www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Allina

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Pabianicach przez wiele lat mieszkał Karol Allina - poliglota, tłumacz, pedagog. W 1959 roku w Życiu Pabianic ukazał się wywiad „W jaki sposób można nauczyć się 10 języków opowiada profesor Karol Allina”, z profesorem rozmawiał Jerzy Kałużka.

Na pierwszym piętrze budynku przy ulicy Piotra Skargi 78 mieszka popularny wśród naszej młodzieży pedagog – językoznawca, prof. Karol Allina. Ponieważ niewiele miast może się pochwalić mieszkańcem władającym aż 10 językami, przeto „Życie” złożyło wizytę naszemu profesorowi Allinie, aby coś niecoś dowiedzieć się o pracy tego naprawdę nieprzeciętnego lingwisty. Profesor Allina włada: angielskim, francuskim, niemieckim, czeskim, rosyjskim, hiszpańskim, słowackim, włoskim, greckim i łacina. Nauka każdego z tych języków ma swoja osobna historię.

Angielskiego, niemieckiego i francuskiego profesor nauczył się w domu pod kierunkiem ojca i nauczycieli. Naukę języka czeskiego i słowackiego pobierał od matki – Czeszki, a rosyjski przyswoił sobie w gimnazjum carskim, w którym jednocześnie zapoznał się z łaciną i greka. Język włoski opanował w czasie studiów w Wiedniu, gdzie nauczycielkami były dwie młode studentki włoskie. W okresie studiów wiedeńskich rozpoczął także naukę hiszpańskiego, pogłębiając ją następnie w Hiszpanii.

- A kiedy wrócił pan do Polski – zapytałem, gdy prof. Allina kończył opowiadanie o Afryce, w której przebywał podczas II wojny światowej?

- W roku 1946. Początkowo jako warszawianin zamieszkałem w stolicy, ale ciężkie wówczas warunki mieszkaniowe zmusiły mnie do wyemigrowania stamtąd. I tak też znalazłem się w Pabianicach.

- Czy obecnie pracuje pan w charakterze wykładowcy?

- Owszem. Od ośmiu lat jestem lektorem języka czeskiego na Uniwersytecie Łódzkim. Poza tym wykładam język angielski i rosyjski w pabianickich liceach, nie mówiąc już o licznych kursach.

- Czy nie zechciałby pan profesor powiedzieć nam, co właściwie decyduje o szybkim i skutecznym opanowaniu języka?

- Naukę obcego języka należy rozpocząć możliwie jak najwcześniej, już nawet od czwartego roku życia, oczywiście pod kierunkiem dobrego pedagoga. Wczesne nauczanie ułatwia wyrobienie pamięci koniecznej przy uczeniu się języków oraz wyczucia językowego. Nie należy wówczas ograniczać się tylko do jednego języka. Przy kilku łatwiej odkryć prawa słowotwórstwa i prawa analogiczne, które są wielką pomocą przy opanowaniu następnych języków. Uczyć mogą się także starsi z tym, że musza uzbroić się w cierpliwość i pracowitość. Najlepszą metodą jest metoda bezpośrednia. Ucho musi sobie przyswoić obce dźwięki, obcą melodię. Dlatego tez wprowadziłem ostatnio na mich lekcjach pomoce słuchowe – magnetofon, płyty i konwersacje.

- Czy pabianicka młodzież chętnie uczy się języków?

- Młodzież chętnie by się chciała uczyć, ale często po pierwszym roku nauki przychodzą pewne trudności i zapał stygnie. Jako kierownik ogniska metodycznego języków zachodnioeuropejskich i łaciny, stwierdzić mogę, że jest w tym także trochę naszej winy. Jesteśmy bowiem często tak zmęczeni, że nie potrafimy poprowadzić lekcji atrakcyjnie. Młodzież natomiast chętnie się uczy gdy wykładowca prowadzi zajęcia w atrakcyjny sposób. No, ale nie zawsze się to udaje. Mimo wszystko uważam, ze każdy młody Polak powinien znać przynajmniej jeden obcy język.

- Tyle o szkole, a jeśli chodzi o własne tłumaczenia?

- Tłumaczę i to nawet bardzo dużo. Najczęściej artykuły techniczne i polityczne, szczególnie z włoskiego, czeskiego i angielskiego. Poza tym obsługuję wszelkiego rodzaju zjazdy międzynarodowe. Ostatnio byłem tłumaczem prezydium Międzynarodowej Konferencji Nauczycieli, gdzie potrzebna była znajomość aż dziewięciu języków.

Miła pogawędka z prof. Alliną trwałaby z pewnością jeszcze dłużej gdyby nie „wystraszył” mnie zegar, wybijający godzinę 22 i tym samym zmusił mnie do pożegnania sympatycznego gospodarza.

Naszą wiedzę o wybitnym lingwiście poszerzył jego wnuk - Janusz Allina, który w ramach „Akademii opowieści” Gazety Wyborczej (30.08.2018) opublikował rodzinne wspomnienia.

Jest ostatnia dekada XIX wieku. Do Warszawy zjeżdża młode małżeństwo, obywatele CK Austro-Węgier: Zygmunt Karol Allina i Julia, z domu Rauch. W 1894 r. urodził się tu ich pierworodny syn Karol, mój dziadek. Rok później na świat przyszła Stefcia, a w 1896 r. urodził się najmłodszy z tej trójki Bogusław.

Zygmunt razem z niejakim panem Laurysiewiczem utworzyli spółkę handlową pod szyldem Allina & Laurysiewicz. Zajmowali się ceramiką sanitarną, sprowadzając kafelki z różnych krajów, w tym kafelki ozdobne z Holandii. Do dziś w kamienicy pod Messalką przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie zachowały się ich kafle w dawnej łaźni miejskiej. Firma działała prawdopodobnie do wybuchu I wojny światowej. Jedyną pamiątką po tej spółce, jaką posiadam, jest bardzo ciekawa witrynka z tabliczką z nazwą firmy.

Karol i Bogusław, jak to warszawskie urwisy, po lekcjach a to wałęsali się ulicami miasta, a to wskakiwali na stopnie tramwaju, by dla zabawy przejechać parę przystanków. Chadzali też na dworzec Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, by gwizdkami podrażnić konduktorów niezadowolonych z tego podważania ich funkcji. Żyli sobie beztrosko, w odróżnieniu od siostry Stefci, dziewczynki szalenie poważnej, trzymającej się raczej mamy, która wpajała córce dumę z czeskiego pochodzenia i ojczystej kultury. Chłopcy żyli tu i teraz, czuli się częścią tego świata, i do głowy im nie przychodziło, że mogłoby być inaczej. Kształcili się i wyrastali na zwykłych Polaków. Lecz gdy w 1914 r. wybucha wojna światowa dowiadują się, że są obywatelami Austro-Węgier. Opuszczają dom rodzinny i udają się na wschód, do Ufy, gdyż jako obywatele wrogiego państwa zostali przez władze carskie zmuszeni do wyjazdu w głąb kraju. Tak rozpoczęła się ich wielka tułaczka, ze służbą w polskich legionach włącznie, zakończona w niewiarygodnych okolicznościach już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Krótko mówiąc, dwaj bracia – jeden, wędrując z przygodami, często na piechotę, z dalekiej Syberii na zachód, i drugi, kierując się wraz ze swoim oddziałem na wschód, aż do Japonii, nie wiedząc nic o sobie, powrócili tego samego dnia do domu w Warszawie. Tyle, że Warszawa była teraz stolicą niepodległej Polski. Postanowili więc uregulować kwestię obywatelstwa. Z tego, co wiemy, ich pochodzący z Czech rodzice stali się teraz obywatelami nowego państwa, Czechosłowacji. Synowie natomiast czuli się Polakami i wystąpili o nadanie polskiego obywatelstwa, które zostało ostatecznie przyznane obu braciom.

Po syberyjskiej epopei i ukończeniu studiów Karol i Bogusław podjęli pracę w nowej firmie swego ojca. Tym razem była to sztuka ludowa stanowiąca coś na kształt pierwowzoru przyszłej Cepelii. Allinowie zamawiali wyroby u ludowych artystów i sprzedawali je w Warszawie, ale też eksportowali do USA. Były to wyroby codziennego użytku o walorach dekoracyjnych. Z czasem Karol odszedł z firmy. Bogusław pozostał i po śmierci ojca ciągnął ten interes sam. Sklep firmowy mieścił się na rogu Świętokrzyskiej i Mazowieckiej i dotrwał do września 1930 r., gdy niemiecka bomba mocno naruszyła tę narożną kamienice; oznaczało to początek końca tej działalności gospodarczej.

Kilka lat po powrocie z syberyjskiej tułaczki Karol poznał Gretę, moją późniejszą babkę. Greta była córką węgierskiej zasymilowanej Żydówki z Użgorodu i wówczas już nieżyjącego CK oficera spod Innsbrucka. Karol i Greta pobrali się w Użgorodzie. Tam też w maju 1928 r. urodził się mój ojciec Feliks Allina. Rodzina szybko wróciła do Warszawy i Feliks, podobnie jak wcześniej jego tata, wychowywał się na Żoliborzu. Gdy w 1932 r. umiera jego dziadek Zygmunt Karol, Feliks ma cztery lata, a brat Zygmunt Janusz przyjdzie na świat dopiero za rok.

Tymczasem Karol, znów do spółki z przedstawicielem rodziny Laurysiewiczów, a także trzecim partnerem tworzy firmę handlu zagranicznego DAL (od nazwisk założycieli). Biznes rozkręca się między innymi dzięki świetnym czeskim kontaktom dziadka. Tuż przed wojną firma angażuje się w realizację zakupów na rzecz polskiego wojska. DAL sprowadza do kraju dużą partię ciężarówek Tatra. Niestety, większa część zamówionych pojazdów nie dociera do odbiorców – Czechy są już kontrolowane przez Niemców, którzy kładą łapę na dostawach sprzętu do Polski. Partia pojazdów utknęła na granicy.

Boże Narodzenie 1939 r. Karol spędza z rodziną w Użgorodzie i zaraz potem wyrusza w dalsza drogę na południe. Dociera do północnej Afryki i Palestyny, gdzie będzie służył w polskim wojsku prawie do końca wojny. Po śmierci Zygmunta Karola pochowanego na Powązkach (pierwszy Allina , który tu spoczął) rodzina przystąpiła do uporządkowania jego papierów. Uzyskana wtedy wiedza o pochodzeniu rodziny okaże się dla nich szokująca. Dzieci zmarłego, osoby wówczas trzydziestoparoletnie, dowiedziały się o istnieniu braci ich ojca. Przy czym z odnalezionej korespondencji jasno wynikało, że mieszkający w Wiedniu stryjowie są Żydami oraz że prawdopodobnie rodzina ojca nigdy nie zaakceptowała jego konwersji, a zapewne i małżeństwa z katoliczką. Nie wiemy, czy trójka dzieci Zygmunta próbowała rozmawiać na ten temat z matka i czy byli świadomi, że i ona była konwertytką. Wiemy, że wywiązali się z obowiązku powiadomienia swoich stryjów o śmierci brata. Postanowiono jednak, że świeżo odkryta tajemnica zostanie z powrotem upchnięta w szafie. Żaden z braci Zygmunta nie przeżył wojny; Karol, Stefania i Bogusław przeżyli…

Po wojnie Karol podjął pracę w Gdyni w związku z programem budowy polskiej gospodarki morskiej. Jednak nie trwało to długo, jakiś donos o „burżuazyjnej” proweniencji, ktoś „życzliwy” w otoczeniu i .. Karol Allina zostaje objęty zakazem przebywania w strefie przygranicznej. Praktycznie zesłani w głąb kraju Karol z Gretą zamieszkali w Pabianicach, w nędznym baraku. Karol zajął się tłumaczeniami, dawaniem lekcji języków obcych oraz działalnością w środowisku poliglotów. Mieszkali tam niemal do połowy lat 60., gdy ich młodszy syn, mój stryj – zdolny chemik z niezłymi perspektywami zawodowymi – dostał przydział mieszkania na warszawskim Żoliborzu. Oboje umierają w 1967 r. Bogusław zaś pracował po wojnie w handlu zagranicznym; zmarł w 1959 r.

Pora wspomnieć na koniec ciocię Stefę. Kształciła się w szkołach muzycznych, pobierała nauki u niemieckich mistrzów; a w latach 20. i 30. Rozwijała się jej kariera pianistki i pedagoga. Występowała i nagrywała dla Polskiego Radia jeszcze w latach 50. Jej praca pedagogiczna trwała do 1929 r. , gdy objęła stanowisko w katowickim konserwatorium, późniejszej Akademii Muzycznej. (…)

K. Allina zamieścił w periodyku Języki obce w szkole nr4/1957 artykuł „Jeszcze o wynikach nauczania języków obcych – powiedzmy sobie szczerze”, w którym napisał: „Rozpowszechniony jest pogląd, że Polacy, ze względu na konieczność pokonywania wielu trudności fonetycznych w nauce własnego języka posiadają tę osobliwą sprawność językową, której innym narodom brak – toteż Polak łatwo i stosunkowo szybko potrafi nauczyć się języków obcych.”


Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij