www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Piąta kolumna

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Przedstawiamy artykuły publikowane w Życiu Pabianic w latach 50. I 80. mówiące o działaniu tzw. piątej kolumny w Pabianicach latem 1939 roku. Autorami tekstów są Edward Sławiński – redaktor przedwojennej Prawdy Pabianickiej oraz Zygmunt Luboński – żołnierz Armii Krajowej.

Na kilka lat przed drugą wojną światową, admirał Canaris, szef wywiadu hitlerowskiego zorganizował w Polsce tzw. piątą kolumnę, wciągając do niej obywateli polskich pochodzenia niemieckiego. Piąta kolumna miała za zadanie: zbieranie, poprzez swoją sieć komórek, licznie rozsianych po całym kraju, materiału szpiegowskiego – cywilnego i wojskowego oraz urządzanie akcji dywersyjno-sabotażowej tam, gdzie zaszła tego potrzeba. Kilkuletnia działalność piątej kolumny, ułatwiła Hitlerowi podbój Polski, a później, podczas okupacji, pozwoliła gestapo, na szybką likwidację niebezpiecznego dla Niemców – elementu polskiego.

W Pabianicach sytuacja ta przedstawiała się gorzej, niż w innych miastach Polski. Działała tutaj większa komórka piątej kolumny, posiadająca dobrze przeszkolone kadry, wyposażona w broń, materiały wybuchowe, radiostację nadawczo-odbiorczą, aparaty fotograficzne itp. Piąta kolumna w naszym mieście, była obsługiwana przez inspektorów i referentów, przyjeżdżających z Niemiec do Łodzi i Pabianic, pod pretekstem załatwiania w Polsce różnych spraw handlowych. Częste wyjazdy „handlowców” pabianickich na wystawy i targi do Lipska dawały dużo do myślenia. W następstwie wycieczki młodzieży niemieckiej do Berlina i na targi lipskie, doszło w Pabianicach do głośnej afery ze zwalnianiem z wojska poborowych. Mianowicie: synowie miejscowych fabrykantów poddawali się nielegalnemu zabiegowi lekarskiemu, polegającemu na wstrzykiwaniu do jąder narządu płciowego - płynnej parafiny, czyli wyraźnie mówiąc robiono im grube jądra. W takim stanie zdrowia, poborowy łatwo uzyskiwał odroczenie lub całkowite zwolnienie z wojska. W związku z tym, na ławie oskarżonych zasiedli: lekarz miejski, referent wojskowy starostwa, pośrednik, poborowy, jego ojciec i stryj.

W sukurs piątej kolumnie w Pabianicach przyszedł niejaki Obrębski (ciemny typ), ze swoim narodowym socjalizmem. Było z tym, owszem, trochę szumu i rozróbki. Wyszedł nawet dwa razy dwutygodnik Świt – organ „partii” pana Obrębskiego. Oczywiście była to poroniona „impreza” ambasady hitlerowskiej w Warszawie. Za to drugi narodowy socjalizm, jaki pojawił się w naszym mieście wkrótce po nieudanej prowokacji Obrębskiego, w związku z przekształceniem się Narodowej Partii Robotniczej, w partię narodowo-socjalistyczną, przyniósł wiele korzyści piątej kolumnie w Pabianicach. W witrynie sklepowej (skład materiałów piśmiennych) członka partii narodowo-socjalistycznej, zaczęły się ukazywać Der Stűrmer i Vőlkischer Beobachter, czołowe gazety Adolfa Hitlera. Na skutek alarmu wszczętego przez Prawdę Pabianicką, sprzedaż tych gazet w sklepie p. W. ustała. Nie ustała jednak propaganda faszystowska, a z nią konik antykomunistyczny i antyżydowski w partii p. Mieczysława Tomczaka.

Korzenie hitleryzmu sięgały do wszystkich stowarzyszeń i organizacji niemieckich, nie wyłączając i gimnazjum. Najbardziej przeżartym przez ideologie Hitlera było towarzystwo gimnastyczne Turnverein, gdzie gromadziła się cała młodzież niemiecka miasta. Klub piłki nożnej, o nazwie polskiej „Burza” oraz stowarzyszenie śpiewacze „św. Cecylia”, wykazywały dużo inicjatywy jako narzędzie hitleryzmu. W drogerii Schmidta, przy ul. Zamkowej, róg Kościuszki (dom obecnie nieistniejący), zbierał się na tajne narady – sztab pabianickiej piątej kolumny.

Na majówkach, we wsi Markówka, przyjezdni prelegenci wygłaszali odczyty, gloryfikujące Hitlera jako posłannika germanizmu, męża opatrznościowego Niemiec. Zbieraniem materiału szpiegowskiego i sabotażem w Pabianicach i okolicy trudnili się: Bliege i Haman, których, w pierwszych dniach okupacji zobaczono na ulicy w czarnych esmańskich mundurach. Niejaki Artur Wojciechowski, osobnik niewiadomego pochodzenia, pętający się przy Komitecie Bezrobotnych Pracowników Umysłowych, był szpiegiem – specjalistą od fotografowania linii kolejowych, budynków stacyjnych i sporządzania pomiarów topograficznych terenu.

Reakcja, na tę wrogą działalność przeciwko Polsce, ze strony naszych władz państwowych była prawie żadna. Czy policja pabianicka wiedziała o tym wszystkim? Wiedziała i patrzyła na to przez palce. Osobiście informowałem agenta policji politycznej Niziurskiego o drogerii Schmidta, a następnie dzielnicowego, przodownika Olejnika o tym, że przy ul. Legionów (obecnie Partyzancka) funkcjonuje radiostacja hitlerowska, a przy ul. Karniszewickiej, niektórzy zwolennicy Trzeciej Rzeszy, jawnie i głośno grożą Polakom: „Pabianice są miastem niemieckim, bo Niemcy przelali o nie krew w 1914 r.” (aluzja do cmentarza wojskowego w parku Wolności z pierwszej wojny światowej). „Jak przyjdzie Hitler – to polskimi łbami będziemy brukować ulice”. Naturalnie, meldunki moje były pozostawione bez rozpoznania.

Atmosfera Pabianic, naładowana antypolską działalnością piątej kolumny, była wysoce napięta. Obojętne stanowisko władz rządowych, wobec panoszącego się hitleryzmu, potęgowało antyhitlerowskie nastroje wśród polskich mieszkańców miasta. W tych warunkach musiał się w końcu odezwać u Polaków instynkt samozachowawczy, instynkt samoobrony, pobudzony wrodzonym patriotyzmem.

Na początku sierpnia 1939 r., uformował się samorzutnie pochód z Heleną Salską na czele i pomaszerował ulicami miasta. Na ulicy Złotej (obecnie Kolbego), demonstranci zdemolowali piwiarnię Zacheja, znanego hitlerowca. Wznoszono okrzyki „precz z Hitlerem”, „Niech żyje Polska”. W końcowym etapie marszruty, pochód zatrzymał się przed siedzibą Turnverain, przy ul. Pułaskiego, gdzie właśnie odbywało się zebranie miejscowej Hitlerjugend. Po wyłamaniu drzwi wejściowych, zastano tam tylko syna księgarza Keila (reszta uczestników zebrania uciekła), który wobec tłumu wzniósł prowokacyjny okrzyk Heil Hitler z jednoczesnym, nieodłącznym podniesieniem ręki do góry. Uciekającego ul. Narutowicza Keila, dogonili bracia Marczakowie z ul. Poniatowskiego i wytrzepali mu za to porządnie skórę. 

W kilka dni po tym pochodzie, rozeszła się w mieście pogłoska, iż rzekomo w portierni fabryki chemicznej (właściciel Szwajcar) wiszą portrety Hitlera. W niespełna pół godziny, przed fabryką zebrał się tysięczny tłum robotników. Oczywiście portretów Hitlera nie znaleziono. Była to prowokacja piątej kolumny szyta grubymi nićmi. Do większych ekscesów wówczas nie doszło, dzięki kilku rozumniejszym, zrównoważonym uczestnikom demonstracji, którym udało się uspokoić rozdrażnionych ludzi.

W drugiej połowie sierpnia w bufecie parku Wolności bawili się wesoło hitlerowcy pabianiccy w towarzystwie instruktora piątej kolumny z Łodzi. Przy wódce i piwie, dobrane towarzystwo śpiewało „Wacht am Rhein”, „Horst Wessel” i inne pieśni, sławiące hitlerowski narodowy socjalizm i Wehrmacht. O północy, gość z Łodzi wezwał telefonicznie z miasta taksówkę. Kierowca taksówki Polak, pabianiczanin, czekając przed bufetem na pasażera, słyszał coś z tego co się tam działo. W drodze do miasta, w samochodzie, hitlerowiec łódzki w dalszym ciągu złorzeczył Polsce, podśpiewując sobie przy tym „Horst Wessel”. Taksówka, zamiast pojechać do Łodzi, stanęła przed komisariatem policji. Aresztowany hitlerowiec stanął nazajutrz przed sędzią śledczym. Epilog: zwolniony z aresztu do sprawy. Tego samego dnia spotkałem niedoszłego więźnia i jego pabianickich kolegów w towarzystwie adwokata Chądzyńskiego, przy suto zastawionym stole w restauracji Hegenbarta.

W dniu 31 sierpnia, w godzinach poobiednich, specjalny kurier starostwa w Łasku, przywiózł do Pabianic na motocyklu zarządzenia mobilizacyjne. Grube pakiety afiszy mobilizacyjnych, wykazów, list itp. mieściły się w płóciennym, mocno zawiązanym worku, opatrzonym wieloma, na laku, pieczęciami starostwa. Po otwarciu worka, okazało się, ku rozpaczy urzędnika magistratu, że były to afisze, dotyczące mobilizacji koni w Wadlewie. Poszły w ruch śpieszne telefony. Starostwo wyjaśniło z ubolewaniem, ze zaszła tu, przez niedopatrzenie, „omyłka”. Pabianicka mobilizacja ludzi poszła do Wadlewa, a „konie wadlewskie” do Pabianic. Dopiero w godzinach wieczornych , urzędnicy magistratu, na gwałt, rozlepiali właściwe na murach miasta. Nie darmo w starostwie łaskim, na stanowisku referenta wojskowego, urzędował szwagier szewca Műnnicha z ul. Złotej.( E. Sławiński).

Już rankiem 1 września, posypały się na stację kolejową bomby hitlerowskiej Luftwaffe. Z miasta spiesznie odjeżdżali do swych pułków zmobilizowani rezerwiści, żegnani przez swych najbliższych. Wielu rezerwistów starszych roczników nie zostało objętych mobilizacją, dzięki wrogiej, udanej akcji piątej kolumny. Nie zmobilizowani komuniści pabianiccy udali się pieszo do PKU w Łasku z żądaniem zaciągnięcia ich do wojska, skąd wrócili do domu z kwitkiem. W mieście panował nastrój wysoce patriotyczny, bez względu na różnicę przekonań politycznych – pełen optymizmu. Ochrona przeciwlotnicza zajęła swe posterunki. W całym mieście przystąpiono do kopania rowów przeciwlotniczych. Zaopatrywano ludność w maski przeciwgazowe, których było bardzo mało. Na pogodnym, wrześniowym niebie sunęły eskadry bombowców hitlerowskich. Syreny fabryczne huczały przeraźliwie. Gospodynie robiły w sklepach większe zakupy żywności i odzieży.

Piąta kolumna ruszyła do ataku na szeroką skalę. Na dachach domów pojawiły się umowne znaki sygnalizacyjne: dzienne i nocne (świetlne), dla lotnictwa niemieckiego. Z przydrożnych lasów i krzaków, przyczajona dywersja piątej kolumny, zaczęła ostrzeliwać maszerujące oddziały wojskowe oraz uciekającą ludność.

Drugiego dnia wojny, w sobotę, piąta kolumna w Pabianicach pokazała swe drapieżne kły. W późnych godzinach wieczornych, rozeszła się alarmująca pogłoska, jakoby w mieście zostały puszczone przez Niemców gazy trujące (fosgen). Przerażeni mieszkańcy szukali ratunku w prowizorycznych maskach przeciwgazowych – tamponach, sporządzonych z kawałka szmaty, polanej wodą lub moczem ludzkim. Pogłoska ta okazała się zwykłą prowokacją. W godzinach popołudniowych tegoż dnia, samoloty hitlerowskie zrzuciły na stację kolejową drugi ładunek bomb kruszących. Ofiar w ludziach nie było. Przed samym wieczorem, przez miasto przeciągnęły silne kolumny polskich tankietek, o jednoosobowej załodze oraz tabory – zwykłe wozy chłopskie, kierujące się na front, szosami – łaską i piotrkowską. (E. Sławiński).

Mimo, iż pierwsze oddziały Wehrmachtu wkroczyły do Pabianic 8 IX 1939 r. – społeczeństwo miasta doświadczyło barbarzyństwa hitlerowskiego już w kilka dni wcześniej za sprawą miejscowych Niemców zrzeszonych w Partii Młodych Niemców (Jung Deutsche Partei) i Niemieckimi Związku Ludowym w Polsce (Deutscher Volksverband in Polen). Członkowie tych prohitlerowskich organizacji stanowili zasadniczy trzon V Kolumny zbrojnie współdziałającej ze zbliżającymi się jednostkami Wehrmachtu.

W Pabianicach, podobnie jak w innych miastach łódzkiego okręgu przemysłowego, zamieszkiwała spora licząca ok. 6,5 tys. osób mniejszość niemiecka. Warunki bytu tej grupy narodowościowej w okresie międzywojennym były na ogół dobre. Niemcy byli właścicielami pabianickich zakładów przemysłowych, stanowili w nich znaczną część aparatu kierowniczego. Obejmowali zwykle dobrze płatne stanowiska w nadzorze technicznym, licznie reprezentowani byli wśród najlepiej wynagradzanych robotników wykwalifikowanych. Mniejszość niemiecka dysponowała dużą swobodą w zakresie działalności społeczno-kulturalnej i politycznej. Bez przeszkód ze strony polskiej, zakładano własne organizacje kulturalne, sportowe, młodzieżowe i czysto polityczne. Liberalna polityka władz wobec mniejszości niemieckiej nie została jednak odwzajemniona lojalnym stosunkiem Niemców wobec państwa polskiego. Większość organizacji niemieckich znalazła się w latach trzydziestych pod wpływem ideologii hitlerowskiej i podjęła aktywną działalność antypolską.

W Pabianicach dotyczyło to w pierwszym rzędzie oddziałów DVV i JDP, z których pierwszy powstał w marcu 1934 r., a drugi w styczniu 1935 r. Przewodniczącym miejscowego oddziału Deutscher Volksverband in Polen, dysponującego lokalem organizacyjnym przy ul. Chłodnej 7, był w przededniu wybuchu wojny Richard Sprah. Pabianicka organizacja DVV obejmowała swym zasięgiem –poza miastem – także wsie: Dąbrowa, Gospodarz, Ksawerów, Rokitnica, Rypułtowice i Wola Zaradzyńska. Jung Deutsche Partei miała swoją siedzibę przy ulicy Zachodniej 38 (obecnie Curie Skłodowskiej). Tu również posiadały swoje lokale młodzieżowe przybudówki tej organizacji.

Organizatorami i przywódcami JDP w Pabianicach byli m. in. Emil Schmidt oraz Christian Mees (ojciec) i dr Herbert Mees (syn) znany ze swej antypolskiej działalności w latach okupacji na stanowisku landrata powiatu łódzkiego. 

Początkowo działalność DVV I JDP polegała głównie na budzeniu ducha niemieckiego wśród swych członków i osób dotąd nie zrzeszonych w organizacjach miejscowych. O rozmachu akcji propagandowo-werbunkowej obu prohitlerowskich organizacji świadczą m. in. wspomnienia jej uczestników. W opublikowanym już podczas okupacji artykule wspominali oni: „Zarówno studenci, inteligenci, jak i pracownicy fizyczni, wychodzili co tydzień w okolice werbując ludzi dla narodowego socjalizmu. Kto nie był skrajnym materialistą, ten powoli zrozumiał sens wszechogarniającego nas celu. Nic dla nas – wszystko dla naszego narodu.”

W okresie gdy stosunki polsko-niemieckie uległy gwałtownemu pogorszeniu zarówno DVV, jak i JDP podjęły przygotowania do działalności szpiegowskiej, dywersyjnej i sabotażowej skierowanej przeciwko państwu polskiemu. Pabianickie oddziały obu omawianych organizacji rozpoczęły tajną akcję szkolenia swych członków i sympatyków w posługiwaniu się bronią. Ćwiczenia te prowadzili miejscowi Niemcy rezerwiści Wojska Polskiego, a także specjaliści – emisariusze przybywający z III Rzeszy. Ponadto członkowie DVV i JDP udawali się do Niemiec, gdzie w ośrodkach wywiadu odbywali kursy dywersyjne. Po powrocie do Pabianic obejmowali funkcje instruktorów grup sabotażowo-dywersyjnych. Ćwiczenia wojskowe i szkolenia dywersyjne odbywały się na terenie pobliskich wsi zamieszkanych przez ludność niemiecką m. in. w Tereninie, Ksawerowie, Rokitnicy, Markówce. W Szynkielewie gościny dywersantom udzielali tamtejsi właściciele ziemscy – Stencel i Krauze.

Antypolska działalność wspierana była finansowo z zewnątrz. Polscy urzędnicy pracujący w urzędzie pocztowym w Pabianicach kilkakrotnie zwracali uwagę naczelnikowi tej placówki na podejmowane co tydzień przesyłki pieniężne adresowane na ręce R. Schmidta, przywódcy JDP w Pabianicach. Niestety władze polskie, obawiając się zadrażnień w stosunkach polsko-niemieckich, nie wyciągały z tego faktu żadnych wniosków. Brak reakcji ze strony Policji Państwowej rozzuchwalił miejscowych hitlerowców, którzy działali z prowokującą bezczelnością. Przykładowo ludność polska z gminy Widzew obserwowała zebrania organizacji niemieckich kończone odśpiewaniem hymnu: ”Deustschland, Deutschland űber ales…”


Na terenach tej gminy widziano również nocne ćwiczenia z bronią. W samych Pabianicach poczucie bezkarności miejscowych hitlerowców wyrażało się w pogardliwym stosunku do Polaków i państwa polskiego, używaniu w instytucjach publicznych języka niemieckiego, organizowaniu zebrań i spotkań, na których uprawiano antypolską propagandę. (Z. Luboński).


Przedwojenny dziennik Echo informował o trudnych relacjach polsko-niemieckich w Pabianicach. W 1939 roku powoli narastała atmosfera niepokoju i frustracji.

Nielojalni obywatele kraju. Niejaki Majer Ryszard, stały mieszkaniec Pabianic, urodzony w Polsce zamieszkały w Pabianicach przy ul. Młynarskiej 16 publicznie wyraził się obraźliwie o Polakach. Powiadomiona o fakcie tym policja niezwłocznie przybyła do miejsca zamieszkania Majera, którego aresztowano i osadzono w areszcie miejskim do dyspozycji władz sądowych.

Drugi podobny wypadek miał miejsce przy ul. Świętokrzyskiej 44, gdzie niejaka Zajfowa ubliżała Majkowskiemu Wacławowi tamże zamieszkałemu, dopuszczając się ponadto obelgi słownej Narodu Polskiego. (Echo, 12.04.1939 r.)

Stały mieszkaniec Pabianic, niejaki Józef W., zamieszkały przy ul. Leśnej, aresztowany został przez policję za obrazę Narodu Polskiego. Wyrodnego syna Ojczyzny odstawiono do Łodzi, gdzie osadzony został w więzieniu śledczym do dyspozycji władz sądowych. (Echo, 10.05.1939 r.)

W dawnym miejskim kinie „Nowości”, mieszczącym się w Domu Ludowym przy ul. Kościuszki 14 odbył się w ubiegłą sobotę wielki wiec. Do licznie zgromadzonych słuchaczy przemawiało kilku mówców, którzy omawiając obecną sytuację polityczną w świecie oraz szczególną rolę, jaka Polsce przypadła w udziale nawoływali do solidarności, jedności i wytrwania. Wskazano przy tym na szkodliwą działalność niemieckiej mniejszości narodowej w Pabianicach, która dzięki protekcjom opanowała niemal całkowicie wszystkie dobrze płatne stanowiska w dużych firmach pabianickich, spychając Polaków do roli pariasów. Niektórzy z nich ośmielili się nawet nawoływać ogół do nie subskrybowania Pożyczki Obrony Przeciwlotniczej, żeby w ten sposób osłabić jedność w społeczeństwie i siłę Państwa.

Ludzie ci pomimo protestów robotniczych, nadal zajmują swoje dobrze płatne stanowiska w firmach. O zniemczeniu firm pabianickich niechaj świadczy fakt, że gdy pewien Polak ubiegał się o stanowisko w jednej z dużych miejscowych firm o obcym kapitale, został przez naczelnego dyrektora tej firmy poddany próbie, czy umie należycie mówić po niemiecku i czy czuje się Niemcem. Próba snać wypadła niedostatecznie, bowiem do pracy go nie przyjęto.

Przyjęty za to został kto inny, kto umiał sprostać warunkom. Czy może być tolerowana taka działalność tej firmy w kraju, w którym Polak jest gospodarzem? Na zakończenie wiecu uchwalono szereg rezolucji, domagających się od najwyższych czynników rządowych usunięcia mniejszości niemieckiej z firm, biur i przedsiębiorstw pabianickich. Stan ilościowy Niemców w tych firmach winien odpowiadać faktycznemu stanowi procentowemu wszystkich Niemców, zamieszkałych na terenie Pabianic, których to stan wynosi 9 proc. ogółu mieszkańców miasta. (Echo, 24.05.1939)

W Sądzie Grodzkim w Pabianicach odbyła się w dniu onegdajszym sprawa karna przeciwko właścicielowi restauracji w okolicy podmiejskiej m. Pabianic, niejakiemu Sergiuszowi Wiszniewskiemu. Wymieniony, będąc stałym słuchaczem niemieckich stacji nadawczych, naładował się do tego stopnia wrogą Polsce propagandą, że sam zaczął publicznie lżyć kraj i naród polski. Po przesłuchaniu świadków sąd uznał oskarżonego winnym rozpowszechniania w miejscu publicznym fałszywych wiadomości, mogących zaszkodzić porządkowi publicznemu oraz ubliżających Państwu i skazał go z art. 170 k.k. paragraf 104 na karę trzech miesięcy bezwzględnego aresztu oraz 50 złotych grzywny. Ponadto Wiszniewskiemu odebrana została koncesja na prowadzenie restauracji, którą do tej pory posiadał w Nowej Kolonii w lesie staromiejskim. (Echo, 28.05.1939 r.)

Istniejący na terenie Pabianic oddział Związku Zachodniego na czele z prezesem dyr. T. Botnerem przystąpił do energicznej akcji mającej na celu odniemczanie firm pabianickich oraz poprawę warunków pracy w tychże firmach robotników Polaków i zmiany stosunków dotychczas tam panujących. W szczególności chodzi o duże firmy jak: Chemiczna, Krusche i Ska, „Osram”, „Dobrzynka” i inne, w których pracuje do 90 procent Niemców i gdzie robotnik polski jest traktowany gorzej od robotników wyznania ewangelickiego. Stwierdzić należy, że obecnie już dzięki akcji Związku Zachodniego stan ten uległ znacznej poprawie. Głośne do niedawna wybryki majstrów Niemców w firmie Krusche i Ender i na innych terenach fabrycznych nie mają już miejsca. Polski Związek Zachodni doprowadził do tego, że ilość zatrudnionych Niemców w firmach pabianickich odpowiadać będzie procentowo ilości zamieszkałych w Pabianicach Niemców, tj. 9 procent, a nie 90. Ponadto wyciągane będą z każdego postępku niewłaściwego lub powiedzenia względem kraju jak najdalej idące konsekwencje, o czym zresztą Niemcy pabianiccy zdołali się już przekonać. (11.06.1939 r.)

Już od dawna opinia publiczna alarmowana była wiadomościami o działalności Stowarzyszenia Deutscher Turnverein w Pabianicach. W lokalu tego stowarzyszenia mniej myślano o ćwiczeniach cielesnych, a więcej zajmowano się polityką.

W związku z tym, w czwartek 22 czerwca w godzinach wieczornych przed lokalem stowarzyszenia zgromadziło się kilkaset osób. Manifestanci zajęli lokal stowarzyszenia zawieszając wewnątrz na ścianach portrety Dostojników Państwowych, których tam dotychczas nie było. Manifestanci zaimprowizowali w lokalu stowarzyszenia ad hoc wiec, na którym przemawiali miejscowi działacze. Po przemówieniach i zawieszeniu portretów Prezydenta Rzeczypospolitej, Marszałka Piłsudskiego i Marszałka Śmigłego-Rydza, odśpiewano Rotę i Hymn Państwowy, po czym zebrani opuścili lokal stowarzyszenia, oddając klucze dozorcy domu. Celem manifestacji było wykazanie niesłuszności postępowania Turnvereinu i ostrzeżenie przed uprawianiem polityki w organizacjach sportowych. Do żadnych incydentów nie doszło ani żadnych szkód nie wyrządzono. (Echo, 23.06.1939 r.)

W firmie Krusche i Ender robotnicy usunęli z pracy niemieckich robotników za ich prowokacyjne zachowanie się. Usunięto m. in. Routhego, Klicha i Hegenbartównę. (Echo, 27.06.1939 r.)

Niejednokrotnie już zwracaliśmy uwagę na fakt wywieszania flag w stanie godnym pożałowania. Protokoły i mandaty karne, jakie się sypią z tej racji niewiele pomagają, gdyż zawsze się znajdzie jakiś brudas. Ostatnio na „Święto Morza” Niemiec Bajerke, zam. przy ul. Świętokrzyskiej wywiesił coś w rodzaju brudnej szmaty. Mieszkańcy tej ulicy zmusili Bajerke do udania się z nimi do komisariatu, gdzie został spisany protokół. (Echo, 27.06.1939 r.)

Na terenie firmy Krusche i Ender zostali nie wpuszczeni do pracy przez robotników za ich nielojalność wobec państwa: Bednarski, Schönrock, Klichowa, żona uprzednio wydalonego. Akcja rugowania Niemców jest prowadzona w dalszym ciągu. (Echo, 30.06.1939 r.)

Celne oko pabianiczanki. W niedzielę w parku im. Sobieskiego w Warszawie nastąpiło uroczyste otwarcie 12-tych Centralnych Kobiecych Zawodów Strzeleckich. Na starcie stanęło 245 zawodniczek z całej Polski (…) Indywidualnie zwyciężyła Michlowa Helena z Pabianic – 172 punkty przed Kiernożycką z Wilna – 168 pkt. (Echo, 8.05.1939 r.)


Niemiecki sposób postrzegania sytuacji tuż przed wybuchem wojny w Pabianicach zaprezentował David L. Hoggan w pracy „The Forced War” (1961). Autor opisuje zachowania antyniemieckie: likwidacja klubu sportowego i gimnazjum, dewastacja biura partii młodoniemieckiej, likwidacja towarzystwa śpiewaczego i schroniska baptystów, atak na siedzibę chrześcijańskiego związku zawodowego oraz dom modlitwy morawczyków, zniszczenie księgarni. Był to rzekomo okres „polowania na Niemców”. Wydarzenia pabianickie należały do trzech najpoważniejszych wystąpień antyniemieckich w okręgu łódzkim. Hoggan uważa, że państwo niemieckie nie mogło zastosować podobnych   środków odwetowych wobec mniejszości polskiej, gdyż wzorowo przestrzegało zasad prawa i porządku publicznego.

(…) Rudolf Wiesner made another futile appeal to Premier Sławoj – Składkowski on July 6, 1939. He  referred to the waves of public violence against the Germans at Tomaszow near Łódź, May 13 -14th, at Konstantynów,  May 21 -22nd, and at Pabianice, June 22 – 23, 1939. He protested the confiscation of German Turnverein (sport club) hall at Pabianice on June 23rd. A Polish mob had attacked the building on the previous evening and destroyed many of its furnishings. The Polish flag was hoisted from the roof, and local Polish officials gave patriotic speeches to the mob within the building. The police confiscated the  library of the club.

An attack against the Pabianice German Gymnasium (secondary school) has resulted in property damage and the destruction of books. The local Young German Party office had been attacked and destroyed. Similar attacks had taken place against the local Church  Choir  club, the Baptist Church Hostel, and the Christian Trade Union.

The Keil Bookshop had been attacked and its stock of German books was completely destroyed. Wiesner noted that this was the third major outrage of its kind within the Łódź district in a matter of weeks, and he had waited in vain for disciplinary action against the offenders. Wiesner was directing his report on the affair at Pabianice to the highest Polish authority in the hope that he would receive an assurance about disciplinary action against future similar outrages. This hope was in vain, and the appeal of Wiesner produced no result.

The leaders of the German political groups were forced to recognize that they possessed no influence with the Polish authorities despite their loyal  attitudes toward Poland. It was “open season” on the Germans of Poland with the approval of the Polish State.

(…) human suffering was the main feature of the situation. One need only imagine the scene at Pabianice on June 22, 1939 when the Bibles and old hymn books of the United Brethren  fundamentalists were destroyed by a Polish mob. There was no way in which Germany could retaliate. Mob action against the Polish minority was impossible because of the impeccable atmosphere of public law and order in Germany.


W 1939 roku prysnął mit o harmonijnym współistnieniu różnych narodowości w Pabianicach. W Gazecie Pabianickiej z 3 czerwca 1939 roku ukazał się artykuł „O należyte traktowanie … ” Sygnowany przez Polski Związek Zachodni.

Wiele zwłaszcza w ostatnich czasach słyszymy o brutalnym prześladowaniu Polaków na prastarej ziemi piastowskiej w Niemczech i tylko dlatego, że spokojnie pracują i są Polakami, a tu w centrum kraju, jakbyśmy byli zbyt pewni polskości przemysłu nie zdajemy  sobie  sprawy z tego jak czują się pracownicy i robotnicy Polscy w firmach niemieckich bądź w fabrykach, gdzie pracują Polacy i Niemcy.  

Przede wszystkim znana jest ogólnie w Pabianicach sprawa, że we wszystkich tych firmach i fabrykach faworyzuje się Niemców i ci zawsze maja pierwszeństwo  w przyjmowaniu do pracy, czy w awansach. To znowu dowodem tego, że Polacy są gorzej traktowani niż Niemcy są fakty, że niewykwalifikowani robotnicy Niemcy mają taką płacę jak wykwalifikowani Polacy, na równorzędnych zaś stanowiskach Polacy mają niższą płacę niż Niemcy.

Polaków z zasady prawie zupełnie nie dopuszcza się na takie stanowiska jak majstrów i wyższe, czy też do administracji, a przeciwnie spycha się na drugorzędne i nie daje się możności należytego wykwalifikowania się na wyższe szczeble. W tym spychaniu na drugorzędne stanowiska są wypadki jaskrawego upośledzenia Polaków, jak wyznaczanie wyłącznie Polakom pracy w najcięższych i najmniej higienicznych warunkach. Oto znany jest jeden ze szczególnych wypadków w fabryce „Chemicznej”, gdzie maturzyście gimnazjum polskiemu p. Jungowiczowi polecono zamiatanie podwórza, czy to znowu inwalidzie wojennemu wyznaczono najpośledniejsze czynności, jakby chciano ”zaszczycić” go tą pracą wobec Niemców.

W fabryce „Chemicznej” szczególnie uprzywilejowani są Niemcy, gdzie na wyższe stanowiska przyjmuje się wyłącznie Niemców z niemieckich organizacji, czy maturzystów gimnazjum niemieckiego i tak wśród pracowników umysłowych prawie 100 proc., a wśród robotników przeszło 50 proc. stanowią   Niemcy.

Dziwnym się wydaje co do fabryki „Chemicznej” i to o kapitale szwajcarskim, że tam toleruje się  Niemców i to o nastawieniu hitlerowskim. Również bardzo faworyzowani są Niemcy w firmie „Waldemar Krusche”, która po wojnie ruszyła dzięki robotnikom Polakom, a ze swego upadającego stanu odżyła i rozwija się dzięki dużym zamówieniom dla Wojska Polskiego.

Do fabryki „Waldemar Krusche” nie przyjmuje się jako praktykantów nawet synów robotników tej fabryki, a wyłącznie przyjmuje się praktykantów – uczniów Niemców, którzy uczą się u starych wykwalifikowanych robotników Polaków. W dodatku są wypadki, że niektórzy z tych praktykantów odzywają się  po niemiecku do Polaków, jak gdyby chcieli podkreślić niemiecki charakter firmy.

W przyjmowaniu przez niektóre firmy na naukę prawie wyłącznie Niemców jest wyraźne dążenie, by w ogóle wykwalifikowanych pracowników Polaków nie było. Nic dziwnego, gdy się nie dopuszcza Polaków do należytego wykwalifikowania na wyższe stanowiska w przemyśle. Fabrykanci mają podstawę mówić, że Polaków wykwalifikowanych nie ma, a wtedy wroga nam propaganda szeroko się rozpisuje o budujących siłach niemieckich w Polsce i oznaczając na mapach ośrodki  gospodarcze niemieckie, kreśli nowe granice Niemiec.

Na uwagę również zasługuje fakt, że są jeszcze wydawane w niektórych firmach zarządzenia ustne czy pisemne w języku niemieckim i tym bardziej jest to dziwne, gdyż nie wszyscy Polacy rozumieją po niemiecku, i trzeba podkreślić, że nie mają obowiązku znać języka  niemieckiego. 

W firmie „Dobrzynka” nie tylko wydawane są zarządzenia ustne i piśmienne w języku niemieckim z czym Polacy mają często kłopot, gdyż muszą szukać kogoś do tłumaczenia, ale i księgi niektóre, kwitariusze  prowadzone są w języku niemieckim. Nazwy farb obowiązują tylko niemieckie, jak gdyby nie było polskich nazw.

Taki stan rzeczy musi nas Polaków nie tylko zdumiewać, ale i oburzać. O ile chodzi o rozmowy w języku niemieckim, tam gdzie pracują Polacy, to dla spokojnej i wydajnej pracy żądaniem wszystkich pracowników i robotników Polaków jest by te rozmowy w ogóle ustały. Żądanie to jest tym więcej słuszne, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę nastroje społeczeństwa polskiego wobec brutalnych prześladowań Polaków w Niemczech za każde słowo polskie wymawiane nawet w modlitwie.

Następnie nieznajomość lub słaba znajomość u nas języka niemieckiego budzi u Polaków wobec Niemców rozmawiających po niemiecku podejrzenie, nieufność i rozdrażnienie. Tym bardziej, że znane są poglądy, a nawet wypadki wrogiego wystąpienia niektórych Niemców przeciw Państwu Polskiemu. W dodatku warunek znajomości języka niemieckiego w przyjmowaniu do pracy w fabrykach „Chemiczna”, „Waldemar Krusche” i innych musi przestać obowiązywać.

Trzeba nadmienić, że we wszystkich fabrykach, gdzie pracują Polacy i Niemcy, a więc w firmie „Osram”, „Krusche i Ender”, „Papiernia”, „Kindler”, „Bracia Jerke”, „Dobrzynka” i innych w większym czy mniejszym stopniu Polacy mają poważne zastrzeżenia co do ustosunkowania się Niemców do Polaków i ich traktowania, a na poparcie swej słuszności mają wiele faktów.

Gdy weźmiemy pod uwagę, ze dane przedsiębiorstwa i fabryki rozwijają się na polskiej ziemi w przeważnej części dzięki wydajnej i cenionej na całym świecie pracy polskiego robotnika, który chlubnie się zasłużył w walkach o wolność Polski, to zrozumiałe jest, że dotychczasowe traktowanie nowych pracowników i robotników przez Niemców musi ulec zmianie i godność Polaka na własnej ziemi musi być uszanowana.

Jakkolwiek prześladowanie Polaka na ziemi ojców pod panowaniem niemieckim jest okrutne i bezprzykładne w dziejach świata, to jednak hamujemy swe słuszne oburzenie i nie stosujemy odwetu, i obce są nam brutalne i barbarzyńskie metody hitlerowców, lecz tylko zaznaczamy, że my Polacy jesteśmy gospodarzami na własnej ziemi.


Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij