Klincz
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęMarcin Jaworski jest autorem opowiadania kryminalnego „Klincz”, którego akcja została osadzona w międzywojennych Pabianicach.
1.
Starszy przodownik Antoni Zajączkowski przeciągnął się i spojrzał na cyferblat zegarka leżącego na nocnym stoliku. Była już prawie szósta. Wstał i na bosaka poczłapał do kuchni. Ukroił sobie dwie sznytki i posmarował je smalcem, a na trzecią położył solidny plaster podsuszanej. Uwinął się z tym szybko. Nalał wody do miski stojącej w kuchni i przygotował przybory do golenia. Nie mógł przecież iść do roboty zarośnięty jak jakiś śmotruch.
Z gracją i dumą przywdział mundur1. Na szczęście mieli już własne uniformy, policyjne, a nie wojskowe, jak zaraz po wojnie z bolszewikami. Zatknął za pas krótki pałasz i przypiął rewolwer Nagant2. Tak odziany mógł wreszcie wyjść na ulicę.
W mundurze czuł się ważny. Kiedy w lipcu 1919 roku3 wreszcie udało się zunifikować służby mające za zadanie ochronę i zapewnienie spokoju i bezpieczeństwa, Zajączkowski nie posiadał się z radości. Był członkiem Policji Komunalnej i nie cierpiał tych z Milicji Ludowej, w większości komunistów.
Wyszedł z kamienicy. Mieszkał na Majdanach, więc na komisarjat miał bliziutko. Po kilku minutach był na Garncarskiej. Przodownik Karpieluk siedzący naprzeciwko jeszcze się nie zjawił. Był zatwardziałym komunistą i częstokroć wszczynał dysputy polityczne. Zajączkowskiemu, jako byłemu członkowi I Brygady, trudno było siedzieć biurko w biurko z takim typkiem.
Kiedy tak rozmyślał, pojawił się Karpieluk i bez słowa usiadł na swoim miejscu.
- Witaj Feliksie – odezwał się Zajączkowski.
Przodownik spojrzał na niego zaskoczony.
- No cześć Antoni. Co tam u Ciebie słychać?
- Ano nic ciekawego. Po staremu.
- Masz jakie plany po robocie?
- Raczej nie. Pewnie pójdę coś przekąsić, a potem do chałupy - zełgał Antoni. Miał jednak na dzisiejszy wieczór wyjątkowe plany. Najpierw dobry obiad, który będzie preludium do wydarzenia wieczoru. Na sali Kina Miejskiego odbędzie się mecz bokserski pomiędzy drużynami Kruschender i Łódzkiego Towarzystwa Bokserskiego!
2.
Sala Kina Miejskiego przy Gdańskiej 4 licząca 670 miejsc siedzących powoli się zapełniała. Zajączkowski rozejrzał się wokoło. W środkowym rzędzie, mniej więcej pośrodku, zauważył Staszka Wolańskiego, miejscowego typa spod ciemnej gwiazdy. Mundurowi wiedzieli, że zbija kasę na alkoholu i hazardzie, ale niczego nie mogli mu udowodnić.
Antoni zaczął wspominać, jak kiedyś całkiem przypadkowo usłyszał, że to właśnie Pabjanice są kolebką polskiego pięściarstwa4. Zobaczy dziś legendę pabjanickiego, ale i polskiego boksu – Eugeniusza Nowaka!
I oto perełka wieczoru. Starcie w kategorii półciężkiej, które miało wyłonić zwycięzcę całego meczu! Pabjaniczanin Wutzke kontra Sztyblewski!
Przez pierwszą rundę badali swoje możliwości. Drugie starcie przybrało dramatyczny przebieg. Wutzke nadziewa się na potężny prawy sierpowy i dwukrotnie idzie na deski.
O wszystkim miało zdecydować trzecie starcie. Od początku Sztybla ruszył do ataku, wietrząc szansę na skończenie walki przed czasem. Wutzke jeszcze był lekko zamroczony.
Nagle pięściarz robi unik przed kolejnym sierpem Sztybli i wyprowadza cios. Ale jaki cios! Prawdziwa bomba z lewej ręki! Sztybla chwieje się, kompletnie zaskoczony. Wutzke dopada do przeciwnika i trafia jeszcze dwa razy. Rywal pada na deski! Osiem…dziewięć...dziesięć…koniec! Salę wypełniły radosne okrzyki!
Nikt z entuzjastycznie reagującej widowni nie zwrócił uwagi na Staszka Wolańskiego, który wyszedł wściekły z sali.
3.
Zajączkowski nie chciał jeszcze wychodzić. Powoli szedł w stronę szatni dla zawodników. Chciał pogratulować Wutzkemu świetnej walki.
Zapukał delikatnie. Cisza. Zapukał ponownie i znów odpowiedziały mu jedynie krzyki kibiców, którzy wylegli na Gdańską.
Już miał zawrócić, kiedy usłyszał cichutki dźwięk. Wszedł do środka i w pomieszczeniu z natryskiem jego oczom ukazał się makabryczny widok. Wutzke siedział oparty o ścianę kabiny, a z ogromnej rany na brzuchu wypływało mnóstwo krwi. Otwarte okno sugerowało drogę ucieczki zabójcy.
Antoni szybko ochłonął i wyszedł na korytarz. Natknął się na jakiegoś młodziaka.
- Hej Ty! – rzucił stanowczo. - Pognasz bystro na Garncarską, na komisarjat. Powiesz, że przysyła Cię starszy przodownik Zajączkowski. Mają przekazać podkomisarzowi Kwapiszowi, że mamy trupa w kinie na Gdańskiej.
- Jasne, Panie przodowniku!
- Starszy przodowniku, zapamiętaj!
Antoni czem prędzej dopadł do drzwi prowadzących na ulicę, rozepchnął przeciskające się osoby i zagrodził im drogę.
- Policja państwowa, starszy przodownik Antoni Zajączkowski! W środku zostało popełnione morderstwo! Wszyscy muszą zostać na miejscu w celu złożenia wyjaśnień!
Po kilku minutach usłyszał policyjne gwizdki. To koledzy z Garncarskiej biegli w sukurs. Na czele dojrzał aspiranta Fijałkowskiego.
- Jak sytuacja Antoni? - zapytał wyniosłym tonem aspirant.
- W środku pod prysznicem jest trup. Zatrzymałem tu tych, którzy jeszcze nie zdążyli opuścić kina. Będzie trzeba ich wszystkich przesłuchać.
- W porządku. Teraz ja zajmę się wszystkim.
- Chyba sobie żartujecie! - warknął Antoni. - To ja znalazłem ciało. Mnie się należy ta sprawa!
- Możesz tak sobie myśleć, ale jesteś tylko szeregowym policjantem. Ja starszy stopniem oficer przejmuję śledztwo. Na pewno Kwapisz to potwierdzi.
Zajączkowski mocniej ścisnął rękojeść Naganta. Stali tak naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem, niczym rewolwerowcy na Dzikim Zachodzie. Wtem ten dziwny pojedynek przerwało pojawienie się pod kinem dryndy. Wysiadło z niej dwóch mężczyzn - Kwapisz i nieznajomy. Antoni go nie kojarzył, ale wnioskował po stroju, że był to medyk.
- Witam Panów policjantów. Przedstawiam doktora Manitiusa ze Szpitala Miejskiego. Uznałem, że pomoże nam szybciej, nim dotrze tu medyk sądowy. Aspirancie Fijałkowski, co Pan zobaczył na miejscu zbrodni?
- Eee, jeszcze tam nie byłem Panie kierowniku - czerwieniąc się odparł aspirant.
- To co Wy tu jeszcze robicie?! - wrzasnął rozeźlony Kwapisz.
- Może ja powiem Panie komisarzu - wtrącił się Antoni. - To ja znalazłem ciało. Denat leży pod prysznicem. W brzuchu ma wielką dziurę. Prawdopodobnie po nożu.
- Wy już tu nie snujcie teorii spiskowych Zajączkowski. Tym zajmą się fachowcy – mówiąc to, wskazał na Manitiusa. - Pokażcie nam lepiej to miejsce zbrodni przodowniku.
- Starszy przodowniku - miał już na języku Antoni, ale w porę się pohamował.
Poszedł przodem, za nim Kwapisz z Manitiusem, a na końcu wkurzony Fijałkowski.
Kiedy dotarli na miejsce, Zajączkowski stanął z boku, zaś kierownik z doktorem obejrzeli uważnie ciało.
- Bez wątpienia stwierdzam zgon ofiary - fachowo orzekł Manitius. Przyczyna śmierci to głęboka rana zadana ostrym narzędziem, prawdopodobnie nożem sprężynowym. Sekcja pomoże stwierdzić więcej.
- Dziękuję doktorze. Niedługo powinien tu być ktoś z komendy powiatowej, kto poprowadzi śledztwo.
Nagle podbiegł do nich zdyszany posterunkowy Głąb.
- Panie kierowniku...dzwonili z wydziału śledczego z powiatowej, że nikogo nie przyślą…
- Co?! Chyba Ci rozum odebrało Głąb! - wrzasnął Kwapisz.
- Ale mówię prawdę Panie kierowniku. Kazali przekazać, że to sprawa większej wagi…
- I co?
- I telefonowali do wojewódzkiej…
- I? - Kwapisz był już czerwony ze złości.
- I przyjedzie sam naczelnik Urzędu Śledczego Petri - z ulgą zakończył posterunkowy.
- A niech to szlag! - ryknął Kwapisz z wściekłością.
Zdenerwowany spojrzał na Fijałkowskiego.
- No czego się kurwa gapicie aspirancie?! Zabierać się do roboty! Brać po kolei tych ludzi i przepytywać! A jak który będzie się ociągał z zeznaniami, to do nas na dołek!
Antoni, który do tej pory się nie odzywał, wystąpił dwa kroki do przodu.
- Panie kierowniku, uważam, że to ja powinienem zająć się śledztwem tu na miejscu, póki nie przyjadą ze Śledczego. A później nie dajmy się odsunąć od sprawy. W końcu to na naszym terenie doszło do zabójstwa.
Kwapisz już miał na niego ryknąć, ale Fijałkowski się wtrącił.
- Ależ Panie kierowniku! To wbrew regulaminowi! Ja tu jestem najstarszy stopniem.
- Wy mnie tu będziecie uczyć regulaminu aspirancie?! Wy?! Niedoczekanie! Ale macie rację, powinniście zająć się sprawą.
- Panie kierowniku...- Antoni nie dawał za wygraną. - Domyślam się, kto może stać za tym mordem… - tu zawiesił głos patrząc wymownie na szefa.
- Co?! I dopiero teraz mi o tym mówicie przodowniku! Za mną! - Odeszli na bok i rozmawiali przez chwilę.
Po kilku minutach Kwapisz oznajmił swoją decyzję. Fijałkowski z wściekłości zacisnął pięści.
4.
Antoni ochoczo zabrał się do roboty. Po godzinie wyszedł na papierosa i w tym momencie przybiegł Głąb. Oznajmił, że nadjechali z wojewódzkiej.
Pospieszyli na zewnątrz. Przed kinem stało dwóch mężczyzn.
Starszy stopniem oficer zbliżył się do Zajączkowskiego.
- Wy tu dowodzicie starszy przodowniku?
- Tak, z upoważnienia kierownika komisarjatu prowadzę śledztwo.
- Inspektor Waldemar Petri, Urząd Śledczy Komendy Wojewódzkiej. Od tej pory zajmę się wszystkim z moimi ludźmi.
- Ale Panie inspektorze… - zaczął nieśmiało Antoni. – To ja znalazłem ciało i byłem na tym meczu w czasie popełnienia zbrodni. I mam wytypowanego podejrzanego.
- Naprawdę? – w głosie Petriego zabrzmiała nuta ironii. – To opowiecie mi o wszystkim. Macie tu jakieś pomieszczenie, które można tymczasowo wykorzystać na pokój śledczy?
- Oczywiście. Proszę za mną Panie inspektorze.
Po pół godzinie Zajączkowski wyszedł na zewnątrz. Znowu musiał zapalić egipskiego, bo ostatnie wydarzenia sprawiły, że był kłębkiem nerwów. Na szczęście Petri nie okazał się kompletnym ignorantem. Antoni uzgodnił z nim, że trzeba wysłać wywiadowców do dwóch melin Staszka Wolańskiego.
Inspektor wraz ze swoimi ludźmi poszedł przeprowadzić śledcze oględziny miejsca przestępstwa. Spoglądał właśnie na zwłoki Wutzkego. Fotograf utrwalił już miejsce zabójstwa i ułożenie ciała. Wywołane zdjęcia trafią do zbioru prowadzonego przez Wydział IV Komendy Głównej Policji Państwowej.
Wokół ciała ostrożnie kręciło się dwóch funkcjonarjuszy, których zadaniem było pobranie próbek śladów. Zastępca Petriego, podinspektor Malkowitz kazał im jeszcze zebrać ślady z parapetu. Petri machnął ręką.
- To bez sensu. Dajcie sobie spokój.
- Ale Waldku, na klamce, ramie i parapecie mogą być odciski. Trzeba to sprawdzić.
- I Ty wierzysz, że to coś da? Jaki sędzia dopuści dowód w postaci odcisków linii papilarnych?
- Może jakiś sensowny jednak się trafi. Coraz więcej jest takich spraw. A Laboratorium przy Komendzie Głównej ma pełne ręce roboty. Może ten jegomość kiedyś został złapany, jak kradł warzywa na rynku i jego odciski są w zbiorach Centralnej Registratury Daktyloskopijnej?!
- Ach te Twoje teorie...kiedy któraś z nich okazała się prawdziwa? Liczy się dobry wywiad na miejscu zdarzenia, przesłuchanie i fachowa robota wywiadowców w terenie. Poza tym, mają przecież tylko karty do rejestracji dziesięciopalcowej. Nie ma szans, żeby zostawił tu tyle odcisków.
- Ty masz swoje metody, a ja swoje. A nie słyszałeś, że całkiem niedawno utworzyli registraturę jednopalcową?
Petri sapnął ze złością. - Dobra, niech Ci będzie. Ale i tak uważam, że to strata czasu. Zanim w Warszawie sprawdzą te odciski, my już ujmiemy sprawcę.
Tymczasem indagowania widzów dobiegały końca. Antoni zwrócił uwagę na jegomościa, który chyłkiem kierował się ku drzwiom. Podbiegł do niego i złapał za rękę.
- Szanowny Pan raczy się zatrzymać. Kim jesteście? Dlaczego uciekliście przed przesłuchaniem?
- Ppanie policjancie...jjaa nnic nie zrobbiłem.
- Ale ja Pana o nic nie oskarżam, tylko zapytuję raz jeszcze. Dlaczego opuściliście kolejkę?
- Ja nnic nnie wiem…Pproszę mnie ppuścić. - Mężczyzna zaczął się szamotać. Wokoło stłoczyli się ludzie. Jednym z nich był Jakub Rosental, kierownik kina.
- Panie policjancie. Proszę go puścić. To mój pracownik, Jeremiasz Rosenberg. Jest tu woźnym prawie od roku.
- No ładnie Panie Rosenberg. To powiecie mi wreszcie, czemu uciekaliście?
- Ja chyba mogę rzucić nieco światła na sprawę Panie oficyjerze – ponownie wtrącił się Rosental.
- Nie jestem oficerem, jeno starszym przodownikiem. Ale proszę mówić.
- Może jednak na osobności. I Ty też chodź Jarema!
Tymczasem grupa wywiadowców chyłkiem przemykała ulicą Kościelną. Korzystając z faktu, iż latarnie miejskie rzucały jedynie znikomą poświatę na otaczające kamienice, nie musieli zbytnio się kryć. Na ich czele kroczył aspirant Włodkowic, który dopiero co przyjechał z Petrim z Łodzi i od razu został wysłany na akcję.
Dotarli wreszcie pod kamienicę, gdzie Staszek prał brudne pieniądze z hazardu. Budynek został otoczony. Grupa pod wodzą Włodkowica wkroczyła od frontu. Kompletnie zaskoczyła ludzi Staszka, którzy w pierwszym pokoju grali w karty przy flaszce gołdy. Włodkowic zamierzał otworzyć kolejne drzwi, gdy usłyszał hałas na drugim piętrze. Rzucił się na górę. Zobaczył, że po gzymsie pewnie szedł jakiś mężczyzna.
- Stać! Policja! - Nie było odzewu. Uciekinier już dochodził do załomu kamienicy. Aspirant nie czekał, aż zniknie mu z oczu. Wyjął rewolwer i oddał strzał ostrzegawczy. Czuł, że za chwilę straci swoją szansę. Wszedł na gzyms, przymierzył i pociągnął za spust. Rozległ się jęk i głuchy odgłos spadającego ciała.
5.
Nastał ranek. Antoni po rozmowie z kierownikiem kina czuł mętlik w głowie. Jarema Rosenberg miał prawo chcieć zemsty na Wutzkem. Bokser przy każdej okazji – a walczył już kilka razy na ringu Kina Miejskiego – poniżał sprzątacza. Rosental to potwierdził, choć z całą mocą zapewnił, że jego pracownik jest porządnym człowiekiem i nikogo by nie skrzywdził. - Żyd broni Żyda – skwitował w myślach Antoni.
Jego rozmyślania przerwały krzyki przed komisarjatem. Zobaczył niecodzienny widok. Wywiadowcy prowadzili kilkunastu gangsterów. Na czele szedł, utykając, król pabjanickiego podziemia. W tej samej chwili z przeciwnej strony ulicy dostrzegł trzy sylwetki. Byli to dwaj wywiadowcy wysłani przez Zajączkowskiego, a pomiędzy nimi kroczył niski, tęgawy jegomość. Był to Kitajski, informator Antoniego, potocznie zwany Kitajcem.
- Cześć Gienek – powitał go starszy przodownik.
- A niech Cię cholera Zajączek! Twoje przydupasy wyrwały mnie z wyra! I to o której?!
- No no, hamuj się trochę chłopie, bo zaraz wylądujesz na dołku! Zaprowadźcie go do gabinetu Kwapisza.
Po krótkiej chwili siedzieli już z Petrim i spoglądali badawczo na Kitajskiego.
– No Kitajcu, co nam powiesz o wczorajszych wydarzeniach? - zaczął Antoni.
- A co mam mówić? Jakiś bokser dostał kosę i tyle.
- Ale Ty pewnie wiesz, kto go tak urządził, co nie?
- A skąd niby mam wiedzieć Panie przodowniku?
- Starszy przodowniku – syknął Antoni.
Wtrącił się Petri:
– Mówcie, co wiecie, bo jak okaże się, że coś przed nami ukryliście, osobiście dopilnuję, żebyście trafili do Świętego Krzyża na pajdę5. Już tam się Wami zajmą troskliwie. Rozumiesz?
Kitajec spojrzał na Antoniego, szukając ratunku, ale ten tylko pokiwał głową, robiąc groźną minę.
- Niech Wam będzie. Na walkę wieczoru były spore zakłady. Większość stawiała na Sztyblę.
- Do rzeczy Kitajski – ponaglił Petri.
- No właśnie. Wutzke był skazany na pożarcie. Miał przegrać walkę…
- Co takiego?! - Antoni niemal spadł z krzesła.
- A coście myśleli Panie przodowniku? Taki jest boks. Gdzie jest sport, są wielkie pieniądze. No ale widać Wutzkemu nie spodobała się rola chłopca do bicia...
- Czyli ktoś sporo stracił na przegranej Sztyblewskiego? – przerwał Petri.
- No jasne, było takich dużo, ale w większości to mniejsi gracze. Ale był jeden duży gracz...nie domyślacie się kto?
- Wolański…
- Oczywiście, Panie przodowniku. On dużo stracił przez Wutzkego. I na pewno chciał się odegrać.
- Rozumiem. Macie coś jeszcze do dodania? - zapytał Petri.
- No raczej nie.
- W porządku. Możecie odejść.
Po jego wyjściu, Zajączkowski spojrzał zdziwiony na naczelnika.
- Nie rozumiem, Panie inspektorze. Przecież mógł nam powiedzieć więcej.
- Mnie to wystarczyło. Mamy podejrzanego, który właśnie siedzi w areszcie. Na dodatek został zatrzymany przy próbie ucieczki.
- Ale to jeszcze o niczym nie świadczy!
- Mnie wystarczy. Proszę razem z Włodkowicem przesłuchać Wolańskiego. Potem zamykam sprawę i wracam do Łodzi. I tak spędziłem tu za dużo czasu. - To mówiąc, trzasnął drzwiami.
Zajączkowski jeszcze parę minut nie mógł dojść do siebie. To miała być jego wielka sprawa i drabina do awansu. A przez tego pacana Petriego będzie wielka klapa.
6.
Antoni kazał przyprowadzić do siebie Jaremę Rosenberga.
- No i co macie dziś do powiedzenia Panie Rosenberg? Chcecie garować za coś, czegoście nie zrobili?
- Nnie Ppanie ppolicjancie – odezwał się woźny.
- No to gadajcie do jasnej cholery! Co robiliście po walce?
- Ja spprzątałem kkorytarz. Ppotem salę…
- Nic żeście nie widzieli podejrzanego?
Zapadła cisza. Rosenberg zaczął nerwowo postukiwać w poręcz krzesła.
- Gadajcie, bo tracę cierpliwość. Możecie zaraz trafić na dołek.
- Czczyli ggdzie?
- A do aresztu na 48 godzin. I te godziny mogą być najdłuższymi w Waszym życiu!
- Ja coś widziałem – stwierdził stanowczym tonem Rosenberg.
- Co to, już się nie jąkacie?
- Czasem tak mam, że szybko przechodzi. Jak się mocno przestraszę.
- Dobra, to co zobaczyliście?
- Mężczyznę, który wchodził do szatni zawodników. Był tam kilka minut, po czem bystro wyszedł.
- A jak wyglądał?
- Miał taki długi jasny prochowiec i kapelusz z szerokim rondem.
- A nie widzieliście, dokąd poszedł?
- Miał samochód.
- Coraz lepiej Rosenberg. Jak tak dalej pójdzie, to może dziś stąd wyjdziecie. Na razie bardzo Wam dziękuję.
Po wyjściu Rosenberga Antoni uśmiechnął się do siebie. Tego Petri nie może zignorować. Ma świadka, który pomoże mu kontynuować śledztwo.
Swoją drogą jak to możliwe, żeby Karpieluka przy pensji przodownika było stać na własny automobil?
Antoni darował sobie przesłuchanie Wolańskiego. Zostawił to Włodkowicowi. Woźnego nie trzeba już trzymać w areszcie. Facet dał mu praktycznie na tacy podejrzanego. Uradowany poszedł do naczelnika, który niechętnie przyznał, że sprawa nie jest zamknięta.
Zajączkowski był tak podekscytowany swym odkryciem, że postanowił zostać na noc na komisarjacie. Ocknął się nad ranem. Na wieszaku zauważył długi jasny prochowiec i kapelusz z szerokim rondem.
- Cześć Feliks – powitał Karpieluka.
Kolega zerwał się, jak rażony piorunem. - Aaa to Ty, cześć. Aleś mnie przestraszył.
- A coś Ty taki zamyślony?
- Nic takiego. Po prostu jestem trochę zmęczony.
- Dobra, to trzymaj się. Ja muszę dopilnować śledztwa. Niebawem je zamkniemy.
- To świetnie – głos Karpieluka nie zabrzmiał przekonująco.
Antoni przed końcem pracy przebrał się w cywilne ubranie i czekał, aż kolega opuści komisarjat. Tak, jak przypuszczał, Feliks dwie przecznice dalej wsiadł do CWS-a. Nie chciał, żeby ktoś zobaczył, że ma taki wóz. Antoni już wcześniej umówił się z Kondziołkiem. Drynda ruszyła więc w ślad za automobilem.
Po 10 minutach jazdy zatrzymali się w bezpiecznej odległości. Karpieluk zaparkował auto i wszedł do niewielkiej kamienicy. Zajączkowski postanowił zaczekać.
Na szczęście przodownik wkrótce opuścił budynek. Antoni wysiadł i po chwili wchodził już po schodach. Ostrożnie kroczył korytarzem. Nagle przystanął zdumiony. Na tabliczce z numerem 11 widniało nazwisko Karpieluk.
7.
Zapukał. Cisza. Spróbował ponownie.
- Kto tam? - odezwał się kobiecy głos.
- Dzień dobry. Tu Antoni Zajączkowski, starszy przodownik policji państwowej. Jestem dobrym kolegą Feliksa – to ostatnie było tak oczywistym łgarstwem, że musiał przełknąć ślinę, by je wypowiedzieć. - On potrzebuje pomocy.
Antoni grał va banque. Nie miał pojęcia, jakie relacje łączyły Karpieluka z tą kobietą.
- Proszę zaczekać. Zaraz otworzę – odezwała się ponownie.
Kiedy łańcuch został zdjęty i drzwi się uchyliły, Antoni przestąpił próg. Zobaczył piękną kobietę, może trzydziestokilkuletnią. Nosiła widoczne jeszcze ślady pobicia. Ktoś musiał nieźle sobie na niej użyć.
Wprowadziła go do salonu i wskazała fotel.
- Dobrze. W takim razie proszę powiedzieć, w jakie kłopoty wpadł mój brat.
Antoniemu drgnęła szczęka. Powoli zaczynał wszystko rozumieć.
- Jak to się stało? Mam na myśli Pani obrażenia.
- Chyba mieliśmy rozmawiać o Feliksie, czyż nie? To, co Pan ma przed sobą, nie powinno Pana interesować.
- Wręcz przeciwnie. Rozumiem, że ciężko Pani o tym teraz mówić...Ale właśnie dlatego jest ważne, by zrozumieć, co zrobił Feliks.
- Nic Pan nie rozumie! Feliks nie zrobił niczego, choć miał taki zamiar.
- Co takiego? - Antoni nie wierzył. - W takim razie jeszcze raz zapytam. Kto Pani to zrobił?
- Nie domyśla się Pan?! Teraz już wiem, po co Pan tu przyszedł! Chce Pan oskarżyć Feliksa o zamordowanie tego sukinsyna Wutzkego! On mi to zrobił! Tak! I Feliks chciał mnie pomścić! Przekonałam go jednak, żeby tego nie robił. I widać miałam absolutną rację. Dintojra sama po niego przyszła!
- To co robił w szatni Wutzkego po walce?
- Przecież mówiłam, że chciał się zemścić! Przekonywałam go na wszystkie sposoby, żeby tego nie robił. Wiem, że powinnam zgłosić to pobicie, ale się wstydziłam. Tak cholernie się wstydziłam!
Po chwili dodała już spokojniejszym tonem:
- Tego wieczoru...kiedy był ten mecz, Feliks pragnął zakończyć sprawę. Poszedł do niego po meczu. Chciał odpłacić mu za moją krzywdę, ale w porę się opanował. Po prostu mu nawrzucał. I tyle. Wyszedł z szatni, wrócił do domu.
Zajączkowski odezwał się po dłuższej chwili namysłu.
- Feliks to Pani powiedział?
- No pewnie. Nie mamy przed sobą tajemnic.
Policjant wstał.
- Dziękuję za Pani szczerość. Jeśli to prawda, zmienia to wiele w toczącym się śledztwie.
- No ja myślę. Już Pan widać spisał Feliksa na straty i chciał się pochwalić przymknięciem mordercy.
Zajączkowski tego nie skomentował. Na zewnątrz odetchnął. Uświadomił sobie, że nawet nie zapytał, jak ma na imię. Może jeszcze kiedyś przyjdzie okazja.
8.
Antoni miał mętlik w głowie, kiedy wrócił do domu. Kobieta była przekonująca, ale on wierzył w winę Karpieluka. Zresztą po co woźny miałby łgać?
Nagle coś przyszło mu do głowy. Jest dobry sposób na sprawdzenie wersji siostry Feliksa.
Nie było późno. Rosenberg pewnie siedzi jeszcze w pracy.
20 minut później był już na Gdańskiej. Wszedł do środka. Cisza. Nagle usłyszał kroki na korytarzu i ujrzał plecy oddalającego się mężczyzny. Posturą przypominał woźnego.
- Hej, Panie Rosenberg! Musimy porozmawiać!
Jarema nawet się nie odwrócił. Pobiegł w kierunku dużej sali.
Zajączkowski zaklął siarczyście i rzucił się za nim w pogoń, która nie trwała długo.
Złapał woźnego za ramię i potrząsnął nim mocno.
- Dokąd to się tak spieszymy Panie Rosenberg? Gadajcie, tylko teraz prawdę.
- To nie tak Panie policyjancie...
- A jak?! Ten facet w prochowcu, co go widzieliście, jak wchodził do szatni Wutzkego...On nic mu nie zrobił. Tylko rozmawiali i mam na to świadka! - Antoni postanowił zagrać va banque, licząc na to, że woźny się złamie. Oczywiście jeśli siostra Karpieluka mówiła prawdę.
Nastała chwila ciszy. Jarema nerwowo zagryzał dolną wargę.
- Dobrze, powiem jak było.
Antoni zaprowadził woźnego na Garncarską. Zamknięto go w celi, a starszy przodownik obwieścił Kwapiszowi koniec sprawy. Petriego i Malkowitza akurat nie było, musieli w jakiejś ważnej sprawie jechać do Łodzi.
Usiadł przy biurku. Karpieluka nigdzie nie było.
Nagle do pokoju wpadł zdyszany posterunkowy Głąb.
- Panie przodowniku, proszę szybko za mną. Petri i jego zastępca wrócili z Łodzi. Mają wyniki daktyloskopii ze stolicy.
- I co? Pasują do kogoś?
- Chyba tak!
W gabinecie siedzieli Kwapisz, Petri, Malkowitz i Fijałkowski.
- Siadaj Antoni – Kwapisz nie tracił czasu. - Oto wyniki ekspertyzy daktyloskopijnej z Warszawy. Okazało się, że w bazie Centralnej Registratury mają odciski zgodne z tymi pobranymi z parapetu.
- Właśnie – kontynuował Petri. - Sprawca zostawił zaledwie kilka odcisków, więc było mało prawdopodobne, by je z czymś mogli porównać. Ale… - wskazał na swego zastępcę.
- Mają już nową kartę daktyloskopijną do rejestracji jednopalcowej. W teorii oznacza to, że nawet jeden odcisk powinien wystarczyć, by go sprawdzić w ich zbiorach. Wiadomo, że to jeszcze nie działa bez zarzutu, ale w tym wypadku mieliśmy wyjątkowe szczęście. Okazało się, że pozostawione linie papilarne są zgodne z danymi z Registratury. Należą do Lidii Wutzke.
- To jakaś rodzina naszego boksera? - spytał Antoni.
- Właśnie – podjął Petri. - Okazuje się, że był żonaty, choć krótko.
- Ale my już mamy sprawcę. Rosenberg przyznał się do zabicia Wutzkego. Zadał mu cios w brzuch. Nie potrafił tylko wskazać, gdzie jest narzędzie zbrodni.
- Wiem Antoni, ale nie możemy zignorować ekspertyzy daktyloskopijnej. Oznacza ona, że prawdopodobnie ktoś jeszcze był w szatni po walce.
- W takim razie musimy znaleźć jego byłą żonę.
- Tak, tylko nie mogliśmy nigdzie dotrzeć do informacji o jej poprzednim nazwisku. Być może wróciła do panieńskiego.
- Taak – głośno zastanawiał się Antoni. - Dobrze, sprawdzę to. - To mówiąc, podziękował i wyszedł. Wprawił tym zebranych w nieliche osłupienie.
9.
Starszy przodownik złapał woźnicę Kondziołka na mieście. Pojechali na Kazimierza.
Antoni wszedł na górę i zapukał.
- Kto tam?
- Pani Lidio, proszę otworzyć. To ja Antoni Zajączkowski.
Szczęknął łańcuch i policjant wszedł do środka.
- Chyba ostatnio się Panu nie przedstawiłam?
- Tak, ale ja już znam Pani imię. I nazwisko po mężu.
Kobieta zbladła i usiadła na krześle.
Na komisarjacie Zajączkowski spotkał Karpieluka.
- Antoni, ty skurwielu, ona jest niewinna! Przecież woźny się przyznał!
- Jej odciski były na parapecie. Wysłano je do Warszawy. Były w bazie Centralnej Registratury. Figurowała tam pod nazwiskiem męża.
- Łżesz!
- Przyznała się, że weszła do szatni – ciągnął niewzruszonym głosem Antoni. - Zobaczyła rannego Wutzkego. Żył. I byłby przeżył, gdyby go nie dobiła.
Feliks zaklął, po czym jego pięść wylądowała na szczęce Antoniego. Ten zerwał się i ruszył na kolegę, krwawiąc obficie.
Na szczęście w pobliżu był Głąb z Malkowitzem, którzy opanowali sytuację.
- Jeszcze dostaniesz za swoje! Będę Cię miał na oku!
- Ty lepiej martw się o siebie. Nie zdradziłeś, że byłeś u ofiary po walce. To podpada pod utrudnianie śledztwa – wściekle rzucił Antoni.
Karpieluk szarpnął się jeszcze, ale zjawił się Fijałkowski i razem z Głąbem poskromili miotającego się przodownika.
Antoni wiedział, że zyskał zaciekłego wroga i musi mieć się na baczności.
- A niech to! Żeby nie ta nowoczesna technika, to tak szybko nie zamknęlibyśmy śledztwa – pomyślał opadając na fotel, na którym stał już kubek czarnej. (Marcin Jaworski)
1 Policja państwowa była formacją wzorowaną na wojsku (przyp. autora).
2 Kal. 7,62 mm (przyp. autora).
3 Na mocy ustawy Policja Państwowa przejęła zadania i kompetencje Milicji Ludowej i Policji Komunalnej, utworzonych na przełomie 1918 i 1919 roku (przyp. autora)
4 Ojcem pabianickiego boksu, jak również jednym z pionierów tego sportu, był Eugeniusz Nowak; olimpijczyk, który wraz z kilkoma kolegami reprezentował ojczyznę na igrzyskach w Paryżu. Szkolił pierwszych bokserów w Łodzi i Pabianicach. Z jego inicjatywy powstał Łódzki Klub Bokserski. To spod jego ręki wyszły późniejsze sławy polskiego ringu, Gerbich i Konarzewski (przyp. autora).
5 Święty Krzyż – tam w czasach 20-lecia funkcjonowało ciężkie więzienie, zwane także “Polskim Alcatraz” (przyp. autora); Pajda – w gwarze więziennej - kara 10 lat pozbawienia wolności (przyp. autora)