www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Kanenberg

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Ulica Zamkowa w Pabianicach była widownią wielu dramatycznych wydarzeń. W 1935 roku na pryncypalnej ulicy miasta został zastrzelony dyrektor fabryki Krusche i Ender – Ryszard Kanenberg. Pabianice trafiły na pierwsze strony poczytnych dzienników. Reporterzy prześcigali się w szukaniu coraz bardziej szczegółowych, a nawet sprzecznych ze sobą, informacji. Odtworzyli przebieg „zamachu” na prominentnego pabianiczanina, znanego w kraju i za granicą. Ukazali akcję ratunkową, nie szczędząc detali medycznych. Opisali również przebieg procesu sądowego, który zakończył się wyrokiem dożywocia dla sprawcy zabójstwa. Krwawe zajście miało miejsce przed cukiernią Piątkowskiego, obecnie siedziba banku na rogu ulic Zamkowej i Okulickiego.

Echo (29.05.1935) donosiło: „Zemsta zredukowanego robotnika. Zamach rewolwerowy na dyrektora firmy Krusche i Ender w Pabianicach”

Pabianice, 29.05. - Dziś o godzinie 8-ej min. 30 dokonano zamachu rewolwerowego na dyrektora firmy Krusche i Ender w Pabianicach – Ryszarda Kanenberga. Przebieg zamachu przedstawia się następująco: Gdy dyrektor Kanenberg w towarzystwie urzędnika firmy Borkowskiego przechodził ulicą Zamkową do biura firmy, z ulicy Pierackiego wybiegł jakiś osobnik, który strzelił kilkakrotnie do dyr. Kanenberga, po czym zbiegł w stronę bulwarów przy ulicy Grobelnej.

Dyrektor Kanenberg trafiony kulą w okolice brzucha począł uciekać i dopiero pod murem biur firmy Krusche i Ender padł z upływu krwi na ziemię. Zaalarmowano karetkę pogotowia ratunkowego, która ciężko rannego dyr. Kanenberga przewiozła do szpitala. Przy łożu ofiary zamachu rewolwerowego czuwa pięciu lekarzy.

W ostatniej chwili dowiadujemy się, iż sprawcą zamachu rewolwerowego jest niejaki Tysiak Józef, zamieszkały przy ulicy Łąkowej 43, robotnik firmy Krusche i Ender, który został zredukowany po 12 latach pracy. Tysiak sam oddał się w ręce policji.

Echo (30.05.1935): „Cynizm mordercy. Dyr. Kanenberg zmarł podczas operacji. Dalsze szczegóły zbrodni pabianickiej”.

Pabianice, 30.05 - W związku z wczorajszym zamachem rewolwerowym na dyrektora firmy Krusche i Ender w Pabianicach, dokonanym przez byłego robotnika tejże firmy Tysiaka Józefa, o czem donosiliśmy, dowiadujemy się nowych szczegółów morderstwa.

Morderca Tysiak, zamieszkały przy ul. Łąkowej 43, pracował w firmie Krusche i Ender przez przeciąg 12-tu lat. W międzyczasie przyjęta została do pracy jego żona. Przed trzema laty w związku z przeprowadzoną wówczas redukcją Tysiak zwolniony został z pracy. Tysiak nie miał prawa się użalać, ponieważ żona jego w dalszym ciągu zatrudniona była w tkalni firmy i ich stan finansowy jako małżeństwa bezdzietnego nie przedstawiał się tragicznie.

Morderca kilkanaście razy zwracał się do dyr. Kanenberga o przyjęcie go do pracy, na co miał otrzymać odpowiedź, że zostanie przyjęty, gdy żona jego dobrowolnie zrzeknie się pracy. Administracja bowiem wychodziła z założenia, iż przy dzisiejszym wzroście bezrobocia dwoje ludzi z tej samej rodziny w jednej firmie pracować nie może. Tysiak jako stary pracownik firmy tego rodzaju stanowiskiem administracji czuł się pokrzywdzony. Gdy prośby jego nie odniosły skutku, Tysiak począł się odgrażać dyr. Kanenbergowi, którego uważał za przyczynę swego rzekomego nieszczęścia i do którego od dawna pałał nienawiścią. Pogróżki te spowodowały kilkakrotną rewizję w jego mieszkaniu. Podczas ostatniej rewizji zabrano mu 2 rewolwery.

W dniu wczorajszym Tysiak postanowił zemścić się na dyr. Kanenbergu w sposób z góry obmyślony. W tym celu już w godzinach rannych udał się na ul. Pierackiego, u wylotu której obok cukierni Piątkowskiego oczekiwał na przechodzącego codziennie do pracy ulicą Zamkową dyr. Kanenberga, który mieszkał przy ul Zamkowej 9, skąd na krótko przed godziną 8.30 wyszedł w towarzystwie urzędnika firmy Borkowskiego. Gdy obaj minęli róg ul. Pierackiego, z ulicy tej wybiegł Tysiak i krzyknąwszy pod adresem przechodniów: „Uciekajcie, bo będzie strzelanina!”, oddał do dyr. Kanenberga, mierząc w plecy, dwa strzały. Dyr. Kanenberg odwrócił do swego mordercy i w tym momencie Tysiak oddał trzeci strzał, który okazał się śmiertelny. Ciężko ranny dyr. Kanenberg począł się cofać w kierunku pobliskiego biura. Za uciekającym Tysiak już z pewnej odległości oddal jeszcze trzy strzały, a następnie pobiegł za nim i przyłożył mu rewolwer do głowy. Rewolwer mordercy starego systemu „Nagan” zaciął się i w tym momencie już na progu do biura dyr. Kanenberg padł z upływu krwi na ziemię. Wszystko to działo się w błyskawicznym tempie na oczach licznych przechodniów, którzy poczęli się gromadzić przy biurze firmy Krusche i Ender oraz mordercy.

Tysiak początkowo miał zamiar uciekać w kierunku ul. Lipowej i Grobelnej zrezygnował jednak w ostatniej chwili z ucieczki i udał się wolnym krokiem w stronę gmachu Magistratu i tu został rozbrojony i aresztowany. Zapytany o powód morderstwa, Tysiak odrzekł:

- Była to zemsta za niesłuszne zredukowanie mnie i byłbym się czuł nieszczęśliwy, gdyby Kanenbergowi udało się pozostać przy życiu.

Śmiertelnie rannego dyr. Kanenberga złożono w poczekalni biura, skąd wkrótce pogotowie ratunkowe przewiozło go do szpitala. Niezwłocznie zwołano konsylium lekarskie w liczbie 5-ciu doktorów, wobec których dokonano operacji wyjęcia kul. Dyr. Kanenberg trafiony został trzema kulami: w płuca, w żołądek i wątrobę. Dyr. Kanenberg chory już od dłuższego czasu na wątrobę nie zniósł wewnętrznego krwotoku, jaki nastąpił podczas operacji i zmarł pod nożem chirurga.

Wypadek powyższy wstrząsnął całym miastem, bowiem dyr. Kanenberg był ogólnie znany w Pabianicach i piastował kilka zaszczytnych mandatów w różnych organizacjach społecznych i sportowych. Zmarły liczył 43 lata, był dyrektorem fabryki od 15 lat, osierocił żonę i dwoje dzieci. Przed niedawnym czasem odznaczony został złotym Krzyżem Zasługi. Zabójcę odwieziono do Łodzi.

Zapowiedziany na dzień dzisiejszy z okazji „Dnia PZLA” w Pabianicach mecz lekkoatletyczny ŁKS – KruszeEnder został ze względu na śmierć śp. dyr. Kanenberga, wielokrotnego prezesa KruszeEnder, odwołany.

Republika (30.05.1935): „Zabójstwo inżyniera R. Kanenberga dyrektora administracyjnego tow. akc. Krusche i Ender w Pabianicach. Zastrzelił go były robotnik fabryki, Józef Tysiak. Zabójca został osadzony w więzieniu łódzkim. Zbrodnia wywołała wielkie poruszenie w sferach społecznych”.

O zamachu na życie inż. Ryszarda Kanenberga, dyrektora administracyjnego Tow. Akc. Krusche i Ender w Pabianicach – doniósł już wczorajszy Express Wieczorny.

Na podstawie spostrzeżeń nielicznych zresztą świadków, a przede wszystkim p. A. Borkowskiego – pracownika firmy Krusche i Ender – który podczas samej krwawej sceny na ulicy towarzyszył denatowi – szczegóły tragedii są następujące:

P. Borkowski wstąpił do mieszkania dyr. Kanenberga około godziny 8-ej rano i razem z nim udał się w kierunku fabryki. Gdy obaj mijali zbieg ulic Zamkowej i Pierackiego i gdy znajdowali się koło szerokiego słupa do ogłoszeń i plakatów – nagle zza słupa padły strzały rewolwerowe. P. Borkowski już w pierwszej chwili, gdy się instynktownie cofnął – dostrzegł, że dyr. Kanenberg jest trafiony.

Strzałów było pięć, jednak nastąpiły one tak rychło po sobie, że z ich ilości nie można sobie było początkowo zdać sprawy i czyniły wrażenie jednej przeciągłej salwy. Dyr. Kanenberg, czy to szukając odruchowo zasłony, czy też już tracąc siły – dość, że dopadł owego słupa-kiosku i padając nań , objął go dwiema rękami.

Człowiek, który strzelał, w ten sposób stracił cel. Wysunął się tedy w obliczu przerażonego p. Borkowskiego ze swego ukrycia i na oczach towarzysza dyr. Kanenberga – zabrał się ze spokojem do tak bądź-co-bądź skomplikowanej czynności, jak wyjęcie pustego magazynu z broni i zastąpienie go nowym – pełnym. Dyr. Kanenberg zbierając ostatki sił, począł, silnie krwawiąc, biec w kierunku portierni fabrycznej. Za nim biegł z bronią w ręku morderca i próbował jeszcze dwukrotnie strzelić. Broń się jednak zacięła, lub w pośpiechu źle założony magazyn uniemożliwił repetowanie. W każdym razie p. Borkowski widział, jak morderca dwukrotnie próbował zarepetować broń i jak się z nią mocował.

Na ulicy w chwili tej strasznej pogoni zbrodniarza za swą coraz bardziej słabnącą ofiarą nie było nikogo. Dyr. Kanenberg krzycząc przez cały czas przeraźliwie zdołał dobiec do portierni odległej o około 150 metrów i tam padł tracąc momentalnie przytomność,. Zaraz potem nastąpił silny krwotok.

W portierni zajęli się funkcjonariusze ciężko rannym. Zaalarmowana została Ubezpieczalnia Społeczna, z ramienia której przybył niezwłocznie na miejsce dr Borkowski. Na noszach został, dający już słabe oznaki życia, dyr. Kanenberg przeniesiony do szpitala Ubezpieczalni Społecznej, skąd wezwani zostali telefonicznie dwaj chirurdzy łódzcy – dr dr Tomaszewicz i Schicht.

Morderca, widząc, że próby dalszego strzelania są bezcelowe – zawrócił i wolnym krokiem ruszył w kierunku magistratu. Broń trzymał w ręku przed sobą. Po drodze został zatrzymany przez posterunkowych, których zaalarmowały odgłosy strzelaniny. Już w trakcie odprowadzania do komisariatu – zbrodniarz został wylegitymowany. Jest nim 31-letni Józef Tysiak, zamieszkały w Pabianicach przy ul. Łąkowej 43.

Tysiak przez szereg lat pracował jako przędzalnik w zakładach Sp. Akc. Krusche i Ender. Zredukowany został przed niespełna trzema laty wraz z kilkudziesięcioma innymi robotnikami, zwolnionymi wskutek likwidacji tego właśnie oddziału, w którym był Tysiak zatrudniony.

Wezwani z Łodzi chirurdzy przybyli na miejsce po niespełna trzech kwadransach. Stan został od razu uznany za groźny, niemal za beznadziejny. Dyr. Kanenberga z pięciu strzałów trafiły trzy kule: jedna weszła po łopatkę i wyszła bokiem, przebijając oba płuca, druga przeszyła żołądek, trzecia udo.

Lekarze dokonali przede wszystkim transfuzji krwi, której udzielił niejaki Ogrodowicz z Pabianic, krwi tej samej grupy, co dyr. Kanenberg. Lekarze szykowali się już do operacji, jednak wniesiony na salę operacyjną w szpitalu dyr. Kanenberg wyzionął ducha. Operacja nie została tedy wykonana. Ciało złożone zostało w kostnicy szpitala.

Staraliśmy się ustalić tło tej strasznej zbrodni. W tym wypadku dowiadujemy się, że Tysiak, zredukowany zresztą nie indywidualnie, lecz w całej grupie, wskutek likwidacji oddziału – nie był w nędzy. Firma , przyjmując do pracy robotników, przede wszystkim miała na uwadze poprzednio zredukowanych, lub członków ich rodzin. Pracy dla Tysiaka, który zabiegał o nią usilnie, nie było na razie, jednak już przed dwoma laty przyjęta została do pracy jego żona. Tysiakowie mają jedno dziecko.

Tysiak przez cały czas swego bezrobocia nie przestawał – jak wspominaliśmy – zabiegać o uzyskanie pracy. Był między innymi kilkakrotnie u dyr. Kanenberga i prosił go o zajęcie. Pracy dla Tysiaka jednak na razie nie było. Ostatnio nie dopuszczono go już do dyr. Kanenberga. Tysiak ostatnio kręcił się kolo portierni, lub przebywał jakiś czas w portierni i głośno odgrażał się dyrektorowi. Mówił, że z dyrektorem źle będzie, jeżeli mu nie da pracy. Ale wtedy tych jego gróźb nikt nie brał tak bardzo na serio.

Wczorajszego ranka Tysiak, wstając później od swej żony, która nieraz szła o świcie do fabryki – ubrał się w najlepszy czarny garnitur. Zostawił żonie kartkę, w której zawiadamiał, że pewnie nie wróci. Tysiak istotnie, po swym krwawym czynie już do domu nie wrócił.

Na miejsce zbrodni przybył z przedstawicieli władz zamiejscowych przede wszystkim starosta powiatowy łaski – p. Konopacki, który pokierował wstępnym dochodzeniem, wdrożonym przez policję miejscową. Delegowani do Pabianic oficerowie policji z wojewódzkiego urzędu śledczego i z policji powiatowej łaskiej – objęli dalszy tok dochodzenia. Tysiak został w godzinach popołudniowych przewieziony do więzienia w Łodzi .

Kim był zamordowany

Zmarły w tak tragicznych okolicznościach dyr. Ryszard Kanenberg liczył lat 43. Od piętnastu lat pracował w zakładach Krusche i Ender i od szeregu lat zajmował stanowisko dyrektora administracyjnego.

Dyr. Kanenberg był jednym z najbardziej popularnych działaczy na licznych polach życia społecznego Pabianic. Był prezesem koła Związku Oficerów Rezerwy, komendantem straży ogniowej, członkiem licznych organizacji i przede wszystkim zasłużył się wybitnie w organizowaniu sportu w całym okręgu łódzkim.

Dyr. Kanenberg był założycielem łódzkiego okręgowego związku bokserskiego, jego długoletnim prezesem i potniej prezesem honorowym. Był również jednym z najlepszych sędziów bokserskich w Polsce, patronem klubu sportowego Krusche i Ender, wiceprezesem europejskiej organizacji Y.M.C.A., fundatorem pucharów w rożnych konkurencjach sportowych i był wreszcie sam czynnym sportowcem, czego dowodem jest chociażby zdobyta przezeń niedawno odznaka honorowa za turystykę wysokogórską.

Zmarły, w chwili, gdy dosięgły go kule zabójcy – trzymał w ręku plik dyplomów, który miał w dniu dzisiejszym wręczać najbardziej zasłużonym zawodnikom swego klubu. Ostatnia zaś jego rozmowa, jaką prowadził z p. Borkowskim – dotyczyła organizacji w fabryce akademii żałobnej ku czci Marszałka Józefa Piłsudskiego.

Zwłoki śp. dyr. Kanenberga zostały jeszcze wczoraj w godzinach popołudniowych przewiezione z kostnicy szpitala na cmentarz ewangelicki w Pabianicach. Pogrzeb odbędzie się jutro, w piątek o godzinie 6-ej. Zmarły osierocił żonę i dwoje dzieci.

Express Wieczorny Ilustrowany (30.05.1935): „Dyrektor Kannenberg umarł! Zabójca jego 31-letni zredukowany robotnik Józef Tysiak kilkakrotnie odgrażał się, iż go zastrzeli. Żona Tysiaka, Teofila, była do ostatniej chwili robotnicą w fabryce Krusche i Ender”.

Pabianice – Wczorajszy Express doniósł już o zamachu rewolwerowym na dyrektora administracyjnego towarzystwa akcyjnego wyrobów półwełnianych Krusche i Ender w Pabianicach, Ryszarda Kanenberga.

Około godziny 8.30 rano, kiedy dyr. Kanenberg znajdował się w drodze z biura fabrycznego, przy zbiegu ul. Zamkowej i Pierackiego, tuż przy cukierni Piątkowskiego, podbiegł do niego jakiś młody mężczyzna i strzelił w kierunku dyrektora 5-ciokrotnie. Po dokonaniu zamachu, młody mężczyzna zbiegł w niewiadomym kierunku.

Dyrektor Kanenberg, brocząc obficie krwią, udał się w kierunku biura i cudem wprost dowlókł się do trzeciej bramy fabrycznej na ulicę Piłsudskiego.

Przerażony dozorca Tyll podbiegł do słaniającego się na nogach dyrektora i nim zdążył przytrzymać go, ten runął na ziemię. Tyll zaniósł na rękach rannego i ułożył go na ławce w poczekalni.

Portier w pierwszej chwili stracił panowanie nad sobą. Odruchowo począł zdzierać z dyr. Kanenberga zakrwawione części garderoby, zdarł kołnierzyk, by ułatwić oddychanie i wreszcie zaalarmował dyrekcję fabryki i personel administracyjny.

Nim Przybyla karetka pogotowia Ubezpieczalni Społecznej i pomoc lekarska, ciężko ranny dyrektor, odzyskawszy przytomność, prosił portiera, by ratował go, gdyż do niego strzelali.

Po kilku minutach przybyło pogotowie. Dyżurny lekarz stwierdził trzy rany postrzałowe, w plecy, brzuch i nogę. Niezwłocznie zawezwano telefonicznie trzech lekarzy z Łodzi, którzy po niespełna pół godzinie przybyli do szpitala. Rannym dyrektorem zajął się dr Eichler, naczelny lekarz Ubezpieczalni Społecznej, oraz trzej ordynujący w szpitalu lekarze.

Około godziny 11.30 przyjechali z Łodzi dr dr Watten, Szicht i Tomaszewicz.

Jedna z kul trafiła dyr. Kanenberga w brzuch przy czym, przebiwszy żołądek, przeszła na wylot. Druga kula utknęła w płucu, w pobliżu serca, wreszcie trzecia zraniła dyr. Kanenberga w nogę. Natychmiast po przybyciu lekarzy łódzkich, przystąpiono do operacji wyjęcia kuli z płuc. Postrzał ten był najgroźniejszy i operacja nad wyraz ryzykowna.

Około godziny 12-ej została wyjęta kula i stan chorego nieco się polepszył. Stan ten trwał blisko godzinę, aż nagle około 1-ej nastąpiło tak poważne pogorszenie, iż nie było już wątpliwości, że dyr. Kanenberg znajdował się w agonii. Po kilku minutach strasznej męczarni dyr. Ryszard Kanenberg wyzionął ducha.

Natychmiast po otrzymaniu przez nas wiadomości o zamachu rewolwerowym udaliśmy się do Pabianic, gdzie zebraliśmy szczegóły zamachu.

Zamachowcem okazał się były robotnik firmy Krusze i Ender, 31-letni Józef Tysiak, zamieszkały wraz z żoną i 5-letnim synkiem przy ul. Łąkowej 43. Tysiak pracował w przędzalni od r. 1922 do roku 1932. Firma wówczas zlikwidowała oddział, w którym zatrudniony był Tysiak i w związku z tym nastąpiła redukcja wszystkich robotników, w liczbie kilkudziesięciu.

Żona Tysiaka, Teofila, pracowała w tkalni tego samego towarzystwa akcyjnego. Pobory Tysiakowej wynoszą obecnie 17 zł tygodniowo. Tysiak ostatnio starał się o pracę u dyr. Kanenberga. Spotykał się jednak z odpowiedzią, że żona jego zarabia, firma zaś dba przede wszystkim o te rodziny, w których nikt nie pracuje.

Tysiak szukał w dalszym ciągu okazji porozumienia się z dyr. Kanenbergiem. Kilkakrotnie udało mu się spotkać dyrektora na ulicy i wówczas, gdy widział, że prośby jego nie odnoszą skutku, groził nawet zabójstwem, jeśli nie zostanie natychmiast przyjęty do roboty.

W fabryce jednak nie było pracy i wszelkie starania musiały być bezowocne.

W dniu onegdajszym pożyczył Tysiak od siostry 30 złotych, potrzebne mu rzekomo na zapłacenie komornego. W rzeczywistości jednak za pieniądze te kupił rewolwer. Wczoraj rano, kiedy żona Tysiaka wyszła o godz. 4.30 do pracy, w mieszkaniu pozostał Tysiak z jego synem, obaj pogrążeni w głębokim śnie. Kiedy Tysiak wstał i co przez ten czas aż do zamachu robił, nie zostało na razie ustalone. Faktem jest, że około godziny 8.15 znalazł się przed cukiernią Piątkowskiego, gdzie oczekiwał nadejścia dyr. Kanenberga, który zwykle o tej porze udaje się z mieszkania, znajdującego się przy ul. Zamkowej 9, do biura fabryki.

Istotnie około godz. 8.30 nadszedł dyr. Kanenberg. Był on w towarzystwie pracownika firmy p. Borkowskiego, z którym prowadził ożywioną rozmowę.

Tysiak, zaczajony za rogiem ulicy, strzelił kilkakrotnie do dyrektora. Dyr. Kanenberg, trafiony w plecy, chwycił się słupa, stojącego na rogu. Wówczas padł, drugi, trzeci i czwarty strzał. Dyr. Kanenberg miał jeszcze na tyle przytomności umysłu, że zasłonił się teką, którą miał przy sobie i jedynie dzięki temu pierwsza kula nie przebiła płuc na wylot. Dalsze strzały były dane na oślep. Dwa z nich trafiły dyr. Kanenberga w brzuch, przebijając żołądek na wylot i w nogę, już w chwili, gdy Kanenberg oddalał się od miejsca zbrodni.

Ciężko ranny dyrektor uszedł jeszcze 60 metrów. Dopiero w bramie trzeciej portierni padł na bruk i począł wołać do portiera Tylla: Brońcie mnie, ratujcie mnie, strzelają do mnie.

Tysiak po dokonaniu zamachu zgłosił się na posterunek policji, opowiedział w kilku słowach, że zastrzelił Kanenberga, groził mu już od dawna, że spotka go taki koniec i że początkowo zamierzał sam odebrać sobie życie.

Skutego w kajdany zab& oacute;jcę przesłano po przesłuchaniu do dyspozycji urzędu prokuratorskiego w Łodzi.

Nasz specjalny wysłannik udał się do mieszkania Tysiaków. Teofilii Tysiakowej jeszcze w domu nie było. Znajdowała się ona w fabryce. Dopiero po pół godzinie wpadła nieszczęśliwa kobieta do budki z węglem, należącej do brata męża, w której przebywali rodzice zabójcy i jego brat. Tysiakowa zanosiła się od płaczu. Trzymała za rękę 5-letniego Jasia. Dziecko, nie rozumiejące dobrze co zaszło, płakało tak rozpaczliwie, iż nie można było uspokoić.

Rozpacz młodej jeszcze kobiety, która od kilku lat poważnie choruje na płuca, była wstrząsająca. Nie może ona zrozumieć, co pchnęło męża do tak strasznej zbrodni i nie wątpi, ze zabójstwa dokonał w czasie zamroczenia umysłu.

Dowiadujemy się, że zwłoki tragicznie zmarłego Kanenberga przeniesione zostaną do mauzoleum cmentarza ewangelickiego w Paabianicach, skąd w piątek o godzinie 6-ej wieczorem pochowane będą w grobie rodzinnym.

Głos Poranny (30 maja 1935) : „Dyr. Kannenberg zastrzelony. Zredukowany przed 3 laty robotnik zabił 4 kulami dyrektora firmy Krusche i Ender”.

Wczoraj w godzinach porannych lotem błyskawicy obiegła Łódź wiadomość o zamachu rewolwerowym na dyrektora zakładów przemysłowych firmy Krusche i Ender, Ryszarda Kannenberga.

Niezwłocznie po otrzymaniu i sprawdzeniu tej wiadomości u odpowiednich władz wysłaliśmy na miejsce tragicznego wypadku naszych współpracowników, których relacja brzmi jak następuje: Według zebranych na miejscu szczegółów i informacji i opowiadań naocznych świadków, byliśmy w stanie zrekonstruować przebieg zabójstwa. Punktualnie o godz. 8.30, jak co dzień, dyr. Kannenberg wyszedł z mieszkania swego przy ul. Zamkowej nr 9 i skierował się w stronę kantoru, przy ulicy Zamkowej nr 3.

Przestrzeń między mieszkaniem dyr. Kannenberga a kantorem firmy wynosi w przybliżeniu 70 metrów, inaczej mówiąc, idąc z domu nr 9 trzeba przejść dom nr 7, zajmowany przez panią Amalię Krusche, cukiernię Piątkowskiego, przeciąć ulice Pierackiego, jeszcze jeden dom, ul. Piłsudskiego i w narożnym domu od ul. Zamkowej wejść do hallu, gdzie po lewej stronie znajdują się biura i gabinet dyr. Kannenberga.

W chwili, kiedy dyr. Kannenberg znajdował się u początku werandy cukierni Piątkowskiego od strony swego mieszkania zabójca oddał pierwszy strzał. Kula trafiła dyr. Kannenberga w prawe płuco. Ranny odruchowo odwrócił się i w tym ułamku sekundy padły dalsze dwa strzały, raniąc go w biodro i udo. W dalszym ułamku sekundy, kiedy dyr. Kannenberg znajdował się już twarz w twarz z zabójcą, padł czwarty strzał, który trafił dyr. Kannenberga w brzuch. Pomimo odniesionych ran, miał jeszcze tyle siły, że rzucił się do ucieczki. W tej chwili padł piąty i ostatni strzał. Kula uderzyła w slup reklamowy po czym rykoszetem potoczyła się na werandę pod nogi wybiegającego właśnie na odgłos strzałów, kelnera.

Nie zatrzymując się już, mimo upływu krwi, ranny dyrektor przeciął ulicę Pierackiego, po czem skręcił w ul. Piłsudskiego, gdzie wpadł do portierni. Tu siły odmówiły mu posłuszeństwa i z wyczerpania oraz upływu krwi osunął się na ziemię. Nie zatrzymywany przez nikogo, zabójca szybkim krokiem, trzymając rewolwer w reku, doszedł do komisariatu policji, gdzie oddał się w ręce władz, oświadczając: „Przed chwilą zabiłem dyrektora”.

W międzyczasie Przybylo kilka osób z administracji fabrycznej do portierni a między innymi współpracownik dyrektora kpt. Chwist, który energicznie zajął się niesieniem pierwszej pomocy rannemu. W pół godziny potem do szpitala przybyli: prezes tow. akc. Feliks Krusche oraz członkowie zarządu pp. Karol i Teodor Enderowie. Zatelefonowano po chirurgów do Łodzi, a do przybycia ich rannym zajęli się lekarze miejscowi dr Eichler i Manitius. Kilka minut po 10-ej przyjechali kolejno dr Schicht, prof. dr Tomaszewicz i dr Watten. Wobec tego, że cztery kule utkwiły w ciele dyr. Kannenberga zarządzono natychmiastową operację, która zaczęła się o godz. 10.50. Ranny wskutek wielkiego upływu krwi, wstrząsu nerwowego, znajdował się w stanie bardzo groźnym. Pomimo to tylko natychmiastowa operacja mogła go uratować. Sam przebieg operacji był bardzo uciążliwy, ponieważ wiele trudności przedstawiało wyjęcie kuli z żołądka, a to skutkiem wewnętrznego wylewu krwi. Kula z płuc dała się stosunkowo łatwo usunąć, jak również z uda. Rany biodrowej lekarze nie ruszali zupełnie, ponieważ była powierzchowna. Operacja skończyła się o godz. 12-ej, po czym natychmiast dyrektora Kannenberga przeniesiono do jednego pokoju, gdzie po chwilowo odzyskanej przytomności zmarł o godz. 12.10.

Zabójcą dyrektora Kannenberga okazał się Józef Tysiak, lat 29, zamieszkały przy ulicy Łąkowej w Pabianicach. Do roku 1932 Tysiak pracował w zakładach firmy Krusche i Ender w charakterze przędzalnika na selfaktorach. W roku 1932 skasowano dział selfaktorów w fabryce, wobec czego nastąpiły redukcje, które między innymi objęły i Tysiaka. Przy zwalnianiu obiecano zredukowanym, że stopniowo będą przyjmowani do pracy w innych działach.

Istotnie z biegiem lat część z nich została zatrudniona w zakładach firmy, Tysiak jednak pracy nie otrzymał. Powodem tego był fakt, iż dyrekcja przy zatrudnianiu zredukowanych robotników kierowała się przede wszystkim tem, ażeby dać zarobek najbardziej potrzebującym. Ponieważ żona Tysiaka pracowała w tkalni w firmie Krusche i Ender i zarabiała 32 zł tygodniowo, Tysiak nie miał tzw. pierwszej lokaty.

Jak wynika z opowiadań kolegów Tysiaka, miał on kilkakrotnie zwracać się do dyrektora Kannenberga z prośbą o danie mu pracy. Potwierdza to również zastępca dyr. Kannenberga, p. Tscheschel, który w ubiegłym tygodniu widział Tysiaka w poczekalni, potwierdza to także portier z ul. Zamkowej nr 3, który kilkakrotnie musiał Tysiaka usuwać z hallu, kiedy ten zbyt natarczywie domagał się widzenia z dyr. Kannenbergiem.

Stosunki materialne Tysiaka, jak wynika z tego, przedstawiały się jeszcze nienajgorzej, gdyż 32 złote zarabiane przez żonę, mogły wystarczyć na utrzymanie ich i dziecka.

Tysiak zajmował jednopokojowe mieszkanie w domu przy ul. Łąkowej 43, na krańcu miasta. Z obowiązku dziennikarskiego, musimy zanotować wersję, która uporczywie krążyła wśród robotników, ze Tysiak miał w domu zostawić kartkę, że nie chce być ciężarem zonie i synowi, wobec czego „idzie szukać zemsty i skończyć ze sobą”. Wersji tej nie mogliśmy sprawdzić, ponieważ żona Tysiaka była w tym czasie przesłuchiwana przez władze bezpieczeństwa, usiłujące ustalić, skąd zabójca wziął rewolwer.

Dodać jeszcze należy, że Tysiak strzelał z rewolweru belgijskiego kaliber 6.35.

Co mówią chirurdzy, którzy ratowali dyr. Kannenberga

Zaindagowany przez nas w sprawie zabójstwa dyr. Kannenberga dr Eugeniusz Schicht, który brał udział w operacji, oświadcza co następuje: Śmierć dyr. Kannenberga spowodowana była znacznym upływem krwi. Zasadniczo dyr. Kannenberg został czterokrotnie postrzelony. Jedna kula utkwiła w prawym płucu, dalsze dwie trafiły w biodro i w udo, a ostatnia i najgroźniejsza utkwiła w żołądku, powodując wewnętrzny wylew krwi.

Żadna z kul arterii zasadniczych nie uszkodziła, ani też nie utkwiła w kręgosłupie. Dlatego też nie nastąpił paraliż ani częściowy, ani całkowity. Operacja była bardzo skomplikowana, długa i uciążliwa. Trwała ona przeszło godzinę, dokładnie od 10.50 dom 12-tej. Kulę, która przebiła płuca udało się nam wyjąć, również usunęliśmy kulę, która przebiła udo. Co się tyczy kuli biodrowej, to tej nie usuwaliśmy nawet, ponieważ rana, zadana przez nią nie była powierzchowna i nie stwarzała bezpośredniego niebezpieczeństwa. Najgroźniejsza była, jak już zaznaczyłem, kula, która przebiła żołądek, i która wywołała bardzo groźny wewnętrzny wylew krwi.

- W jakiej według zdania pana doktora kolejności następowały postrzelenia?

- Według tego, co słyszałem – odpowiada dr Schicht – pierwszy strzał oddał zabójca z tyłu. Przyjmując to za pewnik, możemy sobie w porządku chronologicznym przedstawić obraz zbrodni. A więc pierwszy strzał oddał zabójca w chwili, gdy przed nim w odległości 4-5 kroków znajdował się dyr. Kannenberg. Kula ta przebiła płuca i utkwiła w naskórku piersi. W tej chwili, jak wynika z dalszych ran postrzałowych, dyr. Kannenberg musiał się odwrócić , chcąc najprawdopodobniej zobaczyć, kto strzela. Kiedy stał tak przez krótki moment odwrócony bokiem do mordercy, ten oddał dalsze dwa strzały, z których jeden utkwił w udzie, a drugi w biodrze. Wszystko to nastąpiło w ciągu kilku sekund tak szybko, jak normalnie trwa obrót ciała ludzkiego. Czwarty strzał nastąpił w chwili, kiedy dyr. Kannenberg znalazł się twarz w twarz z zabójcą. Kula ta przebiła diafragmę, żołądek i utkwiła w otrzewnej, powodując natychmiastowy wylew krwi.

Z kolei zwróciliśmy się do prof. dr. Tomaszewicza, który operował rannego dyr. Kannenberga, łącznie z dr. Schichtem i dr. Wattenem. Na nasze zapytania dr Tomaszewicz mówi, że śmierć dyr. Kannenberga nastąpiła na skutek przebicia wątroby, żołądka i płuc. Strzały były wyjątkowo celne i wszystkie rany zaliczyć należy do rzędu ciężkich uszkodzeń cielesnych.

- Czy upływ krwi był bardzo znaczny?

- Stosunkowo jak na takie rany wylew był niewielki. Dodać jeszcze mogę, że konsylium lekarskie skonstatowało wyjątkowo silny szok, tj. ogólne wstrząsy układu nerwowego.

Dr Watten, wezwany razem z dr. Schichtem i Tomaszewiczem do Pabianic, jest zdania, iż śmierć spowodował wewnętrzny krwotok wywołany przebiciem wątroby, płuc i żołądka.

- Dyr. Kannenberg – mówił dr Watten – posiadał wyjątkowo silny organizm, dlatego też miał jeszcze tyle sił żywotnych, że zdołał uciec i dopaść portierni od strony ulicy Piłsudskiego Ta ucieczka, z jednej strony będąca ratunkiem przed dalszymi kulami, była z drugiej strony tragiczna w skutkach, gdyż z powodu wstrząsów wywołanych biegiem krwotok znacznie wzrósł. Bardzo możliwe, ze gdyby dyr. Kannenberg nie ruszył się z miejsca zbrodni, udałoby się go nam uratować, gdyż w tym wypadku wewnętrzny wylew krwi byłby znacznie mniejszy. Z trzech lekarzy łódzkich, operujących dyr. Kannenberga, ja przybyłem najpóźniej i dlatego też jako ostatni lekarz, badający go mogłem stwierdzić szalone osłabienie. Jako środek znieczulający użyliśmy przy operacji eteru, bojąc się, że chloroform przy tak znacznym upływie krwi i osłabieniu może być zgubny w skutkach. Niestety pomimo to nie udało nam się go uratować.

Jednym z pierwszych, którzy pospieszyli na miejsce zbrodni był najbliższy współpracownik śp. dyr. Kannenberga na terenie związku oficerów rezerwy kpt. rez. Chwist, zamieszkały w Pabianicach. Przybył on portierni przy ul. Piłsudskiego w kilka minut po dobrnięciu tam dyr. Kannenberga. On też był jednym z pierwszych, którzy zaalarmowali lekarzy łódzkich i zajęli się przewiezieniem rannego do szpitala.

Udało się nam uzyskać rozmowę z kpt. Chwistem, który powiedział nam co następuje: Było kilka minut po wpół do dziewiątej, kiedy na wiadomość o postrzeleniu dyr. Kannenberga znalazłem się w portierni zakładów przy ul. Piłsudskiego. Dyr. Kannenberg leżał na ławce brocząc silnie krwią. Na widok ciężko rannego dyrektora, portier i pomocnik jego potracili głowy, wobec czego natychmiast posłałem po robotników i nosze, żeby przenieść rannego do szpitala.

Dyr. Kannenberg był przytomny pomimo odniesionych ran i kategorycznie oświadczył, iż nie życzy sobie być przeniesionym do szpitala miejskiego, wobec czego na noszach przenieśliśmy go szpitala ubezpieczalni społecznej, dawniej szpitala firmy R. Kindler. W szpitalu rannym zaopiekowali się miejscowi lekarze, dr Manicius i dr Eichler, po czym natychmiast zaalarmowaliśmy telefonicznie dr. prof. Tomaszewicza, dr. Schichta i dr. Wattena.

Ranny przez cały czas był zupełnie przytomny. Prosił przede wszystkim o zawiadomienie żony, która niezwłocznie przybyła samochodem na miejsce. Lekarze przybyli kilkanaście minut po 10 –ej, a o godz. 10.50 dyr. Kannenberga wniesiono na salę operacyjną. Operacja skończyła się kilka minut przed 12-tą. Z poważnych min lekarzy, którzy kolejno opuszczali salę operacyjną wnioskowaliśmy, że stan dyr. Kannenberga jest bardzo groźny, wobec czego natychmiast posłaliśmy samochód po dzieci. – Dodać panom muszę, że dyr. Kannenberg ma dwóch synów w wieku 11 i 7 lat, których szalenie kochał. Niestety, kiedy samochód wiozący synów dyrektora przybył do klinki – p. Kannenberg już nie żył..

Umarł formalnie na moich rękach, ponieważ z sali operacyjnej przeniesiono go do jednego z pokoi, w którym byłem razem z żoną zmarłego. Ostanie słowa, które wypowiedział, zwrócone były do żony, a tyczyły się dzieci. Na chwilę po operacji odzyskał przytomność. Prawie normalnym wzrokiem rozejrzał się wokoło, uśmiechnął się lekko, ale tylko ustami, ponieważ w oczach miał mgłę smutku i z wielkim trudem, ponieważ płuca miał przebite, wyszeptał : „Pamiętaj o dzieciach”. Potem zamknął oczy i więcej ich nie otworzył.

Mogę panom dodać- mówi kpt. Chwist ze wzruszeniem w głosie – że z chwilą zgonu dyr. Kannenberga zeszedł jeden z najbardziej czynnych w Pabianicach społeczników, człowiek, który większą część swego życia w ostatnich latach poświęcił dla dobra spraw społecznych, wielki propagator sportu, człowiek, który cały swój czas wolny od zajęć zawodowych poświęcał sprawom ogólnym i pomimo to, iż sam był tylko pracownikiem, łożył na cele społeczne znaczne kwoty, wspierając wszystkich radą i pieniędzmi.

Prawie że naocznym świadkiem całego przebiegu zbrodni był kelner cukierni J. Piątkowskiego przy zbiegu ul. Zamkowej i ul. Pierackiego. Morderstwo miało miejsce przed samą werandą cukierni, a pierwsza kula ugodziła dyr. Kannenberga w chwili, kiedy znajdował się on między słupem reklamowym, znajdującym się na rogu, a najbliższym drzewem.

Dyr. Kannenberg był w tym czasie zwrócony lewym bokiem do werandy cukierni. Pierwszy strzał, jak wiadomo, padł z tyłu. Na odgłos strzału, kelner, znajdujący się wówczas w dalszych pokojach cukierni, wybiegł na front. W chwili, gdy znajdował się w środkowym pokoju usłyszał dalsze strzały, przy czym zauważył dwóch mężczyzn: jednego uciekającego broczącego krwią i drugiego, który biegł za nim z rewolwerem w ręku. W chwili, kiedy uciekający, w którym kelner poznał dyr. Kannenberga, zrównał się ze słupem reklamowym padł jeszcze jeden strzał i kula nie trafiając dyr. Kannenberga, odbiła się o słup reklamowy pozostawiając na nim znak na wysokości 20 centymetrów od ziemi, po czym potoczyła się po chodniku na werandę cukierni. Mniej więcej w tym samym sensie opowiedziały przebieg tragicznego zajścia obie bufetowe cukierni J. Piątkowskiego.

Portier zakładów przemysłowych firmy Krusche i Ender w sposób następujący opowiada o przebiegu tragicznego zajścia. – Po wpół do 9-ej usłyszałem w portierni trzask, a potem jeszcze kilka; coś takiego jakby kto łamał patyki. Kiedy wybiegłem przed portiernię, zdążyłem się dowiedzieć od biegnących w stronę ul. Pierackiego, że to ktoś strzela. W chwilę potem zauważyłem idącego w stronę kaplicy jakiegoś mężczyznę z rewolwerem w ręku. Nikt nie starał się go zatrzymać w obawie, że będzie w dalszym ciągu strzelał.

Jeden z robotników naszych poznał go i wnet rozniosła się wiadomość, że były robotnik naszej fabryki Tysiak zamordował dyrektora Kannenberga. Kilku robotników pobiegło za Tysiakiem, ale ten zdążył już dobiec do komisariatu policji. Druga część robotników pośpieszyła na pomoc rannemu. Przed cukiernią Piątkowskiego, gdzie, jak powiedziano, miał miejsce zamach, znaleźliśmy ślady krwi, a o dyr. Kannenbergu dowiedzieliśmy się, że znajduje się na portierni i zaraz lekarze przyjadą, wobec czego wróciliśmy do naszych obowiązków.

Echo (2.06.1935): „Pogrzeb dyrektora firmy Krusche i Ender”

Tragiczna śmierć dyrektora firmy Krusche i Ender w Pabianicach śp. Ryszarda Kanenberga wywołała w mieście olbrzymie poruszenie. Szczególniej głęboko odczuły cios koła zbliżone do dyr. Kanenberga z terenu jego pracy społecznej i sportowej oraz zarząd i pracownicy firmy Krusche i Ender, której zmarły był przez lat 15 dyrektorem zarządzającym, zdobywając sobie w ciągu tego czasu całkowite zaufanie swych władz.

Bezpośrednio po tragicznym wypadku firma niezwłocznie zwolniła z pracy żonę mordercy Tysiakową oraz wszystkich jej i jego krewnych bliższych i dalszych, którzy od dłuższego już czasu pracowali w firmie Krusche i Ender.

W przeddzień zbrodni, Tysiak rozmawiał z dyrektorem Kanenbergiem i gdy Kanenberg w dalszym ciągu odmawiał przyjęcia go do pracy Tysiak na pożegnanie miał rzec: „ Jutro pan będzie w grobie, a ja w więzieniu”. Dyrektor Kanenberg zlekceważył sobie to ostrzeżenie i przypłacił to życiem.

W wypadku tym dziwną rolę odegrał urzędnik firmy Borkowski, który będąc razem z ofiarą zamachu nie pośpieszył jej na pomoc i nic nie zrobił do niezwłocznego ujęcia zbrodniarza.

W dniu wczorajszym odbył się wielki pogrzeb zmarłego z odniesionych ran śp. Kanenberga przy niezwykle licznym udziale delegacji ze sztandarami oraz licznych krewnych i znajomych, jak i społeczeństwa miasta. Zwłoki przebywające w mauzoleum przeniesione zostały na miejscowy cmentarz ewangelicki, gdzie je pochowano w grobach rodzinnych.

Expres Wieczorny (2.06.1935): „Eksportacja i pogrzeb śp. Ryszarda Kanenberga”

W czwartek po południu na dwukonnym karawanie przewieziono zwłoki zmarłego tragicznie dyrektora Zakładów Przemysłowych Krusche i Ender śp. Ryszarda Kanenberga. Kondukt żałobny wyruszył ze Szpitala Ubezpieczalni Społecznej przy ul. Żeromskiego i przeciągnął ulicami Zamkową i Kilińskiego do mauzoleum przy cmentarzu ewangelickim. Eksportację poprzedzał krzyż, następnie sztandary różnych stowarzyszeń, związków i korporacji. Szereg wieńców złożono na karawanie. W piątek od godz. 11-ej rano przy trumnie w mauzoleum pełnione były warty wojskowe, strzeleckie i sportowe. O godz. 18-ej wieczorem przy tłumnym napływie publiczności przeniesiono na barkach zwłoki do grobu rodzinnego. Nad grobem pastor Horn wygłosił egzortę, pienia religijne wykonały połączone chóry śpiewacze i orkiestry odegrały marsze. W chwili oddawania trumny ziemi, pochyliły się zgromadzone sztandary. W tymże momencie dał się słyszeć glos syren fabrycznych. Przemawiali nad grobem przedstawiciele: Związku Oficerów Rezerwy, Ochotniczej Straży Pożarnej, Stowarzyszenia Sportowego KruscheEnder i delegat Org. Sport. z Łodzi. Na pogrzeb przybył w towarzystwie paru oficerów p. generał Langner, dowódca O. K. Łódź (Władysław Langner, 1896-1972, generał dywizji, dowodził obroną Lwowa w 1939). Obecni byli również pp. starosta powiatu łaskiego Konopacki i wicestarosta Zieliński.

W tym samym czasie miał miejsce finał sprawy sądowej wytoczonej przez R. Kanenberga pani Szykerowej.

Echo (3.06.1935): Jak już donosiliśmy, między emerytowaną nauczycielką p. Szykerową i dyrektorem firmy Krusche i Ender śp. Ryszardem Kanenbergiem dochodziło do częstych incydentów. Pani Szykerowa miała pewnego razu w uniesieniu rzucić pod adresem p. Kanenberga, że nie jest on gorliwym Polakiem jakiego udaje, lecz jest zwolennikiem Hitlera. Wobec takich słów p. Kanenberg poczuł się obrażonym, wystosował odpowiedni list do pani Szykerowej, a następnie skierował sprawę do sądu.

W dniu 27 maja sprawa znalazła się na wokandzie sądu grodzkiego w Pabianicach. Po przesłuchaniu świadków i rozpatrzeniu sprawy, sąd publikację wyroku zapowiedział za trzy dni. Onegdaj został odczytany wyrok, mocą którego pani Szynkerowa została skazana na 50 zł grzywny. Los jednak dziwnie się składa, gdyż w chwili tej, kiedy sąd ogłaszał wyrok w sprawie Ryszarda Kanenberga przeciwko p. Szynkerowej, p. Kanenberg już życie zakończył postrzelony w godzinach rannych przez Tysiaka.

Orędownik (1.06.1935): Od dłuższego czasu między członkami dwóch organizacji sanacyjnych, między emerytowaną nauczycielką p. Szykerową i dyrektorem firmy Krusche-Ender p. Ryszardem Kanenbergiem dochodziło do częstych gorszących incydentów. Pani Szykerowa miała pewnego razu w uniesieniu rzucić pod adresem p. Kanenberga, że nie jest on gorliwym Polakiem jakiego udaje, lecz jest zwolennikiem Hitlera. Wobec takich słów p. Kanenberg poczuł się obrażonym, wystosował odpowiedni list do pani Szykerowej, a następnie skierował sprawę do sądu. 27 maja sprawa znalazła się na wokandzie sądu grodzkiego w Pabianicach. Po przesłuchaniu świadków i rozpatrzeniu sprawy, sąd publikację wyroku zapowiedział za trzy dni. W dniu wczorajszym, tj. 29 maja został odczytany wyrok, mocą którego pani Szykerowa została skazana na 50 zł grzywny. Los jednak dziwnie się składa. Kiedy sąd ogłaszał wyrok, p. Kanenberg już życie zakończył. Wyrok wielkie wywołał w całym mieście zainteresowanie, ponieważ takiego wypadku z odczytaniem wyroku po śmierci poszkodowanego ludzie nie znali.

Zmarły dyr. Kanenberg, jak już informowaliśmy, pracował w szeregu organizacjach społecznych i sportowych, angażując się również politycznie w „sanacji”. Był odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Zajmował kilka honorowych stanowisk i był wiceprzewodniczącym europejskiego związku masońskiego YMCA.

Proces Józefa Tysiaka

Republika (26.06.1935): „Zabójca dyr. Kanenberga skazany na bezterminowe więzienie. Sąd uznał, że Tysiak działał z premedytacją. Samosąd jest wrogiem każdego ustroju społecznego. Morderca nie jest rzecznikiem interesów robotniczych. Tło społeczne potwornej zbrodni pabianickiej”

Józef Tysiak, zabójca dyr. Kanenberga z Pabianic, odpowiadał wczoraj przed sądem okręgowym. Sprawa wzbudziła wielkie zainteresowanie. Tylko nieznaczna część z tłumów przybyłych do sądu dostała się do samej sali rozpraw.

Tysiak jest niski, szczupły, nikły prawie o stosunkowo dużej głowie. Nosi czarny garnitur odświętny. Cerę ma ziemistą – twarz o wyraźnie trójkątnym zarysie. W ostrych rysach Tysiaka, w jego wąskich oczach i cienkich strach jest, przebiegłość, niepokój i jakby pewna zaciętość. Nie można mimo to jednak rzec, by Tysiak wyglądał jak typowy przestępca, jak zbrodniarz.

Oskarżony nie spogląda w stronę publiczności. Nie szuka jak zwykle oskarżeni – oczami swoich. Wydaje się, mimo niepokoju, jaki wyziera z całej jego twarzy i z oczu –apatyczny i zrezygnowany.

Fotel oskarżyciela zajmuje prok. Komorowski. Powództwo cywilne wnosi adw. Biłyk. Broni adw. Lilker. Krótko po godzinie 9-ej wchodzi sąd. Rozprawie przewodniczy sędzia Chawłowski w asystencji sędziów Maurera i Wiszniewskiego. Sąd odczytuje krótkie powództwo cywilne, wniesione w imieniu wdowy, p. Heleny Kanenbergowej, przez adw. Biłyka . Wysokość powództwa wynosi symboliczną złotówkę. Sąd powództwo przyjmuje po czym zostaje odczytany akt oskarżenia, który podaje znany już powszechnie przebieg zbrodni.

Oskarżony do winy się przyznaje. Na wezwanie przewodniczącego wyjaśnia co następuje:

Oskarżony: - Pracowałem w fabryce Krusche i Ender przez 12 lat i zostałem zredukowany razem z innymi z powodu likwidacji oddziału . Cierpiałem bardzo, że zostałem bez pracy. Gdy mnie zredukowano, mieliśmy obiecane, że będziemy przyjmowani do innych oddziałów. Ale nie mogłem się doczekać kiedy zostanę przyjęty. W mojej sprawie specjalnie była u dyrektora Kanenberga delegacja robotnicza – nic nie pomagało. Delegacji odpowiedziano, że nie jestem w najgorszej sytuacji, gdyż moja żona pracuje. Ale widziałem, że innych przyjmowano, chociaż w ich rodzinie nie jedna osoba, ale kilka pracowało. Wiedziałem, że przyjmowani są ludzie z różnych stowarzyszeń – a ja do nich nie należałem.

Chciałem pracować za wszelką cenę – ciągnie oskarżony, wysławiając się bardzo poprawnie i z dużym zasobem słów. – Żona chorowała, miała częste bóle głowy i narzekała, że nie ja, a ona musi pracować. Ja jestem mąż, myślałem sobie stale i ja powinienem pracować na dom, i synka. Za wszelką cenę chciałem dostać pracę. Więc znów pisałem prośbę i znów chodziłem i zabiegałem o pracę. Nie dostałem zajęcia. Byłem bezrobotny dalej. Za pożyczone pieniądze otworzyłem budkę z węglem. Nie poszło mi i jeszcze straciłem na tym. Chciałem pracować, chciałem być człowiekiem – zostałem zbrodniarzem…

Oskarżony na tem jakby urywa. Uważa, że już skończył wszystko. Innego jest zdania przewodniczący.

Przewodniczący: - Jak było ostatni raz, kiedy oskarżony groził?

Oskarżony: - Ostatni raz przyszedłem do biura paszportowego, gdzie niedaleko jest gabinet dyrektora Kanenberga i prosiłem pana Adamkiewicza, żeby pomówił z dyrektorem. Pan Adamkiewicz nie chciał tego zrobić, ale wtedy ja powiedziałem, że nie mam nic do stracenia: jeżeli ja nie będę pracował, to i dyrektor Kanenberg nie będzie pracował.

- Tego dnia- ciągnie dalej oskarżony – obudziłem się w nocy. Różne myśli już mi przedtem chodziły po głowie. Że siebie zabiję; że zabiję żonę i dziecko, i siebie; że dyrektora zabiję i potem popełnię samobójstwo.. Rewolwer miałem przecież. Wstałem w nocy. Żona spała z dzieckiem. Odrzuciłem myśl zabicia ich. Ubrałem się cicho. Poszedłem do miasta. Zabić siebie chciałem. Ale potem zaświtała mi myśl, żeby jednak jeszcze raz pójść do dyrektora. Może się zgodzi i mnie w ostatniej chwili przyjmie? Czekałem na ławeczce naprzeciwko, potem gdy miał wyjść, poszedłem do ustępu. I wtedy postanowiłem go zabić.

Przewodniczący: - Czy broń była już zarepetowana i kula była w lufie?

Oskarżony: - Zarepetowałem broń dopiero w ustępie.

Przewodniczący: - Czy to na widok Kanenberga oskarżony zarepetował broń?

Oskarżony: - Nie, w ustępie. Ale nie pamiętam, czy wtedy już wyszedł dyrektor Kanenberg z domu.

Przewodniczący: - Czy oskarżony krył się przed Kanenbergiem?

Oskarżony: - Nie, bo on mnie przecież nie znał.

Przewodniczący: - Ale oskarżony strzelał z tyłu ?

Oskarżony: - Tak, bo wyszedłem już za nim.

Na dalsze pytania oskarżony wyjaśnia, że żona pracowała po kilka dni w tygodniu, przeważnie po dwa – trzy dni. Zarabiała 18-20 złotych na tydzień. Mieszkali w jednym pokoju, za który płacili 26 zł 60 gr. kwartalnie. Oskarżony miał przedtem rewolwer, który mu został przez władze skonfiskowany. Tysiak wyjaśnia, że kupił sobie broń z zamiłowania do broni i żeby sobie w razie czego „życie skrócić”. Drugi rewolwer kupił w Łodzi na Piaskach przed dwoma tygodniami, nie miał wtedy jeszcze myśli zabicia dyrektora. Na ten drugi rewolwer pożyczył sobie pieniądze od szwagierki pod pozorem, że chodzi o zapłacenie komornego.

Przewodniczący przechodzi już do samej zbrodni. Oskarżony jeszcze raz twierdzi, że nie chował się przed swą ofiarą.

Przewodniczący: - Dlaczego oskarżony, gdy wystrzelił już wszystkie naboje, jeszcze raz repetował broń? Czy żeby dalej strzelać do Kanenberga?

Oskarżony: - Nie, bo go już nie było. Może chciałem sam siebie zabić. Nie wiem nic, miałem czarno przed oczami.

Przed sądem stają świadkowie. Na wniosek adw. Lilkera zostają wszyscy zaprzysiężeni. Pierwszy zeznaje pracownik firmy Krusche i Ender – Karol Borkowski.

Świadek maluje przebieg zbrodni zgodnie z aktem oskarżenia, jak już donosiliśmy poprzednio. Świadek często towarzyszył dyr. Kanenbergowi rano, gdy obaj szli do pracy. Dyrektor nie mówił nigdy, by się lękał czegoś i by mu zależało na tej lub innej asyście, choć chętnie widział towarzysza w drodze do biura.

Przewodniczący: - Czy świadek słyszał, by Tysiak mówił, że nie ma nic do stracenia, prócz głowy?

Świadek: - Tak. Gdym szedł na obiad, o dzień przed zajściem, słyszałem coś podobnego i widziałem portiera Golkę, jak zatrzymywał jakiegoś osobnika.

Przewodniczący: - Czy były wypadki przyjmowania robotników po redukcji, w której stracił pracę oskarżony?

Świadek: - Były, ale rzadkie.

Przewodniczący: - Na jakich zasadach?

Świadek, namyśla się długo: - Nie wiem.

Adw. Biłyk: - Czy dyr. Kanenberg był czynny społecznie? Kto był twórcą klubu sportowego przy fabryce? Kto założył chór?

Świadek: - Dyr. Kanenberg był prezesem i założycielem klubu i chóru im. Teodora Endera.

Adw. Biłyk: - Jaki był stosunek zmarłego do robotników, czy był dla nich opryskliwy, czy bliższy?

Świadek: - Słyszałem, że dyrektor rozmawiał z robotnikami.

Adw. Biłyk: - Czem się kierował dyr. Kanenberg przy wyborze spośród kilku kandydatów człowieka do pracy?

Świadek: - Nie wiem.

Posterunkowy Szymański zatrzymał Tysiaka po zbrodni. Zawołał doń: - Oddaj broń! Tysiak początkowo, nie biegnąc, przyśpieszył kroku, potem obejrzał się wolno i leniwie, i broń oddał.

Portier Tyll opisuje jak ranny wpadł do portierni.

Świadek: - Panie Tyll, ratuj mnie pan – zawołał dyrektor. – Myślałem, że jest zmęczony, więc go położyłem na ławce. Ale on potem wstał, uszedł pięć kroków i padł, i krew mu się z ust polała.

Adw. Biłyk: - Czy były jakieś awantury między robotnikami a Kanenbergiem?

Świadek: - Nie wiem, bo u mnie nie było wejścia do gabinetu dyrektora.

Adw. Biłyk: - Czy Kanenberg był lubiany w fabryce?

Świadek: - Miał przyjaciół i wrogów, bo wszystkim nie mógł dogodzić. Ale mówił, że musi podawać rękę tam, gdzie jest najtrudniej i według tego ludzi przyjmował.

Świadek Adamkiewicz, kierownik biura paszportowego (przepustek), na skutek nalegań Tysiaka przedstawił jego sprawę Kanenbergowi w przeddzień zbrodni. Dyrektor odpowiedział, ze przyjęć nie ma. I kazał mi – dodaje świadek- łagodnie o tym powiadomić Tysiaka. Tysiak miał małą rodzinę.

Adw. Biłyk: - Jaki był stosunek Kanenberga do robotników?

Świadek: - Ja na to odpowiedzieć nie mogę.

Adw. Biłyk: - Nie słyszał pan jak dyr. Kanenberg traktował robotników?

Świadek: - Ja na to odpowiedzieć nie mogę.

Adw. Biłyk: - Nie słyszał pan jak dyr. Kanenberg traktował robotników?

Świadek: - Zapytywał, dawał odpowiedzi – stosunek był poprawny.

Świadek Krysiak, wywiadowca policji, dokonał rewizji w mieszkaniu Tysiaka. Znalazł kartkę, w której oskarżony pisał, że „nerwy nie wytrzymały”. Mieszkali nieźle w jednym pokoju. Umeblowanie mieli „z drzewa”, Świadek sprawdzał, ile przynosi dochodu miesięcznego budka z węglem taka, jak Tysiaka: w urzędzie skarbowym i u kupców węglem – wypadło, że 75 złotych miesięcznie.

St. przodownik służby śledczej Florkowski podaje przebieg dochodzenia. – Tysiak miał rejestr czysty. Karany nie był. Jego stryj jest zawodowym złodziejem, ale nie mieszkał razem z oskarżonym. O stosunku Kanenberga do robotników nie może świadek nic powiedzieć. W oczach władz i społeczeństwa cieszył się dyr. Kanenberg b. dobrą opinią.

Zeznają świadkowie obrony.

Świadek Feliksiński pracuje w fabryce od 1924 roku jest delegatem i twierdzi, że delegaci byli przez dyr. Kanenberga „opracowywani”. Kto mu nie odpowiadał, tego starał się pozbyć. Najgorsze stosunki zaczęły się, gdy dyrektor przystąpił do organizacji sportu. Sportowcy byli uważani za przeciwników robotników.

Świadek Majchrzak – Robotnik z zakładów K. E. pracował przed służbą wojskową w fabryce i po służbie starał się również o pracę. Jednak pracy nie otrzymał,. Świadek próbował zatrzymać dyrektora na ulicy wraz z kimś jeszcze – miał mu denat odpowiedzieć: „Uciekajcie łobuzy bo wam łby porozbijam”.

Tysiakowa, chuda, niepozorna brunetka, zeznaje bardzo blado. Że cierpi i to od dawna na kobiecą chorobę, że chciałaby przestać pracować, że było im trudno. Są po ślubie 8 lat.

Badanie świadków jest zakończone. Rewolwer, z którego padł dyr. Kanenberg, jest b. dużego kalibru. Kartka o tych nerwach, które „nie wytrzymały” pisana jest ręką oskarżonego.

Adw. Biłyk uzupełnia przewód sądowy, prosząc sąd o przejrzenie dyplomu Złotego Krzyża Zasługi, którym dyr. Kanenberg był udekorowany za pracę na polu wychowania fizycznego.

Echo oraz Glos Poranny (26.06.1935): Przepełniona sala Sądu wczoraj była najlepszym sprawdzianem zainteresowania jakie wzbudziła sprawa zabójcy dyr. Kanenberga - Józefa Tysiaka. Gros publiczności stanowią urzędnicy i robotnicy firmy Krusche i Ender, z których kilku powołała obrona na świadków, celem wyjaśnienia stosunków, jakie panowały na terenie fabryki.

Nagle oczy wszystkich kierują się w stronę drzwi wejściowych, na salę wchodzi młoda, dość nawet przystojna kobieta, w jasnym płaszczu, tegoż koloru berecie, a obok niej 60-letni mężczyzna zupełnie siwy, lekko pochylony.

To żona i ojciec zabójcy Tysiaka. Po kilku minutach wprowadzony zostaje przez policjanta sam bohater tragedii – Józef Tysiak. Niski, wąski w ramionach, więcej niż szczupły, o twarzy zwężającej się w kształcie trójkąta ku dołowi. Głowa ogolona, niskie czoło, wzrok ponury opuszczony ku ziemi – oto mniej więcej wierny obraz zabójcy.

W chwilę potem na salę wchodzi komplet sędziowski, w składzie: przewodniczący – Chawłowski, w asyście ss. Maurera i Kulejowskiego. Fotel oskarżyciela zajmuje podprokurator Komorowski. Powództwo cywilne w imieniu p. Kaannenbergowej popiera adw. Biłyk.

Przewodniczący s. Chawłowski zaczyna rozprawę w żywym tempie i, przyznać trzeba, ze doprowadził ją w ten sposób do końca. Dzięki temu szybkiemu i energicznemu prowadzeniu sprawy udało się też zakończyć przewód sądowy i wysłuchać aż trzech przemówień do obiadu.

Z personaliów oskarżonego wynika, że liczy on lat 31, z zawodu tkacz, niekarany poprzednio, żonaty i ojciec jednego dziecka, liczącego lat 6. Tysiak od 3 lat pozostawał bez pracy.

Po zbadaniu personaliów Sąd odczytuje akt oskarżenia, z którego wynika, ze w dniu 29 maja rb. o godz. 8.30 Tysiak po uprzednim przygotowaniu dokonał zamachu na dyrektora administracyjnego zakładów Krusze i Ender w Pabianicach Ryszarda Kanenberga.

W dniu 29 maja rb. o godz. 8.30 dyr. Kanenberg w towarzystwie sekretarza Karola Borkowskiego wyszedł ze swego mieszkania przy ul. Zamkowej 9, kierując się do biura fabrycznego. Gdy minęli posesję nr 7 przy ulicy Zamkowej, nagle padł za nimi strzał z tyłu . Dyr. Kanenberg zachwiał się i padł na słupek przy rogu ulicy. Zabójca oddał jeszcze pięć strzałów.

Dyrektor podniósł się i począł uciekać. Przebiegł 80 metrów lecz padł przed gmachem fabryki. Borkowski również uciekał. Strzały usłyszał portier fabryki. Znalazł dyrektora, którego wniósł do poczekalni, a następnie zaalarmował pogotowie i policję.

Tysiak po zamachu skierował swe kroki w stronę komisariatu policji. Po drodze spotkał posterunkowego, któremu oddał broń, rewolwer systemu Hiszpan, 9- strzałowy. Rannego dyr. Kanenberga przewieziono do szpitala, gdzie mimo natychmiastowej pomocy zmarł w trzy godziny później.

Dochodzenie przeprowadzone w trybie przyśpieszonym ujawniło, że Tysiak przed dwu laty pracował w firmie Krusze i Ender i podczas ogólnej redukcji został zwolniony. Żona Tysiaka pracowała nadal, aż do chwili zabójstwa.

Tysiak od dłuższego czasu nachodził dyrektora Kanenberga prosząc o pracę, a ostatnimi dniami przed zabójstwem groził wobec osób trzecich. Stwierdzono, że Tysiak jeszcze przed dwoma miesiącami posiadał nielegalnie broń palną, którą mu skonfiskowano. Rewolwer, którym zabił dyrektora, kupił na dwa tygodnie przedtem.

Na rozprawie sądowej Tysiak przyznaje się do zabójstwa. Wyjaśnia, że w firmie Krusche i Ender pracował przez 11 lat. Przed dwoma laty podczas redukcji 70 robotników, został on zredukowany. Od tego czasu pracowała tylko jego żona, która ostatnio zarabiała 15-20 zł tygodniowo. Żona żaliła się, że jest chorowita, nie może pracować, nalegała by starał się o pracę. Na tym tle powstawały między Tysiakami niesnaski. Nie mógł znieść tego, że jest na utrzymaniu żony. Zwracał się do dyr. Kanenberga by ponownie go przyjęto, gdyż większość robotników, razem z nim zredukowanych przyjęto ponownie, a jego nie. Nienawiść pogłębiło to, że wiedział, iż przyjmowano robotników nowych, że z jednej rodziny pracowało po kilka osób. Chodził często do dyr. Kanenberga, który odmawiał, tłumacząc, że pracy nie ma.

Pewnego razu wyjaśnia Tysiak, zwróciłem się do dyr. Kanenberga na ulicy. Gdy odmówił powiedziałem: „Czy mam się powiesić, czy też rzucić pod kolej”. Dyrektor Kanenberg odpowiedział wówczas – „To powieś się”. Powiedzenie to rozgniewało mnie. Do biura dyrektora nie wpuszczono mnie, a tylko za pośrednictwem urzędnika Dankiewicza, który przyrzekł mi, że zaapeluje w imieniu moim do dyrektora.

Gdy na dzień przed zabójstwem we wtorek Dankiewicz odpowiedział, że pracy nie otrzymam, powiedziałem : „Ja nie będę pracował, ale i dyrektor też nie będzie mógł pracować”.

Ostatniej nocy przed zabójstwem miałem zamiar zabić żonę, dziecko, a następnie siebie, lecz myśl tę poniechałem, gdyż żonę i dziecko kochałem. Postanowiłem więc skończyć z życiem. Z rana napisałem list pożegnalny do żony i wyszedłem na ulicę Zamkową. Wszedłem do ustępu posesji nr 7 i po wyjściu stamtąd zauważyłem idącego dyrektora. Wówczas party wewnętrzną podnietą począłem strzelać. Ponieważ dyrektor mimo oddania sześciu strzałów biegł szybko, sadziłem, że nie trafiłem go. Zamierzałem popełnić samobójstwo, lecz rewolwer mi się zaciął.

Szukałem pracy, chciałem być porządnym człowiekiem, lecz zostałem zbrodniarzem, gdyż tak złożyły się nieszczęśliwie dla mnie okoliczności.

Następnie Sąd przystępuje do badania świadków. Pierwszy zeznaje Borkowski, sekretarz Kanenberga. Opisuje zajście zgodnie z wyjaśnieniami Tysiaka. Dodaje, że słyszał rozmowę Tysiaka z urzędnikiem Adamkiewiczem, podczas której Tysiak wyraził się, że „ma tylko głowę do stracenia”. Na tydzień przed zabójstwem był świadkiem jak Tysiak chciał dostać się do prywatnego mieszkania Kanenberga, lecz portier go nie wpuścił.

Borkowski wyjaśnia, że przyjmowanie robotników należało do dyr. Kanenberga, lecz przyjmowano tych, którzy byli w większej potrzebie.

Adw. Biłyk: Jak odnosił się dyr. Kanenberg do robotników?

Borkowski: Ja jestem tylko urzędnikiem i nie mogę o tym nic mówić.

Wreszcie świadek dodaje, że dyr. K. obchodził się z robotnikami poprawnie.

Posterunkowy Krysiak, który zatrzymał Tysiaka na ulicy wyjaśnia, że Tysiak oddając broń powiedział : „Ma szczęście, że miał na sobie pancerz (ówczesna kamizelka kuloodporna), bo inaczej położyłbym go trupem”. Stwierdza to, że Tysiak sądził, iż nie zranił dyrektora. Krysiak, który rewidował mieszkanie, znalazł kartkę pisaną przez Tysiaka do żony, dwa weksle na łączną sumę 140 złotych oraz oprawiony komplet „Tajnego Detektywa”.

Pozostali świadkowie oskarżenia nic nowego do sprawy nie wnoszą.

Następnie zeznają świadkowie obrony. Świadek Feliksiński mówi, że dyrektor odnosił się źle do robotników, że były wypadki, iż z jednej rodziny pracowało po kilka osób i to nawet takich, którzy byli właścicielami willi i domów. Kto należał do klubu sportowego fabrycznego, ten mógł całą swą rodzinę ulokować w fabryce. Świadek opowiada o korupcji i przekupstwach wśród majstrów, o systemie protekcji, o klubie sportowym, którego członkowie dostawali od dyrektora posady. Opowiada, że z tego powodu wśród robotników panowało oburzenie, a członków klubu nazywano „pachołkami Kanenberga”

Świadek Kin stwierdza, iż dyrektor K. nie pozwolił nigdy robotnikowi nic sobie tłumaczyć i zabierać przy nim głosu.

Trzeci świadek Majchrzyk również robotnik firmy wyjaśnia, że przed wojskiem pracował w fabryce Krusche i Ender. Gdy powrócił z wojska i zwrócił się do dyr. Kanenberga o pracę, ten oświadczył mu: „Jak państwo was wzięło do wojska, to niech państwo wam da pracę”. Gdy pewnego dnia na ulicy zwrócił się do dyrektora o pracę, ten obszedł się z nim bardzo ostro.

Pozostali robotnicy w charakterze świadków stwierdzają również, że zabity dyrektor odnosił się źle do robotników.

Mowa prokuratora

Miesiąc temu rozniosła się wiadomość o zabójstwie dyr. Kanenberga, wywołując wszędzie szczery żal i współczucie. Co było przyczyną tej potwornej zbrodni? Mówiono, że był to akt zemsty, że Tysiak zamordował dyrektora, bo ten mimo kilkakrotnych próśb nie chciał go przyjąć do pracy. Tymczasem cały przewód sądowy nie dostarczył ani jednego momentu, który mówiłby, iż Tysiak miał jakieś powody, aby zabić Kanenberga.

Nikt nie potwierdził, że Kanenberg odepchnął Tysiaka, gdy ten prosił go o pracę. Nie było osobistej nienawiści w tym, że Tysiaka zredukowano. Przecież wraz z nim stracił prace cały zastęp robotników, przecież Tysiakowi dano nadzieję, że zostanie przyjęty z powrotem. I nie Kanenberg jest winien, że Tysiaka nie przyjęto do pracy, ale sam Tysiak, który pod adresem dyrektora czynił pogróżki. Ofercie Tysiaka nadano bieg, czego dowodem, że zrobiono specjalny wywiad.

Adwokat Biłyk poddał analizie pobudki, które skłoniły Tysiaka do krwawego czynu. Zastanawia się: czy rewolwer w ręku Tysiaka był odblaskiem pewnych zaburzeń ekonomicznych w naszym życiu, czy też przejawem histerii i egoizmu wybujałego. Po analizie zatrzymuje się na tym ostatnim, doszukując się winy w osobach Feliksińskiego, Majchrzyka i Kina, których działalność, zdaniem adw. Biłyka wcisnęła rewolwer do ręki Tysiaka. W konkluzji swego przemówienia adw. Biłyk prosi o zasądzenie dla wdowy i sierot symbolicznej złotówki, która obok odznaczeń i szabli oficerskiej zmarłego, będzie pamiątką dla rodziny zabitego.

Podczas przemówienia adw. Biłyka żona Tysiaka, siedząca w drugim rzędzie ławek zanosi się spazmatycznym płaczem. Oczy ma zaczerwienione i potargane włosy. Płacze również Tysiak, który obserwuje żonę.

Ostatnie przemówienie adw. Lilkera, było pod względem prawniczym bez zarzutu.

Obrońca prosił w swym przemówieniu o zastosowanie paragrafu 2 art.225, mówiącym o zabójstwie podczas afektu i łagodny wymiar kary.

Tysiak w ostatnim słowie prosił również o to samo.

Wyrok

Po krótkiej naradzie Sąd ogłosił wyrok, na mocy którego 31-letni Józef Tysiak został uznany winnym zabójstwa dyrektora Zakładów Krusche i Ender Ryszarda Kanenberga i skazany za to na karę dożywotniego więzienia z pozbawieniem praw na zawsze.

W motywach wyroku podkreślono, iż Sąd nie dopatrzył się żadnych okoliczności łagodzących oraz zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo społeczne jakim są, takie jak Tysiak, jednostki.

Sąd zasądził symboliczne powództwo w sumie 1 zł od skazanego Tysiaka na rzecz rodziny dyrektora Kanenberga.

Oskarżony Tysiak przyjął wyrok z całkowitym spokojem.

Adw. Lilker apeluje.

Orędownik (27.06.1935) relacji z procesu pabianiczanina nadał taki oto tytuł: „ Krzywda rodzi zbrodnię. Finał krwawej rozprawy pabianickiej. Zabójca dyr. Kannenberga przed sądem- Czyżby znowu krwawy posiew Tajnego Detektywa – Tysiak skazany na dożywotnie więzienie”.

Express (29.10.1935) opublikował informację, że Józef Tysiak staje przed sądem apelacyjnym w Warszawie.

W dniu dzisiejszym odbędzie się w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie sprawa Józefa Tysiaka, zabójcy dyr. Kanenberga w Pabianicach. (..) Zabójca osadzony został po wyroku w więzieniu Świętokrzyskim, przy czym na rozprawę do Sądu Apelacyjnego nie będzie sprowadzony. W dniu dzisiejszym Sąd Apelacyjny przesłuchał kilku nowych świadków, którzy powołani zostali przez obrońcę Tysiaka.

Apelacja okazała się bezowocna. Jednak wybuch II wojny światowej spowodował, że Tysiak znalazł się na wolności. W zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego w Warszawie znajduje się piętnastominutowe nagranie wspomnień Józefa Tysiaka dokonane 13 lipca 1963 roku.


Do sprawy Kanenberga wróciło Życie Pabianic (nr 16 i 17/1958) w artykułach Edwarda Sławińskiego „Dyrektor Kanenberg: w enderowskich zakładach przed 20-laty”. Teksty reprezentują retorykę antykapitalistyczną.

Firma Krusche i Ender, przed ostatnią wojną światową , była jednym z największych tego rodzaju zakładów włókienniczych w województwie łódzkim. Dzieje tej firmy sięgają dawnych czasów, kiedy to na zaproszenie rządu rosyjskiego ściągali, do Łodzi i okolicznych miast, liczni tkacze z Niemiec (Saksonia), gwoli podniesienia w kraju przemysłu włókienniczego. Opowiadają, iż przodek rodziny Enderów przyjechał do Pabianic na wózku zaprzężonym w psy. Ile w tym prawdy, nie wiadomo. Faktem jest jednak, że władze rosyjskie oddały założycielowi firmy w wieczyste posiadanie: lewobrzeżne tereny Dobrzynki, aż do wsi Jutrzkowice, na których obecnie znajduj ą się zabudowania fabryczne i park ze stadionem sportowym.

Kilka pokoleń robotników pabianickich pracowało w pocie czoła, na bogactwa rodziny Enderów i Kruschów, na przestrzeni całego wieku. Od pierwszych strajków do krwawego piątku, od knuta kozackiego do pałki granatowego policjanta – oto smutny bilans stosunków, panujących w firmie Krusche i Ender w okresie jej istnienia.

Właściciele firmy dobierali sobie zawsze odpowiedni personel administracyjny, składający się z osób pochodzenia niemieckiego, celem trzymania w ryzach robotników. Fabryczną siłę roboczą stanowili sami Polacy, traktowani przez majstrów, słabo mówiących po polsku ordynarnie, po chamsku.

W latach 30. na czele aparatu administracyjnego firmy Krusche i Ender stał dyrektor Ryszard Kanenberg, wychowanek rodziny Enderów. Był to człowiek bezwzględny, wrogo ustosunkowany do wszystkiego co polskie, specjalista od trzymania za mordę polskich robotników.

W tych latach przemysł włókienniczy mocno kulał, stąd też notoryczne bezrobocie w całym okręgu łódzkim. Fale strajkowe często nawiedzały Łódź i okoliczne miasta, tłumione nieraz krwawo przez policję. Sądy, inspektor pracy, władze administracyjne – wszyscy trzymali stronę fabrykantów. Związki zawodowe, nierzadko sprzedajne, słabo broniły interesów robotniczych. Jedynie Komunistyczna Partia Polski twardo i nieustępliwie stawiała sprawy robotnicze na terenie fabryk.

Dyrektor Kanenberg, żeby firma Krusche i Ender mogła spokojnie i bezpiecznie żeglować na wzburzonym morzu ludzkich krzywd, opracował swoisty system zabezpieczenia, pełny różnych kruczków, podstępów, szpiclostwa, fałszu i obłudy, wymierzony przeciwko jedności i solidarności robotniczej.

I tak: celem odwrócenia uwagi młodzieży robotniczej od spraw życiowych i w ogóle od zagadnienia ruchu robotniczego, założył na terenie fabryki, organizację sportową, o tendencjach wyraźnie faszystowskich. Boks, piłka nożna, lekkoatletyka, mało miały wspólnego z wychowaniem fizycznym młodzieży fabrycznej. Więcej, bo krzewił wśród tej młodzieży donosicielstwo, werbując sobie kilku młodych robotników w charakterze płatnych szpiclów fabrycznych.

W każdej kadencji, potrafił przekupić kilku delegatów fabrycznych, mając w nich oddanych sobie zauszników – rozbijaczy jedności robotniczej. Również, niektórych przedstawicieli miejscowych związków zawodowych, usidlił w swych sieciach pajęczych.

Czerwonych delegatów fabrycznych i robotników usunął brutalnie z fabryki, umieszczając ich na czarnej liście, z której mógł korzystać każdy fabrykant pabianicki. O każdej spornej kwestii, o każdym fermencie w fabryce składał tendencyjne doniesienia do policji politycznej.

Robotników, okazujących niezadowolenie z pracy i płacy z reguły wyrzucał z fabryki na bruk, bez względu na stosunki rodzinne. Na ich miejsce przyjmował ludzi poleconych przez organizacje faszystowskie.

Dyrektor Kanenberg był okazem skończonego Nordyka. Wysoki, postawny mężczyzna w sile wieku, o charakterze wybuchowym, przykrym dla otoczenia. Jego bujne życie erotyczne (był erotomanem) obfitowało w ciągłe przygody miłosne, będące tajemnicą publiczną mieszkańców miasta. Przedmiotem zabiegów miłosnych dyrektora Kanenberga były najczęściej co ładniejsze, młode robotnice fabryczne. Przez jego garsonierę, mieszczącą się w budynku administracyjnym firmy, przechodziły również kandydatki do pracy - bezrobotne kobiety.

Śladami swego szefa poszli także inni panowie z administracji fabrycznej, różni lowelasi i donżuani spod znaku Erosa i Bachusa. W przytulnej garsonierze jednego z kierowników oddziału fabrycznego, odprawiały się orgie w towarzystwie wybranych dziewcząt fabrycznych, uległych panu kierownikowi. Słowem, ponure obrazki, żywcem wzięte z powieści Władysława Reymonta pt. „Ziemia obiecana”.

Dyrektor Kanenberg mocno siedział w siodle naczelnego dyrektora firmy Krusche i Ender i dlatego też te amoralne wyczyny uchodziły mu bezkarnie. Ówczesna oficjalna opinia publiczna miasta – to klub myśliwski. Do tego sławetnego klubu, którego dyrektor Kanenberg był aktywnym członkiem, należała sama „elita” Pabianic: sanacja, władze administracyjne, fabrykanci i burżuazja. Klub myśliwski nie miał nic wspólnego ze strzelba i zającami. Uprawiano tam na większą skalę gruby hazard. Owszem od czasu do czasu urządzano w nim „polowanie na grubego zwierza” – na przykład: na kasjera firmy R. Kindler lub innych naiwnych, przygodnych gości z grubszą forsą. Konsekwencje: defraudacje, więzienie, a nawet był jeden wypadek samobójstwa. Jednym z najtęższych „myśliwych” klubu był komisarz Giziński, będący jednocześnie jego szefem bezpieczeństwa. Dlatego też, mimo głośnego skandalu z kasjerem i pieniędzmi fabrycznymi, klub myśliwski mógł nadal spokojnie „polować”.

Taka „opinia publiczna’ dawała dyrektorowi Kanenbergowi rozgrzeszenie bez pokuty za jego grzechy. Tymczasem, prawdziwa opinia publiczna miasta odwróciła się od osoby dyrektora Kanenberga z niesmakiem i oburzeniem.

Wrzenie wśród robotników przeciwko dyrektorowi Kanenbergowi wzrastało z każdym dniem. Skargi, wnoszone na niego do zarządu firmy, nie odnosiły żadnego skutku. Artykuły „Prawdy Pabianickiej” na temat występnej działalności wszechwładnego dyrektora, nie odbijały się właściwym echem u jego przełożonych oraz u władz bezpieczeństwa publicznego. Butny i bezwzględny dyrektor kroczył dalej uporczywie, po drodze przez siebie obranej, usłanej krzywdą robotników. Wrzenie to osiągnęło punkt kulminacyjny w 1935 roku.

W tej sytuacji przewidując grożące mu niebezpieczeństwo, dyrektor Kanenberg zorganizował ochronę swej osoby. Policja granatowa, pełniąca służbę w Alejkach, nie spuszczała z oka jego domu. W drodze do pracy towarzyszył mu zawsze barczysty urzędnik administracji z rewolwerem w kieszeni. Na ławce w Alejkach, po stronie fabryki , widać było codziennie, samotnie siedzącego starszego, siwego pana, z bródką i w okularach, pilnie obserwującego trasę ulicy od domu dyrektora Kanenberga do głównego kantoru. Oprócz tych wszystkich środków ostrożności , dyrektor Kanenberg jeździł często do biura pojazdem konnym.

W 1932 r. redukcja w firmie Krusche i Ender objęła, między innymi, Józefa Tysiaka, długoletniego robotnika tej firmy. Tysiak rozpoczął pracę w fabryce, jako piętnastoletni chłopiec. Jego ojciec i dziadek rozpoczęli pracę w firmie Krusche i Ender w tym samym wieku. Nawiasem mówiąc, tacy młodzi robotnicy (dzieci) byli wówczas chętnie widziani przy warsztacie pracy, bowiem można było wobec nich łatwo stosować wyzysk. Musieli być posłuszni majstrom fabrycznym, nie upominali się o podwyżkę płacy itp. Słowem, administracja fabryczna miała z nimi święty spokój.

Józef Tysiak był żonaty, miał dwoje nieletnich dzieci. Redukcję odczuł bardzo boleśnie, przede wszystkim ze względów materialnych. Żona Tysiaka pracowała, ale jej tygodniowy zarobek, wynoszący zaledwie 16 zł nie wystarczał na utrzymanie całej rodziny. Z chwilą redukcji, do rodziny Tysiaka zajrzała nędza. Na tym tle, jak zwykle się to dzieje, do pożycia małżeńskiego Tysiaków wkradły się rozdźwięki, które z czasem przybrały formę niepokojącą.

Tysiak nie załamywał rąk i szukał pracy w innych fabrykach. Niestety, otrzymanie pracy w tym czasie było marzeniem ściętej głowy. Po trzyletnim bezrobociu, kiedy wszystkie zasoby wyczerpały się, a złożona chorobą żona również straciła pracę, tysiak ponowił nachodzenie firmy Krusche i Ender, prosząc o jakąkolwiek pracę. Zagrożono mu tam, ze jeśli nie przestanie być natrętny, to zwolnią jego żonę z roboty na stałe. Kilka razy Tysiak zwracał się do dyrektora Kanenberga na ulicy z prośbą o przyjęcie go z powrotem do pracy w fabryce i za każdym razem usłyszał odmowna odpowiedź.

W znękanej głowie Tysiaka zaczęły się rodzić szalone myśli: zabić dzieci, zonę i siebie, dość tej poniewierki. Po głębokim namyśle, Tysiak doszedł do przekonania, że takie wyjście z tej sytuacji – to żadne wyjście. Bo cóż są winne dzieci i żona, że ojciec jest ofiarą bezrobocia, że w Polsce panoszy się nędza, wyzyski i ucisk? Wszak winien jest temu tylko ustrój kapitalistyczny – nie kto inny! Trzeba ugodzić w te zgnile porządki, zamanifestować czynem, poświęcić się… I tak pewnego dnia Tysiak powziął decyzję: zabić znienawidzonego dyrektora Kanenberga, wroga Nr 1 robotniczych Pabianic, uwodziciela żon i córek robotników pabianickich. W tym celu pistolet z nabojami pożyczył od swego kolegi Lesienia. „A może dyrektor Kanenberg da się jeszcze jakoś przebłagać, może mi jednak da w końcu pracę?”. „Trzeba spróbować po raz ostatni” – łudził się nadzieją bezrobotny Tysiak.

Rankiem, dnia 29 maja 1935 r. Tysiak czekał na dyrektora Kanenberga, koło cukierni Piątkowskiego. Starszy pan z bródką i w okularach obserwował go bacznie. Policjanta nie było w pobliżu. O godz. 9 rano, jak zwykle, dyrektor Kanenberg szedł do biura w towarzystwie swego „cerbera”. W pewnym momencie, Tysiak wyszedł spoza słupa reklamowego, podszedł do dyrektora Kanenberga i po raz nie wiadomo który prosił go o pracę. W odpowiedzi usłyszał nieludzkie, brutalne słowa: „Odczep się łobuzie, powieś się człowieku i nie zaczepiaj mnie więcej na ulicy”. „Zabić kanalię, łotra, przeszła Tysiaka desperacka myśl. Błyskawicznie wyciągnął z zanadrza rewolwer i oddał do dyrektora Kanenberga dwa strzały, poczym poszedł w kierunku komisariatu, by się oddać w ręce policji. Strzały były śmiertelne, jednak dyrektor Kanenberg, odznaczający się silną budową ciała, zdołał resztkami sił dobiec do portierni fabrycznej, przy ul. Piłsudskiego, gdzie po upływie krótkiego czasu zakończył życie. Starszy pan z bródką i w okularach patrzył z przerażeniem, na rozgrywającą się, na jego oczach, scenę.

Józefowi Tysiakowi, za zabicie dyrektora Kanenberga, w dobie sanacyjnych sądów, groził surowy wyrok, do kary śmierci włącznie. Było do przewidzenia, że prokuratura łódzka będzie się domagała dla Tysiaka na rozprawie sądowej, najwyższego wymiaru kary. Trzeba było tedy przeciwdziałać, zorganizować skutecznie obronę. W tym celu w Pabianicach powstał komitet obrony Tysiaka. Komitet ten powierzył jego obronę w sądzie dwóm znanym adwokatom łódzkim i ustalił listę świadków. Na honorarium adwokackie zbierano wśród robotników dobrowolne składki pieniężne.

Prasa lewicowa w całym kraju poświęciła sprawie zabójstwa dyrektora Kanenberga długie artykuły, komentując ten czyn, jako następstwo ustroju krzywdy, nędzy i bezrobocia, ustroju, który zrodził tragedię oskarżonego i wielu jemu podobnych.

Na rozprawie sądowej Józef Tysiak został skazany na dożywotnie więzienie. Sąd okręgowy w Łodzi nie dopatrzył się w czynie Tysiaka aspektów społeczno-politycznych, zasądzając go, jako zwykłego mordercę. Obrona zapowiedziała apelację. Skazanego, zaraz po rozprawie sądowej, przewieziono do najcięższego więzienia w Polsce w górach Świętokrzyskich.

Surowy wyrok na Tysiaka wywołał wśród klasy robotniczej zrozumiałe oburzenie. Komitet obrony, na czele z posłem Szczerkowskim, postanowił, za wszelką cenę, uzyskać dla skazanego w Warszawie złagodzenie kary. Tym razem zaangażowano w charakterze obrońców Tysiaka trzech wybitnych adwokatów warszawskich: Leona Berensona, Kazimierza Hartmana i Stanisława Benkiela. Na rozprawie apelacyjnej, obrona podważała uzasadnienie wyroku dowodząc, że czyn Tysiaka nie powstał z premedytacji, że oskarżonego pchnęła do zabójstwa rozpacz z powodu braku pracy, że uważał się on za związanego z fabryką więcej niż inni, żądając zainteresowania się jego losem. Za to słyszał stale tylko brutalne słowa od człowieka, który nie chciał zrozumieć tragedii, jaką przeżywa bezrobotny i jego rodzina. Sąd apelacyjny, uznając te wszystkie wywody obrony, jako okoliczności łagodzące, obniżył wyrok sądu pierwszej instancji, do 10 lat więzienia. Dzięki staraniom posła Szczerkowskiego, Tysiaka wkrótce przeniesiono z więzienia świętokrzyskiego, do więzienia w Sieradzu, skąd go zwolniła wojna.

W niedługim czasie, po rozprawie apelacyjnej, firma Krusche i Ender zaczęła prześladować robotników, którzy złożyli zeznania przed sądem na korzyść Tysiaka. Za to samo, zarząd firmy przestał uznawać robotników Kina i Feliksińskiego, jako delegatów fabrycznych. W konsekwencji, doszło na tym tle do ostrego zatargu między firmą a klasowym związkiem zawodowym w Pabianicach. Na plenarnym posiedzeniu zarządu głównego związku włókienniczego, odbytym w Warszawie, delegaci Łodzi, Pabianic, Częstochowy, Żyrardowa, Białegostoku i Andrychowa powzięli rezolucję potępiającą stanowisko firmy Krusche i Ender w sprawie delegatów Kina i Feliksińskiego. Między innymi, rezolucja stwierdzała, że nieuznawanie wspomnianych delegatów za to, że złożyli zeznania w procesie Tysiaka jest nieprawne z punku widzenia kodeksu karnego, który nakłada na każdego obywatela obowiązek świadczenia przed sądem, pod rygorem odpowiedzialności karnej. W konkluzji, rezolucja wzywała robotników firmy Krusche i Ender, do bezwzględnej walko o delegatów, aż do strajku włącznie. Do strajku nie doszło. Zarząd firmy skapitulował.

Klasa robotnicza Pabianic nie dała zginąć z głodu rodzinie Józefa Tysiaka, okazując jej długi czas wydatną pomoc materialną. Nie pomogła czarna lista kapitalistów, ani też szykany pana starosty.

Edward Sławiński, autor tekstu o Kanenbergu, urodził się 7 listopada 1900 r. w Pabianicach. Przebywał przez pewien czas w USA. W latach 1934-1938 był redaktorem Prawdy Pabianickiej - dwutygodnika społeczno-informacyjnego. Raz po raz był karany aresztem za naruszenia dóbr osobistych wielu notabli. Dali się mu we znaki także bliżej nieznani „sportowcy” Kanenberga. Od 1957 roku współpracował z Życiem Pabianic.

Życie Pabianic w numerze 16/2012 opublikowało tekst „Co się stało z Tysiakiem – zabójcą”. Czytamy tam: Po artykule pt. „Zabójstwo dyrektora Kanenberga,” który ukazał się w świątecznym wydaniu Życia Pabianic, zgłosili się do nas pabianiczanie znający dalszy ciąg sprawy. To oni opowiedzieli nam o losach Józefa Tysiaka – zabójcy dyrektora.

- Znam to z opowieści krewnych, którzy znali państwa Tysiaków – mówi jeden z naszych Czytelników. – Oboje pod koniec życia mieszkali w domu spokojnej starości w Pabianicach.

Józef Tysiak urodził się w 1904 r. w Pabianicach. Był robotnikiem w firmie włókienniczej Krusche i Ender. W 1935 r. został zwolniony, gdy kraj popadł w głęboki kryzys gospodarczy.

- Było dobrze, gdy pracowała wtedy choć jedna osoba w rodzinie – wspominają starzy pabianiczanie.

Tysiak ożenił się w latach 20. z Teofilą (ur. 1908r.). W 1929 r. urodził się im syn. Dali mu na imię Jan. Rodzina mieszkała w jednym pokoju przy ul. Łąkowej.

- Tysiakowa spluwała na sam dźwięk nazwiska Kanenberg – opowiada nasz Czytelnik. – Nie chciała wspominać ani tamtych czasów, ani wyznać, skąd w niej tyle nienawiści do dyrektora zakładów.

W 1935 r., gdy 31-letni Józef Tysiak targnął się na życie dyrektora Kanenberga, Janek miał zaledwie 6 lat.

Z opowieści starszych pabianiczan wynika, że dyrektor personalny firmy Krusche i Ender był łasy na kobiece wdzięki. Kanenberg miał kiepską opinię w Pabianicach. Po redukcjach w firmie, bał się ludzi. Po mieście chodził z ochroniarzem.

- Ponoć dyrektor miał złożyć Tysiakowej niemoralną propozycję. Uzależniał pracę dla niej od tego, czy mu się odda – opowiada Czytelnik. – Dyrektor miał to zrobić w kantorze.

Mógł to być powód, dla którego Józef Tysiak sześć razy strzelił do dyrektora Kanenberga. Stało się to 29 maja 1935 r. na ulicy Zamkowej.

Podczas sądowej rozprawy Tysiak twierdził, że jest niewinny. Opowiadał o wielkich emocjach i prośbach o pracę, jakie zanosił do dyrektora. Był w desperacji, nie miał pracy, stracił pieniądze pożyczone na prowadzenie budki z węglem i drewnem.

Nie wiadomo, czy Teofila Tysiakowa zeznawała w sądzie w procesie męża. W gazetach z tamtych czasów nikt o tym nie wspomina.

W 1935 r. za zabójstwo dyrektora Kanenberga sad okręgowy w Łodzi skazał Józefa Tysiaka na dożywocie. Obrońca odwołał się od wyroku. Sąd apelacyjny zmienił karę na 15 lat więzienia. Tysiak siedział za kratami do wybuchu wojny.

- W tym czasie żona rozwiodła się z nim – mówi Czytelnik. Przed wybuchem drugiej wojny światowej z więzień zwolniono wielu skazanych. Wśród nich znalazł się Józef Tysiak. Zabójca dyrektora pojechał na Ukrainę.

- Został zatrzymany przez Niemców w niewoli jako „Ruski” – dodaje Czytelnik. Po wojnie Tysiak wrócił do Pabianic.

- Ożenił się ponownie z Teofilą - dodaje Czytelnik. – Oboje pracowali w upaństwowionych zakładach włókienniczych. Na starość Tysiakowie zamieszkali w Domu Pomocy Społecznej przy ul. Łaskiej. Teofila zmarła w 1991 r. Józef przeżył ją o 3 lata. Ich syn Jan był technikiem, naprawiał telewizory. Zmarł w 2008 r. (gg)

Praca dyrektora w firmie Krusche i Ender nie należała do najłatwiejszych. Do biura Kanenberga przychodzili mordercy…. Express Ilustrowany (3 marca 1929 r.) na pierwszej stronie donosił: „Po zbrodni w Pabianicach. W jaki sposób Młynarczyk zabił Otta? Zabójca i zamordowany cieszyli się w fabryce dobrą opinią. Każdy z nich miał po 53 lata. Wywiad Expressu z dyrektorem fabryki Krusche i Ender z p. inż. Kanenbergiem”

Wczorajszy Express przyniósł już wiadomość o morderstwie dokonanym w zakładach fabrycznych firmy Krusche i Ender, gdzie 53-letni robotnik Onufry Młynarczyk zabił 53-letniego majstra Józefa Otto.

Redakcja Expressu wydelegowała do Pabianic swego współpracownika, który zebrał na miejscu szereg ważnych szczegółów, oświetlających wszechstronnie przyczyny i okoliczności zbrodni.

Udajemy się przede wszystkim do dyrekcji fabryki. Przyjmuje nas p. dyr. Kanenberg, który informował nas o przebiegu krwawej tragedii.

- Onegdaj o godz. 7.30 po południu, gdy siedziałem u siebie w gabinecie, zawiadomiono mnie, że w tkalni w oddziale krochmalniarni zdarzył się jakiś wypadek. Udałem się natychmiast do sali fabrycznej. Przed jedną z maszyn ujrzałem kałużę krwi. Majstra, ani zabójcy nie było. Otta w międzyczasie wyniesiono do ambulatorium, a Młynarczyk gdzieś się ulotnił. Nikt z robotników nie chciał mi powiedzieć, co się stało.

Dopiero po kilku minutach jeden z majstrów powiedział mi, że widział jak Młynarczyk bił Otta po głowie żelazną sztabą.

- Ale o co im właściwie poszło? –spytał dyr. Kanenberg.

- Tego nikt nie wie – odpowiedziały mu liczne głosy.

Dyrektor Kanenberg, nie mogąc na miejscu wyświetlić tajemnicy zbrodni, powrócił do swego gabinetu. Po chwili zjawił się w gabinecie zabójca. Przyszedł sam, nie wzywany przez nikogo. Zbliżył się żołnierskim krokiem do dyrektora Kanenberga i skłonił się nisko. Dyr. Kanenberg zauważył, że Młynarczyk był pijany.

- Co się właściwie stało? – spytał go.

- Majster uważał, że ja źle pracuję, a to jest nieprawda. Wszyscy wiedzą, że znam się na swojej robocie. Dzisiaj majster przysłał mi jakiegoś praktykanta, żeby mi pomagał. Ta pomoc była mi zupełnie niepotrzebna. Przed wieczorem Otto począł na mnie krzyczeć, że opieszale pracuję. Gdy mi począł ubliżać – uderzyłem go! Co dalej było nie pamiętam!

- Przecież mógł pan wnieść do mnie skargę, a nie rzucać się na człowieka!

- Panie dyrektorze, odparł podniesionym głosem Młynarczyk, gdyby panu ktoś tak ubliżał, jak Otto mnie, to pan też musiałby go tak uderzyć!...

- A co on panu powiedział?

- Tego nie mogę panu powiedzieć! Tego nikomu nie powiem!

Morderca zagryzł wargi i zdawało się, że lada chwila wybuchnie płaczem.

- Czy pan pił dzisiaj? – spytał go wówczas dyrektor Kanenberg.

- Trochę piłem, jak zwykle. Zmieszalem spirytus z woda i wypiłem jednego!

Na tym dyrektor Kanenberg zakończył rozmowę z zabójcą. Młynarczyk wyszedł na korytarz. Tam stali już policjanci. Młynarczyk drgnął na widok policji, lecz szybko się opanował i posłusznie udał się na komisariat. Tajemnica zbrodni nie została więc całkowicie wyjaśniona.


W 23 numerze Gazety Pabjanickiej z 1935 r. ukazała się relacja z pogrzebu dyrektora Kanenberga:

W piątek dnia 31 maja od godziny 11-ej w mauzoleum przy cmentarzu ewangelickim, zamienionym w żałobną kaplicę, w powodzi światła i kwiecia wokół trumny ze zwłokami zmarłego pełniona była asysta honorowa, w której wzięli udział: oficerowie Rezerwy, Ochotnicza Straż Pożarna i członkowie Towarzystwa Sportowego Krusche i Ender.

Przez cały dzień aż do momentu pogrzebu do mauzoleum przybywały tłumy ludności, by pomodlić się za duszę tragicznie zmarłego człowieka.

Już o godz. 17-ej zaczęły się przed mauzoleum gromadzić różne delegacje miejscowe i zamiejscowe. Wśród zebranych zanotowaliśmy cały Zarząd Zakładów Przemysłowych Krusche i Ender z p. prezesem Feliksem Krusche na czele.

Przybyli z różnych stron oficerowie Rezerwy, oraz przedstawiciele różnych sportowych stowarzyszeń. Licznie wystąpiła brać strażacka mianowicie: delegacje ze sztandarami i wieńcami z Łodzi, Kalisza, Sieradza, Zgierza, Łasku, Lutomierska, Rzgowa, Rudy Pabianickiej, Tuszyna i Rydzyn.

Przed godz. 18-ą w towarzystwie oficerów przybył p. generał Langner dowódca Okręgu Korpusu.

Również obecny był na pogrzebie starosta powiatu łaskiego p. Konopacki i wicestarosta p. Zieliński. Z chwilą zjawienia się rodziny zmarłego rozpoczęły się w mauzoleum śpiewy żałobne połączonych chórów. Po krótkiej przemowie pastora Horna wyniesiono na barkach trumnę i przy żałosnym jęku syren fabrycznych poniesiono zwłoki na cmentarz do grobu rodzinnego.

Nad grobem żałobną egzortę wygłosił pastor Horn, po czym krótko i jędrnie przemawiali reprezentanci: Związku Oficerów Rezerwy, Ochotniczej Straży Pożarnej, Towarzystwa Sportowego Krusche i Ender i przedstawiciel sportu z Łodzi.

Po odśpiewaniu przez chóry żałobnych pieśni, połączone orkiestry Ochotniczej Straży Pożarnej i Krusche i Ender odegrały marsza żałobnego Chopina.

Wzruszająca była chwila. Gdy w momencie opuszczania trumny wobec pochylonych sztandarów, wręczono starszemu synkowi zmarłego zdjętą z trumny szablę i czapkę oficerską śp. Ryszarda Kanenberga.

Mimo dużego natłoku dzięki sprawności członków straży i sportowców trzymających szpaler, porządek panował wzorowy.

Na grobie złożonych zostało 69 wieńców od osób prywatnych, różnych instytucji i stowarzyszeń.

Uczczenie śp. R. Kanenberga

Przy udziale przedstawicieli siedmiu klubów fabrycznych odbyło się w poniedziałek posiedzenie poświęcone organizacji święta sportowego w Spale.

Postanowiono uczcić pamięć zmarłego przewodniczącego święta sportowego w Spale dyrektora Kanenberga w ten sposób, że utworzono specjalny fundusz imienia śp. dyr. Kanenberga oraz postanowiono w roku bieżącym nie obsadzać stanowiska przewodniczącego, a wybrać jedynie wiceprzewodniczącego, którym został znany działacz społeczny dyr. Grosser z Widzewskiej Manufaktury. (GP, nr 27.1935)

Śp. Ryszard Kanenberg

Urodził się 31-go października 1891 r. w Pabianicach. W roku 1909 ukończył Szkołę Handlową w Pabianicach. Służbę wojskową odbywał w armii rosyjskiej w lejbgwardii Grenadierskiego Pułku w Petersburgu.

W czasie wojny ukończył szkolę oficerską. Jako ranny dostaje się do niewoli niemieckiej.

W roku 1919 zostaje przyjęty do armii polskiej w randze podporucznika i w tymże roku władze wysyłają go na Kurs Gimnastyczno-Sportowy do Warszawy, a następnie do Francji, do Wojskowej szkoły Wychowania Fizycznego. Po ukończeniu studiów pracuje na polu wychowania fizycznego. W 1922 r. występuje z wojska w randze porucznika i obejmuje posadę w firmie Krusche i Ender w Pabianicach.

Tutaj daje się poznać jako wielki propagator i znawca sportu. Organizuje sportowy klub robotniczy, pracuje na polu wychowania fizycznego nie tylko w Okręgu Łódzkim, lecz i w całej Polsce. Bierze również udział w różnych imprezach i zjazdach sportowych zagranicą.

Dzięki jego usilnym staraniom w r.1927 firma Krusche i Ender oddaje do dyspozycji klubu robotniczego duży teren przy ul. Zamkowej, na którym powstaje piękny stadion.

Oprócz pracy na polu sportowym, gdzie zajmuje szereg wybitnych stanowisk, śp. dyr. Kanenberg pracuje i na polu społecznym.

W roku 1934 zostaje prezesem Związku Oficerów Rezerwy, komendantem Straży Pożarnej, należy do wielu towarzystw, bierze żywy udział w każdej akcji doraźnej.

Za pracę nad rozwojem sportu zostaje odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Posiada również szereg innych odznaczeń jak: Francuski Krzyż za wojnę światową, Medal za wojnę, medal 10-lecia pracy państwowej, Medal 3-go Maja. Odznakę byłych więźniów politycznych, Złotą Odznakę Honorową polskiego Związku Bokserskiego, Honorowy dyplom Polskiego Zw. Związków Sportowych, Dyplom Uznania Okręgowego Związku Oficerów rezerwy.

Dokonana zbrodnia na osobie śp. dyr. Kanenberga wywołała wielkie poruszenie w sferach społecznych naszego miasta.

Zbrodniczy czyn Tysiaka powinien być powszechnie potępiony.

Pretensje osobiste nie mogą być na tej drodze załatwiane. (GP, nr 22/1935)


http://bc.wimbp.lodz.pl


Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij