www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Die Toten von Pabjanice

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

W marcu 1933 r. na pabianickiej ulicy od kul policjantów zginęło pięciu robotników: Berlak, Żuchowski, Sokołowski, Sitkiewicz i Pusch. Wydarzenie to odbiło się szerokim echem w Polsce i na świecie. Zainspirowało także niemieckiego autora Kurta Kläbera, który napisał opowiadanie „Die Toten von Pabjanice” („Polegli z Pabianic”), Moskau: Verlagsgenossenschaft ausländ Arbeiter in der UdSSR, 1936. Opowiadanie ma bardzo luźny związek z faktami historycznymi przedstawia rzekome piekło jakie rozpętało się w Pabianicach pod koniec 1932 r. po zabiciu siedmiu robotników – dwie kobiety i pięciu mężczyzn. Autor nie szczędzi czytelnikowi opisów brutalnych starć z policją i represji zastosowanych wobec społeczności lokalnej.

Oto początek opowiadania: In den letzten Tagen des großen polnischen Textilarbeiterstreiks im Herbst 1932, in dem weit über hundertachtzigtausend Textilarbeiter um die Erhaltung ihrer kümmerlichen Tarife kämpften, wurde in Pabjanice aus nichtingen Gründen auf die streikenden Arbeiter und Arbeiterinnen geschossen. Achtunddreißig wurden von den Kugeln der Polizei getroffen. Zwei Frauen und fünf Männer waren tot. Diese schüsse und die sieben Toten entzündeten den aufgespeicherten Explosivstoff, und die Arbeiterschaft von Pabjanice begann sofort mit Gegenaktionen.

Kurt Kläber urodził się w 1897 r. w Jenie, Niemcy, zmarł w 1959 r. w Sorengo, Szwajcaria. Jako komunista został przed II wojną światową zmuszony do wyjazdu z Niemiec. Publikował pod pseudonimem Kurt Held. Ożenił się z pisarką Lisą Tetzner.

Kläber zakończył formalną edukację w wieku 14 lat. Później terminował u ślusarza i przygotowywał się do zawodu mechanika w firmie Zeiss. Wiele podróżował po Europie. Walczył podczas I wojny światowej, był ranny i chorował na tyfus. Po powrocie z wojska wstąpił do Komunistycznej Partii Niemiec i Związku Spartakusa. Uczestniczył w rozruchach jakie miały miejsce w Halle, Hamburgu i Berlinie, także brał udział w tłumieniu puczu Kappa.. Zarabiał na życie jako wędrowny sprzedawca książek. W 1919 r. opublikował tomik wierszy „Neue Saat” („Nowy zasiew”). W 1923 r. podróżował po USA, wygłaszał prelekcje i poznawał warunki życia robotników w Ameryce. Doświadczenia z tego okresu wykorzystał w pierwszej swojej powieści „Passagiere der III. Klasse”, Berlin 1927. W 1924 r. związał się z Lisą Tetzner. Razem podróżowali i popularyzowali literaturę proletariacką. Oprócz zajęć pisarskich, wygłaszania odczytów, redagowania magazynów i książek Klä ber pracował również dorywczo w kopalniach i fabrykach nieopodal Kolonii, aby lepiej poznać położenie klasy robotniczej. Przystąpił do Stowarzyszenia Pisarzy Rewolucyjnych. Wydawał pismo polityczne „Die Linkskurve” oraz animował ruch pisarzy- robotników na łamach „Proletarische Feuilleton-Korrespondenz”. W 1925 r. opublikował powieść „Barrikaden an der Ruhr” („Barykady w Zagłębiu Ruhry”). Uzyskał reputację czołowego przedstawiciela literatury komunistycznej. W 1930 r. przebywał w ZSRR. Był znanym przeciwnikiem narodowego socjalizmu. Został aresztowany w dzień po pożarze Reichstagu. Dzięki pomocy żony udało się mu wyjechać do Szwajcarii. Na uchodźstwie zaczął używać pseudonimu Kurt Held. W 1938 r. wystąpił z KPD w reakcji na czystki stalinowskie. W 1948 r. otrzymał obywatelstwo szwajcarskie.

Kläber zasłynął także jako autor książek dla młodych czytelników, w których ukazywał losy dzieci z rodzin proletariackich. Największy sukces przyniosła książka „Die Rote Zora und ihre Bande” ( tytuł ang. „The Outsiders of Oskoken Castle”), Aarau: Sauerländer, 1941.

Opowiadanie „Die Toten von Pabjanice” zostało dobrze przyjęte zwłaszcza w Związku Radzieckim. Pisano, że autor znakomicie „ukazuje jednomyślność i nienawiść klasy robotniczej do burżuazji” (выявляет тенденџии единодушия и ненависти рабочево класса к бурҗуазии). Nieoczekiwanie Pabianice trafiły do leksykonów literatury, szczególnie niemieckiej i szwajcarskiej.


Rozruchy marcowe

W 8. numerze Życia Pabianic z 1958 roku znaleźliśmy relację z zamieszek marcowych w Pabianicach. Jej autorem jest Edward Sławiński, redaktor wychodzącego przed wojną tygodnika Prawda Pabianicka o orientacji lewicowej.

Komitet strajkowy w Pabianicach składał się w większości z ludzi miejscowej KPP, samych ofiarnych i aktywnych towarzyszy, obdarzonych pełnym zaufaniem wielotysięcznych rzesz strajkujących włókniarzy, grupujących się w Związku Klasowym. Siedzibą Komitetu był Dom Robotniczy, przy ul Bagatela, gdzie też odbywały się codzienne zebrania informacyjne strajkujących.

Towarzysze z komitetu strajkowego, od pierwszego dnia strajku wykazali maksimum energii i dobrej woli odnośnie utrzymania spokoju i jedności wśród strajkujących, nie odstępując również ani na jotę od wysuniętych żądań strajkowych. Nie dali się oni sprowadzić, żadną miarą, na śliską drogę ugody, do czego parły zewsząd „ciemne siły”, zainteresowane w rychłym zakończeniu strajku – na niekorzyść robotników.

Związek Przemysłowców, jak zwykle, od początku strajku grał na zwłokę, zrywając raz po raz konferencje arbitrażowe w Warszawie. Związek Pracowników Przemysłu Włókienniczego z posłem Szczerkowskim na czele, nie wiele mógł wskórać, wobec cichego oporu przemysłowców, i biernego stanowiska rządu sanacyjnego. W tych warunkach wszystko wróżyło, ze strajk przeciągnie się do miesiąca czasu i przyniesie być może, niezbyt korzystne osiągnięcia.

Siedemnastego dnia strajku, kasa zapomogowa Związku Włókniarzy świeciła już pustkami. Większość sklepikarzy odmówiła strajkującym kredytu. Głód zaczął zaglądać do izdebek robotniczych. Komitet strajkowy odniósł się do całego społeczeństwa pabianickiego z gorącym apelem o pomoc, dla strajkujących robotników. Sytuacja stała się ciężka.

A jak wyglądał stan bezpieczeństwa publicznego w Pabianicach podczas strajku? Patrole policyjne penetrowały dzień i noc ulice miasta. Specjalny oddział policji, sprowadzony z prowincji, koszarował w ostrym pogotowiu, na terenie firmy „Krusche i Ender”, rzekomo dla zabezpieczenia budynków i urządzeń fabrycznych przed ekscesami strajkujących. Fala oburzenia ogarnęła ludność miasta na wiadomość, iż policja korzysta ze szkatuły fabrycznej, otrzymując na głowę 6 zł dziennej diety, całkowite wyżywienie, oraz pół litra wódki na osobę i do tego na zakąskę w dowolnej ilości kiełbasę i piwo. Dowództwo wszystkich sił policyjnych w mieście spoczywało w rękach komisarza policji Gizińskiego, zajadłego wroga ruchu robotniczego. Nad całością bezpieczeństwa miasta i powiatu czuwał wicestarosta Łazarski, jako że starosta Wallas, mówiąc nawiasem, jowialny, starszy pan, był wtedy na urlopie. Spokojną głowę o losy strajku miał tedy wszechwładny dyrektor firmy „Krusche i Ender”, osławiony robotnikożerca Kanenberg, który kilka lat później zginął od kul zamachowca – bezrobotnego Tysiaka.

17 marca 1933 r. strajkujący włókniarze z niecierpliwością oczekiwali telefonu od posła Szczerkowskiego z warszawy, o wyniku jeszcze jednej konferencji arbitrażowej. Wreszcie w godzinach popołudniowych telefon przyniósł, jak zwykle, wymijającą odpowiedź: ni w pięć ni w dziewięć… Do wzburzonych tą wiadomością strajkujących włókniarzy, tłumnie tego dnia zebranych w Domu Robotniczym, przemówił przewodniczący komitetu strajkowego, tow. Jan Morawski, nawołując do pochodu demonstracyjnego w odpowiedzi na prowokacyjne stanowisko Związku Przemysłowców. Tłum wyległ na ulicę formując czwórki. Za chwilę pochód ruszył mając na czele komitet strajkowy. Plan pochodu przewidywał marsz ulicami: Limanowskiego, Moniuszki, Kilińskiego i Zamkową, w stronę starego miasta, gdzie miało nastąpić jego rozwiązanie. Ktoś z uczestników pochodu pobiegł do fabryki mebli Magrowicza wzywając załogę do porzucenia pracy i wzięcia udziału w demonstracji strajkowej. Pochód z każdą chwilą przybierał na sile i już u wylotu ul. Limanowskiego liczył kilkaset osób. Śpiewano rewolucyjne pieśni, wznoszono okrzyki, żądające przyznania podwyżki płac oraz pracy i chleba dla bezrobotnych.. Przy zbiegu ulic Moniuszki i Narutowicza, vis a vis urzędu skarbowego, pochód spotkał się, nieoczekiwanie, oko w oko, z oddziałem , po same żeby uzbrojonej policji, dowodzonej przez kom. Gizińskiego. Oddział ten początkowo zajmował pozycję ofensywną w bramie domu Lortza, przy ul. Zamkowej (niedaleko Bagatela) skąd w międzyczasie został przerzucony szybkim marszem na ul, Moniuszki. Pod osłoną narożnej kamieniczki, krył się wicestarosta Łazarski w towarzystwie kom. Kierońskiego komendanta policji powiatowej.

Tłum stanął w bezruchu przed gęstym kordonem policji. Błyszczały w słońcu bagnety osadzone na karabinach. „Rozejść się” – zaskrzeczał do tłumu kom. Giziński i zaraz po tym podał rozkaz policji: „Atakować i rozpędzić”?... Policja ruszyła do ataku tyralierą – na białą broń. Tłum poderwał się , do panicznej, bezładnej ucieczki, tratując po drodze kobiety i dzieci. Słychać było zduszone jęki i rozpaczliwe krzyki: „O Jezu, ratunku, żgają, zabijają te cholery”… W oka mgnieniu fala uciekinierów zapełniła bramy i podwórza pobliskich domów.

Gwizdek kom. Gizińskiego wezwał policjantów do koncentracji na wyjściowym stanowisku. W momencie gdy reszta tłumu znajdowała się jeszcze na ulicy uciekając na oślep do niedalekich poprzecznych ulic, padła salwa karabinowa – jedna i druga, a następnie odezwał się trzask pojedynczych strzałów. Pierwsza salwa w górę, druga w ludzi. Pijani policjanci strzelali do upatrzonych celów z kolana, jak do zajęcy. Przewodnik Olejnik dopadł rannego Sitkiewicza i zakłuł go szablą. Drugi gwizdek kom. Gizińskiego zwiastował koniec strzelaniny, a zarazem i masakry. Ulica Moniuszki pokryła się ciałami zabitych i ciężko rannych. Zapanowała śmiertelna cisza, którą po kilku sekundach rozdarło niesamowite wycie tysięcy ludzi, zgnieżdżonych w kwadracie domów, kilku ulic. Robotników ogarnęła, żądza zniszczenia i odwetu. „Bandyci, mordercy, wyrzutki z piekła. Precz z policją. Towarzysze bronić się…”

Z wylotów ulic poprzecznych, z opłotków i bram domów posypał się na policję grad kamieni wyrwanych z bruku. Kobiety zachęcały mężczyzn do walki, donosząc im brukowce w fartuchach. Na grad kamieni policja odpowiedziała serią bomb łzawiących. Nic to jakiś desperat odrzucił bombę na gorąco w stronę policji. Fakt ten wywołał gorący entuzjazm wśród widzów, a szczególnie wśród pabianickich „Gawrochów”, którzy w gorączce walki nie zapominali o rannych, dźwigając ich na punkt opatrunkowy w domu Nr 17, przy ulicy Krótkiej. Pojedynek demonstrantów z policją na kamienie i bomby łzawiące trwał nieprzerwanie blisko godzinę, słabnąc jednak na sile z każdą chwilą. I kto wie czym by się to wszystko skończyło, gdyby nie wiadomość, podawana z ust do ust, ze policja otrzymała posiłki z Łodzi i przygotowuje się do osaczenia demonstrantów w kotle. Zdrowy rozsądek wziął górę i zagrożone kotłem ulice szybko opustoszały.

Kordon policji, otaczający miejsce rozruchów pozwolił odnieść trupy ofiar masakry do prosektorium na Starym Mieście. W drodze zwłoki jednej z tych ofiar położono na szynach tramwajowych w Alejkach, co spowodowało półgodzinny zator pociągów tramwajowych. Ulicę Kościuszki ogarnęły ciemności wskutek przecięcia instalacji elektrycznej. Na drutach telefonicznych zwisały czerwone płachty transparentów. W śródmieściu – czarno od tłumów ludności. Pabianice z okolicami, przeniknięte na wskroś wiadomością o potwornej zbrodni, znalazły się na wulkanie.

W nocy zjechała do miasta jakaś komisja, która badała cały teren rozruchów. Robiono zdjęcia fotograficzne ostrzelanego domu, przy ul. Krótkiej i wyrw w bruku.

Trupy ofiar piątkowych rozruchów złożone były w prosektorium szpitala miejskiego na Starym Mieście, na których z polecenia władz sądowych dokonana została sekcja zwłok. Dr Meyer, znakomity chirurg, dyrektor szpitala miejskiego w Pabianicach miał ostrą przeprawę z przedstawicielami komisji śledczej na temat tej sekcji, albowiem nie chciał podpisać protokółu sekcji zwłok, sformułowanego bez jego wiedzy, niezgodnego z istniejącym stanem rzeczy. Mianowicie: chodziło o zwłoki Sitkiewicza, które miały w boku ranę kłutą od szabli przodownika Olejnika, co w protokóle świadomie zostało pominięte.

W niedzielę, miasto swym wyglądem było podobne do obozu warownego. Silne patrole policyjne, piesze i konne, przemierzały ulice miasta, rozpraszając grupujących się opornych przechodniów. Do miasta zjechała na pomoc osławiona szkoła policyjna z Golędzinowa. Datę pogrzebu ofiar rozruchów piątkowych władze wyznaczyły na poniedziałek.

W poniedziałek, dnia 20 marca, ulice prowadzące na cmentarz zostały zamknięte dla ruchu pieszego i kołowego, a sam cmentarz otoczony łańcuchem posterunków policji. Władze bezpieczeństwa obawiały się demonstracji pogrzebowych. Po południu odbyła się skromna ceremonia pogrzebania zwłok pięciu zabitych robotników w asyście miejscowego duchowieństwa i przedstawicieli władz rządowych. Z osób prywatnych dopuszczono jedynie najbliższych członków rodzin ofiar. Nie zezwolono na złożenie na grobach wieńców żałobnych od licznych związków i stowarzyszeń. Na pogrzeb dążyły z Łodzi kilkutysięczne tłumy łodzian, pragnących oddać ostatnią przysługę poległym towarzyszom, jednak policja zatrzymała je na wschodnich rogatkach miasta.

Po wypadkach piątkowych, cała ludność Pabianic, bez względu na przekonania polityczne i religijne oraz przynależność narodowościową, wyraźnie opowiedziała się za strajkującymi robotnikami, okazując przy każdej sposobności wrogą postawę wobec policji. Nawet ks. Petrzyk, proboszcz parafii NMP w Pabianicach ogłosił w sanacyjnej Gazecie Pabianickiej artykuł z wyrazem potępienia dla akcji policyjnej w dniu 17 marca. Jeden z uczniów szkoły policyjnej w Golędzinowie, pod wpływem tragicznych zajść pabianickich złożył rezygnację ze służby w policji. W odpowiedzi na apel komitetu strajkowego, hojną ręką posypały się datki pieniężne na rzecz strajkujących i ich rodzin. Strajk, mimo zakusów ze strony czarnej reakcji, nie załamał się. Trwał dalej.

Dodatek nadzwyczajny Prawdy Pabianickiej, który miał się ukazać następnego dnia po rozruchach, tj w sobotę dnia 18 marca, został skonfiskowany za artykuł: „Krwawy piątek w Pabianicach”. Oprócz tego artykułu dodatek zawierał: krótkie oświadczenie Komitetu Bezrobotnych Pracowników Umysłowych, Związku Podoficerów Rezerwy i Związku Legionistów Śląskich, potępiające piątkową masakrę, oraz komunikat urzędowy starostwa, który musiałem przyjąć do druku w myśl ustawy sejmowej z 1919 r. Komunikat ten w swej treści mówił niedwuznacznie, między innymi, że rozkaz oddania salwy z broni palnej do tłumu był konieczny, podyktowany względami bezpieczeństwa publicznego, bowiem uprzednio padły strzały rewolwerowe z tłumu do policji. Na ten temat przeprowadziłem rozmowę ustna z wicestarostą Łazarskim, będąc u niego w sprawie cenzury dodatku nadzwyczajnego.

Jako naoczny świadek zajść zaprotestowałem kategorycznie przeciwko insynuowaniu demonstrantom strzelania do policji. – Nie ma na to absolutnie żadnych dowodów, wyjaśniałem wicestaroście, boć przecież musiał ktoś widzieć sprawców tego strzelania oraz słyszeć strzały. A zresztą komu zależało na sprowokowaniu masakry? Chyba nie robotnikom i ich przywódcom. – Śmieszne to wszystko i zgoła nie wytrzymujące krytyki… Dalej, starałem się przekonać wicestarostę Łazarskiego, że interwencja policji całkiem chybiła celu, albowiem pochód miał charakter ekonomiczny, nie zdradzał wcale tendencji wywrotowych i na pewno sam by się rozwiązał na Starym Mieście, zgodnie z intencją komitetu strajkowego. Wywody moje zostały pominięte milczeniem. Ponieważ nie zgodziłem się na usunięcie z dodatku nadzwyczajnego artykułu „Krwawy piątek w Pabianicach”, wicestarosta zarządził jego konfiskatę.

W drodze powrotnej zastałem na ulicy Zamkowej ostre pogotowie policyjne. Drukarnia Prawdy Pabianickiej była pod obserwacją policji, a wewnątrz niej dyżurował posterunkowy. Wiedziałem z góry co to ma oznaczać, ale nie chciałem jednak dać za wygraną. Za cichą zgodą właściciela drukarni kazałem drukować skonfiskowany numer. Maszyna poszła w ruch. Muszę tutaj wspomnieć, iż ówczesne przepisy prasowe zezwalały wydawcy na drukowanie skonfiskowanego numeru w dowolnej ilości egzemplarzy, z tym, że każdy egzemplarz podlegał zajęciu przez władze. Mrugnąłem na maszynistę, który wiedział doskonale co ma w takim wypadku zrobić. Po wydrukowaniu 200 egzemplarzy zrobił – stop. Wtedy, policjant przystąpił do zajęcia wydrukowanego nakładu. W rezultacie, dzięki sprytowi maszynisty udało mi się uratować przed konfiskatą 60 egzemplarzy Prawdy Pabianickiej. Wyobrażam sobie minę wicestarosty Łazarskiego, gdy się dowiedział , że mimo wszystko, skonfiskowany dodatek ukazał się tego dnia, chociaż późno, w sprzedaży ulicznej.

Dziennik Łódzki w sobotę 18 marca 1933 roku zamieścił komunikat urzędowy o rozruchach w Pabianicach.

Elementy wywrotowe w Pabianicach od samego początku wybuchu strajku włókienniczego usiłowały zapanować nad podnieconymi umysłami strajkujących robotników.

Po opanowaniu komisji strajkowej klasowych Związków Zawodowych komuniści robili wszystko, aby wywołać w Pabianicach rozruchy. Przez cały ubiegły i bieżący tydzień dzięki energii i taktowi organów policji nie doszło do prowokowanych stale zamieszek.

Wreszcie wczoraj pod wpływem nadchodzących z Warszawy niepokojących wiadomości o rokowaniach w kierunku likwidacji strajku, komuniści pabianiccy po krótkim wiecu tak opanowali sytuację, że sprowokowali rozchodzących się robotników do utworzenia nielegalnego pochodu, który ruszył ulicami miasta, wznosząc okrzyki antypaństwowe.

Tłum w liczbie ponad 2 tysięcy osób, przechodząc ul. Moniuszki, na widok zbliżającego się ulicą Narutowicza oddziału policji państwowej zwrócił się w kierunku organów bezpieczeństwa i z miejsca je zaatakował strzałami rewolwerowymi i gradem kamieni, raniąc kilku policjantów.

Równocześnie z dachów i okien przyległych domów posypały się na głowy policji ciężkie przedmioty, kamienie i strzały rewolwerowe. Skoro kilkakrotne użycie gazów łzawiących, a nawet salwy ostrzegawcze nie pomogły i tłum coraz silniej i agresywniej nacierał na oddziały policji, obrzucając ją dalej kamieniami, ta ostatnia zmuszona była oddać w obronie własnej kilka strzałów w tłum, skutkiem czego zostało zabitych 5 manifestantów i kilku rannych.

Po nadejściu posiłków z Łodzi sytuacja została natychmiast w zupełności opanowana tak, że w Pabianicach panuje obecnie zupełny spokój.

Dowodem tego, że akcja była z góry przez komunistów zorganizowana i uplanowana świadczy fakt uszkodzenia linii elektrycznej z Łodzi do Pabianic co spowodowało dłuższe pozbawienie miasta oświetlenia w godzinach wieczornych.


Wydarzenia marcowe z 1933 roku regularnie przypominało Życie Pabianic. W 1967 roku tygodnik opublikował artykuł „Strajk powszechny włókniarzy”.

Największa kampanią strajkową roku 1933 był strajk powszechny włókniarzy Łodzi i okręgu. Jego ofensywny charakter wynikał z żądań robotników, którzy domagali się przywrócenia umowy zbiorowej z 1928 roku, gwarantującej włókniarzom wyższe stawki płac.

Strajk objął 60.000 włókniarzy Łodzi, szybko przerzucił się następnie na okręg łódzki i trwał ponad dwa tygodnie. Robotnicy staczali wielokrotnie zacięte walki z łamistrajkami i policją. Odbywały się wielotysięczne wiece. W całym okręgu łódzkim strajkowało około 100 tys. robotników.

W Pabianicach, z inicjatywy KPP i delegatów fabrycznych, strajk powszechny, postanowiono rozpocząć od 6 marca 1933 roku. Wybrano centralną komisję strajkową, w skład której weszli działacze KPP i lewicy związkowej, członkowie PPS i bezpartyjni.

W Pabianicach stanęły prawie wszystkie fabryki. Tylko w zakładach Kruschego i Endera oraz R. Kindlera zastrajkowało 6 tys. robotników.

W niedługim czasie do strajkujących włókniarzy przyłączają się metalowcy, robotnicy budowlani i młodzież szkół zawodowych. Pabianickim strajkiem kierował jednolity Komitet Strajkowy, który unieruchomił prawie cały przemysł włókienniczy w mieście. Charakter walki robotników był od początku zdecydowanie ostry. Na ulicach i placach miasta zbierały się tłumy mieszkańców, żądając poprawy warunków pracy i płacy.

Już w dniu 7 marca doszło do gwałtownego starcia manifestujących robotników z policją. Na rogu ulic Zamkowej i Bagatela zorganizowano wielki wiec. Przemawiał sekretarz Komitetu Dzielnicowego Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej – LEON PAKIN. Wezwał on do solidarności wszystkich strajkujących oraz do walki z rządem faszystowskim.

Policja usiłowała rozpędzić demonstrujące tłumy. Leon Pakin zostaje aresztowany. Demonstracje w Pabianicach coraz bardziej przybierają na sile. Prawie codziennie ulicami miasta przeciągają robotnicy, wysuwając żądania podwyżki zarobków, uznania delegacji fabrycznych, przyznania urlopów. Na przewodach telefonicznych pojawiają się transparenty.

Przemysłowcy miasta, w obawie przed nastrojami klasy robotniczej, sprowadzają dodatkowe oddziały policji, która następnie krwawo rozprawia się ze strajkującymi .

15 marca na wielkiej manifestacji z udziałem 10 tys. robotników przemawiają działacze KPP - A. Morawski, F. Osiński . Wzywają oni wszystkich przywódców robotniczych do utworzenia jednolitego frontu przeciwko fabrykantom.

Kolejne, masowe zgromadzenie robotników następuje w dniu 17 marca. Na wiec zorganizowany przez działaczy KPP przychodzi 5 tys. robotników. Po zapoznaniu się z sytuacją i beznadziejnymi wynikami pertraktacji, prowadzonych z przemysłowcami , tłum utworzył pochód i ruszył ulicą Bagatela w stronę ulicy Moniuszki.

Wszyscy śpiewają „Międzynarodówkę”. W pochodzie znajdują się kobiety z małymi dziećmi. Przy ulicy Krótkiej (obecnie ul. Bohaterów) bezbronnych manifestantów zaatakowała policja. Kilkakrotnie powtarzają się szarże uzbrojonych oddziałów. Robotnicy kamieniami wyrwanymi z jezdni odpierają ataki.

Padają pierwsze salwy karabinowe. Przy jednym z kolejnych ataków pociski trafiają w robotników. Są zabici. Od kul granatowych policjantów giną: Zygmunt Berlak, lat 21, ślusarz, członek KPP, Herman Pusz, lat 27, robotnik, Stefan Sitkiewicz, lat 42, majster tkacki, Józef Sokołowski, lat 30, robotnik, Stefan Żuchowski, lat 38, tkacz, członek KPP.

Pogrzeb 5 poległych odbył się dzień wcześniej niż planowano, ponieważ w ten sposób nie chciano dopuścić do nowych demonstracji i masowego udziału robotników w pogrzebie. Ale i tak następnego dnia około 20 tys. robotników Pabianic i okręgu łódzkiego zebrało się na cmentarzu, oddając ostatni hołd poległym towarzyszom.

Odpowiedzią na masakrę z dnia 17 marca był jednodniowy strajk powszechny w Łodzi, zorganizowany w dniu 23 marca.

W początkach kwietnia 1933 r. włókniarze odnieśli zwycięstwo. Podpisana umowa zbiorowa, obejmująca cały przemysł włókienniczy przyniosła podwyżkę płac o 15 proc. w zakładach kluczowych i 30 proc. w mniejszych przedsiębiorstwach. Uznano delegacje fabryczne i prawo robotników do urlopów.

W strajku, którym kierowały klasowe związki zawodowe wybitną, niekiedy decydującą rolę odgrywali komuniści. Byli głównymi organizatorami walki z łamistrajkami i skutecznie przeciwstawiali się chwiejnej postawie reformistycznych przywódców związkowych.


12 marca 1959 r. w Życiu Pabianic zamieszczony został wiersz Jana Ratajczyka „Poległym włókniarzom”.

Ulicami ciągnął tłum

Na czele oni KPP-owcy

Szli dumni ze śpiewem

Wznosząc okrzyki

-Pod magistrat!

Pod pałac, siedzibę Endera!

Ktoś krzyknął z tłumu:

- Żądamy chleba i pracy!

Co tchórz skrył się w kąt.

Oni zwartą masą szli

Pewni zwycięstwa

Potężni jak taran

Żądali praw i swobody.

Pabianice Czerwone …

Ruszyły do boju.

Pamiętny 17 marca.

To oni włókniarze

Poszli by walczyć … Salwa, krzyk…

Polała się krew

Jak sztandar czerwona

Padli… o wolność, o chleb

Za sprawę proletariatu.


Akcja opowiadania Kurta Klabera „Die Toten von Pabjanice” rozgrywa się w 1932 roku, ale w istocie pozostaje syntezą wydarzeń z lat 1932 i 1933. Otóż w 1932 r. w Pabianicach rozpoczął się słynny na całą Polskę strajk okupacyjny. Cytowany tekst pochodzi z Życia Pabianic (12/1967) i został napisany z pozycji proletariackich. Toteż znakomicie współgra z narracją niemieckiego komunisty.

Był to długotrwały strajk okupacyjny, wynikły z zatargu dotyczącego zbiorowego układu pracy. Już w latach 1919-1923 miały miejsce strajki w przemyśle włókienniczym wywołane zatargami, wynikłymi z inflacji. W tym czasie udawało się niekiedy robotnikom wywalczyć umowy zbiorowe, które w pewnym sensie zabezpieczały płace poprzez cenniki i taryfy. Uzyskano prawo do wynagrodzenia ruchomego, którego skalę w dobie inflacji ustalano co dwa tygodnie, w oparciu o wskaźniki drożyźniane.

W 1924 r. przemysłowcy odmówili wypłaty 88 procentowego dodatku drożyźnianego. Doszło wiec do zatargów, ale i do podpisania pierwszej waloryzacyjnej umowy zbiorowej w przemyśle włókienniczym.

W 1928 roku zatargi między robotnikami a przemysłowcami w przemyśle włókienniczym okręgu łódzkiego wynikły z powodu słusznych żądań podwyżki płac w granicach od 20 do 67 proc. i zniesienia na krótko przed tym zastosowanych przez przemysł kar porządkowych.

Pretensje te uznała nawet specjalna komisja ministerialna, orzekając bezprawne działanie pracodawców. Nadszedł okres strajków, które przerodziły się w strajk powszechny, obejmujący ponad sto tysięcy zatrudnionych w okresie dwutygodniowym. Mimo strajku powszechnego robotnicy nie uzyskali jednak pełnej satysfakcji. Zawarto układ, który przyznawał pięcioprocentową podwyżkę zarobków, dodatki do plac akordowych 25 proc. do 30 proc. dla pracujących na 4 krosnach itp. Ponadto uznano instytucję delegatów robotniczych.

Połowiczne zadośćuczynienie w jakimś stopniu stabilizowało zarobki robotników. Okazało się jednakże, że nie na długo, bowiem układ wygasł z dniem 1 maja 1932 roku. Był to dzień, w którym przemysłowcy przystąpili do dzieła: obniżka płac i ograniczenie dni pracy w tygodniu, redukcje – to były „pierwsze jaskółki”, wynikające z okresu „bezumowności” .

Firma Krusche i Ender była gotowa do dzieła. W pierwszym rzędzie zatrzymano wypłatę należną za urlopy. Przeprowadzono redukcję, zmniejszając wydatnie załogę. Tym, których przyjmowano z powrotem do pracy, zaproponowano stawki obniżone o około 25 procent.

Pertraktacje z dyrekcją nie dają jednak żadnych efektów. Stawia to robotników w sytuacji zmuszającej do walki. Ma nią być strajk – postanowiony mimo ostrzeżenia dyrekcji, że w razie podjęcia go w jakiejkolwiek postaci, fabryka zostanie unieruchomiona na czas nieograniczony. To nie powstrzymuje załogi.

Dzień 15 lipca 1932 roku był pamiętany długo, ponieważ w dniu tym robotnicy zamknęli się w murach fabrycznych, ogłaszając „strajk włoski”, czyli okupując fabrykę aż do przyjęcia ich żądań.

Mimo pertraktacji, zaproponowanych przez dyrekcję, strajk nie zostaje przerwany, bowiem robotnicy nie mogą przyjąć zgłoszonych im propozycji.

Zainteresowanie ludzi pracy strajkiem w Pabianicach nie tylko rozszerza się w Pabianicach i okolicy, ale niemal w całym okręgu. Nie tylko robotnicy innych fabryk podają (przez luki w bramie) strajkującym żywność, odzież i pieniądze, ale czynią to także chłopi z okolicznych wsi.

Komitet Dzielnicowy Komunistycznej Partii Polski w Pabianicach wychodzi z odezwą, w której wyjaśniając sytuację u Kruschego, wskazuje na konieczność solidaryzowania się z robotnikami strajkującymi i nawołuje pabianickich włókniarzy do manifestacji na ulicach miasta.

Apel ten trafia do przekonania. Po dwunastu dniach strajku u Kruschego i Endera, ponad dwa tysiące osób bierze udział w głośnym pochodzie protestacyjnym na znak solidarności. Śpiewano „Międzynarodówkę” i „Czerwony Sztandar”.

Przeciwnik nie opuszcza rąk. Chwyta się metod drakońskich. Na przykład w nocy po manifestacji ulicznej dyrekcja firmy Krusche i Ender poleca obić blachą główną bramę, aby uniemożliwić przekazywanie pożywienia. Przerzucano więc paczki przez płot, nie licząc się z obławami.

Nowa konferencja z dyrekcją nie wnosi nic, co złagodziłoby konflikty.

W dniu 1 sierpnia znowu ulicami przeciągają manifestanci, a w nocy następuje atak policji na fabrykę. Robotnicy bronią się, ale wróg dostaje się do wnętrza jedynym niestrzeżonym czy też przez prowokatorów udostępnionym wejściem – od strony ulicy Grobelnej. Policja włącza hydranty. Rozpyla gaz łzawiący. Forsuje ustawioną przez strajkujących barykadę. Podobnie - „na Łąkach”. Strajk zostaje złamany, robotnicy wyprowadzeni. Dyrekcja zamyka zakłady… na czas nieograniczony.

W Muzeum Zakładowym PZPB im. Bojowników Rewolucji 1905 roku było sporo dokumentów z tamtych lat, lat trzydziestych. Tam też znajdowały się wspomnienia robotników firmy Krusche i Ender. Sięgnijmy po niektóre z nich:

Towarzysze! Już drugi tydzień trwa strajk okupacyjny włókniarzy zakładów Krusche i Endera w Pabianicach przeciw redukcji 1.700 robotników, przeciw obniżce zarobków o 25 proc.

Towarzysze Włókniarze! W dniu 27 lipca wszyscy na ulicę. Wykażcie swą solidarność ze strajkującymi robotnikami Krusche i Endera. Odezwa Komitetu Dzielnicowego KPP (lipiec 1932)

Robotnica Zofia Gwiazda: Kilkakrotnie w ciągu dnia szliśmy do bramy śpiewać „Czerwony Sztandar”. Wtedy policja pieniła się z wściekłości . Kto mógł dostać się z drugiej strony bliżej bramy – rzucał nam kwiaty i żywność. Najgorsza była ostatnia noc z soboty na niedzielę. Policja chciała wjechać autem pancernym na teren fabryki. Wtedy laliśmy na nich gorącą wodę. Mężczyźni natomiast uzbroili się w butelki z kwasem solnym. Nad ranem niektórzy zmęczeni położyli się spać do skrzyń, gdzie kto mógł. W pewnej chwili ktoś krzyknął – wstawać policja na terenie i posypały się szyby. Policja oknami wrzucała gaz łzawiący. Strasznie to gryzło w oczy. Znowu ktoś krzyknął, aby przyłożyć szmaty do oczu, trochę to pomogło. Tak dostaliśmy się na nową halę, a stamtąd na ulicę. Ale wejście obstawione było przez policję. Każdy z nas, który wychodził dostawał kolbą przez plecy.

Jan Jankowski: Niemiec wpuścił do fabryki policję. Walka była ciężka. Oni przeciw nam użyli gazów. My odpowiedzieliśmy kwasami. Wielu z nas uciekło później w stronę ulicy Kilińskiego. Tam dostałem kolbą w głowę od policjanta i silny cios w oko, od którego straciłem wzrok. Komisarz, który został poparzony kwasem solnym przez Walentego Sujkę tak krzyczał: My z wami skończymy! Potem wpakowali nas do więzienia.

Strajki pabianickie zainspirowały również Monikę Warneńską do napisania książki „Fortuna rodu Krusche”, Łódź 1963. Autorka pokazuje jak wystąpienia o podłożu ekonomicznym z lat 1932 i 1933 komuniści przekształcili w strajki polityczne, które miały stanowić wstęp do rewolucji socjalistycznej i obalenia „rządów faszystowskich” w Polsce. Książka obfituje w opisy walk ulicznych i brutalnych starć z policją . Na to pandemonium składają się salwy karabinowe, szarże policji konnej, wozy pancerne, barykady, bomby łzawiące, ryk rozjuszonego tłumu, kamienie wyrywane z bruku, rewolucyjne pieśni, szturm na pałace fabrykantów.

Monika Warneńska (1922-2010) - reportażystka, prozaiczka. Pracowała w Polsce Zbrojnej, Trybunie Ludu, Perspektywach. Była korespondentem wojennym w Wietnamie.

Wiosną 1932 roku potentaci przemysłu włókienniczego jednostronnie zerwali umowę zbiorową. U Kruschego i Endera tysiąc siedmiuset robotników miano zredukować. Dyrekcja odmówiła wypłaty całości wynagrodzenia należnego za urlop; okrojoną liczebnie załogę, która miała być przyjęta ponownie do pracy, czekały zarobki o 25 procent niższe niż dotychczas.

W połowie lipca toczą się pertraktacje między dyrektorami fabryki Krusche i Ender a delegacją robotników. Kapitaliści nie ustępują ani na jotę. Robotnicy podejmują decyzję: wybrać komitet i rozpocząć strajk.

Dyrekcja pisemnym ostrzeżeniem uprzedzała, że „w wypadku powtórzenia się samowolnego zaprzestania pracy choćby na godzinę lub jakiejkolwiek próby zakłócenia normalnego biegu pracy stałej, fabryka zostanie zamknięta na czas nieograniczony’.

Płyną gorące dni lipcowe. Upał letni, jak cisza przed burzą, potęguje napięcie, z jakim całe miasto czeka na dalszy bieg wydarzeń.

W dniu 15 lipca robotnicy Kruschego i Endera zamykają się w murach fabrycznych, ogłaszając strajk okupacyjny. Najtrudniejszy do przeprowadzenia, był najbardziej kłopotliwy dla kapitalistów. Wywołując szeroki rozgłos wśród opinii publicznej w kraju i za granicą, mógł rokować największe szanse zwycięstwa.

Ulicami miasta przeciągają pochody na znak sympatii i solidarności ze strajkującymi. Organizują je komuniści oraz członkowie lewicy związkowej. Oni również przewodzą w komitecie strajkowym.

Granatowa policja rozpędza zgromadzenia. Usiłuje nie dopuścić manifestujących w pobliże fabryki. Tymczasem inni włókniarze śpieszą z pomocą walczącym.

- Chłopi, zamieszkali w okolicznych wioskach – w Teodorze, Jutrzkowicach, Szynkielewie – zwozili produkty dla rodzin strajkujących, nie chcąc przyjąć w zamian żadnej zapłaty – wspomina Teofil Miller. – Przez otwory w kutej, ażurowej kracie żelaznej, która odgradzała zakłady od ulicy, podawano strajkującym jedzenie. Tą samą drogą robotnicy z mniejszych fabryk doręczali nam śniadania, a niektórzy przynosili także owoce i kwiaty…

Po dziś dzień zachował się dokument świadczący, że zapowiedzi dyrekcji nie były czczą pogróżką:

„Powołując się na ogłoszenie z dn. 14 lipca za nr 1216/32 zawiadamiamy niniejszym robotników naszego Składu Głównego, że z dniem 25 lipca br. wymieniony oddział zamknięty zostanie na czas nieokreślony i umowa z robotnikami rozwiązana. Odpis niniejszego ogłoszenia posłany został p. Inspektorowi Pracy do wiadomości.

Pabianice, 23 lipca 1932 r.”

Dnia 25 lipca dyrekcja zmuszona jest podjąć pertraktacje z robotnikami. W specjalnie zwołanej konferencji, jaka toczy się w kantorze fabrycznym, uczestniczy ponad dwadzieścia osób. Są wśród nich przedstawiciele robotników z tkalni i przędzalni, z apretury i pakowni - ze wszystkich oddziałów produkcyjnych.

Naprzeciw nich zasiada, jako główny przedstawiciel kapitalistów, dyrektor Ryszard Kanenberg. Znają go dobrze robotnicy, zwłaszcza kobiety. Jest publiczną tajemnicą, że niewiasty zabiegające o pracę, zwłaszcza młode i niebrzydkie , mają szansę zatrudnienia, o ile przejdą przez „boczny pokój” dyrektora Kanenberga.

Dyrekcja skłonna byłaby ewentualnie cofnąć wymówienia. Ale twardo obstaje przy znacznej obniżce płac. W tej sytuacji rokowania spełzną na niczym. Strajk trwa nadal.

Kapitaliści kierują następujące pismo do starosty: „Niniejszym komunikujemy Panu Staroście, że na skutek samowolnego porzucenia pracy przez byłych naszych robotników – na mocy art. 18 Rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej z dn. 16 III 28 r. o umowie o pracę robotników – rozwiązaliśmy z nimi umowę. Mimo powyższego oraz sprzeciwu z naszej strony, część byłych robotników pozostaje nadal w zabudowaniach fabrycznych i nie chce ich dobrowolnie opuścić. Ze względu na to, że na przebywanie w obrębie murów fabrycznych osób przez nas nieupoważnionych nie możemy się zgodzić , chociażby ze względu na bezpieczeństwo i całość fabryki i znajdujących się w niej materiałów , że żądanie nasze o dobrowolne opuszczenie fabryki jest bezskuteczne – prosimy Pana Starostę na mocy art. 253 KK o zarządzenie usunięcia za pośrednictwem podległych mu organów wykonawczych z naszych terenów fabrycznych wszystkich nieupoważnionych przez nas do pozostawania tam osób”.

Starosta oczywiście pójdzie fabrykantom na rękę i niebawem w zakładach rozegrają się burzliwe wypadki.

Tymczasem Komitet Dzielnicowy KPP w Pabianicach wydał odezwę: „W Zakładach Krusche i Endera trwa strajk okupacyjny z powodu zamierzonej redukcji 1700 robotników i obniżki głodowych zarobków o 25 procent. Doświadczeni sytuacją na rynku pracy, zastosowaliśmy taktykę strajku okupacyjnego. Metoda tej walki jest ciężka, niemniej jest ona słuszna z uwagi na klęskę bezrobocia, która ogarnęła przeszło półmilionową rzeszę robotników w Polsce. Faszyści z wodzami ugody robotniczej starają się przerzucić cały ciężar kryzysu na barki klasy robotniczej wówczas, gdy płace realne robotników są najmniejsze w Europie. Aby złamać rosnący opór przeciw ofensywie faszyzmu, starają się wciągnąć masy w wir przygotowań do wojny z ZSRR.

Pomimo trudności ZSRR dowiódł swym przykładem, że proletariat może obejść się bez burżuazji, sługusów, podnosząc swą gospodarkę na nowy, wyższy poziom przy jednoczesnym rozwiązaniu kwestii narodowościowej i budowie nowej kultury.

Towarzysze włókniarze, w dniu 27 lipca wszyscy na ulice! Wykażcie swą solidarność ze strajkującymi robotnikami Krusche i Endera pod hasłem: Precz z ustrojem kapitalistycznym! Nie czyje Polska Republika Rad! Cześć i chwała bohaterskim robotnikom Krusche i Endera, którzy walczą o słuszną sprawę!”

Pabianice usłuchały tego wezwania.

- W drugim tygodniu strajku, dwudziestego siódmego lipca - opowiada towarzysz Jan Kubicki – komuniści pabianiccy razem z lewicą związkową urządzili znowu demonstrację dla wyrażenia solidarności ze strajkującymi.. Zebrało się ponad dwa tysiące osób. U zbiegu ulic Narutowicza i Traugutta policja rozpoczęła natarcie. Nie udało jej się rozpędzić włókniarzy, którzy śpiewając Międzynarodówkę i Czerwony Sztandar, uparcie posuwali się w kierunku ulicy Kilińskiego. Tu zagrodziły im drogę wzmocnione oddziały pieszej i konnej policji, specjalnie wezwane z Łodzi. Przeciwnik usiłował za wszelką nie dopuścić, aby pochód dotarł do fabryki… Zaatakowani przez granatowych odpowiedzieliśmy kamieniami. Policja zaczęła strzelać. Bocznymi ulicami: Grobelną, Lipową, Jana, Rocha, Saską, dobrnęliśmy pod bramę fabryki. Udało nam się wręczyć towarzyszom żywność, gazety, papierosy i gotówkę. Pieniądze dla nich nadesłali – oprócz ludzi miejscowych – włókniarze z warszawskiej Woli, z Łodzi, Tomaszowa, Zduńskiej Woli. Wzburzenie w mieście trwało aż do późnych godzin wieczornych.

-Nocą na polecenie administracji fabrycznej, przy asyście policjantów obito główną bramę grubą blachą – wspomina towarzysz Feliks Marszałek. – Tym sposobem pozbawieni zostaliśmy posiłków od rodzin i kontaktu z towarzyszami. Spróbowano wtedy, i to z dobrym skutkiem, przerzucać nam zapasy żywności górą, przez płot … Spaliśmy na skleconych naprędce posłaniach. Wiele kobiet, wśród nich także i starsze, spało na deskach między krosnami.

Nocą 29 lipca w dużym kantorze firmy trwa piąta kolejna konferencja między przedstawicielami robotników a dyrekcją. Kapitaliści nadal nie ustępują. Sytuacja pozostaje bez zmian. Doświadczeni pracownicy policji, komisarze Giziński i Lipski oraz przodownik Olejnik, przygotowują plan dalszego działania.

Nocą 1 sierpnia znów demonstracja uliczna przeciąga pod fabryką. Zamknięci wewnątrz robotnicy słyszą głosy towarzyszy, ale nie widzą ich. Są odcięci. Wiedzą jednak, że atak wroga może nastąpić nocą. Zabarykadowali więc wszystkie bramy i wejścia, ale zapomnieli o wejściu do łaźni od ulicy Grobelnej. Ono jedno pozostało nie strzeżone…

Policja rozpoczęła bezskuteczny atak od strony bramy głównej. Stąd musiała odstąpić. Przed świtem, około godziny trzeciej, ponownie przystąpiła do akcji. I wtedy kierownik gospodarczy fabryki, Routh, otworzył usłużnie policjantom owo nie strzeżone wejście od ulicy Grobelnej.

Granatowi wtargnęli na podwórze pod wodzą komisarza Lipskiego, specjalisty od rozbijania strajków okupacyjnych. Z podwórza jęli wdrapywać się na dach budynku fabrycznego. Ktoś z konfidentów dał im znać, ze w tak zwanej „niskiej” tkalni znajduje się większość przywódców komitetu strajkowego. Przez szyby w dachu jedni policjanci rzucili do wnętrza bomby z gazem łzawiącym, inni w tym samym momencie wyłączyli światło. Gaz rozszedł się dokoła. Robotnice mdlały, ludzie dusili się. W hali fabrycznej wybuchła panika.

Policjanci wyzyskali tę chwilę. Lewarami jęli wyłamywać drzwi i burzyć spiętrzone za nimi barykady. Oddział granatowych pod wodzą komisarza wdarł się na teren tkalni. Robotnicy stawili opór. Poszły w ruch butelki, kamienie, żelastwo. Strumienie gorącej wody z węży gumowych chlusnęły w twarze atakujących policjantów. Ale ci przezornie zaopatrzyli się w hełmy, specjalne tarcze, nawet w maski gazowe. Atakowali zajadle. Bili kolbami i płazowali szablami robotników, nie zważając na nic. Nie oszczędzali ludzi starszych ani kobiet.

Atak policji szedł z kilku stron. Inny oddział granatowych nacierał od strony gazowni na bielnik i tak zwaną „wysoką” przędzalnię. Trzeci oddział przedostał się od centrali poprzez zbiorniki węgla – i z przeciwnej strony zaatakował „wysoką” tkalnię oraz przędzalnię. W pobliżu bielnika robotnicy zawczasu postawili barykadę. Ługiem i żrącymi kwasami, których tu było pod dostatkiem, oblewali nacierających policjantów. Tu i ówdzie włączono hydranty, oślepiając napastników strumieniami wody. Robotnicy szmatami osłaniali twarze, chroniąc się w ten sposób przed gazem łzawiącym.

Podobnie działo się w przędzalni na pierwszym piętrze. Zgromadzone w niej robotnice stawiły zacięty opór przeciwnikom. Tych jednak przybywało z każdą chwilą. Strajkujący musieli stopniowo cofać się, korzystając z zapasowego wyjścia dawnej jadalni przyzakładowej.

To samo działo się w przędzalni na „Łąkach”. Tutaj również długi i zajadły opór strajkujących łamał się powoli pod przemocą policji.

Krok za krokiem wypierano robotników z terenu fabryki. Byli wśród nich ranni i poturbowani. Dostało się jednak także i przeciwnikowi: wielu policjantów poparzono kwasami, ranny był sam komisarz Lipski.

Nazajutrz administracja fabryki ogłosiła zamknięcie zakładów aż do odwołania.

W archiwum pofabrycznym zachowały się oryginalne dokumenty z dni strajku: rachunki, jakie nadesłał Hegenbart, właściciel pabianickiego hotelu i restauracji, za posiłki płacono policjantom, ściągniętym do miasta w najgorętszym okresie strajku. Rachunki te opiewają na 532 złote 5 groszy oraz na 358 złotych 40 groszy …

Około sześćdziesięciu robotników zawleczono do aresztu. Cześć ich po pewnym czasie zwolniono. Reszta dostała się najpierw do rąk defy (policja polityczna), a później do więzienia w Łodzi przy ulicy Gdańskiej 13.

- Bili bardzo- wspomina towarzysz Kubicki. – Bili aż do utraty przytomności. Oprawcami dyrygował zazwyczaj długoletni szef miejscowej defy, były bokser Stempelski. Zmasakrowanych robotników spychano na dół, do dyżurki, pokazując im z daleka jedzenie, przynoszone przez rodziny. „No cóż, bandyto polityczny – pytał Stempelski każdego- jeść jeszcze możesz?”

Sponiewierani ludzie milczeli uparcie. Milczeli na posterunku policji, w defie – i później, w łódzkich celach więziennych na Gdańskiej.

- W wyniku wyrafinowanych bestialskich metod, jakim poddano w czasie badania w defensywie aresztowanych – mówi dalej Jan Kubicki – towarzysz Teofil Jankowski na skutek uszkodzenia podstawy kręgosłupa po dzień dzisiejszy jest kaleką. Towarzysz Antoni Bartos był zbity do tego stopnia, że w drodze do więzienia zmuszeni byliśmy go nieść, ponieważ nie był w stanie iść o własnych siłach.

Władze ówczesne chcą walkę pabianickich robotników przedstawić jako zajście … kryminalne, zaś z członków komitetu strajkowego uczynić przestępców. Ugodowcy spod znaku prawicy PPS, ludzie tchórzliwi i powolni dyrektywom bonzów związkowych, usiłują rozładować nastroje strajkowe. Prasa oficjalna podaje wiadomość o sądzie doraźnym, jaki czeka dziesięciu robotników-komunistów, którzy rzekomo strzelali do policji…

Ugodowcom nie udało się stłumić oburzenia ludności Pabianic. Kiedy do miasta przybył komunistyczny poseł, włókniarz łódzki Chil Rozenberg, robotnicy tłumnie stawili się na zorganizowaną przez niego demonstrację. W pochodzie szli nie tylko pabianiczanie, wzięli w nim również udział robotnicy ze Zgierza, Zduńskiej Woli, nawet z Łodzi.

Policja czeka na demonstrantów w miejscu, którego nie omija żadna manifestacja: jest nim narożnik ulicy Kilińskiego. Znów puszczają gazy łzawiące. Padają strzały …

Dyrekcja zakładów Krusche i Ender stoi twardo przy swoim: lokaut, jako jedyne wyjście. Władze postanawiają interweniować. Przykład Pabianic jest niebezpieczny i może okazać się zaraźliwy. Lepiej zanadto nie przeciągać struny.

Nie tylko z Łodzi, ale także z samej Warszawy przyjechali inspektorzy pracy. Zwołano konferencję z udziałem wojewody, który osobiście nakłaniał przedstawicieli fabryki Krusche i Ender do ustępstw. Kolejna konferencja toczy się więc w nieco innym tonie niż niedawne pertraktacje z delegatami strajkującej załogi.

Fabrykanci podtrzymali swoją decyzję o piętnastoprocentowej obniżce zarobków robotniczych. Cofnęli jednak zapowiedzianą redukcję. Przedstawiciele załogi wywalczyli ze strony dyrekcji przyrzeczenie, że nikt za udział w strajku nie będzie zwolniony. Przyrzeczenia tego zresztą Kruchowie i Enderowie bynajmniej nie chcieli dotrzymywać. W następnych miesiącach stopniowo, pod rozmaitymi pretekstami, wydalano aktywistów strajkowych.

Zachowała się pisana na maszynie ulotka, mówiąca o sytuacji ludzi, których dotknęła zemsta fabrykantów: „Robotnicy, w tych dniach mija czwarty miesiąc od chwili wybuchu strajku w firmie Krusche i Ender. Tyleż to miesięcy pozostaje bez pracy i środków do życia Kupka Kazimierz. Za co siedział 11 tygodni w więzieniu, wszyscy wiemy. Nad sprawą jego ogół robotników nie może przejść do porządku dziennego, gdyż jego ofiarna praca i poświęcenie zasługuje na uznanie. Nie wolno nam siedzieć z założonymi rękami, gdyż strajk ostatni nie był ostatni w dziejach – czeka nas cały szereg nowych, może nawet trudniejszych zatargów aniżeli ostatni… (Jeden z robotników firmy)

Przeczytaj i oddaj drugiemu”.

Przewidywania bezimiennego autora były trafne. Wydarzenia pabianickie roku 1932 stanowiły niejako wstęp do nowej, burzliwej walki, jaka ogarnęła miasto w rok później.

Prasa łódzka relacjonowała przebieg strajku w Pabianicach. Ilustrowany Dziennik Łódzki (16 lipca 1932) pisał: „Trzytysięczny tłum natarł na fabrykę Krusche-Ender w Pabjanicach. Powybijano szyby w tramwajach i domach mieszkalnych – szereg osób poturbowanych. Wersje o śledztwie doraźnem przeciw aresztowanym. W nocy przywrócono spokój”.

W ciągu dnia wczorajszego odbywały się narady w poszczególnych związkach zawodowych na terenie Pabianic w związku z sytuacją wytworzoną w zakładach firmy Krusche i Ender.

Powtórnie zwrócono się ze strony związków do przybyłego do Pabianic okręgowego inspektora pracy p. Wojtkiewicza celem podjęcia w sobotę rokowań, które uległy przerwie w dniu wczorajszym.

Tymczasem w godzinach wieczornych pod murami fabryki zebrał się tłum, sięgający 1 000 osób, który w krótkim czasie wzrósł do liczby 3 000 osób.

Olbrzymi ten tłum robotników zgromadził się, na skutek rozpuszczonych po mieście pogłosek, jakoby administracja fabryki dopuściła się bicia robotnic przebywających w zabudowaniach fabrycznych. Asumpt do tych pogłosek miał dać fakt, że jedna z robotnic zemdlała skutkiem wyczerpania. Zgromadzony przed zamkniętymi wrotami tłum zajął groźną postawę po czym zaczęto forsować, otaczające zabudowania, mury ogrodzenia i usiłowano wtargnąć silą na teren fabryczny.

Ze względu na liczebność tłumu i jego postawę, sytuacja z minuty na minutę stawała się groźniejszą. Policja przy pomocy pałek gumowych i gazów łzawiących odepchnęła nacierający tłum. Na policjantów posypał się grad kamieni i oddano kilka strzałów rewolwerowych. Jeden policjant został ranny.

Wó wczas na komendę komisarza Giżyńskiego dano w górę salwę karabinową i oddział policyjny natarł na tłum kolbami i pałkami gumowymi (bez użycia broni palnej i siecznej).

W wyniku tej szarży, tłum cofnął się, pozostawiając na miejscu szereg osób lżej i ciężej poturbowanych. Po rozproszeniu część tłumu skierowała się na ulicę Zamkową, gdzie wybito wszystkie szyby w wozach kolejek dojazdowych, druga zaś część tłumu cofnięta w ulicę Narutowicza wybiła szyby w domach mieszkalnych.

O godzinie 12-ej w nocy przywrócono spokój w mieście. Ulicami przeciągają liczne patrole, sytuacja wydaje się być opanowana całkowicie i nie ma obaw, by powtórzyły się ekscesy.

Na miejsce wypadków przybyli z Łodzi prokurator dr Markowski i zastępca komendanta wojewódzkiego podinspektor Złotowski. Akcją kierował zastępca starosty łaskiego p. Łaznowski.

Ponieważ oddano strzały i zaatakowano policję kamieniami, dopuszczając się gwałtów, krążą wersje, że przeciw zatrzymanym prowadzone ma być śledztwo w trybie doraźnym.

W chwili oddawania numeru na maszynę (godz. 2-a w nocy) w Pabianicach panuje cisza.

Dzień wcześniej Dziennik Łódzki (15.07.1932) próbował wyjaśnić ekonomiczne przyczyny strajku, wykluczając polityczną rolę komunistów.

Wczoraj rozeszły się w Łodzi alarmujące doniesienia, jakoby w zakładach fabrycznych firmy Krusche i Ender w Pabianicach doszło do zaburzeń, zaaranżowanych przez żywioły komunistyczne inspirowane z Łodzi. Sytuacja w Pabianicach w świetle rzeczowych danych inspektoratu pracy przedstawia się, jak następuje: Ostatnio w firmie Krusche i Ender pracuje około 2 600 robotników. Wobec braku zamówień firma uważała za konieczne ograniczenie produkcji przez zwolnienie robotników jednej zmiany, w liczbie około 1 300 osób.

Robotnikom, którzy mieli być pozbawieni pracy, udzielono wypowiedzeń z terminem na 23 bm. W początkach bieżącego tygodnia robotnicy zwrócili się do związków zawodowych o wpłynięcie na firmę w kierunku wstrzymania redukcji robotników. Podczas pertraktacji z przedstawicielami związków firma stwierdziła, iż nie może w dalszym ciągu pracować w tempie dotychczasowym, wobec przepełnienia składów i braku widoków na zbyt produkcji, dlatego przygotowała robotnikom zaświadczenia , uprawniające do otrzymania zapomóg, przy czym udziela się zredukowanym robotnikom płatnych urlopów wypoczynkowych.

Firma stanęła na stanowisku, że lepiej jest redukować robotników w porze letniej, aniżeli w porze zimowej i zapewniła, że przyjmie robotników likwidowanej zmiany bezzwłocznie po otrzymaniu zamówień, być może jeszcze przed zakończeniem się okresu wypłacania zasiłków.

Związki, zapoznawszy się szczegółowo z kalkulacją firmy, ze stanem składów itd. uważały, iż stanowisko administracji zakładów jest najzupełniej uzasadnione, wstrzymały się zatem od ingerencji, składając robotnikom odpowiednie sprawozdania. Tymczasem ogół robotników w imię solidarności postanowił domagać się zatrudnienia wszystkich robotników, choćby na pół tygodnia (dotychczas pracowali na cały tydzień).

Firma nie zgodziła się na to, ze względu na zwiększone koszty administracyjne przy zatrudnianiu dwóch zmian na trzy dni w tygodniu, zamiast jednej na cały tydzień. To dało powód do agresywnych wystąpień i proklamowania strajku.

W ciągu dnia wczorajszego (14 lipca) robotnicy nie pracowali. W fabryce panował spokój. Pogłoski, jakoby akcję wzięli w swe ręce komuniści, są na niczym nie oparte. Strajku w fabryce Krusche i Ender nie organizowały ani zrzeszenia polityczne, ani też zawodowe.

W kilka godzin po wybuchu strajku przybył do Pabianic okręgowy inspektor pracy inż. Wojtkiewicz, który odbył narady z przedstawicielami firmy i robotników. Do porozumienia nie doszło.

Monika Warneńska w książce „Fortuna rodu Krusche” powraca także do strajku z 1933 roku. Dowodzi, iż tamta iskra rewolucji przyczyniła się do upadku kapitalizmu po 1945 r.

W marcu 1933 roku wybucha w Łodzi strajk powszechny. Już w pierwszym tygodniu sto tysięcy robotników porzuca pracę. W tygodniu następnym liczba ich zwiększa się o dalsze dwadzieścia tysięcy.

„Nędza mas pracujących jest już tak wielka – pisano 28 marca 1933 r. o Łodzi w Kurierze Warszawskim, dzienniku, który trudno byłoby podejrzewać o jakiekolwiek sympatie lewicowe – że dosłownie i bez żadnej przesady 10 000 dzieci robotniczych w wieku szkolnym nie może wyjść z domu, bo nie ma bielizny ani ubrania, to czyż się dziwić odruchom rozpaczy? Pomyślcie tylko 10 000 istot dziecięcych prawie nagich w tym mieście, które mogłoby śmiało ubrać nie tylko całą Polskę, ale całą Rosję aż do Oceanu Spokojnego”.

Łódzki Komitet Okręgowy KPP wydał 6 marca 1933 roku odezwę:

„Do wszystkich włókniarzy!

Towarzysze i Towarzyszki!

Wystąpiła do walki czerwona Łódź. Większość fabryk stoi w strajku. Nie dymią kominy fabryczne, pusto na ulicach, nie warczą maszyny. Dość mają włókniarze głodnego i chłodnego życia. Dość obniżek i racjonalizacji. Na popierane przez rząd faszystowskie ataki krwiopijców z pałacu Siemensa odpowiedzieli strajkiem powszechnym.

Wybrany został Centralny Komitet Strajkowy włókniarzy, do którego wchodzą komuniści, robotnicy: pepesowcy, enperowcy, chadecy, bezpartyjni…

Towarzysze i towarzyszki! Wezwijcie całą Łódź robotniczą do wspólnej solidarnej walki przeciwko ofensywie kapitału, przeciw obniżkom i racjonalizacji, przeciwko faszystowskiej ustawie o Funduszu Pracy, ustawie o stowarzyszeniach, przeciw terrorowi faszystowskiemu i fabrykanckiemu.

Niech żyje strajk generalny okręgu łódzkiego!”

Odezwę kończył apel do żołnierzy, aby odmówili strzelania do swoich braci – robotników walczących o chleb i prawo do życia.

Pabianice szybko odpowiedziały na apel towarzyszy łódzkich. Zaledwie 6 marca zdołała tu dotrzeć wieść o strajku powszechnym w Łodzi, a już stanęły zakłady Krusche i Ender, w których pracowało 4 000 ludzi – i fabryka Kindlera, licząca o połowę mniej robotników. Nazajutrz opustoszały hale innych fabryk. Niemal wszystkie placówki przemysłu włókienniczego w mieście przystąpiły do strajku, którym kierował komitet jednolitofrontowy. Należeli do niego między innymi towarzysze: Jan Morawski, Feliks Osiński, Alfons Duczko, Leon Pakin.

„Komitet wyznaczył nam, gdzie jacy towarzysze mają iść i zatrzymywać budy, to znaczy mniejsze fabryki, w których siła oporu robotniczego była słabsza i praca jeszcze trwała – pisze w swych wspomnieniach Julia Stanisławska. – Ja z towarzyszami poszłam do Magrowicza. Kiedy większą grupą stanęliśmy przed fabrykantem, żądając, by zatrzymał fabrykę i wypuścił robotników, ten wyjął rewolwer i zagroził, że będzie strzelać. Poszliśmy do niego ponownie, większą gromadą. Teraz robotnicy porzucili pracę i przyłączyli się do strajku”.

We wtorek 7 marca, komuniści pabianiccy zwołują wiec u skrzyżowania ulic Bagatela i Zamkowej. Zebrało się tysiąc strajkujących robotników. Przemówił do nich Leon Pakin, kierownik pabianickiej organizacji KPP. Mówił krótko, żarliwie, każdym słowem trafiając w sprawy najbardziej dla robotników istotne. Wskazywał pałace fabrykantów. Przypominał o przepaści, jaka ich dzieli od ludzi, których wysiłek dźwiga i gruntuje kapitalistyczne fortuny.

Wśród tłumu rozległy się okrzyki: „Wyrzucić darmozjadów z puchowych łóżek! Pod pałace! Pod pałace!

Ale zagrożone siedziby posiadaczy zawczasu obstawiła policja. Oczekiwała ona w pełnym pogotowiu na uczestników demonstracji, zagradzając wyloty ulic Zamkowej i Kilińskiego. Przed fabryką Kruschego i Endera doszło do starcia z policją. Poszły w ruch pałki. Zbitego do nieprzytomności Pakina zawleczono do aresztu.

Nie zastraszyło to jednak robotników. Na ulicy Kilińskiego zawrzało. Opór, jaki napotkała policja, złamany został dopiero po zaciekłej walce. Wielu ludzi zmasakrowanych zostało pałkami i kolbami.

W dwa dni później na drutach telefonicznych, w miejscu, gdzie ulica Zwierzyniec zbiega się z ulicą Rocha, wywieszony został transparent z wezwaniem: „Uwolnić Pakina!”

Straż ogniowa usiłowała zdjąć transparent. Tłumy strajkujących nie pozwoliły go usunąć. Znowu musiała interweniować policja – i dopiero pod zbrojną osłoną usunięto buntowniczy napis.

Tu i ówdzie do mniejszych fabryk przekradało się po kilku łamistrajków, usiłując po kryjomu pracować. Tak było na przykład w fabryce Fausta przy ulicy Rocha. Kilkusetosobowy tłum, który zebrał się przed fabryką na ulicy, groźną postawą zmusił łamistrajków do porzucenia roboty.

Miejscowa policja nie była pewna własnych sił wobec rosnącego z każdym dniem napięcia. Po mieście krążyły lotne komisje strajkowe, składające się z robotników, którzy sprawdzali, czy ktoś tchórzliwszy, słabszy duchem, nie sprzeniewierzy się ogólnej solidarności – i nie podejmie pracy.

Władze obecne, podobnie jak carskie za czasów rewolucji 1905 roku, sprowadziły oddziały policji z Tomaszowa Mazowieckiego i z innych miast. W mieście pojawiły się liczne dodatkowe posterunki.

Aresztowanie Pakina nie osłabiło strajku. Całością podejmowanych akcji kierowali inni towarzysze, a wśród nich Jan Morawski i Feliks Osiński. Oni to 10 marca zwołali w Domu Robotniczym przy ulicy Bagatela wielki wiec strajkujących. Na wiec stawiło się trzy tysiące osób.

Najpierw – krótkie przemówienia działaczy- komunistów i członków komitetu strajkowego. Potem znowu formuje się pochód, zmierzający w kierunku zamku. Strofy Międzynarodówki przeplatane są okrzykami przeciwko terrorowi ze strony władz i przeciwko faszyzmowi.

Przed fabryką Kindlera policja piesza i konna zastąpiła drogę maszerującym. Strajkujący poturbowali jednego policjanta i ściągnęli go z konia. Kilku innych granatowych odniosło lżejsze obrażenia, ponieważ robotnicy użyli kamieni.

Odpowiedź władz była natychmiastowa: tegoż wieczora ukazało się zarządzenie, nakazujące zamknięcie Domu Robotniczego (ulica Bagatela) aż do odwołania. Równocześnie nastąpiły dalsze aresztowania.

Miasto, pełne ściąganych w pospiechu posiłków policyjnych, podobne było do obozu wojskowego. Tajni agenci, gęsto rozsiani między przechodniami, pilnie śledzili robotników.

15 marca odbył się kolejny, wielki wiec przy udziale dziesięciotysięcznego tłumu. Z okolicy napływały dary dla strajkujących. Chłopi przysyłali jarzyny i kartofle, to samo robiło wielu fornali z okolicznych dworów. Wspomagali strajkujących pabianiccy piekarze i sklepikarze. Każdy dzień przynosił dalsze, nowe dowody sympatii dla walczących włókniarzy.

16 marca delegacja związków zawodowych włókniarzy rozpoczęła w Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej w Warszawie pertraktacje z przemysłowcami. Ci nie chcieli ustąpić. Wiadomość o ich uporze dotarła do strajkujących robotników Pabianic. „Żądamy zwołania wiecu!’ – zasygnalizowali zza murów okupowanej fabryki towarzyszom na wolności. To żądanie było tak mocne, nastrój walki nurtujący całe miasto tak silny, że zwolennicy „cichej zgody”, prawicowi związkowcy, woleli milczeć i nie wnieśli sprzeciwu. Lewica związkowa naciskała energicznie swoje władze. Sekretarz klasowego związku włókniarzy, raszpla, zwołał wiec w Domu Robotniczym.

Na ulicę Bagatela jęły ściągać tłumy. Nie brakowało ludzi starych, a nawet kobiet z dziećmi. Bramy Domu Robotniczego były jednak zamknięte na głucho. Policja nie zdradzała najlżejszej chęci otworzenia ich. Podniosły się głosy , nawołujące do otwarcia Domu Robotniczego. Nie czekając jednak, aż ów moment nastąpi, rozpoczęto wiec pod gołym niebem.

Gęsto skupiona ciżba ludzi słucha przemówień. Słucha sprawozdań z działalności komitetu strajkowego, składanych przez delegatów. Zrywają się okrzyki na cześć Komunistycznej Partii Polski i Związku Radzieckiego, przeciwko rządowi faszystowskiemu.

Pod koniec wiecu miejscowy sekretarz klasowego związku włókniarzy, Raszpla, wezwał ludzi do spokojnego opuszczenia placu. Powiedzieć było łatwo, znacznie trudniej – wykonać to polecenie. Ludzie byli zbyt wzburzeni i rozgoryczeni uporem przeciwników, aby ograniczyć się do wysłuchania przemówień wiecowych. Wezwanie komunistów, nawołujących: „Przed fabryki! Przed pałace! Demonstrujemy przeciwko przemysłowcom !” – padło na podatny grunt. Błyskawicznie uformował się pięciotysięczny pochód. Na czele stanęli aktywiści KPP. Byli wśród nich Jan Pawłowski i Józef Żuber, obaj z żonami, oraz Morawski i Duczko.

„Ja szłam w drugiej czwórce z towarzyszkami – kontynuuje swe wspomnienia Julia Stanisławska – widziałam więc dość dobrze, co się dzieje przed nami. W portierni przy ulicy Krótkiej czekała ukryta policja w pełnej gotowości, w hełmach i z karabinami. Nawet nie krzyknęli , by się rozejść, tylko zaraz dali salwę do tłumu. Ktoś krzyknął, żeby nie uciekać, gdyż strzelają ślepymi nabojami, ale po chwili zobaczyliśmy, jak padały trupy i ranni. Wtedy nadjechał jakiś wóz z garnkami. Nie czekaliśmy dłużej. Zrobiliśmy z wozu barykadę, zastawiając w poprzek ulicę i poczęliśmy rzucać w policję garnkami, a gdy ich zabrakło, wyrwanymi z jezdni kamieniami. Szkody wielkiej nie uczyniliśmy, natomiast oni..”

Zanim dowiemy się co zdziałali „oni”, spójrzmy na walczącą ulicę oczyma innego uczestnika pochodu.

-Pierwszy atak policji – opowiada Jan Morawski – został odparty. Policja się cofnęła , ludzie również, by uzbroić się w kamienie. Część tchórzliwsza pierzchła w boczne ulice, reszta zaatakowała policję, która po raz drugi musiała się cofnąć: pochowała się w zaułki i rozpoczęła ogień. Pierwsza salwa trafiła w bruk, od odpadków kamieni kilku poraniono. Po pierwszej salwie tłum znów zaatakował policjantów. Znów się cofnęli. Dopiero w trzecim ataku komisarz przeszył szablą robotnika, któremu wszystkie wnętrzności wyszły na wierzch. Tłum porwał ociekającego krwią zabitego i niósł na rękach, a potem położył na szynach tramwajowych, wstrzymując tramwaj, który został zdemolowany. Następnie dalej demonstrowaliśmy, nacierając na policję. Padły salwy do demonstrujących . Pięciu zabitych i piętnastu rannych.

Pierwszy zginął kazetemowiec Zygmunt Berlak, z zawodu ślusarz. Po nim padł na bruk pabianicki tkacz-kapepowiec, Stefan Żuchowski. Ciężko ranny, brocząc krwią, usiłował kierować obroną, podtrzymując innych. Wyniesiono go w agonii poza obręb walki. Na ulicy Zamkowej – zmarł. Poległ Niemiec Herman Pusz i tkacz Stefan Sitkiewicz. Ciężko ranni zostali Tadeusz Młynarczyk, Albin Kociołek, Jan i Stanisław Żebrowscy.

Po tronie przeciwnej rannych było osiemnastu policjantów.

W Tygodniku Robotnika , w numerze z 1 maja 1934 roku czytamy: „Walczący nie chcą się jednak poddać. W pewnym momencie zaczynają wznosić barykady w bramach domów i na jezdni, ustawiając różne wozy i beczki wyciągnięte z podwórek, bez przerwy obrzucając policję kamieniami. Na odcinku kilkudziesięciu metrów wyrwano wszystkie kamienie z bruku, posługując się żelaznymi prętami. Krew poległych i rannych potęgowała wściekłość i upór walczących. Policja musiała zdobywać metr po metrze, pozycję po pozycji. Zaciekła, uporczywa walka trwała blisko dwie godziny. Wreszcie ulegając przemocy uzbrojonej po zęby policji, robotnicy Pabianic musieli się wycofać. Wycofując się z pola walki, demonstranci wybili szyby w pałacach fabrykantów: Preissa, Żarskiego, Kruschego i Endera i innych, oraz uszkodzili przewody elektryczne na linii Pabianice-Łódź”.

Nazajutrz, była to sobota, rojno uczyniło się na ulicach. Robotnicy w rozmowach głośno, bez skrępowania komentowali wczorajsze wypadki. Niektórzy stwierdzali: „Szkoda, że nie mieliśmy broni!”

W mieście panował nastrój prawie wojenny. Ulicami krążyły dwa samochody pancerne. Na gwałt ściągano z innych miast dodatkowe posiłki policyjne. Patrole granatowych snuły się gęsto ulicami, rozpędzając każdą gromadkę przechodniów w obawie przed powtórzeniem się wczorajszej demonstracji.

„Chcieliśmy zrobić pogrzeb, jakiego jeszcze nie było w Pabianicach, a nawet w Polsce, jednak zabrali nam ciała zabitych i wywieźli na cmentarz – pisze Julia Stanisławska. – Wieńce były zrobione u towarzysza Józefa Żubra na ulicy Polnej, skąd zabrała je policja wraz z Żubrem na komisariat. Szarf nie znaleźli, gdyż Żuber dobrze je schował. Towarzyszki Żubrowa i Osińska poszły na policję po wieńce, a ponieważ Żuber tłumaczył się, że nie ma pracy i robi wieńce na sprzedaż, oddali je. Wieńce zostały zaniesione na cmentarz w nocy, a towarzysz Duczko również w nocy zaniósł szarfy i poprzypinał je. Zrobiliśmy więc to, cośmy chcieli, tylko Żubra od razu nie puścili, dopiero po pewnym czasie”.

Podczas dwóch nocy, z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę, aresztowano wielu komunistów pabianickich i działaczy lewicy związkowej. Pół setki osób poszło za kraty. Wśród nich prawie cały komitet strajkowy. U zaprzyjaźnionych chłopów- sympatyków we wsiach okolicznych , Szynkielewie i Prawdzie, znalazło schronienie kilku przywódców strajku, wśród nich Morawski, Duczko, Osiński, Estera Sonnenberg. Nie uniknęli wszakże aresztowania. Wyśledzono ich i schwytano znacznie później, niektórych dopiero jesienią.

Prawie jednocześnie do więzień łódzkich wtrącono około dwudziestu towarzyszy, stanowiących aktyw komitetu strajkowego w Łodzi. Represje podwajały zaciętość . Traf zrządził, że w sobotę zarządzono rozdanie dzieciom szkolnym cukierków z okazji przypadających w niedzielę 19 marca imienin Józefa Piłsudskiego. W dwóch szkołach łódzkich, mianowicie w szkole nr 18 i 23, malcy postawili się hardo, odmawiając przyjęcia słodyczy. Z ich ust padły słowa bynajmniej nie dziecinne: „Wczoraj częstowaliście kulami, a dziś dajecie cukierki?!”.

Masakra pabianicka wywołała ogólne wzburzenie. Na znak protestu przyłączyli się do strajku nie tylko robotnicy innych zakładów pabianickich, takich jak papiernia, młyny, fabryka chemiczna, ale także pracownicy urzędów miejskich: magistratu i Kasy Chorych.

W najbliższej odezwie Komitet Centralny KPP stwierdzał: „Robotnicy! Chłopi! Potworną zbrodnię popełnił rząd faszystowski w Pabianicach. Demonstracja strajkujących włókniarzy została zasypana kulami zbirów policyjnych. 5 włókniarzy zabitych, kilkudziesięciu rannych. Krwawa dyktatura faszystowska nie szczędzi kul, aby tylko złamać potężny strajk włókniarzy. Robotnicy! W odpowiedzi na mord w Pabianicach stańcie do masowego protestu. Uchwalajcie rezolucje, przeprowadzajcie strajki demonstracyjne, zbierajcie składki na zaopatrzenie rodzin zabitych. Jednocześnie śpieszcie z pomocą bohaterskim włókniarzom w ich walce strajkowej. Nie pozwólmy na złamanie strajku, który rozszerzył się na wszystkie ośrodki włókiennicze.”

Okręgowy komitet KPP wezwał robotników Łodzi do udziału w pogrzebie ofiar pabianickiej masakry. Pogrzeb miał odbyć się w trzy dni po tragicznych wydarzeniach, czyli we wtorek 21 marca. Władze trafnie przewidując możliwość demonstracji podczas ceremonii żałobnej, postanowiły załatwić wszystko wcześniej i bez rozgłosu. Termin pogrzebu, przyspieszony przez policję o jeden dzień, był tak krótki, że komitet robotniczy nie mógł dokonać niezbędnych przygotowań.

Władze przewidywały, że wszystko odbędzie się szybko i po cichu. Ale na wszelki wypadek zwierzchnicy policji pabianickiej woleli zgromadzić na cmentarzu rezerwę swoich ludzi. Nad otwartymi mogiłami nie wygłoszono żadnych przemówień. Padły tylko parokrotnie okrzyki przeciw terrorowi i faszyzmowi. Duchowieństwo Pabianic, zarówno katolickie, jak ewangelickie, które od lat stało po stronie posiadaczy, zgodnie odmówiło udziału w pogrzebie. Policjanci byli zadowoleni: zabitych pochowano bez hałasu, niebezpieczeństwo powtórzenia demonstracji lub ponownych zaburzeń wydawało się zażegnane.

Wiadomość o poniedziałkowym terminie pogrzebu nie dotarła do Łodzi. Zdumienie ogarnęło więc ludzi, tłumnie gromadzących się na Górnym Rynku, kiedy dowiedzieli się, że nie ma po co iść do Pabianic, by oddać hołd zabitym, których już pochowano – poranna prasa zamieściła już o tym odpowiednią wiadomość. Tymczasem ktoś z pabianiczan przyniósł wieść, jakoby starostwo pozwoliło składać wieńce na mogiłach ofiar we wtorek po południu . Łódzcy kapepowcy natychmiast rzucili hasło pochodu do Pabianic.

- Gdy około godziny dziesiątej między Bednarską a Doroty zebrały się wielkie tłumy, uformowaliśmy pochód, który ruszył ulicą Pabianicka w stronę mostu kolejowego – wspomina Józef Pokorski. – Po przejściu kilkunastu metrów drogę zagrodziła nam policja. Zaczęła brutalnie rozpędzać pochód, bijąc kolbami i pałkami…

Ale nie udało się granatowym całkowicie rozproszyć tłumu. Bocznymi ulicami robotnicy przedostawali się na szosę pabianicką. Niebawem nowy pochód ruszył zza mostu kolejowego w stronę Marysina.

Policjanci czuwali. U zakrętu szosy, prowadzącej do Rudy Pabianickiej, trzystuosobowej gromadzie ludzkiej zagrodzili drogę dwaj granatowi, pełniący wartę u rogatek miasta. ”Rozejść się!” – nakazali uczestnikom pochodu. Ci sięgnęli po jedyną broń, jaka była im dostępna – kamienie. Policjanci w odpowiedzi jęli strzelać w powietrze.

Lada chwila mogła rozpętać się nierówna walka. Przywódcy pochodu zachowali jednak rozwagę i zimną krew. Jęli więc wzywać robotników, aby rozproszyli się i zebrali dalej, w dogodnym punkcie, za remizą tramwajową. Ludzie byli jednak tak dalece rozjątrzeni, że wezwania przechodziły bez echa. Tymczasem od strony Tuszyna nadjechał tramwaj. Uczestnicy pochodu zatrzymali go, chcąc przewrócić wagony i zamienić je w barykadę.

Ten zamiar spełzł na niczym. Strzały policjantów u rogatek zdążyły zaalarmować pobliski komisariat. Nadjechała policja konna. Tłum rozsypał się w małe gromadki, które okrężną drogą, polami, nadkładając wiele kilometrów , śpieszyły ku Pabianicom.

Mimo policji, zagradzającej wszystkie drogi, piętnastokilometrową odległość z Łodzi do Pabianic przewędrowało około czterech tysięcy robotników, którzy chcieli złożyć hołd poległym towarzyszom. Nie brakło na cmentarzu delegacji z innych miast okręgu łódzkiego. Stawiło się także dużo chłopów z okolic; byli wśród nich ci, którzy niedawno wspomagali strajkujących żywnością. Przyszli mieszkańcy Jutrzkowic i Bychlewa, Rydzyn i Prawdy, Szynkielewa i Górki Pabianickiej.

Takiej manifestacji nie widziały jeszcze Pabianice. Ilość jej uczestników określano różnie, pewne jest jednak, że wzięło w niej udział około osiemnastu tysięcy osób. Wobec takiej siły, a ponadto wobec ogólnej powagi i spokoju, jaki zachował tłum, policja nie interweniowała. Stosy wieńców spiętrzyły się na mogiłach zamordowanych. Pamięć ich uczcili przemówieniami przedstawiciele klasowego związku zawodowego włókniarzy.

Milczały zamknięte na głucho drzwi i okna dyrekcyjnych budynków i fabrykanckich pałaców. Natomiast w oknach mieszkań i w witrynach sklepowych pojawiły się czarne chorągiewki.

Manifestacja żałobna nie ograniczyła się do jednego dnia. Nazajutrz i później powtórzyły się pochody robotnicze. Mieszkańcy Zgierza, Ozorkowa, Aleksandrowa, przede wszystkim zaś Łodzi, przybywali na cmentarz pabianicki z wieńcami, kwiatami, sztandarami, podobnie jak delegacje chłopów z całego województwa. Zjawili się także reprezentanci robotników z innych, dalszych ośrodków – hutnicy z Piotrkowa, metalowcy z Radomska. Sprowadzało ich do Pabianic nie tylko współczucie dla pomordowanych ofiar, nie tylko oburzenie przeciw sprawcom masakry, ale także głęboka więź solidarności , wyrażająca się słowami: „dziś im ten los przypadł w udziale, jutro, kto wie, może nam”.

Powtarzające się manifestacje żałobne nie w smak były władzom i policji. Granatowi obstawili drogi prowadzące do Pabianic. Pilnowali każdego wejścia do miasta. Ludzie potrafili jednak oszukać ich czujność. Przekradali się lasami, polami, bocznymi ścieżkami. Przez wiele dni na mogiłach zabitych składano ciągle świeże kwiaty.

Mijały tygodnie, ale sprawa pabianicka nie cichła. Jak rozchodzą się po wodzie kręgi od rzuconego kamienia, tak fala gniewnego protestu biegła coraz dalej poprzez kraj. Najwięcej masówek i zgromadzeń odbyło się w pobliskiej Łodzi. Ale pod wrażeniem zajść w Pabianicach 20 marca zastrajkowała jeszcze pracująca Schlősserowska Manufaktura w Ozorkowie. 21 marca robotnicy fabryk w Częstochowie i okolicy przerwali pracę na pół godziny, ogłaszając strajk na znak solidarności z pabianickimi towarzyszami. Podczas owej pół godziny przeprowadzono zbiórkę pieniędzy i odzieży dla rodzin poległych włókniarzy.

Robotnicza Warszawa wyraziła swoje oburzenie 18 marca, zwołując liczne wiece, zgromadzenia i organizując strajki protestacyjne. Tysiące odezw i ulotek rozlepiono na mieście. Wiele załóg fabrycznych porzuciło pracę 23 marca, w dniu łódzkiego strajku generalnego, aby w ten sposób dać dowód solidarności z włókniarzami.

W kilku dni po krwawych zajściach Gazeta Pabianicka w numerze z 26 marca 1933 roku pisała: Po bruku naszego miasta polała się krew. Na dnie tej strasznej pabianickiej tragedii jest przede wszystkim głód. I to nie głód w jakimś przesadnym określeniu, ale najprawdziwszy, najdosłowniejszy głód. Przecież przyczyna strajku, jaki teraz wybuchł we włókiennictwie , jest wyłącznie beznadziejna, niewiarygodna nędza robotnicza, a nie żadne polityczne czy jakiekolwiek inne cele. To trzeba sobie przede wszystkim uświadomić, by nie ulec tendencyjnej sugestii. Ta nędza wywołała strajk, a wieść, ze rokowania rozbiły się, że zatem nastanie dalszy okres coraz większego głodowania i pogarszania się jeszcze w przyszłości już i tak nieznośnych warunków życia, doprowadziła rzesze robotnicze do wrzenia i w konkluzji do tych smutnych zajść.”

Klub poselski PPS złożył w sejmie interpelację z protestem przeciwko terrorowi stosowanemu przez policję, żądając sprawiedliwej kary dla winnych masakry pabianickiej: „W czasie strajku robotników przemysłu włókienniczego, podczas samorzutnie utworzonego pochodu strajkujących doszło do zatargu z policja, który to zatarg policja krwawo zlikwidowała. Bez należytego ostrzeżenia dano salwę do bezbronnego tłumu.. Przedstawiciele władz, nie wnikając w psychikę ludzi głodnych i walczących o podstawowe prawo do życia, stanęli na czysto formalnym stanowisku - zakazu pochodu – i nie czekając na rozejście się tłumu , polecił siłą rozpędzić zgromadzonych, nie cofając się przed użyciem broni palnej. Tragiczny przebieg manifestacji strajkujących pogrążył w żałobie nie tylko całe Pabianice, ale wszystkie ośrodki strajkujących włókniarzy oraz całą klasę robotniczą.”

Potem był proces w łódzkim Sądzie Okręgowym. 10 kwietnia 1933 roku stanęło przed trybunałem szesnastu robotników oskarżonych o rozpoczęcie zajść w Pabianicach. Jednym zarzucano, że byli ‘sprawcami”, innym – że brali udział w starciach z policją. Akt oskarżenia mówił też, że demonstracja pabianicka w dniu 17 marca była „planowanym aktem, mającym na celu zapoczątkowanie ruchu rewolucyjnego propagowanego przez Komunistyczną Partię Polski”.

Świadkowie wezwani przed oblicze sadu – byli wśród nich zwykli obywatele Pabianic, robotnicy, działacze związkowi – brew sugestiom prokuratora, utrzymującego, ze oskarżeni atakowali policję. Stwierdzali jednogłośnie, że wina leży właśnie po stronie policji. Tej policji, która – jak powiadali świadkowie – prowokowała strajkujących.

A oskarżeni – Leon Pakin, Jan Morawski, Feliks Osiński, Estera Sonnenberg i inni- przeważnie ludzie młodzi , z których wielu nie dobiegło trzydziestki … Zachowali podczas procesu postawę pełną godności. Żaden z nich nie przyznał się do winy. Oświadczyli, ze powodem rzucenia przez nich pracy i przyczyną udziału w strajku – była nędza.

Najsurowszy wyrok przypadł w udziale Pakinowi – sześć lat więzienia. Nie o wiele mniej, bo pięć lat otrzymał Morawski. Osińskiego i Esterę Sonnenberg skazano na cztery lata. Reszcie oskarżonych zasądzono wyroki poniżej trzech lat.

„Tragiczne dni w Pabianicach” taki tytuł nosił artykuł w łódzkiej Republice (11.04.1934) , który opisywał rozpoczęcie procesu uczestników zajść.

Przed sądem okręgowym rozpoczął się w dniu wczorajszym wielki, na trzy dni rozpisany, proces przeciwko winnym wywołania w dniu 17 marca roku ub. w Pabianicach krwawych zajść , które pociągnęły za sobą śmierć pięciu uczestników nielegalnego pochodu oraz ciężkie poranienie kilkunastu demonstrantów i tyluż posterunkowych.

Rozprawie przewodniczy wiceprezes Illinicz . Oskarża prok. Karski. Na ławie oskarżonych zasiadło 16 osób, a mianowicie: 27-letnia Estera Zonnenberg, 30-letni Jerzy Bogumił Fiszenbrand, 29-letni Jan Morawski, 43-letni Roman Frant, 33-letni Rudolf Heldan, 29-letni Józef Żuber, 26-letni Józef Żebrowski, 20-letni Jan Żebrowski, 26-letni Jan Pawłowski, 28-letni Feliks Osiński, 24-letni Gerszon Lajb Pakin, 29-letni Leon Młynarczyk, 24-letni Władysław Pawłowski, 28-letni Lucjan Jakubowski, 21-letni Leonard Sapiński i 31-letni Stanisław Piekarek.

Lista świadków obejmuje 70 nazwisk. Oskarżeni rekrutują się prawie wyłącznie ze sfery robotniczej, mają wykształcenie elementarne, niektórzy z nich byli już karani za przestępstwa polityczne.

Sprawa, którą rozpatruje sąd okręgowy, wiąże się ściśle z wielkim strajkiem włókniarzy w całym okręgu łódzkim; strajk ten – jak pamiętamy – ogłoszony został w dniu 6 marca roku ub.

Akt oskarżenia głosi, że w Pabianicach już od pierwszego dnia strajku powstały dwa komitety strajkowe: pierwszy utworzony z członków związku „Praca”, drugi – z członków związków klasowych. W tym ostatnim komitecie zasiadali niektórzy z oskarżonych – jak Morawski, Pakin i Osiński, których policja znała jako działaczy komunistycznych.. Przy komitecie klasowym powstały komisje lotne, do których weszli również niektórzy z oskarżonych – równocześnie członkowie KPP. Związek „Praca” nie chciał się połączyć w akcji strajkowej ze związkami klasowymi własnie z uwagi na zabarwienie polityczne komisji strajkowej klasowców.

W dalszym ciągu aktu oskarżenia czytamy o szeregu prób demonstracji i organizowania pochodów, które podejmowali oskarżeni. W dniu 8 marca został aresztowany Pakin za przewodniczenie masówce i za to, że kierował pochodem przez miasto – nie bez trudu rozproszonym przez policję.

Po aresztowaniu Pakina członkowie organizacji komunistycznych usiłowali znów zwołać masówkę; do zebranych przemawiali Morawski i Osiński – obaj oskarżeni.

Jeden z wywiadowców stwierdził, że członkowie komisji strajkowej spotykają się w piwiarni „Ambasador”. W dniu 14 marca w „Ambasadzie” byli obecni oskarżeni Młynarczyk, Zuber, Pawłowski i bracia Żebrowscy. Wywiadowca, siedzący przy sąsiednim stoliku podsłuchał rozmowę oskarżonych. Wynikało z niej, że oskarżeni zastanawiali się nad sprowadzeniem do Pabianic posła lub posłanki komunistycznej z Łodzi i ustalili, że Morawski w tym celu uda się do Łodzi.

W dniu 15 marca Morawski i Osiński wygłosili na wiecu przemówienia, utrzymane już w tonie wyraźnie podniecającym: wzywali do stworzenia komitetu strajkowego lewicy związkowej i do bardziej zdecydowanych demonstracji. Przemówienia nacechowane były gwałtownością i zawierały hasła wręcz rewolucyjne.

Już nazajutrz po tych przemówieniach do wiadomości policji doszło drogą konfidencjonalną, że na 17 marca szykują komuniści wystąpienia uliczne. Akt oskarżenia wspomina o tym, że przewidziane było demolowanie sklepów, a nawet pałacu Enderów. Najście na mieszkanie dyrektora firmy Krusche i Ender itd. Dnia tego wieczorem miał być przecięty główny kabel, zasilający Pabianice w prąd z elektrowni łódzkiej.

W dniu 17 marca odbywały się pertraktacje w ministerstwie w Warszawie pomiędzy delegatami przemysłowców i robotników. Gdy w dniu tym zebrał się tłum pod starostwem i gdy jeden z zebranych udał się po zezwolenie starosty na wiec – kilku oskarżonych agitowało w tłumie, by wiec odbył się niezależnie od zezwolenia. Działo się to w godzinach rannych. Mimo oporu zebranych, policji udało się rozproszyć strajkujących. Po południu jednak sytuacja stała się od razu o wiele poważniejsza. Tłum liczył już wtedy około 3 tysięcy ludzi i, śpiewając Czerwony Sztandar, kierował się na ulicę Fabryczną.

Około godziny 6-ej po południu dwa plutony policji pieszej i szwadron policji konnej zastąpił drogę tłumowi. Jednak przywódcy: oskarżeni Morawski, Osiński, Zuber, Sapiński i inni nawoływali do niecofania się i nacierania na policję.

Dalszy przebieg zajść maluje akt oskarżenia jak następuje:

Żądanie rozejścia się nie poskutkowało. Tłum kamieniami zaatakował policję i rozległy się strzały rewolwerowe. Widząc takie zachowanie się komisarz Giziński wydał rozkaz rozproszenia tłumu kolbami. Z trudem udało się tłum rozdzielić na dwie grupy, jedna w liczbie około 600, drugą zaś 2500 osób. Rozproszyć tych grup jednakże nie dało się i tłum atakował policjantów kamieniami wyrywanymi z bruku.

Wówczas rzucono bomby łzawiące lecz wskutek niepomyślnego wiatru nie odniosło to skutku. Komisarz Giziński zalecił oddać salwę na postrach. Niektórzy zaś z policjantów, szczególnie zagrożeni , zmuszeni byli użyć broni w obronie własnej . W tym czasie nadciągnął z trzecim plutonem policji komisarz Kieroński, a ponieważ tłum nacierał co raz gwałtowniej, policja zmuszona była użyć broni palnej, demonstranci zaś dla utrzymania się na pozycjach poczęli wznosić barykady. Ustawiając wozy na jezdni.

Dopiero po dwugodzinnej walce zdołano demonstrantów rozproszyć i opanować sytuację. Spośród uczestników pochodu zabitych zostało piec osób, zaś 18 policjantów odniosło rany.

W dniu wczorajszym odczytany został akt oskarżenia oraz przesłuchani podsądni. Nikt z nich nie przyznaje się do winy, tj. do udziału w zbiegowisku publicznym, które dopuszcza się gwałtu na osobie urzędowej (policja), albo zmierza do zamachu na osobę lub mienie, ani też, jak niektórzy z oskarżonych , do przynależności do KPP. Oskarżeni składają obszerne wyjaśnienia, podając, iż kierowali lub uczestniczyli w strajku o charakterze wyłącznie ekonomiczny, że nie podburzali tłumu do wystąpień przeciwko policji itd.

W godzinach popołudniowych zeznawali pierwsi z listy świadków – komisarze pokoju, kierujący akcją likwidowania manifestacji w Pabianicach oraz asp. Brylak, który oświetlił polityczną działalność oskarżonych.

W ciągu dnia dzisiejszego sąd niewątpliwie zakończy przesłuchiwanie świadków.

Jutro wygłoszone zostaną przemówienia.


http://nemesis.marxists.org/klaeber-barrikaden-an-der-ruhr5.htm



Republika (12.04.1934): W dniu wczorajszym w procesie przeciwko 16 oskarżonym o udział w tragicznych zajściach w Pabianicach z dnia 17 marca ub. r. sąd zakończył przesłuchiwanie świadków dowodowych, rekrutujących się przeważnie z niższych i wyższych funkcjonariuszy policji.

Świadkowie ci składali zgodne zeznania, dotyczące udziału poszczególnych oskarżonych w manifestacjach przed krytycznym dniem, oraz ich udziału w samych rozruchach.

Ze świadków obrony, przesłuchanych przez sąd w dniu wczorajszym na pierwszy plan wysuwają się zeznania Władysława Majchrowskiego i Władysława Raszpli. Pierwszy ze świadków jest sekretarzem związku zawodowego ”Praca” w Pabianicach, drugi sekretarzem związku klasowego.

Świadek Majchrowski oświadczył przede wszystkim, że strajk miał podłoże czysto ekonomiczne. Aby nie być gołosłownym, świadek przytacza, ze niektórzy robotnicy pracowali po 16 godzin dziennie, zarabiając po 3 złote, że w pracy panował stan bezumowny i że przemysłowcy wyzyskiwali tę sytuację tak dalece, iż masy robotnicze żyły w skrajnej nędzy. Na tym tle powstał strajk wyłącznie ekonomiczny. Świadek stwierdza dalej, że wprawdzie w Pabianicach istniały dwie komisje strajkowe – związku „Praca” i związków klasowych, jednak komisje działały wspólnie i przeważnie występowały solidarnie.

Analizując same zajścia – świadek twierdzi, że gdyby nie było błędnych zarządzeń, do przelewu krwi najpewniej by nie doszło. Świadek Raszpla zaczyna również od stwierdzenia, ze strajk miał charakter wyłącznie ekonomiczny. Zwycięstwo robotników było, jak się okazało zwycięstwem całego przemysłu, gdyż fabryki po strajku zaczęły produkować więcej niż przed strajkiem. Strajkujący zachowywali się przez czas strajku z całą lojalnością wobec rozporządzeń władz i wszelkie dyrektywy komisji strajkowej były wykonywane dokładnie.

Główni oskarżeni Morawski i Osiński – byli wraz ze świadkiem u starosty po zezwolenie na wiec i że świadkiem uzgadniali swoje poczynania. Sytuacja kierowników strajku była trudna, gdyż przemysłowcy wszelkimi środkami próbowali strajk złamać. Były przecież wypadki kiedy przemysłowcy przysyłali do mieszkań robotników swych zaufanych z namowami do podjęcia pracy. Robotnicy jednak, mimo nędzy, jaką w tym okresie przeżywali, wytrwali. Z pomocą przyszedł im zresztą magistrat Pabianic, który wyasygnował większą sumę na cele dożywiania strajkujących oraz duchowieństwo katolickie.

Świadek twierdzi dalej, że w Pabianicach istniała opinia, ze zajścia zostały spowodowane niewłaściwymi zarządzeniami dwóch urzędników, którzy zresztą w międzyczasie zostali z Pabianic przeniesieni do innych miast. Następnie świadek opisuje sam przebieg starcia ulicznego, różniący się w wielu szczegółach swych zeznań z aktem oskarżenia i z danymi, jakie podali sądowi świadkowie dowodowi.

Dalsi świadkowie wykazują na pytania obrony lub samych oskarżonych alibi podsądnych. Z zeznań tych świadków wynika, że niektórzy oskarżeni nie brali udziału w wiecach lub zajściach, wbrew danym zawartym w akcie oskarżenia.. W dniu dzisiejszym rozpoczną się przemówienia stron.

Republika (12.04.1934): W sprawie przeciwko szesnastu oskarżonym o udział w krwawych wypadkach pabianickich, sad kontynuował w dniu onegdajszym rozprawę do godziny dwunastej w nocy i dzięki temu jeszcze onegdaj, po wygłoszeniu przemówienia przez prok. Karskiego i mowach obrończych, przewód został zamknięty. Sad zapowiedział ogłoszenie wyroku na wczoraj.

O godzinie czwartej zostali wprowadzeni podsądni w liczbie 12, odpowiadający z więzienia. Oskarżeni, odpowiadający z wolnej stopy, przed umieszczeniem w ławie oskarżonych zostali poddani rewizji osobistej.

O godz. 4.15 wszedł sąd, po czym wiceprezes Ilinicz ogłosił wyrok, mocą którego skazani zostali 24 –letni Gerszon Lejb Pakin na 6 lat więzienia, 29 –letni Jan Morawski na 5 lat więzienia, 27-letnia Estera Zonnenberg na 4 lata więzienia, 30-letni Jerzy Bogumił Fiszenbrandt i 26-letni Jan Pawłowski każdy na 3 lata więzienia, 23-letni Feliks Osiński na 4 lata więzienia, 20-letni Leon Młynarczyk i 34-letni Rudolf Hajdan po półtora roku więzienia, 43-letni Roman Frant, 29-letni Józef Żuber, 26-letni Józef Żebrowski i 31-letni Stanisław Piekarek każdy na 1 rok więzienia, 28-letni Lucjan Jakubowski i 21-letni Leonard Wapiński po 10 miesięcy więzienia każdy, 24-letni Władysław Pawłowski został uniewinniony.

Skazani Zonnenberg, Fiszenbrandt, Morawski, Jan Pawłowski, Osiński i Pakin pozbawieni zostali praw obywatelskich na 10 lat, zaś Leon Młynarczyk na 5 lat.

W motywach sąd wskazał, że wydarzenia w Pabianicach były konsekwencją działań komunistów, którzy za wszelka cenę postanowili wykorzystać sytuację strajkową i strajk ekonomiczny przekształcić w strajk polityczny.

Już na początku strajku dał się zauważyć znaczny przypływ do Pabianic działaczy komunistycznych i to takich, którzy bądź byli już karani za nielegalna działalność polityczną, bądź też byli policji z tej działalności dobrze znani. Agitacja tych ludzi, natrafiając na podatny grunt, dała rychło rezultaty i strajk w szybkim tempie zmienił charakter i stał się strajkiem politycznym. Na czele akcji agitacyjnej stali Pakin, Morawski i Osiński, którzy całkowicie opanowali komisję strajkową. Najbliższymi ich współpracownikami i pomocnikami byli Fiszenbrandt, Jan Pawłowski i Zonnenberg.

Zonnenberg, podobnie jak Fiszenbrandt karana już za działalność komunistyczną odgrywała rolę łącznika pomiędzy komisją strajkową a okręgowym komitetem KPP.

O winie oskarżonych świadczy jeszcze i ten fakt, że niektórzy z nich ukrywali się bezpośrednio po zajściach.

Sąd zanalizował dalej zeznania świadków odwodowych, którzy podawali alibi niektórych oskarżonych. Sąd stwierdził, że zeznania tej kategorii świadków były z góry starannie przygotowane i że byli to krewni, sąsiedzi lub sympatycy oskarżonych. Były ponadto próby wpływania na tych świadków, o czym świadczy korespondencja niektórych podsądnych z więzienia, w której zawarte były wskazówki co do zeznań.

Sąd przy wymiarze kary zróżniczkował oskarżonych i podzielił ich na grupy. Do pierwszej zaliczył sąd tych z oskarżonych, którzy skazani zostali nie tylko za udział w rozruchach (art.163) ale i za przynależenie do nielegalnej partii politycznej (art. 97). W pierwszej grupie za głównych winnych uznał sąd Pakina i Esterę Zonnenberg. Z tego względu Pakin poniósł najwyższą karę (6 lat więzienia) a Zonnenberg nie została skazana równie wysoko, tylko z uwagi na jej zły stan zdrowia i sąd zmniejszył jej karę do 4 lat więzienia. Dalej idą Morawski (5 lat więzienia) i Osiński (4 lata).

Oskarżeni przyjęli wyrok spokojnie.

http://bc.wimbp.lodz.pl/dlibra/docmetadata?id=18948&from=publication


O „bohaterskiej walce robotników Pabianic” pisał Lucjan Kieszczyński w pracy „Powszechny strajk włókniarzy Łodzi i okręgu w 1933 r.” (1958).

Wypadki, jakie rozegrały się w marcu 1933 r. w Pabianicach, należą do bohaterskich tradycji polskiej klasy robotniczej.

Pabianice, miasto liczące wówczas około 50 000 ludności, było ważnym ośrodkiem włókienniczym.

Do największych zakładów należały: Krusche i Ender, zatrudniające 4 000 robotników, oraz Kindler – 2 000 robotników. Mniejsze zakłady zatrudniały łącznie do 1 000 osób.

KPP posiadała w Pabianicach duże wpływy i zahartowanych w bojach działaczy.

Sekretarzem KD KPP w Pabianicach był wówczas Leon Pakin, kierownikiem propagandy – Jan Morawski. Kierowniczką sekcji kobiecej – Estera Sonnenberg. KZM-em kierował Jan Pawłowski, a MOPR-em – Jerzy Bogumił Fiszebrand. Prócz tego aktywnymi działaczami KPP byli w tym czasie: Feliks Osiński (w zakładach Krusche i Ender); Rudolf Hajdan (członek „Soartakusa” i KPD); Józef Żuber; Roman Frant; Alfons Duczko. Poza tym działali: Jan Żebrowski; Leon Młynarczyk (jednocześnie organizator Rewolucyjnego Związku Poborowych); Lucjan Jakubowski; Józef Żebrowski; Robert Szymczyk; Józef Jaskulski; Antoni Russak; Antoni Suwara; Antoni Kubera i in.

Działaczami PPS w Pabianicach byli wówczas: Władysław Raszpla – przewodniczący KM PPS i sekretarz klasowego związku włókniarzy; Stanisław Szymczyk – delegat fabryczny; Tadeusz Jankowski – delegat zakładów jedwabniczych Preissa; Józef Kusa – działacz jednolitofrontowy OM TUR; Franciszek Błoch; Karol Sulej i in.

6 marca 1933

Gdy 6 marca dociera do Pabianic wieść o wybuchu strajku w Łodzi, już tego samego dnia – dzięki akcji KPP – stanęły zakłady Krusche i Endera ( 4 000 ludzi), Kindlera (2 000), a w następnym dniu Truskolaskiego, Siennickiego, Wajnsztajna, Jankowskiego, Preissa i inne – razem 6 900 ludzi, czyli ponad 98% fabryk przemysłu włókienniczego w Pabianicach.

Na czele strajku stanął jednolitofrontowy Komitet Strajkowy. W skład jego wchodzili m. in. znani działacze KPP: Jan Morawski, Leon Pakin, Feliks Osiński i in.

Komitet Strajkowy rozpoczął energiczną działalność, unieruchamiając cały przemysł pabianicki i czuwając, aby nie było łamistrajkostwa. Rozpoczęto zbieranie składek wśród mieszkańców dla rodzin strajkujących włókniarzy.

Wysłano robotników do pobliskich wsi, do chłopów, którzy chętnie dawali produkty rolne, zwłaszcza kartofle. Dawali także fornale z okolicznych dworów. Dawali sklepikarze i piekarze pabianiccy. Wszyscy mieszkańcy Pabianic i okolic popierali walkę robotników.

Od pierwszej chwili strajk przybrał ostry charakter. Przed pałacami fabrykantów gromadziły się tłumy, żądające polepszenia warunków pracy i płacy.

Demonstracje i pochody robotników odbywały się niemal codziennie i przeciągały się do późnej nocy. Początkowo policja widząc bojową postawę tłumów nie zawsze interweniowała.

7 marca 1933

We wtorek 7 marca KPP organizuje przy zbiegu ul. Zamkowej i Bagateli wieli wiec z udziałem 1 000 strajkujących robotników. Przemawiał kierownik pabianickiej organizacji KPP – Pakin. Przemówienie jego zawierało wezwanie mas do walki z uciskiem, nędzą i głodem, do walki przeciw rządom faszyzmu. Gdy Pakin wskazał na pałace bogatych fabrykantów, z tłumu rozległy się okrzyki: „Pod pałace, pod pałace!”, „Wyrzucić darmozjadów z puchowych łóżek!”

Tłum ruszył ul. Fabryczną, Moniuszki i Kilińskiego. Na czele pochodu szli komuniści, a wśród nich Leon Pakin. Przeciwko demonstracji, w obronie zagrożonych pałaców wysłano policję. U wylotu Zamkowej i Kilińskiego, obok fabryki Kruschego i Endera, doszło do starć. Policja palkami rozpędziła demonstrujące tłumy. Pakina schwytano, zbito do utraty przytomności i aresztowano. Robotnicy nie chcieli jednak ustąpić. Walka przeniosła się na ul. Kilińskiego. Po zacieklej walce wskutek przewagi policji, pochód został rozbity. W wyniku masakry szereg demonstrantów odniosło rany od pałek i kolb karabinowych.

9 marca 1933

W związku z aresztowaniem Pakina członkowie KZM 9 marca zawiesili na drutach telefonicznych przy zbiegu ul. Rocha i Zwierzyniec transparent domagający się uwolnienia Pakina. Gdy straż ogniowa usiłowała usunąć transparent, zebrały się tłumy strajkujących nie pozwalając go zdjąć. Dopiero policja rozproszyła zebranych.

Tegoż dnia lotne komisje strajkowe w asyście strajkujących robotników przepędzały pracujących jeszcze gdzieniegdzie łamistrajków, na skutek groźnej postawy kilkusetosobowego tłumu, zebranego przed fabryką, zaprzestano pracy.

Wobec nieustannych burzliwych demonstracji sprowadzono dodatkowe oddziały policyjne z Tomaszowa i innych miast. Zaostrzono pogotowie policyjne, jednak posterunki porozstawiane w mieście nie odstraszyły robotników.

10 marca 1933

10 marca odbył się w Domu Robotniczym przy ul. Bagatela wielki wiec strajkujących z udziałem 3 000 osób.

Po przemówieniach działaczy KPP i członków Komitetu Strajkowego uformował się pochód, który ruszył w kierunku Zamku. Pochód miał imponujący charakter: śpiewano „Międzynarodówkę”, wznoszono okrzyki przeciw faszyzmowi, przeciw terrorowi.

Obok fabryki Kindlera policja piesza i konna usiłowała rozpędzić pochód. Doszło do starć. Demonstranci obrzucili policję kamieniami i poturbowali jednego policjanta, ściągając go z konia. Kilku policjantów odniosło lżejsze obrażenia.

Celem zastraszenia robotników wieczorem tegoż dnia władze policyjne wydały zarządzenie o zamknięciu Domu Robotniczego aż do odwołania oraz aresztowały szereg aktywnych podczas strajku robotników, wśród nich wielu działaczy KPP.

Zamknięcie Domu Robotniczego i represje wywołały jednak jeszcze większe oburzenie i wrzenie wśród robotników. Robotnicy szykowali się do odparcia ataków rządu i burżuazji. Z drugiej strony również władze przygotowywały się do krwawej rozprawy z robotnikami.

Do Pabianic ściągano pospiesznie coraz nowe posiłki policyjne. Miasto sprawiało wrażenie jakby obozu wojskowego. Robotnicy na ulicach byli bacznie obserwowani przez tajnych agentów.

Robotnicy pod przewodem działaczy KPP organizują wiece i coraz śmielej występują przeciw faszystowskiej policji. Na wiecach tych aktywną rolę odgrywają m. in. komuniści Morawski i Osiński.

15 marca 1933

15 marca odbył się potężny wiec robotniczy z udziałem 10 000 osób, na którym Morawski i Osiński wygłosili przemówienia. Wezwali oni robotników do utworzenia jednego komitetu strajkowego (były dwa odrębne legalne komitety strajkowe: Komitet Strajkowy „Praca” i Komitet Strajkowy Związków Klasowych) pod kierownictwem Lewicy Związkowej i do nieustępliwości względem fabrykantów. Tego samego dnia odbyła się tajna narada aktywistów KPP, na której postanowiono sprowadzić do Pabianic posła komunistycznego, Wacława Rożka (zastępca członka KC KPP, poseł na Sejm III Kadencji II RP, członek Klubu Komunistycznej Frakcji Poselskiej, burmistrz Czeladzi 1927/1928, zginął w ZSRR).

17 marca 1933

W dniu 17 marca strajkujący włókniarze otrzymali wiadomość, że toczące się od 16 marca w Warszawie w Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej pertraktacje między przemysłowcami a delegacją związków włókniarzy zostały zerwane, ponieważ przemysłowcy odrzucili żądania robotników. Robotnicy domagali się od związku klasowego włókniarzy zwołania wiecu. Sekretarz związku Raszpla pod naciskiem Lewicy Związkowej wyraził zgodę na zwołanie wiecu w Domu Robotniczym przy ul. Bagatela. Na wezwanie komunistów i Lewicy Związkowej na wiec zaczęły masowo ściągać tłumy, wśród których było mnóstwo kobiet z dziećmi. Jednakże policja zamknęła Dom Robotniczy, nie chcąc dopuścić do wiecu.

Robotnicy postanowili odbyć wiec pod gołym niebem, domagając się równocześnie otwarcia Domu Robotniczego. Na wiecu delegaci złożyli sprawozdanie z działalności Centralnego Komitetu Strajkowego. Przemawiali także miejscowi działacze KPP i Lewicy Związkowej: Morawski i Osiński.

Zgromadzeni wznosili raz po raz okrzyki na cześć KPP i Związku Radzieckiego, przeciw rządowi faszystowskiemu. Gdy więc dobiegł końca, raszpla wezwał do spokojnego rozejścia się. Masy, wzburzone postawą przemysłowców, nie chciały się jednak rozejść. Komuniści wezwali zebranych do urządzenia przed pałacami fabrykanckimi demonstracji protestacyjnych przeciw stanowisku przemysłowców, odrzucających żądania robotników. Uformował się pochód. Na czoło pochodu wysunęli się komuniści.

Pochód śpiewając „Międzynarodówkę” ruszył ul. Bagatela, Fabryczną i Moniuszki pod pałace fabrykantów. „Na czele pochodu – pisze w swych wspomnieniach Józef Żuber, działacz KPP, uczestnik demonstracji – szedł Jan Pawłowski z żoną, Morawski, Duczko i ja z żoną.” Tak doszli do ul. Krótkiej, gdzie natknięto się na policję ukryta w portierni fabryki Preissa.

Oto jak bezpośredni uczestnicy pochodu opisują starcia i walki z policją:

„Pochód liczył ponad 5 000 ludzi. Pierwszy atak policji został odparty. Policja się cofnęła, masa również, by uzbroić się w kamienie. Część tchórzliwsza pierzchła w boczne ulice, reszta zaatakowała policję. Policja po raz drugi musiała się cofnąć; pochowała się w zaułki i rozpoczęła ogień. Pierwsza salwa trafiła w bruk, od odpadków kamieni kilku poraniono.

Po pierwszej salwie tłum znów atakuje policjantów. Znów policja się cofnęła. Dopiero w trzecim ataku komisarz szablą przeszył robotnika, któremu wszystkie wnętrzności na wierzch wylazły. Tłum porwał ociekającego krwią zabitego i niósł na rękach, a potem położył na szynach tramwajowych wstrzymując tramwaj, który został zdemolowany. Następnie dalej demonstrowaliśmy, nacierając na policję. Dopiero za czwartym razem padły salwy do demonstrujących. Pięciu zabitych i piętnastu rannych”

Pierwszy padł Zygmunt Berlak z KZM, ślusarz, potem zwalił się na bruk ciężko raniony Stefan Żuchowski, działacz KPP, tkacz. Robotnicy biorą go na ręce. Brocząc krwią usiłuje jeszcze kierować obroną. Konającego wynoszą z pola walki. Na ul. Zamkowej zmarł na rękach towarzyszy. Padają nowe ofiary: Józef Sokołowski, sympatyk KPP, bezrobotny, Herman Pusz i Stefan Sitkiewicz, tkacz. Na bruk padają ciężko ranni: Tadeusz Młynarczyk, Jan Żebrowski, Stanisław Żebrowski, Albin Kociołek i in. Wielu z nich to członkowie lub sympatycy KPP i KZM. Ale po stronie policji też są straty: 18 rannych, z czego 3 ciężko ranionych kamieniami.

Walczący nie chcą się jednak poddać. W pewnym momencie zaczynają wznosić barykady w bramach domów i na jezdni ustawiając różne wozy i beczki wyciągnięte z podwórek, bez przerwy obrzucając policję kamieniami. Na odcinku kilkudziesięciu metrów wyrwano wszystkie kamienie z bruku, posługując się żelaznymi prętami. Krew poległych i rannych potęgowała wściekłość i upór walczących. Policja musiała zdobywać metr po metrze, pozycję po pozycji. Zaciekła, uporczywa walka trwała blisko dwie godziny. Wreszcie ulegając przemocy uzbrojonej „po żeby” policji robotnicy Pabianic musieli się wycofać. Wycofując się z pola walki demonstranci wybili szyby w pałacach fabrykantów: Preissa, Żarskiego, Kruschego i Endera , i innych oraz uszkodzili przewody elektryczne na linii Pabianice – Łódź.

18 marca 1933

Na drugi dzień (w sobotę) strajkujący robotnicy wyszli masowo na ulicę, głośno komentując wypadki poprzedniego dnia. Słyszało się wypowiedzi: „Żałujemy tylko, żeśmy nie mieli broni”. W obawie przed powtórzeniem się demonstracji ściągnięto z innych miast mnóstwo policji. Gęsto rozstawione po ulicach patrole policyjne rozpędzały gromadzące się tłumy. Dwa samochody pancerne krążyły bezustannie po mieście.

W nocy z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę dokonano masowych aresztowań wśród działaczy komunistycznych i Lewicy Związkowej (nielegalna centrala związku zawodowego kierowana przez KPP działająca w latach 1931-1935). Aresztowano prawie cały pabianicki Komitet Strajkowy. Łącznie aresztowano 50 osób. Niektórym działaczom KPP udało się uniknąć aresztowania, musieli się jednak ukrywać. Morawski, Duczko, Osiński, Sonnenberg i jeszcze kilku ukrywali się u chłopów w okolicznych wsiach; Prawda i Szynkielew. Po pewnym czasie zostali jednak także aresztowani.

Również w tym dniu aresztowano 18 działaczy KPP w Łodzi, członków Centralnego Komitetu Strajkowego: T. Borowiakową, M. Kantora, A. Leśniaka, Cz. Krzemińskiego, W. Gapczyńskiego, A. Linkego, T. Dzięcielskiego, K. Bonczyka i in.

Mimo represji i terroru bojowy nastrój nie opuszczał robotników i udzielał się nawet dzieciom. W sobotę w związku z przypadającymi w niedzielę 19 marca imieninami Piłsudskiego w szkołach rozdawano dzieciom cukierki. W dwóch szkołach – nr 18 i 23 – dzieci nie chciały przyjąć cukierków mówiąc: „ wczoraj częstowaliście kulami, a dziś cukierki dajecie”. Chłopcy zaś jednej ze szkół urządzili demonstrację śpiewając „Pierwszą Brygadę przerobioną na łobuzerski język”.

Na znak solidarności i protestu przeciw masakrze przyłączyły się w Pabianicach do strajku: papiernia, fabryka chemiczna, młyny, Kasa Chorych, magistrat – razem około 10 000 osób.

Dowiedziawszy się o wypadkach pabianickich KC KPP wydaje odezwy, wzywając do masowych protestów przeciw zbrodni pabianickiej, do walki o pełne zwycięstwo strajku. W odezwie KC KPP czytamy:

„Robotnicy! Chłopi! Potworną zbrodnię popełnił rząd faszystowski w Pabianicach. Demonstracja strajkujących włókniarzy została zasypana kulami zbirów policyjnych.

5 włókniarzy zabitych, kilkudziesięciu rannych. Krwawa dyktatura faszystowska nie szczędzi kul, aby tylko złamać potężny strajk włókniarzy. Robotnicy! W odpowiedzi na mord w Pabianicach stańcie do masowego protestu. Uchwalajcie rezolucje, przeprowadzajcie strajki demonstracyjne, zbierajcie składki na zaopatrzenie rodzin zabitych. Jednocześnie spieszcie z pomocą bohaterskim włókniarzom w ich walce strajkowej. Nie pozwólmy na złamanie strajku, który rozszerzył się na wszystkie ośrodki włókiennicze. Łódź robotnicza walczy o interesy całej klasy robotniczej…”

Inna odezwa OK KPP Łódź wzywała klasę robotnicza Łodzi do masowego udziału w pogrzebie zamordowanych włókniarzy Pabianic.

Wezwanie to znalazło szeroki oddźwięk wśród mieszkańców Łodzi. Zaczęto szykować się do pochodu do Pabianic na pogrzeb, który miał się odbyć we wtorek 21 marca. Tymczasem władze nie chcąc dopuścić do wystąpień i demonstracji postanowiły urządzić pogrzeb wcześniej i po kryjomu. Zawiadomiono tylko rodziny zabitych (ciała ofiar znajdowały się w prosektorium) i komitet organizacyjny pogrzebu. Policja wyznaczyła na zorganizowanie pogrzebu tak krótki termin, ze komitet organizacyjny oświadczył, iż nie jest w stanie tego dokonać. Wobec tego pogrzeb urządziła policja – w poniedziałek 20 marca.

Duchowieństwo katolickie i ewangelickie odmówiło udziału w pogrzebie.

Mimo olbrzymiej ilości policji na cmentarzu zaczęli gromadzić się tam najbliżej mieszkający robotnicy. Żadnych przemówień nie było jedynie ktoś wzniósł kilka okrzyków przeciw terrorowi i faszyzmowi.

O pogrzebie, który odbył się w poniedziałek, organizacja łódzka KPP początkowo nie wiedziała. Dlatego też we wtorek – jak zapowiadano – od rana zaczęły się gromadzić tłumy na Górnym Rynku. Chwilowa dezorganizacja i zamieszanie ogarnęły zebranych, gdy dowiedzieli się z porannej prasy, że pogrzeb zamordowanych odbył się poprzedniego dnia.

Ktoś z Pabianic zawiadomił, że starostwo powiatowe w Łasku zgodziło się, aby we wtorek po południu składano wieńce na grobach ofiar. Wobec tego KPP rzuciła hasło manifestacyjnego pochodu do Pabianic i urządzenia demonstracji przy grobach.

„Otrzymałem wraz z Jeziorskim, Koperem i innymi od partii zadanie zorganizowania pochodu do Pabianic – opowiada Józef Pokorski. – Gdy około godziny 10 między Bednarską a Doroty zebrały się wielkie tłumy, uformowaliśmy pochód, który ruszył ul. Pabianicką, w stronę mostu kolejowego. Po przejściu kilkuset metrów drogę zagrodziła nam policja, zaczęła ona brutalnie rozpędzać pochód, bijąc kolbami i pałkami”.

Mimo to policji nie udało się całkowicie rozbić pochodu. Rozproszeni demonstranci przedostali się bocznymi ulicami na szosę pabianicką i zebrali się ponownie za mostem kolejowym. Znowu zorganizowano pochód, który doszedł do Marysina. Przy zakręcie szosy prowadzącej do Rudy Pabianickiej demonstracji liczącej 300 osób zagrodzili drogę dwaj policjanci, pełniący warte na rogatce miasta. Wezwali oni demonstrantów do rozejścia się. W odpowiedzi uczestnicy demonstracji obrzucili ich kamieniami. Policjanci zaczęli strzelać w powietrze. Przywódcy pochodu, nie chcąc dopuścić do nowego rozlewu krwi, wydali rozkaz rozproszenia się i zebrania dalej (za remiza tramwajową na górce). Zaciekłość tłumu jednak była tak wielka, że nie chciano ustąpić. Gdy nadjechał tramwaj z Tuszyna, zatrzymano go i chciano przewrócić, aby zbudować barykadę. To się jednak nie udało, gdyż zaalarmowana strzałami nadjechała z pobliskiego komisariatu policja konna i rozproszyła demonstrantów, którzy małymi grupkami zaczęli przekradać się przez pola do Pabianic. W ciągu całego przedpołudnia szli ludzie polami do Pabianic, nadrabiając często wiele kilometrów, aby nie spotkać się z policją.

Ogółem przybyło pieszo z Łodzi do Pabianic (15 km) niedużymi grupami przez pola około 4 000 robotników. Prócz tej tak licznej delegacji z Łodzi przybyły delegacje ze wszystkich miast okręgu łódzkiego. Przybyli także licznie chłopi z okolicznych wsi: Jutrzkowic, Bychlewa, Rydzyn, Prawdy, Szynkielewa, Górki Pabianickiej. Wielka manifestacja licząca kilka tysięcy ludzi ruszyła od ul. zamkowej na cmentarz. Na cmentarzu liczba zgromadzonych doszła do 18 000. Tak wielkiej manifestacji nie widziały jeszcze Pabianice. Na grobach zabitych złożono wielką ilość wieńców. Przemawiali przedstawiciele związku klasowego: Szczerkowski i Raszpla.

Tegoż dnia w mieście na znak żałoby robotnicy umieścili w oknach i w witrynach sklepów żałobne chorągiewki.

Jeszcze w ciągu następnych dni odbywały się manifestacje żałobne. Przybyli robotnicy z Lodzi, Zgierza, Aleksandrowa, Ozorkowa, hutnicy z Piotrkowa, metalowcy z radomska. Przybywały delegacje chłopów z całego województwa łódzkiego ze sztandarami, kwiatami, wieńcami. Wszyscy oni pragnęli złożyć hołd bohaterom – mimo represji policji, która pilnowała dróg i obstawiła Pabianice, nie chcąc przepuścić ludzi przekradających się przez lasy, ,pola i boczne drogi. Przez długi czas groby zamordowanych pokryte były kwiatami.

Na wieść o wypadkach pabianickich w całej strajkującej Łodzi odbyły się masówki i wiece protestacyjne, które policja nieustannie rozpędzała.

Krwawa masakra robotników pabianickich wywołała oburzenie całego kraju. Ze wszystkich stron posypały się ostre protesty. Klub poselski PPS złożył w Sejmie interpelację protestującą przeciw terrorowi policji i domagającą się ukarania winnych:

„… w czasie strajku robotników przemysłu włókienniczego – czytamy w interpelacji – podczas samorzutnie utworzonego pochodu strajkujących doszło do zatargu z policją, który to zatarg policja krwawo zlikwidowała. Bez należytego ostrzeżenia dano salwę do bezbronnego tłumu … przedstawiciele władz, nie wnikając w psychikę ludzi głodnych i walczących o podstawowe prawo do życia, stanęli na czysto formalnym stanowisku – zakazu pochodu – i nie czekając na rozejście się tłumu polecili silą rozpędzić zgromadzonych, nie cofając się przed użyciem broni palnej. Tragiczny przebieg manifestacji strajkujących pogrążył w żałobie nie tylko całe Pabianice, ale wszystkie ośrodki strajkujących włókniarzy oraz całą klasę robotniczą.”

Gazeta Pabianicka omawiając przyczyny wypadków pabianickich tak pisze:

„Po bruku naszego miasta polała się krew … Na dnie tej strasznej pabianickiej tragedii jest przede wszystkim głód. I to nie głód w jakimś przesadnym określeniu, ale najprawdziwszy, najdosłowniejszy głód. Przecież przyczyną strajku, jaki teraz wybuchł we włókiennictwie, jest wyłącznie beznadziejna, niewiarygodna nędza robotnicza, a nie żadne polityczne czy jakiekolwiek inne cele. To trzeba sobie przede wszystkim uświadomić, by nie ulec tendencyjnej sugestii. Ta nędza wywołała strajk, a wieść, że rokowania rozbiły się, że zatem nastanie dalszy okres coraz większego głodowania i pogarszania się jeszcze w przyszłości już i tak nieznośnych warunków życia, doprowadziła rzesze robotnicze do wrzenia i w konkluzji do tych smutnych zajść.”

Pod wrażeniem wypadków w Pabianicach 20 marca stanęła Schlӧsserowska Manufaktura w Ozorkowie, dotychczas pracująca (m. in. dlatego, że robotnicy byli wyczerpani częstymi strajkami).

Do Komitetu Strajkowego weszli tam m. in.: Tadeusz Pisera, Jakub Kasprzak, Anna Jeske, Anna Garczyńska, Marek Rosiński, Tadeusz Dąbrowski i in. Większość z nich to działacze KPP lub Lewicy Związkowej.

W wielu ośrodkach przemysłowych dochodzi do protestacyjnych strajków solidarnościowych, skierowanych przeciw terrorowi rządowemu. 21 marca robotnicy Częstochowy i okolic przerwali pracę na pół godziny. W czasie strajku wybrani przez ogół robotnicy przeprowadzili zbiórkę pieniężną i odzieżową dla rodzin poległych włókniarzy pabianickich i na rzecz strajkujących.

Energicznie zaprotestowała przeciw okrucieństwu władz warszawa. Komitet Warszawski KPP już nazajutrz po masakrze, bo 18 marca, wydał dyrektywy wszystkim komitetom dzielnicowym, polecając im rozwinąć szeroką akcję protestacyjną przeciw mordowi w Pabianicach oraz wykorzystać tę akcję dla wyrażenia solidarności i poparcia strajkującym włókniarzom. KPP wezwała masy do organizowania wieców, strajków i demonstracji protestacyjnych. Przygotowano 20 000 odezw, plakatów, klepsydr żałobnych i 10 000 motylków (okolicznościowe ulotki z jednym hasłem). Całe dzielnice – zwłaszcza robotnicze – zostały nimi wyklejone, mimo, że przyłapanie z nielegalną odezwą KPP lub klepsydrą groziło ciężkim pobiciem i więzieniem.

W odezwach tych warszawska organizacja KPP wezwała klasę robotnicza do powszechnego strajku protestacyjnego, solidarnościowego i przeciw terrorowi w dniu 23 marca (tzn. w dniu, w którym miał się odbyć strajk generalny w Łodzi). W wielu zakładach pracy, jak np. w przędzalni „Wola”, u Lilpopa, w „Druciance”, „Parowozie”, odbyły się wiece protestacyjne, na których uchwalono przyłączenie się do strajku.

Przeciw strajkowi wystąpił prawicowy przywódca PPS – Kwapiński. Podczas gdy delegacja Lewicy Związkowej żądała proklamowania strajku dla poparcia włókniarzy i jako wyraz protestu przeciw mordowi w Pabianicach – Kwapiński wypowiedział się przeciwko strajkowi, gdyż „nic nie da włókniarzom”. Mimo to 23 marca stanęło w Warszawie szereg fabryk, zatrudniających łącznie 3 000 robotników. Prócz tego stanęło wiele warsztatów szewskich, zakładów drzewnych i in.

Solidarność polskiego proletariatu przejawiła się także i w innych formach. Jej wyrazem była np. pomoc dla rodzin poległych robotników. W całym kraju rozpoczęły się zbiorki pieniężne i żywnościowe, które istotnie stanowiły poważną pomoc.

W Warszawie np. pracownicy Kasy Chorych zebrali dla rodzin poległych 107 zł, w Baranowicach (na Białorusi Zachodniej) Związek Kolejarzy zebrał pokaźną kwotę pieniężną.

Obok darów pieniężnych składano także dary w naturze. Komórka MOPR (Międzynarodowa Organizacja Pomocy Rewolucjonistom) w Krosnach koło Pruszkowa np. zebrała w okolicznych wsiach dla rodzin poległych produkty żywnościowe: ser, jaja i masło. Pieniądze zostały wysłane do Kroniki, legalnego tygodnika komunistycznego wychodzącego bardzo krótko w tym czasie na terenie Łodzi.

Bohaterska walka robotników Pabianic stała się równocześnie bodźcem do dalszego zaostrzenia walki strajkowej, umocniła solidarność włókniarzy oraz ich postanowienie wytrwania w walce aż do zwycięskiego końca.

Jeden z pabianickich komunardów zamieścił opis pamiętnego starcia z policją w Nowym Przeglądzie nr 5-6/1933, organ prasowy Komunistycznej Partii Polski.

W piątek 17. marca z powodu przewlekania pertraktacji w Warszawie masy domagały się zwołania wiecu. Pod naciskiem lewicowych delegatów pepeesowiec Raszpla zwołał wiec. Kontakt mas z komisją strajkową był pepeesowcom nie na rękę. Toteż Raszpla, jako miejscowy kierownik związków zawodowych, w porozumieniu z policją, zamknął Dom Robotniczy. Postanowiliśmy zwołać wiec, domagać się otwarcia domu i pod domem zorganizować demonstrację. Na wiecu delegaci złożyli sprawozdanie z Centralnej Komisji Strajkowej w Łodzi, potem pochód został skierowany pod Dom Robotniczy. Raszpla widząc bojową postawę tłumu przemówił z okna Domu do robotników. Wtedy wszyscy zakrzyknęli: „Zdrajca! Otwieraj Dom, nie mamy gdzie obradować”. Gdy usiłował uspokoić zebranych, posypały się kamienie. Raszpla uciekł. Zaintonowaliśmy Międzynarodówkę i ruszyliśmy pochodem w kierunku miasta, w dzielnicę pałaców burżuazji.

Pochód liczył ponad 5 000 ludzi. Pierwszy atak policji został odparty. Policja się cofnęła, masa również, by uzbroić się w kamienie. Część tchórzliwsza pierzchła w boczne ulice, reszta zaatakowała policję. Policja po raz drugi musiała się cofnąć, pochowała się w zaułki i rozpoczęła ogień. Pierwsza salwa padła w bruk, od odprysków kamieni kilku poraniono. Po pierwszej salwie tłum znów atakuje policjantów. Znów policja się cofnęła. Dopiero w trzecim ataku komisarz szablą przeszył robotnika, któremu wszystkie wnętrzności na wierzch wylazły. Tłum porwał ociekającego krwią zabitego i niósł na rękach, a potem położył na szynach tramwajowych, wstrzymując tramwaj, który został zdemolowany. Następnie dalej demonstrowaliśmy nacierając na policję. Dopiero za czwartym razem padły salwy w demonstrujących – pięciu zabitych i 15 rannych.

Robotnicy uciekając, tłukli szyby w pałacach fabrykantów. Na całej linii Pabianice – Łódź zostały uszkodzone przewody elektryczne. Nazajutrz robociarze znów wylegli na ulice. Słychać było glosy: „Żałujemy tylko żeśmy nie mieli broni.” W obawie przed powtórzeniem zajść ściągnięto do Pabianic 3 000 policjantów. Prawdziwy stan oblężenia.

W sobotę popołudniu na ulicach widać było tylko bagnety i granatowe mundury. Po mieście krążyły dwa auta pancerne i rozstawione były karabiny maszynowe. W nocy przeprowadzono masowe areszty. W niedzielę 19 marca przypadały imieniny dziada. Z tego powodu w sobotę rozdawano dzieciom w szkołach powszechnych cukierki. W dwóch szkołach nr 18 i 23 dzieci odmówiły przyjęcia: „Wczoraj częstowaliście nas kulami a dziś dajecie cukierki”. W innej szkole w starszych oddziałach chłopcy urządzili demonstrację śpiewając „ Pierwszą Brygadę” na sposób łobuzerski. W niedzielę na cmentarzu, na grobie zabitych było 15 000 ludzi, w tym połowa z Łodzi.


Leszek Skrzydło w książce „Rody fabrykanckie”, 2003 zamieścił wspomnienie Michała Piechoty, świadka tragicznych wydarzeń w Pabianicach podczas strajku w 1933 roku.

Skoro o robotnikach mowa, wypada odnotować, że również w latach międzywojennych losem robotników kierował nie tylko kaprys fabrykanta, ale także koniunktury na rynkach krajowych i zagranicznych. Ogólnoświatowy kryzys w 1929 r. najboleśniej dotknął właśnie robotników: oznaczał mniejsze zarobki, skracanie tygodnia pracy do trzech dni albo po prostu redukcję. Były protesty, były demonstracje na ulicach i był strajk okupacyjny w fabryce. W roku 1933 na ulicach Pabianic polała się krew – w starciu z policją zginęło kilku robotników, kilkudziesięciu odniosło rany. Michał Piechota, rzemieślnik wykonujący różne prace zlecone dla zakładów, był wtedy w wojsku, ale akurat przyjechał na urlop do domu i widział, co się działo.:

- Jak przyjechałem, to już się gotowało. Wszędzie konna policja, mało ich było, to jeszcze sprowadzili. Ludzie chcieli pomoc tym, co za brama fabryczną byli u Kruschego, bo to był strajk okupacyjny. Jak się już za duży tłum zebrał, to policja końmi wpadła, zaczęli tratować. Czterech zostało zabitych. Jeden to był mój kolega, zaraz z następnego domu przy Zamkowej, nazywał się Sokołowski. Był komitet, który chciał ich pochować wszystkich razem, ale jedna rodzina się nie zgodziła, więc tylko trzech było razem pochowanych. Miejsce było ogrodzone, były tabliczki z nazwiskami i że zostali zamordowani przez policję. Ale rozruchy trwały dalej, aż w to wszystko wtrącił się ksiądz Petrzyk, proboszcz z parafii Najświętszej Marii Panny. To on, żeby pomóc tym, co byli za brama, wymyślił, żeby zorganizować kuchnię i nosić jedzenie do zakładu. I tak się stało: ludzie się za to wzięli, skombinowali kotły, gotowali i nosili tym za bramę, ale przecież spokoju dalej nie było. Wszędzie policja na koniach. Ludzie zaczęli się gromadzić po różnych bocznych ulicach. Policja zwęszyła i chciała ich w kółko wziąć. No to ludzie gdzie? Do kościoła, a policja za nimi. Kilku znowu dostało nahajkami, zostali okaleczeni, polała się krew. Widział to wszystko ksiądz, wpadł do kościoła, wyskoczył z krzyżem i krzyknął: A wy psubraty, na Dom Boży najazd robicie, wynocha stąd, bo wam tym krzyżem kości poprzetrącam! – Ale znalazł się jeden odważny i krzyknął: Brać go! Obstąpili go końmi w koło i chcą go brać. No to ksiądz wziął w jedną rękę krzyż, drugą złapał za sutannę i te guziki tylko prysnęły. Sutanna się otworzyła do samego dołu i spod sutanny wyjrzał mundur w stopniu podpułkownika, a na mundurze krzyż Virtuti Militari. Wtedy któryś ze starszych tej policji do czapki zasalutował. Ten krzyż, który ksiądz trzymał, był mniej ważny dla nich, ten z Chrystusem, ale ten drugi uznali za ważny, za ważniejszy. Wszyscy stanęli na baczność, przodownik dał rozkaz spocznij i wycofać się. No i odeszli. Ludziom to trochę ulżyło, bo okazało się, że znalazł się ktoś, kogo się boją i kapitulują. Sytuacja w mieście zaczęła się uspokajać, jeszcze było parę dni i strajk się zakończył.


http://bc.wimbp.lodz.pl/dlibra/docmetadata?id=39390&from=publication

http://bc.wimbp.lodz.pl/dlibra/docmetadata?id=26574&from=publication


Gazeta Pabianicka z 26 marca 1933 r. zamieściła wypowiedź ks. Leopolda Petrzyka CM dotyczącą wydarzeń marcowych w mieście.

Czy nie ma z tego wyjścia?

Po bruku naszego miasta polała się krew robotnicza. Wielka to tragedia, boć szkoda tych ludzi zabitych, ale i dlatego wielka, że temu, komu zależy na wykopywaniu przepaści między polskim społeczeństwem a polską policją, na odwróceniu uwagi od siebie, udało się to znakomicie. Pewno, że ludzie nie powinni atakować policji kamieniami, pewno, że policja nie mogła się pozwolić rozbroić tłumowi, wreszcie pewno, że w tej demonstracji komuniści swe ręce maczali… ale na dnie tej strasznej pabianickiej tragedii jest przede wszystkim głód. I to nie głód w jakimś przesadnym określeniu, ale najprawdziwszy, najdosłowniejszy głód.

Przecież przyczyną strajku, jaki teraz wybuchł we włókiennictwie jest wyłącznie beznadziejna, niewiarygodna nędza robotnicza, a nie żadne polityczne, czy jakiekolwiek inne cele. To trzeba sobie przede wszystkim uświadomić, by nie ulec tendencyjnej sugestii. Ta nędza wywołała strajk, a wieść, że rokowania rozbiły się, że zatem nastaje dalszy okres coraz większego głodowania i pogarszania się jeszcze w przyszłości, już i tak nieznośnych warunków życia, doprowadziła rzesze robotników do wrzenia i w konkluzji do tych smutnych zajść. Że faktycznie nędza jest ogromna i ona tylko jest przyczyna obecnego strajku, podam szereg dowodów, opartych na najwiarygodniejszych źródłach, bo czerpanych z pierwszej ręki.

Rzesze robotnicze naszego miasta rozpadają się na dwie grupy: bezrobotnych i mających pracę. Bezrobotnych jest około 3.000 osób. Z tych jedni otrzymują tzw. zasiłki doraźne w wysokości 21 zł na rodzinę na miesiąc. Wysokość tego zasiłku wzrasta nieco w miarę większej ilości członków rodziny niż 3 osoby. To znaczy otrzymują na wyżywienie rodziny składającej się z 3 osób 70 gr na dzień dla wszystkich. Takich jest około 400 rodzin.

Inni pracują na „robotach publicznych”. Jest ich obecnie 555 ludzi. Ci wykonują pracę zupełnie obcą swemu fachowi, otrzymują: kobiety 3 zł za dzień pracy, a mężczyźni 3,50 zł. Tej pracy mają 2 dni w tygodniu. Zatem na utrzymanie rodziny, w tym wypadku obojętnie z ilu członków się składającej, mają 6 do 7 zł tygodniowo.

Wreszcie wielka ilość bezrobotnych, bo 2300 korzysta z pomocy Komitetu do Spraw Bezrobocia. Ci nie otrzymują żadnych pieniędzy, natomiast jedni (300 osób) raz dziennie dostają ½ litra zupy i ¼ kilo chleba na osobę na osobę dziennie. Więcej nic. Proszę więc wyobrazić sobie sytuację materialna tych wszystkich ludzi. Od blisko 2 lat, czym żyją? Posiłek zasadniczy: herbata z chlebem na śniadanie, obiad i kolację.

Ale sa uprzywilejowani. Ci co mają pracę. Takich jest w Pabianicach mniej więcej do 6.000. Wielkie firmy (Krusche-Ender czy Kindler) płacą nieźle, bo za dzień pracy 4 do 5 zł. Szkoda tylko, że tej pracy jest w tygodniu 2 lub 3 dni. Zatem robotnik w tych większych firmach pracujący, zarabia tygodniowo do 15 zł przeciętnie.

Natomiast horrendalne wprost stosunki, wołające o pomstę do Boga, panują w mniejszych fabryczkach tzw. budach, będących przeważnie w rękach żydowskich, a których w ostatnich latach namnożyło się jak grzybów. To są największe dziś pasożyty i krzywdziciele robotnikow. Rzeczy nie do wiary. Robotnik w nich zarabia za dzień pracy (8 pełnych godzin) 80 groszy. W niektórych podnosi się płaca, ale w najlepszym razie dochodzi do 2 zł. Co więcej, niektóre firmy żądają 9 godzin pracy wbrew wszelkim ustawom. Na żądanie służę imiennymi wykazami firm.

Zatem większość tych „błogosławionych”, „uprzywilejowanych”, bo mających pracę otrzymuje tygodniowo 8 zł za pracę ciężką, przez 6 dni trwającą, ośmiogodzinną. I to ma człowiekowi wystarczyć na wyżywienie siebie, rodziny, na odzież, mieszkanie, kształcenie dzieci itp.?

Czyż to nie jest wegetacja, polegająca na systematycznym głodzeniu się i coraz większym i beznadziejnym zadłużaniu się po sklepach? Można biedować tak jakiś czas, choćby nawet kilka miesięcy, mając jednak nadzieję, że stan się ten poprawi i wszystko wyrówna. Teraz jednak ta nadzieja nie tylko się nie spełnia, ale trwający strajk, zerwanie rokowań, groźby zmniejszenia stawek płacy, zapowiedzi zerwania rokowań zapowiadają dalsze pogorszenie się tych niemożliwych do zniesienia stosunków.

Czyż więc można się dziwić wybuchowi strajku, i czy kiedykolwiek był on słuszniejszy? Czy mają robotnicy jeszcze jakikolwiek inny środek obrony swych praw do życia. Strajk jest zawsze obosieczny, a nawet zwycięski, niezmierne ciosy zadaje. Ale w niektórych wypadkach jest bezwzględna koniecznością. Bronia się dziś robotnicy bez przesady mówiąc, wprost przed śmiercią głodową. I tak nasz robotnik jest bardzo cierpliwy. Nie chce on żadnych nadzwyczajności, do żadnej dyktatury proletariatu nie dąży, poza nieznaczną garścią dobrze płatnych agentów komunistycznych. Kocha swój kraj, czego dał dowód odpierając ofiarnie dzicz bolszewicką w 1920 r. On chce tylko żyć jak człowiek, chce mieć to minimum egzystencji. A to co otrzymuje wystarcza zaledwie na nędzną żebracza wegetację.

Czyż można się dziwić ogarniającemu poczuciu krzywdy, jeśli się dowiaduje że niektórzy dygnitarze firm łódzkich czy górnośląskich pobierają 200.000 zł rocznie? Kiedy widzi, że fabrykanci, o ile obniżają ceny towarów, to równocześnie urywają robotnikowi zapłatę, ale własny procent musza mieć zawsze w tej samej wysokości? Kiedy patrzy się na rosnące wprost w oczach fortuny właścicieli „bud”, to właśnie tylko kosztem systematycznego urywania należności za płacę, kosztem głodu robotniczych rodzin.

Przecież jest na przykład publiczną tajemnicą, że pewien fabrykant, dziś właściciel ogromnej fabryki przechodzącej na drugą ulicę, przed wojną malarz pokojowy, wziąwszy się do zyskowniejszego interesu doszedł do wielkiej fortuny, tylko dzięki niesłychanemu wyzyskowi robotników, co niejednokrotnie zresztą było przyczyna zatargów, strajków, a nawet interwencji inspektora pracy.

Otóż dziś może największym nędzarzem, a raczej najwięcej wyzyskiwanym jest robotnik pracujący w mniejszych fabryczkach. Nikt i nic go w rzeczywistości nie broni przed najbrutalniejszym wyzyskiem. Fabrykant ofiarowuje mu za pracę cenę, jaka mu się żywnie podoba. Zgodzić się musi, bo nie ma innego wyjścia.

Niejednokrotnie interweniowałem w tej sprawie tam, gdzie powinni byli krzywdzeni znaleźć obronę. Odpowiadano mi: „niech skarżą” Kto będzie skarżył fabrykanta, robotnik? Za co i kiedy? Trzeba przecież jechać do Łodzi i to nie jeden raz, a potem, przypuśćmy, że udowodni i wygra, przecież za kilka dni przy lada okazji wyrzucą go z fabryki i pójdzie na zupę lub chleb komitetowy. Mam wrażenie, że obecnie niewielkie firmy głównie wyżyłowują robotników i wywołują ten stan zapalny poczucia doznawanej krzywdy i niemiłosiernego wyzysku; właśnie mniejsze firmy, które robią skuteczna konkurencję są zawalone zamówieniami, pędzą fabryki całymi tygodniami, ale dzięki głodowym zarobkom, jakie wypłacają swoim robotnikom.

To musi być z gruntu uzdrowione. To są rzeczy aktualne. Rozważając jednak warunki, jakie się teraz wytworzyły, z jednej strony tragiczna nędzę robotników, a z drugiej bezwzględną nieustępliwość kapitalistów, dochodzimy do przekonania, że nie ma się co łudzić, by ci ludzie kiedykolwiek dla miłości człowieka, robotnika, nędzę cierpiącego, a nawet dla swego własnego dobrze zrozumiałego interesu, zrzekli się dobrowolnie choć części swych zysków. Oślepieni nie widzą nic poza swym dorywczym, obecnym zyskiem.

I czy w takim razie nie nadszedł czas na stanowcze, rozstrzygające posunięcia?

Czy nie dojrzały już stosunki do tego, aby rząd i społeczeństwo przystąpili do uregulowania tej kwestii na nowych zasadach? Rewolucyjne myśli? Nigdy w świecie. Przytaczam dosłownie słowa wybrane z ostatniej społecznej encykliki papieża Piusa XI „Quadragesimo anno” z 15 V 1931 r. Na stronie 40 i 41 pisze dosłownie: Przez długi czas wszelkie dochody zgarniał kapitał dla siebie, pozostawiając robotnikowi zaledwie tyle, ile mu było niezbędnie potrzeba dla utrzymania życia i odnowienia sił. Skutkiem tego, obok garstki przebogatych ludzi, znajdują się nieprzejrzane rzesze nędzarzy. Liczba tych znędzniałych proletariuszy urosła w rozmiary olbrzymie, a jęki ich wznoszą się z ziemi do Boga. Stało się dlatego, że bogactwo nie podzielono słusznie i rozmaitym warstwom społecznym nie dość sprawiedliwie przysądzono.

Proletaryzacja to stan bez własności, bez posiadania skazuje ludzi na niepewność codziennego życia, która jak fala miota proletariuszami, nie pozwala im zabezpieczyć przyszłości rodzinie, doprowadza do rozgoryczenia i popycha do walki. Niebezpieczny ten i niemoralny stan proletaryzacji mas należy takim pokonać sposobem, żeby proletariusze własne zdobyli mienie. Dlatego winno się dążyć wszystkimi silami do tego, żeby przynajmniej w przyszłości nowo wytworzone dobra w słusznej mierze znalazły się u tych, którzy dają kapitał, ale tak samo w dostatecznej ilości przeszły na tych, którzy dają pracę.

A więc lekarstwem na proletaryzację według papieża Piusa XI jest taki rozdział dochodów z fabryk, który by masom pozwolił zdobyć własne mienie, a który by w przyszłości dał społeczeństwu inny niż dziś sprawiedliwszy podział własności.

W jaki sposób się to ma stać, czy przez zamienienie fabryk w akcyjne towarzystwa, których akcjonariuszami staliby się robotnicy w nich pracujący i otrzymujący udział w zyskach, czy w inny sposób, tego papież nie rozstrzyga, bo tez to jest zadanie społeczeństw, względnie rządów poszczególnych.

Zaznaczmy jednak, że zasadnicze prawo własności musiałoby być zachowane, czy przez udzielenie właścicielom większej ilości akcji, czy stopniowe ich spłacenie. Jak stanowczo jednak Pius XI ten problem stawia, świadczy to, co pisze o niebezpieczeństwach podtrzymywania dalszego obecnego stanu. Jeśli się odważnie teraz lepszego podziału dóbr niezwłocznie nie wprowadzi w życie, nie może nikt sobie wmawiać, że porządek publiczny, pokój i zgodę wśród społeczności ludzkiej będzie można przeciw burzycielowi obronić.

Otóż czyż wobec dzisiejszych stosunków, tarć, nieustępliwości zaślepionych kapitalistów, nie nabierają specjalnego oświetlenia słowa Papieża. Jego zalecenia, czy nie narzucają się jako jedyne wyjście z obecnego chaosu, czy nie są błyskawica oświetlającą drogę do spokoju i ładu społecznego? X. L. Petrzyk


Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij