www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

U progu nowoczesności – część II

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Dziennik Łódzki to jedna z najstarszych gazet polskich, ukazuje się od 1884 roku. Zawsze sporo miejsca poświęcała Pabianicom. Nasz wybór tekstów z Dziennika dotyczy lat 1884-1892. Wtedy wiadomości z Pabianic zaczęły coraz częściej trafiać na łamy prasy regionalnej i krajowej. Tempo życia nad Dobrzynką ulegało systematycznemu przyspieszeniu. Wzrastała liczba mieszkańców i powstawały nowe firmy. Najbardziej rzutcy przedstawicieli społeczności myśleli o elektryfikacji, a nawet telefonizacji miasta, dążyli do wybudowania linii kolejowej. Zagęszczały się także relacje przemysłowe, handlowe i kulturalne z Łodzią. Pabianiczanie korzystali m. in. z łódzkiej oferty artystycznej, zapraszając na występy zespoły teatralne i muzyczne. Jednak wśród mieszkańców panowała opinia, że istnieje tutaj „pustynia nudy”. Dokładano wiec starań, aby organizować amatorskie imprezy z udziałem niezastąpionej orkiestry strażackiej, chórów i pierwszych grup teatralnych. Miłośnicy broni urządzali natomiast popisy strzeleckie i polowania. Jednocześnie podejmowano całkiem udane próby humanizowania stosunków między pracą a kapitałem, np. opieka medyczna i socjalna dla robotników i ich rodzin, akcje charytatywne. We znaki dawała się mitręga biurokratyczna. Po aprobatę dla wielu inicjatyw społecznych i gospodarczych trzeba było jeździć do Petersburga.

Komunikację telefonową pomiędzy swoją fabryką w Pabianicach a kantorem w Łodzi starali się zaprowadzić na własną rękę panowie Kindler i w tym celu udali się po zatwierdzenie do Petersburga, gdzie jednakże prośbę ich odrzucono z powodu, iż prawo zaprowadzenia telefonów w Cesarstwie i Królestwie służy wyłącznie kompanii amerykańskiej (Dziennik Łódzki, 2.03.1884)

Mieszkańcy Pabianic, z uwagi, że wśród ogólnej biedy w miastach fabrycznych bawić się nie wypada, bo wszelka zabawa pociąga za sobą bezpowrotne koszta, postanowili zebrać na rzecz ofiar powodzi, dobrowolną pomiędzy sobą składkę. Projekt niebawem w czyn zamieniono a rezultat wypadł bardzo pomyślny, zebrano bowiem łącznie rubli 549 i kopiejek 15. Główną inicjatorką była w tym razie pani Juliuszowa Kindler, a pomagał jej energicznie a skutecznie p. Artur Sztajnhagen (Dziennik Łódzki, 2.08.1884)

„Kurier Warszawski” donosi, że zamożny kupiec pabianicki Ender, złożył po kilkaset rubli w ręce miejscowego proboszcza i pastora, przeznaczając te kwoty na rozdanie ubogim robotnikom. Powodem tego czynu jest zastój w pracy i ubóstwo, szybko wkradające się pomiędzy klasy robotnicze w okolicach, tak niedawno jeszcze dających pole do zarobku (Dziennik Łódzki, 27.05.1884)

W Pabianicach koncertować będą aż dwie orkiestry: Steinhauera z Łodzi i miejscowa straży ochotniczej (Dziennik Łódzki, 25.05.1885).

W Pabianicach w końcu zeszłego miesiąca dany był przez amatorów i orkiestrę straży ogniowej ochotniczej koncert na dochód funduszu tejże straży. Wpływ z koncertu wyniósł około 300 rubli (Dziennik Łódzki, 27.03.1885)

W Pabianicach założoną została szkółka jednoklasowa elementarna ogólna dla dzieci wyznania mojżeszowego. Na utrzymanie szkółki przeznaczono rocznie 649 rubli (Dziennik Łódzki, 15.08.1885)

Z Pabianic. Tamtejsze towarzystwo strzeleckie urządza w dniu jutrzejszym strzelanie królewskie. We wtorek dnia 8 września odbędzie się poświęcenie nowej sali zebrań tamtejszej konfraterni morawskiej (Dziennik Łódzki, 24.08.1885).

Na onegdajszym posiedzeniu zarządu straży ogniowej ochotniczej przyjęto kilkunastu nowych kandydatów na strażaków, najwięcej do oddziału pierwszego. Uchwalono sprawienie różnych rekwizytów, załatwiono różne interesy rachunkowe, a oprócz tego zastanawiano się wyczerpująco nad kwestią reformy w organizacji członków dozorujących (Dziennik Łódzki, 24.08.1885).

W Pabianicach w tygodniu zeszłym odbył się koncert wiedeńskiej orkiestry damskiej, którą publiczność nasza zna. Osób było bardzo mało, gdyż urządzający koncert zapomnieli o dwóch najważniejszych rzeczach, a mianowicie o pozwoleniu na koncert, które nadeszło dopiero o godzinie 9-ej wieczorem w dzień koncertu i o zawiadomieniu publiczności, gdyż afisze rozesłano dopiero w cztery godziny przed rozpoczęciem koncertu (Dziennik Łódzki, 20.11.1885)

Donoszą nam z Pabianic, iż w pewnem kółku tamtejszem powstała myśl sprowadzenia trupy p. Auerbacha, gdy osiądzie w Łodzi, co dwa tygodnie na jedno przedstawienie operetkowe. W każdym razie nie ma jeszcze nic zdecydowanego (20.11.1885)

Przedstawienie anty-spirytystyczne urządza jutro w Pabianicach w Sali Herbiga p. Karol Faulhaber, znany odgadywacz myśli (Dziennik Łódzki,26.03.1886)

Mieszkańcy Pabianic skarżą się na brak wypożyczalni książek, jak dowiaduje się „Kuryer Warszawski”. Kto by zechciał zapobiec temu brakowi, mógłby doznać powodzenia, a ludności inteligentnej oddać przysługę (Dziennik Łódzki, 28.06.1886).

Z Pabianic. Na wyborach straży ogniowej ochotniczej, jakie odbyły się na początku miesiąca wybrano na naczelnika p. Kindlera, który już od dawna piastuje ten urząd, na pomocnika zaś jego p. T. Endera. Wybór ten możemy śmiało pochwalić, gdyż zwłaszcza p. Kindler odznacza się energią i dbałością o rozwój straży (Dziennik Łódzki, 12.02.1886).

Z Pabianic donoszą nam, iż tam utworzono drugi oddział straży ogniowej, liczący kilkudziesięciu członków (Dziennik Łódzki, 24.07.1886).

W Pabianicach o godzinie trzeciej po południu w niedzielę zacznie się koncert instrumentalno-wokalny na korzyść straży ogniowej ochotniczej ze współudziałem tamtejszego towarzystwa śpiewackiego. O godzinie siódmej nastąpi uiluminowanie ogrodu i oświetlenie ogniami sztucznemi (Dziennik Łódzki, 9.08.1886)

Zebranie członków oddziału łódzkiego Towarzystwa Popierania Przemysłu i Handlu (…) Po wysłuchaniu wniosku, najprzód zabrał głos p. Elzenberg i prosił o zapisanie do protokółu, iż oddział łódzki z radością wita wniosek oddziału warszawskiego i że przemysłowcy łódzcy gotowi są od tej pory przyjmować praktykantów krajowców do swych fabryk. Przeciwko p. E. wystąpił p. Kindler Oskar z Pabianic, który z wielkim zapałem po niemiecku dowodził, iż krajowcy tj. Polacy na podobne posady do fabryk nie mogą się przydać, ponieważ chorują wszyscy na wielkich panów, sypiają długo, nie chcą rano wstawać, w fabryce próżnują, słowem, są zupełnie nieodpowiednimi. Wtedy p. E., zabrawszy głos powtórnie, zarzucił p. Kindlerowi, iż zanadto uogólnia fakty, ze widocznie mając niegdyś w swej fabryce kogoś, który nie chciał pracować, zrobił wszystkich krajowców próżniakami, przyczem p. E., zwrócił uwagę zebranych, że p. Kindler posiada w swej fabryce praktykanta, z którego jest najzupełniej zadowolony i któremu nic zarzucić nie może (…). Gdy następnie p. E. ponowił swe żądanie co do zapisania do protokołu owej wielkiej radości, z jaką oddział łódzki przyjął wniosek oddziału warszawskiego, p. Kindler powtórnie wystąpił z opozycją, twierdząc, iż przemysłowcy łódzcy, pabianiccy itd. Zawsze przyjmowali do swych fabryk krajowców na praktykantów i że to właśnie należy wnieść do protokołu. Opozycya powyższa na niewiele się jednak przydała, gdyż w protokole zapisano na początku: „po wysłuchaniu wniosku przyjęto takowy z ogólna radością” i dopiero na końcu dodano: „wśród przemysłowców Lodzi, Zgierza, Pabianic ii Sosnowca większość zawsze chętnie przyjmowała uczniów chcących pracować, a takowi obecnie nawet w fabrykach tych miast się znajdują. Pojmując bowiem własny interes, przemysłowcy dążą do zupełnego ile możności zastąpienia, do dziś jeszcze niezbędnych majstrów zagranicznych w przemyśle tak przędzalniczo-tkackim, jako tez i w żelaznym oraz górniczym.”

Pozostawiono zarządowi oddziału prawo polecania na praktykantów młodych ludzi, którzy się zgłoszą do niego z dowodami swej pracy, wykształcenia i prowadzenia się; polecono też zarządowi zwrócić się piśmiennie do każdego z właścicieli fabryk z zapytaniem o warunki, na jakich młodzi ludzie mogliby odbywać praktykę.

Podczas rozpraw nad powyższym wnioskiem, p. Kindler ciągle przemawiał po niemiecku, nawet wtedy, kiedy odpowiadał mówiącym po polsku. Nie przeszkadzało to jednak p. Kindlerowi rozmawiać z dwoma swymi sąsiadami po polsku. Widocznie więc p. Kindler nie lubi publicznie przemawiać po polsku (Dziennik Łódzki, 27.07.1886)

Z Pabianic donoszą, iż tam myślą o założeniu sklepu spożywczego, na wzór podobnego sklepu, istniejącego w Zawierciu (Dziennik Łódzki, 29.07.1886)

Szpital w Pabianicach. Dnia 10 sierpnia ministerium spraw wewnętrznych zatwierdziło ustawę szpitala prywatnego przy fabryce tkackiej pp. Krusche i Ender w Pabianicach. Szpital ma służyć dla robotników, ich rodzin i służby domowej pp. Krusche i Ender. Chorzy otrzymywać będą pomoc lekarską i utrzymanie kosztem właściciela fabryki. Szpital pozostawać będzie w zawiadywaniu stałego lekarza i podlegać nadzorowi rady dobroczynności publicznej powiatu łaskiego (Dziennik Łódzki, 13.08.1886)

Koncert strażacki w Pabianicach d. 22 zeszłego miesiąca powiódł się wcale nieźle. Grała orkiestra strażacka. Bawiono się wybornie. Wysokości osiągniętego dochodu nie znamy jeszcze, musiano jednak zebrać sporo pieniędzy, jeśli samych kwiatów sprzedano za 168 rubli. Dochód ma być przeznaczony na zakupienie dużej sikawki, mającej kosztować 1 200 rubli. (Dziennik Łódzki, 27.08.1886)

W Pabianicach urządza jutro i pojutrze tamtejsze towarzystwo strzeleckie, doroczne strzelanie premiowe i zaprasza do współudziału członków sąsiednich towarzystw strzeleckich, jako też amatorów strzelania do tarczy. Nadmieniamy, że amatorowie wnoszą opłatę od każdego strzału i to dość wysoką. W Łodzi opłata wynosi na strzelnicy tutejszej podobno 3 ruble za trzy strzały (Dziennik Łódzki, 6.09.1886)

Główna ulica w Pabianicach została oświetlona sześciu wielkimi lampami elektrycznymi łukowemi. Inicjatorami są pp. Krusche i Ender (Dziennik Łódzki, 4.11.1886)

W Pabianicach cztery fabryki zatrudniają cudzoziemców mniej niż 10 % ogólnej ilości zatrudnionych, między któremi jest 130 cudzoziemców, a 2982 krajowców (Dziennik Łódzki, 22.11.1886)

Z Pabianic donoszą do „Lodz Tageblatte”, że tam grasuje ospa. Tak w mieście samem, jako też w okolicy zmarło w ostatnich czasach wiele dzieci na tę chorobę ( Dziennik Łódzki, 28.01.1887)

Fabryka pp. Krusche i Ender w Pabianicach poczęła wyrabiać tak zwane welwety. Wyrób ten został patentowanym i zapewnia wytw& oacute;rcom na lat kilka monopol wyrobu. Welwety drukowane w rozlicznych kolorach nader świetnie się przedstawiają i do zupełnego złudzenia naśladują drogie aksamity; służyć mają na kaftany, suknie i obicia. Wyrób tego nowego artykułu dobrze świadczy o ruchliwości pabianickiej firmy i o zdolnościach kolorysty świeżo z zagranicy sprowadzonego. Zdaniem znawców, welwety bawełniane, odznaczające się nadto wielką taniością, w dziale odnośnym wywołują zupełny przewrót. Więcej takich artykułów, a skargi na ślepe naśladownictwo i robienie tego, co inni produkowali, utracą zupełnie rację bytu (Dziennik Łódzki, 6.03.1887)

(…) W Konstantynowie poszedłem do szynku, do owej Weber-Herberge. Poznałem tam dwóch tkaczy z Pabianic. Dobrzy ludzie, poczęstowali mnie kuflem piwa, a widząc żem zaszedł do weberskiego lokalu , pytali, czy mam własny warsztat, czy robię w fabryce. Starszy, gdy usłyszał, czem się zajmuję, zmrużył nieładnie jedno oko.

- A! to pan gazetnik?

- Tak, jestem z polskiej gazety w Łodzi

- E! polska, niemiecka, czy żydowska, to – przepraszam pana!

To „przepraszam pana”, miało znaczyć, że wszystkie gazety nic warte. Urwał na tem i ani rusz dalej! Ale młodszy ciekawy był, jak też obecnie idą interesy fabryczne w Łodzi – odpowiedziałem, że nieźle, że dużo sprzedają i dużo robią, czem był widocznie zdziwiony. Później, gdy rozmowa nawiązała się jako tako, dowiedziałem się, że w Pabianicach fabrykanci w tych dniach pourywali tkaczom po pół kopiejki na łokciu tkaniny wyrobionej. Zapewne w Pabianicach nie poprawiły się interesy fabryczne!

Starszy z obu moich znajomych porzucił już tkactwo, a wziął się do ślusarstwa. Młodszy ma parę warsztatów tkackich i przerabia na nich materiał surowy, brany z fabryki. Ma dom własny i ogród, kupiony za lepszych czasów – inaczej nie wyżyłby z zarobku.

Owe lepsze czasy były dziesięć lat temu. I wówczas robił już dla fabryki, ale zarabiał po 20 a nawet po 22 ruble tygodniowo. Więcej było roboty i lepiej płacono, dużo lepiej! Dziś za utkanie sztuki 120 łokciowej bez błędu, płacą zaledwie 5 rubli.

Byłoby nam dziś lepiej – mówił – gdybyśmy rozum mieli. Kiedy się wzięło dwadzieścia parę rubli w sobotę, to się z tego dziewięć lub dziesięć straciło w niedzielę. Polak, panie, mądry po szkodzie, myślał, że zawsze tak dobrze będzie, że się zarobki nie zmienią. Trzeba było odkładać i w kilku do spółki większą fabrykę założyć. Niejeden Niemiec z prostego warsztatu dorobił się fabryki! Dziś chciałoby się odkładać, ale nie ma z czego. Schowa się ledwo tyle, aby na czarną godzinę starczyło.

Zwykła to historia. Dobrze przynajmniej – pomyślałem – że poznali konieczność odkładania na czarna godzinę. Jakże wielu nawet o tem nie myśli.

Mówiliśmy potem o wystawie tkackiej, a tkaczowi podobał się projekt wzięcia w niej udziału. Przyrzekł postarać się, aby kilku wyrobiło w tym celu po parę łokci tkanin wełnianych na warsztatach ręcznych.

Jeżeli dotrzyma słowa, w takim razie będą na wystawie okazy drobnego tkactwa pabianickiego. Przy tej sposobności dowiedziałem się, że jeden z fabrykantów pabianickich ma już kilka medali z rozmaitych wystaw, za rozmaite tkaniny wełniane, a pomiędzy nagrodzonemi okazami są i takie, zwłaszcza wzorzyste, które nie były wyrobione na warsztatach mechanicznych w fabryce, lecz przez majstrów tkackich na własnych warsztatach ręcznych. Szkoda! Nagroda za taki okaz powinna należeć do tkacza, który dał warsztat i pracę, a nie do fabrykanta, który dał tylko materiał surowy. Wprawdzie nagroda biedy nie zmniejszy, ale da pewne zadowolenie moralne, a może i energię do pracy pobudzi (Dziennik Łódzki, 30.08.1887)

W Pabianicach cztery fabryki zrobiły coś dla swych robotników, a mianowicie:

Baruch M. fabryka wyrobów wełnianych, według Orłowa w 1884 r. zatrudniała 308 robotników. Istnieje tam kasa chorych, do której robotnicy wnoszą po 5 kopiejek tygodniowo, z czego otrzymują pomoc lekarska oraz pół płacy dziennej w razie choroby i 12 rubli na koszty pogrzebu.

Kindler Rudolf, fabryka wyrobów wełnianych, w 1884 r. miała 611 robotników. Pomoc lekarska opłaca p. Kindler z własnej kieszeni, co go kosztuje około 700 rubli rocznie, do kasy chorych robotnicy wnoszą po 5 kopiejek tygodniowo, z czego otrzymują pół płacy dziennej w razie choroby oraz 12 rubli na koszty pogrzebu.

Krusche i Ender, fabryka wyrobów wełnianych, w 1884 r. zatrudniała robotników 276. Do kasy chorych robotnicy opłacają po 5 kopiejek tygodniowo, za co otrzymują połowę płacy dziennej oraz 12 rubli na koszty pogrzebu. Prócz tego fabryka swoim kosztem utrzymuje szpital na 15 łóżek, co wraz z kosztami pomocy lekarskiej dla wszystkich robotników, pociąga za sobą wydatek 3 000 rubli rocznie. Przy fabryce zbudowano 12 domów mieszkalnych dla 48 rodzin robotniczych, gdzie lokal, składający się z 1-2 pokojów wraz z kawałkiem ogrodu, kosztuje rocznie 25 rubli

Saenger, papiernia, w 1884 r., robotników 151. Pomoc lekarska dla chorych robotników kosztem fabryki, na co właściciel wydaje 220 rubli rocznie (Dziennik Łódzki, 24.04.1888)


Nadesłane. Szanowny redaktorze! Jeden z moich znajomych, w przejeździe przez Pabianice, rzucił tamże do skrzynki pocztowej w środę dnia 9 kwietnia o dziewiątej wieczorem, kartę korespondencyjną adresowaną do Łodzi. Ponieważ poczta listowa odchodzi z Pabianic około ósmej z rana, można by przeto sądzić, że doręczenie owego listu adresatowi nastąpi w czwartek po przyjściu kaliskiej poczty do Łodzi. Tymczasem inaczej się stało. Rzeczoną kartkę otrzymałem dopiero w piątek po południu. Rzecz naturalna, że o załatwieniu interesu, obliczonego przez korespondenta na czwartek, mowy być nie mogło. Wobec takiej nieaktualności ze strony poczty, warto by sprawdzić, czy winna jest stacya pocztowa pabianicka, czy tutejsza. Dowód, tj. kartę korespondencyjną załączam. M.N. (Dziennik Łódzki, 4.05.1888)

Z Pabianic piszą do „Kuryera codziennego”: Od dawna w mieście naszem daje się uczuwać brak doktora wolno praktykującego, nasz albowiem doktór miejski wobec nałożonych na siebie obowiązków, nie jest w stanie wszystkim żądaniom wydołać. Pabianice, miasto posiada podług ostatnich spisów około 13 000 mieszkańców, w okolicy zaś znajduje się około stu mniejszych wsi. Doktór miejski dwa razy (czasem trzy) tygodniowo jeździ do Rudy Pabianickiej na cały dzień, aby tam udzielać porady lekarskiej, nadto jest lekarzem kilku fabryk miejscowych. Niefabryczna tedy ludność obywać się musi bez doktora. Nadmienić wypada również, iż Pabianice nie posiadają stałego weterynarza, czynności bowiem tego ostatniego i pensję zabiera doktór miejski, niespecjalista. O leczeniu chorego bydła sposobem naukowym ani mowy tu być może, toteż lekarz miejski ogranicza swą działalność weterynaryjną na wydawaniu świadectw urzędowych na bydło przeznaczone na rzeź. Podobno miał zamiar osiedlić się tu doktór z Pyzdr, wyperswadowano mu to jednak w sferach zainteresowanych konkurencją. Wobec licznych zażaleń miejscowych mieszkańców na brak lekarza i wobec wzrostu miasta po założeniu projektowanej kolei z Łodzi do Kalisza, w Pabianicach osiedlić się śmiało może nie jeden jeszcze, lecz kilku lekarzy. Dziś wobec tego, że ludność fabryczna używa porady lekarza skontraktowanego z fabrykantem, leczenie pacjentów nie może się odbywać tak prawidłowo, jak wtedy, gdy lekarz nie będzie skrępowany żadnymi względami (Dziennik Łódzki, 21.07.1888)

Koleje żelazne. „Sankt Pietersburskie Wiedomosti” donoszą, że ministerium komunikacji pozwoli na wytknięcie (wytyczenie) linii kolejowych pomiędzy Łodzią a Pabianicami i Łodzią a Zgierzem. Koleje mają być wąskotorowe. Pierwsza linia będzie miała długości wiorst 15, zaś druga tylko 10. Budowa obu kolei nie ma kosztować więcej nad 35 000 rubli i ma być powierzoną osobom prywatnym (Dziennik Łódzki, 21.07.1888)

Teatr łódzki w Pabianicach. Dziś personel operetkowy teatru naszego daje przedstawienie w Pabianicach. Dbali o urozmaicenie długiego postu obywatele tamtejsi zapragnęli ożywić miasto „Baronem cygańskim”. Będzie to oazą wśród pustyni nudów w Pabianicach. O ile słyszeliśmy całe Pabianice szturmują o miejsca w improwizowanym przybytku muzy (Dziennik Łódzki, 7.03.1889)

Niemiły żart. Niejaki St. Biskupski, tkacz odprowadził w dniu 24 lipca aresztanta w kajdanach z Pabianic do Łodzi. Kiedy po odprowadzeniu powrócił z Łodzi, chcąc zażartować okuł w kajdany czeladnika swego i kazał mu wyjść na miasto. Czeladnik nie rozumiejąc, co z tego wyniknąć może, uczynił zadość lekkomyślnemu majstra żądaniu i zaczął biegać po ulicach Pabianic w kajdanach. Ujrzawszy to mieszkańcy tamtejsi sądzili, że to zbieg z więzienia i poczęli go gonić. Policya zaś pojmała go i osadziła w areszcie. Obecnie ofiara żartu Biskupskiego oczekuje w więzieniu rezolucyi (postanowienia) władzy, która by oswobodziła go od kajdan (Dziennik Łódzki, 18.08.1889).

Z Pabianic pisze nasz korespondent: Oświetlenie elektryczne, które miasto nasze zawdzięcza jednemu z tutejszych fabrykantów, jakkolwiek jest świetne, nie wyklucza jednak potrzeby oświetlenia naftowego. Najpierw lampy elektryczne znajdują się tylko na głównej ulicy; po wtóre lampy te świecą tylko wtenczas, kiedy idzie fabryka posiadająca maszynę dynamoelektryczną. Tym sposobem w dnie świąteczne lub po zaprzestaniu robót w fabryce miasto pogrążone jest w egipskich ciemnościach. W tych dniach sprowadzono nowe lampy błyskawiczne, naftowe, które mają rozpraszać ciemności nie wszędzie czystego i nie zawsze bezpiecznego miasteczka. Szosa prowadząca do Łodzi, przy wyjeździe z miasta zawsze była pełną wybojów i błota, pomimo ciągłych naprawiań. Inżynieria drogowa postanowiła zamienić żwir zwyczajny na bruk. Odpowiednie roboty odbywają się na przestrzeni kilkuwiorstowej. Z tego powodu w tem miejscu utrudnioną jest komunikacja wozowa, mianowicie zaś w porze nocnej. (Dziennik Łódzki, 8.11.1889)

Z Pabianic piszą do nas: Drugie przedstawienie w miejscowym teatrzyku dane przez artystów trupy dramatycznej p. Kościeleckiego w ubiegłą sobotę, żywiej jeszcze zainteresowało publiczność niż poprzednie. Zawczasu rozkupiono bilety na to przedstawienie, a w chwili podniesienia kurtyny, sala napełniona była już po brzegi. Wiele osób nie dostawszy biletów, odchodziło od kasy. Publiczność bawiła się doskonale komedyą Bałuckiego „Ciężkie czasy”, wynagradzając artystów częstemi oklaskami (Dziennik Łódzki, 2.05.1890).

Dla myśliwych. W dniu 10 lipca r. b. odbędzie się w Pabianicach w magistracie tamtejszym licytacja na oddanie w dzierżawę prawa polowania na gruntach należących do miasta Pabianic w ciągu lat dwóch. Licytacja rozpocznie się od 150 rubli (Dziennik Łódzki, 30.05.1890)

W Pabianicach magistrat tamtejszy wyasygnował z kasy miejskiej 20 rubli na zakupienie detrytu, którym zaszczepiono ospę z bardzo dobrym skutkiem 560 dzieciom. Szczepienie ospy w Pabianicach dzięki pewnej reformie czynności, odbywa się o wiele łatwiej niż w latach poprzednich. W roku bieżącym blisko 1 200 osób poddało się powyższej operacji, której dokonał czystą limfą i detrytem lekarz miejscowy z pomocą dwu felczerów (Dziennik Łódzki, 11.07.1890)

Z Pabianic donoszą nam, że od kilkunastu dni bawi tam trupa dramatyczna pod dyrekcją p. Józefa Cybulskiego, która w dniu onegdajszym dawała „Czartowską ławę”. Towarzystwo p. Cybulskiego składa się podobno z … 8 członków (Dziennik Łódzki, 16.06.1890)

Trojaczki. W Pabianicach żona robotnika Anna Szwarc, w tych dniach wydała na świat trojaczki, tylko jedno dziecko jednak zostaje przy życiu (Dziennik Łódzki, 22.02.1891)

Pabianickie Stowarzyszenie Strzeleckie urządziło w niedzielę i poniedziałek zabawę, na której członkowie stowarzyszenia wraz z zaproszonymi kolegami z klubu łódzkiego, popisywali się strzelaniem do celu. Pierwszą nagrodę otrzymał p. F. Feder z Łodzi, drugą – p. E. Morawski i trzecią – p. A. Albrecht z Pabianic, czwartą – p. A. Ay z Łodzi, piątą – J. Grüsel, szóstą – A. Lorentz, siódmą – J. Heyer i ósmą – J. Trawiński z Pabianic (Dziennik Łódzki, 10.09.1891).

Wiadomo od dawna, że Łódź posiada jednych rzeczy nieco za wiele, a innych za mało. Za wielu np. mamy agentów wszelakich, lekarzy, adwokatów, faktorów, pokątnych doradców itp. przedstawicieli różnych profesyi wyzwolonych, dozwolonych, niedozwolonych i nieokreślonych, choć określone przynoszących zyski. Za mało zaś mamy np. szkół i kościołów, ilością których mierzono ongi poziom ucywilizowania danego społeczeństwa. O tych ostatnich potrzebach musimy myśleć sami i dlatego dotąd przypominają się nam bezskutecznie, o innych naszych potrzebach pamiętają wybornie współczujący bliźni, dlatego to lekarzy np. i adwokatów mamy pod dostatkiem, a szkół i kościołów za mało.

Sąsiadujące z nami Pabianice wprost odwrotnie zapatrują się na rzeczy, w części przynajmniej. Kościołów wkrótce będą miały dosyć, gdy bowiem istniejący okazał się za szczupłym dla dwudziestu tysięcznej parafii, postanowiono zbudować drugi i fundusze wnet się znalazły. Za to lekarzy jest tam za mało – dwóch tylko. Korespondent więc „Gazety świątecznej” upomina się gorąco choć o jednego jeszcze, oraz o drugą aptekę. Tymczasem synowie eskulapa cisną się tylko do najludniejszych punktów, jak do Warszawy i Łodzi, i cierpią nieraz na chroniczny brak praktyki. Zwracam uwagę tych cierpiących na Pabianice. Zdaje mi się przecież, że wkrótce nie Pabianice wcale, ale Łódź posiądzie znów nowego, żądnego niesienia nam pomocy adepta medycyny, aż do wzajemnego pożerania się w konkurencyjnych zapasach.

Tymczasem Pabianice zbudują trzeci kościół, albo nawet zdobędą się na pomnożenie szkół swoich, Łódź zaś nie wzniesie nowej niezbędnej świątyni, choćby jej przybyło jeszcze parę dziesiątków tysięcy ludności. Rozeszły się, prawda, niedawno pogłoski o powzięciu projektu budowy czwartego kościoła w okolicach tzw. Wólki, ale od projektu, gdyby nawet istniał, do zebrania niezbędnych funduszów bardzo nieraz bywa daleko, ludność zaś tutejsza katolicka należy, z małym wyjątkiem, do warstw najuboższych (Dziennik Łódzki, 22.09.1891)

Z Pabianic piszą do nas: Firma zagraniczna Dahl & Comp. z Barmen ma założyć w mieście naszem jeszcze roku bieżącym fabrykę farb anilinowych. W zeszłą niedzielę grono przemysłowców tutejszych urządziło w lasku miejskim zabawę, w której udział wzięło przeszło 20 osób, między innymi kilka zaproszonych z Łodzi. Pewna liczba mieszkańców tutejszych zamierza starać się o odwrócenie koryta rzeczki przepływającej obecnie przez środek miasta poza jego granice. Rzeczka ta cuchnąc zaraża powietrze całej dzielnicy Nowego Miasta i staje się przyczyna wielu chorób.. Wobec ogromnych kosztów, jakich wymagałoby urzeczywistnienie projektu, są pesymiści, którzy nie wróżą mu powodzenia. Zdaniem ich byłoby lepiej i taniej oczyścić rzeczkę, a odpływ z fabryk oraz rynsztoków wypuszczać przez filtry dobrze urządzone. Niektóre fabryki pabianickie już poczyniły w tym kierunku niejakie starania (Dziennik Łódzki, 2.06.1891)

Odbędzie się jutro w Pabianicach przedstawienie amatorskie, z którego dochód przeznaczono na cel dobroczynny. Odegrane będą trzy jednoaktówki, a mianowicie „O Józię& rdquo; Bałuckiego, „Prelegent” Kościelskiego i „Z rozpaczy” Gawalewicza. Na przedstawienie podąża kilkanaście osób z Łodzi (Dziennik Łódzki, 6.03.1892)
Życie towarzyskie wśród inteligencyi pabianickiej od pewnego czasu zaczęło się bardzo rozwijać. Objawem tego są częste zabawy towarzyskie, na które nierzadko pośpieszają i łodzianie, chcąc zagłuszyć nudę jaka ich trapi wśród własnych murów… Umiejętność w urządzaniu zabaw, pozwala pabianiczanom na przepędzenie kilku chwil wesołych nawet w poście, którego powadze niczem nie uwłacza stosownie wybrana rozrywka… Taką właśnie rozrywką nazwać można teatr amatorski, urządzony w Pabianicach w ubiegłą sobotę i niedzielę, teatr ten bowiem prócz tego, że w poważny sposób zabawił znaczne grono osób, przyniósł nadto w ofierze zasiłek dobroczynności miejscowej, w postaci … pokaźnej kwoty pieniężnej , obecnie nader pożądanej ze względu na coraz wzmagające się potrzeby ubogich.

Na przedstawienie wybrano trzy jednoaktówki „O Józię”, „Prelegenta „ i „Z rozpaczy”. Nie trzeba mówić, że na przedstawienie to pabianiczanie oczekiwali z niecierpliwością; prócz bowiem celu dobroczynnego, udział w niem brały osoby, posiadające sympatię całego miasteczka. Pierwszego dnia sala Herwiga zapełniona była po brzegi, mimo dosć wysokich cen za miejsca.

Dzięki amatorskim zdolnościom p. Wagnera, jako dekoratora, wyżej wspomniana sala zamieniła się w bardzo przyjemną widownię, pośrodku której zawieszono u sufitu dużą lampę … elektryczną; scenka zaopatrzona w eleganckie meble pp. K. i B., ubrana w nowe dekoracje i oświetlona kilkoma lampkami elektrycznymi, umieszczonymi w paludamentach, sprawiła na widzach bardzo miłe wrażenie.

Przedstawienie rozpoczęto fraszką Bałuckiego ‘”O Józię”, w której rolę nieszkodliwego nicponia Władysława odegrał p. W. z humorem, w czem mu dopomagał p. B. w postaci niesłusznie posądzanego o … grzeszki Zygmunta; panna W., jako narzeczona jego, Kamila, była bardzo milutka, gdy broniła go przed zagniewana siostrą Malwiną (panna Wr.). Drugą z kolei była fraszka Kościeleckiego ‘”Prelegent”. Tutaj prym trzymała naiwna i ładniutka Andzia, w osobie panny K., która odtworzeniem tej roli zjednała sobie entuzjastyczne oklaski wszystkich widzów, którzy chwilami zapominali, iż mają przed sobą tylko… amatorkę. Pannie K. pomagali dzielnie p. W., jako wiecznie głodny Onufry i p. K. w roli sensata profesora Jana Mureckiego – pierwszy, nie szczędząc humoru, drugi, starając się jak najmocniej być kochanym przez … Andzię! W ostatniej jednoaktówce Gawalewicza „Z rozpaczy”, wszyscy wykonawcy starali się jak najlepiej odtworzyć swe role, a więc pp. W. (Walery), W. (Henryk), G. (Czesław), K. (Mateusz), pani B. (Pelagia), oraz panny K. i Ł. w niewielkich swoich rólkach Franciszki i Kazimiery..

To samo grono osób zamierza wkrótce urządzić przedstawienie amatorskie na korzyść miejscowej straży ogniowej (Dziennik Łódzki. 12.03.1892)

Pabianicka firma Krusche i Ender zwinęła przędzalnię w Łodzi w celu przeniesienia maszyn do nowo pobudowanej fabryki w Pabianicach. Gmach, w którym mieściła się dotąd przędzalnia pp. Krusche i Ender, był przez nich wydzierżawiony przed kilku laty od byłej firmy przemysłowej w Łodzi Gőtz i Schrőder. Obecnie gmach ów jest własnością p. Hanaberga, który nabył go niedawno (Dziennik Łódzki, 23.03.1892)

Pożar w Rzgowie. Do onegdajszego pożaru w Rzgowie przybyła z Pabianic straż ogniowa ochotnicza pod komendą naczelnika swego p. Juliusza Kindlera. Dzięki energicznemu ratunkowi, w kilka godzin po przybyciu straży, ogień stłumiono, budynków wszakże nie zdołano ocalić. Poszkodowani obliczają straty na sumę około 15 000 rubli (Dziennik Łódzki, 14.05.1892)

Z Pabianic donoszą nam, iż podczas adwentu urządzony tam będzie teatr amatorski na korzyść biednych miejscowych (Dziennik Łódzki, 23.11.1892)

W parafii ewangelickiej urodziło się w roku ubiegłym 524 dzieci, zawarto małżeństw 91 i zmarło 96 osób. Przed 25 laty tj. w 1866 w tejże parafii urodziło się 453 dzieci, zawarto małżeństw 53 i zmarły 53 osoby (Dziennik Łódzki, 9.01.1892).

Najbardziej znanym autorem relacji z Pabianic zamieszczanych w piotrkowskim Tygodniu był Jan Lorentowicz. Współpracę z pismem rozpoczął w 1886 roku. Publikował korespondencje o aktualnych wydarzeniach dotyczących zwłaszcza warstwy robotniczej. Artykuły te wywoływały spory oddźwięk. Lorentowicz pisał o tym do swojego przyjaciela Aleksandra Walickiego w liście z dn. 18.08.1889

… obudził się ogromny ruch pomiędzy polskimi robotnikami, którzy byli dotąd przedmiotem szwabskiego wyzysku. Korespondencje te wciąż latają po mieście przepisywane skwapliwie przez robotników. Fabrykanci wściekli. Jak zacząłem operować, tak doprowadziłem do tego, że jest polska komenda w straży ogniowej, w niedzielę do fabryk nie chodzą – w nocy nie pracują, zakładają sklep spożywczy na wzór zawierckiego, a założą czytelnię, po którą wygotowałem już prośbę do gubernatora. Dam z swoich książek sporą część na założenie (…) Nad sobą pracuję w dalszym ciągu. Lekcji obecnie nie mam ( E. Udalska „ Jan Lorentowicz-zoil nieubłagany”, Łódź 1986).

J. Lorentowicz był wtedy uczniem gimnazjów w Piotrkowie i Częstochowie, a następnie w Płocku. Musiał zmieniać szkoły z powodu swoich przekonań patriotycznych, lektury zakazanych książek i uczestnictwa w nielegalnym ruchu oświatowym. Lorentowicz był zwolennikiem socjalizmu narodowego. W 1890 r. wyjechał na studia do Paryża.

E. Udalska pisze: Zanim Jan Lorentowicz zyskał przezwiska „Lornetkowicza” i „Gloirentowicza”, przeszedł niełatwą drogę polskiego inteligenta pokolenia popowstaniowego. Była to droga z nizin społecznych do fotela w Polskiej Akademii Literatury.

O jego rodzicach i koligacjach rodzinnych wiemy bardzo niewiele. Urodził się 14 marca 1868 roku w Pabianicach. Był drugim synem Ludwika i Konstancji z Majewskich, przybyłych ongiś do Pabianic z kresów. Rodzinę Lorentowiczów powstanie styczniowe „wysadziło z siodła” i zepchnęło do stanu rzemieślniczego. Rodzice Jana, pochłonięci codzienną pracą, od najwcześniejszych lat skazywali synów na pełną samodzielność. Dbali jednak o wykształcenie dzieci, widząc w nim jedyną szansę zdobycia pewnej pozycji społecznej. Z tej szansy korzystali młodzi Lorentowiczowie. Własną pracą dochodzili do dużych osiągnięć. Starszy brat, Michał, był prałatem papieskim. Pod koniec życia –sufraganem we Włocławku. Młodszy od Jana Leonard został znanym profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, twórcą kilku liczących się teorii naukowych w dziedzinie ginekologii. Jego nazwisko figuruje w wielu encyklopediach.

W Paryżu Jan Lorentowicz łączył studia na Sorbonie i w Szkole Antropologicznej z ożywioną aktywnością polityczną. Był członkiem Gminy Narodowo-Socjalistycznej, a w 1892 został członkiem pierwszej Centralizacji Polskiej Partii Socjalistycznej. WSpółpracował ze Stanisławem Wojciechowskim i Ignacym Mościckim – przyszłymi prezydentami RP. Redagował miesięcznik Pobudka. Artykuły podpisywał pseudonimami. Jeden z nich „Marek Chropieński” nawiązywał do pierwotnej nazwy dóbr pabianickich, tzw. Chropy. Działalność polityczna Lorentowicza nie podobała się jego rodzicom.

W 1893 r. Jan Lorentowicz pisał do Marii Sulickiej: Dziś rano otrzymałem list z domu, który mi odebrał ostatnią nadzieję pozostania dłużej w Paryżu. Napisano mi zupełnie kategorycznie, że jestem już za stary na to, aby mnie dłużej utrzymywano, i że czas już, abym swe studia skończył i szukał sobie miejsca. Mają oni naturalnie ze swego punktu widzenia rację, zwłaszcza, gdy wiedzą, iż całego czasu swego na studia nie poświęcam (…) Chcą mnie siłą zmusić do tego, przestali mi od sierpnia przesyłać pieniądze, pozostawiając mnie w fatalnej naturalnie sytuacji. Broniłem się, jak mogłem, od systematycznego głodu rozmaitymi kombinacjami, pomiędzy którymi było i dwukrotne wyłudzenie z domu pieniędzy na podróż. Ale taki sposób wegetowania możliwym jest bardzo krótko. Wyczerpuje on więcej jeszcze moralnie niż fizycznie i stanowi jedno pasmo udręczeń i cierpień. Po pięciu miesiącach straciłem wiele energii, gdyby się to zaś przeciągało dłużej, straciłbym niezawodnie i resztki zdrowia. (…) W każdym razie pobyt mój tu jest ostatecznie zachwianym. Muszę istotnie wziąć się do pracy produkcyjnej, jeżeli chcę dalej egzystować. Gdzie to zrobię, czy tu, czy może w Galicji lub poznańskim, nie jestem jeszcze zdecydowany. Wołałbym być bliżej kraju, aby łatwiej wpływać, z drugiej strony jednak chciałbym jeszcze nieco uczyć się(..)

Ostatecznie Lorentowicza wsparli przyjaciele i pozostał w Paryżu do 1903 roku. Rozczarowany pracą polityczną zajął się z wielkim powodzeniem działalnością krytycznoliteracką i teatralną.


Pabianiczanie nadsyłali także korespondencje do gazet warszawskich. Gazeta Świąteczna (1882 r. nr 42):

Z Pabianic w guberni piotrkowskiej, pod Łodzią.

Dziękuję p. Pisarzowi Gazety za wiadomości przysłane, a wywzajemniając się, donoszę o naszych stronach. Z powodu deszczów, które w przeszłym miesiącu ciągle padały, mieliśmy strach o kartofle, ale dzięki Bogu są plenne i ładne, niewiele zgniłych nawet. Za korzec płacą u nas osiem złotych. Oziminy ładnie też wschodzą.

Przed paru tygodniami dostojny pasterz diecezji kujawskiej, ks. biskup Popiel odwiedził nasze strony. Był w Piotrkowie, Drużbicach, Dłutowie i Rzgowie, udzielając w każdej z tych parafii paru tysiącom wiernych sakramentu bierzmowania. W Tuszynie konsekrował kościół tamtejszy, wobec licznie zgromadzonego ludu, pragnącego być uczestnikiem odpustu i usłyszenia słów pociechy pasterza swego.

Był także bal w Pabianicach, który panowie Kindlerowie wyprawili dla swoich pracowników. Trzeba wiedzieć, iż panowie Kindlerowie, przy pomocy Bożej, zbudowali w Pabianicach nową fabrykę tkanin wełnianych i bawełnianych. Fabryka ta mieści się tuż za miastem, w dużym budynku kwadratowym, z gustownym frontem i wieżycami, jakby dworzec kolei żelaznej. Jest w nim taka wielka sala, że ma w niej stanąć dwanaście set warsztatów tkackich. Obok fabryki, przez całą długość inna sala na materiał surowy i wyrobiony, od frontu zaś oddzielne sale, w których się mieszczą: piec, maszyny obrotowe, klejarnia przędzy parowa i sala jadalna, oraz mieszkanie dla stróża. Obecnie buduje fabrykę gazu, żeby nim oświetlić cały budynek, a w dawnych zabudowaniach rozszerzają farbiarnię. W dniu 4-tym b. m. ustawiono warsztat tkacki. Dlatego nasi pracodawcy, oceniając naszą życzliwość i pracę (bo koło tego pracowali prawie sami miejscowi robotnicy), wyprawili dla wszystkich nas piękną zabawę w starym budynku. Duże trzy sale były przybrane w wieńce z zieleni i kwiatów, a od godziny 6-ej po południu do 6-ej rano przygrywała muzyka straży ogniowej ochotniczej naszego miasta, nas zaś przeszło 900 osób zabawiało się tańcami albo rozmową z zaproszonymi gośćmi i rodziną naszych pryncypałów. Ugoszczeni zostaliśmy jak się należy, toteż w kilkakrotnych przemówieniach i głośnem hura, wyrażaliśmy za to podziękowanie pryncypałom, jak i osobom przyjmującym udział w zabawie.

Powiedz tam wszystkim, co to się dopytują o robotę w Pabianicach, że jeszcze ze 250 tkaczy lub tkaczek może dostać tu miejsce przy warsztacie, z zarobkiem od 2 do 5 rubli tygodniowo, bez stołu, opału i mieszkania. Dzieci tylko fabryka nie przyjmuje. Powiedz im także, ze ślusarzy, kowali, stolarzy i rymarzy już nie potrzeba; ale dopiero za dwa miesiące lub może prędzej będzie potrzeba ze sto farbiarzy, z płacą od 3 do 6 rubli tygodniowo, bez żadnych innych dodatków.

Ci, co by mieli ochotę przyjść do nas, powinni się zgłaszać osobiście, wprost do pana Juliusza Kindlera lub zastępującego jego miejsce majstra, w nowej fabryce w Pabianicach, za Łodzią. J. A.

Gazeta Rzemieślnicza (1886 r. nr 37): Od jednego z rzemieślników otrzymaliśmy następujące wiadomości o tkactwie ręcznym w Pabianicach – Pabianice przeważnie utrzymują się z tkactwa, które się dzieli na mechaniczno-fabryczne i ręczne. Tkactwo fabryczne prowadzą trzy fabryki, mianowicie Endera, Kindlera i Baruchów, za pomocą warsztatów mechanicznych i ludzi zbieranych obojej płci. Fabryki te w dniach ostatnich przez komisję przemysłową były zbadane, dlatego też je tu pomijam, a opiszę tkactwo ręczne.

Majstrów tkaczy jest w Pabianicach około 400 zapisanych na liście majstrowskiej, którzy to majstrowie z pomocą uczniów i towarzyszów wykonywają rzemiosło w liczbie około tysiąca warsztatów drewnianych ręcznych w mieszkaniach swoich ustawionych. Robotę na te warsztaty dostarczają im patentowi, tytułujący się fabrykantami, Izraelici, którzy z przywileju przemysłowego na imię fabrykanta nie zasługują, gdyż wielu z nich nawet majstrami nie jest. Geszeft tkacki, jako w wielu razach przynoszący korzyści, podobał się synom Izraela, szczególniej wobec rozwolnionych (złagodzonych) praw rzemieślniczych; rzucili się oni na niego całą siłą, tak że nawet Niemcy ustąpili im pierwszeństwo, bo ich przemogli w handlu.

Dawniej majstrowie robili na swoją rękę; zbyt towaru mieli u Gajera w Łodzi i po innych składach, a niektórzy z nich wyjeżdżali na prowincję. Wówczas Pabianice kwitły, a rzemieślników co rok więcej się tu osiedlało tak zagranicznych jako i miejscowych. Z biegiem czasu Żydkowie zaczęli nagabywać majstrów, by im towar na „rachunek” odstawiali; w zamian towaru dawali bawełnę, a resztę dopłacali gotówką. Lecz rachunek podobny nie był do smaku Izraelitom, zamienili go więc na tak zwany „akord”, co oznacza, że fabrykant daje materiał majstrowi, który go wyrabia, a za robotę otrzymuje zapłatę.

Początki tego „akordu” były jakie takie, nawet na nowych robotach były dość okazałe. W ostatnich czasach, wskutek napływu i porozumienia się wzajemnego przemysłowców żydowskich , jak również wskutek wyścigów handlowych w celu prędkiego zarobkowania i zwalczenia chrześcijan, Izraelici obniżyli zarobek do minimum, sami jednak korzystają nieźle.

Rzemieślnik tkacz, który kończył termin i legitymował się, dziś stanął w zarobku niżej od prostego wyrobnika chłopa. Chłop prosty w fabryce pobiera 3-4 ruble tygodniowo, a rzemieślnik tkacz 2-3 ruble zarobić może, i to jeszcze nieregularnie, bo często się zdarza, że mu zabraknie roboty, lub też nieraz niezasłużoną ponosi karę, gdyż sędzią tu bywa często buchalter lub jaki odbiorca towaru.

2 lub 3 ruble tygodniowego zarobku nie są wystarczające na utrzymanie rodziny, chociażby i przy szczupłem (oszczędnym) gospodarowaniu się. Majster dogania (pracuje) po nocach, by więcej wydobyć na potrzeby życiowe, ale siły jego w ten sposób wyczerpywane, nie dopisują mu; bierze się więc na pomysł: wstawia drugi, trzeci, a nawet i więcej warsztatów, które ludźmi najemnymi obsadza. Jeśli trafił na dobrych, pracowitych, jeśli umie się z nimi obchodzić, jeśli mu ich inny nie odmówi, a do tego zdrowie, robota i czas dobry posłuży, to jako tako się obrabia; a jeśli go co zawiedzie, to „adje panie bracie” – przegrał sprawę. Nic tu nie dokaże nawet pomoc żony, która nieraz w stanie brzemiennym pozostawia męża z dziatkami w domu, a sama się udaje na zarobek do fabryki i tam do ostatecznej chwili czasu swego przegina się przez żelazne szpągi, byle tylko ulżyć mężowi i brzęczącemu gospodarzowi zapłacić komorne.

Należałoby przedsięwziąć coś radykalniejszego dla ustalenia bytu pracowników tkactwa ręcznego. Wszakże tkactwo w naszym kraju coraz więcej się rozwija, budują fabryki na wielką skalę, więc i ręczne ze wszystkim nie upadnie, bo wciąż nowe rodzaje towaru nastają, które zawsze naprzód robią się na ręcznych warsztatach. Przemysłowiec nieraz woli dać wyrabiać ręcznie, niż fabrycznie, bo ręcznie nie ponosi kosztów na zbudowanie fabryk i warsztaty mechaniczne, a za to może znacznie rozwinąć fabrykację. Przemysłowcy, właściciele fabryk na ręcznym się podorabiali i dziś jeszcze się dorabiają.

W roku bieżącym i przeszłym bardzo dobrze się tu ręcznym przemysłowcom powodziło, lepiej niż właścicielom fabryk, a jednak żaden kopiejki robotnikowi nie dołożył. Dziś, że się cokolwiek zachwiało, to według zwyczaju zaraz urywają zapłaty. Czyż to tak dalej być może? Trudne to do zniesienia! Prawa życiowe pomścić się za to mogą.

Majstrowie ubiegali się za terminatorami, których kilkudziesięciu miałoby tu pomieszczenie, ale cóż, kiedy włościanie tkactwo mają w pogardzie, z powodu nędznego zarobku i synów na naukę oddawać nie chcą. Dopuszczają się tem jednak błędu, gdyż lepiej cośkolwiek umieć, niżeli nieraz z głodu umierać.

By poprawić tkactwo, nie dość jest przyłożyć coś robotnikowi; wypadałoby jak najwięcej utworzyć kupców i sklepów handlowych polskich, by możniejsi tkacze polscy mogli wyrabiać na swoją rękę. Wtenczas by się wszystko poprawiło.

Na zakończenie zwracam uwagę na artykuł zamieszczony w Gazecie Rzemieślniczej o fabrykantach gildyjnych, który ze wszech miar godzien jest zastanowienia, bo rzeczywiście, na co ma rzemieślnik terminować, wyzwalać się i legitymować, jeśli gildyjny lub patentowy spekulant zagarnia to, co winno być własnością wykwalifikowanego rzemieślnika? Tylko więc równe prawa i obowiązki dla fabrykantów i rzemieślników, mogą dać sprawiedliwą podstawę.

Gazeta Rzemieślnicza (1886 r. nr 47): Nie mam wprawdzie czasu rozpisywać się szeroko o dziejach rzemieślniczych tu w Pabianicach, bo położenie moje obecne czasu mi ździebełko uszczupliło, ale byłoby to grzechem z mej strony, bym o tak ważnej sprawie, jaka była w zeszłym tygodniu sądzoną w Łasku, nie doniósł do Gazety naszej.

Wiadomo całemu światu i wszystkim pracującym i pracodawcom, że: „robotnik godzien zapłaty swojej”, a jednakże te święte słowa poniewierane były przez lat kilkadziesiąt przez niektórych naszych przedsiębiorców. Zamiast oni jak uczciwi ludzie zapłacić rzemieślnikowi za jego robotę monetą bankową, to mu dawali kwitek do sklepiku swego kuzyna, córki, lub syna, by tam do reszty wyzyskać tego biednego pracownika, który nieraz po nocy doganiał, by na potrzeby życiowe grosz jaki zarobić, a tam w sklepiku zamiast pieniędzmi wypłacano mu fruktami…

Do takich pracodawców należało tu dwóch przedsiębiorców ręcznych wyrobów tkackich, którzy zeszłego tygodnia byli pociągnięci przed Sąd pokoju na sprawę za podobne postępowanie. Jeden został zawyrokowany na zapłacenie rs. (rubli srebrnych) 300 kary lub na trzy miesiące aresztu, za przesyłanie robotników do sklepiku swej córki, gdzie zamiast pieniędzy, zmuszeni byli brać produkta sklepowe.

Takim sposobem panowie ci kolejno uposażali swoje dzieci.

Bądź co bądź, pewno ów skazany już więcej kwitkami wypłacać nie będzie, ale co też sobie wybierze z wyroku: czy odsiedzenie trzymiesięcznej kozy (areszt), czy zapłacenie 500 rs. ? Ciekawe.

Inny znowu skoczył po rozum do głowy i powołał się na świadków i na to, że on nie zawsze posyłał do sklepu, ale czasami wypłacał i gotówką. Jaki będzie wyrok jego, nie wiadomo.

Gdy się wiadomość o powyższem wyroku rozniosła po mieście, tak teraz wszyscy mówią, że od tego czasu nikt a nikt w Pabianicach kwitkami wypłacać nie będzie. Może to będzie prawda?

Na tem kończę dzisiejsze krótkie moje doniesienie. Czytelnik

Gazeta Rzemieślnicza (1892 r. nr 52): Szanowny Panie Redaktorze! Donoszę Wam, iż nie tylko trwamy w zamiarze wspólnego pomożenia sobie, lecz zawiązaliśmy już przez akt rejentalny spółkę tkacką. Kto tylko spośród nas tkaczy, których w Pabianicach jest z górą tysiąc, miał jakiś fundusz z dawniejszych czasów, tośmy je razem złożyli, a gdy się tym sposobem zebrało cztery tysiące rubli, wybraliśmy spośród siebie paru, na których imię cały interes będzie prowadzony, poszliśmy do rejenta i zawarliśmy akt spółki. Nasza spółka tkacka będzie miała nazwę „Bracia Wlazłowicz i spółka”. Obecnie sprowadzamy już sobie przędzę, robimy różne wełniaki, a co który tkacz zrobi coś, przynosi to do spółkowego składu, oddaje towar i otrzymuje rzetelną, jaka mu przypada, zapłatę. Na Nowy Rok będziemy mogli dostarczyć do Bazaru Rzemieślniczego w Warszawie kilkanaście sztuk pięknego towaru na sprzedaż. Prosimy tylko Pana Redaktora, aby wyjednał nam u Zarządu tego Bazaru przyjęcia naszych wyrobów tkackich, które będą wedle możności najtańsze dla kupującej publiczności.

Chcielibyśmy umieścić tkaczy pabianickich na wysokim świeczniku, aby mogli służyć wszystkim nam za przykład do naśladowania. Że godni są oni wszelakiego uznania, nie ulega najmniejszej wątpliwości, boć nie oglądając się na żadną pomoc uboczną, nie szukając opiekunów i patronów – zabrali się szczerze a uczciwie do roboty i dobrą rzecz wykonali.

Rzecz wykonana przez nich jest podwójnie dobra: po pierwsze dlatego, ze pewna grupa ludzi, w danym razie sami tkacze, zyskuje sobie jaki taki dobrobyt i wydostaje się z rąk wyzysku, a po drugie, że stanowią oni jeden z nielicznych, niestety, przykładów zastosowania samopomocy. Życzę im serdecznie i szczerze jak najlepszej przyszłości, niechaj spółka rozwija się pomyślnie, rozrasta najszerzej! Może wtedy, widząc świetne a obfite owoce wspólnej pracy, zechcą i inni wejść na tę prostą drogę.

Korespondentem Gazety Rzemieślniczej był Mateusz Gajzler. W 12 numerze tego pisma z 1885 roku znajdujemy odpowiedź redakcji na jego list.

Panu Mateuszowi Gajzler w Pabianicach. List otrzymaliśmy i znajdujemy w nim uwagi pełne dobrych chęci dla naszego pisma, lecz nie ze wszystkich korzystać możemy. Mianowicie też rada, abyśmy na wzór „Zorzy” wydawali oddzielne stałe dodatki, by tym sposobem rozszerzyć ramy pisma naszego i dać możność spożytkowania liczniejszych artykułów, nie może być przez nas w tej chwili przyjęta. Miejsca w Gazecie naszej w dotychczasowym formacie i tak mamy dosyć. Racz pan porównać: Gazeta nasza w ośmiu kolumnach mieści dwa razy więcej niż „Zorza” w dwunastu, więc też i w dotychczasowym formacie naszym znajdziemy ochotnie miejsce dla pańskich interesujących listów przemysłowo-rolniczych. Bardzo o nie prosimy.

Wiadomości z Pabianic coraz częściej gościły w prasie warszawskiej. Miasto nabierało znaczenia, zmieniało swój charakter, traciło anonimowość i zasługiwało na opis.

W mieście fabrycznym Pabianicach, jest do wydzierżawienia od Świętego Jana r. b. BROWAR – masyw murowany, z wszelkimi porządkami i dogodnościami w najlepszym stanie, pod korzystnemi warunkami. Wiadomość w miejscu u właścicielki. (Kurier Warszawski, 23.04.1850)

Wczoraj, w dobrach Widzew, powiecie sieradzkim, rozstała się z tym światem w wieku 86 lat, otoczona dziećmi, wnukami i prawnukami, śp. Teresa Rotkiewicz, wdowa po Tomaszu Rotkiewiczu, b. Referendarzu Rady Stanu. Exportacja zwłok Jej odbędzie się w dniu jutrzejszym, z Widzewa do Kościoła Parafialnego w Pabianicach. (Kurier Warszawski, 25.10.1855)

W dniu 10 b. m., po odprawieniu nabożeństwa w miejscowej kaplicy w Widzewie, dopełniony został w Kościele Parafialnym w Pabianicach, obrzęd zaślubin W. Karola Lubowidzkiego, syna JW. Radcy Tajnego Senatora Lubowidzkiego i Tekli z Rotkiewiczów, z Panną Jadwigą Cichowską, córką Adolfa Cichowskiego, b. Pułkownika byłego Wojska Polskiego, i Ludwiki de Dupont. W. J. X Henryk hr. Plater, Proboszcz kościoła w m. Łodzi, wystawiwszy Nowożeńcom w wymownym i rozrzewniającym głosie ważność przyszłych obowiązków, udzielił im sakramentalne Błogosławieństwo. Poczem liczne grono Familji i Przyjaciół, na ten obchód do Widzewa przybyłych, podejmowane było ze znaną w tym domu serdeczną gościnnością. (Kurier Warszawski, 1.02.1857)

Wyroby wełniane gładkie, tańsze, jako też mięszane z wełny, jedwabiu, bawełny, w różnych stosunkach, mamy na wystawie bardzo gustowne w kolorach po większej części ciemnych, w kratki i desenie wyrabiane lub gładkie, z fabryki Beniamina Kruschego w Pabianicach, w powiecie sieradzkim. Wyrobki jej sprzedają się dobrze w calem Królestwie, przyległych prowincyach i w Petersburgu; i nie dziw, bo tak dobrych za takie ceny mało gdzie w Cesarstwie wyrabiają, o ile z wystawionych wnosić się godzi. Doskonała jest np. sztuka w kratkę po 42 kop. arszyn; a dobra i nosiwa po 28 ½ kop. arszyn. Nade wszystko smak dobry podziwialiśmy we wszystkich tkaninach tej fabryki. (Gazeta Warszawska, 1857 nr 185)

Julian Majkowski, lekarz wolno praktykujący, obrał sobie stałe mieszkanie w mieście Pabianicach powiecie sieradzkim. (Kurier Warszawski, 10.06.1858)

Najwyższy Rozkaz Jego Cesarsko-Królewskiej Mości wydany do Zarządu Cywilnego w Peterhofie dnia 9 maja 1858 – medal pochwalny właścicielowi fabryki wyrobów wełnianych, bawełnianych i mięszanych z jedwabiem w mieście Pabianicach guberni Warszawskiej, Benjaminowi Krusche za tkaniny tego rodzaju gładkie i drukowane, odznaczające się pięknością deseni i umiarkowanemi cenami, oraz za ciągłe starania dążące do ulepszenia tej fabrykacji. ( Gazeta Warszawska, 24.07.1858)

Z Pabianic. Ktokolwiek jechał od Kolei Żelaznej w Kaliskie tak zwanym traktem fabrycznym, bez wątpienia zwrócił uwagę na porządnie zabudowane, czyste i wesoło oku przedstawiające się miasteczko Pabianice, o dwie mile poza Łodzią położone. Nie jeden lubownik starożytności zwiedzał wiekowy zamek i kościół niezwykłej struktury, ale mało kto zna bliżej samo miasto, które licząc dzisiaj już do 6.000 ludności, zasługuje, aby o niem dalej niż w granicach powiatu i miast sąsiednich wiedziano.

Pabianice należą do rzędu miast fabrycznych, otaczających parowemi kominami Łódź i podobnie jak Zgierz, Ozorków, Aleksandrów i Konstantynów zamieszkane są w większej części przez Niemców. Również i w całej tej okolicy napotykamy wsie, gdzie często po polsku rozmówić się nie można. Ci germańscy osadnicy nazywani są tu powszechnie przez lud prosty Olendrami, a wsie przez nich zamieszkane koloniami. Drugą kategorię mieszkańców stanowią mieszczanie Polacy, trudniący się rolnictwem i rzemiosłami, a trzecią Żydzi, zajęci handlem i fabrykami.

Wszelako najwyższego stopnia dosięgają fabryki zostające w rękach Niemców, dawniejsze rozszerzają ciągle zakres swojej działalności a nowe przybywają corocznie. Głównym produktem tu wyrabianym są materye (tkaniny) bawełniane, a najznaczniejsza fabryka wyrabia rocznie przeszło za milion złp. towaru.

Trzy kominy machin parowych sterczą ponad domami Pabianic: jeden nad fabryką tkanin bawełnianych, w której jest 16 warsztatów, siłą pary w ruch wprawianych; dwa inne dopiero w roku bieżącym wzniesiono przy dwóch nowo wzniesionych farbiarniach. Fakt ten wymownie świadczy o ciągłym wzroście miasta.

Mówiąc o farbiarniach, zmuszony jestem dotknąć jednej nader ważnej dla miasta kwestii, ważniejszej bez porównania niż wszystkie fabryki, bo dotyczącej zdrowia i życia mieszkańców. Rzecz polega na tem, że jedną z wspomnianych farbiarni wystawiono nad rzeką powyżej miasta, i nie tylko że urządzono ciągły ściek zużytej farby do rzeki, ale właściciel, dbając o własną tylko wygodę i korzyść, w tejże samej rzece płucze wszelkie materye farbowane. Skutkiem tego, woda w rzece, przez sam środek miasta płynącej, zawsze prawie jest zabarwiona a dno jej na tej przestrzeni pokryte warstwą szaro-zielonego iłu, powstałego z pomieszania najrozmaitszych barwników.

Wody tej wszyscy mieszkańcy używają do gotowania pokarmów i naturalnie trują się pomału. Wiadomo bowiem, jak szkodliwemi są niektóre farby, szczególniej arszenikowa, ołowiowe, miedziowe itp. Przy tem nawet farby na pozór niewinne, bywają czasem niemniej szkodliwe, a przyczyną tego są zanieczyszczenia powstałe wskutek sposobu ich fabrykowania. Tak np. powszechnie dziś w farbiarstwie używana anilina, jest produktem ukwasorodnienia, które tu zwykle bywa dokonywane przez kwas arsenny. Następstwem tego jest, że anilina, a tem samym i rzeka w Pabianicach, jest zanieczyszczoną tym kwasem. Dłuższe używanie podobnych trucizn, choćby w jak najmniejszej ilości, musi w końcu sprowadzić najrozmaitsze dolegliwości, osłabić funkcye organizmu i przyspieszyć śmierć.

Ale są i u nas ludzie dbający o dobro powszechne i gotowi do ofiar. I tak , p. Kr. Właściciel najznaczniejszej fabryki i farbiarni (ale nie nad rzeką stojącej), wystawił prawie własnym kosztem murowany dom piętrowy na szkołę ewangelicką. Mieszkańcy zaś wyznania katolickiego złożyli fundusz na odnowienie wnętrza kościoła.

Również w tym roku staraniem paru osób założono czytelnie publiczną. Z początku udało się, niby z rozgrzanego żelaza, wykuć kilkadziesiąt rubli, ale dziś żelazo ostygło i już kuć się nie daje. Książki leżą spokojnie, nikt nie czyta i nikt już składek nie płaci.

O szkółkach wiejskich piszą ze wszystkich okolic kraju, a o naszej nic napisać nie można, dla tej bardzo prostej przyczyny, że szkółek nie ma. A nawet, podczas gdy gdzieniegdzie tyle nowych się pojawiło, tutaj, jakby dla zrównoważenia tego przybytku, w gminie liczącej dwa tysiące kilkaset dusz, na żądanie mieszkańców zniesiono jedyną szkółkę wiejską. W innem miejscu, o dziesięć wiorst oddalonym, nauczyciel zamiast odbywania lekcyi, zabiera uczniów do lasu i zarządza polowanie z naganką. Tak postępuje u nas oświata pod wpływami germańskimi.

Drobnych nowin z małego miasteczka nie ma co pisać, bo to nikogo nie interesuje. Wspomnę tylko, że mieliśmy tu wędrownego fotografa, który uwieczniał fizjonomie miejscowych znakomitości. Między innemi, jeden z rzeźników kazał zrobić swój portret, a chcąc aby potomkowie kiedyś wiedzieli czem był, fotografował się w towarzystwie bezrogiego zwierzęcia, przy którem stał z toporem w ręku. Oryginalny to pomysł, dowodzi głębokiego przejęcia się ważnością swego powołania. (Gazeta Warszawska, 25.10.1862)

Po łódzkich znakomite fabryki tkanin znajduje się w m. Pabianicach: Beniamin Krusche, z 750 robotnikami i Rudolf Kindler z 400 robotnikami; pierwsza z nich produkuje corocznie za 600.000 rubli, a druga za 320.000 rubli. (Gazeta Warszawska, 27.04.1876)

W nocy z piątku na sobotę z 15 na 16 w Pabianicach wybuchł pożar, którego ofiarą stała się rękodzielnia p. Barucha. Ogień uszkodził maszynę parową; tylko farbiarnia i apreternia ocalały od jego pożerczych uścisków.(Gazeta Przemysłowo-Rzemieślnicza, 21.08.1876)

Kościół w Pabianicach pod wezwaniem Świętych Wawrzyńca i Mateusza Apostoła w roku 1588 przez kapitułę krakowską fundowany, obecnie z gruntu się restauruje. (Gazeta Warszawska, 2.09.1876)

W Pabianicach pod Łodzią, właściciel fabryk wyrobów bawełnianych p. Kindler, przed paroma miesiącami zawiązał własnym kosztem straż ogniową ochotniczą, umundurował ją i zaopatrzył w rekwizyty odpowiednie. Obecnie z tychże samych członków straży utworzył orkiestrę sprowadziwszy dla niej nawet specjalnego nauczyciela z zagranicy. (Gazeta Warszawska, 30.09.1880)


Z Pabianic donoszą, że po długich oczekiwaniach w lipcu r. b. będzie tam otwarta stacya telegraficzna. W tym celu wynajęto już na lat pięć lokal kosztem miejscowych fabrykantów. Narzędzia i przybory telegraficzne przywiezione furgonem, oczekują na miejscowej poczcie odbioru. (Gazeta Warszawska, 16.06.1881)

W Pabianicach zgorzała 28-go kwietnia do szczętu fabryka tkanin wełnianych A.S. Kohna et. Comp. Straty wynoszą 20. 000 rubli. (Gazeta Warszawska, 21.04.1881)


Miasteczko Pabianice, leżące w powiecie łaskim guberni piotrkowskiej, należy do najdawniejszych osad w tej części kraju. Już w wieku XI według świadectwa Długosza stał na tem miejscu zamek książęcy, który Władysław Herman w r. 1084 oddał na wieczne czasy kapitule krakowskiej. Szczupły zamek murowany w Pabianicach, piękny pomnik stylu ostrołukowego zapewne z początku XVI wieku, zachował się do tej pory, i służy dziś za ratusz. Kościół katolicki, w stylu również ostrołukowym, pochodzi z końca XVI w., i pomimo potworności późniejszej restauracji, uderza wyobraźnię niepospolitą powagą. Istnym kontrastem tych pamiątek siwej przeszłości Pabianic, jest niewielki kościółek ewangelicki, którego rysunek zamieszczamy w dzisiejszym numerze. Świątynia ta powstała przed niespełna sześćdziesięciu laty, kiedy zaniesiony do Pabianic przemysł fabryczny sukienniczy, bawełniany i lniany, rozrastając się i ściągając robotników zagranicznych wyznania ewangelickiego, natchnął potrzebą wzniesienia dla nich domu bożego. Do zawodu z licznemi przysadzistemi kominami, wyobrażającymi cześć dla grosza, stanęła ze składek tamecznych zborowników nadobna budowa, poświęcona czci Dawcy wszelkiego dobra. Kościółek niedawno odnowiony zewnątrz i wewnątrz, wielce mile uśmiecha się na skraju miasteczka od strony Kalisza. (Tygodnik Powszechny, 1882 nr 10)

W Pabjanicach istnieją dwie szkoły elementarne, jedna zwana polską, druga niemiecką. W pierwszej, w ubiegłym roku szkolnym było około 200 uczniów i uczennic, w drugiej 419. Druga prowadzona jest daleko lepiej niż pierwsza. Pierwsza mieści się w niepozornym domku na Starym Rynku, druga w piętrowym budynku, na najładniejszej ulicy (na Nowem Mieście) otoczonym klombami, krzewami róż a nawet posążkami. Niestety, ta druga zasługuje w zupełności na nazwę niemieckiej: wykład w niej niemiecki, o języku polskim ani słychać, tak, że uczeń z niej wychodzący choć umie dobrze przedmioty w niej wykładane, nie umie ani słowa po polsku. Dodać należy, że w szkole tej na 419 uczniów, dzieci żydowskich było zaledwie 3, a w szkole polskiej zaledwie kilka dziewcząt, chociaż Żydzi stanowią wcale pokaźną część ludności pabianickiej. Pabianice prenumerują 234 egzemplarze pism w różnych językach, a mianowicie 55 polskich, 161 niemieckich, 16 rosyjskich, 1 angielskie i 1 hebrajskie. Wobec tego ciekawą byłoby rzeczą wiedzieć dokładniej stosunek ludności polskiej do niemieckiej w Pabianicach. (Wiek, 1882 nr 10)

Fabrykanci w Pabianicach zarządzili wydawanie robotnikom gorącej herbaty, którą gromadzą w kotłach na ten cel urządzonych. Szpital choleryczny już ukończono. Magistrat Pabianicki wystąpił do władz z przedstawieniem (wnioskiem) o zatwierdzenie etatu dla wiejskiego felczera, projektując dla niego roczną pensyę w kwocie 150 rubli. (Gazeta Warszawska, 14.09.1882)

Z Pabianic piszą do nas: Większego ożywienia fabrycznego, niż w tej właśnie porze od dawna już nie pamiętamy. Robotnikom zwiększono o parę godzin pracę dzienną, a co zatem idzie i zapłatę. Szczególniej farbiarnie perkalików nie mogą nadążyć obstalunków; wszystkie zapasowe towary są sprzedane, nawet te, które przez komisantów były już zwrócone i wyszły zupełnie z mody. W ogóle ostatnie lata dla przemysłu fabrycznego należą do bardzo pomyślnych. Zaledwie zaczynający fabrykanci stali się milionerami i dochodzą do kolosalnych fortun. Nigdzie podobno tak szybkiego bogacenia się i równie szybkich bankructw nie ma jak w Ameryce, lecz przypatrując się fortunom fabrykantów i przemysłowców w Łodzi, Zgierzu, Pabianicach i wielu innych osadach fabrycznych widzi się prawie to samo co w Ameryce. Dziś biedak, a za parę lat milionowy właściciel fabryki; nie robi się to wprawdzie tak szybko jak w operacjach bankierskich, gdzie jeden dzień szczęśliwej gry na giełdzie więcej znaczy niż lata całe zabiegów i pracy; z drugiej jednak strony dorobek przemysłowca zawsze prawie bywa uczciwy, gdy spekulanta giełdowego często bardzo wkracza w dziedzinę tak zwanego charakterystycznie (na szczęście nie w naszej mowie) szwindlu.

Dzięki więc zwiększonej produkcji fabrycznej w Pabianicach kwitnie tu coraz większa zamożność i znać z każdym rokiem wzrost miasteczka, liczącego już obecnie przeszło 12. 000 ludności. Na szosie łódzko-kaliskiej leża dwie takie osady niemiecko-fabryczne, a mianowicie Pabianice i Zduńska Wola. Gdy Pabianice ciągle wzrastają, Zduńska Wola upada i zamiast wznoszenia nowych fabryk, stare w niej upadają. Przyczyna tego tkwi w dalszym położeniu od kolei żelaznej, a kwestia dostawy produktów fabrycznych do najbliższych stacyi w ruchu handlowo-przemysłowym, gra bardzo ważną stanowczą rolę.

Pabianice wzrost swój w znacznej części zawdzięczają temu, iż leżą tylko 15 wiorst od Łodzi, a chociaż w razie przejścia kolei przez samą osadę, wzrost ten byłby jeszcze widoczniejszy. Na teraz cieszyć się wypada i z obecnego stanu rzeczy. Przed kilku niespełna miesiącami, prawie wszystkie czasopisma warszawskie ogłosiły o mającej się przeprowadzić linii kolei konnej z Łodzi do Pabianic, a to przez Towarzystwo Belgijskie posiadające dziś tramwaje w Warszawie. Przyjeżdżał nawet do nas reprezentant owego Towarzystwa dla wysondowania rzeczy na miejscu, ale znalazł dziwną obojętność dla projektu i to właśnie ze strony najbardziej zainteresowanych fabrykantów pabianickich. Ci ostatni po ścisłym obliczeniu doszli do wniosku, że tramwaje konne nie zastąpią kolei, a że zatwierdzenie jej bardzo, według wszelkiego prawdopodobieństwa, jest bliskie, więc lepiej wyczekiwać jeszcze bez dość kosztownych tramwajów. Tym sposobem cały projekt kolei konnej jest zaniechany, a to z powodu dość ułudnej nadziei zaprowadzenia kolei Łódzko-Kaliskiej. Powtarzamy ułudnej, gdyż dość przypomnieć sobie, jakie losy i przez jaki czas przechodził projekt, nareszcie już zdecydowanej drogi Dąbrowskiej.

Należy więc się przygotować, iż tak samo kwestia kolei Kalisko-Łódzkiej może trafić na gorsze jeszcze przeszkody niż dotychczas i być odłożoną jeśli nie ad calendas graceas to przynajmniej na parę dziesiątków lat. Wolno jednak każdemu mieć złudzenia, a złudzenia te wobec poparcia większych kapitałów i powag finansowych aniżeli niegdyś przy projekcie kolei Dąbrowskiej, mogą niezadługo być uwieńczone pomyślnym skutkiem. Tramwajów więc nie mamy, lecz za to doczekaliśmy się przecież naprawy szosy między Pabianicami a Łodzią. Obecna naprawa przedsięwzięta sposobem administracyjnym, zapobiegła złemu przynajmniej na parę lat, jeżeli nota bene racjonalna konserwacja szosy corocznie będzie uskuteczniana.

Narzekamy teraz wszyscy na inna plagę, a mianowicie napady powtarzające się po drogach nie tylko bocznych, ale i na traktach głównych, a nawet na szosie Łódzko-Kaliskiej. Z początku myślano, że rabusie rekrutują się z robotników wydalonych z fabryk z powodu zmniejszenia produkcji. Przypuszczenie okazało się mylnem, gdyż fabryki pracowały w najlepsze i robotnicy, jak to już wspomnieliśmy, mają dobry zarobek. Następnie mówiono coś o Cyganach z powodu schwytania kilkunastu członków jednej bandy wędrownej. Zresztą napady nie są gromadne i jakiejś organizacji między łotrami nie widać. Nam się zdaje, a opieramy nasze przypuszczenia na kilku faktach, iż napadami trudnią się niektórzy koloniści, posiadacze niewielkich kawałków gruntu, oraz robotnicy wypędzeni z fabryk, nie z powodu braku roboty, ale z przyczyn lenistwa, pijaństwa i w ogóle złego prowadzenia. Więcej energii ze strony strażników ziemskich zdałoby się koniecznie okolicy.

Czekamy na prawdziwą zimę i nie możemy się jej doczekać, a chociaż pesymiści źle wróżą z obecnego stanu powietrza o urodzajach, oziminy jak dotychczas wyglądają wcale dobrze. (Gazeta Warszawska, 1882 nr 23)

W Pabianicach podczas procesji Bożego Ciała, strażnik ziemski niedawno uwolniony ze służby w powiecie łaskim, a obecnie przyjęty w powiecie łódzkim, niejaki Szwac, wyznania ewangelickiego. Szedł w pobliżu księdza pośród ludu w czapce pomuskując brodę. Ludzie baczną na niego zwracali uwagę i niezawodnie czapka by mu spadła z głowy, z czego rozumie się wszczęłaby się bójka, gdyby obecny na procesji naczelnik straży ziemskiej powiatu łaskiego, nie był zgromił zuchwałego pyszałka i nie rozkazał mu zdjąć czapki. (Gazeta Warszawska, 29.06.1882)

Chemik dr Lauber w Pabianicach, sporządził nowy środek chemiczny do gaszenia pożarów, zwłaszcza w pierwszych chwilach po wybuchu. Odbyta w tych dniach w Pabianicach próba przekonała, iż preparat dr Laubera przewyższa w skuteczności w ostatnich czasach wynalezione masy, a cena jego jest o połowę niższą. (Kurier Warszawski, 22.04.1886)

Cudzoziemcy w fabrykach. Według danych urzędowych, w r. 1886 w fabrykach łódzkich pracowało 19.918 robotników krajowców – 1.553 cudzoziemców. W Zgierzu pracowało krajowców 1.823, cudzoziemców 62,w Pabianicach 2.982 krajowców, 130 cudzoziemców. Przeciętnie więc robotnicy cudzoziemcy stanowią mniej niż 10 % liczby krajowców. (Głos, 29i.11.1886)

W Pabianicach pod Łodzią, z początkowania (inicjatywy) pp. Kruschego i Endera, urządzono oświetlenie elektryczne na ulicy głównej. Pali się tam co wieczór 6 wielkich lamp elektrycznych łukowych. (Gazeta Warszawska, 28.03.1886)

Z Pabijanic tak do nas pisze jeden czytelnik: W mieście Pabjanicach, w guberni piotrkowskiej, mieszka bardzo dużo Niemców, po większej części właścicieli fabryk, majstrów itp. Otóż ci Niemcy odłączyli się od polskiej ludności i mieszkają zupełnie osobno, w części zwanej „Nowem miastem”. Ponieważ na polskim chlebie przyszli do majątku, więc się panoszą i nosy zadzierają do góry. Pobudowali sobie piękne kamienice – i tak się urządzili, że do starego miasta wcale nie potrzebują zaglądać. Bo i po co? W ich dzielnicy jest apteka, poczta, u nich mieszkają dwaj doktorzy, którzy na ludność polską z góry patrzą, bo Niemcy im lepiej płacą.

Mają też Niemcy swój zwierzyniec, ogrody spacerowe, swoje, tylko dla siebie, światło elektryczne i swój własny teatr. Na starem mieście w porównaniu z tem nie ma nic prawie. Z większych gmachów jest tylko kościół katolicki bardzo szczupły, tak, że się w nim parafianie pomieścić nie mogą, ratusz i kilka kamienic. Inne domy prawie wszystkie drewniane. Mieszka tu mnóstwo Żydów i ludność katolicka, która składa się po większej części z robotników fabrycznych i rzemieślników, jest też rolników trochę. Ludność ta żyje niezbyt moralnie – ale jakże inaczej być może, kiedy w naszej dzielnicy miasta jest aż czterdzieści karczem?

Sklepów chrześcijańskich w Pabjanicach prawie nie ma. Bo i jakże mają być? Gdy chrześcijanin założy sklepik, zaraz tuż pod bokiem Żyd swój otwiera i sprzedaje towary taniej, niż tamten je w składach dostaje. Wszyscy więc idą do Żyda kupować, bo tam taniej – chrześcijanin zaś musi sklep zamykać. A dopiero wtedy Żyd podnosi cenę towarów i odbija za swoje straty poprzednie.

Rzemieślnicy po większej części umieją czytać i pisać, czytają chętnie gazety i książki, ale nie mają skąd ich dostać. Gdyby w Pabjanicach założono czytelnię, z pewnością pomiędzy rzemieślnikami i robotnikami fabrycznymi znalazłoby się dużo czytających. Ha! Może kiedy przyjdzie do tego. (Wiadomości te przysłał nam M.. D…. młynarz z Pabjanic). (Gazeta Świąteczna, 1886 nr 26)

W Pabianicach grasuje ospa, a w ostatnich czasach zmarło tam 6 osób na cholerę, zwykłą w porze letniej; najwięcej jednak daje się tam we znaki gorączka połogowa; w ciągu kilku ostatnich miesięcy zmarło w Pabianicach około 40 kobiet na tę chorobę. Dnia 8 sierpnia odbyło się aż 18 pogrzebów; jak na małe miasteczko, dowodzi to znacznej śmiertelności. (Gazeta Warszawska, 1887 nr 210)

O losie robotników w Pabianicach korespondent pisze co następuje: Robotnicy Polacy stoją dziś u nas bardzo źle. Brak roboty zmusza tkacza przekształcić się w mularza lub cieślę. Jakże smutnym jednak wyda się ten objaw, skoro po bliższem rozpatrzeniu się zobaczymy, że sami nasi robotnicy los taki zgotowali sobie swą niezaradnością. Są to doprawdy dziwne i ciekawe sprawy; może więc nie znudzę was bardzo, gdy wprowadzę w świat tych skorpionów, które się same zabijają. Przed kilkunastu jeszcze laty, więksi fabrykanci rozdawali drobnym tkaczom do domów szpulki niciane, z których ci oddawać musieli odpowiednią ilość towaru niewykończonego i niefarbowanego.

Pomysłowi Żydzi postanowili znaleźć przy tej manipulacji zarobek i chleb. Skoro bowiem robotnikowi pozostało kilkanaście szpulek od roboty, nie oddawał ich fabrykantowi, ale zanosił do p. Mośka lub p. Berka i dostawał za nie kilka groszy. Cierpliwy p. Mosiek po kilku latach nabył tanim kosztem całe tysiące szpulek i założył na swoją rękę rywalizujące z fabrykantem przedsiębiorstwo. Ponieważ szpulki go bardzo mało kosztują, może więc tkaczowi zapłacić o kilka groszy więcej niż fabrykant, a zadowolony robotnik idzie ma się rozumieć, tam gdzie mu płacą więcej. Dopóty jednakże dzban nosi wodę, dopóki ucho się nie urwie. Fabrykant ma stałe rynki zbytu. Mosiek zaś zaraz w niedzielę towar swój sprzedaje w Łodzi i dopiero po sprzedaży płaci robotnikowi. Jeżeli zaś w Łodzi towaru nie kupią, co właśnie dzieje się przy dzisiejszej stagnacyi, biedny robotnik musi cały następny tydzień przepędzić na wcale nierozkosznym próżnowaniu, do fabryki nie wraca raz dlatego, że nie ma dla niego miejsca, po wtóre że poczciwy p. Mosiek pociesza go w nieszczęściu kwitkiem, wydanym na kupno wiktuałów od drugiego poczciwa Icka, a gdy nowy zapas szpulek nazbiera, każe robotnikowi pracować za wybrane ze sklepu swego „przyjaciela” artykuły spożywcze. Robotnik wtedy wciąż musi się żywić na kredyt i pracować jakby za darmo, bo nie ma już tej błogiej nadziei, że kiedyś dzień wypłaty nastąpi.

Otóż to fakty, fakty bardzo smutne, a jednak prawdziwe! Wszyscy tu o nich mówią, oburzają się, ale czują zupełna niemoc swą wobec kieszeni nieżyczliwych Krezusów. Czy na to nie ma środków zaradczych? Czy władza municypalna nic tu poradzić nie może? Zdarzyło się przecież przed kilku tygodniami, że skutkiem tych kwitków wytyczono dwom panom: J. i Bejmowi sprawy sadowe. Pierwszy z nich został uniewinniony; drugiego skazano na trzy miesiące więzienia lub też karę 500 rubli.

Nie wiem też, za czyją interwencją (zapewne municypalną) przeniesiono tu dni wypłaty w fabrykach, z soboty na czwartek. Jest to bardzo rozsądny i ludzki krok, jeżeli dodamy do tego nakładanie dosyć pokaźnej na robotnika kary nazajutrz po wypłacie, w piątek rano, gdy do roboty nie przyjdzie. Gdyby jeszcze zredukowano ilość szynków, niewątpliwie byt robotnika poprawiłby się znacznie. Dzięki komisji petersburskiej, dzieci usunięto od nocnej pracy. Zdarzyło się, że kilka razy rewidowano fabryki w nocy i widocznie stać się tam musiało coś nie bardzo przyjemnego dla panów fabrykantów, skoro sami zabronili uczęszczać małoletnim na pracę nocną. (Gazeta Warszawska, 1887 nr 20)

Echa pabianickie. W tych dniach rozpoczęte będą roboty około budowy nowego budynku murowanego na pomieszczenie schronienia starców i kalek. Koszty budowy pokrywają fabrykanci pabianiccy, mają zaś one wynosić około 10. 000 rs (rubli srebrnych). Sprawa budowy nowego kościoła w Pabianicach nie porusza się wcale. (Kurier Warszawski, 26.07.1896)

Rada Opiekuńcza zatwierdzonej przez Jego Ekscelencję Pana Ministra Finansów Pabianickiej 7-io klasowej Szkoły Handlowej podaje do wiadomości ogółu, że otwarcie wymienionej szkoły nastąpi z początkiem roku szkolnego 1898/9 i że w pierwszym roku jej istnienia otwartemi zostaną, o ile zgłosi się dostateczna liczba kandydatów: 2 klasy przygotowawcze(I niższa dla chłopców od lat 8-iu i II wyższa). Rodziców i opiekunów, życzących sobie powierzyć swoich synów lub wychowańców Pabianickiej Szkole Handlowej, uprasza się o nadesłanie piśmiennych o tem deklaracyi pod adresem Dyrektora 7-mio klasowej Szkoły Handlowej w Pabianicach. Odpowiednio przygotowane formularze deklaracji Rada na żądanie interesowanym natychmiast prześle. Pabianicka Szkoła Handlowa, będąc kierowaną przez pierwszorzędnych pedagogów, oraz otoczoną pod każdym względem troskliwością Rady Opiekuńczej korzysta z wszelkich prerogatyw szkół realnych rządowych i daje po jej ukończeniu prawo do wstępu do wyższych zakładów naukowych. Termin rozpoczęcia wstępnych egzaminów i lekcji ogłoszonym zostanie osobno. (Kurier Kolejowy, 6.09.1898)


Pod koniec XIX wieku przy kościele św. Mateusza działały trzy chóry: polski mieszany, niemiecki męski, niemiecki mieszany. O kościelnej działalności kulturalnej pisał ks. Jan Kasperkiewicz w Przeglądzie Katolickim nr 23/1897 r.

Od dość dawna istnieją tu przy kościele w Pabianicach chóry, ale chóry te wykonywały pienia nie liturgiczne, co tak tu, jak i indziej miało miejsce do onej chwili stanowczej, w której zabrano się w imię Boże do reformy muzyki kościelnej w kraju naszym, dzięki „sekcji kościelnej” w Warszawie. Idąc za jej wskazówkami postanowiliśmy się tu wśród siebie o zaprowadzenie śpiewu czysto kościelnego, a skompletowawszy chóry, zabraliśmy się do pracy nad tym, aby Najświętsza Ofiara w świątyni naszej dla nas i za nas odprawiała się najuroczyściej wśród wiernych, a przez śpiew czysto kościelny, aby się coraz więcej chwała Boża zwiększała,

Jeden chór pabianicki składający się z 45-ciu osób i stanowiący chór mieszany po raz pierwszy wystąpił ze śpiewem liturgicznym w czasie tegorocznych uroczystości wielkanocnych w świątyni naszej. Pierwsze te próby powiodły się nadspodziewanie. Dziś zaś chóry nasze zrozumiawszy cale piękno czystego śpiewu kościelnego i oddane pod dyrekcję p. Juliana Prosnaka, nader pracowitego i miłującego śpiew kościelny, wywiązują się z zadania tego bardzo dobrze, a ukochawszy prawdziwie te wskazówki sekcji muzycznej, ani na chwilę od nich oderwać się nie chcą, ani przekroczyć w niczym, czując jak pięknym i jak wzniosłym jest czysty śpiew kościelny, odpowiadający sekcji liturgicznej i zgodny z duchem tekstu liturgicznego.

Z wielką radością zaznaczyć tu nam trzeba wzorowe wykonanie mszy św. in honorem s. Caeciliae, Antonio Foerstera, w czasie sumy w niedzielę IV po Wielkanocy. Zdawało się bowiem słuchając wówczas pieni, że chóry wszystko, co w sercu mają i duszy, już Bogu na ołtarz dają, tak bowiem uroczyście śpiewano. Szczególniej na wyróżnienie zasługuje wspaniale odśpiewane „Gloria” i majestatycznie, religijnie wykonane „Credo”, w którym z całą umiejętnością wyćwiczonego śpiewu zachowano wszelkie „forte” i „piano”. Ku czemu też niemało przyczynia się umiejętna gra na organach miejscowego organisty, p. Włodzimierza Rojka, byłego ucznia Konserwatorium Warszawskiego.

Początki w tej pracy nad śpiewem liturgicznym były nader trudne, ale dopóki nie obudziło się w umysłach śpiewaków zrozumienie i poczucie prawdziwego śpiewu kościelnego i tegoż czystości i piękna, szła ta praca żółwim krokiem, dziś za to śpieszymy stanąć jak najrychlej w rzędzie chórów na czele śpiewu kościelnego stojących.

Nie mniej też na pochwałę zasługuje chór drugi męski, zostający również pod dyrekcją p. Juliana Prosnaka. Chór ten nieco później rozpoczął pracować nad śpiewem liturgicznym i dziś jest już pobudką do rywalizacji z chórem, jaki śpiewa na sumach (suma – msza główna), tamten bowiem śpiewa na wotywach (wotywa- msza dowolna) odbywanych o 9-tej, składa się z katolików Niemców i dlatego też trudność w wymawianiu wyrazów łacińskich trudnym niekiedy czyni i sam śpiew. Jednak praca i wytrwałość jednych i drugich świadczą, co można zrobić przy najsłabszych nawet siłach muzykalnych i wokalnych, a gorliwość o czystą chwalę Bożą przełamuje łatwo wszelkie trudności.

Istnieje tu jeszcze jeden chór mieszany katolików-Niemców pod dyrekcją kogoś innego, ale o tym dziś jeszcze nic powiedzieć nie możemy, gdyż dotąd ze śpiewem liturgicznym w kościele nie stanął; ale pono pracuje, aby nie pozostać w tyle.

Dziatwa szkolna o 7-ej rano również tu na dwa głosy śpiewa panu chwałę, ale jeszcze dziś nie może, niestety, stanowić chóru stosującego się do wymagań odrodzonego śpiewu kościelnego; o czym jednak myślimy i gorąco pragniemy ze starszymi głosić „Cantate Domino, canticum novum”(„Nową pieśń Panu śpiewajcie naszemu”).

Słów tych kilka pozwalam sobie skreślić na pochwałę chórów kościelnych w Pabianicach, co daje znać, że nie potrzeba koniecznie sił potężnych, ucha artystycznego, lub przynajmniej dobrze muzykalnego, aby się zastosować do wymagań i przepisów śpiewu kościelnego, którego dziś czystości pragnie i tę zaleca sekcja muzyczna, idąc za głosem Stolicy Apostolskiej.

Wystarczy tu trochę słuchu, a praca, wytrwałość i pragnienie czystej chwały Bożej i umiejętne przy tym prowadzenie chóru, całość piękną, harmonijną już złożą i śpiew ludzki w pienie anielskie zamienić mogą. Tym więcej tej pochwały są godne chóry pomienione ze swą pracą nad śpiewem kościelnym, gdyż je stanowią ludzie pracy, rzemieślnicy lub też fabryczni pracownicy, którzy wolne wieczorne chwile odpoczynku, po całodziennej pracy, na naukę śpiewu przeznaczają.

Dużo tu nam jeszcze brakuje, byśmy tak wykonali nasze pienia, jak to słyszymy w naszej katedrze włocławskiej, gdzie przy energii i znajomości wyższej śpiewu kościelnego ks. Moczyńskiego, dyrektora chórów, trudno o najmniejszą dysharmonię. Jednak tych przodowników praca i skutki jej są i będą dla nas podnietą na przyszłość, a wyrazy uznania nie małą zachętą dla chórów pabianickich. Szczęść Boże dobrej sprawie. X J. Kasperkiewicz.


Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij