaniu z 29 sierpnia publikuje ogłoszenie, podpisane przez rosyjskiego generała, o nałożeniu na mieszkańców kontrybucji za sprzyjanie Niemcom. Do czasu zebrania odpowiedniej kwoty, 9 obywateli miasta zatrzymano w ratuszu (obecnie muzeum) w charakterze zakładników. Ale nie na długo, 8 października Rozwój informuje o zajęciu Pabianic przez armię niemiecką. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. 30 października pabianiczanie witają Kozaków dońskich i pułk krasnojarski. Tysiące mieszkańców owacyjnie przyjmowały żołnierzy rosyjskich przed ratuszem. Znowu wróciła sprawa nie zapłaconej kontrybucji z sierpnia 1914 roku. Aczkolwiek sukcesy armii niemieckiej na froncie sprawiły, że po rządach rosyjskich w mieście pozostały jedynie wspomnienia. Prąd z 15 grudnia pisał, że na stanowisko komendanta wojennego miasta Pabianic mianowano generała von Schmidta. W okresie działań wojennych mieszkańcy znaleźli się w trudnym położeniu materialnym. Brakowało pracy i chleba, ale zamożniejsi mieszczanie uczestniczyli m. in. w imprezach teatralnych, z których dochód dedykowano osobom potrzebującym pomocy.

19.08.1914 (Rozwój)

Do Pabianic wszedł dzisiaj podjazd pruski, złożony z ośmiu koni, z tych sześciu pojechało do Rydzyn, a dwóch do Łasku.

20.08.1914 (Nowa Gazeta Łódzka)

Niemcy w okolicy Pabjanic. Podjazd niemiecki, po wyjeździe z Pabianic, zatrzymywał się w okolicznym majątku Widzew, gminy tejże nazwy, następnie Niemcy udali się do miejscowości Młodzieniaszek.

Po drodze Niemcy wypytywali się o wojska rosyjskie. Żołnierze niemieccy władają językiem polskim i pochodzą ze Śląska. Od Młodzieniaszka Niemcy zawrócili na Dłutów.

21.08.1914 (Rozwój)

W dniu wczorajszym wkroczyły do Pabianic oddziały niemieckie, składające się z kawalerii i artylerii w sile około 6 tysięcy ludzi. Rozlokowano się w mieście i w Górce Pabianickiej. Ruch tramwajów chwilowo został przerwany.

22.08.1914 (Nowa Gazeta Łódzka)

Z Pabjanic. Wczoraj rano oddział wojsk niemieckich składający się przypuszczalnie z 10 tys. ludzi piechoty z kartaczownicami, kawalerii i artylerii przeszedł przez miasto, zmierzając niewiadomo dokąd. Z obranego jednak początkowo już kierunku wnosić można, że oddział ten ma zamiar Łódź ominąć. Zaznaczyć wypada, że w skład tego większego oddziału niemieckiego wchodzą też niewielkie oddziały wojsk austriackich.

28.08.1914 (Rozwój)

Komunikacja telefoniczna pomiędzy Łodzią, Pabianicami, Łaskiem i Zduńską Wolą została przywrócona. Z komunikacji tej korzystają na razie osoby urzędowe..

29.08.1914 (Rozwój)

Na ulicach miasta Pabianic w dniu 27 b. m. rozlepiono następujące ogłoszenie:

Do Magistratu miasta Pabianic!

Za przesadną gościnność, okazaną przez ludność niemiecką i żydowską wojskom niemieckim, za ścisłe wypełnianie bezprawnej instrukcji rządu niemieckiego, za przyjmowanie i dopuszczenia w obieg bonów niemieckich, zamiast rosyjskiej waluty pieniężnej i bezprawne odbieranie od ludności broni – rozkazuję, aby magistrat miał zakładników: Herszlika syna Abrama Fausta(fabrykanta wyrobów wełnianych), Józefa syna Chaima Adlera (ul. Poprzeczna nr 5), Izaaka Pinkusa Kleczewskiego (właściciela domu przy Starym Rynku nr 6), Borucha Bera (właściciela domu przy ul. Kościelnej nr 12), Józefa Lejbę Adlera (ul. Warszawska nr 27), Karola syna Karola Kolbe (fabrykanta wyrobów rymarskich przy ul. Warszawskiej 73), naczelnika straży ogniowej, Feliksa syna Hermana Krusche, radnego magistratu Ludwika syna Wilhelma Schweikerta i Artura syna Hermana Prajsa (właściciela domu oraz fabrykanta, ul. Nowa nr 11), których jako aresztowanych zatrzymać w magistracie do czasu rozporządzenia administracji rosyjskiej; tudzież z ludności niemieckiej i żydowskiej miasta Pabianic zebrać 50.000 rubli, które magistrat ma przekazać warszawskiej kasie gubernialnej za pokwitowaniem.

Naczelnik Oddziału Świty Jego Carskiej Mości

Generał-Major von Hilenszmit

Za zgodność z oryginałem: p. o. Burmistrza Pabianic – radca tytularny Ziółkowski. Sprawdził Sekretarz Sikorski. m. Pabianice 14(27) sierpnia 1914 r.

Administracja fabryki Towarzystwa Akcyjnego R. Kindlera w Pabianicach wydaje na zaliczkę przyszłych zarobków swym robotnikom po pół litra mleka dziennie na osobę oraz po ćwierć korca węgla kamiennego tygodniowo na rodzinę.

28.08.1914 (Nowa Gazeta Łódzka)

Za filogermanizm. Na ulicach Pabjanic rozklejono dzisiaj obwieszczenie, wyższej władzy wojskowej, z której polecenia aresztowano dziewięciu obywateli miejscowych i nakazano trzymać ich w gmachu ratusza, jako więźniów, do dyspozycji władz administracyjnych, za gościnne przyjęcie, okazane wojskom niemieckim, za wykonywanie ich nieprawnych zleceń i za przyjmowanie waluty niemieckiej w zamian za rosyjskie banknoty państwowe. Ludność niemiecka i żydowska Pabianic za karę za tę gościnność ma zapłacić rodzajem kontrybucji sumę 50.000 rubli.

1.09.1914 (Rozwój)

Poszukiwanie rodziny. P. Marya Moszczeńska z Pabianic prosi osoby powracające z Salzbrunn o listowną wiadomość o synu Stanisławie, który przebywał w willi Rossner.

2.09.1914 (Rozwój)

Z Pabianic wydalono 167 niemieckich i austriackich poddanych, z których wielu posiadało na miejscu znaczne interesy, a nawet nieruchomości.

28.09.1914 (Rozwój)

Ogłoszenie. Dowodzący wojennymi siłami generał Charpentier podaje do wiadomości: Rozkazałem oddawać pod sąd wojenny i strzelać do każdego, kto by przechodził linie: Gostynin – Kutno – Łęczyca – Zgierz – Łódź & ndash; Pabianice – Piotrków. Przekupniów, którzy by kupowali ruchomości od zbiegów z okolic kraju, zajętych przez nieprzyjaciela, generał rozkazuje aresztować i oddać pod sąd polowy. Podpisał: podpułkownik Leontowicz.

7.10.1914 (Rozwój)

Dziś o godz. 12 i pół w południe od strony Pabianic wjechał do Łodzi podjazd niemiecki w sile około 30 koni. Najpierw jechało 8 kawalerzystów, a w pewnej odległości podążała reszta podjazdu.

8.10.1914 (Nowa Gazeta Łódzka)

Wojska niemieckie w Pabjanicach. Onegdaj o godz. 5-ej po południu Przybyło tu od strony Dłutowa 7 ułanów niemieckich. W jednej z masarń kupili sobie kiełbasy, oświadczając jednocześnie sprzedawcy, iż ma on zawiadomić mieszkańców, by przygotowali żywność dla 4 tysięcy ludzi.

Wczoraj przed południem o godzinie 10 i pół przybyło kilku cyklistów wojskowych niemieckich, którzy jednak rychło miasto opuścili. Bezpośrednio za nimi wkroczył silny oddział ułanów w sile 200 koni i 50 cyklistów. Oddziały rozkwaterowały się we wszystkich lokalach rządowych, jak również i w mieszkaniach prywatnych.

Rozkazano przygotować prowiantu na 4 tysiące ludzi i furażu na 500 koni. W mieście daje się odczuwać brak maki. Podczas wkroczenia wojsk ulica została w miejscu postoju tramwaju zamknięta.

8.10.1914 (Rozwój)

Dziś o godz. 8 rano od strony Pabianic przybył do Łodzi wagonem kolei podjazdowej oddział wojska niemieckiego, złożony z 20 żołnierzy. Oddział ten rozlokował się na rynku Geyera. Ruch pociągów na kolejce podjazdowej „Łódź-Pabianice” odbywa się tylko do Rudy Pabianickiej, gdyż pikiety wojskowe nie przepuszczają dalej wagonów.

Onegdejsze posiedzenie właścicieli fabryk w Pabianicach postanowiło, aby dla pomocy biednym robotnikom każda fabryka dawała pewną ofiarę w miarę możności.

15.10.1914 (Rozwój)

Wieczorem z Łodzi odchodzą ostatnie pociągi tramwajów podmiejskich o porze następującej: do Pabianic o 9 minut 5.

16.10.1914 (Rozwój)

Poczta polowa w Pabianicach. Pabianice już od kilku dni z pomocą poczty polowej połączone

są telegraficznie i telefonicznie z miastami w Niemczech oraz miastami w Królestwie, obsadzonemi przez wojska niemieckie.

Panika w Pabianicach. W ubiegły wtorek ludność Pabianic zaalarmowana została silną detonacją , dochodzącą od strony Łodzi. Wywołało to panikę, ponieważ mniemano, iż w okolicy Łodzi toczy się bitwa z udziałem artylerii. Dopiero później wyjaśniło się, ze były to echa wysadzenia zwrotnic na linii kolei kaliskiej.

17.10.1914 (Nowa Gazeta Łódzka)

Zamiejscowe. Z Pabjanic. Daje się odczuwać znaczny brak artykułów pierwszej potrzeby, jak to nafty, soli, cukru. Artykułów tych dostać nie można już w żadnym sklepie i wielu mieszkańców miasta, wobec braku nafty, przez wiele godzin długich wieczorów jesiennych pozostawać musi w ciemnościach.

29.10.1914 (Rozwój)

Aeroplany wojskowe nad Łodzią. Dziś w nocy od strony Sieradza szybował ponad Łodzią aeroplan niemiecki, który udał się w kierunku Brzezin. Jak nam komunikują z Pabianic, razem z aeroplanem, który widziano w Łodzi, do Pabianic przybyły jeszcze dwa inne, które wylądowały pod miastem i nad ranem wyruszyły w kierunku Tomaszowa.

4.11.1914 (Rozwój)

Stowarzyszenie Spółdzielcze „Społem” w Pabianicach, posiadające centralę przy ul. Zamkowej i 13 sklepów filialnych w różnych dzielnicach miasta, rozwija się należycie. Z usług tych sklepów korzystają liczne rzesze robotników, otrzymując po cenach umiarkowanych różne artykuły pierwszej potrzeby w dobrym gatunku i rzetelnej wagi. Obroty we wszystkich sklepach sięgają 6 tysięcy rubli tygodniowo. Pragnąc przyjść z pomocą biednej ludności, towarzystwo „Społem” założyło tanią kuchnię przy ul. Ogrodowej. Kuchnia ta wydaje osiemset obiadów dziennie. Obiad złożony z dużej porcji zupy, mięsa i chleba kosztuje 10 kopiejek. Towarzystwo „Społem” posiada własną piekarnię, która wypieka codziennie 3 000 bochenków chleba.. Za bochenek 6 1 f. chleba pytlowego płaci się 30 kopiejek.

Z fabryk pabianickich. W zakładach fabrycznych Akcyjnego Towarzystwa R. Kindlera czynna jest tylko przędzalnia bawełny przez trzy dni w tygodniu. Zatrudnia ona 600 robotników. Pozostałe oddziały zatrudniające zwykle 1800 robotników są zamknięte.

Robotnicy nieczynnych oddziałów otrzymują od Towarzystwa zapomogi tygodniowe, utrzymujący rodzinę po rublu i 50 kopiejek, mężczyźni i kobiety samotni po rublu, podrostki płci obu po 50 kopiejek.

W tej samej normie zapomogi wypłacane są co tydzień w fabrykach: Akcyjnego Towarzystwa Krusche i Ender, gdzie liczba robotników bez pracy wynosi 4 000; u Singera (250 robotników) i u W. Schweikerta (230 robotników)

5.11.1914 (Rozwój)

W piątek dnia 30 października o godz. 11 wieczorem. czyli w pięć niespełna godzin po przejściu ostatnich oddziałów niemieckich, cofających się na Łask, pojawił się oddział Kozaków dońskich powitany z radością i westchnieniem ulgi przez dyżurujących członków milicji. W sobotę nowe podjazdy konne dały znać o zbliżaniu się pułku krasnojarskiego. Tysiące mieszkańców zebrały się w pobliżu magistratu, gdzie przedstawiciele Komitetu Obywatelskiego urządzili zbliżającym się wojskom powitanie owacyjne.

Onegdaj około cmentarza w Pabianicach, z aeroplanu niemieckiego rzucono bombę, która, zarywszy się w ziemię przechodniom nie zrobiła żadnej szkody. Wybuch tej bomby wywołał tylko popłoch.

Sprawa nałożenia kary na miasto w wysokości 50.000 rubli za przyjęcie wojska niemieckiego, nie została jeszcze skończoną, gdyż śledztwo nie zostało jeszcze ukończone. Jako kaucję na tę sumę złożono 10.000 rubli w listach zastawnych od obywateli miasta.

6.11.1914 (Rozwój)

W Pabianicach wszystkie gmachy rządowe i szkoły przetworzono na szpitale i lazarety Czerwonego Krzyża dla rannych.

11.11.1914 (Rozwój)

Policya i straż ziemska w Pabianicach z rozporządzenia gubernatora objęła swe posterunki i zaczęła pełnić służbę.

Pabianice po raz wtóry zostały zajęte przez Niemców w pierwszych dniach października. Po zajęciu miasta władze wojskowe niemieckie wydały szereg znanych rozporządzeń. Żołdactwo pruskie grabiło sklepy chrześcijańskie.. Dokonywano też grabieży środków żywności u prywatnych osób z brutalną bezwzględnością, np. jednemu biednemu gospodarzowi zabrano ostatnią krowę; biedak na próżno błagał na klęczkach, aby nie pozbawiano go jedynego bydlęcia.

Dnia 31 października wkroczyły do Pabianic wojska rosyjskie, witane przez ludność owacyjnie. Wkraczające wojska powitała specjalna delegacja, której asystowała straż ogniowa z orkiestrą.

W Pabianicach brak jest wielu towarów codziennego użytku, jak nafty, soli, zapałek, świec, tytoniu. Niektórzy handlujący mają nieco tych towarów, sprzedają je jednak po bardzo wysokich cenach.

Prawie wszystkie fabryki miejscowe sa nieczynne. Fabryka Kruschego i Endera pracuje w całej pełni, ma bowiem dużo zamówień dla Czerwonego Krzyża. W fabryce Kindlera czynny jest tylko oddział przędzalniczy.

W mieście w ogóle panuje bieda. W ostatnich czasach brak jest mąki i chleba.

14.11.1914 (Rozwój)

Kontrybucya. W numerze 298 gazety „Russkoje Słowo” z dnia 10 b. m. czytamy, co następuje: „ Z rozporządzenia władz wojennych, na mieszkańców Pabianic nałożona została kontrybucya w sumie 50.000 rubli. Ludności tego miasta władze zarzucają okazanie gościnności wojsku niemieckiemu.

9.12.1914 (Prąd)

W dniu wczorajszym komunikacja tramwajowa pomiędzy Łodzią a Pabianicami została wstrzymana.

11.12.1914 (Prąd)

Wczoraj o godzinie 3-ej po południu ponad Łodzią ze znacznej wysokości szybował aeroplan dążąc od strony Pabianic ku Brzezinom.

Na łódzkich podmiejskich kolejach dojazdowych wznowiono ruch pociągów na następujących liniach: Łódź - Konstantynów, Łódź-Ruda oraz Łódź - Pabianice.

Podług wiadomości otrzymanych przez osoby, które przyjechały z Częstochowy, bitwa pod Częstochową trwała dni piętnaście i zakończyła się na całym froncie cofnięciem się Rosjan. Powodzenie Niemców pod Częstochową wpłynęło decydująco na wynik bitwy łódzkiej i losy Łodzi. Zagrożeni z obydwu skrzydeł Rosjanie zmuszeni zostali pośpiesznie ratować zbyt wysunięte centrum pod Łodzią i Pabianicami, ratując je od powtórnego oskrzydlenia.

15.12.1914 (Prąd)

Na stanowisko komendanta wojennego m. Pabianic zamianowany został generał von Schmidt.

Z rozporządzenia wyższych władz wojskowych inżynieria niemiecka przy pomocy włościan okolicznych przystąpiła do naprawy szosy Łódź-Kalisz zniszczonej częściowo pod Pabianicami w skutek walk ostatnich.

15.12.1914 (Gazeta Wieczorna)

Z Pabianic. Po kanonadzie, jaka w ciągu ostatnich bitew grzmiała w okolicy Pabianic, przyczem granaty częściowo zburzyły niektóre domy, obecnie ludność uspokoiła się i życie miasta weszło na tory normalne.

Panująca poprzednio drożyzna nieco się zmniejszyła. W ciągu dni ostatnich codziennie do Pabianic przybywały z Łodzi tłumy osób w celu dokonania zakupów żywnościowych i przewozu do Łodzi, lecz czujne oko funkcjonariuszów miejscowej Milicji Obywatelskiej w ścisłym kontakcie z ludnością miejscową śmiałe te zakusy udaremniało, nie dozwalając na wywóz żadnej żywności z miasta.

Pewien łodzianin, który zakupił w Pabianicach przy pomocy swego przyjaciela miejscowego bochenek chleba i usiłował potajemnie wywieźć go do Łodzi został przez milicję pabianicką aresztowany.

Wypiekany przez piekarzy chleb jest zabierany do magistratu, gdzie sprzedawany jest tylko ludności miejscowej po cenie 9 kopiejek za funt.

Milicja miejscowa konfiskuje mąkę przewożoną z Sieradza przez Pabianice do Łodzi. W miejscowych magazynach i sklepach żywność znajduje się w wystarczającej ilości. Oprócz tego w ciągu dni bieżących oczekują znacznego przywozu różnych produktów żywnościowych oraz artykułów pierwszej potrzeby.

16.12.1914 (Prąd)

Pabianickie Towarzystwo Dobroczynności dla Chrześcijan przyjmuje ofiary w zamian powinszowań noworocznych.

23.12.1914 (Prąd)

W Pabianicach powstała tania kuchnia kooperacyjna, która sprzedaje swym członkom chleb po cenie 9 kopiejek za funt. W dniu onegdajszym do Pabianic przybył pierwszy pociąg z Sieradza przywożąc prowianty dla armii niemieckiej.

23.12.1914 (Gazeta Wieczorna)

Komitet Obywatelski Milicji pabianickiej zniósł opłaty rogatkowe i kopytkowe, pobierane od przejeżdżających wozów i furmanek, pod warunkiem posiadania przez woźniców przepustek, wydawanych przez władze niemieckie.

Komendantura pabianicka zażądała wiadomości szczegółowych o znajdujących się w mieście towarach i surowcach pod groźbą rekwizycji w razie utajenia.

Żydowska piekarnia spółdzielcza wypieka chleb dla swych członków w cenie po 8 kopiejek za funt.

Przy robotach na szosie i kolei kaliskiej z rozkazu komendantury zatrudniono z górą pół tysiąca robotników, dotychczas pozbawionych pracy. Otrzymują oni od 2 do 8 marek dziennie.

Ceny artykułów żywnościowych obniżają się w miarę wzrastającego dowozu z okolic.

24.12.1914 (Gazeta Wieczorna)

Z kolei dojazdowych. Obecnie pociągi kolei elektrycznej dojazdowej kursują tylko do Pabianic, Rudy pabianickiej i do Konstantynowa. Pociągi tramwajów dojazdowych podmiejskich na linii Łódź-Pabianice obecnie kursować będą od godziny 8 rano do 7 wieczorem.

28.12.1914 (Prąd)

Z Pabianic. Pabianice są połączone z zagranicą komunikacją kolejową. Z zagranicy przez Kalisz pociągi chodzą trzy razy dziennie do Pabianic. Osoby, które posiadają przepustki z komendantury na przejazd za zagranicy, mogą jechać pociągami, odchodzącymi z powrotem do Kalisza, o ile w tych pociągach znajdą się miejsca swobodne.

30.12.1914 (Gazeta Wieczorna)

W Pabianicach utworzono punkt ewakuacyjny dla opatrywania rannych, którzy przybywają z placu boju i następnie ewakuowani są za granice. Przez Pabianice przewożone są partie jeńców rosyjskich. Wczoraj przewieziono przez Pabianice 60 Rosjan. Ludność żydowska Pabianic zaopatruje w chleb i gorącą żywność swych współwyznawców znajdujących się w niewoli.

31.12.1914 (Prąd)

W pierwszym dniu Nowego Roku zespół artystów dramatycznych pod kierownictwem J. Pilawy-Czesławskiego odegra w Pabianicach w Domu Ludowym (obecnie MOK) arcykomiczną sztukę ludową ze śpiewami i tańcami w 3 aktach pióra utalentowanego autora Witolda Kirkora. Sztuka ta w Łodzi cieszy się dużym powodzeniem. Przed sześciu tygodniami publiczność pabianicka poznała już wykonawców, mamy więc nadzieję, że i tym razem zgrany zespół J. Pilawy-Czesławskiego dozna również serdecznego jak w zeszłym razem przyjęcia P. T. publiczności, na które w zupełności zasługuje. Bilety wcześniej nabywać można w księgarni Wielmożnej Bienenthalowej. Ceny miejsc nader niskie. 15 procent czystego dochodu przeznaczono na korzyść miejskiego komitetu niesienia pomocy głodnym.

24.01.1915 (Gazeta Łódzka)

(…) w początku grudnia wojska niemieckie, po nadejściu posiłków, mimo wielkiego znużenia swych żołnierzy, stojących od 3 tygodni prawie bez przerwy w walce, przeszły ze swej strony ponownie na całym froncie do ataku; ich silnemu prawemu skrzydłu udało się wtargnąć w próżnię, znajdującą się w środku linii rosyjskiej, zdobyć Łask i, nacierając w kierunku Pabjanic, okrążyć pozycję rosyjską na południowy – zachód od Łodzi. Przez to zmuszono Rosjan w nocy z 5 na 6 grudnia do opróżnienia ich stanowisk dokoła Łodzi, trzymanych z takim uporem, oraz do opuszczenia Łodzi samej i cofnięcia się za Miazgę. Wszystkie próby Rosjan, mające na celu zamknięcie luki przez ściągnięte na północ wojska armii walczących w Polsce południowej, okazały się daremnemi, dzięki energicznym atakom południowej grupy sprzymierzonych, zwłaszcza ich lewego skrzydła, które posunęło się zwycięsko w kierunku Noworadomska. Także lewe skrzydło północnej grupy niemieckiej, aż do Wisły, zrobiło znaczne postępy i dotarło aż tu pod Łowicz i Bzurę.


Pierwsze wkroczenie Niemców do Pabianic w 1914 roku intrygowało wielu autorów zajmujących się historią miasta. Była to bowiem konfrontacja z nowymi, nieznanymi wyzwaniami jakie czekały społeczność lokalną. W 1963 roku (nr 33) w Życiu Pabianic ukazał się tekst Sigmy „19 sierpnia 1914”.

Pierwsza wojna światowa bezpośrednio dotknęła Pabianice 19 sierpnia 1914 roku. Do tego dnia dochodziły do naszego miasta odgłosy walk i mrożące krew w żyłach echa pacyfikacji dokonywanych przez Niemców na naszych terenach. Toteż nie można się dziwić podnieceniu i obawom, jakie towarzyszyły wszystkim bez wyjątku mieszkańcom miasta, kiedy dowiedzieli się o wkraczających na ulice Pabianic forpocztach wojsk niemieckich.

Wczesnym rankiem dnia 19 sierpnia 1914 roku, przybył oddział kawalerii niemieckiej z białą pokojową chorągwią. Wkraczających najeźdźców powitali ”ojcowie miasta”. Pod nieobecność prezydenta, delegacji przewodniczył Feliks Krusche, który przyjął do wiadomości życzenia wypowiedziane przez dowódcę oddziału.

Naczelnik oddziału niemieckiego oświadczył wówczas m. in., iż oczekuje spokoju w mieście oraz, że mieszkańcy posiadający jakakolwiek broń powinni złożyć ją w ciągu 24 godzin w magistracie pabianickim.

Jeszcze tego samego dnia na murach domów ukazały się odezwy okupanta niemieckiego. Oto brzmienie tych historycznych słów:

Polacy! Przychodzimy jako przyjaciele i wyswobodziciele a jedynie jako nieprzyjaciele Rosjan, a nie Wasi. Pozostańcie spokojnie w Waszych miejscowościach. Stoicie pod naszą osłoną, jeśli moim rozkazom sprzeciwiać się nie będziecie. Tylko ci, którzy siać będą niepokój i których spotka się z bronią w ręką , zostaną surowo ukarani. Wszystko, co z żywności oddacie, zostanie potwierdzone, a później zapłacone. Podpisał : Szef-Generał.

Przed plakatami zbierały się grupy ludzi, komentując po przeczytaniu tego rozkazu, sytuację. Zwłaszcza ostatnie zdanie zarządzenia wywoływało żywe uwagi. Każdy ciekaw był, w jaki sposób będzie to wszystko, co się dzieje, zapłacone.

Stosunkowo niewiele było wypadków zatrzymania ludzi z bronią, ale i te się zdarzały, pociągając za sobą najwyższy wymiar kary (bez sądu). Jeśli zaś chodzi o wydanie zapasów żywności, to istotnie Niemcy oceniali wartość według swego „widzi mi się” i wydawali oficjalne potwierdzenia, opatrzone pieczęciami urzędowymi. Naturalnie, jak jeszcze sporo pabianiczan pamięta, nikt ekwiwalentu nie otrzymał. A jeśli otrzymał, to w formie, która była gorzką zapłatą.

I wojna światowa w porównaniu z ostatnią wydawała się we wspomnieniach starszych łagodną formą walki. Jednakże wówczas, kiedy trwała dotkliwie zaznaczyła się w życiu codziennym Pabianic – również obfitowała w represje, a niejednego kosztowała życie.

O sytuacji panującej w Pabianicach po zakończeniu działań wojennych pod koniec 1914 roku informował Ilustrowany Kurier Codzienny (1915 nr 140): W czasie walk grudniowych pociski granatów uszkodziły w Pabianicach 150 domów; w tej liczbie trzy doszczętnie zburzone. Kościoły ocalały, pomimo, że dokoła świątyń ziemia poryta granatami. Po przewaleniu się zawieruchy wojennej, mieszkańcy Pabianic zabrali się do pracy i dla zmniejszenia nędzy zrobili wiele. W ciągu zimy, pomimo braku węgla puszczono w ruch fabrykę Kruszego i Endera, używając na opał drzewa. Opał taki był kosztowny, bo np. wymieniona fabryka zużywała 100 wozów drzewa na dobę. Obecnie dowóz węgla ułatwiony, jakkolwiek cena węgla wyższa, niż w Piotrkowie.

Fabryka Kruszego i Endera pracuje trzy dni w tygodniu, zatrudniając 3500 robotników, a fabryka Kindlera daje dziś w tygodniu pracę 1200 robotnikom. Obydwie fabryki przerabiają tylko materiały surowe, a wykończalnie są nieczynne; praca przeto idzie tylko w tym celu, aby tysiącom pracowników dać jaki taki zarobek, chroniąc ich od głodu.

Szkoły miejskie od kilku miesięcy czynne. Dzięki zaciągniętej w swoim czasie znacznej pożyczce, miasto płaci nauczycielom i nauczycielkom lokali szkolnych połowę należności. Z powodu nadzwyczajnych przeszkód o wiele mniej sprawnie funkcjonują średnie szkoły handlowe: męska i żeńska. Wobec zajęcia lokali przez wojska, nauka prowadzona była w kompletach. Zdekompletowany personel nauczycielski uzupełnili bawiący w Pabianicach studenci. Ogólny nadzór nad nauką w kompletach objął dyrektor Lipski. Przed sześciu tygodniami udało się dyrektorowi ponownie odzyskać lokal męskiej szkoły handlowej, co znacznie ułatwiło pracę; powodzeniem cieszą się kursy dla analfabetów, z których korzysta 1100 osób. Kierownictwo i pracę podjęli w tej dziedzinie maturzyści szkoły handlowej przy pomocy kilku dawnych nauczycieli.

Podczas pierwszej wojny światowej pabianiczanie przymierali głodem, brakowało odzieży i artykułów pierwszej potrzeby. Działania wojenne prowadzone w okolicach miasta zniszczyły gospodarstwa rolne, które stanowiły ważne źródło zaopatrzenia w żywność. Na szczęście z pomocą Pabianicom pośpieszył Poznański Komitet Niesienia Pomocy Królestwu Polskiemu (organizacja utworzona w 1915 r. przez arcybiskupa gnieźnieńsko-poznańskiego Edmunda Dalbora), w naszym mieście powstał Podkomitet Poznański, a w 1916 utworzono Miejską (Miejscową) Radę Opiekuńczą. Sprawozdanie z działalności pomocowej i charytatywnej zawiera „Jednodniówka Pabjanicka: Ratujcie Dzieci” z czerwca 1916 roku. Ks. Edward Goc pisał: (…) I o naszym mieście nie zapomniano. W dniu 25 marca 1915 r. przyjechali do nas panowie hrabia Mycielski, Prezes Komitetu Poznańskiego, K. Brownsford, Sekretarz K.P. i Sypniewski, a zbadawszy smutne warunki naszego miasta, złożyli na ręce Ks. kanonika Świnarskiego rubli 500, upoważniając go do stworzenia Podkomitetu, w którego skład z biegiem miesięcy i rozwijającej się pracy weszło 20 osób, a mianowicie Ks. prefekt E. Goc. Ks. J. Krzyszkowski, Ks. dr M. Lewandowicz, Ks. K. Nazdrowicz, Ks. prefekt Rylski i Ks. kan. Świnarski. Panowie B. Drzewiecki, Br. Gajewicz, J. Hans, J. Jankowski, Al. Knorr, Fr. Lorentowicz, A. Pałuszny, K. Pączkiewicz, R. Sowiński, L. Śpionek, Z. Tryuk, Z. Tuve, H. Wlazłowicz.

Rozlegle potrzeby szerzącej się nędzy w mieście nakreślały samorzutnie Podkomitetowi plan działalności, podsuwając myśli i projekty w pracy. Ogrom potrzeb, widoczna nędza dyktowały nam wyrazy serdecznego wołania do Braci Poznańskiej o poważną pomoc. Stworzony Podkomitet chciał pracować. Nakreśliliśmy tedy budżet, uwzględniając najkonieczniejsze potrzeby, ale wypadł bardzo duży, z górą 40 tysięcy rubli na 8 miesięcy. Ufni jednak uczuciu bratniej miłości, uzasadniając nasze potrzeby, kreślimy list do Poznania. List ten umieszczam, jako dopełnienie wstępnych moich słów do niniejszego sprawozdania, które uwydatni stan znękanych niedolą w mieście naszym: Pabjanice, dnia 10 sierpnia 1915 r.

Do Centralnego Komitetu Niesienia Pomocy Biednym w Królestwie Polskim

Szanowni Panowie! Przesyłając sprawozdanie liczbowe z otrzymanych do dnia 25 marca bratnich ofiar z Poznańskiego, z gorącą prośbą o dalszą pomoc, pragniemy przy okazji skreślić kilka słów o życiu naszego miasta. Pabjanice, największe z podłódzkich ognisk fabrycznych, jest miastem w przeważnej części robotniczym; liczyło ono do wojny 60 tys. mieszkańców.. W królestwie znane było powszechnie, jako jedno z najpierwszych pod względem życia kulturalno-społecznego. Dziesiątki stowarzyszeń, kooperatyw i kas skupiały w swych salach, salkach i mieszkaniach tysiące członków, zagrzewając ducha, urabiając charaktery i ucząc pracy na niwie szeroko rozpoczętej akcji społecznej w narodzie.

Nastała wojna. Fabryki – te jedyne źródła zarobkowania dla wielu tysięcy – zamarły. Z biegiem tygodni szło widmo niedostatku … a z nim głód. Komitety niesienia pomocy biednym, rezerwistek już to ze wsparć rządowych, już fabrykantów, starały się szeroką akcją dobroczynną ulżyć nędzy, otrzeć niejedną łzę. Potrzeba nieszczęścia! Straszliwa wojna wciągnęła i nasze miasto z najbliższą okolicą na przestrzeni 5 i więcej mil w wir walki kilkotygodniowej, co pociągnęło za sobą dewastację u rolników, naszych dostawców – karmicieli. Ceny wzrosły do 300 % wyżej normalnych… Naprawdę rozpacz. Jedyny artykuł, który staje się wszystkim – KARTOFEL, dochodzi do 8 rubli za korzec, a straszne długie miesiące, kwartały, ciągną się, czyniąc nędzarzami coraz większe zastępy.

I oto widok okropny… na przestrzeni kilku mil, szosą kaliską, wśród zimowej zawiei i wiosennych roztopów ciągną wozy, wózki, do nich zaprzęgnięci ludzie, na pół w błocie i kałuży, ciągną je, ciągną całe mile. Ojciec z z synem ciągnie, matka z córką pcha, by prędzej, by jak najprędzej dojechać, bo tam, w domu czeka reszta dzieci na ten jedyny dzisiaj smakołyk – KARTOFEL. To nie przesada. Od szeregu miesięcy główne trakty drogowe stają się świadkiem strasznych scen, rozpaczą targanego serca. Już tysiące są bez sposobu do życia, a miasto, przez szereg miesięcy odcięte od jedynych swoich źródeł, staje prawie bezradne, częściową pożyczką, częściowym podatkiem starając się wspierać najwięcej potrzebujących.

Rozpaczliwe nasze położenie odczuły jednak serca braci Poznańskiej. Nędza i nieszczęścia, jakich staliśmy się udziałem, odbiły się wśród Was, Szanowni Panowie, echem współczucia. Posypał się grosz na ratowanie braci od śmierci głodowej. Pozawiązywane subkomitety stały się ucieczką zgłodniałych i potrzebujących. I u nas tedy dzień, w którym złożone na ręce Ks. kan. Świnarskiego grosze Poznańskie, jako zaczątek placówki dobroczynnej, staje się błogosławionym. Odtąd napływają większe datki, dając nam możność utworzenia taniej kuchni, naprzód jednej, a później dwóch. I dzisiaj ci najbiedniejsi, w liczbie 2 tysięcy, znajdują ciepłą strawę, obiad, którego przez kilka tygodni, a może i miesięcy, nie byli w stanie zjeść. Naprawdę, jakie błogie uczucie wdzięczności napełnia serca nasze, gdy, wchodząc do kuchni, widzimy te całe zastępy ludzi, czekających na strawę, którą otrzymują, jako dar szlachetnej, bratniej miłości. Wdzięczność w sercach dziś karmionych na długo pozostanie w ich pamięci, bo lud ten jest w ostatniej potrzebie, a nawet nędzy, i czuje to doskonale. Jak wielką jest nędza, obok wielu innych dowodów, mieliśmy sami bolesny obrazek w naszych kuchniach przy wydawaniu pierwszego kęsa chleba.

Przez dwa miesiące otrzymywali biedni samą zupę. Po bytności jednak Sz. Panów w maju mieliśmy upoważnienie do dawania kawałka chleba do zupy. Jakiż bolesny widok mieliśmy w tym pierwszym dniu daru chlebowego! Biedni nasi, nie wiedząc nic o chlebie (chcieliśmy im zrobić niespodziankę), po podawany kęs nie śmieli wyciągnąć ręki, bo czyżby naprawdę mogli dostawać chleb? Dzieci, z radością pokazując jedno drugiemu swą krajankę, ściskały, całowały ten dawno niewidziany dar; na to, cośmy widzieli, nie można było patrzeć obojętnie; skurcz mięśnia sercowego, zdawało się, zadławi to źródło ludzkiego uczucia… ileż to wtedy przeszło gorących uniesień w stronę drogiego sercu Poznania, ileż łez wdzięczności polało się po obliczach zgrzybiałych starców, ile westchnień odrodzonej w pamięci przeszłości! Jakaż to wielka zapłata za złożoną bratnią ofiarę, ileż pobudki do dalszej pomocy w niesieniu ulgi cierpiącym niedostatek!

Zima się zbliża, nasi biedni, z ufnością patrząc na nasz subkomitet, spodziewać się będą i dla siebie i dla swych dzieci cieplejszego odzienia i więcej strawy, bo niejedno z nich, opuściwszy latem dom dla zarobku, wróci na zimę, powiększając zastępy potrzebujących. Z ufnością tedy i wiarą, kreśląc te wyrazy, jako obraz naszego życia, zwracamy się do Sz. Panów, by nie zapominali o naszym mieście, bardzo potrzebującym pomocy, tym bardziej, że na rok przed straszną wojną przechodziliśmy czternastotygodniowy strajk, który wiele przyczynił się do powiększenia dzisiejszego niedostatku.(…)

Ponieważ przedłużająca się wojna wyczerpała wielu z ostatnich zasobów, a na wiosenne miesiące po kilkutygodniowej walce koło nas w jesieni zostały tysiące bez kartofla i chleba, postanowiono akcję dobroczynną skierować nade wszystko w stwarzanie kuchen, które by ciepłą strawą i kawałkiem chleba, ratowały biednych od śmierci głodowej. W dniu 11 kwietnia 1915 roku otwarto pierwszą kuchnię a w dniu 16 maja drugą i trzecią, wreszcie w d. 25 grudnia czwartą. Pragnąc wydawane obiady rozdzielić potrzebującym jak najsprawiedliwiej, Podkomitet rozdawnictwo obiadów oddał w mieście Prezesowi Dep. N.P.B. p. Knorrowi, który przy pomocy kilkudziesięciu panów dzielnicowych rozdziela takowe na Górce, dla której stworzono 3-cią kuchnię. Ks. Z. Nazdrowicz, opiekun kuchni, stworzył komitet rozdawnictwa obiadów na sposób miejski, zaprosiwszy na prezesa panów dzielnicowych pana T. Wojcieszaka.

Niezależnie od pracy w prowadzeniu kuchen Podkomitet roztoczył opiekę nad Ochroną Katolicką na nowym mieście, dając wszystkiej dziatwie pożywienie, a na starym mieście powołując do życia nową ochronkę. Przy okazji czuję się w obowiązku podnieść poświęcenie się i troskę Zarządu Ochrony Katolickiej w pracy o przyszłość tych małych istot naszego miasta (niezależnie od Ochrony stworzenie przytułku dla 10 sierot).

Obok pożywienia Podkomitet zwrócił uwagę na potrzebę odzieży, w którą biedni zaopatrzyć się już nie byli w stanie.

Następnie Podkomitet, widząc całe rzesze wychudzonych a żądnych wiedzy dzieci, postanowił zwrócić się do Komisji Opieki Poznańskiej przy Komitecie dla Analfabetów, by zarządziła spis najbiedniejszej dziatwy, często bez śniadania przychodzącej do szkoły i takowy przesłała nam. Po skromnym obliczeniu okazało się, że z górą 500 dzieci jada przeważnie dwa razy dziennie, przy tym chleba nie widzą wcale. Postanowiono tym dzieciom dać obiady z chlebem. Panom nauczycielom zostawiając kontrolę.

Dzieci bardzo biedne, bez opieki i potrzebujące radykalnej pomocy postanowiono wysłać na kolonie do specjalnych ad hoc otworzonych ochron lub też chętnych gospodarzy. W trzech punktach, a mianowicie w Lubrańcu na Kujawach, w Osjakowie w Wieluńskiem i koło Widawy umieściliśmy z górą 400 dzieci na czas wojny. Pracy tej w imieniu Podkomitetu podjęła się Konferencja Pań św. Wincentego a Paulo z prawdziwie macierzyńską troskliwością, krzątając się w niesieniu ulgi maluczkim. Z radością wspominając o tej wszechświatowej instytucji miłosierdzia u nas nadmieniam, że bardzo wiele niesie ona pomocy i pociechy biednym i nieszczęśliwym naszego miasta. Kończąc słowne sprawozdanie, pokrótce rzucone na papier, uważam sobie za święty obowiązek podnieść nieobliczoną wprost zasługę Pań, które pomimo swych obowiązków, trudnych warunków życia, często i przykrości, niepomne na wszystko, pracę swą w kuchniach składają na ołtarzu dobra współbraci. Bezinteresowność Pań sprawia, że koszty usługi w kuchniach są minimalne. I tak, opiekunem kuchni jest jeden z księży, główną szafarką - jedna z pań, pod której opieką złożone są artykuły spożywcze. Panie przychodzą na zmiany, by zgotować i wydać setkom obiady i chleb. Dziewczęta w liczbie 10 na kuchnię, obierają kartofle i usługują w kuchni za podwójną porcję obiadu, od czasu do czasu nagrodzone jakimś datkiem w naturze. Ze względu na doniosłość zasługi i pomocy, jaka Panie niosły Podkomitetowi przez swą współpracę, zdając sprawozdanie z działalności Podkomitetu, ustępującemu Miejscowej Radzie Opiekuńczej, pozwolę sobie zamieścić nazwiska Pań z każdej kuchni z osobna, które w tym ostatnim czasie z taką bezinteresownością służyły naszemu społeczeństwu.

Kuchnia I. Opiekun ks. Edward Goc, główna szafarka p. Anna Kneblewska. Panie: Binentalowa, Chełmińska, Grossowa, Hawelówna, Hansowa Edwardowa. Hansowa Władysławowa, Knorrowa (kasjerka), Missalówna, Morawska, Linkowa, Lipińska, Łoboda, Papiewska, Prassowa, Rotertówna, Skibińska, Świetlicka, Szulcówna, Tueveowa (sekretarka), Wittychowa, Zybertowa. Kuchnia II. Opiekun – ks. Jan Krzyszkowski, główna szafarka – p. Antonina Pszenicka. Panie: Adlerowa, Biskupska, Derska, Hetmanowa, Jankowska, Józefowiczowa, Lorencowa, Lorencówna, Majewska, Oliszewska, Anna Pszenicka, Rąbalska, M. Świetlicka, Świątkowska, Sosnowska, Szymanowiczowa, Wasilewska, Wojsowa, Wlazłowiczówna. Kuchnia III. Opiekun – ks. Z. Nazdrowicz, główna szafarka – p. Lucjanna Śpionek. Panie: Budzyńska, Bornowa, Debichówna, Gramszowa, Gettnerówna, Hansówna J., Hansówna A., Hermanowa, Kalinowska, Krysiakówna, Kurowska, Kranzówna, Laurowa, Miłowska, Malendówna, Muszyńska, Najchajzerówna, Neugebauerówna, Plucińska, Rothowa, Rudnicka, Rendecka, Romanowska, Raincholdówna, Szymanderska, Szerówna, Sosnowska, Skwarkowa, Śmiałkowska, TRyukowa, Wojcieszakówna, Woldańska, Witusikówna, Wołyńska, Zajdlówna. Kuchnia IV. Opiekun – ks. dr Lewandowicz, główna szafarka – p. Julia Hansówna. Panie: Brążewska, Bornowa, Cieplińska, Chlebowska, Dajniakówna, Frohlichówna, Jankowska, Jaroszka, Jędrykowa, Krajowa, Leupoldówna, Lenicka, Lipińska, Łoboda, Macówna, Maślikowska, Skibińska, Sosnowska, Sowińska, Sułkowska, Szelerówna, Tynkowa, Wajsowa, Wittychowa, Woldańska, Zielińska. Rozdawnictwem, a przedtem rozsegregowaniem, odzieży, które trwało ponad 2 miesiące, zajmował się niestrudzenie p. Z. Tryuk przy współudziale pań: Grossowej, A. Hansówny, J. Hansówny, A. Wlazłowiczówny, K. Wlazłowicza i p. M. Świetlickiej.

Kończąc sprawozdanie z działalności Podkomitetu w Pabjanicach za cały czas tj. od dnia 25 III 1915 do dnia 15 III 1916, na tym miejscu kreślę kilka słów o Miejskiej Radzie Opiekuńczej. Pod koniec ubiegłego roku Warszawa otrzymała pozwolenie władz na organizowanie Rad Opiekuńczych w całej okupacji niemieckiej. Mocą prawa cały kraj ma możność zorganizowania swych sił w jednolite ciało moralne, łącząc wsie, miasteczka i miasta z stolicą naszą. „Rady Opiekuńcze”, jak brzmi ustawa, są organizacjami samopomocy społecznej, mającymi na celu niesienie pomocy poszkodowanej przez wojnę ludności, bez różnicy wyznania.

Dążą one do przywrócenia normalnego biegu życia społecznego, kulturalnego i gospodarczego przez: współdziałanie w odbudowie zniszczonych warsztatów pracy; współdziałanie w zaopatrywaniu ludności w artykuły pierwszej potrzeby i środki żywnościowe; popieranie i zakładanie przytułków. żłobków, ochron; rozdawnictwo odzieży, obuwia i jałmużny; wyszukiwanie potrzebnych środków pieniężnych.

Wobec tak poważnych zadań, jakie nakreśliła Główna rada w Warszawie Radom Opiekuńczym, Podkomitet Poznański w Pabjanicach, jak wszystkie w kraju, przyjął regulamin Miejskiej Rady Opiekuńczej w dniu 16 III 1916, fundusze przelewając na rzecz nowej organizacji. Pracę podjętą przez Podkomitet, a przyjętą w zasadach Miejskiej Rady Opiekuńczej prowadzą, acz w zmniejszonej liczbie, te same jednostki. Zarząd stanowi pięć osób z prawem kooptacji panów opiekunów. Skład Rady: Prezes ks. kan. Świnarski, zastępca ks. prefekt Goc, sekretarz J. Tuve, radni – pp. J. Hans, H. Wlazłowicz, księża opiekunowie – J. Krzyszkowski, dr Lewandowicz, Z. Nazdrowicz, St. Rylski; opiekun-kasjer – A. Pałuszny; opiekun – buchalter – A. Żmigrodzki, opiekun gospodarz - Z. Tryuk, opiekun Dep. N. P. B. A. Knorr, komisja rewizyjna – opiekunowie B. Drzewiecki, Br. Gajewicz i R. Sowiński. Z ramienia Łódzkiej Okręgowej Rady Opiekuńczej do której należymy, opiekunem –delegatem jest p. radca O. Kindler.

Miejscowa Rada Opiekuńcza prowadzi w dalszym ciągu nakreśloną przez Podkomitet pracę, chętnie korzystając ze wskazań i projektów Głównej Rady Opiekuńczej. Hasło „Ratujcie dzieci” rzucone przez Warszawę, w przeprowadzeniu owocnym oddane Miejskim Radom Opiekuńczym objęło cały kraj, okazując doniosłość jednolitej organizacji.

I nasza Miejska Rada Opiekuńcza, idąc za głosem hasła, tak pięknie wyrażonego w odezwie Głównej Rady Opiekuńczej, przystąpiła do zorganizowania kwesty możliwie najwspanialej i najowocniej. Poprosiliśmy grono osób, zaszczytnie zapisanych w pracy kulturalno-społecznej naszego miasta, a stworzywszy cały szereg sekcji i podkomisji, podzielono pracę i wyznaczono zadania. Jest nadzieja, że, w myśl hasła i nasza dziatwa znajdzie schronienie przed widmem niedostatku i nędzy. Utworzono 8 sekcji. Sekcja odczytowa – H.M. Lipski(przewodniczący), L. Makowski (sekretarz), ks. prefekt Edward Goc, ks. prefekt H. Insadowski, Z. Sawicka, P. Górczykowski, R. Szaefer. Sekcja koncertowo-teatralna – J. Osikowski (przewodniczący), B. Rutkowski (zastępca), R. Ruszewski (sekretarz), panie – Jasińska, W. Osikowska, Szydłowska, panowie – W. Lipski, A. Preiss, A. Pałuszny, dr Szreter, R. Szaefer. Sekcja czytankowa – Wł. Pomianowski (przewodniczący), Eugeniusz Mieszkowski (sekretarz), panie – Pomianowska, M. Kalinowska, Kurowska, Osikowska, Pomianowska, M. Kalinowska, Kurowska, Nejmanówna, ks. H. Insadowski, Fr. Klembowski. Sekcja kwesty – A. Knorr (przewodniczący), J. Ebenrytter (sekretarz), B. Missala (zastępca), panie – Chmielewska H, Hansowa Edwardowa, Tuve; ks. Jan Krzyszkowski, ks. dr M. Lewandowicz, ks. St. Rylski, panowie – Giełzak, pastor Stegman, Sowiński, Zygadło, Żmigrodzki. Sekcja reklamowa i dekoracyjna – Br. Gajewicz (przewodniczący), St. Jankowski (sekretarz). Ks. Z. Nazdrowicz, panowie – dr Broniatowski, Wł. Jakubowski, Kasperski, Majer, J. Szulc, Tryuk. Sekcja finansowa – Teodor Hadrian senior (przewodniczący), St. Moszczeński (sekretarz), W. Kamieński (kasjer), B. Drzewiecki i J. Filtzer (zastępcy); panie – Teodorowa Enderowa, Pawłowa Graezerowa, Janina Gajewiczowa, Teodora Hadrianowa, Oskarowa Kindlerowa, Feliksowa Kruschowa, Maria Kiesslingowa, Doktorowa Lencowa, Alicja Majerowa, Pastorowa Schmidtowa, Inżynierowa Suska, panowie – ks. kan. Jutnner, ks. kan. Świnarski, ks. prefekt E. Goc, pastor Schmidt, radca Teodor Ender, Paweł Graezer, J. Hans, L. Hermel, dr Al. Krusche, Feliks Krusche, G.A. Krusche, radca Oskar Kindler, dr A. Lenc, A. Suski. Sekcja prowincjonalna na gminę Widzew – Kindlerówna (przewodnicząca), Stopczyński i Wasilewski. Na gminę Górka – ks. prob. St. Matuzalski (przewodniczący). Niezależnie od pracy nad przeprowadzeniem rzuconego przez Główną Radą Opiekuńczą hasła „Ratujcie dzieci”, Miejska Rada Opiekuńcza postanowiła przyjść, choć w części, z pomocą naszej uczącej się w szkółkach dziatwie, szukając dla nich schronienia na czas wakacyjny. W tym celu wydała odezwę do Rad Gminnych Opiekuńczych i księży proboszczów z gorącym wezwaniem o przygarnięcie naszych dzieci choć na 2 miesiące.

Odezwa ta brzmi: „Ratujcie dzieci”. Odzywa się głos z głębi duszy całego narodu, wołanie całej Polskiej ziemi, bo te drogie istoty, które zaledwie rączęta wyciągnęły ku słońcu, te pociechy jedyne stroskanych rodziców, nadzieje całego Narodu Polskiego, one pierwsze padają ofiarą okrutnej doli i nikną z życia, zanim żyć zaczęły. Dzisiaj już wskazać można okolice, gdzie wymarły wszystkie dzieci do lat 5-ciu, a tysiące gasną powoli. Przyjdzie chwila, kiedy huk armat ucichnie, wsie i sioła powstaną ze zgliszcz, wieżyce kościołów wystrzelą ku niebu, rola odzyska utraconą płodność, uchodzący, acz zdziesiątkowani, powrócą do siedzib swoich, oschną łzy ludzkie, ale ani z jednej mogiłki nie powstanie zmarła dziecina, ani jedno kalectwo nie uśmiechnie się do życia.

Straszne, ale jest ratunek, jest jeszcze nadzieja. Wy wszyscy, kto tylko może, wyciągnijcie ręce do umierających z głodu i nędzy dzieci; zabierzcie je do domów swoich, choć na kilka miesięcy, dajcie im kawałek chleba, którego nie widzą, łyżkę ciepłej strawy, resztę zrobi ożywcze, życiodajne słońce.(…)


https://ru.wikipedia.org/


http://www.ourbaku.com/


https://polona.pl/



W pracy Antoni Bifulco „Identity, Attachment and Resilience. Exploring Three Generations of a Polish Family”, 2017 znajduje się wzmianka o udziale Tadeusza Czechowskiego, oficera wojsk inżynieryjnych armii rosyjskiej, w utarczce z Niemcami na granicy Pabianic w 1914 roku. Wtedy to Rosjanie po raz pierwszy użyli w  walce pojazdów opancerzonych. Jednym z nich dowodził Czechowski, który ledwo uszedł z życiem. Niemcy nie wierzyli, że przeciwnik dysponuje nowoczesnym sprzętem, byli kompletnie zaskoczeni, ale  zaraz przeszli do skutecznego kontrataku.   

The Battle of Łódź, at the end of 1914 was fought between the German Ninth Army and the Russian First, Second (in which Tadeusz was an officer) and Fifth armies, in harsh winter conditions. The transition to mechanized vehicles from cavalry and horse-drawn wagons was just emerging in this war. The Russians were at a disadvantage, having no armored cars, something for which Tadeusz as an engineering officer would have been involved. Eventually these arrived from England from the Austin Motor Company, shipped through the Russian port of Archangel and transported to Tadeusz’s division in Pabianice (outside Łódź), Central Poland. In 1914, forty-nine, Austin First Series were ordered and delivered to the Russian front from England. Pictures show these to be strange looking vehicles, not much more than van-sized, and boxed in steel. These were uncomfortable to travel in, dangerously unstable and vulnerable to sustained firepower.

Tadeusz volunteered to travel in an armored car behind enemy lines, knowing there was an element of surprise – the Germans were unware the Russians had imported armored cars.

The authorities asked Tadeusz if he would agree to take part in an expedition of these (armoured) cars to the centre of the Germans trenches, which lay across the road from Pabianice. They asked him (rather than ordered) because he did not belong to this section of armored cars. He was very happy with the proposition. Four cars went down this road between the enemy trenches. The Germans did not fire as they thought the Russians had no armored cars, and as the cars fired into the German trenches many Germans were killed. As a result the Germans were humiliated. In his car all the officers were wounded except Tadeusz. But the Russians were outgunned, and Tadeusz became concerned for his life. According to his father it was the only time he lost faith in his survival.



Ernst Eilsberger w książce „Bitwa pod Brzezinami 23-24 listopada 1914”, wyd. niem. 1939, pol. 2017 pisze, że kwatera 2. Armii rosyjskiej generała Siergieja Scheidemanna  znajdowała się w Pabianicach, tutaj też trzeba było zamknąć pierścień wokół Łodzi.

(…) Generał von Scheffer nie denerwuje się.  „Naprzód na zachód”, tak mówi się teraz także i u niego. Przecież nie tylko XXV Korpus Rezerwowy dał się dogonić i związać pojawiającym się na flankach rosyjskim wojskom. „Pabianice na południe od Łodzi muszą być jutro osiągnięte, tutaj musimy spotkać Korpus Kawalerii  Frommela i tutaj trzeba razem z nim zamknąć pierścień wokół Łodzi”. Oczywiście generał von Scheffer nie miał żadnych informacji o zbliżaniu się Korpusu Kawalerii Frommela. W ogóle nie wiedział, gdzie stoi w tej chwili prawe skrzydło armii okrążającej, ale jedno uznawał za absolutny pewnik: podobnie jak on, również generał Frommel zrobi wszystko, aby zdążyć  dojść na południe od Łodzi, aby dokonać decydującego aktu zamknięcia okrążenia. Za 24 godziny ta wielka gra wojenna musi być już zakończona zwycięstwem, bo tylko do tego czasu napływający ze wschodu i południa Rosjanie mogą być powstrzymywani i wiązani przez 6. Dywizję Kawalerii. Piechota musi więc dalej maszerować na zachód.

(…) Generał von Mackensen stał wieczorem 19 listopada przed trudnymi decyzjami, pomimo to jego wiara w zwycięstwo znów zatriumfowała nad kłopotami. Przy XX Korpusie Armijnym i XXV Korpusie rezerwowym leży rozstrzygnięcie kompanii …. Kontynuować! Kwaterę 2. Armii w Pabianicach trzeba szybko unieszkodliwić. Wysoka nagroda!  Archiwum Rzeszy znajduje dla tej decyzji generała von Mackensena następujące piękne słowa: „Gen. von Mackensen chciał tak jak dotychczas narzucić nieprzyjacielowi przebieg wydarzeń w pewnej siebie, upartej wierze, że przecież musi się udać, bo nasze wojska są lepsze.”

„Bezwzględna ofensywa. Jutro zdecydowane działania korpusu”, pisano w rozkazie armii. I dodatkowo wyraźnie powtórzono polecenie z poprzedniego dnia dotyczące rosyjskiego naczelnego dowództwa w Pabianicach.   

Rosjanie natomiast ze swej strony wyglądali tak, jak gdyby już porzucili nadzieję na ocalenie  z kotła pod Łodzią. Znaleziona  później  przy wziętym do niewoli  sztabie  depesza radiowa, którą dowódca rosyjskiej 2. Armii gen. Scheidemann skierował  19 listopada z Pabianic do  sąsiadującej z lewej i prawej  armii, 5.(generał Plehwe) i 1. (gen. Rennenkampf), brzmiała rozpaczliwie: „Armia jest okrążona. Niemcy silnie atakują lewe skrzydło pod Konstantynowem. Sytuacja jest ciężka. Niemiecki korpus armijny zajął obszar Brzeziny – Koluszki – Gałków, obchodząc prawe skrzydło naszego I Korpusu… 1(5.) Armia jeszcze nie nadeszła. Gdzie one są? Dlaczego nie atakują? Ryzykujemy klęskę operacji.” Podobnie był sporządzony radiogram do generalissimusa Mikołaja Mikołajewicza.

(…) Generał von Scheffer, zamierzał na razie zostać w Tuszynie i poczekać na 50. Dywizję Rezerwową, stał teraz ze swoim sztabem na pagórku z wiatrakiem, tuż na południowy wschód od miasta, przez które właśnie przechodziła 49. Dywizja Rezerwowa. Jakiż widok się stąd otwiera! Tam, gdzie na północy kipi imponujący kocioł ognia, rozpościera się pole bitwy pod Łodzią. Mimowolnie wzrok przykuwają najpierw widoczne w środku niezliczone kominy fabryczne, które odległe o około 18 km sterczą bezdymne na błyszczącym na czerwono horyzoncie po obu stronach leżącego przed nimi gęstego lasu i wyznaczają  polską metropolię przemysłową – Łódź. Nieprzerwanie rozbłyskujące strzały na lewo i prawo od miasta oraz za nim zaświadczają o szalejącej wokół niego bitwie. Wiatr wieje w odwrotnym kierunku i dają się stamtąd słyszeć tylko niewyraźne słabe odgłosy.

- Panowie, stoimy na tyłach nieprzyjaciela, teraz chodzi tylko o to, aby domknąć pierścień walki. Tam na lewo w lesie, tam maszerują dwie kolumny 49. Dywizji Rezerwowej.

- Tak jest.

- A tam na prawo, to musi być 3 Dywizja Piechoty Gwardii. Miejmy nadzieję, że ma już swoje obie brygady razem. Dobrze wygląda, gdy tak idzie naprzód. Ale gdzie jest Frommel?

Lasy leżące na zachód kierunku Pabianic zasłaniają widok. Głównodowodzący opuszcza lornetkę i obraca się do majora von Massowa, swojego szefa sztabu.

- Pan coś widzi?

- To niemożliwe ekscelencjo, wszystko zasłania las.

- Frommel musi być już dzisiaj w Pabianicach. Majorze Fὔẞlein, proszę jeszcze raz spróbować nawiązać z nim łączność radiową. (…)

Rosjanie walczyli zaciekle, broniąc się przed niemieckimi kleszczami. Eilsberger opisuje między innymi działania wojenne prowadzone między Pabianicami a Rzgowem.

(…) Wkrótce po tym, jak 1. batalion 228. pułku wrócił 22 listopada o godzinie 6 rano ze swojego nocnego wypadu na Prawdę i wszedł na swoją pozycję między 21. batalionem strzelców  i 2. batalionem 228. pułku na północno-zachodnim krańcu Gospodarza, Rosjanie – był to widocznie oddział, który szedł za tym batalionem jeszcze z Prawdy – zaatakowali 1. batalion 228. pułku i 21. rezerwowy batalion strzelców. Natarcie załamało się  w ogniu, 228. pułk i strzelcy odparli Rosjan i wzięli 150 jeńców. Już po godzinie jednak wyszedł znad Neru, spomiędzy dwóch rzędów domów w Starej Gadce, nowy atak. I znowu Rosjanie ustąpili z dużymi stratami, gdy dopadły ich karabiny maszynowe 228. pułku. O godzinie 11 rano następuje trzecie natarcie, ponownie od strony Starej Gadki, i po raz trzeci Rosjanie zostają odrzuceni. Tym razem pomogły lekkie baterie grupy Kamptza, tj. 4. i 5. baterie 49. pułku artylerii lekkiej, stojące na cmentarzu na południe od Starowej Góry, skąd mogły ostrzeliwać boki nieprzyjaciela.

W tym czasie tj. przed południem, Rosjanie jeszcze ciaśniej objęli od południa wysuniętą pozycję grupy Crednera, w efekcie o godzinie 12 w południe  stali na linii Stara Gadka – folwark Andrzejew – Czyżeminek, wychylając  swoje prawe skrzydło jeszcze dalej na wschód, bo aż do Guzewa, na południe od Rzgowa.

Wydany około południa rozkaz naczelnego dowództwa, aby ponownie podjąć marsz na północ, a na razie zająć las przed Rudą, dotarł do grupy Crednera akurat w momencie, gdy była ona nierozerwalnie spleciona  z tłoczącymi się ze wszystkich stron Rosjanami i przez to skazana na brak możliwości wykonania  jakiegokolwiek ruchu. Marsz naprzód był niemożliwy, chodziło już tylko o obronę, która zresztą z godziny na godzinę była coraz trudniejsza. Grupa musiała zostać wzmocniona, dlatego pułkownikowi Crednerowi podporządkowano dotychczasowy odwód dywizji, 3. batalion 227. pułku, do którego właśnie wycofano z Tuszyna 9. kompanię 227. pułku, oraz dwie baterie dział 100 mm, tak długo osłanianych przez tenże batalion. Oddziały te pozostawały tymczasem na swoich pozycjach na południe od dwóch wiatraków stojących przy drogach na Pabianice i na Tuszyn, tworząc tutaj przedłużenie południowego frontu 2. batalionu 228. pułku. Dalej był 1. dywizjon 49. pułku artylerii lekkiej przesunięty z pozycji na południe od Gospodarza aż nad Ner, na północ od majątku, skąd stojąc tuz za okopami strzelał do Rosjan znajdujących się w Starej Gadce. Podobnie wyszła 3. bateria 49. pułku artylerii lekkiej na pozycje 2. batalionu 228. pułku  na południowy skraj Gospodarza, i stamtąd  obejmowała główną drogę aż do Pabianic. Jak to w wojnie pozycyjnej pułkownik Credner podzielił teraz okrzepłą już linię bojową na dwa odcinki: podpułkownik von Selle, dowódca 21. rezerwowego batalionu strzelców, dostał rozkaz zajęcia części północno-zachodniej, zaś podpułkownik Schmidt, dowódca 228. rezerwowego pułku piechoty, zachodniej.

Po południu i wieczorem nie było nawet najmniejszej przerwy w ostrzale, w późniejszych godzinach wieczornych ogień ciężkiej artylerii Rosjan na Gospodarz nawet się jeszcze nasilił, a o godzinie 11 w nocy – tj. wtedy, gdy w kolumnie Kamptza została zaskoczona 9. bateria – Rosjanie jeszcze raz wykonali szturm na odcinek północno-zachodni. I ponownie natarcie zostało z dużymi stratami nieprzyjaciela odparte przez 21. batalion strzelców i 1. batalion 228. pułku oraz ściągnięte z frontu południowego celem wsparcia 9. i 12. kompanie 227. pułku. 

Jednak ciągłe niepowodzenia i krwawe straty tylko powiększały waleczność Rosjan. Wczesnym rankiem 22 listopada, krótko po godzinie 6 – gdy generał von Thosenhausen chciał właśnie rozpocząć szturm na stanowisko baterii – Rosjanie znacznie wzmocnionymi siłami, tym razem przyprowadzonymi daleko z południa, przeszli do ataku na całym froncie grupy Crednera. Wybuchły krwawe walki. Podpalony w południowo-zachodnim kącie majątku budynek rzucał swoje migoczące źdźbła w twarze zmagających się na najbliższych odległościach żołnierzy. W ogniu i pod ciosami kolb śmiałków Rosjanie w końcu osłabli i wycofali się. – któryż to już raz? Najodważniejsi z nich, ci, którzy wtargnęli aż do parku, nie znaleźli litości. Choć jeszcze raz uwolnieni od Rosjan, wszyscy wiedzieli jednak, że oni, w najwyższym stopniu rozdrażnieni, jeszcze powrócą. Ich ogień artyleryjski nie tylko nie ustaje, ale nawet potęguje się. Wydaje się dobrym pomysłem przenieść własną artylerię lekką z pozycji za linią piechoty na stare stanowiska na południowy zachód do Rzgowa. Także ciężka artyleria, tj. połowa 1. dywizjonu 5. pułku artylerii ciężkiej, która wysunięta na północny skraj Rzgowa ostrzeliwała stamtąd Starą Gadkę, wraca za miasto, na wschodnią stronę drogi do Tuszyna. Po jej zachodniej stronie stoi już 1. dywizjon 6. pułku artylerii ciężkiej.

 Siła nieprzyjacielskiego ognia artyleryjskiego rośnie do niesłychanego poziomu. W parku majątku Gospodarz rozlatują się stare drzewa, unoszą fontanny ziemi, rozpadają i pala drewniane domy. W punkt medyczny we dworze uderzają trzy granaty, oswobadzając wielu od ich cierpień. Kapitan Funk, drugi adiutant dywizji, zostaje śmiertelnie trafiony w środku szczerego pola. Nieprzyjacielskie pociski nadlatują już teraz z każdej strony. Ale nasze baterie także strzelają bez przerwy. Pięć ciężkich stojących tuż obok siebie na południe od Rzgowa strzela we wszystkich kierunkach: 1. i 2. dywizjony 6. pułku artylerii ciężkiej na północ od rosyjskich okopów znajdujących się na północny zachód od Starowej Góry; pół 1. dywizjonu 5. pułku artylerii ciężkiej na zachód w nieprzyjaciela stojącego w Pabianicach; 3. bateria 6. pułku artylerii ciężkiej na południe do Rosjan w Guzewie. W wokół Gospodarza, oczekując na nowy nieprzyjacielski szturm, siedzą w okopach ochotnicy, a ich bohaterska pieśń wybrzmiewa na przekór wybuchom rosyjskich pocisków: „Wytrzymajcie wściekły szturm! Wytrzymajcie!”

Pomimo wszystko jednak – po południu odcinek północno-zachodni nie daje się już dłużej utrzymać. O godzinie 4 – słońce okryło się właśnie krwawą czerwienią – dochodzi do opuszczenia pozycji. Wojska cofają się najpierw za budynki majątku, później, gdy zaczyna zmierzchać, z powrotem do Rzgowa, gdzie ponownie okopują się frontem na północny zachód.

I oto przez sam środek ognia artyleryjskiego spieszy do dowódcy grupy południowej, podpułkownika Schmidta, adiutant brygady. Odnajduje go w drewnianej chałupie, której ściany podziurawione są niezliczonymi kulami, i prosi i wydanie gońcom, ordynansom i służącym rozkazu wyjścia z izby. Życzy sobie bowiem przekazać tylko oficerom tę oto wiadomość: grupa północna musi zostać wycofana, odnośnie grupy południowej pułkownik Credner zostawia decyzję jej dowódcy, podpułkownikowi Schmidtowi. Ten siedzi przed piecem kuchennym na niskim taborecie i patrzy się w ogień. Panuje głęboka cisza, tylko kule przelatują przez drewniane ściany. Wapno spada na dół, ale nikt nie zwraca na to uwagi. Spojrzenia oficerów zawisły na ustach dowódcy, który patrzy w górę i mówi – twardo i ostro padają jego słowa: „Mam rozkaz utrzymać pozycję,, więc pozycja będzie utrzymana aż do ostatniego człowieka,  kapitanie Hassenstein, proszę wydać rozkazy.” Po tych stanowczych słowach piersi oficerów unoszą się jakby uwolnione od ciężaru, a kapitan Hassenstein spieszy teraz do swojego 2. batalionu 228. pułku. Ogień jest prowadzony spokojnie, batalion czuje się bezpiecznie w rękach swojego dowódcy. Młody podporucznik pyta z lekkim niepokojem:

- Czego my tutaj jeszcze chcemy, panie kapitanie?

- Zginąć! Nie zrozumiał pan tego jeszcze? – grzmiącym głosem spada na niego odpowiedź.

Po godzinie przychodzi jednak rozkaz dywizji, żeby batalion powoli oderwał się od nieprzyjaciela. Zaczyna się opuszczanie pozycji. Nagle wpada major-lekarz.

- Na miły Bóg, kapitanie, już teraz pan odchodzi? Tutaj we dworze leży ze dwustu rannych. Mają biedacy wpaść w ręce Rosjan?

- Ile czasu potrzebuje pan na ich odtransportowanie?

- Jakieś dwie godziny.

- Do tego czasu utrzymam pozycję.

Rozkaz dla 2. Batalionu 228. Pułku zostaje teraz zmieniony i tylko polowa odchodzi, reszta zaś pozostaje w okopach i ostrzeliwuje się, aż dwór opróżni się z rannych. O godzinie 8 ostatni śmiałkowie z 228. pułku opuszczają okopy. Chwała bohaterom, którzy będąc najdalej wysunięci w stronę nieprzyjaciela, najdłużej tez wytrwali!

 Tych ściągniętych z powrotem na zachodni skraj Rzgowa 240 ludzi – wszystko, co pozostało z 2. batalionu 228. pułku ma zorganizować jeszcze jedną pozycję. Zmęczeni wala motykami i szpadlami w zamarzniętą ziemię. Nic z tego nie będzie. Po co zresztą/ Obejdą nas Rosjanie od tyłu, a więc i tak nie ma ratunku. Ludzie są śmiertelnie wyczerpani, a poza tym jest ich zbyt mało. Wtedy przychodzi rozkaz: „Przerwać prace nad okopami”. Wkrótce marsz. Kto widzi jeszcze na drodze jakieś upatrzone miejsce do spania, przepycha się tam. Wkrótce wszystko jest przepełnione. Leży się tam, gdzie się przed chwilą stało, na skraju drogi, w okopach, na roli. Mimo głodu i zimna pada się i leży od razu w podobnym do śmierci śnie. Musi być przynajmniej 10 stopni poniżej zera. O północy nadchodzi rozkaz wymarszu i zaczyna się odwrót. U Rosjan panuje cisza. Odwaga niedźwiedzia się już wyżyła. Jest zmęczony. Śpi. 

https://pl.wikipedia.org/wiki/Siergiej_Scheidemann

Prit Buttar w książce „Collision of Empires: The War in the Eastern Front in 1914” przytacza wypowiedź Novitskiego, szefa sztabu I Korpusu, który próbuje  przekonać generała Siergieja Scheidemanna, że atak w kierunku Brzezin jest skazany na porażkę.

Scheidemann szykuje się właśnie do wyjazdu do Pabianic, gdzie czeka nań Paweł Plehve (w latach 1914-1916 dowódca 5. i 12. Armii, naczelny dowódca Frontu Północnego).

On 25 November, after the Germans had successfully escaped, Scheidemann issued orders along the lines of Plehve’s suggestions for an attack toward Brzeziny, Novitsky travelled to Łódź to meet army commander, to point out that such an operation was now too late:

“When I entered his office, he was dressed ready to travel, and warned me that he had to go to Pabianice urgently to meet Plehve, and that I should be brief. I reported the situation, and fervently implored Scheidemann to abandon the attack on Brzeziny, because it would not end well. We would merely concentrate our forces for a strike at empty space. Scheidemann looked very depressed, and listened patiently and politely, but then said that although he believed everything that I said, we could change nothing, because Plehve had committed himself to an attack. Scheidemann added that Plehve believed that there were two German princes – Joachim and Oscar, sons of Kaiser – with German troops in Brzeziny, and that we had to capture them, come what may.”



David Dorondo w pracy „Riders of the Apocalypse: German Cavalry and Modern Warfare”, 2012 pisze, iż 17 listopada 1914 roku kawaleria niemiecka oraz oddziały piechoty otrzymały zadanie poprowadzenie ataku w kierunku Pabianic z zamiarem otoczenia  Łodzi. Niepewny był los Drugiej Rosyjskiej Armii pod Łodzią, zagrożonej unicestwieniem. Pech chciał, że na odsiecz pośpieszyła Piąta Rosyjska Armia, wykonując w ciągu 48 godzin  heroiczny marsz na odległość 112 kilometrów. Wydawało się, że Pabianice znalazły się w centrum bitewnej zawieruchy.

(…) On 17 November cavalry and reserve infantry were ordered to completely envelop Lodz to the south and west with attacks toward Pabianice. In doing so, they threatened the entire Russian Second Army at Lodz with encirclement and destruction. Unfortunately for the German, the Russian Fifth Army executed a heroic march northward to Lodz’s relief – two of Russian infantry Corps marched more than seventy miles (112 km) in forty-eight hours – and forced the German cavalry and reserve infantry to fight their war out the way they’d come.



Władysław Bortnowski w opracowaniu „Ziemia Łódzka w ogniu: 1914” podaje, że w październiku 1914 roku w Pabianicach stacjonował generał Charpentier – dowódca kaukaskiej dywizji kawalerii, który 26 sierpnia wkroczył do Łodzi.

„ (…) Wobec powtarzających się pogłosek o ofensywie Niemców w kierunku Łodzi, członkowie GKO (Główny Komitet Obywatelski) Grohman i Krasuski prosili gen. Charpentiera o udzielenie informacji i instrukcje w sprawie dalszego postępowania. 3 października generał przyjął delegatów w swojej kwaterze w Pabianicach i oświadczył, że sytuacja wojsk rosyjskich nie jest zła, choć są one związane walką. Obiecywał powiadomić Komitet, gdyby zaszła konieczność ewakuowania Łodzi. W parę godzin później sztab gen. Charpentiera zwinął miejsce postoju, a wojsko pospiesznie wycofało się drogą na Brzeziny i Warszawę, wysadzając po drodze mosty.”

Uprzednio generał Charpentier „zasłynął” restrykcjami wobec ludności witającej entuzjastycznie wojska niemieckie.

„Sztab dywizji rozlokował się w Łodzi. Gen. Charpentier oświadczył, że pełni obowiązki Komendanta Wojennego całego „okręgu”, jednakże nie określił jakie są granice tego okręgu. Na rozkaz generała zostali aresztowani w Zgierzu i Pabianicach ci Niemcy i Żydzi, którzy zbyt gościnnie przyjmowali wojska nieprzyjacielskie i manifestowali radość z powodu zmiany władzy. Zostali oni wywiezieni do Warszawy, a stamtąd skierowano ich w głąb Rosji. Również i w Piotrkowie dokonano aresztowań”.

W. Bortnowski uważa, iż Niemcy łódzcy nie okazywali szczególnej satysfakcji z nadejścia wojsk niemieckich, natomiast Niemcy w Pabianicach przyjmowali swoich rodaków z większą życzliwością.

„(…) Charakterystyczny dla ówczesnych nastrojów miasta był fakt, że łódzcy Niemcy bynajmniej nie okazywali solidarności narodowej z wilhelmowską armią. W czasie okupacji miasta unikali oni kontaktów z Komendanturą i wojskiem niemieckim, natomiast radość z powodu powrotu armii carskiej okazywali manifestacyjnie. Zdawali oni sobie sprawę, z tego, że dobrobyt zawdzięczają właśnie ekonomicznym kontaktom z Rosją i pragnęli utrzymania stanu istniejącego przed wojną.

Neue Lodzer Zeitung w licznych wzmiankach i artykułach podkreślała, że Niemcy łódzcy sa wiernymi poddanymi cara i robią wszystko, co jest w ich mocy, aby przyśpieszyć moment zwycięstwa. Inaczej kształtowały się nastroje wśród niemieckich rolników-kolonistów, którzy , przeciwnie, podkreślali swe związki z Cesarstwem Niemieckim i współdziałali z armią w czasie jej pochodu ku Wiśle. Podobnie kształtowały się nastroje wśród niemieckiego drobnomieszczaństwa w miastach okalających Łódź, zwłaszcza w Pabianicach i w Zgierzu. Wobec kolonistów wojsko rosyjskie zastosowało represje. Niektórych spośród nich internowano. (…) Autor „Ziemi Łódzkiej w ogniu” porusza także wątek żydowski.

„W okolicach Łodzi między 1 a 5 listopada doszło kilkakrotnie do uszkodzenia linii telefonicznych. Władze wojskowe doszły do wniosku, że sprawcami tego byli Żydzi, wobec czego należy właśnie im powierzyć ochronę zagrożonej łączności. Na podstawie zarządzenia Komendantury z dnia 7 listopada ludność żydowska musiała sformować specjalną ?milicję dla ochrony telefonów i telegrafu”. W ciągu całej doby milicjanci z opaskami, na których wymalowana była litera „T”, patrolowali szlak linii telefonicznych. Żydzi łódzcy zmuszeni byli ponosić odpowiedzialność za całość linii na odcinkach od Zgierza do Łodzi i od Łodzi do Koluszek. Podobne oddziały ochronne utworzono także w Pabianicach, Łowiczu i Kutnie i w innych miastach. Do służby w milicji telefonicznej wybrano najbiedniejszych Żydów. Gminy żydowskie zaopatrzyły ich w ciepłą odzież oraz wypłacały im zapomogi pieniężne.”

O milicji telefonicznej („T”) pisał także M. Banet w Seyfer Pabianice, 2014: (…) Operacja militarna nie była korzystna dla Rosjan, którzy winą za porażki obarczali Żydów mieszkających w guberni piotrkowskiej. Postanowiono, że wszyscy Żydzi zostaną wysłani w głąb Rosji. Na szczęście udało się zmienić tę decyzję. Jednak władze wojskowe odpowiadały za bezpieczeństwo transportu kolejowego i komunikacje telegraficzną. A to oznaczało niebezpieczeństwo dla tysięcy Żydów. Zaraz pociągano ich do odpowiedzialności w przypadku jakiegokolwiek uszkodzenia torów kolejowych czy linii telegraficznych.

Natychmiast w każdej miejscowości powstała milicja ochraniająca telegraf i kolei. Żydowskie Pabianice utworzyły milicję z członków Poalej-Syjon i rzemieślników. Posterunki zlokalizowano wzdłuż linii kolejowej i telegraficznej na odcinku między Łaskiem a Łodzią. Najgorsza była służba nocna. Z jednej strony las, z drugiej wojsko rosyjskie, a pośrodku tory kolejowe. Milicjanci żydowscy nosili opaski identyfikacyjne na prawej ręce. Lokal studium religijnego przy ulicy warszawskiej stanowił kwaterę żydowskiej milicji. Wartownicy udawali się stamtąd na wyznaczone posterunki, które były bliżej linii frontu.

Zastępowałem mojego ojca, który nie był zdolny do pełnienia służby w milicji. Nie chciał jednak żadnych przywilejów, kiedy Żydzi czuli się zagrożeni. Dlatego poprosił mnie, swojego najstarszego syna, żebym go zastąpił (miałem 19 lat). Rzecz jasna spełniłem prośbę ojca i zgłosiłem się do służby w żydowskiej milicji. Przydzielono mi warte wraz z innymi młodymi mężczyznami. Była jesień, z zimnymi i deszczowymi wieczorami. Las tworzył złowrogą ścianę. W takich warunkach ponosiliśmy odpowiedzialność za los bardzo wielu Żydów.

Kiedyś podczas warty, około godziny drugiej w nocy, na odcinku między Łaskiem a Pabianicami doszło do zdarzenia, które mogło mieć dla nas tragiczne konsekwencje.

Byłem w niewielkiej grupie, która spotkała się z grupą łaską w ustalonym punkcie między dwoma miastami. Obok mnie byli starsi koledzy z Pabianic: Jelinowicz, Szwalba, Kantorowicz, Jojna Izraelewicz (zginął w potyczce z Arabami w 1936), Jechiel Bycker, Poznański. Szwalba dowodził grupą. Kantorowicz i ja obserwowaliśmy ciemny las. Po drugiej stronie widzieliśmy sołdatów wokół ognisk. Nagle usłyszeliśmy poruszenie w lesie. Zamarliśmy. Padliśmy na ziemię, dygocąc ze strachu. Odgłosy narastały, nie mieliśmy pojęcia jak się zachować. W tym momencie nadszedł kolega z Łasku o imponującej posturze. Powiedzieliśmy mu szeptem o wszystkim. Dały się słyszeć wyraźne kroki. Rozdzieliliśmy się, aby zaatakować złoczyńcę z dwóch stron. Nie trzeba było długo czekać. Ktoś podchodził do linii telegraficznej z długą tyką w dłoniach. Wszyscy rzuciliśmy się na młodego wieśniaka. Próbował walczyć z nami, ale przywołaliśmy na pomoc rosyjskich żołnierzy i oficera. Związaliśmy chłopa i odstawili do obozowiska Rosjan.

Oficer napisał raport i przez gońca powiadomił żandarmerię w Pabianicach. Wyładowaliśmy nasze rozgoryczenie na ujętym wieśniaku, którego wnet zabrali do cyrkułu i zaraz zastrzelili. Oficer rozumiał nas doskonale i rozmawiał życzliwie o losie tych, którzy zawsze cierpią mimo swej niewinności. Wiedzieliśmy, że miał na myśli nas, Żydów. Prawdopodobnie sam mógł być Żydem.




W Pabianicach został pochowany pułkownik Michał Boyno-Rodziewicz (Михаил Павлович Бойно-Родзевич). Prawosławny. Wykształcenie ogólne zdobył w Korpusie Kadetów. Służbę rozpoczął 1.09.1890 r. Ukończył 1. Wojenną Szkołę Pawłowską. Trafił do 7. brygady artyleryjskiej. Podporucznik (1891), porucznik (1895), sztabskapitan (1899). Uczestnik kampanii chińskiej 1900-1901, kapitan (1903). Walczył w wojnie rosyjsko-japońskiej 1904-1905, podpułkownik (1911). Dowódca 3. baterii w 2. Syberyjskiej Brygadzie Piechoty. Uczestnik wojny światowej.

W zaciekłym boju 6 listopada 1914 r. Rodziewicz dowodził baterią i ostrzeliwał przez cały dzień przeważające siły przeciwnika, znajdując na wysuniętym punkcie obserwacyjnym w ścisłej łączności z czołowymi oddziałami piechoty. Przeciwnik próbował wielokrotnie atakować Rosjan, ale Rodziewicz wraz z innymi bateriami dywizjonu prowadził huraganowy ogień powodujący duże straty wroga, szukającego schronienia w okopach. Po odparciu przeciwnika przyszedł rozkaz do natarcia. 1. 3. baterie poszły naprzód. Rodziewicz wyszedł na czoło i wskazał baterii odsłoniętą pozycję, stając się łatwym celem, ale zajął dogodną do obserwacji górkę i rozpoczął skuteczny ostrzał.  Ogień 1. i 3. baterii zmusił zdezorientowanego przeciwnika do ucieczki. Za wyróżnienie się w tym boju otrzymał awans na pułkownika. W walce przejawiał odwagę i mistrzostwo w kierowaniu ogniem.

W boju 21 listopada 1914 r. został zabity na punkcie obserwacyjnym we wsi Porszewice, powiat łaski, gubernia piotrkowska. Pochowano go w mieście Pabianice.

https://www.ria1914.info/



****

Podczas I wojny światowej do gazety Русские ведомoсти (profil liberalny, ukazywała się w latach 1863-1918 w Moskwie) nadsyłał reportaże Walery Briusow – korespondent wojenny. W jednym z tekstów przedstawił portret sztabskapitana Pawła Wasylewicza Gurdowa, dowódcę plutonu w zmotoryzowanej kompanii karabinów maszynowych, który wyróżnił się w boju pod Pabianicami.

(…) Udało mi się porozmawiać z sztabskapitanem Gurdowem. To jeszcze młody człowiek o przenikliwym spojrzeniu i czarnych, podkręconych do góry, wąsikach, twarz dobroduszna skłonna do uśmiechu. Patrząc na niego, trudno uwierzyć, że to człowiek zdumiewającego męstwa i zimnej krwi. Gurdow należy do grona „fantastycznych” bohaterów rodem z powieści Reida, Verne’a czy Haggarda. Podobnie jak oni szuka dobrowolnie niebezpiecznych sytuacji i cieszy się nimi.

Naskórkowa strona wyczynów sztabskapitana Gurdowa była wielokrotnie opisywana (miedzy innymi w doniesieniach Petersburskiej Agencji Prasowej). Dlatego też mniej zajmowały mnie szczegóły wydarzeń, a bardziej psychologia postaci. Chciałem dowiedzieć się podczas rozmowy jakie uczucia towarzyszą  osobom ryzykującym własne życie, gdy wszystko zależy od przytomności umysłu i przysłowiowego łuta szczęścia.

Gurdow ochoczo i życzliwie odpowiadał na moje, być może niezręczne pytania, a sama prostota odpowiedzi świadczyła o jego szczerości.

Poprzednio zajmował się nurkowaniem i żeglugą podwodną. Pociągała go niezwykłość tych rzeczy. Z zachwytem opowiadał jak schodził w skafandrze pod wodę, jak spacerował po dnie morza i obserwował nieznane nam tajemnice. Gurdow żałował, że człowiek nie jest jeszcze w stanie zapuszczać się dostatecznie głęboko, aby ujrzeć dno oceanu, poruszać się podwodnym automobilem wśród ruin Atlantydy.

Gdy rozpoczęła się obecna wojna Gurdow od razu zrozumiał, że ma okazję, aby doświadczyć i zobaczyć to, co jest niemożliwe w codziennym życiu. Nie bez trudu udało się mu zamienić mundur wykładowcy uczelni wojskowej na mundur sztabskapitana. Musiał pukać tu i tam, lecz pokonał wszelkie przeszkody, gdyż wielka wojna przyciągała go niczym magnes. Znając sprawy automobilizmu, Gurdow wstąpił do pułku zmotoryzowanego, gdzie dowodzi pojazdami opancerzonymi.

Oczekiwania Gurdowa spełniły się. Wojna zapewniła mu długi szereg „niezwykłych zdarzeń”. Właściwie każdy dzień był niezwykły, z wyjątkiem tych chwil, kiedy trzeba było opatrywać zranienia albo szukać części zamienne do pojazdów.

Gdy po jednej ze swoich szczególnie niebezpiecznych akcji Gurdow wracał do oddziału cały i zdrowy (tak było w Pabianicach, gdzie został zraniony w szyję) koledzy mówili:

- Przestań igrać z ogniem. Jeśli dzisiaj wyszedłeś bez szwanku z walki, to następnym razem nie ocalejesz.

- Jestem – tłumaczył Gurdow – fatalistą. Co się ma stać, to się stanie, od tego nie ma ucieczki, zwłaszcza od śmierci. Dni każdego człowieka są policzone. Poszedłem na wojnę, żeby tego właśnie doświadczyć. Dobrze jest odejść w środku owego niesamowitego spektaklu.

Na potwierdzenie swojego fatalizmu przywołał kilka zdarzeń.

W boju na granicy Pabianic kierował ogniem karabinów maszynowych. Obserwował ruchy Niemców przez odsłonięty otwór w pancerzu. Kula trafiła tuz obok „okienka”, ale kawałki szkła poraniły twarz Gurdowa. Gdyby Niemiec strzelił o milimetr dalej kula przeszyłaby oko, pozbawiając go życia. Ten przypadek wywarł na nim silne wrażenie.

Pod koniec walki u wejścia do Pabianic nasi pancerni automobiliści dostali się pod ostrzał artyleryjski. Nie mogli jechać dalej. Gurdow pozostawił obsługi karabinów maszynowych, aby kontynuowały ogień. On natomiast wyskoczył na zewnątrz i wraz z 10 pomocnikami pchał swój pojazd (wyposażony w działo) w kierunku naszych pozycji. Śmiałkowie z ogromnym wysiłkiem krok po kroku, przemieszczali ciężką maszynę pod gradem kul. Z pomocą rzucili się sołdaci tego batalionu, lecz pierwszy żołnierz zamachał tylko rękami i padł martwy, drugi trzeci zostali ciężko ranni.

Natomiast spośród dziesięciu śmiałków poruszających się pod ostrzałem wroga, tylko paru odniosło lekkie zranienia. Wszyscy dotarli do naszych pozycji wraz z pojazdem opancerzonym.

Istotnie taki przypadek może uczynić człowieka fatalistą.

Niekiedy Gurdow nie kazał odpowiadać na ostrzał ogniem karabinów. Załogę Gurdowa chronił wszak pancerz. Ale sam Gurdow stał w otwartym pojeździe, obserwując przez lornetkę otoczenie, stanowił świetny cel. Jednak żadna z setek, jeśli nie tysięcy kul nawet go nie drasnęła.

Było już blisko, aby mówić o przeznaczeniu. (…)

Walery Briusow (1873-1924) – powieściopisarz, poeta, publicysta, współtwórca rosyjskiego symbolizmu.

Marcin Stasiewicz w artykule „Rosyjska broń pancerna w okresie Operacji Łódzkiej (listopad 1914)” w: Wielka Wojna o Ziemię Obiecaną, 2006 pisał: (…) Opisane powyżej samochody pancerne weszły w skład pierwszego oddziału o oficjalnie zatwierdzonym etacie. Była to 1. kompania samochodowych karabinów maszynowych. Składała się z czterech plutonów samochodów pancernych i jednego samochodowego plutonu artyleryjskiego. Jednostkę skierowano na front 19 października 1914 roku. W listopadzie tego roku kompania, pozostająca w składzie 2. Armii wzięła udział w walkach pod Łodzią, gdzie wykazała dużą skuteczność. W trakcie walk samochody przydzielono tzw. „Grupie Łowickiej”. 9 i 10 listopada brały one udział w bojach o Stryków. Sześć wozów pancernych uzbrojonych w karabiny maszynowe przebiło się przez zajęte przez Niemców miasto. W tym czasie dwa samochody artyleryjskie wsparły ogniem natarcie 9. i 12. turkiestańskich pułków piechoty. Niemcy zaatakowani z dwóch stron zostali zmuszeni do wycofania się z miasta. Dziesięć dni później, 20 listopada kompania wspierała oddziały starające się w rejonie Pabianic zamknąć wyłom między 5. Armią a lewą flanką 19. Korpusu. O świcie 21 listopada pięć samochodów pancernych stoczyło bój z dwoma niemieckimi pułkami piechoty, udaremniając próbę otoczenia lewej flanki 19. Korpusu. Jeden z samochodów artyleryjskich trafił w jaszcz armatni niemieckiej baterii wyjeżdżającej na pozycję.

W bojach w rejonie Pabianic wyróżnił się 4. pluton kompanii dowodzony przez sztabskapitana Gurdowa. Krótka relacja z działań tego pododdziału przybliża nieco taktykę rosyjskich samochodów pancernych w początkowym okresie pierwszej wojny światowej. Dowództwo plutonu otrzymało rozkaz wsparcia 19. Korpusu na szosie do Łasku. Po dotarciu na miejsce wozy bojowe zostały natychmiast zmuszone do wsparcia cofającego się pułku butyrskiego. Niemcy niebezpiecznie zbliżyli się do szosy. Gurdow wydał rozkaz wjechania w tyraliery nieprzyjaciela i gwałtownego ostrzelania Niemców z czterech karabinów maszynowych. Powstrzymało to atak, ale przy bliskiej odległości cienkie płyty pancerne nie dawały dostatecznej osłony żołnierzom 4. plutonu. Wkrótce wszyscy zostali ranni, a samochody i broń uszkodzone. Mimo to, Gurdowowi i jego ludziom udało się przepchać samochody za linie wojsk rosyjskich.

Opisane powyżej działania cechowały śmiałość i zdecydowanie. Dotyczyło to zwłaszcza samochodów uzbrojonych w karabiny maszynowe. Obserwacja stoczonych przez nie walk nasuwa porównanie z brawurą szarż kawaleryjskich. Jednocześnie trudno rozstrzygnąć czy większą wagę przykładano do osłony pancernej, czy też do możliwości szybkiego i sprawnego przemieszczania karabinów maszynowych i dział. Wydaje się, że w przypadku wojny manewrowej istotniejszy był ten drugi aspekt.

****

W 2000 r. ukazały się wspomnienia niemieckiego żołnierza, który na początku I wojny światowej maszerował przez Pabianice – Ernst Rosenhainer „Forward March! Memoirs of a German Officer”.

(…) Następnego poranka okopaliśmy się na południe od Łodzi. Wszystkie drogi były zapełnione wycofującymi się pododdziałami niemieckimi. My również musieliśmy pozostawić nasze pozycje ponieważ Rosjanie deptali nam już po piętach. Wkrótce pomaszerowaliśmy w kierunku Pabianic. Rosjanie szli wolno, gdyż nasi saperzy zniszczyli wszystkie mosty, stacje kolejowe, oraz inne udogodnienia komunikacyjne. Niezadługo dotarliśmy do tętniącego życiem, przemysłowego miasta – Pabianice. Były tu widoczne silne  wpływy niemieckie, wnosząc po licznych znakach niemieckiej obecności, wśród których wyróżniał się okazały kościół protestancki. Mieszkańcy dokonywali pospiesznych transakcji handlowych na rynku, a przechodnie życzliwie spoglądali na idących żołnierzy. Jednak był już listopad i pogoda stawała się  coraz ostrzejsza. Dni były coraz  krótsze i czuło się nadchodzącą szybko zimę. Nic dziwnego, że byliśmy pogrążeni w przygnębiającym nastroju. (…)

****

O „cmentarzu wojennym” pisał Robert Adamek  w Nowym Życiu Pabianic nr 5/2006 r.

Jesienią 1914 roku w okolicach Pabianic pomiędzy wojskami niemieckimi i rosyjskimi doszło do krwawych walk, w których zginęło wielu żołnierzy obu armii. W celu pogrzebania ofiar stworzono w Pabianicach cmentarz wojenny na tzw. Strzelnicy, przy drodze z Pabianic do Chechła. Pochowano tutaj 377 osób (267 znanych i 110 nieznanych żołnierzy). Najwięcej wśród nich było poległych z armii niemieckiej – 241 osób. Z wyższych rangą wojskową należy wymienić kapitana W. Salitza i majora Knobelsdorffa (zm. 4 XII 1914 r.). Z zachowanego „Wykazu grobów wojennych” wynika, że  wielu poległych z armii niemieckiej było Polakami lub miało polskie pochodzenie. Oto ich nazwiska: A. Wieżbicki, Przybysłowski, Johann Dziubek, Johann Woźniak, Roman Tomczak, M. Polerowicz, Paul Rasiński, Józef Krysiak, Madalkiewicz, Johann Budnicki, Wincenty Adamski, Antoni Sobkowiak, August Nowak, Herman Bagiński, Andrzej Lisiak, Walenty Rybacki, Franz Tomczak, Robert Nowak, Franz Krawiś, H. Knakowski.

Z armii rosyjskiej spoczęło na pabianickim cmentarzu 136 żołnierzy (49 znanych z nazwiska i 87 nieznanych). Wśród nich był m. in. kapitan Gusejnow.

Cmentarzem w okresie międzywojennym opiekował się magistrat m. Pabianic, który był właścicielem „Strzelnicy”. W pierwszych latach niepodległości władze miasta urządziły na tym terenie park „Wolności”. Obszar cmentarza, wynoszący 7868 m kw., był ogrodzony wałem ziemnym. Było tutaj 355 mogił pojedynczych i 11 zbiorowych. Oprócz tego na cmentarzu znajdowała się drewniana kaplica. Dozór nad cmentarzem sprawował w 1920 r. Józef Wenk, który rocznie pobierał za pracę 4000 marek polskich.

W 1925 r. cmentarz został gruntownie odnowiony przez władze miasta. Podziękowanie za opiekę nad grobami poległych żołnierzy przesłał rząd niemiecki przez swojego konsula w Łodzi, Hoffmana Polkermsamba. Oto jego fragment: „Odwiedzając cmentarz wojskowy w Pabianicach, na którym pochowani są żołnierze niemieccy, z radosnym zdumieniem stwierdziłem, jak nadzwyczajną, pełną pietyzmu troskliwością otoczono każdą mogiłę i cały cmentarz, który wraz z ogrodzeniem, składającym się z wału i rowu, bardzo starannie został doprowadzony do porządku. Na moje zapytanie oświadczono mi, iż ten – prawdziwie wzorowy – stan  cmentarza zawdzięczamy  inicjatywie Magistratu, który odnośne koszty pokrywał z funduszów miejskich (…). Jestem przekonany, że tego rodzaju dowody pietyzmu również przyczynią się do tego, iż – gdy czas zabliźni stare rany – zapanują między naszymi krajami dobre stosunki sąsiedzkie.”

Władze Pabianic planowały także ufundować bramę z odpowiednim napisem. Cmentarz był odwiedzany przez wiele osób z kraju i zagranicy. Co roku w Dzień Żałobny (24 lutego) i 1 marca (Dzień  Pamięci Poległym) przedstawiciele magistratu składali tutaj wieniec świerkowy ze wstęgą w imieniu Komitetu Ludowego Opieki nad Grobami Wojennymi (Volksbund Deutsche Kriegsrgrӓberfὕrsorge e.V.).

W 1939 r. na cmentarzu wojennym pochowano żołnierzy armii polskiej, którzy polegli w dniach 4 IX – 29 X w walce z armią hitlerowską. Zwłoki 308 Polaków ekshumowano w 1948 r. i przeniesiono na cmentarz przy ul. Kilińskiego. Pozostałe groby w parku Wolności zostały zlikwidowane w  1973 r., a szczątki żołnierzy niemieckich i rosyjskich z I wojny światowej pochowano na cmentarzu wojennym w Gadce Starej.

Zapomniane historie z czasów  pierwszej wojny światowej powróciły na początku XXI wieku. W Nowym Życiu Pabianic na niedzielę z 7 września 2001 roku ukazał się artykuł Magdaleny Hodak „Kłamstwo na kłamstwie”. Autorka ukazuje  trudności i nieporozumienia związane z upamiętnieniem cmentarza wojennego. Uważa, że „nie ma żadnych dokumentów świadczących o ekshumacji, jakiej dokonano ponoć we wrześniu 1973 roku”. Poza tym  w trzech armiach zaborczych służyło 2 miliony osób narodowości polskiej, a zginęło 500 tysięcy.

Dzisiaj (piątek) o godz. 14.00 w parku Wolności zostanie odsłonięty obelisk upamiętniający 576 żołnierzy niemieckich i rosyjskich z czasów I wojny światowej.

Tu do roku 1973 był cmentarz wojenny. W tej ziemi  przez dziewięć lat spoczywały ciała 294 żołnierzy polskich i 11 osób cywilnych, poległych we wrześniu 1939 roku. Napis ma upamiętniać tylko żołnierzy niemieckich i rosyjskich, lista poległych zostanie wmurowana w obelisk. Koniec, kropka. O poległych żołnierzach niemieckich i rosyjskich można poczytać w programie obchodów Dni Pabianic, a także w zaproszeniach rozsyłanych przez Urząd Miasta. O Polakach ani słowa.

Na uroczystość zaproszono ambasadorów Niemiec i Rosji (obecność potwierdził niemiecki konsul Thomas Neisinger). Nie zabraknie władz wojewódzkich i samorządowych, pojawić się ma dyrektor łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej – Marek Drużka. Przybędą przedstawiciele duchowieństwa trzech wyznań. Ujrzeć mamy ks. Jana Cieślara, pastora parafii ewangelicko-augsburskiej, dziekana prawosławnego z diecezji łódzko-poznańskiej – Konstantego Marczyka (w zastępstwie ordynariusza Szymona Romańczuka).

- Zaplanowaliśmy, że ksiądz dziekan Ryszard Olszewski będzie miał przemówienie – informuje Roman Woźny, rzecznik prasowy prezydenta Pabianic. – To Dni Pabianic i takie wielkie święto, każdy pewnie będzie chciał coś powiedzieć, a harcerze będą stali na warcie. Obelisk przed uroczystością zostanie oczyszczony z brzydkiego napisu zrobionego przez chuliganów, a w nocy okolicy pilnować będą strażnicy miejscy, w trakcie uroczystości zagra orkiestra dęta. 

Inicjatywa upamiętnienia dawnego cmentarza wojennego powstała kilka lat temu. Pomysł wyszedł od członkiń komisji spraw obywatelskich – Agnieszki Wasilewskiej-Wincek i Alicji Dopart (historyka, znawczyni tematu II wojny światowej w Pabianicach i okolicach, obecnie sekretarz „Naszego Parku”). Propozycję tę poparł Krzysztof Nowacki, wówczas naczelnik wydziału spraw obywatelskich.

- Ochrona miejsc poległych uczestników wojen wynika przecież z konwencji haskiej – mówi Krzysztof Nowacki.

Wierność prawdzie

Wierność prawdzie historycznej nie pozwala zatajać informacji, uwypuklać dowolnie wybranej części przeszłości. Fałszowanie prawdy, pokazywanie jej części, manipulacja, działania dezinformujące to metody stosowane nagminnie przez władze w społeczeństwach totalitarnych. Dlaczego teraz całej prawdy nie pokazuje się w Pabianicach? Czy niepełne upamiętnienie poległych może wynikać z nieświadomości?

Wiemy, że do Urzędu Miasta trafiły w czerwcu tego roku bardzo dokładne dotyczące żołnierzy, których pochowano w parku Wolności. Pokazanie części prawdy nie da się więc tłumaczyć niedokładną znajomością tematu. Dlaczego więc w Pabianicach, w mieście położonym nad Dobrzynką, zapomniano o Polakach? Dlaczego w parku Wolności pomija się obrońców Ojczyzny z września 1939 roku?

Słowa, słowa, słowa …

Nie brakuje natomiast pustosłowia.

„Dziś władze samorządowe Pabianic i Stowarzyszenie Kulturalne „Nasz Park” podjęły prace nad przywróceniem świetności parku wraz z odtworzeniem jego historii” – czytamy w zaproszeniu podpisanym przez prezydenta Pawła winiarskiego i Grzegorza Rakowskiego, prezesa „Naszego Parku”. Brzmi to w kontekście opisywanej historii niczym kiepski żart.

Ten sam tekst głosi: „Dopóki cmentarz istniał w naszym mieście, groby otoczone były należytą opieką, o czym świadczy korespondencja i podziękowania władz berlińskich po odnowieniu cmentarza w okresie międzywojennym”.

Postanowiliśmy dotrzeć do źródeł. Pismo z konsulatu niemieckiego opublikowane zostało w numerze 16/17 Gazety Pabianickiej z 22 sierpnia 1925 roku. Niemcy faktycznie dziękują przedwojennym władzom miasta Pabianic, troszczącym się o mogiły żołnierzy, którym wydano rozkaz strzelania do Polaków, za „szlachetne pojmowanie obowiązków  ludzi żyjących względem umarłych”, ale to ci sami Niemcy nazywają nekropolię „cmentarzem wojskowym, na którym pochowani zostali żołnierze niemieccy”, a nie np. cmentarzem niemieckim, co aktualnie im można by wybaczyć.

Gwoli dbałości o prawdę historyczną należy dodać, że pod pojęciem „żołnierz niemiecki” czy „żołnierz rosyjski” kryje się również żołnierz narodowości polskiej, wcielony do armii zaborców bijących się na frontach I wojny światowej. Dramat tamtych czasów polega m. in. na tym, że brat musiał zabijać brata, Polak Polaka. To właśnie należy z całą mocą uzmysłowić właśnie z okazji uroczystości odsłonięcia obelisku na „Strzelnicy”.

Na listach pochowanych żołnierzy polskich i niemieckich są typowe polskie nazwiska noszone przez Polaków (np. Krysiak, Nowak, Woźniak, Socha i wiele, wiele polskich nazwisk). Same określenia; „żołnierz niemiecki” i „żołnierz” może wprowadzać w błąd, i to nie tylko przeciętnych zjadaczy chleba – w kilku gazetach pojawiły się informacje o obelisku poświęconym Niemcom i Rosjanom. Takie uproszczenia są zagrożeniem dla pamięci i świadomości narodowej.

Warto zauważyć też, że tekst opatrzony herbem miasta  i podpisem prezydenta mija się z prawdą we fragmencie mówiącym o dbałości o cmentarz do momentu jego likwidacji. Pabianiczanie doskonale pamiętają, jak cmentarz niszczał za peerelu. Nie było prawie dnia bez nowych śladów dewastacji. Do dziś nie wiadomo, gdzie się podziały nagrobki. Starsi ludzie wspominają rząd alejek i krzyży. Dzieci, które na początku lat siedemdziesiątych miały kilka lat, pamiętają czaszki walające się w zaroślach. Była także grupka chłopców, która rozegrała na cmentarzu piłkarski mecz. Zamiast piłki kopali czaszkę, którą przedtem wydobyli ich starsi koledzy.

Ekshumacja – zagadka

Nie ma żadnych dokumentów świadczących o ekshumacji, jakiej dokonano ponoć we wrześniu 1973 roku. Jeśli faktycznie jej dokonano, to tylko w sposób symboliczny, powierzchowny. Po dwudziestu latach od domniemanej ekshumacji do prokuratury zgłosił się nagle nadzorca robót tramwajowych obok cmentarza w Gadce Starej. Mężczyzna twierdził, że widział, jak z  samochodu ciężarowego wyładowano kilka trumien. Na zadane pytanie odpowiedziano mu: „przywieźli szczątki żołnierzy niemieckich, rosyjskich i polskich poległych w pierwszych dniach I wojny światowej” (Nowe życie Pabianic z 7 czerwca 1994 r.). Tylko tyle.  

Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że kawałek parku Wolności to dotąd cmentarz. Pasowałoby więc raczej postawić tu krzyż, a teren ogrodzić, by nie chodzić po ludzkich szczątkach, by nie załatwiały się tu psy.

Kiedy swoimi wątpliwościami podzieliliśmy się z pewnym wysokim urzędnikiem z ratusza, ten odparł: „Jak goście pojadą, to się sprawę ureguluje, czyli zrobi tak, żeby w papierach wszystko pasowało. Ja stanowczo odradzam nagłaśniania tej sprawy. Chodzi o rację stanu”.

Kamień wszystko przyjmie

Obelisk wykonany przez artystów, Ewą Maliszewską i Kazimierza Żuka, to w głównej mierze kamień przytaszczony z lasu przez Rafała Gramsza, szefa „Parkowej” i zastępcę prezesa stowarzyszenia „Nasz Park”. Nad kamieniem jest niby półsklepienie czy nawis, mający jakby głaz osłaniać. Te dwa elementy wyglądają jak duży worek stojący pod szubienicą. Artyści wyżłobili napis: „W tym miejscu w latach 1915-1972 istniał cmentarz wojenny. W 1972 roku przeniesiony do Gadki Starej.” Rozpiętość czasowa taka, choć w dokumentach dostarczonych do Urzędu Miasta widnieje rok 1914, a likwidacji – 1973. Poszło jednak o niepewną ekshumację i nieudokumentowane tajemnicze, czy po prostu rzekome przeniesienie zwłok na cmentarz w Gadce Starej.

- Oni się pomylili, ale to z gorliwości wynika. Dobrą wolę mieli, ale nie wyszło. Z tą Gadką to niepewna sprawa, więc ten napis będzie zasłonięty. Pojawi się inny, który został uzgodniony z radą ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Warszawie – kontynuuje urzędnik, który żąda anonimowości. – Jak przyjadą goście, to zobaczą napis: „Pamięci żołnierzy armii niemieckiej i  żołnierzy armii rosyjskiej poległych w okolicach Pabianic w latach 1914-1915”.

O Polakach dalej ani słowa, a przecież wystarczyłby napis mówiący o cmentarzu z okresu I i II wojny światowej, o pochowanych tu Polakach, Niemcach i Rosjanach. (…)



***

Rok 1914. Nad miastem pojawia się ogromny niemiecki sterowiec (zeppelin). Jego załoga ma bomby i karabiny maszynowe. Pierwsza wojna światowa dociera nad Dobrzynkę.

Kilka tygodni po wybuchu pierwszej wojny światowej od strony Łodzi nadleciało gigantyczne „cygaro”. Był to mierzący aż 144 metry sterowiec niemieckiej armii. Pabianice były wówczas pod panowaniem Rosjan – wrogów Niemców. Kilka dni wcześniej podobny sterowiec widziano nad Warszawą.

W Pabianicach wybuchła panika. Ludzie skrywali się w bramach kamienic. Obawiano się, że ze sterowca spadną bomby. Ale nie spadły. Zeppelin leciał zbyt wysoko, by mogły dosięgnąć go kule wystrzelone z dział i karabinów rosyjskich żołnierzy.

2 września 1914 r. „Nowy Kurier Łódzki” napisał, że krążący rankiem zeppelin, odleciał w kierunku zachodnim. Nie uczynił żadnych szkód. Ale dowódcy wojsk rosyjskich wydali rozkaz tworzenia stanowisk obrony przeciwlotniczej  - wzdłuż linii kolejowej Łódź-Sieradz. Ściągano ciężkie karabiny maszynowe i niewielkie armaty. Jedno z takich stanowisk było przy dworcu w Pabianicach.

Według sztabu niemieckiej armii, sterowce miały odegrać decydującą rolę na polach bitew pierwszej wojny światowej. O budowanie sterowców i uzbrajanie ich w bomby zabiegał zwłaszcza graf Ferdinand von Zeppelin – generał i konstruktor latających gigantów.

Znad Pabianic sterowiec wziął kurs na Łask. Nazajutrz 3 września 1914 r., łódzka gazeta ”Rozwój” opisała to tak: Gdy w środę o świcie na horyzoncie naszym pojawił szary, połyskujący stalą i srebrem pancernik napowietrzny, cała okolica nasza – wzdłuż plantu kolei kaliskiej – od Łowicza po Sieradz – wytężyła czujność, pewna iż tym razem już bez zawodu złowrogi ptak nie wydrze się cały poza peryferię strzałów wojsk rosyjskich”.

Na podsieradzkich łąkach pasło się około tysiąca koni rosyjskiej armii. Załoga sterowca zrzuciła na nie bomby, by spłoszyć stado. Kilka koni padło. Wybuchy wystraszyły zwierzęta. Tabun pocwałował w stronę lasu.

Prawdopodobnie w okolicach Sieradza, gdzie stacjonowały spore oddziały Rosjan, załoga sterowca chciała wykonać szpiegowskie fotografie. Sterowiec obniżył lot. Wtedy padły celne strzały z rosyjskich stanowisk obrony przeciwlotniczej. Dziennik „Rozwój” opisał to w sposób poetycki: „Po pierwszym strzale ślepym nabojem armata plunęła kulą, która dosięgła setkami ułamków eleganckiego olbrzyma, kalecząc mu części maszynerii. Drgnął cały, zadrżał i smutnie zaczął pochylać się ku ziemi, jakby okręt całym kadłubem pogrążał się w falach  morskich i tonął w bezdennej głębinie.”

W stronę uszkodzonego sterowca poleciał grad kul z karabinów maszynowych i mauzerów. Kolos wolno opadał na ziemię. Upadł na bok. Gondole z załogą rozbiły się.

Przy wraku zeppelina bardzo szybko pojawili się rosyjscy żołnierze na koniach. Potem przybiegli chłopi z okolicznych wsi. Nazajutrz „Nowa Gazeta Łódzka” napisała: Widziany w Łodzi i Piotrkowie zeppelin niemiecki był wczoraj ostrzeliwany pod Sieradzem. (…) Przestrzelony zeppelin , nie mogąc dłużej utrzymać się w powietrzu, opadł na ziemię. Załogę balonu wzięto do niewoli”. Dwóch Niemców było rannych, wielu – solidnie potłuczonych. Według ówczesnych relacji z rozbitych gondoli wyciągnięto 30 Niemców. Było wśród nich dwóch oficerów sztabowych, dwóch artylerzystów, mechanik sterowca, fotograf, szeregowcy i jeden cywil. Rosjanie oznajmili, że biorą ich do niewoli. Oficerom zabrali broń osobistą. Sporo broni było w gondolach: bomby, materiały wybuchowe, amunicja do karabinów maszynowych. Zanim sterowiec runął na ziemię, niemieckim oficerom udało się spalić część szpiegowskich notatek i klisz z aparatu fotograficznego.

Niemieckich jeńców przywieziono do Pabianic. Tutaj kazano im wsiąść do jednego wagonu tramwaju. Pod lufami karabinów rosyjskich żołnierzy jeńcy pojechali tramwajem do Łodzi. Wydarzenie to opisał „Nowy Kurier Łódzki” w artykule z 7 września 1914 roku: W sobotę, w wagonie tramwaju pabianickiego przywieziono do Łodzi kilkunastu  jeńców wojennych niemieckich, wziętych do niewoli w ostatnich potyczkach na linii sieradzkiej kolei kaliskiej. Jeńcy, którym łodzianie przyglądali się z ogromnym zaciekawieniem odwiezieni zostaną do Warszawy. Podobno wśród tych jeńców są pasażerowie postrzelonego pod Sieradzem zeppelina”.

Zdaniem współczesnych historyków, gazetowe relacje z zestrzelenia niemieckiego sterowca pod Sieradzem mogą być wytworem rosyjskiej propagandy. Dowodów takiego zdarzenia historycy nie znaleźli w spisach powietrznych ataków, jakie skrupulatnie sporządzał niemiecki sztab generalny. W dokumentach tych jest jedynie informacja o zwiadowczym locie sterowca Schutte -Lanz SL 22 nad okolicami Łodzi – 2 sierpnia 1914 r. Zeppelin miał wtedy wlecieć na głębokość 480 km strefy opanowanej przez Rosjan. Lot trwał dwa i pół dnia. Sterowiec pokonał 1384 km i wrócił do bazy w Legnicy. Niemcy mieli wówczas trzy wojskowe sterowce, stacjonujące w Legnicy, Królewcu i Olsztynie. (Paweł A. Zagrodzki „Olbrzym nad Pabianicami”, Życie Pabianic, nr 18/2014 r.)

Walki pod Pabianicami

Lektura fachowych opisów działań wojennych pod Pabianicami w 1914 roku nie jest łatwa. Mnóstwo jednostek wojskowych – armie, korpusy, dywizje, brygady, pułki -  splata się z wieloma  miejscowościami w  dynamicznie zmieniających się sytuacjach, w poszczególnych dniach i godzinach, na niezwykle rozległym polu walki.  Ataki, kontrataki, przegrupowania,  odwroty, obejścia i inne manewry przyprawiają o zawrót głowy i… znudzenie, ale w tle zawsze pozostają Pabianice. Dlatego z kronikarskiego obowiązku odnotowujemy pracę  Georgija  Karpowicza Korolkowa „Operacja łódzka 1914. Najciekawsza batalia pierwszej wojny światowej”,2014. Autor pisze: Walki pod Pabianicami. Generał Mackensen chciał już od rana 1 grudnia (18 listopada) rozpocząć atak prawym skrzydłem armii i w tym celu wydał następujące rozkazy:

Korpus poznański, po zastąpieniu 5.i 8. dywizji kawalerii, miał przeprowadzić uderzenie z Szadka na Pabianice; grupa generała Linsingena miała nacierać w pasie linii kolejowej na Pabianice; grupa generała Geroka miała obejść od południa flankę rosyjskiej 5. Armii; III Korpus Kawalerii generała Frommela miał wspierać grupę generała Geroka.

(…) W celu odparcia obejścia z lewej sztab XIX Korpusu skierował 152. pułk na Ldzań, gdzie napotkał on nacierające jednostki korpusu wrocławskiego i drugiej brygady z niemieckiej 3. dywizji i został zmuszony do zatrzymania się na skraju lasu na wschód od Ldzania. Tymczasem grupa generała Geroka nacierała, mając z przodu jednostki austriackiego korpusu kawalerii generała Hauera, wspartego oddziałem Lutgendorfa (brygada z niemieckiej 1. dywizji rezerwowej gwardii i brygada z austriackiej 31. dywizji).

Posuwanie się konnicy generała Hauera zostało w porę zauważone przez turkiestańską brygadę kozacką i 5. dońską dywizję kozacką. Rosyjska konnica cofała się więc w walce i wieczorem turkiestańska brygada kozacka utrzymywała się jeszcze pod Kociszewem, a 5. dońska dywizja kozacka – pod Łobudzicami.

Natarcie austriackiej konnicy skłoniło generała Plehwe do wysunięcia na linię Ldzań-Karczmy brygady z 7. dywizji w celu osłony skrzydła XIX Korpusu. W celu skuteczniejszego przeciwdziałania temu obejściu generał Plehwe uważał za konieczne zebrać jeszcze większe siły i dlatego poprosił sztab 4. Armii o przyjęcie na siebie zamknięcia drogi Szczerców-Piotrków. Taki był początek walk pod Pabianicami. (…)

Z kolei na odcinku 17. dywizji wszystkie ataki korpusu poznańskiego zostały odparte. Tak samo prawy odcinek 38. dywizji wytrzymał wszystkie uderzenia niemieckiej 4. dywizji, zaś na środkowym odcinku 38. dywizji  znaczne straty zmusiły obie strony do ograniczenia się do obrony, a na lewym skrzydle 152. pułk utrzymał się tylko do godziny 14, gdyż tutaj włączyły się do walki oddziały 48. dywizji rezerwowej. Około godziny 13 silnym uderzeniem przerwały one pod Małą Mierzączką front brygady z 7. dywizji, biorąc przy tym 2 tys. jeńców i zdobywając sześć dział. Oddziały 7. Dywizji rozpoczęły odwrót, wysłane tam inne pułki tej dywizji nie zdołały zatrzymać Niemców i cała 7. dywizja wycofała się w walce. Konnica rosyjskiej 5. Armii cały dzień toczyła walkę z konnicą generała Hauera, oczekującą na nadejście  niemieckiego III Korpusu Kawalerii. Wraz z odejściem 7. dywizji rosyjska konnica także rozpoczęła odwrót, ciągle ubezpieczając skrzydła.

Odwrót 7. dywizji zmusił generała Plehwe do wydania zarządzenia o wycofaniu na następną rubież także XIX i V Korpusów. Jednostki XIX Korpusu odeszły: 2. dywizja syberyjska, wydłużając nieco swój front, na odcinek Bechcice-Kudrowice; brygada z 17. dywizji na odcinek do szosy na Pabianice pod Karolewem; oddziały 38. dywizji pod naciskiem przeciwnika zagięły skrzydło do Jadwinina, wskutek czego 67. Pułk został wysunięty w rejon Rydzyn celem ubezpieczenia flanki.

Odwrót przeszedł bez nacisku przeciwnika, z wyjątkiem prawego odcinka 38. dywizji, gdzie Niemcy rozpoczęli pościg, co zmusiło 68. pułk do wzięcia na siebie osłony odwrotu. Wspierany przez pluton samochodów pancernych pułk ten do świtu pozostawał w odległości 3-4 km przed pozycją docelową.

Oddziały 7. dywizji wycofały się dwoma pułkami na linię Rydzyny-Leszczyny, a armijna konnica osłaniała skrzydło armii na odcinku Leszczyny –Żeronie. Tymczasem generał Plehwe z operacyjną częścią sztabu 5. Armii przeszedł na stację Koluszki celem lepszego dopilnowania ewakuacji Łodzi, a kierowanie działaniami wszystkich jednostek zostawił dowódcy XIX Korpusu, generałowi Gorbatowskiemu. Podporządkował mu przy tym jednostki V Korpusu oraz całą konnicę, która miała powiększyć się o przerzucany w rejon Tuszyna I Korpus Kawalerii, a także brygadę z 63. dywizji skierowaną w rejon Rzgowa i Prawdy.

4 grudnia (21 listopada) 2. dywizja syberyjska obserwowała powolne rozwijanie się Niemców. Rozpoczęli oni atak dopiero około godziny 15, ale w odległości 1200-1500 kroków od rosyjskich pozycji zostali zatrzymani ogniem artyleryjskim. Na odcinku brygady z 17. dywizji przez cały dzień toczyła się walka ogniowa. 68. pułk z samochodami pancernymi o świcie rozpoczął odwrót pod silnym ogniem artyleryjskim, ale cofał się tak powoli, że do prawego skrzydła nowej pozycji 38. dywizji dotarł dopiero o godzinie 13. Z tego też powodu Niemcy na tym odcinku nie mogli się rozwinąć i przygotować do ataku. Także na środkowym odcinku 38. dywizji przez cały dzień toczono walkę ogniową, natomiast na lewym skrzydle Niemcy tylko pozorowali przygotowanie do silnego uderzenia, niepokojąc tym żołnierzy 152. pułku.

Niemcy zamierzali uderzyć w lukę między rosyjskimi 7. i 38. dywizjami, ale 67. pułk, który zdążył się w międzyczasie umocnić, zdołał się tam utrzymać. Do jego wsparcia został wysłany batalion z 250. pułku z przybyłej do Prawdy brygady z 63. dywizji. Po odjeździe generała Litwinowa, przejmującego dowództwo nad 1. Armią, tymczasowe dowództwo V Korpusu objął generał Michno (dowódca 7. dywizji), który uwzględniając duże straty 7. dywizji postanowił utworzyć tyłową pozycję umocnioną na linii Zofiówka-Czyżemin, dokąd mogłaby odejść dywizja w przypadku przerwania frontu.

Jednak 4 grudnia (21 listopada) Niemcy ograniczyli się tylko do jednego nagłego ostrzału. Około godziny 15 turkiestańska brygada kozacka została naciskiem niemieckiej konnicy zmuszona do wycofania się na Jutroszew, a 5. dońska dywizja kozacka przy wsparciu batalionu z 249. pułku utrzymała się do zapadnięcia zmroku. Nie ziściła się też nadzieja generała Plehwe na podejście Korpusu Kawalerii Gwardii generała  Gillenschmidta.

Odwrót Rosjan w nocy na 4 grudnia (21 listopada) wpłynął na działania Niemców w ten sposób, że uznali oni go za zwycięstwo i zatrzymali piechotę celem odpoczynku, postanawiając prowadzić pościg tylko konnicą. Kiedy jednak pojawiła się konieczność kontynuowania bitwy, piechota nie mogła już przygotować silnego ataku, a walki miały przeważnie charakter ostrzału.

Generał Linsingen, skupiając w swoim ręku działania prawego skrzydła niemieckiej armii, zauważył, że lewa flanka Rosjan rozpościerała się na południe dalej niż przypuszczano i z tego względu postanowił zrezygnować z jej obejścia.

W celu kontynuacji walki wydał następujące rozkazy: uderzenie miał wykonać korpus poznański przy wsparciu 38. dywizji, przeprawionej na południowy brzeg Neru; II Korpus i grupa generała Geroka miały swoim ogniem związać Rosjan, a oddział Lutendorfa z III Korpusem Kawalerii  przy wsparciu jednostek austriackiej 2. Armii miał zaatakować południową flankę Rosjan w celu odciągnięcia odwodów przeciwnika i ułatwienia uderzenia korpusowi poznańskiemu.

Widać z tego, że generał Linsingen przeniósł centrum nacisku na północ, dążąc do rozdzielenia jednostek 2. i 5 Armii. Generał Plehwe natomiast postanowił utrzymać się do nocy na 6 grudnia (23 listopada), tj. do całkowitego zakończenia ewakuacji Łodzi, dlatego rozkazał pozostać na zajętych pozycjach do wieczora 5 grudnia (22 listopada) i dopiero wtedy rozpocząć odwrót.

5 grudnia (22 listopada) niemiecka 38. dywizja o świcie zaatakowała oddziały 2. dywizji syberyjskiej, zmuszając je do stoczenia zażartego boju z wykorzystaniem wszystkich rezerw. Z powodu obawy o przerwanie frontu dywizji skoncentrowano za nią I brygadę strzelców i przysłany z 2. Armii oddział Medera (po jednym batalionie z litewskiego pułku gwardii i 16 pułku syberyjskiego oraz bateria z IV brygady syberyjskiej). Na odcinku XIX Korpusu Syberyjskiego miał miejsce tylko ostrzał, czasami huraganowy pozorujący przygotowanie do ataku. Ta sztuczka denerwowała żołnierzy, którzy na próżno przygotowywali się do odparcia ataku przeciwnika.

Planowane tutaj obejście rosyjskiego frontu zostało odwołane, ponieważ rozpoznanie lotnicze wykryło przybycie posiłków pod Pabianice i Jutroszew. Na odcinku 67. pułku i brygady z 7. dywizji  także toczono tylko walkę ogniową oraz dokonywano słabych prób ataku Rydzyn, które zamieniono w międzyczasie w jedno wielkie ognisko, przy czym niemieckie baterie dosięgały nawet tyłowych pozycji 7. dywizji.

Chcąc obejść Jutroszew niemiecki III Korpus Kawalerii kontynuował natarcie spieszonymi oddziałami, co przez sztab XIX Korpusu zostało uznane za początek głębokiego odejścia i do jego odparcia skierowano brygadę z 63. dywizji, która w nocy dotarła do Tuszyna. Około godziny 13 brygada ta zakończyła rozwijanie się i natarcie niemieckiej konnicy zostało powstrzymane, a powtórna próba obejścia skrzydła tej brygady została pod Majdanami zatrzymana przez przybyły rosyjski I korpus Kawalerii.

Nierozstrzygnięte walki z 5 grudnia (22 listopada) skłoniły generała Linsingena  do podjęcia decyzji o przeprowadzeniu przegrupowania  od rana 6 grudnia (23 listopada), tak aby rano 7 grudnia (24 listopada) wykonać zdecydowane uderzenie. Z kolei generałowi Plehwe w wyniku walk pod Pabianicami udało się zniweczyć zamiary Niemców. Cały czas ściągał tam odwody i w porę podejmował działania likwidujące obejścia, aż wreszcie zakończenie ewakuacji Łodzi rozwiązało mu ręce i mógł spokojnie wykonać zaplanowany wcześniej odwrót.

Trzeci dzień walk -20(7) listopada

(…) W sztabie niemieckiej 9. Armii wiedziano o natarciu od strony Piotrkowa brygady piechoty w celu wsparcia rosyjskiej 2. Armii, wiedziano też o przejściu sztabu tej armii do Pabianic, a także o posuwaniu się rosyjskiej konnicy na Tuszyn. . W kontekście osiągniętego powodzenia wiadomości te oceniano jako sprzyjające dalszej realizacji planu Hindenburga, tj. okrążenia rosyjskiej 2. Armii , skrzydła której Niemcy obeszli.  Pozostawało tylko rozpocząć następny etap powyższego planu i o godzinie 6 wieczorem dnia 19 (6) listopada generał Mackensen rozkazał:

XXV Korpusowi Rezerwowemu oraz XVII i XX Korpusom od rana 20(7) listopada jak najenergiczniej nacierać, a XI Korpusowi utrzymać zajęte pozycie; korpusowi poznańskiemu oraz I i III Korpusom Kawalerii kontynuować wykonywanie swoich zdań i starać się zamknąć pierścień okrążenia w rejonie Pabianic.

Przechwycone radiogramy sztabów 2. i 5. Armii, w których wyrażano zniecierpliwienie powolnym natarciem jednostek 1. Armii, postrzegano jako dowód na trudną sytuację tych armii.

Chociaż sztab 2. Armii w Pabianicach nie miał informacji o obecności niemieckiej piechoty pod Wolą Rakową i Głuchowem, jednak uważał za niezbędne wzmocnić swoje prawe skrzydło utworzeniem odwodu i chciał wykorzystać do tego celu XXIII Korpus, o ile sztab 5. Armii zgodzi się na zastąpienie go dywizją z I Korpusu Syberyjskiego. Sztab 5. Armii odmówił jednak takiej zamiany i tym samym generał Plehwe jakby przyjął odpowiedzialność za dalszą walkę z obejściem prawego skrzydła 2. Armii. Po tej odmowie generał Scheidemann zdecydował się skierować I Korpus Kawalerii (8. i 14. dywizje kawalerii) ze Zduńskiej Woli przez Tuszyn do Rokicin, chcąc niemieckiej konnicy przeciwstawić silną rosyjską kawalerię. (…)

Resztki oddziału generała Krauze otrzymały rozkaz generała Scheidemanna posuwania się na Łódź, ale rozpoznanie wykryło marsz V brygady rezerwowej gwardii z Woli Rakowej na Rzgów i generał Krauze zdecydował się zająć pozycję na wschód od Rzgowa. Tymczasem I Korpus Kawalerii o świcie wyruszył ze Zduńskiej Woli. Jego 8. dywizja kawalerii posuwała się przez Pabianice na Rzgów, a 14. dywizja kawalerii szła przez Dłutów, często zatrzymywana przy tym przez tarasujące drogi tabory.

Po rozpoczęciu walki generał Krauze wysłał wiadomość do sztabu 2. Armii w Pabianicach. Informacja ta wpadła w ręce rosyjskiej 8. dywizji kawalerii, która pospieszyła na pomoc, ale pod Rzgowem natknęła się na brygadę z niemieckiej 49. dywizji rezerwowej i rozpoczęła trwającą do wieczora walkę. Oddział generała Krauze został zmuszony do cofnięcia się na Starową Górę, skąd wpadłszy pod ostrzał artyleryjski, pospiesznie uciekły tabory 3. dywizji gwardii. W rezultacie tych walk wykryto natarcie Niemców przez Rzgów na Pabianice, czyli na zaplecze 2. Armii i I Korpusu Syberyjskiego. Tego dnia oddział generała Krauze i 8. dywizja kawalerii stoczyły przypadkowy dla obu stron bój, ale chociaż Niemcy zostali zatrzymani na linii Rzgów-Tuszyn, i tak trzeba było podjąć działania mające na celu likwidację tego wyłomu. ()

Mariusz Łochowski „Konstantynów w ogniu”: (…) 19 listopada licząca zaledwie 9 tys. żołnierzy tzw. grupa generała Reinharda barona von Scheffer-Boyadela(3. dywizja gwardii gen. Karla Litzmanna, XXV Korpus Rezerwowy i Korpus Kawalerii Manfreda barona von Richthofena) zaczęła wykonywać manewr okrążający wokół Łodzi poprzez miejscowości: Brzeziny, Bedoń, Andrespol, Wiskitno i Rzgów. Wydawało się, że nic już nie stanie Niemcom na drodze i pierścień okrążenia zamknie się wokół miasta. Grupa gen. Scheffera utknęła jednak na linii Bedoń-Wiskitno-Rzgów- Tuszyn, a korpusowi Poznań i kawalerii gen. Frommela nie udało się dojść i opanować Pabianic. Zaistniała sytuacja była skutkiem przegrupowania korpusów carskich w okolicy Pabianic, które uszło uwadze podjazdom pruskim. 22 listopada w godzinach wieczornych gen. Scheffer otrzymał od gen. Mackensena radiotelegram nakazujący oderwanie się od przeciwnika w godzinach rannych i wycofanie się za rzekę Miazgę. (…)

List konsula

Gazeta Pabianicka (nr 16/1926 r.) informowała: Pieczę zasadniczą nad cmentarzem znanych i nieznanych żołnierzy z Wielkiej Wojny Światowej ma Magistrat. Cmentarz ten był zapuszczony bardzo i brak było jakiejkolwiek opieki, dopiero obecny Magistrat w 1925 roku odnowił gruntownie i upiększył obecny cmentarz, za co spotkało Magistrat zasłużone uznanie nie tylko od swoich lecz i obcych, gdyż Rząd Rzeszy Niemieckiej przez swego konsula wysłał list treści następującej:

„Odwiedzając cmentarz wojskowy w Pabianicach, na którym pochowani są żołnierze niemieccy, z radosnym zdumieniem stwierdziłem z jaką nadzwyczajną, pełną pietyzmu, troskliwością otoczono każdą mogiłę i cały w ogóle cmentarz, który wraz z ogrodzeniem, składającym się z wału i rowu, bardzo starannie został doprowadzony do porządku.  Na moje zapytanie oświadczono mi, iż ten – prawdziwie wzorowy – stan cmentarza jest do zawdzięczenia inicjatywie Magistratu, który odnośne koszty pokrywał z funduszów miejskich.

Uszczęśliwiony i zachwycony tym – godnym naśladowania – dowodem pietyzmu względem poległych żołnierzy niemieckich, którzy zginęli w obronie tego, co i dla każdego prawdziwego Polaka najdroższe jest na świecie, a mianowicie za ojczyznę, składam me gorące podziękowanie Magistratowi za jego szlachetne pojmowanie obowiązków ludzi żyjących względem zmarłych.

Jestem przekonany, że tego rodzaju dowody pietyzmu również przyczynią się do tego, iż – gdy czas zabliźni stare rany – zapanują miedzy naszymi krajami dobre stosunki sąsiedzkie”. Konsul Niemiecki: (-) Hoffman Polkermsamb.

W roku bieżącym urządzona będzie piękna brama z odpowiednim napisem. Cmentarz jest zwiedzany przez wiele osób z kraju i z zagranicy. Publiczność otacza ten cmentarz cichych, walczących nie o swoje cele, bohaterów męczenników należytą opieką i czcią. Toteż mimo, że znajduje  się w leśnym parku, nie było żadnych profanacji, a jedyny wypadek ukradzenia kwiatów został wykryty przez robotników, za co sprawcę sąd ukarał.
Biblioteka Cyfrowa Regionalia Ziemi Łódzkiej przy Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Łodzi

Muzeum wojenne

Gazeta Pabianicka (nr 11/1935 r.) wystąpiła z propozycją utworzenia Muzeum Wojennego m. Pabianic.

Każdy naród z pietyzmem zbiera i przechowuje pamiątki po swoich bohaterach, świadczące o współudziale jego obywateli w wielkich wypadkach dziejowych. Te pamiątki są potem źródłem do poznania historii narodu lub historii poszczególnego regionu – miasta, wsi i one często są jedynym dokumentem świadczącym o czynnym udziale danego regionu w tworzeniu nowych form życia politycznego i społecznego.

Przeżyliśmy od 1914 r. wielkie i niezapomniane chwile; wyniosły nas one do rzędu niezależnego i pierwszorzędnego państwa. Budowaliśmy je w trudzie, znoju i poświęceniu, kierowani przez Wielkiego Wodza Narodu. Pabianice i ich najbliższy region żywy i gorący brały udział w mozolnym powstawaniu i budowaniu państwowości polskiej. Czyż nie chcielibyśmy teraz wziąć również udziału w odtwarzaniu historii tego niezapomnianego dla nas okresu. Jak powstaje historia? Na czym się opiera? Tam jest historia, gdzie są źródła.

A źródłem dla odtwarzania dziejów są zarówno wielkie jak i małe pamiątki. Będą nimi: rozkazy władz, listy urzędowe i prywatne, dotyczące wypadków krajowych, fotografie ludzi, biorących czynny udział w tych wypadkach, notatki, wycinki z gazet, nekrologi itp. Będą źródłem do poznania niedoli cywilnej ludności podczas wojny: kartki chlebne, przymusowe paszporty, rozporządzenia władz okupacyjnych, karykatury, rysunki współczesne, wiersze satyryczne. Źródłem do poznania nastrojów społeczeństwa i różnorodnych orientacji będą rozmaite broszurki, ulotki, ogłoszenia, odezwy, gazety. Źródłem dla historii są również pieniądze, bony, znaczki pocztowe, broń, kule, odłamki szrapneli. Wszystko to będzie ciekawym dokumentem dla historii ostatniego dwudziestolecia w życiu narodu polskiego.

Komitet Obchodów Państwowo-Narodowych w Pabianicach, rozumiejąc potrzebę gromadzenia źródeł historycznych, zwraca się tą drogą do obywateli m. Pabianic i jego najbliższych okolic z prośbą o składanie odpowiednich przedmiotów.

Nie należy przechowywać w szufladach i biurkach w domach prywatnych tego wszystkiego, co w rzeczywistości jest własnością ogółu. Gdy rzecz taka w domu prywatnym zaginie lub ulegnie zniszczeniu, traci ogół ciekawe źródło do poznania swoich dziejów. A więc, kto rozumie, że należy przyczynić się do odtworzenia dziejów, niech składa swoje pamiątki na ręce Komitetu Obchodów Państwowo-Narodowych (adres: Gimnazjum im. J. Śniadeckiego, dyr. Botner). Wszystkie te przedmioty będą z poszanowaniem zebrane, opisane i złożone pod odpowiednią opieką i w odpowiednim miejscu.

W ten sposób zapoczątkujemy tworzenie Muzeum Wojennego miasta Pabianic, przez co uczcimy uroczysty dzień 19 marca, dzień imienin Wodza Narodu i Budowniczego Państwa Polskiego.

Pokrowski

Iwan Pokrowski, inżynier z Ufy, wspomina swojego dziadka lejtnanta Siemiona Pokrowskiego, który poległ w czasie walk pod Pabianicami. Miał on dwa szczerozłote ordery św. Jerzego, które dowództwo odesłało rodzinie. Jego żona w czasie wielkiego głodu łamała te ordery na kawałki i wymieniała je na chleb. „Dziadek po śmierci uratował wszystkim życie”- dodaje Pokrowski.

Z dziennika hrabiego Kesslera

W książce „Journey to the abyss: the diaries of count Harry Kessler, 1880-1918” znajdujemy zapiski pabianickie. Harry Clemens Ulrich Graf von Kessler (1868-1937) to hrabia, pisarz, dyplomata, polityk, kosmopolita.

Pabianice – 9 grudnia 1914 r. Środa.

W Pabianicach w pierwszym większym budynku, pilnowanym przez dwóch wartowników, odnalazłem główną kwaterę 24. Korpusu Rezerwowego. Zastałem generała Geroka wraz ze sztabem w trakcie obiadu. Gerok na mój widok rozpoczął od razu rozmowę na temat Nietschego i Gerharta Hauptmanna; wydaje się przyjazny i kulturalny. (Generał Karl Christof Friedrich von Gerok podczas pierwszej wojny światowej początkowo walczył na zachodnim froncie w bitwach o Lille i Ypres, a następnie został skierowany na front wschodni). Mutius, szef sztabu przyszedł nieco później mocno podenerwowany. Rozkazy na jutrzejszy dzień zostały znowu zmienione co wywołało dłuższą dyskusję podczas posiłku.

Potem zostałem sam na sam z Mutiusem, który uważa, że we Francji nie posuwamy się naprzód. Tutaj także sytuacja nie wygląda najlepiej. Trudno przewidzieć zakończenie tej wojny skoro nie można wyprowadzić decydującego uderzenia. Mutius jako przyczynę podał fakt, że atakujące pułki są zdziesiątkowane. Większość najbardziej zmotywowanych do walki oficerów i żołnierzy poległa. Rosjanie, Francuzi i Anglicy rozporządzają bardziej skutecznymi siłami, więc nikt nie wie kiedy nastąpi przełom. Wszystko zakończy się krwawą łaźnią.

Pabianice – 10 grudnia 1914 r. Czwartek.

O ósmej rano wszyscy zgromadzili się na kawie – generał, Mutius, sztabowcy i oficerowie artylerii – rozkazy zostały przekazane. Dzisiaj towarzyszyłem generałowi na polu walki. Pojechaliśmy dwoma autami, w pierwszym German z Thomsonem , w drugim – ja z adiutantem, majorem Krause. On ma równie wyrazistą opinię jak Mutius, że nie wiele więcej można zrobić we Francji. Główny powód: obniżona wartość bojowa naszych wojsk. Zbyt dużo zginęło oficerów i żołnierzy (obecnie zastąpili ich rezerwiści i oficerowie Landwehry, którzy prowadzą do boju bez odpowiedniego przygotowania). Każdy atak pociąga za sobą olbrzymie straty, kiedy zajmuje się jedną transzeję, za nią, sto metrów dalej, jest następna. Artyleria niewiele pomaga ponieważ transzeje stanowią zbyt mały cel. Umocnienia polowe są obecnie trudniejsze do zdobycia niż fortyfikacje. (Weźmy Antwerpię i dla kontrastu, wioskę Langemark, do której dostępu broniły umocnienia polowe. Tą pierwszą Beseler zajął po jedenastu dniach, ale ta druga wymagała 14 dni). Niewiele można zdziałać pod Verdum. Za Mass jest obóz Chalons, który prawdopodobnie został poważnie umocniony.

Kraus, który jest saperem, sądzi, że lądowanie w Anglii jest niemożliwe, albo w najlepszym razie zbyt ryzykowne. Mamy zbyt małe doświadczenie jeśli chodzi o amfibie. Co prawda w ostatnich latach miały miejsce ćwiczenia i przygotowano dwie kompanie inżynieryjne w Sonderburgu, ale to niewiele, żeby podjąć ryzyko poprowadzenia tak kolosalnej operacji. Pozostaje mieć nadzieję, że wyczerpani Francuzi wycofają się do Paryża. Aczkolwiek położenie aliantów jest gorsze niż nasze, gdyż my okupujemy Belgię i północną Francję.

Pabianice – 14 grudnia 1914 r. Poniedziałek.

Po południu źle się czułem i pozostałem na kwaterze. Czytałem książkę „Podstawy polityki światowej” Ruedorffera, którą pożyczył mi Mutius. Autor jest przekonany, iż trwała dominacja jednego narodu nad innymi nie może się opierać na przemocy, ale jedynie na wytworzeniu przez grupę rządzących, atrakcyjnego wzoru osobowego zdolnego uwieźć obcych. W tym też upatruje słabości niemieckiej dominacji w świecie ponieważ aż do tej pory nie stworzyliśmy żadnego wzorca godnego naśladowania przez innych. I ma rację. Dodałbym tylko, że nie da się uwodzić bez schlebiania ludzkiej próżności. Wiemy już dlaczego tak atrakcyjny jest francuski model, stworzony przez ludzi, którzy we wszystkim szukają zaspokojenia swej próżności.

Pabianice na łamach

Andrzej Jan Braun w książce „100 dni operacji łódzkiej 1914 roku ma łamach ówczesnej prasy” kilka razy przytacza informacje dotyczące Pabianic.

Środa, 19 sierpnia

Otrzymaliśmy telefoniczną wiadomość z Pabianic, że dziś o godz. 9-ej rano, ukazał się w mieście pierwszy patrol niemiecki, złożony z 8 kawalerzystów, którzy zachowywali się w stosunku do ludności najzupełniej poprawnie. Kazali oni złożyć wszelką broń w magistracie i zapowiedzieli wkroczenie większego oddziału niemieckiego dziś po południu.

Czwartek, 20 sierpnia

Korespondent nasz z Pabianic donosi:

Wczoraj o godz. 9-ej rano, jak telefonowałem poprzednio, przyjechało 8 kawalerzystów niemieckich z oficerem na czele. Udali się oni najprzód na stację kolejową, po zrewidowaniu której, podjechali do magistratu, gdzie zostali przyjęci przez prezesa Komitetu Obywatelskiego i naczelnika straży ogniowej p. Feliksa Kruszego. Oficer zażądał, by mieszkańcy pod groźbą kary, złożyli w ciągu 24 godzin broń do magistratu, aby zachowali i przygotowali żywność na kilkuset ludzi. Następnie pikieta podzieliła się na dwie części, jedni udali się w stronę Dłutowa, drudzy powrócili do Łasku boczną drogą.

Zjawienie się wojska niemieckiego wywołało na razie popłoch, wkrótce jednak nastąpiło uspokojenie.

Na ulicach Pabianic porozklejano następujące odezwy w języku polskim:

„Polacy! Przychodzimy do was, jako przyjaciele i wyzwoliciele, a tylko jako nieprzyjaciele Rosjan! Pozostańcie spokojnie w waszych miejscowościach. Stoicie pod naszą osłoną, jeżeli naszym rozkazom sprzeciwiać się nie będziecie. Ludzie, tylko którzy są nieposłuszni i natrafieni będą z bronią w ręku, zostaną surowo ukarani. Wszystko, co z żywności oddacie, będzie potwierdzone, a później zapłacone. Potwierdzenia takie muszą być dobrze przechowywane”. Szef-generał

Dzisiaj o godz. 10 i pół z Wadlewa do Pabianic przybyło kilka samochodów z oficerami armii niemieckiej, osłanianymi kawalerią. Oficerowie wzięli do samochodów kilku policjantów, którym kazali oprowadzić się po mieście. Wojska niemieckie zajęły Pabianice, pod koszary zajęto jadalnie fabryk Kindlera i Kruschego. Następnie poczyniono zakupy benzyny w składach aptecznych, którym sprzedaży benzyny zabroniono. Oddział wywiadowczy, który był dzisiaj w Łodzi, spotkał wojsko niemieckie pod Ksawerowem i razem powrócono do Pabianic. (Nowy Kurier Łódzki)

Z ostatniej chwili

Otrzymujemy zupełnie pewną wiadomość, że w chwili obecnej nie ma w Pabianicach ani jednego niemieckiego żołnierza. Dziś bowiem od świtu wszystkie wojska obce w sile 6-8 tysięcy ludzi, podzieliwszy się uprzednio na kilka oddziałów wyruszyły szosą w stronę Rzgowa, kierując się dalej prawdopodobnie ku linii kolejowej wiedeńskiej, przecinającej szosę Rzgów-Ujazd pod Rokicinami. W Pabianicach kursuje pogłoska, że część wojsk tych zamierza oskrzydlić pewien oddział rosyjski. Komunikacja tramwajowa z Pabianicami została już przywrócona. Jeszcze dziś do godz. 10 nie wpuszczono do Pabianic ani jednego tramwaju, choć kilka przybyło z Łodzi. Do tej godziny elektrowozy dochodziły tylko do remizy. Obecnie tramwaje kursują bez przeszkód. W mieście panuje spokój. (Nowy Kurier Łódzki)

Poniedziałek, 7 września

W sobotę, w wagonie tramwaju pabianickiego przywieziono do Łodzi kilkunastu jeńców wojennych niemieckich, wziętych do niewoli w ostatnich potyczkach ma linii sieradzkiej kolei kaliskiej. Jeńcy, którym łodzianie przyglądali się z ogromnym zaciekawieniem, zawiezieni zostaną do Warszawy. Podobno wśród nich są pasażerowie postrzelonego pod Sieradzem Zeppelina. (Nowy Kurier Łódzki)

Czwartek, 1 października

Dziś rano o godz. 9 pociągiem kolejki podjazdowej z Pabianic przewieziono przez Łódź na dworzec kolei kaliskiej transport rannych żołnierzy z placu boju. (Nowy Kurier Łódzki)

Czwartek, 8 października

Onegdaj o godz. 5-ej po południu przybyło tu od strony Dłutowa 7 ułanów niemieckich. W jednej z masarń kupili sobie kiełbasy, oświadczając jednocześnie sprzedawcy, że ma on zawiadomić mieszkańców, by przygotowali żywność dla 4 tys. ludzi.

Wczoraj przed południem o godzinie 10 i pół przybyło kilku cyklistów wojskowych niemieckich, którzy jednak rychło miasto opuścili. Bezpośrednio za nimi wkroczył silny oddział ułanów w sile 200 koni i 50 cyklistów. Oddziały rozkwaterowały się we wszystkich lokalach rządowych jak również i w mieszkaniach prywatnych.

Rozkazano przygotować prowiant na 4 tys. ludzi i furażu na 500 koni. W mieście daje się odczuwać brak mąki. Podczas wkroczenia wojsk ulica została w miejscu postoju tramwaju czasowo zamknięta. (Nowa Gazeta Łódzka)

Sobota, 17 października

Daje się odczuwać znaczny brak artykułów pierwszej potrzeby, jak to nafty, soli, cukru itp. Artykułów tych dostać nie można już w żadnym sklepie i wielu mieszkańców miasta, wobec braku nafty, przez wiele godzin długich wieczorów jesiennych pozostawać musi w ciemnościach. (Nowa Gazeta Łódzka)

Wtorek, 3 listopada

W piątek dnia 30 października o godz. 11 wieczorem, czyli w pięć niespełna godzin po przejściu ostatnich oddziałów niemieckich, cofających się na Łask, pojawił się oddział kozaków dońskich, powitany z radością i westchnieniem ulgi przez dyżurujących członków milicji. W sobotę nowe podjazdy konne dały znać o zbliżaniu się pułku krasnojarskiego.

Tysiące mieszkańców zebrały się w pobliżu magistratu, gdzie przedstawiciele Komitetu Obywatelskiego urządzili zbliżającym się wojskom powitanie owacyjne. (Rozwój)

Poniedziałek, 23 listopada

Wczoraj o godz. 2 po południu z Pabianic widać było unoszący się w stronie południowej aeroplan, według wszelkiego prawdopodobieństwa niemiecki. Samolot widoczny był na bardzo znacznej wysokości, zbliżając się jednak ku Pabianicom zniżył lot do 300 metrów. Nagle stało się coś niezwykłego. Samolot szarpnął się w górę, dała się odczuć detonacja, jedno skrzydło oderwało się i aparat jak rażony piorunem spadł na dół. Istnieje prawdopodobne przypuszczenie, że lotnik niemiecki miał przy sobie bomby, z których jedna wybuchła. (Nowy Kurier Łódzki)

Poniedziałek, 7 grudnia

Po kilkudniowej bitwie pod Pabianicami w sobotę poczęły ukazywać się w pobliżu miasta podjazdy niemieckie. Wczoraj rano do Pabianic wkroczył pierwszy podjazd niemiecki, który wziął do niewoli pozostałych w mieście żołnierzy rosyjskich. Część wojska rozkwaterowała się w gmachach rządowych i prywatnych większość zaś udała się w stronę Łodzi i Tuszyna. Ruch w mieście bardzo ożywiony. (Nowy Kurier Łódzki)

W dniu wczorajszym przerwano komunikację szosową z Pabianicami. Również przestały kursować pociągi tramwajowe kolejki dojazdowej podmiejskiej na linii Ruda-Pabianicka. (Gazeta Wieczorna)

Czwartek, 17 grudnia

Wobec braku wielu produktów spożywczych w Pabianicach i niezbędnych w życiu codziennym materiałów, przedstawiciele miasta zwrócili się w sprawie dostawy do komendantury wojsk niemieckich. Jak nam komunikują, komendant obiecał, że produkty niezbędne, jak to: sól, nafta, mąka i inne sprowadzone zostaną wkrótce koleją żelazną. (Gazeta Wieczorna)

Przez Pabianice

W październiku 1914 roku w lwowskiej Gazecie Wieczornej ukazała się relacja z podróży  kolejarzy, uciekających w pośpiechu przed Niemcami. Droga wiodła z Sosnowca, m. in. przez Pabianice, do Warszawy.

Opis podróży  kilku pracowników Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej z Sosnowca do Warszawy, odbytej przeważnie pieszo. Wyszedłem z Sosnowca w poniedziałek, dnia 28 zeszłego miesiąca o godzinie 6 rano. W drogę puściło się nas, naturalnie pieszo, pięciu, czterech kolejarzy i student Uniwersytetu Jagiellońskiego, p. O. z płockiego, który z Krakowa dostał się do Sosnowca i stąd wyruszył via Warszawa do rodziców.

Z Sosnowca przez Czeladź, Grodziec, Gzichów dostaliśmy się do Siewierza i dalej do Zawiercia, lecz w Zawierciu musieliśmy zboczyć i drogą okólną przybyliśmy do Częstochowy. W Częstochowie bawiliśmy jeden dzień. W mieście panował spokój. Wszędzie pełno wojsk niemieckich; wyjście z miasta nader utrudnione.

Po wypoczynku postanowiliśmy udać się w dalszą drogę, a ponieważ nie było mowy, aby nam udzielono pozwolenia na wyjście z miasta, przeto bez żadnych oficjalnych pozwoleń wkrótce znaleźliśmy się daleko poza Jasną Górą. W drodze do Radomska kilkakrotnie spotykaliśmy oddziały niemieckie i nawet przez dłuższą drogę od Radomska do Kamieńska szliśmy obok całego pułku wojsk niemieckich. Kilka razy dowodzący oddziałami zapytywali nas, co jesteśmy za jedni i dokąd idziemy? Ponieważ nikt z naszej drużyny nie mówił po niemiecku, zawsze w oddziale znalazł się żołnierz Polak, który służył za tłumacza.

Z Kamińska, miasteczka, polnymi drogami dotarliśmy do Pabianic. Noclegi miewaliśmy nie najgorsze  u włościan i u dróżników kolejowych. Pomiędzy Kamińskiem a Pabianicami nocowaliśmy we dworze, przyjęci gościnnie przez p. X., Który dnia następnego dał nam konie i ku Pabianicom odwiózł parę mil.

Z Pabianic już tramwajem dojechaliśmy do Łodzi. Było to dnia 2 bm. rano. W Łodzi nie było już pociągu z powodu przerwania komunikacji kolejowej, pojechaliśmy więc tramwajem do Zgierza, a stąd znowu pieszo do Łowicza.

W Łowiczu stanęliśmy dnia 4 bm. rano. Chodząc po mieście, byliśmy zatrzymani przez policję rosyjską, lecz bez wylegitymowania się pozostawiono nas w spokoju. Z końcem tegoż dnia o godz. 6 wieczór puściliśmy się pieszo do Sochaczewa. W drodze zanocowaliśmy u dróżnika i przybywszy do Sochaczewa pociągiem dostaliśmy się szczęśliwie do Warszawy we wtorek dnia 6 bm. o godz. 10 rano.

Drogę więc z Sosnowca do warszawy, prawie w połowie pieszo, przebyliśmy w 8 dni. Podczas całej podróży, jak powiedziałem powyżej, spotykaliśmy oddziały wojsk niemieckich. Dopiero około Strykowa spotkaliśmy kozaków i wojska rosyjskie. (Gazeta Wieczorna nr 2101/1914 r.)

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij