www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Z Majorki do Pabianic

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Rabin Yoseph Wallis jest szefem organizacji Arachim, która poszukuje „zaginione plemiona” Izraela, m. in. w Indiach, Chinach, Afryce, Rosji oraz próbuje nakłonić niereligijnych Żydów do praktykowania judaizmu. Nieodłączną częścią wystąpień rabina jest opowieść o heroizmie rodziny Wallisów, wywodzącej się z Hiszpanii, która po wielu perypetiach przybyła do Pabianic. Tutaj mieszkał i działał dziadek Wallisa rabin Chaim Yoseph Wallis, tu urodził się jego ojciec Yehuda Aryeh. Rabin Wallis jest postacią nietuzinkową, był inżynierem elektronikiem, pilotem wojskowym i biznesmenem.

Rabin Yoseph Wallis jest dyrektorem Arachim, znanej na świecie organizacji zajmującej się ułatwianiem Żydom powrotu do religii przodków. Rabin opowiada redaktorowi dziennika Hamodi w jaki sposób odkrył swoją żydowskość.

- Rabinie Wallis, jak to się stało, że trafił Pan na seminarium organizowane przez Arachim, które zmieniło pana życie i życie tak wielu innych ludzi?

- Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z Arachim, była to mała organizacja, składająca się z garstki wolontariuszy, którzy urządzali jedno lub dwa seminaria w roku. Seminaria te odbywają się w różnych hotelach podczas weekendów i są adresowane do całych rodzin. Uczestnicy słuchają wykładów. Nie miałem zamiaru wracać do religii. Chciałem dowiedzieć się czegoś o moim dziadku. Matka pochodzi z Debreczyna, Węgry, a jej ojciec Shraga Teivel Winkler był chasydem. Wiedziałem, że obaj dziadkowie godzinami studiowali Torę. Jednak interesowała mnie historia dziadka Shraga Teivela. Dziadek był szanowanym w swojej okolicy cadykiem i nauczycielem. Kiedy naziści zajęli Węgry, dziadek trafił do obozu pracy. W ostatnim dniu przed wyzwoleniem naziści utworzyli z Żydów krąg i kazali wystąpić mojemu dziadkowi. - W ciągu paru godzin będziesz wolny – powiedział nazista – ale najpierw zjesz kawałek wieprzowiny. Shraga Teivel, który żywił się warzywami i wodą, unikając trefnego jedzenia, odmówił. - Jeśli zjesz, to pójdziesz do domu – kusił nazista, lecz mój dziadek był uparty. Nazista wyciągnął pistolet i krzyknął. - Masz ostatnią szansę, jeśli zjesz, to wrócisz do domu, jeśli odmówisz – zginiesz jak pies. Shraga Feivel nie okazał wahania, pokręcił jedynie głową. Wściekły nazista pociągnął za spust i Shraga Feivel padł martwy. Historia ta nie dawała mi spokoju. Chciałem zrozumieć, dlaczego mój dziadek wolał zginąć niż zjeść wieprzowinę. Chociaż nie chciałbym znaleźć się w podobnej sytuacji, to jednak zaciekawiły mnie poglądy wyznawane przez dziadka. I to właśnie przywiodło mnie na spotkanie Arachimu.

- Gdzie i jak był pan wychowywany?

- Jako dziecko chodziłem do publicznej szkoły w Ramat Gan. Gdy miałem 12 lat rodzina wyemigrowała do Ameryki i zamieszkała na Bronksie. W owym czasie niewielu Żydów tam mieszkało. Większość mieszkańców stanowili Włosi, Irlandczycy i Murzyni. Rodzice ciężko pracowali. Ojciec w fabryce robiącej filakterie, mama była kucharką. Byłem pozostawiony samemu sobie. Sprzedawałem gazetę New York Post na ulicach miasta i często byłem brutalnie pobity. Miałem tego dosyć i postanowiłem się bronić. Otrzymałem zgodę ojca na kupno hantli i rozpocząłem trening kulturystyczny. Następnym razem to ja byłem górą. Zostałem przyjęty do gangu ulicznikó w. Można sobie wyobrazić jak wpłynęły na mnie kontakty z tymi nicponiami. W wieku 18 lat otrzymałem wezwanie do służby wojskowej. Byłbym pojechał do Wietnamu, ale dostałem odroczenie ze względu na podjęte studia inżynierskie w zakresie elektroniki. Po ich ukończeniu dostałem pracę w firmie o nastawieniu antysemickim.

- Dlaczego zatrudnili Żyda?

- Zabawna historia. Kierownictwo firmy było otwarcie antysemickie, ale szukali inżyniera, z pewnością woleli kogoś, kto nie jest Żydem. Jednak przepisy prawa zabraniały pytań o religię i pochodzenie, toteż zaakceptowali osobę o mało żydowskim nazwisku. W podaniu zamiast pełnych imion – Joseph Chaim napisałem inicjały J. C., co miało silną chrześcijańską konotację. Nazwisko Wallis nie budziło zastrzeżeń, więc zaakceptowali mnie. Szybko poznałem ich antysemityzm. Nie znosiłem dowcipów jakie opowiadali o Żydach i postanowiłem opuścić firmę przy najbliższej sposobności. Podczas spotkania pracowniczego miałem się zaprezentować kolegom. Wstałem i powiedziałem, że jestem Żydem. Nie mogłem już tam dłużej pracować.

- Jeśli nie miał pan pracy, to czekała na pana służba w Wietnamie?

- Nie. Jeśli miałem odbywać służbę wojskową, to wolałem bronić pobratymców. Wróciłem wraz z żoną do Izraela. W rezultacie byłem kapitanem izraelskich sił powietrznych. Mój ojciec, Yehuda Arye Wallis, polski Żyd nie był wcale zadowolony, że pilotuję samoloty. - Co? Powietrzny bałaguła (furman-woźnica)? - mówił – Lepiej znajdź sobie pracę w pobliżu kuchni, przynajmniej nigdy nie będziesz głodny. Mówił całkiem serio, miał głęboko zakorzenioną potrzebę przebywania w pobliżu jadła. Pochodził z Pabianic, z rodziny chasydzkiej będącej pod przemożnym wpływem cadyków z Góry Kalwarii. Ojciec przebywał przez blisko sześć lat w obozach koncentracyjnych, co odbiło się na jego zdrowiu i psychice. Nie byłem zbyt długo tym bałagułą. Po pięciu latach służby w lotnictwie wróciłem do Stanów. W cztery lata potem powróciliśmy znowu do Izraela. W Raanana otworzyłem firmę lotniczą. To właśnie w Izraelu zainteresowałem się historią dziadka, która przyciągnęła mnie na seminarium Arachim w Bayit Vegan.

- Ale bez motywacji religijnych?

- Oczywiście. Mając antyreligijne przekonania nie chciałem nawet nosić nakrycia głowy w jadalni.

- Co się zatem stało?

- Podczas przerwy w zajęciach jeden z wykładowców zainteresował mnie Gemarą (część Talmudu). Byłem pod wrażeniem nauczania Gemary, która zachęca do stawiania pytań. Fakt, iż judaizm jest religią która nie stroni od debaty, a wręcz przeciwnie zachęca do zadawania pytań i dyskusji przekonał mnie do niej jako prawdziwej, boskiej religii o absolutnym systemie wartości. W ostatnim dniu seminarium wszystkie wykłady, wszystkie informacje zaczęły się układać w jedną całość. Postanowiłem wtedy, że będę religijnym człowiekiem.

- Czy wystarczyła ta jedna decyzja?

- Wiedząc, że zapał może minąć, wracałem do domu z kipą na głowie. Chciałem wytrwać w postanowieniu. Nie czułem jeszcze właściwej łączności z Bogiem. Wymyśliłem zatem mechanizm obronny. Zawarłem umowę z jednym z uczestników spotkania, który miał podobny problem. Sporządziliśmy dokument, zobowiązujący nas obu do przestrzegania Tory i przykazań. Obaj byliśmy biznesmenami, wiedzieliśmy przeto, że musimy dotrzymać zapisów tego kontraktu.

- Nie jest łatwo trzymać się zasad religijnych każdego dnia

- Prawda. Podczas jednej z lekcji na temat Tory dowiedzieliśmy się, że rośliny posadzone w okresie shemittah (odpoczynek dla ziemi uprawnej) muszą być wyrwane. Po powrocie do domu sprawdziłem kalendarz i stwierdziłem, że mój ogród powstał właśnie w okresie shemittah. Byliśmy dumni z ogrodu pełnego pięknych roślin. Ale zasady są zasadami, zacząłem wykopywać rośliny. Sąsiedzi myśleli, że kompletnie zwariowałem. - Zaczekaj – prosili – weźmiemy od ciebie te krzewy i kwiaty. Jednak nie chciałem, żeby wykorzystali rośliny posadzone wbrew zakazowi. Zniszczyłem wszystko. Innym razem dowiedziałem się na lekcji, iż istnieje nakaz posiadania książek religijnych w domu. Pojechałem do księgarni, która miała właśnie takie wydawnictwa w Bnei Brak i poprosiłem sprzedawcę, żeby zapakował książki do bagażnika. - Jakie chce pan konkretnie książki? - zapytał właściciel sklepu . Nie potrafiłem odpowiedzieć. - To nie ma znaczenia, biorę tyle ile zmieści się w aucie – powiedziałem. Wróciłem ze stosem książek – Rashba, Ritva, she'eilos u'teshuvos - nie mając pojęcia jak je czytać, nie mówiąc już o ich zrozumieniu.

- Musiał pan mieć sporo krępujących sytuacji?

- Bardzo wiele. Pamiętam jak pierwszy raz przyszedłem do szkoły. Było piątkowe popołudnie, a ja nic nie wiedziałem o daveningu (recytacja modlitw). Przyszedłem wcześniej i zająłem najmniej rzucające się w oczy miejsce, w ostatnim rzędzie, aby podpatrywać zachowania innych osób i je naśladować. Nie chciałem, żeby widzieli moje błędy. Nie miałem pojęcia kiedy powinienem wstać, kiedy usiąść, kiedy się pochylić – nic. Sala szybko zaczęła się zapełniać. Ktoś podszedł do mnie i powiedział, że zająłem jego krzesło. Tłumaczyłem się jak mogłem. - W porządku, znajdziemy wolne miejsce – usłyszałem. Wylądowałem w pierwszym rzędzie. Siedziałem i naśladowałem reakcje mojego sąsiada.. Wtedy usłyszałem niepowtarzalne odgłosy wydawane przez Johnny'ego. Zacząłem się pocić z emocji i nie wiedziałem co teraz nastąpi.

- Kto to jest Johnny?

- Johnny to nasz pies, odszukał mnie po zapachu i przyszedł do szkoły. Nie wiedziałem nic o daveningu, ale zdawałem sobie sprawę, ze psy nie mogą wchodzić na teren szkoły. Miałem nadzieję, iż nie wejdzie do środka. Ale on wszedł. Nauczyciel próbował go wypędzić. Bezskutecznie. Udawałem, że nie znam Johnny'ego. Kiedy podszedł do mnie, odwróciłem się w drugą stronę, myśląc, ze zrozumie moją sugestię. Nie zrozumiał. Johnny stał przy mnie i merdał ogonem. Nauczyciel wiedział już czyi jest ten pies. Musiałem opuścić szkołę razem z Johnnym. Czułem na sobie spojrzenia całej klasy. Takie było moje pierwsze szkolne doświadczenie.

Rabin Wallis historię swojego, urodzonego i wychowanego w Pabianicach, ojca Yehudy opowiedział także przedstawicielom Projektu „Świadek”:

Gdy mój ojciec był w Dachau, Żyd prowadzony na śmierć, rzucił w jego kierunku paczuszkę. Ojciec złapał ją, myśląc, że będzie w niej kromka chleba. Po odwinięciu pakunku zobaczył filakterie (pudełeczka z ustępami Tory przywiązywane do czoła i rąk podczas modlitw). Był przerażony ponieważ za noszenie filakterii groziła kara śmierci. Ukrył pakunek pod koszulą i pospieszył do baraku. Rano przed apelem, będąc jeszcze w baraku, nałożył filakterie. Nieoczekiwanie wszedł niemiecki oficer. Kazał zdjąć filakterie, zapisał numer ojca i wygonił go na apel.. Podczas zbiórki w obecności tysięcy milczących Żydów, oficer wyczytał numer Yehudy i on musiał wystąpić przed szereg. Niemiec wymachiwał filakteriami i wrzeszczał: - Ty psie, zostaniesz powieszony publicznie za noszenie filakterii. Yehudę postawiono na stołku z pętlą wokół szyi. Przed wytrąceniem stołka spod nóg skazańca, Niemiec zdobył się na szyderczy żart: - Psie, jakie masz ostatnie życzenie? - Chciałbym założyć filakterie - odpowiedział Yehuda. Oficer oniemiał i wręczył mu filakterie. Yehuda nałożył je i wyrecytował modlitwę.

Trudno jest nam wyobrazić sobie obraz Żyda z pętlą na szyi, a jednocześnie z filakteriami na głowie i ramieniu. Scenę tę oglądał cały obóz, oczekując egzekucji Żyda, który ośmielił się złamać zakaz noszenia filakterii. Nawet kobiety z sąsiedniego obozu zostały ustawione wzdłuż drutów kolczastych, oddzielających obóz męski od obozu kobiecego, i zmuszone do oglądania tego strasznego widowiska.

Kiedy Yehuda rozejrzał się po milczącym tłumie, zobaczył łzy w oczach więźniów. Był zaskoczony. Żydzi płakali! Jak to możliwe, że jeszcze mogli ronić łzy? I to z powodu obcego człowieka? Skąd się brały owe łzy? Nie wiele myśląc krzyknął w jidysz: - Nie płaczcie. Gdy mam na sobie filakterie, jestem niepokonany. Czyż nie rozumiecie – jestem zwycięzcą!

Niemiec rozumiał jidysz i wpadł w furię. - Ty psie – mówił – myślisz, że jesteś górą? Egzekucja przez powieszenie jest zbyt łagodną karą dla ciebie. Poniesiesz o wiele gorszą śmierć. Yehudę, mojego ojca, ściągnięto ze stołka. Musiał ukucnąć, trzymając równocześnie dwa ciężkie kamienie. Powiedziano mu, że dostanie 25 uderzeń bykowcem w głowę – głowę na której odważył się umieścić filakterię. Oficer podkreślił, że upuszczenie choćby jednego kamienia będzie oznaczało śmiertelny strzał. Ponieważ była to niezwykle bolesna forma śmierci oficer poradził mu: - Upuść te kamienie od razu. Jak dotąd nikt nie wytrzymał 25 uderzeń w głowę. Yehuda odpowiedział: - Nie dam wam tej satysfakcji. Przy 25. uderzeniu Yehuda stracił przytomność. Został potraktowany jako zmarły. Miał być rzucony na stos ciał, przygotowanych do spalenia, gdy jakiś Żyd odsunął go na bok i przykrył głowę szmatą.. Tak więc nikt nie wiedział, że Yehuda był żywy. Ostatecznie po odzyskaniu świadomości wczołgał się do najbliższego baraku i ukrył pod pryczą. Przebywał tam aż do chwili, gdy odzyskał siły. W dwa miesiące później nastąpiło wyzwolenie obozu.

Egzekucji przyglądała się 17-letnia dziewczyna z obozu kobiecego. Po oswobodzeniu podeszła do Yehudy i powiedziała: - Straciłam wszystkich bliskich. Nie chcę żyć sama na świecie. Widziałam twoją odwagę, kiedy mieli cię powiesić. Czy ożenisz się ze mną? W niedługim czasie odbyła się ceremonia ślubna.

Yehuda Aryeh był synem rabina Chaima Yosefa Wallisa, współzałożyciela Agudas Yisrael (partia ortodoksów) w Pabianicach oraz Agudas Yisrael Talmud Torah (szkoła talmudyczna) w tym mieście. Rabin Chaim odznaczał się także działalnością charytatywną. Został zamordowany w Łodzi. Syn rabina Yehuda Aryeh po wyzwoleniu przybył nielegalnie do Palestyny. Brytyjczycy uwięzili go w Atlit. Kiedy rabin Yiztzchak Meir Levin, lider Agudas Israel dowiedział się, że syn sławnego rabina z Pabianic przebywa w ośrodku dla nielegalnych imigrantów, natychmiast postanowił zorganizować ucieczkę. Yehuda Aryeh pracował w kuchni ośrodka. W Auschwitz i Dachau zrozumiał, że najlepsze miejsce do przetrwania to kuchnia. Rabin Levin w samochodzie, którym dostarczano żywność kazał sporządzić kryjówkę. W oznaczonym dniu Yehuda Aryeh wślizgnął się do przygotowanego dlań schowka. Rabin Levin zaopatrzył go w kartę identyfikacyjną wydana przez władze angielskie, która umożliwiała swobodę poruszania się po całym kraju. Yehuda Aryeh Wallis zamieszkał w Neveh Sharet, został nauczycielem w miejscowej szkole aszkenazyjskiej. Był pogodnym i miłym człowiekiem. Kiedy Żydzi, zwolennicy cadyka z Góry Kalwarii poszukiwali sali lekcyjnej, to udostępnił im wspomnianą szkołę. Miał słabość do chasydów z Ger, ponieważ właśnie ta grupa dominowała przed wojną w Pabianicach.

- Skąd czerpałeś siłę, żeby przeciwstawić się nazistom? - zapytał kiedyś Yosef Wallis swojego ojca. Po raz pierwszy Yehuda zrzucił pancerz chroniący go przed bolesnymi wspomnieniami. - Jestem potomkiem rabina Rafaela Wallisa, który zginął na stosie w Palma de Mallorca, Baleary (Hiszpania) Inkwizytorzy próbowali namówić go, żeby przeszedł na ich religię. Dziesiątki Żydów szykowano na stos, kiedy byli już powiązani i zobaczyli ogień, wielu z nich załamało się. W „nagrodę” nie zostali spaleni, ale uduszeni. Ich ciała wrzucono do ognia. Troje ludzi spłonęło jednego dnia na stosie: Catalina Tarongi, 45 lat, zadenuncjowana przez swojego syna, jej brat Rafael Benito, 25 lat, oraz rabin Rafael Wallis. Przykład rabina Rafaela dawał mi silę, kiedy chcieli mnie powiesić. Silę tę mam we krwi. Teraz przekazuję ją tobie, mój synu.

Rzeczywiście, dzięki tej sile rabin Yosef dokonał osobistej przemiany i powrócił do Tory. Dzięki niej zdynamizował działalność Arachim, wpływowej organizacji o zasięgu globalnym. Heroizm znamionuje tradycje rodziny Wallisów. Z pokolenia na pokolenie imię każdego członka rodziny było starannie zapisywane na luźnej karcie przechowywanej w Chumash (drukowana forma Tory). Był to niezwykły skarb rodzinny. Imiona, daty i miejsca składały się na pełną historię żydowskich nomadów, której kolejne odsłony obejmowały Hiszpanię, Portugalię, Amsterdam, Niemcy, Polskę i Pabianice. Historię tę brutalnie przerwali naziści. Po wyzwoleniu Yehuda Wallis przyjechał do swoich rodzinnych Pabianic, obok Łodzi w Polsce. Interesowała go jedna rzecz, skarb rodziny – Chumash. Niestety dom jego dzieciństwa legł w gruzach; nic się nie zachowało. Szybko opuścił Pabianice.

Charyzmatyczny rabin Yosef Wallis historie swojej rodziny, a zwłaszcza Yehudy Pabianiczanina opowiada na wielu spotkaniach z osobami pochodzenia żydowskiego na całym świecie, które pragną powrócić do religii swoich przodków.

W maju 2012 roku rabin Wallis odwiedził Majorkę. Wystąpił w ośrodku kultury Palma de Majorca. Dziennik Hamodia – The Daily Newspaper of Torah Jewery pisał: Długa i kręta droga prowadziła rabina Wallisa do konfrontacji z przeszłością. Przed paroma laty szef i współtwórca Arachim odkrył, że jego przodek rabin Rafael Wallis spłonął na stosie w 1691 roku. Ofiara rabina ciągle przemawia do tysięcy wyznawców judaizmu. Baleary ukrywają jednak jeszcze większa tajemnice. Jak wiele mieszkańców wysp nosi nazwisko Wallis? Można zaryzykować stwierdzenie, że około 20 tysięcy ludzi to potomkowie marranów, Żydów, którzy przyjęli katolicyzm, ale w ukryciu nadal praktykowali swoją religię. Żydzi ci w obawie przed prześladowaniami zawierali związki małżeńskie jedynie w swojej grupie. Około 15 nazwisk występuje wśród społeczności żydowskiej na Majorce. Jednym z nich jest nazwisko Wallis.

W przeciwieństwie do „zaginionych plemion Izraela” w Indiach czy Chinach, autentyczność wspólnoty żydowskiej na Majorce nie budzi wątpliwości. Rabin Wallis był kompletnie zaskoczony, gdy dowiedział się, że ośrodek w Palma de Majorca nosi imię jego praprababki. Prezydent Balearów Francesc Autich prosił o wybaczenie wszystkich grzechów popełnionych wobec Żydów za czasów Inkwizycji. Na spotkaniu był obecny również konsul amerykański, który z radością powitał oznaki pojednania.

Rabin Wallis podzielił się ze społecznością swoimi planami dotyczącymi Majorki. - To, że stoję przed wami, wbrew moim najśmielszym oczekiwaniom, ma wymiar symbolu. Chcieli nas zniszczyć, ale my wróciliśmy. Pogromy, inkwizycje, Holokaust. Tak. Moi rodzice przeżyli i Holokaust. I tutaj stoję ja, Yosef Wallis w Palma de Majorca. Co mogę więcej powiedzieć? Istotą narodu żydowskiego jest zdolność do przetrwania i my zawsze przetrwamy. Przechodząc na pozycje charyzmatycznego wizjonera Arachimu, rabin kontynuował z przejęciem: Ja przetrwałem, wy przetrwaliście. Ale w jakim celu? Poz tym, ze wyróżnia nas umiejętność przetrwania, znamionuje nas również wzajemna odpowiedzialność. Jesteśmy ze sobą powiązani. Jestem częścią was, a wy – mną. Bracia i siostry, pokażcie mi drugi taki naród na świecie, który dba z równym zaangażowaniem o swoich rodaków. Jaki inny naród na świecie czyni starania, aby sprowadzić, po setkach lat, braci i siostry do kręgu rodzinnego? Nigdy was nie pozostawimy bez pomocy, zawsze będziemy się o was troszczyć.

Gazety na Balearach na pierwszych stronach przytoczyły słowa rabina Wallisa i przedstawiły historię jego rodziny. Nie mogło zabraknąć wątku pabianickiego, przecież z Majorki do Pabianic przybyli dawno temu antenaci słynnego w środowiskach żydowskich rabina.


http://www.aish.com/ho/p/A-Holocaust-Love-Story.html


Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij