Gajzler
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęPublikujemy unikalne wspomnienia weterana powstania styczniowego Mateusza Gajzlera, które ukazały się po raz pierwszy w Gazecie Pabjanickiej w 1927 roku nr 21, 22,23, 26,27. Wspomnienia opracował Kazimierz Staszewski.
Pabjanice w okresie powstania w r. 1863: opowiadanie pabjanickiego weterana ś. p. Mateusza Gajzlera
(Materjał ujęty niniejszym opracowaniem zdobyty został nie tylko z opowiadania ś. p. Mateusza Gajzlera, niedawno zmarłego weterana z roku 1863, lecz i z opowiadania innych starych ludzi, zamieszkałych w Pabjanicach. Ponieważ jednak większość materiału została podana przez weterana ś. p. Gajzlera, przeto całość wkładamy w jego usta.)
Manifestacje narodowe
- Jakbym chciał panu wszystko o powstaniu powiedzieć, nie starczyłoby czasu; zresztą nie starczyłoby i sił, bom chory i osłabiony. Od dłuższego czasu leżę na wpół sztywny na tem łożu boleści i czekam śmierci.
Bo też człowiek przeżył kawał czasu. Urodziłem się w Pabjanicach 19 sierpnia 1843 roku. Byłem chłopcem zdrowym i żywym, tom też zabierał się chętnie do wszelkiej pracy.
Szczególniej leżała mi na sercu sprawa Ojczyzny, która niegdyś wielką, leżała wtedy w niewoli sponiewierana. To też, gdym usłyszał, że organizuje się koło młodzieży i ćwiczyć się będzie w mustrze wojskowej, od razu przystałem do spiskowców.
Chodziliśmy do lasku miejskiego i tam ćwiczyliśmy. Jeden miał prawdziwą strzelbę, inny brał laskę, inny urzynał na poczekaniu gałąź; wszystko było nam jedno – chcieliśmy mieć ćwiczenia wojskowe.
Kiedy tylko nadarzyła się okazja, poruszaliśmy w rozmowie tematy polityczne. Pewnego razu ktoś poradził, aby zaintonować w kościele jakąś pieśń narodową. A pieśni tych znaliśmy bardzo wiele i śpiewaliśmy je nie raz na ćwiczeniach w lesie.
Ale z góry wiedzieliśmy, że nam ks. Urbankiewicz, ówczesny proboszcz kościoła św. Mateusza, na śpiew narodowy nie pozwoli, bo się bał okrutnie Moskali. Wybraliśmy więc chwilę, gdy nabożeństwo odprawiał ks. Bromski, wikariusz, młody człowiek, ale gorący patriota.
Otóż w czasie nabożeństwa, ktoś zaintonował, a my wszyscy z drżeniem w sercu podjęliśmy piękną pieśń narodową, którą do dziś pamiętam.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie,
Ciebie z pokorą błagamy.
Ratuj Ojczyznę w potrzebie,
Wsparcia Twojego czekamy.
Święć się Imię Twoje wszędzie,
Nasz Stwórco, Ojcze i Panie,
Niechaj Polska wolna będzie,
Wysłuchaj nasze wołanie.
Panie, przyjdź królestwo Twoje,
Rozporządzaj sercy naszemi,
Daj nam zawsze łaskę Swoją,
Wszakżeśmy dziećmi Twojemi.
Gdyśmy tę pieśń śpiewali, serca nam biły z wzruszenia, a łzy napłynęły do oczu, bośmy mogli w świątyni Pana zanosić do niego modły o lepszą dla Polski przyszłość. O, panie, tych uczuć, tego wzruszenia, nie zrozumie dzisiejsze pokolenie, żyjące w wolnej Polsce.
Pewnego razu, a było to może w roku 1861 lub 1862, postanowiliśmy wyzyskać dzień święcenia pól dla celów patriotycznych. Umówiła się nas gromada chłopaków, że przebierzemy się w stroje narodowe, siądziemy na konie i towarzyszyć będziemy przez cały czas procesji. Zjawienie się banderii polskiej zrobiło na uczestnikach procesji niezwykłe wrażenie. Lecz radość nasza niedługo trwała. Oto ktoś zawiadomił Moskali, ze Polacy się buntują. Moskale sformowali spory oddział i pędem wyjechali za miasto w stronę, gdzie bawiła procesja.
Gdy mieszczanie pabjaniccy z dala ujrzeli pędzących z gołemi szablami Moskali, poczęli uciekać we wszystkie strony, jako że byli całkiem bezbronni. Ukryłem się w rowie, ale mnie Moskale schwytali: pobiwszy, uwięzili w Łodzi. Dopiero starania ówczesnego burmistrza Pabjanic p. Bartkiewicza uczyniły tyle, że mnie z więzienia wypuszczono. Razy, jakiemi mnie Moskale obdarzyli zapamiętałem sobie dobrze.
Jak się dowiedziałem po powrocie do Pabjanic, prócz mnie przetrzymano w więzieniu wiele innych osób. Uwięziono też i księdza wikariusza Bromskiego, który brał udział w święceniu pól. Ławnikami magistratu byli wówczas A. Skrzyński i P. Świątkowski. Obaj ławnicy brali również udział w manifestacji. Gdy Moskale rozpędzili manifestantów i nie znaleźli wśród nich obu ławników, przybyli do domu jednego z nich, mianowicie Skrzyńskiego, zapytując: - Gdzie buntowszczyk ławnik deputat? Odpowiedziano, że w stodole. Pobiegli tam, pikami macają, czy kto nie ukrył się w słomie. Nie znaleźli nikogo.
Skrzyński wrócił do domu po kryjomu w nocy. Moskale widać czatowali obok domu, bo natychmiast zjawili się w mieszkaniu i ławnika zaaresztowali. Gdy przyprowadzono go do magistratu, czekał nań i Świątkowski, którego Moskale gdzieś przytrzymali i przyprowadzili do magistratu. Za karę, że ławnicy nie donieśli wojsku o projektowanej uroczystości, Moskale postawili Skrzyńskiego i Świątkowskiego przed magistratem i tu obaj musieli stać z gołą głową przez 24 godziny w deszczu i chłodzie, ławnik Skrzyński mocno się przeziębił i wkrótce potem zmarł.
Przygotowania wojskowe
Gdy wrażenie tej naszej manifestacji nieco osłabło, poczęliśmy w dalszym ciągu uprawiać ćwiczenia wojskowe w lasku miejskim. Kończyliśmy je zwykle śpiewami pieśni narodowych, jak Boże, coś Polskę, Z dymem pożarów, Ojczenaszem i innemi.
Musieliśmy się przytem dobrze wystrzegać Niemców, zamieszkujących Nowe Miasto, bo choć byliśmy obywatelami jednego miasta, można było powiedzieć, że były dwa miasta: Stare i Nowe. Stare przepełnione było patriotami, Nowe szpiegami i donosicielami. Dziś, panie, wszystko się zmieniło!...
Organizował powstanie w Pabjanicach Bonifacy Ławicki, urodzony szlachcic, pochodzący jednak z rodziny zubożałej, wskutek czego musiał zajmować się tkactwem. Miał w swem mieszkaniu obok Rynku Starego kilka warsztatów i zarabiał na chleb. On to, widząc me zdolności, mianował mnie podoficerem wojsk polskich, które mają w przyszłości powstać. Sam Ławicki był naczelnikiem oddziału pabjanickiego.
Ławicki wydał rozkaz, żeby zawczasu przygotować kule, których powinniśmy mieć spore zapasy. Do tej pracy wybrał mnie, ja zaś dobrałem sobie do pomocy niejakiego Grudlewskiego Tomasza. Na Młodzieniaszku stały opuszczone kopce do kartofli. Tam to założyliśmy swą odlewnię kul. Ktoś stał na straży, my zaś we dwójkę zamknęliśmy się pod ziemią, rozpalaliśmy ogień, odlewaliśmy stosy kul, które zakopywane zostały w miejscach nam tylko wiadomych.
W miejscu, gdzie dziś stoi szkoła, obok magistratu stała wtedy karczma stara. Około 1863 r. zaczęli w karczmie zjeżdżać się różni ludzie, naradzali się nad czemś, zapraszali Ławickiego. Ten opowiadał nam później, że obmyślają oni powstanie, w którem i Pabjanice wziąć muszą wybitny udział.
Wybuch powstania
Wreszcie nadeszła wiadomość, że powstanie się rozpoczęło. Nie mieliśmy w tym względzie pewnych wiadomości, dlatego też musieliśmy czekać. Zaczęliśmy się niepokoić brakiem wiadomości. Chłopcy spotykali się na ulicy i pytali: - No jakże, trzeba iść! Ty idziesz? - Jakże mam nie pójść. Zresztą gdybym nie poszedł do powstania, to mnie wezmą do wojska moskiewskiego.
Wreszcie Ławicki dał rozkaz, aby w nocy dnia dzisiejszego wyruszyć w stronę Łasku. W Łasku połączymy się z tamtejszym oddziałem poczem wyruszymy do Lutomierska, gdzie ma być punkt zborny oddziału powiatu łaskiego.
Serce zabiło mi radośnie!...
Wiedziałem, że porzucając dom rodzinny, narażam rodziców na prześladowania, bo Moskale zaraz się domyślą, dokąd to udał się ich syn. Jakoż istotnie, zaraz nazajutrz po mojem wyruszeniu w pole przybyli do rodziców Moskale, pytając: - Gdzie wasz syn? Pewno poszedł do bandy? A mówiliśmy mu, żeby nigdzie nie chodził, bo go ubijemy, gdy dostanie się w nasze ręce! Na to odrzekła matka: -Syn jest w domu, poszedł tylko do roboty na podwórze, czy też pole. Jutro już będzie.
Myśmy tymczasem w liczbie kilkunastu chłopaków zebrali się w nocy za miastem. Każdy miał jakaś broń, którą wydobyliśmy w różnorodny sposób. W wielkim skupieniu ducha szliśmy w stronę Łasku. Gdy tu nad ranem przybyliśmy, mówią nam, ze oddział łaski, liczący niewielką grupę odważniejszych ludzi, już wyruszył w stronę Lutomierska. Sadziliśmy, ze w mieście są jeszcze jacyś ochotnicy, których należałoby zwołać. Udaliśmy się do kościoła i zaczęliśmy bić w dzwony.
Na nasz alarm pobudzili się mieszkańcy miasta, wyglądali ostrożnie oknami, a widząc powstańców, chowali się. Nikt już oddziału naszego nie powiększył. Ruszamy więc sami do Lutomierska. W Lutomiersku Ławicki wezwał mnie do siebie i oświadczył, że mianuje mnie kwatermistrzem na Pabjanice, a obowiązkiem moim będzie informować powstańców co do liczby i stanu wojsk moskiewskich, przechodzących przez Pabjanice; pozatem muszę dawać pomoc powstańcom, służyć im radami, skierowywać do oddziałów. Kule, które odlewaliśmy poprzednio, winny być rozdzielone w razie potrzeby powstańcom, a nie może ich nigdy zbraknąć.
Jeżeliby Moskale dowiedzieli się o mojej roli, muszę się ukrywać. Taka jest wola dowódców i rozkaz ich podaje mi do wiadomości on, Bonifacy Ławicki. - Ano, jak trzeba być kwatermistrzem, to trudno! Rozkaz rozkazem – odrzekłem. Przygotowano mi specjalny dokument, który opiewał, iż jestem kwatermistrzem wojsk powstańczych na miasto Pabjanice. Nadano mi przytem pseudonim Dalis. Abym łatwiej mógł się ukrywać.
W pułapce
Po kilku dniach wyruszyłem do Pabjanic, by rozpocząć pracę związaną z obowiązkami kwatermistrza. Dokument powstańczy, mały skrawek papieru, ukrywałem dobrze w kieszeni, obawiając się go zgubić. Ledwo wszedłem do miasta, zauważyłem oddział Moskali przed magistratem. - Oho – myślę sobie – trzeba będzie jakoś skręcić, aby się na nich nie natknąć. Skręciłem więc w boczną uliczkę. Nagle widzę, że grupa Moskali idzie w moją stronę. - Przepadłem, myślę w duszy – żeby też Moskale nie znaleźli u mnie dokumentu powstańczego.
Podrzucić gdzieś papieru nie mogłem, bo byłem zbytnio na widoku, a Moskale dobrze by zauważyli każdy mój ruch. Gdy Moskale dogonili mnie, jeden z nich, który mnie znał, zawołał: - No, Gajzler, gdzieście to się błąkali! Pewno przystaliście do buntowszczyków. Chodź z nami, a to będziesz odpowiednio nagrodzony.
Zrozumiałem z tych słów, że Moskale już wiedzą o mojem wyruszeniu z domu. Choć mi serce mocno biło, odpowiedziałem spokojnie: -Byłem na wsi u wuja. A co tu tyle wojska porabia? Odpowiedział mi, że szukają buntowszczyków, którzy w razie ich schwytania zginą w więzieniu lub na szubienicy. - Oj, nie słodko to im będzie – odpowiedziałem, - ale co tam o takich okropnościach gadać. Lepiej dalibyście machorki, tobyśmy sobie papierosa wykurzyli!
Moskal podał mi woreczek z machorką. Idąc w stronę magistratu, w drodze wyjąłem dokument powstańczy, nałożyłem weń machorki, ukręciłem papierosa i podziękowawszy za tytoń, oddałem woreczek Moskalowi. Zanim doszliśmy do oddziału wojska, papieros mój, ukręcony z dokumentu, który by mógł mnie na szubienicę zaprowadzić – był już spalony. Odetchnąłem. Teraz przy sobie nie posiadałem nic, coby mnie mogło zdradzić. Przy magistracie poddano mnie rewizji, a gdy nic nie znaleziono, wypuścili mnie Moskale do domu. Tak, to dzięki fortelowi umknąłem z zamkniętej już prawie pułapki.
Kwatermistrz przy pracy
Powróciwszy do domu, od razu zacząłem odwiedzać mych kolegów, których informowałem co do powstania, oraz zachęcałem do wstąpienia do szeregów. Przeprowadzałem szczegółowe spisy naszych ochotników i śledziłem ruchy wojsk rosyjskich, które zaczęły się niespokojnie kręcić po okolicach. Udałem się też do księdza wikariusza Bromskiego, aby ten przeprowadził agitację w kościele i zachęcił chłopów do dawania poparcia powstańcom. Ks, Bromski obiecał, ze w dzień Matki Boskiej Gromnicznej wygłosi odpowiednie kazanie w kościele św. Mateusza i zachęci chłopów, aby wstępowali do szeregów powstańczych.
Tymczasem doniesiono Moskalom, że miewam jakieś stosunki z powstańcami. Uprzedzono mnie, ze Moskale poddali mnie obserwacji i że lepiej będzie, gdy ukryję się na czas jakiś.. Zacząłem się więc ukrywać, nie przerywając swojej pracy nad organizowaniem oddziałów powstańczych na terenie miasta Pabjanic. W dzień Matki Boskiej Gromnicznej poszedłem wraz z Olszewskim i Jereniem ze Złoczewa, oraz Urbankiewiczem Józefem do ks. Bromskiego. Ten ukrył nas w stodole, a sam poszedł do kościoła, by wygłosić kazanie patrjotyczne do chłopów, aby brali udział w powstaniu.
Skutek jednak kazania był jak najgorszy. Gdy chłopi usłyszeli wezwanie księdza, aby pomagać Ojczyźnie, rzucili się do bramy kościelnej i puścili stary kościół św. Mateusza, nie chcąc nie tylko nic uczynić dla powstania, ale nawet o niem słyszeć. Ktoś doniósł Moskalom o kazaniu ks. Bromskiego. Za chwilę kozacy otoczyli kościół i poczęli szukać dzielnego księdza, który jednak ukrył się i uniknął nahajek Moskali.
W tym czasie myśmy siedzieli w stodole za snopkami żyta. Nagle wbiega do nas służąca ks. proboszcza, wołając: - Panowie, uciekajcie, Moskale idą na wikariatkę! Wymknęliśmy się cicho i niepostrzeżenie ze stodoły. - Uciekałem w pole, bom miał przy sobie dokumenty ważne, które by mogły zdradzić moich kolegów. Udało mi się zbiec, ale odtąd musiałem się mieć na baczności jeszcze większej, bo mnie śledzono.
Trudnoby było dziś wyliczyć mi nazwiska wszystkich pabjaniczan, którzy brali udział w powstaniu. Trudnoby było opowiedzieć mi ich los. Pamięć, niestety, na starość zawodzi. Ale pamiętam, ze Zagórowski Leon, Śmiałkowski Mikołaj brali w pracy nad zorganizowaniem powstania szeroki udział. Zaś Górski Mateusz i Badzyński Ludwik brali udział w wielu walkach i zginęli obaj w powstaniu.
Przyszła kolej i na mnie. Pewnego razu w nocy Moskale zapukali do drzwi domu mych rodziców. Chciałem się wymknąć niewidocznie, ale wpadłem w ręce wroga. Nazajutrz po mojem aresztowaniu sprowadzono mnie na Stary Rynek. Ujrzałem tu tłum ludzi. Przyglądali się oni czemuś, czego sam początkowo dojrzeć nie mogłem. Lecz gdy Moskale zrobili w tlumie szpaler, ujrzałem wśród gapiów kilkanaście osób, przy których stała warta moskiewska. Wśród tych osób poznałem szereg obywateli pabjanickich, nawet kobiety. Okazało się bowiem, że Moskale na zasadzie doniesień przeprowadzili w mieście wiele aresztowań wśród podejrzanych o popieranie powstania mieszkańców miasta. Wielu wśród aresztowanych było nawet takich, którzy niczem do powstania się nie przyłożyli. Aresztowano ich jednak na zasadzie pewnych podejrzeń.
Aresztowanych otaczali Moskale, a za nimi stali ojcowie, matki i w ogóle znajomi tych, którzy mieli iść do więzienia. Nikt nie wiedział, jaki los czeka aresztowanych. Tyle już było wypadków kary śmierci! Może i ich czeka taki los – myślano. Toteż z trwogą patrzano na swych bliskich. Wiele osób płakało. Moskale ustawili nas w dwójki, otoczyli silnym kordonem i kazali ruszać w stronę Rypułtowic, przez którą to wieś mieliśmy dotrzeć do Łodzi.
Wiele osób chciało nam towarzyszyć, lecz Moskale rozpędzili ich nahajkami. Rozległy się okrzyki pożegnania. Matki i zony przestrzegały swych synów i mężów, by szanowali swe zdrowie, zapewniały, że będą czynić wszystko, aby im ulżyć w niewoli... Wkrótce płacze i krzyki pozostały w dali za nami..
W więzieniu łódzkiem pozostawałem przez 2 tygodnie. Głód nam dokuczał mocno, wszy żarły ciało, ale cierpieliśmy spokojnie. Pewnego dnia wzywają mnie do dowódcy moskiewskich łódzkich oddziałów, Brendzela. - No, Gajzler, upiekło się wam – rzecze mi zjadliwie. - Tu za wami występowali z prośbą obywatele pabjaniccy. Będą gwarantować, że w ogóle do powstania nie należycie i należeć nie będziecie. No – dodał – niechbym ja miał trochę dowodów przeciw wam, byłoby inaczej! Niech no ja się dowiem o was co złego. Będzie z wami o wiele gorzej.
- Brendzel wydał mi świadectwo zwolnienia z murów więziennych z tem, ze codziennie muszę się meldować w magistracie oraz dowódcom wszystkich tych moskiewskich oddziałów, które będą przez Pabjanice przechodziły. Dokument ten brzmiał mniej więcej w sposób następujący:
„Zwalniamy z więzienia Mateusza Gajzlera, mieszkańca miasta Pabjanic, z tem, że ma się codziennie meldować w biurze magistratu m. Pabjanic, a w razie przemarszu wojsk, ma się meldować o dowódcom oddziałów. Również codziennie ma się meldować Zagórowski Leon i Śmiałkowski Mikołaj – obaj mieszkańcy miasta Pabjanic”.
W ten sposób znalazłem się prawie w areszcie domowym i wszelka moja dalsza akcja nad powstaniem przyniosłaby złe skutki przede wszystkim moim rodzicom, a potem i wszystkim tym obywatelom, którzy złożyli za mnie gwarancję, Tak się skończyła moja praca nad powstaniem na terenie miasta Pabjanic. Koniec. Spisał K. Staszewski.
Wspomnienia M. Gajzlera udostępniło Muzeum Miasta Pabianic.
W 1964 roku Życie Pabianic opublikowało artykuł Jana Ratajczyka „Powstańczy sztandar”. Autor próbuje odtworzyć dzieje tej chorągwi. Przypomina także Mateusza Gajzlera, który 23 stycznia 1923 roku wraz z innymi weteranami przekazał sztandar powstańczy harcerzom. Obecnie cenna pamiątka z okresu powstania styczniowego znajduje się w Muzeum Miasta Pabianic.
W setną rocznicę powstania styczniowego pragniemy opowiedzieć o sztandarze powstańców z 1863 roku. Trudno dziś ustalić czyja ręka go wykonała. Ofiarowało go społeczeństwo Ziemi Kaliskiej dla oddziału Taczanowskiego. Adamaszkowa tkanina, złote nici i farba nie mienią się już jak przed stu laty. Czas i historia jaką przechodził sztandar zostawiły na nim ślady, ale nie umniejszyły jego znaczenia. Przed stu laty dumnie powiewał wiodąc w bój powstańców. Dziś jako zasłużony bohater zajmuje honorowe miejsce w pabianickim Muzeum.
Po zwycięskiej bitwie, stoczonej pod Sędziejowicami, oddział powstańców opuszcza pole walki. Na jego czele młody chłopiec niesie sztandar z wizerunkiem św. Józefa – patrona Ziemi Kaliskiej i patrona powstańców.
Zwycięskie potyczki Taczanowskiego jednak coraz bardziej niepokoją przedstawicieli rządu carskiego. Coraz liczniejsze sotnie kozackie penetrują okolice szukając powstańców. Pod miejscowością Kruszyna powstańcy zaatakowani przez silniejszego wroga, po zaciętej walce ulegają rozbiciu. Wszelkie nadzieje na kontynuowanie i uratowanie powstania – stracone. Zawiodła pomoc państw zachodniej Europy. Ale wierny towarzysz walk – sztandar nie dostaje się w ręce wroga. Młody powstaniec, przemykając przez lasy i zagajniki ukrywa na piersi zawiniątko- ukochany sztandar powstańczego oddziału.
Mijały ciężkie lata dla uczestników powstania. Zapełniali oni tajgi Sybiru, bądź emigrowali do krajów zachodniej Europy. Jednak pragnienie wolności żyło w umęczonym narodzie. Ukryty sztandar przypominał chwile zwycięstw i klęsk, ale i wzywał do podjęcia od nowa walki o wolność.
Dziś trudno ustalić u kogo przez tyle lat pieczołowicie był przechowywany sztandar. Ci, którzy o tym wiedzieli już dawno nie żyją, a potomni nie zawsze pamiętają.
W 1919 roku sztandar znów załopotał na wietrze. Ręce weteranów wyniosły go w pochodzie na miasto.
22 stycznia 1923 roku – w 60. rocznicę wybuchu powstania styczniowego, Roch Ochman, Maciej Łazuchniewicz, Wiśniewski i Gajzler przekazują sztandar harcerskiej drużynie im. Tadeusza Kościuszki przy Państwowym Gimnazjum im. Jędrzeja Śniadeckiego w Pabianicach. Sztandar staje się własnością drużyny i na honorowym miejscu wisi w gimnazjum do wybuchu wojny w 1939 roku.
Niemcy zajmując gimnazjum nie zwrócili uwagi na wiszący sztandar. Byli zajęci szykowaniem kwater (ze wspomnień Mariana Jurakowskiego). Jeszcze tej samej nocy żona woźnego zabrała i ukryła sztandar. Dzięki temu przetrwał on ciężkie lata okupacji hitlerowskiej. O jego ocaleniu dowiedzieliśmy się dopiero w 1945 roku, kiedy z honorami został przeniesiony do Muzeum.
Wyzwolenie Pabianic przyniosło również wolność powstańczemu sztandarowi. Wprawdzie nie wrócił do gimnazjum, ale znalazł właściwe i godne miejsce w Muzeum.
Kierownictwo Muzeum poddało go gruntownej konserwacji. Jako cenny zabytek, dziś – w stuletnią rocznicę powstania styczniowego – przypomina walkę narodu polskiego o wolność i niepodległość naszych ziem.
A oto opis sztandaru wg karty konserwacji eksponatu:
Chorągiew powstańców z 1863 r. - dwustronna, wykonana z tkaniny pojedynczej jedwabnej (adamaszkowej), obecnie w kolorze szarym z odcieniem niebiesko-zielonym, o wymiarach 161 na 156 cm . Strona prawa (umowna): od rog& oacute;w środkowego kwadratu po przekątnych bławatu naszyta taśmą bawełnianą, obecnie koloru beżowego, ze śladami złotej farby. Tą samą taśmą obszyte są cztery brzegi bławatu. Wokół środkowego kwadratu ślady aplikacji (tworzącej niegdyś ornament) z jedwabiu naturalnego obecnie w kolorze brązowym ze śladami farby złotej i brązowej. Strona lewa: w górnej części chorągwi aplikacja orła (tworzącego tło do obrazu) z tkaniny jedwabnej ze śladami złotej farby.
W 2014 roku teren przed kościołem Św. Mateusza stał się Placem Księży Powstańców Styczniowych. Plac powstał w rezultacie wyburzenia XIX wiecznych zabudowań fabrycznych, które zasłaniały główne wejście do kościoła. Zgoda na budowę fabryki w tym szczególnym miejscu była formą represji ze strony władz carskich wobec lokalnej społeczności polskiej.
Z „Kroniki kościoła Św. Mateusza w Pabianicach” autorstwa Lucjana Jaroszki wynika, że do grona powstańców zaliczyć można poniekąd ks. Leonarda Urbankiewicza (1796-1864) oraz ks. Ignacego Bromskiego (1835-1923).
Ksiądz kanonik Leonard Urbankiewicz był proboszczem w Pabianicach od 1826 do 1864 r.
Zmarł 8 czerwca 1864 r. w wyniku pobicia przez żołnierzy rosyjskich za wspieranie powstania styczniowego. Ks. Jaroszka podaje: W czasie II wojny światowej uległ zniszczeniu charakterystyczny grobowiec ks. Urbankiewicza, znajdujący się na najstarszej części cmentarza. Na grobowcu księży parafii Św. Mateusza umieszczono symboliczną tablicę, na której czytamy wieść ustnie przekazywaną, że ks. Urbankiewicz został „zakatowany przez Kozaków za udział w Powstaniu 1863 roku”. Archiwalne dokumenty tej wiadomości nie potwierdzają. Ks. Pyszyński, dziekan, pismem z dnia 9 czerwca 1864 roku donosi o śmierci ks. Urbankiewicza – „w dniu 8 czerwca 1864 roku o godzinie siódmej wieczór, po krótkiej chorobie zakończył życie doczesne śp. proboszcz parafii Miasta Pabianice, kanonik honorowy kaliski”. Akt zgonu znajduje się w miejscowych aktach parafialnych.
L. Jaroszka kontynuuje: Dobrze skreślił charakterystykę ks. Urbankiewicza wizytator z roku 1828, kiedy pisał o młodym wówczas pabianickim proboszczu: Dominicis diebus et Festis pro Parochianis Sacrificium Missae applicant, per se vel Vicarium. Recollectiones Spirituales per quinque dies ante acceptorum approbationem absolvit. Post Concionem vel Doctrinam Christianam vel Catechesim recitat alta voce Orationem Dominicqu, Salutationem Angelicam, Symbolum Apostolorum, Praecepta Dei, Ecclesiae, Actus Fidei, Spei et Charitatis.
Jeszcze w roku 1860 pisał w swoim raporcie dziekan lutomierski: oznaczywszy termin na dzień 19 (lipca) zawezwali X. Urbankiewicza, Kanonika Kaliskiego, Proboszcza Pabianickiego, do złożenia Examinu na Approbatę do wsi Dobronia, który przybywszy z całą uległością dla Władzy Dyecezalnej odpowiedział na wszystkie pytania w Rubrycelli przepisane i zasłużył na potwierdzenie aprobaty na rok 1860..
Pod koniec życia był trudnym człowiekiem. Dozór Kościoła 26 maja 1862 roku, chcąc dopełnić przepisanej rewizji zabudowań parafialnych zgodnie z wymogami prawa i „unikając nieprzyjemności ze strony W. Xiędza Proboszcza, jakaby mogła spotkać przy pełnieniu czynności, udał się do Xiędza Dziekana, aby przy rewizji był łaskawie attentować.”
O księdzu Urbankiewiczu mówi także Mateusz Gajzler, weteran 1863 roku: „Kiedy tylko nadarzyła się okazja, poruszaliśmy w rozmowie tematy polityczne. Pewnego razu ktoś poradził, aby zaintonować w kościele jakąś pieśń narodową. A pieśni tych znaliśmy bardzo wiele i śpiewaliśmy je nie raz na ćwiczeniach w lesie. Ale z góry wiedzieliśmy, że nam ks. Urbankiewicz, ówczesny proboszcz kościoła Św. Mateusza, na śpiew narodowy nie pozwoli, bo się bał okrutnie Moskali. Wybraliśmy więc chwilę, gdy nabożeństwo odprawiał ks. Bromski, wikariusz, młody człowiek, ale gorący patriota.”
Nie ma natomiast wątpliwości co do jasno wyrażanego poparcia dla powstania styczniowego przez ks. Ignacego Bromskiego – wikariusz pabianicki w latach 1862-1863.
„Na wikariat przy kościele parafialnym w Pabianicach wydał (8.02.1862) Konsystorz jednocześnie applikatę X. Ignacemu Bromskiemu, obecnie wikariuszowi w Goszczanowie. Kapłanowi spokojnemu i dobremu i polecił, aby się bez straty czasu udał na miejsce swego przeznaczenia. O czym X. Kanonika zawiadamiam i o ojcowskie względy dla tego zacnego kapłana proszę.”
Urodził się 26.07.1835 roku w Kościanie, w poznańskim. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1861 z rąk biskupa Marszewskiego. Wikariaty zajmował w Goszczanowie i w Pabianicach. Tutaj otrzymał od infułata Kołdowskiego wezwanie do Powstania, które w następną niedzielę z ambony ogłosił, a nawet sam (słowa wyjęte z nekrologu) odprowadził oddziałek młodzieży pabianickiej, która wyruszyła, aby się połączyć z powstańcami. Odtąd śledzony przez władze rosyjskie ukrywać się musiał, był aresztowany i odstawiony do komendanta w Łodzi, a następnie prawie cudownie uniknął pochwycenia go w domu. Jak opowiadał, pewnej nocy obudził się u siebie na wikariatce pabianickiej i dziwnym przeczuciem wiedziony wyszedł do ogrodu, a w parę chwil później wikariatka była otoczona przez żołnierzy, którzy go poszukiwali i rzecz prosta nie znaleźli. Uspokoił się dopiero na wikariacie w Rząśni, gdzie 5 lat pracował. Zmarł w Krzepicach 14.10.1923 r.
Orędownik (27.01.1938) dotarł również do Katarzyny Garbińskiej najstarszej uczestniczki powstania styczniowego z Pabianic.
Minęła 75 rocznica powstania styczniowego, będąca hołdem i wyrazem czci dla tych, którzy ongiś poszli walczyć o wolność Polski. Niewielu z nich zostało wśród nas. Zaledwie garstka stojąca nad grobem – żywe symbole naszych tęsknot dziś już ucieleśnionych. A i spośród nich nie wszyscy mogli stanąć do szeregu, by razem z nową Polską snuć wspomnienia bohaterskiej przeszłości. Wielu z nich wskutek niemocy, w samotności lub też w gronie najbliższych czciło wielką rocznicę.
W Pabianicach mieszka kobieta-powstaniec, Katarzyna z Łukasiewiczów Garbińska, dźwigająca na swych barkach 101 lat. Dziś już niedowidzi, niedosłyszy. Staruszka żyje wśród swych najbliższych, otoczona czcią i najwyższym szacunkiem.
Udaliśmy się do niej na ul. Limanowskiego 6, ażeby porozmawiać z jedną z tych kobiet Polek, które razem z mężami jako młode i pełne życia niewiasty szły w las, aby walczyć z przemocą najeźdźcy. Jest to postać wiekiem i przeżyciami przygarbiona, włosy mleczno-białe, twarz poorana zmarszczkami, z lewej strony przecięta szablą kozacką. Staruszka snuje swe wspomnienia głosem drżącym i cichym, który często łamie się pod naporem wspomnień.
Urodziła się w Łasku w dniu 8 stycznia 1837 roku. Gdy wybuchło powstanie, miała lat 26. Wraz ze swym mężem, Tomaszem Garbińskim, przyłączyła się do powstania i wyruszyła z oddziałem w lasy ziemi kaliskiej. Poruczono jej specjalne zadania. Utrzymywała łączność z poszczególnymi oddziałami, pełniła funkcję kuriera przenosząc pisma i rozkazy, dostarczała oddziałom broń, odzież i wyżywienie, opiekowała się rannymi i ukrywała tropionych przez sfory kozackie powstańców.
Udało jej się dzięki niezwyklej odwadze, zimnej krwi oraz przytomności umysłu uratować grupę ziemian z Kobierą-Kobierzyckim na czele, skazanych przez Rosjan na śmierć przez utopienie. Za bohaterską kobietą, jak psy tropili najeźdźcy usiłując ją unieszkodliwić. Pewnego razu wpadła w ręce Moskali, mając przy sobie ważne rozkazy naczelnika Rzymowskiego. Bohaterska niewiasta nie namyślając się, połknęła papier i w ten sposób uratowała własne życie i jednocześnie życie całego oddziału.
Innym znów razem wiozła 60 par butów dla powstańców. Z oddali ukazali się kozacy. Kobieta-powstaniec w ostatniej chwili ratuje cenny ładunek, rzucając go w kartofliska.
Tak przeszła całe powstanie , na służbie łączności, stając niejednokrotnie z bronią w ręku do walki z nieprzyjacielem. W walkach tych odniosła dwie rany, z których jedna zdobi do dziś jej szlachetne oblicze.
Wzruszeni żegnamy się z kobietą-powstańcem, unosząc z sobą obraz siwowłosej , czcigodnej bohaterki Polski, będącej wzorem dla Polek wszystkich pokoleń. Bohaterską kobietę odznaczono Krzyżem Niepodległości. Jest to jedyna zapłata za jej zasługi i za trudy, które oddała za sprawę polską w powstaniu styczniowym.
Echo (13.10.1938) przedstawiło relację z pogrzebu 100-letniej weteranki. Uczestniczkę powstania styczniowego pochowano z honorami wojskowymi.
W dniu onegdajszym w godzinach poobiednich odbył się pogrzeb zmarłej przed kilku dniami weteranki powstania w roku 1863, liczącej sto lat śp. z Łukasiewiczów Katarzyny Garbińskiej, stałej mieszkanki Pabianic.
Zmarła, będąc młodą mężatką wstąpiła do operującej na terenach powiatów: łaskiego i sieradzkiego partii powstańczej i brała czynny udział z bronią w ręku w walkach z Moskalami, wsławiając się między innymi zdobyciem rosyjskiego wozu amunicyjnego i przyprowadzeniem go do powstańców. W walkach tych odniosła ranę ciętą głowy od szabli kozackiej.
Śp. Garbińska po odzyskaniu wolności nie starała się o przyznanie jej należnych wyróżnień i odznaczeń, i żyła sobie spokojnie przy ul. Limanowskiego 6 jako staruszka pełna prostoty i skromności. O jej udziale w powstaniu dowiedziała się przed kilku laty zupełnie przypadkowo sekcja historyczna młodzieży szkolnej Gimnazjum Męskiego im. J. Śniadeckiego, która przeprowadziła odpowiednie badania i stwierdziła, że to o czym staruszka opowiada w zupełności zgodne jest z prawdą. W rezultacie powiadomione o tym władze nagrodziły ją Krzyżem Walecznych, Krzyżem Niepodległości i Krzyżem Zasługi.
W pogrzebie wzięły udział poczty sztandarowe wszystkich z terenu miasta związków byłych wojskowych, jak Związku Legionistów, POW-iaków, Związku Inwalidów Wojennych RP, Związku Strzeleckiego, Związku Hallerczyków, Harcerzy oraz młodzież szkolna i liczne rzesze społeczeństwa miasta, jak również władze wojskowe, państwowe i samorządowe. Oprócz tego w pogrzebie wzięła udział orkiestra wojskowa, która nad grobem odegrała Hymn Powstańców. Przemówienia nad mogiłą zmarłej weteranki wygłosili wiceprezydent miasta Pabianic Antoni Szczerkowski w imieniu zarządu miejskiego oraz w imieniu wojska pułkownik Bolesławicz. Trumna ze zwłokami kobiety-powstańca spoczęła w polskiej ziemi, w tej ziemi, którą tak ukochała i za którą umiała walczyć mężnie z bohaterskim poświęceniem. Cześć jej i chwała niech będzie po wszystkie czasy!
Echo (29.10.1936 r.) informowało również mieszkańców regionu łódzkiego o pogrzebie Katarzyny Adamskiej – weteranki 1863 r. z Pabianic.
W szpitalu miejskim przy ul. Leśnej zmarła chora od dłuższego czasu śp. Katarzyna Adamska z Piechotów w wieku 92 lat. Zmarła brała czynny udział w powstaniu 1863, mając wówczas 19 lat. Pogrzeb gorącej patriotki odbył się wczoraj przy tłumnym udziale licznej rodziny, krewnych, znajomych, przyjaciół i społeczeństwa miasta.
Na cmentarzu w Pabianicach spoczywa także M. Kruk, uczestnik Powstania Styczniowego, który zmarł ponoć w wieku 120 lat. Czyżby to był najdłużej żyjący weteran powstania z 1863 roku? Informację podajemy za Kurjerem Porannym:
O zmarłym w Pabjanicach M. Kruku, o którym daliśmy już krótką wzmiankę, donoszą jeszcze, co następuje: Urodził się w r. 1793 w Hiszpanii, skąd powędrował do Krakowa. W r. 1863 brał udział w wypadkach ówczesnych, najprzód jako żołnierz, a potem jako oficer. W młodych latach przeniósł się do Łodzi, gdzie do spółki z założycielem fabryki Poznańskich handlował wełną. Na starość przeniósł się do Pabjanic, gdzie zmarł w 120-ym roku życia. Dopiero przed 5 laty przestał pracować. (Kurjer Poranny, 24.05.1913 r.)
Łódzka Niedziela (nr 3/2002 r.) opublikowała artykuł ks. Janusza Szeremeta „Bohaterowie z Pabianic” o powstańcach styczniowych.
Burzliwe lata 1860-62 powodują rozruchy i demonstracje patriotyczne w całym Królestwie. Spotykają się także z żywym oddźwiękiem w Pabianicach. Jesienią 1862 r. na terenie miasta powstaje podziemna organizacja patriotyczna, która przygotowuje się do udziału w planowanym narodowym powstaniu. Jednym z czynnych jej członków jest Stefan Rąbalski, który pomaga w rekrutacji i organizowaniu oddziałów powstańczych oraz Bonifacy Ławicki, prowadzący agitację wśród poborowych, ukrywając ich w okolicach Pabianic. Kiedy naczelnik wojenny powiatu sieradzkiego, płk Smirnof, nakazuje burmistrzowi miasta Bartkiewiczowi – pod groźbą sądu wojennego – rekrutów z „branki” natychmiast wysłać do Sieradza, wieść o tym rozchodzi się lotem błyskawicy. Tym bardziej, że 26 stycznia 1863 r. odbywa się w Pabianicach jarmark. W nocy z 26 na 27 stycznia Leon Zagórowski – mianowany przez powstańców na naczelnika cywilnego – wyprowadza młodzież z miasta. Branka margrabiego Aleksandra Wielopolskiego daje mierne wyniki. 27 stycznia rozpoczyna się werbunek do powstania. Pierwszych powstańców pabianickich zabiera i doprowadza do oddziału Józefa Oxińskiego Maria Piotrowiczowa – nauczycielka z Chocianowic. 28 stycznia mieszkańcy Pabianic, Chechła i Widzewa udają się na punkt zborny, którym jest cmentarz katolicki (obecnie znajduje się na nim kościół św. Floriana) i stąd wieczorem, przy odgłosie i okrzykach „Niech żyje Polska”, zmierzają w stronę Magistratu, zrywając carskie orły. Przed Magistratem (funkcję tę pełnił Zamek istniejący do dzisiaj) odczytany zostaje Manifest Rządu Narodowego, wzywający naród do walki. Po odśpiewaniu hymnu „Jeszcze Polska nie zginęła” powstańcy przedzierają się do obozów Oxińskiego, Dworzaczka, Tyca i innych dowódców powstańczych. Nieco później, radośnie witany przez pabianiczan, oddział powstańczy pod dowództwem ks. Czajkowskiego wkracza do miasta od ul. Warszawskiej. We wspomnieniach weterana z 1863 r. opisującego to wydarzenie, czytamy: Nagle ujrzeliśmy Taczanowskiego, który szedł ku nam krokiem energicznym, dzierżąc w ręku sztandar zielony z białym orłem. Był to ten sam sztandar, który dziś w Pabianicach noszą nasi koledzy weterani.”
Niestety były to nieliczne dni chwały w tamtych czasach. Powstanie upadło. Za udział w powstaniu namiestnik rosyjski, generał gubernator Berg, nakłada na miasto kontrybucję: w 1863 r. – 225 rubli i w 1864 – 1500 rubli, dodatkowo 452 ruble za wypuszczenie z aresztu „przestępców”. Wśród 250 tys. zesłanych na Sybir są także pabianiczanie. W tym okresie zrodził się zwyczaj dzielenia się opłatkiem, którym był cieniutko rozwałkowany chleb wysyłany na Sybir w listach z życzeniami świątecznymi. Na miejscowym cmentarzu parafialnym pochowano poległych powstańców, a wśród nich ks. Leonarda Urbankiewicza, zakatowanego przez kozaków. Niestety, chyba nigdy się już nie dowiemy o szczegółach jego udziału w powstaniu.
W roku 1923, w 60. rocznicę wybuchu powstania, społeczeństwo miasta chcąc uhonorować żyjących jeszcze 9 weteranów, fundując nowy sztandar. Poświęcenia dokonuje 22 stycznia 1923 r. ks. Szulc z parafii Najświętszej Maryi panny Różańcowej. Sztandar otrzymuje imię „Romuald – Tadeusz”. Honorowy protektorat nad uroczystością poświęcenia obejmuje marszałek Józef Piłsudski. Obecnie losy tego sztandaru nie są znane.
Wzmianki o powstańcach pabianickich znajdujemy także w artykule Ludwika Waszkiewicza „Początek powstania 1863 roku w Łodzi okolicy” w : „Dla Polski. Łódź w Legionach” (1931).
Propozycja zaofiarowania broni dla powstańców uczyniona przez organizację narodową kierownikom niemieckich towarzystw strzeleckich, spotkała się z odmową. Wobec tego władze narodowe zarządziły konfiskatę broni Schützenvereinów. Domagała się tego zresztą i ta część Niemców, która sprzyjała ruchowi powstańczemu. Akcja rozbrajania strzelców niemieckich rozpoczęła się dnia 28 stycznia. Wieczorem tego dnia w Pabianicach zabrano broń tamtejszego towarzystwa strzeleckiego. (…)
W następnych dniach zaczęły po Łodzi krążyć głuche wieści, że na północ od Sieradza, w lasach rososzyckich tworzy się partia, do której ściągają gromadki powstańców z Sieradza, Warty, Szadku, Zduńskiej Woli, Pabianic i Łasku. Partię tę formował Józef Oxiński, wychowaniec szkoły wojskowej w Cuneo. (…)
Powstańcy łódzcy przez Pabianice i Łask zdążali do rozległych wówczas lasów rososzyckich.
W 1927 roku Łódzkie Echo Wieczorne z dnia 16 lutego na pierwszej stronie zamieściło zdjęcia p. Rocha Ochmana najstarszego weterana z r. 1863 w Pabianicach. Kilka lat później Echo (19.09.1933) informowało: Pabianice dnia 19 września . W dniu wczorajszym zmarł w Pabianicach ostatni weteran, uczestnik walk powstańczych w roku 1863 Ochman w wieku lat 86. Śp. Ochman od roku nie brał już żadnego udziału w uroczystościach państwowych z powodu choroby, która ostatecznie położyła kres jego życiu.
W posiadaniu weteranów pabianickich znajdował się sztandar powstańczy z roku 1863, który po śmierci jednego weterana przechodził na przechowanie do drugiego żyjącego. W ten sposób sztandar przed kilkoma laty znalazł się u śp. Ochmana, który nie tak dawno czując zbliżającą się śmierć sztandar ten przekazał Hufcowi Harcerstwa Polskiego w Pabianicach jako symbol krwi przelanej przez stare pokolenie za Ojczyznę. W związku z powyższym w pogrzebie wezmą również udział wszystkie hufce harcerskie z Pabianic oraz młodzież szkolna.
Odejście Rocha Ochmana odnotowały także na pierwszej stronie warszawskie Nowiny (23.09.1933).
Znowu jeden. W Pabianicach zmarł ostatni weteran z r. 1863 na terenie powiatu łaskiego (woj. Łódzkie) Roch Ochman. Przed śmiercią przekazał on znajdujący się w jego posiadaniu sztandar powstańczy, hufcowi harcerskiemu w Pabianicach.
Wspomnienia starca spisał także K. Staszewski i opublikował w Gazecie Pabjanickiej (20.03.1927 r.). Ochman mówił: W Sięganowie (wieś w gminie Łask) ojciec powitał mnie z wielką radością. Myślał, że już zginałem w jakiej potyczce; modlił się za moją pomyślność i oto przyszedłem cały. Żal co prawda ściskał serce, że nam powstanie nie bardzo się udaje, ale cóż było czynić?
Ponieważ w Sięganowie nie znano mnie jeszcze, ojcu udało się wytłumaczyć ludziom moje przybycie ze świata. Mogłem więc zabrać się do roboty, której w propinacji było wiele. Powstanie w naszych okolicach przycichło. Przechodziły tylko od czasu do czasu oddziały Moskwy, które poszukiwały resztek powstańców.
Moskale ogromnie bali się kosynierów. Raz w rozmowie rzekł jeden z Kozaków:
- Kosyniery to czorty! Łapy mają jak dębczaki. Taki siachnie tylko kosą i już trup leży. Broń nas Boże przed takimi czortami!
Niestety, kosynierów już nie było, Moskale stłumiwszy powstanie zaczęli się mścić na dziedzicach, którzy pomagali powstańcom. Konfiskowali im dobra, zamieniali je na majoraty, które oddawano Moskalom zasłużonym w „usmirjeniu miatieża”. Dziedzic łaski, wyszedł z tego dość zręcznie, bo sprzedał dobra. Wyjechał zanim Moskale zdążyli mu coś zabrać. Teraz przyszła kolei na młodzież, którą podejrzewano o branie udziału w powstaniu. Zarządzono brankę do wojska. Dziesiątki tysięcy Polaków wcielono do armii rosyjskiej.
Do wojska moskiewskiego zabrano i mnie. Ciężka to, panie, była służba. Moskale mszcząc się na Polakach, nie żałowali wymysłów pod naszym adresem. A za byle co karano nas bardzo surowo. Zaciskaliśmy zęby i służyliśmy. Najbardziej nas bolało jedno: mianowicie żołnierze Moskale na każdym kroku, jeżeli do nas się zwracali, nazywali nas „miateżnikami
- He, miateżnik, pójdź no tu! – Nieraz zaciskaliśmy pięści i chcieliśmy rzucić się na tych łobuzów, lecz rozsądek brał górę i bójki zaniechaliśmy. Aż wreszcie cierpliwość nasza wyczerpała się. Było to w Wolborzu. Staliśmy tu pewien czas. Żołnierze Polacy umówili się, że o ile Moskale do nas z „miateżnikami” wystąpią, pobijemy ich.
Bawiła się na polance grupa żołnierzy Polaków. Widząc to, Moskale zaczęli krzyczeć.
- Ech, jak to się miateżniki bałują!
- O, miateżniki, o s…syny !
Porwaliśmy za przygotowane kije i jak się rzucimy na Moskali, to taką daliśmy im nauczkę, że guzy i rozbite nosy nosili przez kilka dni.
Gdy się o tym dowiedział pułkownik, wezwał żołnierzy Polaków do siebie i zaczął groźnie pytać, co my za bunty wyprawiamy: za to będziemy powieszeni. Staliśmy trochę przestraszeni, lecz spokojni, nie mając odwagi przemówić.
Wyrwałem się z oddziału, stanąłem na baczność i mówię: - Wasza Wysokość! Oni stale nas prześladują „miateżnikami”. My służymy dobrze, na naganę nie zasługujemy, nie chcemy, by nas byle kto wyzywał.
Udobruchał się pułkownik i wyszedłszy do Moskali rzekł: - Nie wolno wam używać wyrazu „miateżnik”. Jeżeli będziecie jeszcze Polaków drażnić, ukarzę was.
I tak kara na nas żadna nie spadła, a od tego czasu mieliśmy spokój. Tu staruszek zadumał się dłużej, zapatrzył się w dal, pokiwał głową i rzekł: - Przeszło wszystko, jak zmora. Nie mogło nasze pokolenie wywalczyć wolności, wywalczyło ją inne … Dziś serce się raduje, że mamy dzielne wojsko polskie, dzielnych rządców, ze przyszłość przed nami jasna … Cieszy się serce i z tego, że dzisiejsze pokolenie pamięta o dawnych bojownikach, otacza ich opieką. Ot, będzie łatwiej umrzeć.
Roch Ochman wspominał też swoje przygody w oddziale Edmunda Taczanowskiego, mianowanego przez Rząd Narodowy dowódca wojsk województwa kaliskiego i mazowieckiego. 26 sierpnia 1863 r. w Sędziejowicach oddział wykosił sotnię kozaków. Wydarzenie to na zawsze utrwaliło się w pamięci pabianickiego powstańca:
- Hura! To kosynierzy wypadli zza domów i wpadli na cmentarz. Tu dokonali straszliwego dzieła zniszczenia. Nikt z Moskali nie uszedł z życiem z wyjątkiem jednego, który uciekał na koniu. Chcieliśmy go gonić, ale Taczanowski zawołał:
- Dajcie mu pokój. Niech zostanie na nasienie!
Wśród okropnie posiekanych Moskali byli książęta, hrabiowie, baronowie, szlachta – słowem sama arystokracja. (wg Paweł Pawlaczyk „Południowa Wielkopolska w powstaniu styczniowym” w: Opiekun. Dwutygodnik diecezji kaliskiej, 30.01.2012)
W 1930 roku Roch Ochman został odznaczony Krzyżem Niepodległości z Mieczami.
W bitwie pod Dobrą polegli dwaj pabianiczanie: Bagiński i Kołosiński. Gazeta Pabjanicka (30.09.1934) podawała: W dniu 23 bm. na cmentarzu w Dobrej, pod Strykowem, został z wielką uroczystością odsłonięty pomnik ku czci powstańców, poległych w 1893 r. Jest to jedna z większych mogił bratnich, bo zawierająca 76 poległych, przeważnie łodzian, mieszkańców Zgierza, Brzezin, okolicznych wiosek. W tej liczbie 2 pabianiczan: Bagiński i Kołosiński. Przedstawiciele wszystkich stanów polegli w obronie ukochanej idei. Były tu: młodzież akademicka i robotnicy, drobni rolnicy i obywatele ziemscy, nie brak było i kobiet, w tyum dwie służące oraz jeden Żyd ze Zgierza. Pomnik powstał z inicjatywy Związku Oficerów Rezerwy a przewodniczącą komitetu była p. mecenasowa Słoniowska z Łodzi. Na uroczystość przybył p. wojewoda łódzki Hauke Nowak z gen. Olszyną- Wilczyńskim a poświęcenia dokonał ks. biskup Tomczak w asyście licznego duchowieństwa. Na uroczystość przybyli przedstawiciele wszystkich sfer społeczeństwa z Łodzi i okolicznych miast z przewagą harcerzy i rezerwistów. Organizacje pabianickie – zrzeszenie b. działaczy niepodległościowych, związek oficerów rezerwy, związek harcerstwa – wysłały również delegacje, które złożyły wspólnie piękny wieniec. Przemówienie podniosłe wygłosił ks. biskup Tomczak, przedstawiciel harcerstwa, miejscowy wójt, p. mecenasowa Słoniowska i poseł Waszkiewicz . Uroczystość miała charakter nadzwyczajnie uroczysty i zrobiła na obecnych tłumach wielkie wrażenie.
Bitwa pod Dobrą, w której brali udział także pabianiczanie, należy do najkrwawszych walk, jakie miały miejsce w Powstaniu Styczniowym w okolicach Łodzi. Stoczył ją z wojskami carskimi oddział partyzancki, dowodzony przez Józefa Dworzaczka – lekarza pełniącego podczas powstania funkcję naczelnika cywilnego powiatu łęczyckiego.
W lutym 1863 roku obóz powstańczy znajdował się pod miejscowością Dobra. Zaalarmowany garnizon rosyjski z Piotrkowa, wysłał oddział w składzie dwóch rot i jednej sotni kozaków. 24 lutego w południe rozpoczęła się walka, która trwała do godziny 17. W końcowej fazie przekształciła się w rzeź powstańców. Najbardziej dramatyczny bój stoczony został wokół sztandaru oddziału. Na polu bitwy pozostało prawie 70 zabitych i tyluż rannych. Zginęły trzy kobiety: młoda żona nauczyciela z podłódzkiej wsi Chocianowice i niedoszła właścicielka Radogoszcza – Maria Piotrowiczowa, służąca ze dworu w Byszewach – Weronika Wojciechowska i wyrobnica z Łodzi – Antonina Wilczyńska. Na skutek odniesionych ran zmarł również, przywieziony do Łodzi Konstanty Piotrowicz – mąż Marii.
Wśród poległych zidentyfikowano 17 łodzian. Do niewoli wzięto 84 powstańców, z których część ukarano śmiercią, większość zaś umieszczono w koszarach wojskowych, a następnie wcielono do armii carskiej i wysłano w głąb Rosji. Józef Dworzaczek został schwytany pod Nowosolną przez kolonistów niemieckich i przekazany władzom rosyjskim. Znalazł się on wśród skazanych na śmierć, ale namiestnik Królestwa Polskiego, korzystając z prawa łaski zamienił wyrok na 12 lat katorgi.
Na cmentarzu w Dobrej, leżącym przy szosie Łódź-Łowicz-Warszawa, znajduje się zbiorowa mogiła powstańców 1863 r. poległych pod tą miejscowością. W hołdzie poległym społeczeństwo miejscowe i okoliczne wzniosło tu w 1933 r. – w 70. rocznicę Powstania Styczniowego – kamienny pomnik – obelisk zwieńczony orłem. Na pomniku tym, który szczęśliwie przetrwał okres okupacji, wyryty jest napis: Niewolnym bohaterom wolni rodacy. Wśród poległych bohaterów znajdują się pabianiczanie: Bagiński i Kołosiński.
Warto powrócić jeszcze do wspomnień Rocha Ochmana. Wysłannik Gazety Pabjanickiej - Kazimierz Staszewski uratował je od zapomnienia.
- Ano, jeżeli pan tego ciekaw, mogę wszystko dokumentnie opowiedzieć – rzekł pan Roch Ochman, siwiuteńki, lecz rześki jeszcze starzec; któremu dzisiejsza Rzeczpospolita Polska za udział w walkach roku 1863 dała prawo noszenia granatowej czapki weterańskiej z dwiema gwiazdkami.
- Ale żebym to mógł wszystko dobrze spamiętać! Moja pamięć zawodzi mnie, bom stary i wielem przeżył. Postaram się jednak opowiedzieć tak, jak pamiętam. Będą może niedokładności, wybaczy pan, jak i czytelnicy Gazety Pabjanickiej.
Tu staruszek rozsiadł się wygodnie w fotelu i zaczął opowiadanie.
- Urodziłem się w dniu 15 sierpnia 1843 roku w Łasku. Ojciec mój miał tam propinację. Było z tego powodu w domu roboty niemało, tom też do 20 roku życia nie brał się do żadnego zawodu, inom pomagał ojcu.
Żyłem sobie spokojnie do lat dwudziestu. Aż tu zaczynają chodzić po narodzie słuchy, że ma być przeciw Moskwie powstanie. Początkowo nie dawano temu wiary, choć ludzie często mówili sobie do ucha, że dziedzic łaski, pan Kręcki, broń szykuje, kosy na sztorc obsadza.
Dziekan łaski, ksiądz Dębicki, znany był wówczas jako wielki patriota. Nieraz na kazaniach tak pięknie o Polsce i jej nieszczęściu prawił, że ludziom łzy z oczu wyciskał. Wiedzieliśmy też, że szykuje broń i zbiera buty dla żołnierzy.
Toteż Moskale mieli go na oku i ilekroć jakiś oddział przyjeżdżał do Łasku, ksiądz musiał się ukrywać.
Raz przyjechał do Łasku oddział Moskali i pędzi prosto do kościoła. Ksiądz był wtedy na plebanii. Gdy jedna z mieszczanek, Garbińska, (żyje jeszcze i wiele ciekawych rzeczy mogłaby panu opowiedzieć), otóż gdy Garbińska zobaczyła Moskali, pędzi na plebanię. Moskale nie chcieli jej puścić, zbili nahajami, ale Garbińska uciekła, wbiegła na plebanię, wciągnęła księdza Dębickiego do piwnicy, ukryła go tam, a sama otwór nakryła łupkami drzewa. Widząc w sieni stosy butów, przeznaczonych dla powstańców, wyrzuciła je oknem w krzaki. Kozacy i tym razem księdza nie znaleźli.
Raz, a było to na wiosnę 1863 roku, wszedł ks. Dębicki na ambonę kościelna w Łasku i do zebranych parafian tak przemówił:
- Niewola jest hańbą! Ta hańba ciąży na nas już pół wieku. Jeżeli pozwolimy na to, by dalej trwała, niewola zrośnie się z nami na wieki! Czyż możemy na to pozwolić? Dziś jeszcze musimy chwycić za broń przeciwko Moskwie, inaczej zostaniemy wiecznymi niewolnikami!
Gdy tak ksiądz dziekan mówił, nastąpiło w kościele wielkie poruszenie. Pomyślałem sobie:
- Przecie nie mogę pozwolić na wieczną hańbę Polski. Cóż tam znaczy moje życie, wobec życia Polski!
Z tą myślą wyszedłem z kościoła razem z tłumem parafian. Aż tu nas spotyka rzecz niespodziewana. Jacyś ludzie zamknęli wylot ulicy. Ktoś zaczyna przemawiać. Pada hasło:
- Po broń! Chodźmy na kopiec, do pana Kręckiego!
Kopcem nazywano u nas folwark pana Kręckiego. Od razu odłączyła się duża grupa. Byli tam synowie szlacheccy i młodzież miejska. Chłopi patrzyli na powstanie bardzo niechętnie.
Pobiegliśmy żywo na Kopiec i tu każdy brał broń, jaka mu odpowiadała. Szlachta miała najczęściej dubeltówki, myśmy zaś dostali głównie kosy. Wziąłem tez kosę, choć strzelać umiałem. Pan Kręcki rozdał wszystkim czapki – czerwone rogatywki, i po otrzymaniu posiłku poszliśmy w lasy.
Ukryliśmy się w lesie łaskim, między Pabjanicami a Łaskiem. Staliśmy obok majątku Wierzchy. Konie zaś ukryte były w stajniach folwarku.
Musieliśmy się dobrze Moskwy wystrzegać, bo kręcili się wszędzie. Dlatego też najlepszym dla nas miejscem ukrycia były lasy.
Oddział nasz liczył około 60 ludzi. Mieliśmy trochę czasu, więc niejaki Osiński zaczął nas organizować, uczyć musztry. Staliśmy obok Wierzchów z jakieś pięć dni. Potem chcieliśmy pójść na południe, by się połączyć z jakimś innym oddziałem. Szliśmy lasami ostrożnie w stronę Zduńskiej Woli. Szedł z nami i ks. Dębicki w sutannie, strzelbę na ramię zarzucił – i szedł. Eee, panie, to był ksiądz! Pan Kręcki też chodził z nami.
Zatrzymaliśmy się w Krobanowie. Była pora obiadowa, więc ustawiliśmy broń w kozły i zabraliśmy się do posiłku. Nastrój był wesoły. Nie wiedzieliśmy jednak nic, ze szpieg naprowadził na nas oddział Moskali, którzy podeszli nas bardzo blisko.
Gdy padły słowa – Moskwa idzie! – nie oglądając się ani na chwilę, rzuciliśmy jadło, i widząc się prawie otoczonymi, rzuciliśmy się w rozsypce w stronę lasów. Jakże się można było bronić!
Gdyśmy się w lasach znów zebrali, postanowiliśmy pójść na północ, w bok Pabjanic, a w stronę Szadku. Przedtem jednak zboczyliśmy w stronę Widawy, zatrzymując się po dworach, które nas zazwyczaj hojnie przyjmowały. Z Widawy szliśmy w stronę Łasku. Zatrzymaliśmy się w Zieleńczycach. Tu poznałem naszego wodza Taczanowskiego. Był to, panie, człek bardzo ludzki i dobry. W stajni zobaczyłem piękne dwa konie. Zwróciłem się do Taczanowskiego:
- Czybym nie mógł dostać konia? Dobrze jeżdżę, dobrze strzelam, wolałbym być w konnicy!
Taczanowski zabrał dziedzica Zieleńczyc do stajni.
- No, jak – pyta – będzie koń dla tego zucha?
- Jak ma być, to musi być – odpowiada dziedzic.
Od tego czasu służyłem w konnicy. W Zieleńczycach było dość dobrze, toteż staliśmy tu dłużej. Spaliśmy po stodołach, stajniach, a pikiety nas strzegły.
Pewnego dnia o północy słyszymy gwałtowne strzały. Wpada zdyszana pikieta.
- Moskwa idzie!
Zerwaliśmy się co żywo na nogi i, zwoławszy oddział, szybkim marszem podążyliśmy w stronę Okupu Małego. Pikiety doniosły nam, ze przed nami, to jest w Okupie Dużym, stoją Moskale. Zatrzymaliśmy się w Okupie Małym. Z bijącym sercem czekamy starcia. Ukryliśmy się za chatami i stodołami, przygotowaliśmy broń. Cisza. Nagle z daleka słychać miarowe kroki zbliżającego się oddziału Moskwy.
- Ognia! – pada rozkaz.
Strzelcy dali salwę, w odpowiedzi na którą Moskale zaczęli bezładnie ostrzeliwać się.
Nasi strzelać nie ustają, tylko pukają ile można nadążyć. Moskale spostrzegli, że nie dadzą nam rady, gdyż ukryci byliśmy za chatami, więc tez z krzykiem i w popłochu zaczęli uciekać w stronę pobliskiego lasu, gdzie się ukryli.
Strzelaliśmy jeszcze za nimi przez pewien czas, wreszcie wyszliśmy na drogę. Tu zauważyliśmy 2 wozy wojskowe moskiewskie, przy których leżały dwa zabite konie. Była to nasza pierwsza zdobycz. Wprzęgnąwszy do wozu swoje konie, ruszyliśmy żywym marszem w stronę Widawy, gdyż tam według nas było można bezpiecznie odpocząć. Ale Moskale podążali za nami, toteż nie oglądając się, szliśmy w stronę rzeki Warty.
Zmęczenie dawało się nam we znaki. Zatrzymaliśmy się w Rychłocicach nad Wartą. Ledwośmy trochę odpoczęli, a tu dowiadujemy się, że duży oddział Moskwy podąża w nasze ślady. Przeszliśmy przez most na drugą stronę Warty, i zaraz zabraliśmy się do niszczenia za sobą mostu. Wtedy część z nas, mianowicie strzelcy, zostali ukryci w krzakach nadbrzeżnych, a druga część wyruszyła naprzód.
Siedziałem w krzakach nad rzeką, mając strzelbę w pogotowiu. Po dłuższym czasie widzimy na drodze oddziały Moskwy, podążające w stronę zniszczonego mostu.
Siedzieliśmy w krzakach cicho, obserwując Moskali. Gdy wróg doszedł do mostu, usłyszeliśmy głośne przekleństwa i groźby, skierowane pod naszym adresem. Chcieliśmy pukać, ale kazano nam czekać na rozkaz. Moskale dość podejrzliwie spoglądali w stronę krzaków, lecz po pewnym czasie, spędziwszy chłopów ze wsi, poczęli most naprawiać. Kozacy zeszli z koni, uwiązali je w kupy i zaczęli chłopom pomagać. Padł wtedy rozkaz:
- Ognia! –
Przerażeni chłopi poczęli uciekać w popłochu. Kozacy rzucili się do koni, a my prażymy ich, siejąc duże straty. Po chwili, zostawiwszy kilka ofiar w ludziach i koniach, zniknęli.
Wtedy zebraliśmy się na drodze i podążyliśmy naprzód.
Wiadomości, jakie posiadaliśmy, mówiły nam, ze na południu znajdowały się duże siły moskiewskie, którym nie moglibyśmy się oprzeć. Dlatego też postanowiliśmy iść na północ, w stronę Szadku lub Pabjanic. Iść, naturalnie musieliśmy lasami, drogami bocznymi, by nie wpaść w ręce tych Moskali, od których się niedawno odczepiliśmy.
Po wielogodzinnym wytrwałym marszu dostaliśmy się do dworu w Bałuczu. Tu odetchnęliśmy swobodnie, wyprostowaliśmy swe kości. Taczanowski przebywał w naszym oddziale dość często. Nie dowodził nami stale, gdyż pod jego dowództwem było kilka drobnych oddziałów powstańczych.
Muszę jednak zaznaczyć, że dbał o nas bardzo. Często przyjeżdżał do nas do lasu, czy na inne miejsce postoju. Za nim szła bryka jedna lub kilka, na dnie których ukryte było dla nas jadło. Rzuciliśmy się wtedy do posiłku, w którym mięsa, wędlin, sera i chleba nie brakowało. Te dary dla powstańców umiał Taczanowski wyjednać od okolicznych dziedziców. Dobry to był wódz i człowiek.
Z Bałucza lasami dostaliśmy się w bok Szadku do Woli Krokockiej. Nie pamiętam, czy był gdzie tak przychylny powstańcom dziedzic, jak w Woli Krokockiej. Gdyśmy tylko dostali się do jego majątku, rznięto woły, pieczono stosy chleba, napoju też nie brakowało. W Woli Krokockiej wypoczęliśmy nareszcie gruntownie. Lecz i tu Moskale nas wywąchali.
Pewnego dnia, gdy po ćwiczeniach wypoczywaliśmy we dworze, nadbiegają zdyszani ludzie, wołając:
- Moskale! Moskale!
Migiem zebraliśmy się w oddziałek i pędem do lasu! Schowani za drzewami, widzimy, jak Moskwa gospodarzy się we dworze, pyta służbę o powstańców, wreszcie pędzi w naszą stronę.
Byliśmy o swój los spokojni. Nasz oddział był dość liczny, liczył bowiem około 300 ludzi, mieliśmy dobre zabezpieczenie, toteż wołaliśmy do zbliżającej się Moskwy:
- Chodźcie! Chodźcie, dostaniecie w skórę!
Toteż Moskale im bliżej lasu, tym wolniej ku nam pędzą. Wreszcie zatrzymali się. My strzelamy. Moskwa w popłochu ucieka.
W czasie naszego wymarszu z dworu, część powstańców zabłąkała się i dostała się w okolice Grzybowa (na pn. zachód od Pabjanic). Jeden z powstańców, niejaki Kozłowski, poszedł do wsi. Gdy go chłopi zobaczyli, natychmiast go schwytali i mimo próśb i przekonywań związali go i zawieźli do Sieradza. Tu Moskale nieszczęsnego powstańca powiesili.
Gdyśmy dowiedzieli się o tym haniebnym czynie chłopów grzybowskich, zawrzeliśmy oburzeniem.
- Hańba! – wołano – żeby brat sprzedał brata Moskalowi za judaszowe srebrniki!
Oburzenie zapanowało tak wielkie, że wszyscy naraz postanowili pójść do Grzybowa i spaleniem wsi ukarać chłopów. Aby to przeprowadzić, oddział nasz wyruszył do Grzybowa.
Obstawiliśmy wieś i wezwaliśmy chłopów. Tu jeden z naszego oddziału tak do gromady przemówił:
- Za to, żeście zdrajcy, że własnego brata oddaliście dobrowolnie Moskalom, spotka was surowa kara. Walczymy o waszą wolność, a wy tak się odwdzięczacie?
Sprawcy wydania powstańca będą powieszeni a cała wieś zostanie spalona!
Gdy to chłopi usłyszeli , powstał okropny krzyk. Rzucono się powstańcom do nóg, prosząc o litość. Szczególnie głośno lamentowały kobiety. Ale powstańcy byli nieugięci. Próżno chłopi tłumaczyli, że sprawcy wydania powstańca we wsi nie było, że uciekł wraz z Moskalami.
Wydano rozkaz podpalenia wsi.
Wtem zbliżył się do nas Taczanowski w towarzystwie ks. Dębickiego. Poznawszy w Taczanowskim wodza, chłopi rzucili się do nóg jego, prosząc o litość. Druga część padła przed ks. Dębickim, który mając serce bardzo czułe, zaczął naradzać się z Taczanowskim. Gdy chłopi zauważyli, że dowódcy naradzają się nad wyrokiem, nakazującym spalenie wsi, rozpoczęli tym rozpaczliwsze zawodzenie.
Wreszcie ks. Dębicki zaczął nalegać, by zaniechano spalenia wsi, na co Taczanowski zgodził się. Wytłumaczywszy powstańcom, że fakt podobny chyba już nie powtórzy się, przebaczył chłopom grzybowskim. Na tę wieść powstał tak nieopisany hałas, chłopi tak gorąco poczęli dziękować powstańcom za łaskę, że zmuszeni byliśmy szybko formować oddział i uchodzić. Chłopi nie dali za wygraną i biegli za nami, mając oczy zalane łzami wdzięczności. Najwięcej dziękowano Taczanowskiemu i ks. Dębickiemu, w których widziano tych, co zdaniem swoim decydująco wpłynęli na darowanie winy.
Przez kilkanaście dni utrzymywaliśmy się po dworach w okolicach Pabjanic i Szadku. Dbaliśmy o to, by w sąsiedztwie dworu znajdował się las, do którego by w razie niebezpieczeństwa można uciec. Szlachta okoliczna popierała nas wydatnie, toteż niczego nam nie brakowało.
Po pewnym czasie wyruszyliśmy znów w stronę Łasku. Opierając się o dwory, dotarliśmy do Buczku. Dziedzic Buczkowski, chociaż był Niemcem, przyjął nas gościnnie. W Buczku doszła nas wiadomość, że w okolicy grasuje jakiś znaczny oddział Moskwy, składający się z przedstawicieli rosyjskiej arystokracji.
Jak się później dowiedzieliśmy, oddział powstał w następujących warunkach:
W Petersburgu odbywał się bal, na który zaproszono co najświetniejszych oficerów. W czasie zabawy jedna z dam dworskich głośno wyrażała swe niezadowolenie:
- Panowie oficerowie bawią się tu, a tam w Polsce „miatieżniki” wybijają nam naszych braci!
Zawstydzeni tym oficerowie przyrzekli, że zorganizują się i pojadą do Polski „na usmirjenie miatieża”. Na czele tego arystokratycznego oddziału stanął baron von Grabbe.
Teraz właśnie oddział ten zdążył w stronę Buczku. Postanowiliśmy się ukryć w lasach i w tym celu ruszyliśmy ku Dąbrowie, znajdującej się między Buczkiem a Sędziejowicami. Gdyśmy doszli do Dąbrowy, oddział nasz ukrył się za chatami i stodołami, oczekując Moskwy.
Ale Taczanowski spostrzegł zaraz, że pozycja nasza jest zła. Staliśmy bowiem wzdłuż drogi i w razie nadejścia Moskwy, musielibyśmy strzelać również wzdłuż drogi; wtedy razilibyśmy naszymi kulami samych siebie.
Toteż Taczanowski wystąpił na drogę i, zwoławszy nas, rzekł:
- Nie, panowie, to nie dla nas pozycja! Zabijalibyśmy samych siebie. Wyruszamy na Dobrą i Sędziejowice!
Szybkim marszem dostaliśmy się do Sędziejowic. Położenie tej wsi było takie, że prostopadle do szosy szła na prawo i lewo droga; po prawej jej stronie znajduje się kościół i część wsi, po lewej zaś stronie szosy druga część wsi i cmentarz grzebalny.
Taczanowski kosynierów ukrył za chatami po stronie cmentarza, strzelców pieszych ukrył za kościołem, a my tj. konnica stanęliśmy na drodze przed kościołem.
Niedługo czekaliśmy na Moskali. Wkrótce w dali na szosie zamajaczyły jakieś konne postacie. Było ich około 100. Ścisnęliśmy strzelby w rękach i czekamy. Serce uderzyło mi mocno, bo i ile reszta naszego oddziału ukryła się za chatami, my staliśmy widoczni na drodze.
Gdy Moskale zbliżyli się do miejsca, gdzie szosa przecina drogę wiejską, zauważyli nas. Stanęli wszyscy, bo dowódca baron von Grabbe podniósł rękę do góry. Patrzyliśmy na siebie przez pewien czas z niepokojem. Von Grabbe przyłożył lornetę do oczu i badał nasz odział. Po pewnym czasie wydał jakiś rozkaz, bo Moskale skoczyli z koni i poczęli ukrywać się za murem cmentarnym i za stodołą stojącą obok cmentarza.
Wtedy Taczanowski rzucił rozkaz:
- Chować się za domy i strzelać!
Rzuciliśmy się czym prędzej za domy i rozpoczęliśmy zaciekłą strzelaninę. Von Grabbe nie przypuszczał, że było nas więcej od Moskali. Nie wiedział też, że za plecami, to jest za cmentarzem, stała ukryta nasza piechota z kosami.
Piekielna strzelanina wskazała widać Moskwie, że oddział nasz jest dość liczny, toteż zjawiła się u nich chęć poddania się. Ujrzeliśmy nagle, że von Grabbe podnosi ręce na znak poddania. Wtedy Taczanowski zakazał nam strzelaniny. Część Moskali również strzelać przestała.
Lecz za stodołą przy cmentarzu ukrył się oddział Moskwy, który nie usłuchał rozkazu Grabbego i strzelał bez przerwy. Widząc, że Moskwa o poddaniu się nie myśli, Taczanowski rozkazał podpalić stodołę, w której ukryła się Moskwa i jednocześnie posłał gońca do kosynierów, by z tyłu uderzyli na wroga.
Wkrótce słup dymu ukazał się nad stodołą. Moskale, rażeni naszymi strzałami wyskakiwali ze stodoły i chowali się na cmentarzu.
Nagle usłyszeliśmy groźny okrzyk:
- Hurra!
To kosynierzy wypadli zza domów i wpadli na cmentarz. Tu dokonali straszliwego dzieła zniszczenia. Nikt z Moskali nie uszedł z życiem z wyjątkiem jednego, który uciekł na koniu. Chcieliśmy go gonić, ale Taczanowski zawołał:
- Dajcie mu pokój! Niech zostanie na nasienie! Wśród okropnie posiekanych Moskali byli książęta, hrabiowie, baronowie, szlachta – słowem sama arystokracja.
Ponieważ niedaleko nas uwijały się liczne oddziały Moskwy, Taczanowski nie dał nam odpoczynku, tylko kazał natychmiast nam maszerować na południe. Obawiał się bowiem zemsty Moskali za klęskę, jaką zadał tak wyborowemu oddziałowi moskiewskiemu.
Przed opuszczeniem Sędziejowic nakazał chłopom godnie pogrzebać naszych żołnierzy oraz Moskali. Do dziś dnia – panie – na cmentarzu sędziejowickim stoi wielki spiżowy pomnik, wystawiony ku czci Moskali. O naszych powstańcach jakoś zapomniano!
Tak to Bóg ukarał pychę Moskali. Bowiem gdyśmy przed bitwą sędziejowicką przechodzili przez wieś Dobrą, mówiono nam, że Moskale wezwali sołtysa i pytali go, czy Polacy tedy przechodzili. Sołtys odrzekł, że w sąsiedniej wsi stoi duży oddział powstańców, ze nie radzi Moskwie tam się zbliżać.
Wtedy Moskal rzekł z pychą:
- My ich wsiech wyrieżem!
A jednak stało się zupełnie przeciwnie.
Po zwycięstwie sędziejowickim ruszyliśmy żwawo na południe w stronę Kruszyny. Wiadomości jakie przynoszono Taczanowskiemu, nie były dla nas pomyślne. Moskale poruszeni do głębi klęską, postanowili nas wybić co do jednego. Ze wszystkich stron ciągnęły na nas oddziały wroga, zataczając coraz to ciaśniejszy pierścień. Dalej niż za Kryszynę pójść nie mogliśmy, cofać się nie było gdzie.
Byliśmy otoczeni.
Oddział nasz zaszył się w lasy i zapragnął odpoczynku, bo byliśmy kilkudniowym marszem okrutnie zmęczeni. Wyszukaliśmy sobie głęboko w lesie ukrytą gęstwinę. Taczanowski rozstawił gęstą pikietę i rozesłał ludzi we wszystkie strony, aby zdobyć nieco wiadomości o siłach Moskwy.
Przez kilka dni wypoczęliśmy, gdyż Moskal, nie chcąc się zbytnio narażać na straty, nie śmiał uderzyć na nas; mówiono też, że gromadzi liczne posiłki, na które składały się okoliczne oddziałki.
My zaś również szeptaliśmy sobie na ucho, że Taczanowski ma otrzymać posiłki. Czuliśmy się w lesie nietęgo, wiedzieliśmy bowiem, że jesteśmy osaczeni i że dziś, jutro, czeka nas decydująca rozprawa na śmierć i życie …
Do Taczanowskiego coraz to przybiegali gońcy z wiadomościami. Wódz miał minę dość niewyraźną, tak, że nie wiedzieliśmy, co sądzić o naszym położeniu. Zauważyłem, że w niektórych naszych oddziałach rozprawiano tajemniczo o tym, co nas czeka i że byli tacy, którzy nieśmiało podsuwali myśl rozproszenia oddziałów.
Ale zaraz znajdywali się odważniejsi, którzy kategorycznie zwalczali wszelką myśl ucieczki bez przeprowadzenia walki.
- Jak to? – wołano – tośmy tyle już przeżyli i hańbą się nie okryliśmy, a teraz miałaby do nas przylgnąć hańba ucieczki!
Wtedy maruderzy przycichali.
Aż pewnego ranka zbudził nas gromki odgłos armat. To Moskwa, dowiedziawszy się o miejscu naszego ukrycia, poczęła nas armatami macać. Tu po raz pierwszy wystąpili przeciw nam Moskale z armatami. Trwoga zaległa serca powstańców.
Wtem dano rozkaz zbiórki oddziałów. Ustawiliśmy się gorączkowo w czwórki. Zrozumieliśmy, że czeka nas wielka i stanowcza walka. Serca wszystkich zabiły żywo.
Nagle ujrzeliśmy Taczanowskiego, który szedł ku nam krokiem energicznym, dzierżąc w ręku sztandar zielony z białym orłem. Był to ten sam sztandar, który dziś w Pabianicach noszą w pochodach moi koledzy weterani. Jak się dostał ów sztandar do Pabianic, nie wiem.
Otóż Taczanowski stanął przed nami i gromkim głosem zaczął przemawiać:
- Bracia! Oto wybiła godzina walki na śmierć i życie! Czy widzicie ten oto sztandar nasz narodowy, symbol naszego honoru narodowego. Gdybyśmy go oddali Moskwie, hańba spadłaby na nasze czoła. Wiedzcie, że Moskwa otoczyła nas, mają i armaty. My armat nie mamy, ale musimy zwyciężyć. Bracia! Musicie mi przyrzec, ze się nie poddacie!
- Przyrzekamy! – odpowiedział zgodnie chór powstańców. Zawtórowały nam huki pękających granatów: Moskale coraz trafniej nas ostrzeliwali> Nasze konie, słyszące po raz pierwszy straszne huki, płoszyły się tak, że nie mogliśmy im dać rady.
Wśród tego zamętu Taczanowski uformował oddział, podzielił na grupy, a każdej grupie wyznaczył czas i kierunek drogi.
Mieliśmy przebić się przez pierścień wroga i ruszyć w nasze strony tj. na północ od Łasku i Widawy. Taczanowski, jadąc wspólnie z ks. Dębickim, zabrał oddział kosynierów i konnicy. Wśród tego oddziału byłem i ja.
Jak się później dowiedziałem, pozostała część powstańców nie usłuchała rozkazów wodza i gdyśmy tylko wyruszyli naprzód, zaczęła działać na własną rękę. Część ich uległa natychmiastowemu rozproszeniu, cześć zaś, natrafiwszy na nacierający oddział Moskali, została doszczętnie rozbita.
Nasz oddział szedł karnie naprzód. Ze wszystkich stron leciały na nas kule armatnie, szerząc dotkliwe spustoszenia. Gdzieniegdzie spotykaliśmy oddziały Moskwy, z którymi staczaliśmy zacięte walki. Szliśmy mimo wszystko naprzód. Ale pierścienia Moskali nie mogliśmy jakoś przebyć. Gdzie tylko spotkaliśmy jaką wieś, już Moskale witali nas strzałami. Straty ponieśliśmy wielkie. Ale sztandar dumnie powiewał nad naszymi głowami.
Wychodziliśmy z jednego lasu do drugiego, bo drogami wiejskimi przecież nie mogliśmy się posuwać: za wielu było Moskali. Wreszcie Taczanowski zatrzymał nas w pewnym lesie i rzekł, patrząc na niewielki już oddział:
- Trudno! Musimy rozdzielić się na drobne grupki i każda niech na własną rękę stara się dotrzeć do Pruszkowa pod Łaskiem, tam będę na was czekał!
Ze smutkiem w sercu i z płaczem prawie pożegnaliśmy naszego drogiego wodza.
Uciekać małymi grupkami było o wiele łatwiej, toteż wkrótce pozostawiliśmy daleko za sobą pole bitwy, huk armat i trupy naszych współtowarzyszy.
Zmęczony bardzo i głodny przybyłem do Pruszkowa pod Łaskiem. Tu Taczanowski zawiadomił nas, że oddział rozwiązuje.
- Myśleliśmy – powiada, że zagranica przyjdzie nam z pomocą. Mieliśmy, co prawda, w naszym oddziale jednego Włocha; tyle nam zagranica pomogła. Wracajcie do domów. Gdy przyjdzie potrzeba, zobaczymy się znów. Ja wyjeżdżam do Francji.
Cóż było robić? Oddaliśmy broń, którą zamknięto w dwóch skrzyniach. W nocy poszliśmy broń zakopać w lesie. Tak ją dobrze zakopaliśmy, że gdy po kilku miesiącach szukano jej, nikt nie mógł jej znaleźć. Oddaliśmy tez swe konie, które Taczanowski polecił zwrócić ich dawnym właścicielom. W innych dworach odebrana broń zatapiano w stawach albo również zakopywano ją.
Nocami, tułając się po lasach, docierałem ostrożnie do mego ojca, który obecnie miał swa propinacje w Sięganowie.
Edmund Taczanowski (1822-1979) – generał, uczestnik powstania wielkopolskiego, walczył w szeregach republikańskich G. Garibaldiego we Włoszech. W powstaniu styczniowym był dowódcą wojsk województwa kaliskiego i mazowieckiego. Po klęsce wyjechał do Francji i Turcji.
Z. Tobjański w artykule „Powstanie styczniowe na naszym terenie”, Nowe Życie Pabianic (nr3/1993) podaje że: Organizatorem powstania styczniowego 1863 roku w Pabianicach był Bonifacy Łowiecki – zubożały szlachcic mieszkający w pobliżu Starego Rynku. On to wydał Mateuszowi Gajzlerowi i Tomaszowi Gudlewskiemu rozkaz odlewania kul. Na wieść o wybuchu powstania, 22 stycznia 1863 r. oddział pabianickich patriotów (liczący około 100 ludzi) wyruszył w stronę Łasku, a następnie w okolice Szadku, który był punktem zbornym sił powstańczych. Do powstania przystąpili również chłopi z okolicznych wsi. Ich udział w „pańskim” powstaniu niechętnie był widziany przez sąsiadów. Zdarzały się przypadki (np. w Chechle), że sąsiedzi wydawali chłopskich powstańców w ręce Moskali.
Latem 1863 r. jeden z oddziałów powstańczych działających w okolicach Pabianic natknął się na przeważające siły zaborcy. Powstańcy salwowali się ucieczką, kierując się ulicą Tuszyńską w stronę miejskiego lasku. W popłochu porzucili na ulicy sztandar, który uratował i schował w wieży kościoła św. Mateusza Berlikowski. Lasy ciągnące się między Pabianicami a Łaskiem wielokrotnie służyły powstańcom za miejsce schronienia. Rozsypany oddział sformował się na nowo w miejscowości Wierzychy, skąd wyruszył w kierunku Zduńskiej Woli. Po drodze w okolicach Krobanowa doszło do spotkania z carskim wojskiem naprowadzonym na powstańców przez szpiega. Oddział poszedł w rozsypkę, by ponownie zebrać się w okolicach Łasku. Stąd pomaszerowali do Zieleńczyc, gdzie przebywał naczelnik wojenny powstania na województwo kaliskie i mazowieckie generał Edmund Taczanowski. W okolicach Rychłocic nad rzeką Wartą doszło do starcia z Kozakami. (…)
Tadeusz Nowak opublikował biogramy pabianiczan – uczestników powstania styczniowego w Nowym Życiu Pabianic (rok 1993).
Bagiński Ignacy (1841-1863)
Ignacy Franciszek Bagiński urodził się 29 I 1841 r. w Pabianicach. Był synem Franciszka oraz Rozalii, córki Macieja Bąkowskiego. Rodzina Bagińskich zamieszkiwała w Pabianicach przynajmniej od pocz. II poł. XVIII w., a jej piąte pokolenie reprezentował Ignacy. Jego ojciec, określony w spisie ludności z 1842 r. jako właściciel domu i gruntu zajmował się uprawą roli. W VIII 1852 r. Franciszek padł ofiarą szalejącej w Pabianicach epidemii cholery. Po śmierci ojca, Ignacy pozostawał pod opieka matki. Niewielka ilość posiadanej ziemi (1 morga i 180 prętów, czyli ok. 0,9ha) spowodowała, że młody Bagiński przygotowywał się do zawodu tkacza. Dane z przełomu lat 50. I 60. XIX w. określają go jako czeladnika tkackiego. W XI 1860 r. poślubił pabianiczankę Rozalię, córkę Jakuba Kokosińskiego.
Na wieść o wybuchu powstania styczniowego porzucił dom, rodzinę i zgłosił się do oddziału powstańczego dowodzonego początkowo przez franciszkanina Jakuba Sawickiego, a następnie przez lekarza Józefa Dworzaczka. Oddział ten począł się formować w końcu stycznia 1863 r. w lasach łagiewnickich. Następnie, przez dłuższy czas, przebywał w borach w okolicy Dobrej. Wreszcie powstańcy, działając w sposób manifestacyjny przemaszerowali przez Brzeziny, Stryków, Zgierz i 22 II wkroczyli do Łodzi, gdzie zostali entuzjastycznie przyjęci przez ludność. Nazajutrz powrócili do obozu pod Dobrą.
Przeciwko oddziałowi Dworzaczka wyruszyły garnizony rosyjskie. Jeden z nich, a mianowicie piotrkowski, zaatakował (24 II) powstańców. Częściowo zaskoczeni i nie w pełni przygotowani do walki, zostali oni całkowicie rozbici po kilkugodzinnym boju. Na polu bitwy padło ok. 70 powstańców, ponad 80 dostało się do niewoli, a pozostali ratowali się ucieczką. Wśród poległych był także Ignacy, który wraz ze współtowarzyszami walki pochowany został w zbiorowej mogile na miejscowym cmentarzu.
Na Ignacym w zasadzie wymarła rodzina pabianickich Bagińskich; bowiem przyszły na świat (już jako pogrobowiec) jego syn i imiennik żył zaledwie 3 kwartały i zmarł w 1864 r. Dodajmy, że w Dobrej na mogiłach żołnierzy-powstańców, potomni wystawili pomnik z napisem: Niewolnym bohaterom 1863 r. – wolni rodacy 1933 r.
Berlikowski Józef (1843-1889)
Józef Berlikowski urodził się 22 III 1843 r. w Pabianicach. Rodzina ta znana jest w naszym mieście od schyłku XVIII w. Józef był synem Jana i Julianny, córki Marcina Derskiego oraz wnukiem Błażeja, protoplasty pabianickich Berlikowskich. Jan wziął aktywny udział w powstaniu listopadowym. Zajmował się rolnictwem, choć w latach 40. XIX w. był także policjantem miejskim. Pozostawił liczne potomstwo, a Józef był jednym z młodszych jego dzieci.
Młody Berlikowski, wstępując w ślady swych starszych braci, przygotowywał się do zawodu tkacza. Był czeladnikiem tkackim w momencie wybuchu powstania styczniowego w 1863 r. Zgłosił się do oddziału Józefa Oxińskiego, gdzie służył w kompanii kosynierów. W początkach marca Oxiński zwolnił kosynierów na urlop do domów, zaś od połowy kwietnia zaczął zwiększać swój oddział liczebnie. Kosynierzy odegrali pewną role militarną w starciach pod Rychłocicami (8 V) i w Koniecpolu (25 V).
Okoliczności pochwycenia Józefa przez władze carskie nie są bliżej znane. Obwiniony o „przebywanie w bandzie” powstańczej po śledztwie o charakterze wstępnym przeprowadzonym w Kaliszu, wysłany został do Pskowa do dyspozycji ministra spraw wewnętrznych. Następnie znalazł się we Włodzimierzu, gdzie komisja sądowa skazała go na pozbawienie wszelkich praw i zesłała do guberni kurskiej. Tam został wcielony do poprawczej roty aresztanckiej. Kara ta była jedynie z nazwy poprawczą, bowiem skazani prawie przez cały rok ciężko pracowali i podlegali ostremu rygorowi wojskowemu.
Berlikowski powrócił do Pabianic u schyłku 1866 r. Decyzją naczelnika wojennego lutomiersko-pabianickiego obwodu z 17 XII 1866 r. oddany został pod nadzór policyjny na czas nieograniczony. We wrześniu 1868 r. poślubił Elżbietę, córkę Błażeja Zagrabskiego. Zajmował się tkactwem do końca życia, a ponadto wraz z innymi spadkobiercami Jana Berlikowskiego posiadał 1 morgę i 60 prętów ziemi (ok. 0, 67 ha). Zmarł 20 I 1889 r. w Pabianicach. Z małżeństwa z Elżbietą doczekał się syna Franciszka i 3 córek.
Bilski Marcin (1814-1876)
Marcin Bilski urodził się 2 XI 1814 r. w Pabianicach. Był najmłodszym synem Konstantego i jego drugiej żony Urszuli, córki Jakuba Śmiałkowskiego. Konstanty zajmował się kowalstwem, rzemiosłem uprawianym przez kilka pokoleń omawianej gałęzi Bilskich. Jako „mayster konsztu kowalskiego” zmarł przedwcześnie ok. 1819 r., a wdowa po nim ponownie wyszła za mąż w lutym 1820 r. za Macieja Chudeckiego, który trudnił się uprawą roli.
Do 1836 r. Marcin zamieszkiwał w rodzinnym domu wraz z matką, ojczymem i starszym bratem, Konstantym. W tym roku, w następstwie przeprowadzonego poboru, wcielony został do armii carskiej, w której służba trwała 25 lat. Jak większość Polaków, odbywał ją głównie na Kaukazie, będąc przydzielonym do 6 batalionu liniowego symbirskiego pułku piechoty. Uczestniczył w działaniach wojennych w 1836 i 1856 r. Ta ostatnia kampania skierowana była „przeciwko nieuległym góralom w granicach Zachodniego Kaukazu, to jest za Kubanem i na wschodnim brzegu morza Czarnego”. W trakcie służby wojskowej zawarł związek małżeński z Anną Sztur, rodowitą wilnianką. Ich jedyne dziecko przyszło na świat w 1849 r. na Kaukazie, a dokładnie w mieście Pietrogorsku leżącym w guberni stawropolskiej.
Po odsłużeniu przepisanych lat i otrzymaniu dymisji. Bilski powrócił do Pabianic, gdzie w latach 60. XIX w. występował jako „właściciel domu i gruntu”. Dysponował 2 morgami i 140 prętami ziemi, co odpowiadało ok. 1,4ha. Od władz miejskich otrzymał zatrudnienie, pełniąc funkcję „policjanta przy magistracie”.
Nie przeszkodziło to mu w aktywnym zaangażowaniu w działalność niepodległościową. Po wybuchu powstania styczniowego znalazł się wśród strzelców oddziału dowodzonego przez Józefa Oxińskiego. W następstwie represji prowadzonych przez władze zaborcze został uwieziony. Z aresztu zwolniono go 7 III 1864 r. i za „przewinienie polityczne” oddany został pod dozór policyjny. W następnych latach znajdujemy jego nazwisko na listach osób, które budziły „zainteresowanie” Naczelnika Wojennego Lutomiersko-Pabianickiego Obwodu.
Do schyłku życia źródłem utrzymania Marcina Bilskiego były dochody uzyskane z rolnictwa. Zmarł w Pabianicach 6 VIII 1876 r. Córka Marianna poślubiła w lutym 1873 r. Ludwika Kapuścińskiego, czeladnika tkackiego.
Chyliński Stanisław (1841-1892)
Stanisław Chyliński urodził się 30 IV 1841 r. w Pabianicach. Był najmłodszym dzieckiem Wojciecha i Apolonii, córki Błażeja Berlikowskiego. Rodzinę Chylińskich zaliczyć można do jednej z najstarszych w Pabianicach. Jej przedstawiciele występowali w naszym mieście już w początkach XVII w. Wojciech, podoficer wojsk polskich z epoki Księstwa Warszawskiego, utrzymywał się z pracy na roli oraz „z wyrobku”. Zmarł w 1847 r., aa w sierpniu 1852 r. grasująca w Pabianicach epidemia cholery przyczyniła się do zgonu wdowy po nim, Apolonii.
Przypuszczalnie Stanisławem zaopiekowały się jego starsze siostry i ich mężowie: Karol Fałkiewicz i Józef Urbankiewicz. Tak jak wielu młodych mieszkańców Starego Miasta, przygotowywał się do zawodu tkacza. Jeszcze jako czeladnik tkacki poślubił w 1862 r. Mariannę, córkę Ludwika Kurowskiego.
Po wybuchu powstania styczniowego walczył w oddziale Józefa Oxińskiego, służąc w kompanii strzelców. W następstwie rozpuszczenia 1 VII 1863 r. przez J. Oxińskiego oddziału, powrócił do Pabianic. Jego pobyt w mieście potwierdza wzmianka z 18 VII. Zapewne niedługo potem został aresztowany, gdyż z 8 VIII pochodzi informacja o nim, iż był nieobecny w Pabianicach „z powodu wzięcia go do niewoli”. Z aresztu zwolniono Stanisława jeszcze w tym samym miesiącu (21 VIII). Odpowiednie poręczenie władzom zaborczym złożył za niego jego szwagier, J. Urbankiewicz. Jednocześnie Chyliński oddany został pod nadzór policyjny. Jego nazwisko spotykamy na liście „powracających z band powstańczych” do miejsca zamieszkania. Wykaz takowy, obejmujący obywateli Pabianic, sporządził 11 IV 1864 r. burmistrz miasta. Pod dozorem policyjnym znajdował się Stanisław również w latach 1865 – 1866.
W tym czasie utrzymywał się „z professyi tkackiej przy fabryce”. Posiadał także wspólnie ze spadkobiercami L. Kurowskiego (swego teścia) 1 morgę i 15 prętów ziemi, czyli ok. 0,6 ha. Zawód tkacza wykonywał do końca życia.
Zmarł 15 IV 1892 r. w Pabianicach, nie pozostawiając po sobie żadnego potomstwa. Wdowa po nim – Marianna zakończyła życie w 1907 r.
Grudlewicz Tomasz (1840-1886)
Tomasz Grudlewicz urodził się 21 XII 1840 r. w Pabianicach. Rodzicami jego byli Teodor i Józefa, córka Wawrzyńca Wlazłowicza. Rodzina Grudlewiczów pochodziła z Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Teodor był pierwszym jej przedstawicielem przybyłym do Pabianic. Z zawodu ślusarz (gwoździarz), zmarł przedwcześnie w 1851 r. i od tego czasu Tomasza i jego młodszego brata Józefa wychowywała matka. Jak wielu mieszkańców Starego Miasta, Tomasz przygotowywał się do zawodu tkacza. Jeszcze jako czeladnik tkacki ożenił się w II 1859 r. z Katarzyną, córką Jana Biskupskiego.
Formująca się jesienią 1862 r. prowincjonalna sieć organizacji spiskowej objęła także Pabianice. W skład komitetu miejskiego, czyniącego przygotowania wojskowe, wchodził również Grudlewicz. Po wybuchu powstania styczniowego, współuczestniczył w działaniach związanych z werbunkiem i zaopatrywaniem w broń powstańców. Zapewne na początku lutego 1863 r. znajdował się już w oddziale Józefa Oxińskiego.
Żandarmeria carska już 20 lutego wysłała za nim list gończy. Znajdował się także na liście powstańców (sporządzonej w tydzień później), których miano jak najszybciej aresztować. Przybyli 12 III do Pabianic żandarmi i Kozacy, przeprowadzili rewizję w jego mieszkaniu i przekonali się o jego nieobecności. Zapewne Tomasz przebywał w mieście w kwietniu 1863 r. Indagowany w tej sprawie burmistrz, wykorzystując przekłamanie nazwiska Grudlewicza w piśmie, stwierdził, że takowy nie jest znany w mieście. Kolejna próba ujęcia Tomasza (7 maja) także zakończyła się fiaskiem, a o miejscu jego pobytu nie miano żadnych informacji.
W tym okresie służył on w oddziale J. Oxińskiego, gdzie pełnił funkcję dziesiętnika w kompanii strzelców. Oddział ten wymykał się ścigającym go kolumnom wojsk rosyjskich. Stoczył tez kilka bitew, między innymi pod Kuźnica Grabowską (26 II), pod Rychłocicami (8 V), w Koniecpolu (25 V). PO starciu pod Przedborzem w końcu VI 1863 r., Oxiński zdecydował się rozpuścić oddział.
Grudlewicz kontynuował walkę z zaborcą w oddziale żandarmerii narodowej kierowanym przez Tyca. Jeszcze w styczniu 1864 r. w metrykach kościelnych zanotowano, że Tomasz był nieobecny w Pabianicach „z powodu wyjścia za robotą”. Nie znajdujemy go również na listach osób ukaranych przez władze carskie za udział w powstaniu styczniowym. Wynika z tego, że udał się na emigrację. Do Pabianic powrócił w 1868 r. i oddany został pod nadzór policyjny z tytułu przewinień politycznych. Do schyłku życia zajmował się tkactwem. Był także właścicielem 1 morgi i 45 prętów ziemi, czyli ok. 0,65 ha. Z małżeństwa z Katarzyną pozostawił 2 córki i 3 synów. Zmarł 27 II 1886 r. w Pabianicach.
Olszewski Romuald (1810-1875)
Feliks Romuald Olszewski urodził się 13 I 1810 r. w Pabianicach jako trzeci z czworga synów Romualda i Barbary, córki Wojciecha Świątkowskiego. Ojciec jego był pierwszym przedstawicielem tej rodziny pochodzenia szlacheckiego, która na stałe osiadła w naszym mieście. Przez wiele lat, aż do swej śmierci zaszłej w IV 1829 r. pełnił obowiązki organisty przy kościele św. Mateusza w Pabianicach.
Feliks Romuald (w zasadzie występował jedynie pod imieniem Romuald) ożenił się w II 1829 r. z Zuzanną, córką Tomasza Fałka (Fałkiewicza). Po wybuchu powstania listopadowego powołany został do służby w armii polskiej. Dotychczas nie udało nam się ustalić do jakiej jednostki przydzielono Olszewskiego. Informacje pochodzące z V 1831 r. posiadają charakter lakoniczny i wskazują jedynie na rozciągnięcie opieki przez władze miejskie nad Zuzanną, której mąż „?żołnierzem w kadrze stoi”. Dodajmy, że w powstaniu brali udział najbliżsi krewni Romualda: brat Stanisław (w słynnym 4 pułku piechoty liniowej) i brat wujeczny Antoni Świątkowski (w randze podporucznika).
W 1833 r. Romuald rozpoczął długoletnią służbę w magistracie pabianickim. Pełnił obowiązki policjanta, choć początkowo formalnie posiadał stanowisko stróża utrzymywanego z funduszu propinacyjnego z pensją roczną 30 rubli. Po utworzeniu drugiego etatu policjanta przy urzędzie miejskim w 1852 r. stanowisko to powierzono Olszewskiemu początkowo z pensją 37 rubli 50 kopiejek, a od 1854 r. z wynagrodzeniem rocznym 45 rubli. Z tego okresu pochodzi charakterystyka służbowa Romualda, w której między innymi odnotowano: „czyta i pisze po polsku, mówi po niemiecku i nieco po rosyjsku”.
Po wybuchu powstania styczniowego w 1863 r. władze zaborcze podejrzewały go o bliżej nam nieznaną formę zaangażowania się w ruch niepodległościowy. W każdym razie burmistrz pabianicki otrzymał pisemne zawiadomienie, że „Romualda Olszewskiego przez władzę wojskową uwolnionego decyzją Naczelnika Wojennego powiatu sieradzkiego z data 15 marca odsyła transportem” z miasta Sieradza. Funkcję policjanta pełnił przynajmniej do końca 1866 r.
Wcześniejsze źródła przydają mu także zawód rolnika. Według wykazu z 1870 r. posiadał 1 morgę i8 45 prętów ziemi8, czyli 0, 64 ha. Natomiast jego syn Marcin – majster tkacki – był właścicielem 2 mórg i 250 prętów gruntu (1,6 ha).
Romuald zmarł 22 VIII 1875 r. w Pabianicach. Z małżeństwa z Zuzanną (zm. 1865 r.) pozostawił wspomnianego już syna Marcina i córki: Barbarę oraz Franciszkę. Potomkowie jego żyją w Pabianicach do chwili obecnej.
Bartkiewicz Aleksander (1784-1864)
Aleksander Jerzy Florian Bartkiewicz urodził się 9 III 1784 r. w Rakowie (ziemia sandomierska) w rodzinie szlacheckiej jako syn Aleksandra i Kunegundy z Gutwerów. W XII 1800 r. w Krakowie wstąpił do armii austriackiej, odbywając służbę w 38 pułku piechoty księcia Wirtemberg. W IV 1804 r. awansował na podoficera. W 1805 r. odbył kampanię przeciw Francji, biorąc udział w bitwach pod Kὔnzburgiem i Ulm, gdzie 15 X Napoleon zmusił do kapitulacji broniącą linii Renu armię austriacką. Aleksander w potyczce pod Nὂrlingen dostał się do niewoli francuskiej. W IV 1806 r. zaciągnął się do służby francuskiej w pułku cudzoziemskim. Odbył szereg kampanii wojennych w latach 1806-1812. Przez wiele lat przebywał w Królestwie Neapolitańskim. W VI 1808 r. w starciu pod Suillano dostał się do niewoli hiszpańskiej, w które przebywał tylko dwa tygodnie. Uczestnicząc w blokadzie Mesyny został ranny w lewą ręką od kamienia wystrzelonego z granatnika. W tym czasie uzyskał (w X 1807 r.) awans na stopień starszego sierżanta, a w IV 1812 r. na podporucznika.
W 1813 r. po przeniesieniu rozpoczął służbę w armii polskiej w Pułku Nadwiślańskim. Jeszcze w 1814 r. walczył na terenie Francji i pod wodzą marszałka J. Murata. Do kraju powrócił w VIII 1814 r. i niebawem (w II 1815 r.) przydzielony został do 6 pułku piechoty liniowej, gdzie w III 1819 r. otrzymał awans na porucznika. W 1823 r. umieszczono go w korpusie weteranów (4 kompania), lecz w XII 1829 r. powrócił do służby czynnej w 6 pułku. Wraz ze swym pułkiem uczestniczył w powstaniu listopadowym. Po upadku powstania musiał złożyć dymisję w I 1823 r. przesiedlono go nawet z miejsca dotychczasowego zamieszkania.
W I 1838 r. Bartkiewicz zwrócił się do gubernatora cywilnego guberni kaliskiej z prośbą o posadę cywilną i otrzymał zezwolenie na pełnienie (zastępczo) obowiązków burmistrza w Pabianicach. Na urząd burmistrza powołany został 20 V 1841 r. przez Komisję Rządowa Spraw Wewnętrznych i Duchownych. W 1843 r. otrzymał tytuł Radcy Honorowego, a w 1854 r. medal za waleczność (za kampanie napoleońskie).
W okresie powstania styczniowego starał się asekurować na dwie strony, czyli zachować lojalność wobec carskiej władzy oraz dyskretnie współdziałając z organizację niepodległościową, by nie narazić się władzom powstańczym.
Toteż administracja carska chętnie przyjęła podanie Bartkiewicza o zwolnienie go z pełnionej funkcji i 30 X 1863 r. mianowała burmistrzem Pabianic Stanisława Wołyńskiego, inspektora policji w Łodzi.
Aleksander Bartkiewicz zmarł 2 II 1864 r. w Pabianicach. Ze związku małżeńskiego z Emilią z Szulców doczekał się czterech córek i dwóch synów.
Paweł Chojnacki
Kurier Łódzki, nr 316/1920 r. informował: W tych dniach (grudzień) w Pabianicach zakończył życie w czasie pobytu u córki swej – weteran 1863 roku Paweł Chojnacki z Łodzi. Z zawodu rolnik, w młodym wieku wstąpił do oddziałów powstańczych generała Taczanowskiego, w których uczestniczył w kilku bitwach, ostatnio w walnej rozprawie pod Sędziejowicami. Ranny w potyczce pod Kruszyną dostał się do niewoli rosyjskiej i został osadzony w Cytadeli Warszawskiej, skąd uwolniono go za staraniem rodziny i osób wpływowych. Ostatnie lata spędził w Łodzi. Dożył sędziwego wieku 80 lat. Na pogrzeb do Pabianic weterani łódzcy wysłali deputację w składzie pięciu członków. Cześć popiołom bojownika za wolność Ojczyzny.
Autor: Sławomir Saładaj