www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Wujek Max

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

W Stanach Zjednoczonych mieszka Marina Kolbe, krewna Maksymiliana Kolbe, która jest zapraszana do kościołów i szkół noszących imię Świętego Maksymiliana. W lokalnej prasie amerykańskiej i kanadyjskiej ukazują się relacje z jej wizyt. Nie brakuje w nich wzmianek o Pabianicach, a szczególnie wątku dwóch koron. Przedstawiamy fragmenty tych publikacji.

Krewna Kolbego odwiedza parafię pod wezwaniem jej stryjecznego wuja

(Port Charlotte, Floryda – 20 lutego 2003). Gdy była uczennicą w katolickiej szkole prowadzonej przez irlandzkie siostry, stawiano ją na środku klasy, kiedy lekcja dotyczyła świętych lub innych wielkich ludzi Kościoła. Nie chodzi o to, że siostry uważały Marinę za święte dziecko, ale dlatego, że była krewną stryjecznego wujka Maxa.

Marina Kolbe, jej bliźniacza siostra Laura oraz dwaj bracia - Paul i Maximilian są krewnymi (great nieces and nephews) świętego Maksymiliana Kolbe., beatyfikowanego w 1971 i kanonizowanego w 1982. Marina Kolbe mówi, że jako dziecko nie rozumiała dlaczego musi stać na środku klasy, ale wiedziała, że istnieje szczególny związek między nią i człowiekiem, który został zamordowany podczas drugiej wojny światowej. Teraz lepiej pojmuje naturę tego związku z Wujkiem i czuje jego obecność w swoim życiu.

W sobotę 16 lutego odwiedziła wraz ze swoją siostrą parafię w Port Charlotte, która nosi imię jej Wuja, aby podzielić się opowieścią o Świętym Maksymilianie.

Rajmund Kolbe urodził się w okupowanej przez Rosję Polsce w 1894 r. Św. Maksymilian poczuł powołanie do stanu duchownego, gdy w wieku 12 lat zobaczył w kościele Matkę Boską. Mówił, że trzymała dwie korony – białą i czerwoną. Biała oznaczała zachowanie czystości, a czerwona .zapowiadała męczeństwo. Matka Boska zapytała, którą wybiera. Wybrał obie.

W 1907 r. wstąpił do Małego Seminarium Ojców Franciszkanów. W 1910 r. rozpoczął nowicjat w Zakonie Ojców Franciszkanów, przybrał imię – Maksymilian. W 1911 r. złożył śluby czasowe, a w 1914 r. śluby wieczyste. W 1918 r. przyjął święcenia kapłańskie w Rzymie. Podczas studiów wraz z grupą przyjaciół założył Rycerstwo Niepokalanej, którego celem było nawracanie grzeszników, masonów oraz krzewienie pobożności maryjnej. Św. Maksymilian wydawał przez całe swoje życie magazyn Rycerz Niepokalanej.

W 1927 r. utworzył klasztor Niepokalanów, niedaleko od Warszawy, Polska, gdzie drukował także katolicką gazetę Mały Dziennik. Utworzył jeszcze dwa inne klasztory – jeden w Nagasaki, Japonia, który istnieje do dzisiaj oraz drugi w Malabarze, Indie, który przestał działać z powodu braku zakonników. Co więcej zaczął wydawać japońską edycję Rycerza.

Maksymilian przebywał w Polsce, gdy w 1939 r. napadli ją Niemcy. Był wraz z kilkoma braćmi aresztowany i wywieziony, ale powrócił do klasztoru. Bracia udzielali schronienia polskim uchodźcom, w tym Żydom i drukowali materiały uznane za antynazistowskie. W rezultacie Św. Maksymilian i dwaj bracia zostali ponownie aresztowani w 1941 r. Maksymilian trafił najpierw na Pawiak, a po kilku miesiącach do Auschwitz. Tam otrzymał numer 16670.

Mimo ustawicznego bicia i nieludzkiej pracy Św. Maksymilian potajemnie kontynuował posługę duszpasterską. W lipcu 1941 r. miała miejsce ucieczka z obozu. Zgodnie z obowiązującymi zasadami za każdego uciekiniera likwidowano 10 więźniów. Wśród skazanych znalazł się żonaty mężczyzna, zatroskany o swoje dzieci. Wychodząc naprzeciw swojemu losowi, który został przesądzony w Pabianicach, Św. Maksymilian wystąpił z szeregu i zajął miejsce ojca rodziny. Dostał śmiertelny zastrzyk fenolu 14 sierpnia 1941 r. po trzech tygodniach głodowania i odwodnienia. Jego ciało spalono w krematorium.

Św. Maksymilian jest patronem narkomanów i osób uzależnionych, rodzin, więźniów, więźniów politycznych, dziennikarzy oraz ruchu pro-life.

Dorastająca Marina Kolbe coraz więcej dowiadywała się o wujku Maksie, który był synem siostry jej dziadka. Kolbe powiedziała, że niezależnie od koneksji rodzinnych zawsze miała duchową łączność ze Św. Maksymilianem. - Zawsze doświadczałam jego bliskości – mówiła. Już w dzieciństwie Kolbe czuła, że jej brat powinien nosić imię Maksymilian.. Idąc w ślady swojego wuja, Kolbe została dziennikarką zajmującą się problematyką międzynarodową. Jako początkująca reporterka w Rzymie spostrzegła, że kościół naprzeciwko Międzynarodowego Klubu Prasy, to miejsce gdzie Św. Maksymilian wygłosił swoje pierwsze kazanie.

Podczas jednej z podróży dziennikarskich spotkała kobietę, która została uzdrowiona z gruźlicy jelit dzięki wstawiennictwu wuja Maksa. Kolbe powiedziała, że modli się do niego regularnie. Za sprawą jego opieki jej kariera dziennikarska rozkwitła. Kolbe była korespondentką we Włoszech, prezenterką wydarzeń międzynarodowych i gospodarczych dla Canadian Broadcasting Corp., dziennikarką polityczną Globe TV i twarzą CNN International.

W trakcie wizyty w parafii pw. Św. M. Kolbe Marina uczestniczyła we mszy świętej, spotkała się z parafianami i odpowiadała na ich pytania dotyczące Wujka – powiedział ojciec Bob Mattingly – Jestem wzruszony – dodał – Rzadko kiedy nadarza się okazja, żeby spotkać krewnych Świętego. Większość z nich wymarła już dawno temu i nikt nie pozostał. Uważam to za wielkie błogosławieństwo, że do naszej parafii, jeśli mogę tak się wyrazić, przyszedł sam Święty Maksymilian.

Martina Kolbe wraz z córką Samantą przyjechała ponownie do tej parafii w styczniu 2009 r.

Parafia Św. Maksymiliana obchodzi 20-lecie. Krewna opowiada o wuju, który jest Świętym z Auschwitz

Trudno niekiedy zrozumieć jak wiele dobrego można dokonać w ciągu 20 lat. Parafianom drogę tę wyznaczają skromne początki i obiecująca przyszłość. Ojciec Mark Heubereger, budowniczy parafii, powiedział podczas mszy jubileuszowej, że warto patrzeć za siebie, ale jeszcze ważniejsze są perspektywy rozwoju wspólnoty. - Bez hojności, ofiarności i ciężkiej pracy parafia by nie zaistniała – mówił o. Heubereger, obecnie proboszcz parafii Św. Andrzeja w Cape Coral. - Jednak 20 lat to dopiero wielki początek, a nie koniec działalności.

We mszy uczestniczyli dawni księża, seminarzyści i gość honorowy Marina Kolbe, krewna Św. Maksymiliana Kolbe. Ojciec Heubereger snuł refleksję na temat znaczących zbiegów okoliczności, które sprawiły, że nowa parafia przyjęła imię Świętego z Auschwitz. Wspominał, że podczas pierwszej pielgrzymki do Rzymu w 1984 r., tuż po kanonizacji Kolbego dostał okolicznościowy medal z wizerunkiem Maksymiliana. Była to cenna pamiątka. Jednak pełniąc posługę kapelana w Cardinal Mooney High School o. Heubereger zapomniał o medalu. - Kiedy otrzymałem zadanie poprowadzenia nowej parafii w Port Charlotte i wyboru jej patrona byłem w kłopocie – mówił. - Modliłem się i nie wiedziałem jaką podjąć decyzję. Któregoś dnia przekładałem swoje rzeczy i wpadł mi w ręce medal Maksymilianowski. Wiedziałem, że jest to znak. Nasza parafia uzyskała w ten sposób patrona.

Marina Kolbe, urodzona 20 lat po śmierci Wuja w Auschwitz, Polska, stwierdziła, że poruszyła ją opowieść o. Heuberegera dotycząca Św. Maksymiliana. - To był naprawdę zadziwiający człowiek. Przypadki jego życia i sprawy, które wydarzyły się w moim życiu tworzą cudowną relację. W prezencie wręczyła o. Heuberegerowi figurę Św. Maksymiliana z wspierającym go aniołem.

W 2012 r. Marina Kolbe przemawiała do absolwentów St. Maximilian Kolbe Catholic High School w Aurora, Ontario, Kanada. Wcześniej odwiedzała kościół pw. Św. Maksymiliana w Pembroke Pines na Florydzie, USA.

Marina Kolbe studiowała na Concordia University w Montrealu. Specjalizowała się w komunikacji telewizyjnej oraz biznesie. W Kanadzie ukończyła także kurs dla maklerów giełdowych. Pracowała również w nowojorskim oddziale CNN, skąd codziennie przekazywała informacje ze Stock Exchange. Kolbe mówi po francusku, włosku, hiszpańsku i angielsku.

W 2003 r. Marina Kolbe utraciła pracę w CNN. Firma zaczęła stosować politykę różnorodności etnicznej w kompletowaniu zespołów dziennikarskich, a zwłaszcza w obsadzaniu stanowisk kierowniczych. Kolbe wytoczyła nawet proces telewizji CNN, który zakończył się jej porażką – Marin Kolbe Loses Case: Jury Rules For CNN. Obecnie jest freelancerem.

Na zakończenie oddajemy głos o. Maksymilianowi, który, po reportersku, przedstawia swoje spostrzeżenia z podróży do krajów azjatyckich w 1932 r.

Gdzie Polska

Na poczcie w Ernakulum, mieście indyjskim na Wybrzeżu Malabarskim, wypisuję po polsku telegram do Niepokalanowa polskiego o indyjskim Niepokalanowie. Urzędnik, poczciwy katolik, pragnął załatwić dobrze, ale zaśpiewał taką sumę, żem się aż zdziwili zaprotestowałem. Zaczął przewracać jeszcze bardziej w przepisach.

  • Język polski, co to za język? - pyta.

  • Język, którym w Polsce mówi 32 miliony ludzi – odpowiadam.

  • A Polska to w Austrii, prawda?

  • Polska jest w Polsce. To kraj niezależny.

Znowu szpera, szuka. Wymęczył się długo biedaczysko, aż wyszukał możliwą i słuszną cenę.

***

Dojeżdżam już w drodze powrotnej do Kolombo. Wsiada jakiś inteligentny mężczyzna i zapytuje, gdzie jadę i skąd jestem.

  • Jestem Polak, z Polski – wyjaśniam owemu jegomościowi.

  • A to Rosjanin - dodaje zaraz mój panek.

I znowu trzeba było wkuwać mu do głowy, że Polska to nie Rosja.

***

W Kolombo podjeżdżam omnibusem do p. Roszkowskiego. Jakiś towarzysz jazdy zapytuje, gdzie jadę. Restauracja p. Roszkowskiego jest tu ogólnie znana jako japońska kawiarnia.

  • A to rosyjska restauracja – podchwytuje on zaraz.

I znowu trzeba było mu to wybijać z głowy.

***

Sądzę, że byłoby bardzo na czasie, gdyby rząd polski zamieszczał coś o Polsce w prasie zagranicznej, by nie było takich wypaczonych pojęć.

A jeszcze. Na okręcie zbliża się do nie jakiś pan z lekkim garbem na nosie i rozpytuje, skąd jestem, a dowiedziawszy się, żem Polak, wmawia we mnie, żem pewno Żydem, bo on znał sporo Polaków, ale byli to sami Żydzi, którzy twierdzili, że w Polsce są przeważnie Żydzi i panuje religia żydowska..

Bym się nie krepował, pomagał mi, zaznaczając, że przecież to nie jest „dyshonor” być Żydem, i że on też jest Żydem, rodem z Niemiec, który obecnie otrzymał posadę w konsulacie francuskim w Szangahaju.

Mimo, że poczciwy to człowiek z kościami, musiałem mu powiedzieć, że jednak w Polsce większość stanowią Polacy-katolicy. (Pisma Maksymiliana Kolbe)

Z okazji konsekracji kościoła pw. Św. Maksymiliana Kolbe  w dniu 25 września  1994 roku odbyło się spotkanie najwyższych dostojników państwowych i kościelnych, jakiego Pabianice nie  widziały bodaj od 1432 roku, czyli od czasu rozmów króla Jagiełły z czeskimi husytami. W 1994 r. do miasta przybyli także ambasadorowie Francji – Alain Bry, Kanady – Anne Leahy,  Niemiec – Winfried Lipscher, oraz Japonii - Nagao Hyodo. Ambasador Japonii wydarzenie to odnotował w swojej książce „Mosty przyjaźni: polska dusza i japońskie serce”,  Bungei Shanju 1998, Płock 2007 (tł. z jap. Anna Okazaki-Pindur, Stanisław M. Filipek, Jan Filipek).
Od czasu powierzenia mi misji w Polsce mijało już drugie lato. W tym czasie zapowiedzieli się z odwiedzinami dwaj księża z odległej Łodzi. Oczekując ich przybycia, zastanawiałem się, co też ich może do mnie sprowadzać? W istocie, powód ich wizyty był nie do przewidzenia. Starszy z księży. Wyjmując pismo zaadresowane do mnie przez arcybiskupa łódzkiego, rozpoczął swoje wyjaśnienie od słów, że pragnie przekazać zaproszenie na uroczystość otwarcia nowego kościoła w Pabianicach, mieście położonym niedaleko Łodzi i że uroczystość ta wpisuje się w obchody setnej rocznicy urodzin Ojca Maksymiliana Kolbe.
Ksiądz opowiadał dalej, że Ojciec Kolbe wychowywał się w tym mieście pomiędzy trzecim  i trzynastym rokiem życia, przygotowując się do swojego powołania, jakim była służba Bogu. Z biegiem czasu zaczął wydawać czasopismo „Rycerz Niepokalanej” i włączył się w działalność misyjną. Wkrótce wyjechał do Japonii, gdzie działalność tę żarliwie kontynuował. W Polsce są to sprawy powszechnie znane. Na uroczystość otwarcia nowego kościoła z okazji stulecia urodzin Ojca Maksymiliana postanowiono zaprosić ambasadora Japonii, ponieważ Ojciec Kolbe był przyjacielem Kraju Kwitnącej Wiśni i łączyły go z nim głębokie więzi. W zaproszeniu napisano: W czasie kryzysu gospodarczego, które polskie rodziny doprowadził do ubóstwa, Kościół ten udało się zbudować dzięki niezwykłym wysiłkom. Jest to dzieło pracy, poświęcenia i modlitwy ludzi dobrej woli.
Księża dodali, że obecność ambasadora Japonii podczas uroczystości świadczyłaby o docenieniu starań oraz o uznaniu dla wysiłków budowniczych świątyni. Rozmowę zakończono prośbą o przyjęcie zaproszenia, odwołując się do postaci Ojca Kolbe- Ambasadora Pokoju. Oczywiście zapewniłem, że z radością wezmę udział w uroczystości.
 Ojciec, Kolbe, który w obozie koncentracyjnym w Auschwitz oddał życie w bunkrze głodowym za innego więźnia, jest duchownym dobrze znanym nie tylko w Polsce, ale również wśród katolików na całym świecie. Wciąż świeża jest u Polaków pamięć o tym, że w roku 1982 jako Pierwszy Polak od czasu zakończenia wojny, został ogłoszony świętym.
Wstyd się przyznać, ale przed przybyciem do Polski, osoba Ojca Kolbe nie była mi znana. Nawet nie przypuszczałem, że od jednego z „dzieci syberyjskich”, o których wcześniej wspominałem, usłyszę opowieść o zamordowaniu Ojca Kolbe. Ojciec Kolbe miał numer obozowy 16670, tymczasem na przedramieniu będącego „dzieckiem syberyjskim” starszego  pana zobaczyłem wytatuowany numer 16658. A więc różniły się tylko o 12 pozycji. Numer jaskrawo rysował się na przedramieniu pokrytym licznymi zmarszczkami. Miałem wrażenie, jakby ten obozowy numer, wyrazisty i świeży, wypalony został również w mojej świadomości i dlatego opowieść o przeżyciach tego starszego pana odczuwałem jako coś bardzo bezpośredniego.
Jak wynika z niewielkiej różnicy numerów, obaj mogli być osadzeni jako więźniowie polityczni w Warszawie na Pawiaku, w zbliżonym czasie, choć niezależnie od siebie. Stamtąd, zrządzeniem losu tego samego dnia zostali  wysłani do Auschwitz. W maju 1941 roku, razem z liczna grupą więźniów zostali załadowani jak zwierzęta do wagonów pociągu towarowego. Stłoczeni w ciemnościach wagonu bydlęcego, w zapierającym dech smrodzie ludzkich odchodów, więźniowie jęczeli i postękiwali, jakby żegnali się z życiem. Znajdujący się obok owego starszego pana Ojciec Kolbe zaczął cicho śpiewać pobożną pieśń. Pochwycił ją inny więzień, zanucił kolejny i po chwili w pociągu towarowym jadącym do Auschwitz rozbrzmiewała znana Polakom pobożna pieśń śpiewana wielkim chórem. Starszy pan powiedział mi, że nawet teraz, po tylu latach, tamten śpiew pobrzmiewa mu w uszach.
Tymczasem w dwa miesiące później miało miejsce to słynne wydarzenie. Z bloku nr 14 w Auschwitz uciekło dwóch więźniów. W tym czasie w obozie istniała zasada, że w przypadku, gdy uciekinierzy nie zostaną pojmani w ciągu 24 godzin, dziesięciu współwięźniów wybranych z ich bloku skazuje się na śmierć głodową. Dla uwięzionych była to śmierć najstraszniejsza.
Miałem możność obejrzenia celi karceru znajdującego się na słynnym bloku 11. Karcer jest tak straszny, że na jego widok aż włosy się jeżą na głowie. Jest on obmurowany kamieniami i wysoki na kształt komina. W przypominającej ruszt dolnej części znajduje się niski otwór, przez który trzeba wczołgać się do środka. Jeśli we wnętrzu znajdą się trzy, cztery osoby, nie ma mowy o siedzeniu – możliwa jest wyłącznie pozycja stojąca. W środku panuje absolutna ciemność. Gdy ktoś raz dostanie się do środka, już nie jest zdolny wydostać się stamtąd o własnych siłach. Oczywiście nie podawano tam im pożywienia, ani nawet wody. Musiało to być spotkanie ze śmiercią w męczarniach straszniejszych od piekła. Kiedy stanie się przed tym karcerem i tylko wyobrazi sobie, że jest się tam wtrąconym, serce zamiera ze strachu. 
Ponieważ zbiegów nie zdołano ująć, dla przykładu wybrano dziesięciu spośród więźniów bloku nr14 i skazano na śmierć głodową. Pośród wybranych nieszczęśników znajdował się polski sierżant – Franciszek Gajowniczek. Kiedy usłyszał, że wywołano jego nazwisko krzyknął i z płaczem zawołał, że chce spotkać żonę i dzieci. To był właśnie ten moment. Ojciec Kolbe zrobił krok do przodu występując ze swojego szeregu i spokojnie powiedział, że jest katolickim księdzem. Nie jest już młody , nie ma żony  i dzieci i poprosił, żeby mu pozwolono umrzeć zamiast tego człowieka. Przystano na jego prośbę i Ojciec Kolbe w bunkrze głodowym zmarł w wieku 47 lat, ratując życie całkiem nieznanego mu człowieka. Ojciec Kolbe ani na chwilę nie tracąc świadomości przeżył dwa tygodnie od momentu wtrącenia do bunkra głodowego. Mówi się, że lekarz obozowy, mając świadomość jego cierpień zakończył życie Ojca Kolbe dożylnym zastrzykiem z fenolu.
Wielu było świadków tych zdarzeń, a wieść o nich, podawana później z ust do ust rozeszła się szeroko wśród Polaków. Już po zakończeniu  wojny stała się znana na świecie, a zwłaszcza wśród społeczności katolickiej.
Ojciec Kolbe do Japonii przybył w roku 1930 razem z czterema braćmi zakonnymi i w ciągu 6 lat pobytu w Nagasaki poświęcił się z zapałem pracy misyjnej. Mówiono, że tak bardzo pokochał Japonię, iż pragnieniem jego było, aby w tym kraju zakończyć swoje życie. Tymczasem, zapewne w trosce o jego nadwyrężone gruźlicą płuc zdrowie, Ojciec Kolbe został wezwany do powrotu  do Polski tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. O jego działalności świadczy wymownie fakt, że do tego czasu zdołał uruchomić w Nagasaki wydawnictwo japońskojęzycznej wersji „Rycerza Niepokalanej” (Seibo-no Kishi) o miesięcznym nakładzie przewyższającym 60 tysięcy egzemplarzy oraz, że otworzył szkołę seminaryjna. Słyszałem, iż  polscy bracia zakonni przybyli wraz z Ojcem Kolbe do Nagasaki jeszcze teraz cieszą się dobrym zdrowiem i kontynuują działalność Seibo-no Kishien (Ogród Rycerza Świętej Matki) prowadząc, jako wolontariusze, położony za miastem ośrodek dla osób niepełnosprawnych, w którym przebywa  blisko 500 osób.
W okolicy Warszawy znajduje się dom rodzinny Fryderyka Chopina – miejsce z reguły odwiedzane przez turystów przybywających z Japonii. W odległości kilku kilometrów od tego miejsca położona  jest miejscowość o nazwie Niepokalanów. W tym miejscu Ojciec Kolbe przed wyjazdem do Japonii przygotowywał własnymi rękami teren pod budowę klasztoru, który zachował się do dzisiaj. W jednej jego części jest obecnie muzeum pokazujące drogę życiową  Ojca oraz zebrane o nim materiały. Wśród nich moją ciekawość wzbudziły niektóre zdjęcia i pamiątki, które prawdopodobnie przywiózł ze sobą z Nagasaki. 
W muzeum jest też zachowana w niezmiennym stanie izba, w której Ojciec Kolbe mieszkał i pracował. Znajdują się w niej jedynie skromne łóżko, biurko, przybory toaletowe i podstawowe przedmioty codziennego użytku. Patrząc na nią  można wyobrazić sobie ten zapomniany już, pełen skromności i prostoty oraz jakże czysty tryb życia, który jest zupełnie niepojęty  dla żyjących w dobrobycie współczesnych Japończyków.
Słyszałem kiedyś, że zainteresowanie Ojca Kolbe Japonią było w gruncie rzeczy wynikiem rozmowy z grupką młodych Japończyków, przypadkowo  spotkanych w pociągu jadącym z Niepokalanowa do Warszawy. Na początku 1996 roku w Niepokalanowie zaczęła działać   pierwsza w Polsce stacja telewizyjna związana z Kościołem katolickim. Jednym z ważniejszych jej zadań miała być działalność misyjna prowadzona na falach eteru. Słowo „Niepokalana”, które ma znaczenie „wolna od grzechu” i odnoszące się do Matki Bożej zostało wprowadzone przez Ojca Kolbe. Utworzenie właśnie tutaj ośrodka o charakterze  misyjnym mogło wynikać z szacunku i podziwu dla Ojca Kolbe, które  wciąż u Polaków są bardzo silne.  Osoba Ojca Kolbe ma tak wielkie znaczenie, że obecnie przez wierzących katolików jest nazywany Świętym Maksymilianem.
Zaproszenie na uroczystość poświęcenia kościoła pod wezwaniem Świętego Maksymiliana zawdzięczam głębokim więziom, jakie łączyły Ojca Kolbe z Japonią. W owym dniu wyruszyłem razem z żoną do kościoła w Pabianicach, miasta położonego niedaleko Łodzi, około 100 kilometrów na zachód od warszawy.
W nowiutkiej świątyni, dużo większej niż przypuszczałem, siedzieli już przedstawiciele polskiego duchowieństwa, zaproszeni goście z Watykanu oraz wielu innych miejsc na świecie. W przebiegającej  w podniosłej atmosferze uroczystości uczestniczył tez prezydent Lech Wałęsa. Nieoczekiwanie posadzono nas w pierwszym rzędzie, a ku naszemu zaskoczeniu tuż obok dostrzegliśmy ocalonego byłego sierżanta Gajowniczka, za którego swoje życie oddał Ojciec Kolbe. Będący już ponad 94 letnim staruszkiem pan Gajowniczek siedział obok na wózku inwalidzkim. Po skończonej uroczystości mogłem porozmawiać ze staruszkiem, który od chwili ocalenia go przez Ojca Kolbe, przeżył ponad pięćdziesiąt lat.    
Jak się później dowiedziałem, pan Gajowniczek przetrwał w Auschwitz do końca wojny i został oswobodzony przez wojska sowieckie. Miał dwóch synów, z których starszy Bogdan walczył w Powstaniu warszawskim (miał wtedy 18 lat) i został odznaczony Krzyżem walecznych. Niestety, w czasie  kiedy ojciec był jeszcze w obozie obaj synowie polegli podczas ataku bombowego.
Oswobodzony pod koniec wojny pan Gajowniczek, dowiedziawszy się od żony o śmierci syn& oacute;w, wyraził głęboki żal, że nie może cofnąć tego, co stało się z Ojcem Kolbe. Odchodził od zmysłów, cierpiąc w poczuciu winy. Podjął pracę jako urzędnik, a po przejściu na emeryturę, wiódł wraz z żoną spokojne życie, utrzymując się z wojskowej renty. Wkrótce po uroczystości poświęcenia kościoła imieniem Świętego Maksymiliana zmarł w wieku 95 lat.
Odwiedzając obóz w Auschwitz, człowiek czuje się przytłoczony złem i okrucieństwem, jakie może narodzić się w ludzkiej duszy. Ale dramat, jaki rozegrał się wokół osoby Ojca Kolbe, jest jednocześnie przekazem wielkiej miłości, która w tym miejscu też była obecna i której blask przetrwa wieki.

Nagao Hyodo (ur. 1936) profesor prawa na Uniwersytecie Keizai w Tokio był w latach 1993-1997 ambasadorem w Polsce. Sprawował także funkcję ambasadora w Belgii. Był również dyrektorem generalnym biura ds. Europy i Oceanii w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Japonii.


Maksymilian Kolbe wciąż fascynuje międzynarodowych filmowców i artystów. W ostatnim czasie powstał film animowany „Max & Me”. W 2014 roku amerykańskie pismo poświęcone animacji – Animation Magazine informowało o pracy nad filmem dotyczącym Kolbego.

W 2014 roku praca nad filmem „Max & Me” znalazła się na półmetku. Zwolennicy animacji utrzymują, że ten środek wypowiedzi artystycznej w niczym nie ustępuje tradycyjnym filmom. Stopniowo to przekonanie poddawane jest sprawdzianowi, tak jak w przypadku „Max & Me” – filmu animowanego powstającego w Meksyku, który powraca do czasów Holokaustu.

„Max & Me” realizuje Dos Corazones, kompania filmowo-telewizyjna, która zajmuje się produkcją filmów komercyjnych i seriali telewizyjnych o pozytywnym przesłaniu adresowanych do widowni globalnej.

Dyrektor wykonawczy Dos Corazones Pablo Jose Barroso realizuje film wraz z kierownikiem produkcji Claudią Nemer. Film, do którego scenariusz napisał Bruce Morris, wykorzystuje współczesny kontekst sytuacyjny, oto starszy mężczyzna – Gunther opowiada niesfornemu chłopcu - D.J. o życiu Maksymiliana Kolbe, polskiego księdza, sprzeciwiającego się okupacji nazistowskiej w Polsce podczas drugiej wojny światowej. W końcu uwięziony w Auschwitz Kolbe zajął miejsce ojca rodziny skazanego na śmierć. Papież Jan Paweł II kanonizował Kolbego jako męczennika w 1982 r., uznając go patronem narkomanów, więźniów politycznych, rodzin, dziennikarzy, ruchu pro-life.

- To jest autentyczna historia człowieka, który oddał dobrowolnie swoje życie za innego więźnia – mówi Barroso. – Chcieliśmy zrobić wszystko jak najlepiej, zgodnie z najwyższymi standardami obowiązującymi w branży.

Uniwersalność animacji zadecydowała, że projekt zrealizowano właśnie w jej ramach. Barroso mówi, że łatwość przejścia z twardych realiów w kierunku stylu bardziej rysunkowego miała istotne znaczenie z wielu powodów.

- Mogliśmy złagodzić trochę okrucieństwo wojny i obozów koncentracyjnych, jednocześnie zyskaliśmy większe możliwości kreacyjne, stwarzając stosunkowo łatwo większe sceny – mówi.

-Zarazem, mając dwie opowieści, współczesną i historyczną o Maksie, otrzymaliśmy sposobność, aby przyjrzeć się dwom światom i … pozyskać zainteresowanie szerokiej widowni familijnej – dodaje Nemer.

Film jest ukończony w 70 procentach – mówi producent. Animacją świetlną zajmuje się Jamy Wheless, natomiast John Helms zaprojektował postaci. Mają oni w swoim dorobku takie filmy jak „Kroniki Narnii”, ”Piraci z Karaibów”, „Gwiezdne wojny”. Sporządzona została scenografia, nagrano głosy aktorów, a Centroid Studios w Londynie wykonał komputerowy zapis trójwymiarowych ruchów i mimiki postaci (motion capture). Całość animacji zrealizowano w Mexico City.

Swoich głosów użyczyli Hector Elizonde („Pretty Woman”) jako Gunther, David Henrie („Wizards of Waverly Place”) jako D.J. oraz Neal Mc Donough (”Raport mniejszości”, „Patrol”, „Sztandar chwały”) jako Kolbe. Inni czołowi realizatorzy to reżyser Donovan Cook, weteran produkcji disneyowskich; reżyser artystyczny Marec Fritzinger („Despicable Me”).

Barroso uważa, iż Cook jest doskonałym kandydatem do tej pracy. – Ten gość wie jak opowiedzieć historię, nie upraszcza, ale czyni opowieść atrakcyjną i przystępną – mówi.

Producenci zamierzają ukończyć film w drugiej połowie 2015 roku. Barroso ma nadzieję na globalne rozpowszechnienie filmu, w tym przynajmniej 700 kin w USA. Pragnąłby także, aby premiera filmu odbyła się w Krakowie podczas wizyty papieża Franciszka w 2016 r.

Barroso szuka dystrybutora. – Włożyliśmy w ten film masę pieniędzy, bo chcieliśmy mieć najlepszy produkt na rynku – mówi. – Już rozmawialiśmy z paroma firmami zainteresowanymi filmem, ale jeszcze nie podjęliśmy ostatecznej decyzji o partnerstwie.

Producenci filmu byli jednak nie do końca zadowoleni z obsady aktorskiej. Rolę Maxa otrzymał Piotr Adamczyk. – Rolę Maksymiliana w „Max & Me” powierzono już kolejno trzem doświadczonym i znanym amerykańskim aktorom i ostatnio, czwartemu w kolejce – mnie. Mam nadzieję, że to już ostateczny wybór – mówi Adamczyk. – Cieszę się, że powstaje film o polskim świętym, choć po raz kolejny zaskoczony jestem tym, że polski temat realizowany jest przez zagranicznych producentów, którzy widzą w tej historii międzynarodowy potencjał – kontynuuje aktor.

Film zrealizowany w technice 3D może zaciekawić wielu widzów na całym świecie. W filmie nie mogła zabraknąć słynnej sceny z dwoma koronami, która przeszła już do pabianickiej legendy.

O Maksymilianie Kolbe napisano dziesiątki książek, tysiące artykułów, zrealizowano wiele filmów i przedstawień teatralnych, a nawet jedną operę. Jest to „Maximilian Kolbe” z muzyką Dominique Probsta i słowami Eugene Ionesco. Prapremiera dzieła odbyła się w Rimini (Włochy) w 1988 r. Opera wzbudziła duże zainteresowanie ze względu na autora libretta. Eugene Ionesco (1909-1994) był światowej sławy awangardowym dramaturgiem, członkiem Akademii Francuskiej, współtwórcą tzw. teatru absurdu, autorem m.in. „Łysej śpiewaczki”, „Lekcji”, „Nosorożca”, „Krzeseł”. Stawiano go w jednym szeregu z Luigi Pirandello, Samuelem Beckettem, Jean Genetem czy Haroldem Pinterem.

W 1981 r. dyrektor Opery Paryskiej zamówił u Dominika Probsta, znanego francuskiego mistrza operę zastrzegając, by była ona współczesna. – Pomyślałem sobie od razu – wspominał Probst – o historii tego polskiego księdza Maksymiliana Kolbe, który w roku 1941 w obozie oświęcimskim w geście obłędnej miłości oddał swe życie by ratować skazanego na śmierć głodową ojca rodziny. Dowiedziawszy się, że Ionesco bardzo przejął się tą historią i zamierzał napisać sztukę o tym dla teatru, udałem się do niego, by przedstawić mu moje zamierzenie i zaproponowałem napisanie libretta.

Jeden z największych i najoryginalniejszych współczesnych dramaturgów Ionesco tak mówił o tym w jednym z wywiadów: - Pewnego dnia pielęgniarka pożyczyła mi książkę o Ojcu Kolbe. Jego historia wstrząsnęła mną. Mój przyjaciel Ojciec Carre zachęcił mnie wtedy do napisania sztuki teatralnej. Nie wiedziałem, jak się do tego zabrać, wstydziłem się niedoskonałości mojej wiary. Kolega z Akademii Francuskiej skontaktował mnie więc z Dominikiem Probstem. Zachęcony przez niego napisałem libretto niewielkiej jednoaktowej opery. Później uzupełniłem tekst, wzmocniłem go moją wiarą i mymi wątpliwościami. Mam jedynie nadzieję, że poprzez martyrologię Ojca Kolbe ludzie lepiej zrozumieją sens życia i tajemnicy”.

Tadeusz Bradecki - reżyser prapremiery dzielił się swoimi wątpliwościami: Czy ma sens przedstawianie tamtego zdarzenia na scenie? Jak „udać” konanie dziesięciu ludzi we własnych odchodach? Czy zsinieje wersja bardziej lub mniej „sceniczna” takiej sytuacji? Czy choreograf ma tych dziesięciu grupować w efektowne pozy? Czy też powstrzymać się od wszelkich zabiegów? Ale przecież robimy teatr, a teatr, panie i panowie, nie ma prawa być nudny. Czy Oświęcim w teatrze jest dość efektowny? Czy po przedstawieniu mogą nastąpić ukłony? Czy wypada bić brawo? I jakim prawem właściwie autor komponuje ostatnie monologi Ojca Kolbe? Któż poza Bogiem samym ma prawo słuchać ostatniej modlitwy? (wg Encyklopedii teatru.pl)

Eugene Ionesco określił życie franciszkanina jako „jedyne istnienie godne przeżycia”. Do Maksymiliana Kolbe powrócił w rozmowie z redaktorem The Paris Review:

- This play, Journey Among the Dead, has been a great success with the public as well as with the critics. It’s coming to the Comedie Francaise in the spring. With that out of the way, have you started work on something else?

- It’s play about the life and martyrdom of a modern saint, who has just been canonized by the Church – or is it beatified? Which comes first? I’m not sure. Anyway, his name was Father Maximilian Kolbe, a Pole, and he died in Auschwitz. They were going to send some prisoners to a mine, where they would die of hunger and thirst. Father Kolbe offered to go instead of a man who had a wife and children and didn’t want to die. That man is still alive.

- Does it matter to you if the Church canonizes him or not? And what about the recent allegations of ant-Semitism regarding him?

- Oh dear! It won’t matter to me at all whether the Church canonizes him or not. The important thing is that such a man existed. As for his anti-Semitism, I have not heard anything. People always try to find base motives behind every good action. We are afraid of pure goodness and of pure evil. I very much doubt that such a man could have been remotely anti-Semitic.

Apart from the libretto for the opera Maximilien Kolbe (music by Dominique Probst) which has been performed in five countries, filmed for television and recorded for release on CD, Ionesco did not write for the stage after Voyage chez les morts in 1981.

W kwietniu 1990 roku w Operze Śląskiej w Bytomiu odbyła się prezentacja opery “Maximilien Kolbe”.


http://www.musiquefrancaise.net/fiche.php?id=564

http://maxandme.doscorazonesfilms.com/

https://www.youtube.com/watch?v=ZeRxIK0INEY


Maciej Józef Kononowicz w książce „Biskup Michał”, 1968 ujawnił kulisy akcji promującej osobę ojca Maksymiliana Kolbe, która została przeprowadzona w Łodzi i Pabianicach z udziałem popularnych niegdyś pisarzy w 1966 roku.

(…) Mam tu na myśli szeroko recenzowaną w prasie sesję wyjazdowa Klubu Literatów „Krąg” w Łodzi i Pabianicach, sesję poświęconą osobie i dziełu ojca Maksymiliana Kolbe; i mam tu na myśli człowieka, dzięki któremu w określonym miejscu i okolicznościach sesja ta mogła dojść do skutku – mianowicie niedawno zmarłego śp. ks. Biskupa dra Michała Klepacza. Oczywiście, nie zamierzam powtarzać tego, co na temat sesji wyjazdowej „Kręgu” publikowała już prasa. Wydaje się jednak rzeczą taktowną wobec czytelników, którym umknęły z pola widzenia publikacje i sprawozdania, przytoczyć w kilku zdaniach fakty i daty, orientujące ich i wprowadzające do tematu.

Otóż: w roku ubiegłym, w roku obchodów milenijnych, minęło równo 25 lat od męczeńskiej śmierci ojca Maksymiliana Kolbe.

Proboszcz parafii św. Mateusza w Pabianicach, ks. prałat Stanisław Świerczek, w dniu święta parafii, 25 września 1966 r., zainaugurował akcję modlitewną w intencji beatyfikacji sługi Bożego, ojca Maksymiliana. W dniu tym został odczytany z ambony list, jaki skierował ks. Biskup dr Bohdan Bejze, sufragan łódzki, do proboszcza parafii pabianickiej. W liście tym zawarty jest również apel skierowany do pisarzy i publicystów katolickich. Cytuję:

„Być może również, iż katoliccy pisarze, poeci i publicyści zajmą się bliżej postacią i życiem ojca Maksymiliana, a wzrostu piśmiennictwa polskiego o ojcu Maksymilianie należałoby pragnąć tym więcej, że za granicą postać jego staje się coraz bardziej głośna i czczona”.

Tę mądrą, słuszną apostrofę odebrano przecież jak rewelację, jak nagłe odezwanie się zamarłego od lat zegara w „Strasznym Dworze”. To zwykłe, proste zdanie Biskupa było odebrane w środowisku literackim jak pojawienie się nagle dawno oczekiwanego zielonego światła na skrzyżowaniu dróg. Pierwszy zareagował na ten apel Jan Dobraczyński, publikując list adresowany do Biskupa Bohdana Bejze.

Napisał wtedy między innymi:

„Wyrażając moja wdzięczność dla Waszej Ekscelencji za Jego wypowiedź pabianicką pozwalam sobie prosić Waszą Ekscelencję, aby zechciał przekazać gorące podziękowanie Jego Ekscelencji ks. Bpowi Michałowi Klepaczowi, Ordynariuszowi łódzkiemu, w którego diecezji dokonał się ten symboliczny akt podniesienia prochów męczennika oświęcimskiego. Ks. Bp Klepacz, którego my, pisarze, znamy od dawna jako opiekuna naszych wysiłków i naszej twórczości, sam też niegdyś więzień obozu hitlerowskiego, rozumie, jak nikt inny, dzieło ojca Kolbego i pojmuje, jak ważną sprawą jest jego kanonizacja”.

(…) A oto treść listu, który w dniu 15 października 1966 r. doręczyłem w podłódzkiej miejscowości Szczawin Ordynariuszowi łódzkiemu, ks. Biskupowi drowi Michałowi Klepaczowi:

Ekscelencjo! Środowisko pisarzy katolickich zgrupowane w Klubie Literatów „Krąg” przy Zarządzie Oddziału Związku Literatów Polskich w Warszawie czuje się głęboko poruszone listem J.E. ks. Biskupa Bohdana Bejze do proboszcza parafii św. Mateusza w Pabianicach. W liście tym, podejmującym akcję modlitewną w intencji rychłego wyniesienia na ołtarze ojca Maksymiliana Kolbe, znalazł się również apel do nas, katolickich pisarzy, poetów i publicystów, o bliższe zajęcie się życiem i postacią tego bohaterskiego sługi Bożego.

Raduje nas to, że apel powyższy został do nas skierowany za aprobatą Jego Ekscelencji i ze stolicy diecezji przez Niego rządzonej, tej diecezji, w której pisarze katoliccy zawsze znajdowali nie tylko zrozumienie dla ich wysiłków twórczych, ale i atmosferę szczerej życzliwości i współpracy.

Rozumiejąc apel J. E. ks. Biskupa Bohdana Bejze jako wezwanie i zobowiązanie pisarzy katolickich do współdziałania z Kościołem w Polsce w akcji na rzecz rychłej beatyfikacji ojca Maksymiliana Kolbe – członkowie Klubu „Krąg” objawili gotowość podjęcia praktycznych kroków zmierzających do realizacji tego celu. Na ostatnim posiedzeniu, odbytym w dniu 12 października br., prezydium Klubu „Krąg” postanowiła zorganizować sesję wyjazdową „Kręgu” w Łodzi celem przedyskutowania sposobów i form, jakimi pisarze mogliby się przyczynić do beatyfikacji ojca Kolbe. Spodziewamy się, ze w wyniku tej sesji zapadnie decyzja wydania publikacji książkowej, pomyślanej jako praca zbiorowa pisarzy katolickich, o życiu i postaci ojca Kolbe. Postanowiliśmy zorganizować sesję w Łodzi ze względu na to, że na ziemi łódzkiej ojciec Kolbe spędził dzieciństwo i młodość, a także z tego powodu, że z Łodzi został skierowany do nas, pisarzy, apel, który tak silnie poruszył nasze serca. Samą sesję pragnęlibyśmy rozpocząć  Mszą świętą w intencji beatyfikacji ojca Kolbe. Przewidujemy referat wprowadzający, dyskusję i przyjęcie wniosku o podjęciu prac nad wspomniana publikacją książkową.

Ośmielamy się prosić Jego Ekscelencję o uczestnictwo w tej sesji. Zwracamy się  z podobną prośbą również do J.E. księdza Biskupa Sufragana.  

Z uwagi na to, że nie jest rzeczą drugorzędną wybór miejsca, w którym mogłaby się odbyć zamierzona sesja z udziałem kilkunastu pisarzy, prosimy Jego Ekscelencję o łaskawą radę i jednocześnie o zezwolenie na odbycie sesji bądź w Seminarium Duchownym w Łodzi, bądź w salonie Jego Ekscelencji, który jak wiemy, służył już podobnym celom.

Pragnęlibyśmy odbyć tę sesję w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Będziemy wdzięczni za wszelkie rady i sugestie, które prosimy łaskawie przekazać naszemu koledze, Józefowi Kononowiczowi. Gdyby to było konieczne, członkowie prezydium Klubu „Krąg” stawia się osobiście u Jego Ekscelencji.

Za prezydium Klubu Literatów „Krąg”: Włodzimierz Wnuk, Jan Dobraczyński

Warszawa, dnia 13 października 1966 r.

Reakcja Ordynariusza diecezji łódzkiej na list była tak typowa, tak dla niego charakterystyczna, że za świeżej pamięci warto zrelacjonować ją jako przyczynek do portretu osobowości tego człowieka czynu, realisty, człowieka konkretnego i praktycznego w każdej sytuacji. Przeczytał głośno podany list i z uśmiechem poprosił o kartkę czystego papieru, na której napisał swym nieczytelnym  pismem co następuje:

Zebranie Literatów w sprawie Maksymiliana Kolbego 22 października g.11, sesja w auli Seminarium Duchownego, po sesji wyjazd do Pabianic, g.13 ½ obiad, krótkie nabożeństwo, g.17 wizyta w Łodzi u x. biskupa Ordynariusza.

Podając mi tę kartkę powiedział: „To jest moja odpowiedź dla Panów. Teraz możemy sobie pogawędzić o szczegółach. Ks. Biskup Bejze będzie moim reprezentantem i pełnomocnikiem w przygotowaniu i uczestnictwie na obradach.”

To było właśnie w stylu Ordynariusza łódzkiego: ocenić intencje, rozważyć celowość i użyteczność działania, zaangażować swój wielki przecież autorytet i aktem całkowitego zaufania wymierzyć skalę odpowiedzialności i zobowiązania.

I tu role jakby się odwróciły. Byłem zaniepokojony pewnymi zbyt daleko idącymi decyzjami Ordynariusza. Po pierwsze biorąc pod uwagę sumę pracy organizacyjnej, przygotowawczej, konieczność wysłania w przyzwoitym terminie zaproszeń do pisarzy mieszkających w różnych miejscach kraju, termin sesji wyznaczony przez Ordynariusza na dzień 22 października wydał mi się terminem nie do przyjęcia. Moje obawy i prośbę o przesunięcie terminu sesji Ordynariusz  przerwał tym, że nie ma na co czekać i zwlekać, że będzie musiał w tym terminie przyjechać do Łodzi, nie mogąc ze względu na złe samopoczucie uczestniczyć w samych obradach, będzie chciał gościć w swym domu biskupim uczestników sesji wyjazdowej „Kręgu”.

Następna wątpliwość i zastrzeżenie, jakie ujawniłem, wiązało się z sugestią Ordynariusza najazdu uczestników sesji na plebanię w Pabianicach. Wiedziałem bowiem, że proboszcz pabianicki po niedawnym wypadku samochodowym ma nogi w gipsie i trudno mu będzie pełnić obowiązki gospodarza wobec kilkunastu osób. Ordynariusz odpowiedział tonem żartobliwym, że księdzu proboszczowi Świerczkowi, uchodzi podejmować nawet najwybitniejszych pisarzy w pozycji siedzącej w fotelu, że sprawą Mszy świętej zajmie się któryś z księży wikarych, a przygotowaniem obiadu dla pisarzy – siostry zakonne. (…)


Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij