www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Silva rerum

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Stanisław Misiek to baczny obserwator zmieniającego się otoczenia. Swoimi spostrzeżeniami dzielił się z czytelnikami Mojego Miasta w latach 2009-2012.

Chałson

Już w latach 20. ubiegłego wieku kursowały autobusy na trasie Pabianice-Łask. Firma pana Michalskiego posiadała kilka nie pierwszej młodości samochodów, które po zebraniu się pewnej liczby pasażerów odjeżdżały spod Zamku. Autobusy jechały ul. Zamkową do dworca PKP i dalej do Łasku. Linia nie posiadała rozkładu jazdy i przystanków. Pasażerowie gromadzili się zazwyczaj na skrzyżowaniach przecznic z ul. Zamkową i Łaską, a autobus zatrzymywali skinieniem ręki. Kursy powrotne z rynku w Łasku odbywały się tak długo, dopóki byli chętni.

Z powyższego widać, że wyprawa do pobliskiego Łasku mogła zabierać dość dużo czasu. Podobne rozwiązania stosowane są i w naszych czasach. Kilka lat temu jechałem busem z Zakopanego do Doliny Kościeliskiej. Trasa nie posiadała rozkładu jazdy, przystanków, a odjazdy odbywały się po zebraniu kompletu pasażerów. Funkcjonowała bardzo sprawnie. Czy podobnie sprawnie funkcjonowała linia pana Michalskiego? Chyba tak. Pabianice miały więc w latach 20. ubiegłego stulecia namiastkę autobusowej komunikacji miejskiej – autobus jechał przez miasto jego główną arterią komunikacyjną.

Linia ta przetrwała prawdopodobnie do 1934 r. kiedy to spółka ŁWEKD (Łódzkie Wąskotorowe Elektryczne Koleje Dojazdowe), dotychczasowy właściciel linii tramwajowych, uruchomił komunikację autobusową. Nowoczesne autobusy rozpoczęły kursy na trasie Łódź-Pabianice-Łask-Sieradz. Prawdopodobnie były to autobusy francuskiej firmy Chauson, przez pabianiczan zwane „chałsonami”. Podobno były w kolorze niebieskim – dół i kremowym – góra. Z czarno- białych fotografii trudno wywnioskować, czy to prawda.

Nowa linia autobusowa, podobnie jak jej poprzedniczka, nie była linią typowo miejską.

W okresie międzywojennym funkcjonowały też w Pabianicach „dalekobieżne” linie autobusowe do Kalisza, Częstochowy, Bełchatowa i Wielunia. Jednak prawdziwa miejska komunikacja autobusowa powstała dopiero w 1972 r. 19 lipca tegoż roku odjechał sprzed dworca PKP autobus linii 1 (PKP – ul Sikorskiego). Specjalnie udekorowany na tę okazję pojazd zabrał w swój pierwszy kurs przedstawicieli władz miasta, dyrekcji MPK i zwykłych pasażerów. Był to polski autobus „Jelcz” produkowany na licencji czeskiego Karosa. Nie nadawał się on specjalnie do komunikacji miejskiej. Posiadał tylko dwa wejścia, mało było miejsc stojących, tak potrzebnych pasażerom jadącym na krótkich dystansach. Pamiętam, że kilkakrotnie w godzinach szczytu utknąłem w zatłoczonym autobusie, nie mogąc z niego wysiąść na żądanym przystanku. W następnych latach powstawały kolejne linie obejmujące swoim zakresem pabianickie dzielnice. Dzisiaj komunikacja miejska wyposażona jest w nowoczesne autobusy przystosowane do komunikacji miejskiej. Nowoczesne są rzeczywiście, tylko nie mogę zrozumieć, dlaczego niektóre z nich proponują pasażerom dziwną usługę. Po zatrzymaniu się na przystanku i otwarciu drzwi podłoga autobusu podnosi się do góry, utrudniając pasażerom wejście. Śmiesznie to wygląda, ale ogólnie trzeba powiedzieć, że podróżuje się teraz o wiele wygodniej, niż w „Jelczach” i ich następcach „Ikarusach”.

Berlinka

Pierwszy na świecie elektryczny tramwaj pojawił się na ulicach Berlina w 1881 r. Do Pabianic przyjechał z Łodzi dwadzieścia lat później. Konsorcjum, które powstało w Łodzi w 1899 r. przystąpiło do budowy i eksploatacji linii tramwajowych do Lutomierska, Zgierza i Pabianic. Budowa linii tramwajowej do naszego miasta trwała rok, a 17 stycznia 1901 r. o godz. 14.25 pierwszy tramwaj wyjechał z dzisiejszego placu Reymonta w Łodzi i dotarł do Pabianic, gdzie w okolicach ul. Kaplicznej, była krańcówka. Czas przejazdu wynosił ok. 35 minut, jednak regularne kursy w latach późniejszych zajmowały trochę więcej czasu. I tu ciekawostka. Dwukonna dorożka pokonywała trasę do Łodzi trochę szybciej, ale była droższa.

W 1905 r. linię wydłużono do Zamku. Ciekawe, jaka była reakcja pabianiczan na ten nowoczesny środek transportu. Przesiadka z transportu konnego na elektryczny tramwaj musiała robić duże wrażenie. Pierwsze tramwaje przyjeżdżające do Pabianic produkowane były w Berlinie i stąd wzięła się nazwa „berlinka”, której używali tramwajarze. Berlinka była konstrukcji drewnianej z otwartymi pomostami, z których poprzez rozsuwane drzwi wchodziło się do wnętrza, gdzie były długie drewniane ławy dla pasażerów. Pasażerowie siedzieli więc zawsze bokiem do kierunku jazdy. Załogę tramwaju stanowili umundurowani: motorniczy i konduktor. Konduktor pobierał opłaty i informował o nazwie zbliżającego się przystanku.

W 1923 r. linię tramwajową ponownie przedłużono, tym razem aż do dworca kolejowego. I tak pabianiczanie otrzymali pierwszy, zmechanizowany środek komunikacji miejskiej biegnący przez całe miasto. Czy był to drogi, czy tani środek transportu? Trudno powiedzieć. Zmieniały się czasy, pojawiały się ruble, marki i wreszcie złoty – zupełnie różny od tego po drugiej wojnie światowej. Tramwaje czy też linie tramwajowe w Pabianicach nie miały numerów, a jedynie tabliczkę z nazwą miejscowości docelowej. Znany wszystkim pabianiczanom nr „41” pojawił się dopiero po drugiej wojnie światowej, w 1947 lub 48 r. Poznałem tą linię dość dobrze w latach 60. i 70. Był to tani i, oprócz godzin szczytu, dość wygodny środek transportu. Czasami bywało jednak niebezpiecznie. Wagony tramwajowe w tamtych czasach nie posiadały automatycznie zamykanych drzwi i w godzinach szczytu wisiały na nich „winogrona” pasażerów, przeważnie mężczyzn. Czasem dochodziło do wypadków. Natomiast podróży do Łodzi nie wspominam mile. Kilkadziesiąt minut na stojąco w zatłoczonym, trzęsącym się i hałasującym wagonie powodowało, że wyjazdy (przeważnie na zakupy) ograniczałem do minimum. Po powrocie z zatłoczonej i śmierdzącej spalinami samochodowymi Łodzi, pabianickie centrum wydawało mi się oazą spokoju, mimo i tak już sporego ruchu samochodowego. Tyle w skrócie o początkach komunikacji tramwajowej w naszym mieście, której już przed wojną zaczęła wyrastać, na razie bardzo nieśmiało, konkurencja w postaci komunikacji samochodowej.

Stacja benzynowa

5 sierpnia 1888 r. pani Bertha Benz udała się w podróż z Manheim do Pforzheim (Niemcy). Prowadziła osobiście samochód skonstruowany przez jej męża, słynnego później Karla Benza. Po drodze zatrzymała się w miejscowości Wiesloch, aby w miejscowej aptece kupić benzynę i kontynuować podróż. Apteki prowadziły wówczas także sprzedaż różnych produktów chemicznych, w tym benzyny. W ten sposób apteka ta stała się pierwszą na świecie stacją benzynową. Pierwszy raz bowiem dokonano tankowania podczas podróży. Pierwsze stacje benzynowe, w dzisiejszym rozumieniu, powstały w USA -1907 r., w Europie – na początku lat 20. ubiegłego wieku, w Polsce, w Poznaniu -1925 r. Pierwsza stacja benzynowa w Pabianicach została otwarta w końcu 1926 r. Znajdowała się na Starym Rynku nieopodal wylotu ul. Warszawskiej. Prowadził ją B. Nowicki. Tankowanie odbywało się do kanistrów, a następnie wlewano paliwo do zbiornika samochodu. Druga stacja znajdowała się przy ul. Kilińskiego, naprzeciwko dzisiejszego domu handlowego „Trzy Korony”.

Bryczka

Bryczka to „czterokołowy pojazd zaprzęgowy, lekki, odkryty, resorowany, od XVII w. często używany w Polsce, na wsi w celach gospodarczych i komunikacyjnych”. Zwana także resorką służyła do przewozu 6-8 osób i bagażu. Bryczka była popularnym środkiem komunikacji używanym w Pabianicach już w XIX w. Od chwili uruchomienia w 1901 r. linii kolejowej Łódź-Kalisz, przechodzącej przez zachodnie peryferie miasta, resorki służyły, obok dorożek, do przewozu pasażerów i bagażu do stacji kolejowej (od Zamku, gdzie była krańcówka linii tramwajowej, ok. 2,5 km). Funkcję komunikacji miejskiej pełniły resorki aż do połowy lat 20., kiedy to przedłużono linię tramwajową od Zamku do stacji kolejowej. Jednak pomimo uruchomienia linii tramwajowej przez miasto, był to w okresie międzywojennym bardzo popularny pojazd konny, zwłaszcza dla mieszkańców Starego Miasta, wśród których duża część miała rolę uprawną i „trzymała” konia. Resorka (jedno- lub dwukonna) używana była nie tylko w codziennej komunikacji czy transporcie, ale również w celach rekreacyjnych. W ciepłe, wiosenne niedziele i święta organizowano rodzinne wyjazdy za miasto zwane „majówkami”. Oryginalna bryczka miała drewniane koła obite stalowymi obręczami lub pokryte twardą gumą dla zmniejszenia hałasu podczas jazdy po brukowanych ulicach. Koła samochodowe stosowano już w latach 30. ubiegłego wieku, w celu zmniejszenia hałasu i poprawienia komfortu jazdy. Dzisiaj bryczki używane są jedynie w celach rekreacyjno-turystycznych i podczas świąt ludowych, takich jak dożynki i święcenie pól.

Chorągiewka

Chorągiewka wietrzna (wiatrowa) tzw. wietrznik znana była już w średniowieczu. Umieszczona na wieży kościelnej lub ratuszowej wskazywała kierunek wiatru i informowała o dacie powstania budowli. W XIX w. i w pierwszej połowie XX w. istniał zwyczaj umieszczania na budynkach „chorągiewek” ozdobnych. Była to metalowa blacha, nieraz bogato zdobiona, na której umieszczano rok budowy domu. Blacha z datą była przymocowana do metalowego masztu, który mocowano w widocznym miejscu na dachu budynku. Takie „chorągiewki” umieszczano zazwyczaj na domach – pałacykach zamożnych właścicieli. Do dnia dzisiejszego zachowała się w Pabianicach jedna(?) ”chorągiewka”. Znajduje się ona na domu Józefa Stano z 1934 r. – ul. Moniuszki 29. Przymocowana jest na stałe do masztu i nie pokazuje kierunku z którego wieje wiatr. Inna „chorągiewka” zdobi budynek dawnych Zakładów Przemysłu Jedwabniczego przy ul. Moniuszki 14. Nie posiada ona jednak daty, a pełni jedynie funkcję zdobniczą.

Telefon

Historia pabianickich telefonów jest związana ze zbudowaną w 1881 r. stacją telegraficzną, która zapewniała pabianickim fabrykantom połączenie z Łodzią. W 1886 r. z firmy R. Kindler przeprowadzono pierwszą rozmowę telefoniczną, wykorzystując istniejącą już trakcję telegraficzną. Było wówczas w mieście siedem aparatów telefonicznych. W miarę upływu lat abonentów przybywało i w 1928 r. było ich już 240. Połączeń dokonywano wtedy za pomocą ręcznych central obsługiwanych przez telefonistki.

Instrukcja obsługi pierwszych telefonów nakazywała: zakręcić korbką (w późniejszych aparatach wystarczało nacisnąć przycisk) mówiąc do mikrofonu poprosić numer abonenta, następnie zdjąć słuchawkę z aparatu, przyłożyć do ucha i czekać na połączenie.

Pierwsze telefony nie wzbudzały entuzjazmu, ponieważ trudno było przyzwyczaić się do rozmowy z kimś, kogo się nie widzi. W 1914 r. rozpoczęto przygotowania „telefonów do użytku ogólnego”. Szybkość połączeń ułatwiały centrale półautomatyczne, a później automatyczne (w Pabianicach 1955 r.). Wkrótce pojawiły się budki telefoniczne. W pierwszej powojennej książce telefonicznej (1946 r.) można znaleźć następujące ostrzeżenie: „Podczas burzy telefonować nie należy”.

Dzisiejszy, „służący do gadania”, telefon komórkowy zabił trochę urok dawnej rozmowy telefonicznej. Jako ciekawostkę można dodać, że po zakończeniu wojny, pabianicką ręczną centralę telefoniczną (800 numerów) przekazano zniszczonej Warszawie. W jej miejsce zainstalowano mniejszą. Po kilku latach, kiedy Warszawa dorobiła się już własnych central, pabianicka wróciła do naszego miasta.

Barierki

Barierki wystawowe powszechnie stosowane były w całej Polsce w końcu XIX w. i w latach międzywojennych. Służyły do ochrony okien wystawowych sklepów przed przypadkowym stłuczeniem szyb. Były to zazwyczaj metalowe rury, odpowiednio wygięte i wmurowane przed oknem wystawowym na wysokości nieco powyżej 1 metra. Niekiedy barierki wystawowe były bardzo ozdobne. Zależało to od „zamożności” sklepu. Okna wystawowe sklepów musiały zainteresować przechodniów, zmusić ich do zatrzymania przed wystawą i zachęcić do kupna. W okresach przedświątecznych przed wspaniale urządzonymi wystawami gromadzili się przechodnie oglądający bogactwo towarów oferowanych do sprzedaży. Stąd konieczność ochrony szyb w oknach wystawowych. Po II wojnie światowej zwyczaj umieszczania barierek przed wystawami począł zanikać. Sklepy w większości przestały być prywatne, a i oferta towarów do sprzedaży nie była zbyt wielka. W 1980 r. było w Pabianicach ok. 30 barierek chroniących wystawy.

Kamienni lokaje

Mniej lub bardziej okazałe strzegą niektórych bram. Dawniej były bardzo praktycznym elementem ochronnym. Dziś pełnią jedynie funkcję ozdobną. Trochę niedocenianą, bo przecież to też są zabytki.

Pachołki bramne i odboje to elementy tzw. małej architektury znikającej powoli z naszego miasta. To kamienne lub metalowe słupki wmurowane lub wkopane w ziemię przy narożnikach bram. Kiedyś chroniły narożniki bram przed uszkodzeniem przez wjeżdżające pojazdy. Często były bardzo ozdobne i świadczyły o zamożności właściciela budynku. Najstarsze i najskromniejsze to odpowiedniej wielkości i kształtu polne kamienie. Stawiane były w XIX i na początku XX wieku. W transporcie towarów dominowały wtedy wozy z zaprzęgiem konnym. Jeżeli tylne koło wozu wjeżdżającego w bramę ścinało zakręt i za bardzo zbliżało się do narożnika bramy, wówczas trafiało na skośnie ustawiony pachołek i obsuwając się po nim, nadrzucało wóz w kierunku osi bramy. W końcu XIX wieku, w dobie secesji i eklektyzmu, pachołki przeżywały rozkwit – były najbardziej ozdobne. Niektóre zakończone były główkami, na których rozpinano łańcuch zapobiegający przed wjazdem i wstępem osób niepożądanych.

Pachołki zmniejszały również szerokość bramy o kilkadziesiąt centymetrów, zabezpieczając tym samym ściany bram przed wystającymi piastami kół. W tym celu stawiano też po obu stronach podcieni bramy stopnie, które, razem z pachołkami, określały szerokość użytkową bramy. Stopień ten chronił również pieszego, który stojąc na nim, przepuszczał przejeżdżający wóz. W bramie wjazdowej kamienicy z 1912 r. przy ul. Kościuszki 18 znajduje się taki właśnie stopień. Podobne stopnie znajdują się w bramach kamienic przy ul. Zamkowej 37 i ul. św. Jana 4 – Urząd Stanu Cywilnego. W niektórych bramach, aby wyciszyć turkot wjeżdżających pojazdów stosowano bruk z drewnianej kostki. Nie wiem, czy w Pabianicach zastosowano gdzieś takie rozwiązanie.

Najbardziej okazałe i rozpoznawalne pachołki w naszym mieście znajdują się w bramie wjazdowej kamienicy przy ul. Zamkowej 37. To jedyne pachołki w mięście przedstawiające krasnala. Pozostałe to różnego rodzaju przeważnie stożkowate bryły. Do najciekawszych zaliczyłbym kamienne pachołki przy ul. Piotra Skargi 27, Warszawskiej 6, Kościuszki 18, Skłodowskiej 6 i św. Jana 4.

W 1981 r. pachołki strzegły czterdziestu pabianickich bram. Ile z nich przetrwało do dziś?

Magiel

Magiel to urządzenie służące do wygładzania wypranej bielizny pościelowej i tkanin. Stosowany powszechnie w XIX w. aż do połowy XX. Istniały magle ręczne i mechaniczne. Ręczne maglownice używane były powszechnie na wsiach, rzadziej w miastach. Maglownica składała się z drewnianego wałka i karbowanej deski wykonanych z twardego drewna: dębu lub buka. Na wałek nawijano jedną sztukę zwilżonej uprzednio bielizny (prześcieradło, poszwę, obrus lub rzadziej koszulę). Karbowaną deskę trzymaną za rączkę przykładano karbami do wałka i mocno przyciskając drugą ręką toczono wałek po powierzchni stołu. Kilkakrotne przewałkowanie nawiniętej na wałek bielizny dawało efekt zbliżony do prasowania – prostowało i wygładzało. Maglownice ręczne, wypierane z miast przez magiel mechaniczny już w latach 30. ubiegłego wieku, używano jedynie na wsiach.

Zamiast opisanych wyżej maglownic stosowano czasami prasy do bielizny. Były to dwie deski, między które wkładano bieliznę i ściskano je śrubami. W miastach, w bogatszych domach używano także ręcznych maglownic, które z wyglądu przypominały wielkie wyżymaczki. Ręczne maglownice wyparł z użycia bardziej wydajny, początkowo ręcznie napędzany, potężnych rozmiarów magiel mechaniczny.

Użytkowanie tego dużego, ciężkiego urządzenia wymagało osobnego pomieszczenia. Ręczny napęd odbywał się poprzez kręcenie korbą, która wprawiała w ruch skrzynię obciążoną dużymi kamieniami. Skrzynia przesuwała się w drewnianej ramie, swoim ciężarem przygniatając dwa drewniane wałki, na które nawinięta była bielizna uprzednio skropiona wodą. Owijanie bielizny wokół drewnianych wałków i jej zwilżanie odbywało się na specjalnym stole. W celu wyeliminowania uciążliwego kręcenia korbą, w końcu lat 30. ubiegłego wieku, do napędu magla zaczęto stosować silnik elektryczny. Opłata za korzystanie z magla zależała od ilości zmaglowanych wałków. Pamiętam, że podczas mojej pierwszej wizyty w maglu z niepokojem patrzyłem na olbrzymią skrzynię, która niebezpiecznie zbliżała się do ściany grożąc katastrofą. Jednak posłusznie zatrzymała się kilka centymetrów od niej i rozpoczynała powolny ruch w przeciwnym kierunku. Kiedy pomagałem nieść kosz z bielizną, zawsze zastanawiałem się dlaczego bielizna po zmaglowaniu wydaje się cięższa niż przed. Takie odczucie było chyba efektem zmęczenia po kręceniu korbą wprowadzającą w ruch to olbrzymie urządzenie. Magiel – w sensie pomieszczenia, w którym odbywa się maglowanie – był źródłem miejscowych plotek. W latach 80. ubiegłego wieku, działający lub nie magiel, można było znaleźć w Pabianicach w jedenastu miejscach. Dzisiaj (2011 r.) są podobno jeszcze dwa działające.

Pranie

Problem prania w większości pabianickich domów rozwiązuje pralka automatyczna. Niby automatyczna, ale podczas obsługi wymagająca pewnej wiedzy. Kobiety posiadły ową wiedzę w sposób doskonały. A jak było z praniem dawniej? Z dzieciństwa pamiętam duży, wiklinowy kosz, do którego składało się „brudy” przeznaczone do prania. Następnym etapem było moczenie bielizny w specjalnej wanience z blachy ocynkowanej. Wanienka ta służyła również do płukania upranej bielizny. Następnie, przed praniem właściwym, gotowano bieliznę w specjalnym kociołku. Jego dno przykrywała dziurkowana wkładka chroniąca pranie przed przypaleniem. Do mieszania służyła drewniana łopatka. Następnym etapem było pranie ręczne, które odbywało się w balii, do której wstawiano metalową tarę. Drewniany kołek w dnie balii służył do spuszczania wody. Pranie odbywało się przez pocieranie bielizny o tarę. Środkiem piorącym była kostka szarego mydła z odciśniętym na niej wizerunkiem jelenia. Po praniu bieliznę płukano i odsączano przy pomocy ręcznej wyżymaczki. Suszenie odbywało się na strychu zwanym ”górą” lub w pogodne dni na sznurach rozpiętych na podwórzu. Kobiety często brały urlop w pracy, aby podołać tym wszystkim czynnościom. W latach 60. Pojawiła się elektryczna pralka, wirnikowa „Frania”, która w gospodarstwach domowych złagodziła trochę „horror prania”. Dziś pranie sprowadza się do naciśnięcia kilku guzików w pralce automatycznej. Jednak naciskanie owych guzików stanowi dla wielu mężczyzn ogromne wyzwanie.

Gołębnik

Hodowlą gołębi zajmowano się już w starożytności. W średniowieczu hodowane w specjalnych gołębnikach dostarczały smacznego i delikatnego mięsa. W końcu XIX w. powszechne hodowanie gołębi poczęło zanikać, ale przetrwało w dworach, a także w miastach, zwłaszcza na ich peryferiach. Hodowano je również w celach „sportowo-wyścigowych” i jako gołębie pocztowe. W Pabianicach hodowla gołębi przetrwała na obrzeżach miasta. Bardzo często (2012 r.) można je zobaczyć w pogodne dni nad niebem Młodzieniaszka. Hodowla gołębi nie znalazła miejsca w nowych osiedlach mieszkaniowych, z których zniknęły podwórka stanowiące zaplecze domu. Najprostsze gołębniki, które przetrwały do dziś to siatkowe klatki umieszczane na niskich budynkach gospodarczych, przeważnie komórkach. Bardziej zamożni hodowcy stawiali wolnostojące budki zwieńczone wieżyczką z otworami, przez które gołębie wchodziły do środka. Dwa tego typu gołębniki przetrwały w naszym mieście do lat 80. ubiegłego wieku. Jeden przy ul. Kilińskiego, drugi przy ul. 20 Stycznia w Sereczynie.

Kapusta

Zwyczaj przygotowywania kapusty na zimę istniał w całej Polsce od bardzo dawna, prawie we wszystkich gospodarstwach domowych, zarówno w mieście jak i na wsi. W tym celu należało odpowiednio przygotowane głowy kapusty poddać procesowi kiszenia w drewnianych beczkach lub kamionkowych garnkach. Podstawową czynnością przygotowawczą było poszatkowanie główek kapusty przy pomocy wielkiej szatkownicy zwanej popularnie „heblem”. Październik to miesiąc, w którym rozpoczynano ”kładzenie kapusty”. Jeszcze nie tak dawno można było spotkać na ulicach Pabianic mężczyzn dźwigających wielkie i ciężkie szatkownice. Towarzyszące im kobiety niosły drewnianą skrzyneczkę, do której wkładano kapustę podczas szatkowania. Poszatkowaną kapustę wsypywano do uprzednio wyparzonej beczki i ubijano drewnianym tłuczkiem. Innym sposobem ubijania było deptanie kapusty nogami w białych skarpetkach lub bez. Często też deptano kapustę w gumowych butach. Ubitą w beczce kapustę przykrywano odpowiednio przyciętymi deseczkami, obciążano wymytym, dużym kamieniem i całość przykrywano bawełnianą tkaniną. W latach 70. ubiegłego wieku zwyczaj kiszenia kapusty zaczął powoli zanikać. Dzisiaj (2011 r.) w niektórych gospodarstwach „kładzie się” kapustę, ale już z pominięciem szatkowania. Poszatkowaną kapustę można kupić na targu w dużych foliowych workach. Pamiętam, że w dzieciństwie ”chętnie” pomagałem rodzicom w „kładzeniu kapusty”. Do szatkownicy mnie nie dopuszczano ze względów bezpieczeństwa, ale ubijanie kapusty drewnianym tłuczkiem należało do mnie – przynajmniej na początku. Zajęcie to w miarę upływu czasu stawało się ciężkie i monotonne. Pamiętam także moje niedowierzanie, że do tak małej beczki musi zmieścić się ogromna góra poszatkowanej kapusty. Jednak zmieściła się, jak co roku.

Pocztówka dźwiękowa

Pocztówki dźwiękowe pojawiły się w Pabianicach w początku lat 60. ubiegłego wieku. Był to rodzaj płyty gramofonowej, w której standardowa pocztówka – widokówka stanowiła podłoże plastikowego „nośnika”. Tłoczono na nim analogowy zapis, przeważnie muzyczny. Był to odpowiednik popularnego w owych czasach singla. Pocztówki zawierały tylko jedną piosenkę odtwarzaną z prędkością 45 obr./min. Wypełniały one lukę, która powstała w wyniku niemrawej i mało elastycznej działalności państwowych firm fonograficznych. Prywatni producenci pocztówek dźwiękowych, nie zważając na prawa autorskie, wydawali na bieżąco nowe piosenki pojawiające się na rynku. Głównymi odbiorcami byli młodzi ludzie, dla których pocztówka była nieodłącznym elementem prywatek. Z czasem na rynku pojawiły się większe pocztówki, które zawierały dwa utwory muzyczne. Ich zestawienie było często zupełnie przypadkowe. Jakość tych nagrań pozostawiała wiele do życzenia. Kres pocztówek dźwiękowych to przełom lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Coraz bardziej popularne stawały się magnetofony szpulowe, a także kasety magnetofonowe.

Pocztówki dźwiękowe kupowałem w prywatnym sklepiku przy ul. Moniuszki, nieopodal rynku. Jednak bardziej popularny był sklepik „U głuchego” przy ul. Kilińskiego (dziś stoi w tym miejscu SDH). Pamiętam katalog z tego sklepu, zwykły zeszyt, w którym odręcznym pismem spisano tytuły piosenek z pocztówek. Postrzępione od częstego przeglądania kartki i częściowo nieczytelne pismo nie przeszkadzało w odnalezieniu ulubionej piosenki. W 1983 r. pojawiły się pierwsze płyty kompaktowe. Dziś popularne są mp3, które oferują nieporównywalną jakość i mają wiele innych zalet. Jednak te nowoczesne nośniki plików dźwiękowych, bez szumów i trzasków nie mają pewnie duszy.

Figura

W kwaterze 5. cmentarza katolickiego w naszym mieście znajduje się grób małżonków Kacpra i Barbary z Królikiewiczów Garzyńskich. Pomnik na grobie żony postawił mąż w 1889 r. Ładny, z figurą Matki Boskiej na cokole, przetrwał do naszych czasów. Niedawno został odnowiony dzięki staraniom i zebranym funduszom przez Zjednoczenie Pabianickie. Kacper (1827-1908) i Barbara (1822-1889) Garzyńscy byli ofiarodawcami części gruntu pod powiększony w 1852 r. cmentarz. Również figura Matki Boskiej przy kościele św. Mateusza i św. Wawrzyńca została przez nich ufundowana jako akt dziękczynny za uratowanie rodziny w czasie epidemii cholery. Na koniec prośba do Zjednoczenia Pabianickiego, aby w wydawanych ,przez siebie ulotkach nie mylono pomnika Klemensa i Elżbiety Garzyńskich z kwatery 2-D-25 z niedawno odnowionym pomnikiem Kacpra i Barbary Garzyńskich z kwatery 5-S.

***

Historia kościoła Najświętszej Marii Panny Różańcowej rozpoczyna się od powstania Komitetu Budowy Nowego Kościoła w 1898 r. Budowa i urządzanie nowej świątyni trwały bardzo długo. Dopiero w 1928 r. zakończono wyposażanie jej wnętrza. W tym samym roku przed kościołem ustawiono na cokole figurę Matki Boskiej, której fundatorami byli właściciele młynów – firma „Skupiński, Kwiram i Spółka”. Twórcą pomnika był znany rzeźbiarz Mieczysław Lubelski, autor m. in. pomnika Tadeusza Kościuszki w Łodzi i Pomnika Niepodległości w Pabianicach. Jak podają niektóre publikacje, była to figura Matki Boskiej Niepokalanego Poczęcia, tymczasem postać miała złożone ręce, co wskazywałoby, że była to Matka Boska Różańcowa (?). W czasie II wojny światowej, w nocy z 14 na 15 sierpnia 1940 r. Niemcy strzałami z pistoletu utrącili figurze głowę. Po zakończeniu wojny na cokole ustawiono nowa figurę Matki Boskiej. Współczesne publikacje nadal podają, że przed kościołem stoi rzeźba wykonana przez M. Lubelskiego. Jednak porównując zdjęcia, widać, że stojąca na cokole figura jest inna niż ta ustawiona w 1928 r.

Kościuszko

W 1917 r., w setną rocznicę śmierci Tadeusza Kościuszki wmurowano w ścianę południowego ryzalitu zamku tablicę i popiersie naczelnika. Popiersie umieszczono w specjalnie wykutej niszy, pod którą umieszczono tablicę z napisem, którego treść jest nieznana. Po 1925 r. popiersie Tadeusza Kościuszki zastąpiono innym. Zmieniono również na nową tablicę z napisem: „Naczelnikowi Tadeuszowi Kościuszce 1817-1917”. Kiedy i dlaczego dokonano tej zamiany, nie wiadomo. Przypuszczenia o zamianie wzięły się z porównania fotografii zamku z różnych lat. W czasie II wojny światowej Niemcy zniszczyli Pomnik Niepodległości i usunęli z elewacji zamku popiersie i tablicę. Nisza została zamurowana. W 1996 r. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” zgłosiło wniosek o powrót naczelnika na elewację zamku. Łódzki artysta Bogdan Wajberg wykonał rzeźbę, a w elewacji wykuto niszę. Do realizacji projektu jednak nie doszło ze względów estetyczno-historycznych. Krytykowano wygląd popiersia i apelowano, aby nie szpecić renesansowych murów współczesnymi przeróbkami. Popiersie Tadeusza Kościuszki znalazło miejsce w Gimnazjum nr 3, którego naczelnik jest patronem. (2012 r.)

Brama

Przykładem przemysłowej architektury z końca XIX w. jest dawna fabryka firmy Krusche i Ender (później Pamotex) przy ulicy Zamkowej 4. W budynku wzniesionym w 1881 r. mieściła się tkalnia i przędzalnia. Pabianiczanie nazywali fabrykę „wysoka” ze względu na monumentalne rozmiary tej budowli. Na uwagę zasługują wieżyczki wieńczące budynek przypominające średniowieczne blankowania murów obronnych. Wejście do fabryki odbywało się przez bramę, przy której znajdowała się portiernia. Ozdobna, metalowa brama z pachołkami przetrwała do naszych czasów. Odrapana, pogięta trzyma się jednak dzielnie. Brama ta ozdobiona stosowną scenografią „zagrała” w filmie „ Czerwone ciernie”. Akcja filmu w reżyserii Juliana Dziedziny rozgrywa się podczas rewolucji 1905 r.

Blachy wotywne

Kwadratowe lub prostokątne, przeważnie z nieporadnie wygrawerowanymi rysunkami i napisami. Wieszano je w kościołach lub przy wizerunkach świętych.

Latem 1980 roku odwiedził mnie ksiądz Lucjan Jaroszka z parafii staromiejskiej. Od dłuższego już czasu pisał kronikę parafii i często prosił mnie o wykonanie reprodukcji fotograficznych starych zdjęć i dokumentów. Tym razem przyniósł jakieś przedmioty i zaczął je rozkładać na biurku. Patrzyłem trochę zaskoczony, bo leżały przede mną blachy wotywne z ołtarza Matki Boskiej Zwycięskiej kościoła pw. św. Mateusza i Wawrzyńca w Pabianicach. Najstarsze były z końca XVII wieku. Blachy wotywne były formą podziękowania Bogu lub świętym za pomoc w rozwiązaniu jakiegoś życiowego problemu, podziękowaniem za otrzymane łaski. Zawierały też prośby o opiekę lub wstawiennictwo w ważnej sprawie. Votum w języku łacińskim to przyrzeczona ofiara lub dar, życzenie, żądanie. Blachy, nazywane też plakietkami lub tabliczkami, wieszano przy ołtarzach lub przy wizerunkach świętych, do których prośby lub podziękowania były kierowane. Kwadratowe lub prostokątne z prymitywnymi zazwyczaj rysunkami, opatrzone napisami, wykonywane były ze srebra, posrebrzanego mosiądzu, rzadko pozłacane. Najbardziej rozpowszechnione były w Polsce w XVII i XVIII w. Blachy wykonywane były w warsztatach rzemieślniczych najczęściej w postaci półproduktu. Środek blachy obwiedziony bogatą ornamentyką pozostawał pusty. Wypełniany był na zamówienie przez odpustowych wytwórców rysunkiem i napisami.

Nowsze wota mają przeważnie kształt serca. Jako wota składano w kościołach także różańce, biżuterię, ordery i trofea wojenne. Pabianickie blachy wotywne to w większości kwadraty lub prostokąty o boku od kilku do kilkunastu centymetrów, ze srebrnej blachy, niektóre z tłoczoną ornamentyką. Prymitywne rysunki Matki Boskiej z Dzieciątkiem i świętych wykonane są techniką punktową i rytową.

Ciekawa jest blacha z wizerunkiem Matki Boskiej z Dzieciątkiem i następując gdy ym wierszowanym napisem: Ciebie Matko proszę o przyczyne/Aby Pan Bóg moy odpuścił mi winę/Odpędz precz czartow przeklętych odemnie/Gdy konać będę proszę racz bydz przy mnie/Racz mi proszę grzechów odpuszczenie/A przy tym panno szczęśliwe skonanie/Abym nie zginął ale chwalił ciebie/Na wieki wieczne z synem twoim na niebie.

Blacha ta posiada jeszcze w lewym dolnym rogu wygrawerowany herb (?) z literami S B, a pod nimi Nałęcz (biała chusta, Nałęczem zwana, zwinięta w koło i związana). Herb zwieńczony jest koroną szlachecką (?).

Inna blacha, z łacińskim napisem ofiarowana została przez proboszcza kościółka św. Krzyża Albertusa Offierskiego w XVII w.

I tyle o tych trochę tajemniczych wotach. Tajemniczych, bo tak naprawdę nie wiemy jakie kłopoty czy też radości skłoniły naszych pabianickich przodków do umieszczenia ich w staromiejskim kościele. Chociaż … ich kłopoty i radości pewnie niewiele różniły się od naszych.

OSm i wolfRAM

We wrześniu 1923 r. uruchomiono w Pabianicach pierwszą produkcję żarówek oświetleniowych. Firma mieszcząca się przy ul. Grobelnej produkowała również żarówki dla przemysłu i komunikacji. Pełna nazwa firmy, której kontynuatorem był późniejszy POLAM i dzisiejszy PHILIPS, brzmiała: Polska Żarówka – OSRAM – Spółka Akcyjna. W budynku z 1870 r. przy ul. Grobelnej 4 mieściła się siedziba administracji ”osramówki”, jak nazywali zakład pabianiczanie. Dzisiaj (2010 r.) w tej wiekowej budowli mieści się m. in. redakcja tygodnika „Moje Miasto Pabianice”. Na koniec wyjaśnienie, co kryje się pod tą dość jednoznacznie kojarzącą się nazwą –OSRAM. Jest to nazwa niemieckiej firmy produkującej żarówki i zawiera w swej nazwie dwa metale używane w produkcji: OSm i wolfRAM i stad skrót OSRAM.

Parcela

1 września 1983 r. przy ul. Karolewskiej 46 (dziś ul. Jana Pawła II) rozpoczęto kopanie fundamentów pod budowę kościoła. W 1994 r. dokonano poświęcenia kościoła – sanktuarium św. Maksymiliana Marii Kolbego. Powstała wielka, betonowa, chyba niezbyt ładna, świątynia o nowoczesnej architekturze. Ciekawa jest historia parceli, na której powstało sanktuarium. Już w okresie międzywojennym i podczas okupacji niemieckiej na cmentarzu rzymskokatolickim w naszym mieście zaczynało brakować miejsca pod chowanie zmarłych. Zachodziła konieczność powiększenia cmentarza. Po II wojnie światowej również czyniono bezskuteczne starania w celu powiększenia cmentarza. Sytuacja stawała się tragiczna. Apele do władz miejskich, aby jak najprędzej powiększyć cmentarz, nie przynosiły rezultatu. 22 września 1949 r. Zarząd Cmentarza Katolickiego zakupił od parafii nowomiejskiej działkę ziemi przy ul. Karolewskiej 46 (2 ha 79 a 93 m kw. – dawna osada w Folwarku Pabianice). Działkę postanowiono przeznaczyć na zamianę z właścicielami posesji (ul. Kilińskiego 57 i 59) graniczących z istniejącym cmentarzem. Do zamiany jednak nie doszło i Zarząd Cmentarza musiał zająć się uprawą zboża na terenie, gdzie dzisiaj stoi kościół. Parcela przy ul. Karolewskiej 46 zaliczana była do gruntów rolnych i właściciel musiał ją uprawiać, aby sprostać obowiązkowym w tamtych czasach dostawom plonów. Sytuacja trwała do początku lat 80. ubiegłego wieku, kiedy to zapadła decyzja o budowie kościoła.

Alejki

W końcu XIX w. staraniem pastora gminy ewangelickiej Wilhelma Zimmera uporządkowano ul. Zamkową na odcinku od ul. Zwierzyniec (dziś ul. Okulickiego) do ul. Długiej (dziś Pułaskiego i Kościuszki). Dało to początek tzw. alejkom. W 1927 r. urządzono trawniki i postawiono przy nich ławki. Alejki stały się miejscem popołudniowych i wieczornych spacerów pabianiczan. Owe spacery były bardzo popularne wśród młodzieży szkolnej. W alejkach wypadało pokazać się. Podczas okupacji hitlerowskiej strona nieparzysta (nasłoneczniona) ul. Zamkowej była dostępna tylko dla Niemców. Dzisiaj w „alejkach” stoją ławki i stylowe latarnie. Zniknęły trawniki i dawnego klimatu tego miejsca też już tu nie ma. Mało kto spaceruje dziś ul. Zamkową zdominowaną przez hałasujące i śmierdzące spalinami samochody.

Szpital miejski

Pierwszy szpital miejski powstał w Pabianicach w 1907 roku. Mieścił się w specjalnie w tym celu wybudowanym budynku przy ul. Szpitalnej 2. Budowę szpitala finansowały władze miejskie i społeczeństwo miasta. Otrzymał imię doktora Edmunda Faustyna Biernackiego. Szpital posiadał ładny park-ogród z sadzawką, kaplicę i stojącą obok głównego budynku kaplicę przedpogrzebową. W 1981 r. szpital przeniesiono do nowo wybudowanego, dużego szpitala miejskiego przy ul. Karolewskiej (dziś Jana Pawła II). W opuszczonym budynku przy ul. Szpitalnej rozpoczęły działalność różne placówki służby zdrowia. Kaplicę przedpogrzebową (ul. Nawrockiego 24) rozebrano w maju 1990 r.

Dom Tkacza

Drewniany budynek przy ul. św. Jana 20 jest jednym z ostatnich przykładów zabytkowej architektury drewnianej w naszym mieście. Szkoda, że nie jest to oryginalna budowla, lecz rekonstrukcja. Budynek, zwany Domem Tkacza, to piętrowa budowla o konstrukcji przysłupowej z naczółkowym dachem. Między arkadami wspartymi na słupach znajdują się wnęki z oknami. Znawcy przedmiotu uważają, że posiada cechy budownictwa saskiego. W latach 1970-74 został rozebrany, zrekonstruowany i postawiony na nowo. Mieściło się w nim Towarzystwo Przyjaciół Pabianic, chyba pierwsze w Polsce Muzeum Higieny, Towarzystwo Wiedzy Powszechnej. 9 lutego 1989 r. pożar zniszczył część wnętrza. Po roku 1994 budynek został oddany w prywatne ręce. Mieściły się w nim: winiarnia, pub, restauracja. Dom Tkacza to przykład zabytku, który nie ma szczęścia. Ciągle nie może znaleźć właściwego i stałego lokatora. (2010 r.)

Famuły

Intensywny rozwój przemysłu w okręgu łódzkim w drugiej połowie XIX w. spowodował rozwój budownictwa domów robotniczych. Właściciele dobrze prosperujących fabryk budowali cale osiedla domów dla swoich pracowników. Mieszkania otrzymywali niezbędni dla firmy fachowcy, zasłużeni robotnicy, majstrowie. W ten sposób fabrykanci wiązali z firmą pracowników i zapewniali sobie stabilizację załogi. W naszym mieście budowę osiedla robotniczego rozpoczęto w 1882 r. Z inicjatywy Augusty Enderowej (żony Karola Endera) firma Krusche i Ender rozpoczęła budowę 26 domów na terenie między dzisiejszymi ulicami: Zamkową, Wyszyńskiego, Skłodowskiej i Wyspiańskiego. Domy ustawione były w czterech szeregach, szczytami w stronę ul. Zamkowej. W parterowym domu znajdowały się cztery 2-izbowe (pokój i kuchnia – 21,1 m kw.) mieszkania z małą sienią, do której wchodziło się przez drewnianą werandę. Do każdego mieszkania należał mały ogródek o powierzchni 10x10 m. W szczytach budynku umieszczono drewniane ubikacje. Wodę mieszkańcy czerpali z kilku osiedlowych studni. Wewnętrzna uliczka przebiegająca przez osiedle nosiła imię pomysłodawczyni budowy domów robotniczych – ul. Augusty. Z planowanych 26 domków do 1903 r. zbudowano tylko 20. Pabianiczanie nazywali tę enklawę „domkami familijnymi” lub krótko „famułami”. W latach 70. i 80. ubiegłego wieku domki rozebrano, a w ich miejsce zbudowano nowoczesne osiedle. Szkoda, że nie pozostawiono na pamiątkę chociaż jednego domku. Z famułami sąsiadował budynek szkoły dla dzieci robotników zatrudnionych w firmach ”Krusche&Ender” i „Rudolf Kindler”. W 1903 r. oddano do użytku budynek szkolny dla 120 uczniów. Wcześniej, od 1895 r. szkoła funkcjonowała w wynajmowanych pomieszczeniach przy ul. Zamkowej. Budynek dawnej szkoły (nauka odbywała się w nim do 1915 r.) zachował się do dziś i łatwo go zauważyć pośród współczesnej zabudowy przy ul. Wyszyńskiego.

W tym miejscu pojawić się może pytanie co powodowało, że fabrykanci tak nagle zaczęli troszczyć się o edukację dzieci swoich pracowników. W tamtych czasach można było zatrudniać dzieci poniżej 15. roku życia, ale pod warunkiem, że uczęszczały do szkoły lub już ją ukończyły. W 1900 r. firma „Krusche&Ender” zatrudniała ok. 100 dzieci poniżej 15 lat. W pabianickiej szkole fabrykanci zorganizowali nawet naukę na dwie zmiany, aby nauka nie kolidowała z pracą dzieci w fabryce. Z dzisiejszego punktu widzenia budzi to mieszane uczucia. Za ”nieboszczki komuny” fabrykantów nazywano krwiopijcami i wyzyskiwaczami. Dzisiaj mówimy o twórcach pabianickiego przemysłu, odnawiamy pomniki na ich grobach, Bulwary noszą imię jednego z nich. Gdzie zatem leży prawda o tamtych czasach i tamtych ludziach? Zapewne, jak zawsze, gdzieś pośrodku.

Pałace

Rozwój gospodarczy Pabianic w XIX w. spowodował, że dawni ubodzy osadnicy zaczęli pomnażać swoje dochody. Przedsiębiorczy przybysze z Czech i Saksonii umiejętnie wykorzystywali warunki stworzone im przez rząd Królestwa Polskiego. Mozolnie poczęły tworzyć się mniejsze lub większe fortuny. Fabrykanci rozpoczęli budowanie nowych siedzib na miarę swoich możliwości finansowych. Powstawały okazałe budowle, które mieszkańcy nazywali nieraz, trochę na wyrost, pałacami.

Przy ul. Świętojańskiej 4 (dziś św. Jana) rodzina Kruschów wybudowała w drugiej połowie XIX w. swoją siedzibę. Trudno uwierzyć, że ten skromny, eklektyczny pałacyk był siedzibą takich potentatów jak rodzina Krusche. W latach 1964/65 budynek mieszczący urzędy miejskie poddano remontowi. Usunięto charakterystyczną wieżyczkę i dobudowano piętro. Po tym remoncie trudno było nazwać ten budynek pałacem. Od 1965 r. mieści się w nim Urząd Stanu Cywilnego. Na uwagę zasługuje brama wjazdowa z secesyjnymi ozdobami, pachołki i stopień po obu stronach podcieni bramy. Stopień ten chronił pieszego, który stając na nim, przepuszczał przejeżdżający pojazd. Warto obejrzeć lampę z polskimi (?) orłami w sieni wjazdowej. Lampa przetrwała okres okupacji hitlerowskiej.

Następny pałac to siedziba rodziny Enderów, współwłaścicieli firmy Krusche&Ender. Siedziba ta przy ul. Zamkowej w pełni zasługuje na miano pałacu. Największy, najbardziej okazały, wybudowany w styli eklektyzmu ( styl łączący formy i ornamenty różnych epok). Na łukowatym frontonie widnieje data budowy – MDCCCLXXXIII (1883). We wnętrzach budynku znajduje się kilka wspaniałych sal z dobrze zachowaną sztukaterią sufitów, piecami kaflowymi … W latach 1954-89 w pałacu mieścił się Zakładowy Dom Kultury im. K. I. Gałczyńskiego firmy Pamotex. Dziś okazały pałac jest siedzibą Starostwa Pabianickiego.

Kolejny pałac znajduje się pod adresem dobrze znanym większości pabianiczan – ul. Zamkowa 26. Rodzina Kindlerów wybudowała siedzibę naprzeciwko swojej firmy w latach 80. XIX w. Eklektyczna elewacja przeładowana ozdobami może się podobać, chociaż znawcy przedmiotu mogą być odmiennego zdania. Zabudowania gospodarcze również godne są obejrzenia. Ciekawe są wnętrza pałacu z bogatymi zdobieniami drzwi i sufitów. Odwiedzając Urząd Skarbowy, który obecnie mieści się w pałacu, warto podnieść oczy znad PIT-ów i popatrzeć na te wspaniałości, które dotrwały do naszych czasów. Tyle z konieczności o siedzibach najzamożniejszych i najbardziej znanych pabianickich fabrykantów.

Warto odwiedzić również inne domy-pałacyki przemysłowców. Ulica Piłsudskiego 14 – dom z 1904 r. należący do Ludwika Schweikerta, ul. Piłsudskiego 14 – początek XX w., ul. Konopnickiej 39 – pałacyk z 1904 r., ul. Wspólna 17, ul. Kilińskiego 39 – dom z 1913 r., ul. Piłsudskiego 30, ul. Chłodna 17 – dom z 1901 r., ul. Sejmowa 2 – dom z 1915 r. To chyba wszystkie, najstarsze siedziby pabianickich przemysłowców. Można wymienić ich jeszcze kilka, ale powstały już znacznie później, w okresie międzywojennym.

Komin

Ma 142, 5 m wysokości i jest najwyższą budowlą w Pabianicach. Za kilka lat nie będzie po nim śladu.

W połowie XIX wieku Pabianice były już miastem o wyraźnym charakterze przemysłowym. (…) W krajobrazie miasta pojawiły się dymiące kominy fabryczne i to właśnie las kominów najlepiej świadczył o przemysłowym charakterze miasta. Jeszcze po drugiej wojnie światowej kominy były powodem do dumy i świadectwem odbudowy kraju po zniszczeniach wojennych. Rozwój techniki, nowe źródła energii i ekologiczne działania człowieka powodują znikanie starych, niepotrzebnych już dawnej świetności przemysłowej miasta

Najwyższym kominem w mieście był „komin enerdowski”, jak nazywali go pabianiczanie. Firma Krusche&Ender wybudowała go najprawdopodobniej w 1899 r. wraz nową kotłownią i siłownią. Miał 93 metry wysokości i do grudnia 1967 r. był najwyższym w mieście. Wtedy to firma Pamotex zburzyła staruszka i przystąpiła do budowy nowego. Prace rozpoczęto w 1975 r., a ukończono 12 lipca 1976 r. Komin ma wysokość 142,5 m. Składa się z 57 wlewów betonu po 2,5 m każdy. Średnica u podstawy wynosi 12 m, grubość dolnej ściany 45 cm. Ściana wyłożona jest wewnątrz warstwą waty szklanej oblepionej szamotem. Wewnątrz otworu kominowego znajduje się winda. Dopuszczalne odchylenie wierzchołka od pionu wynosi 102 cm. Na przełomie września i października 1976 r. wierzchołek komina pomalowano w biało-czerwone pasy, a na trzech poziomach założono czerwone oświetlenie ostrzegawcze. Dzisiaj komin już nie dymi. Dźwiga anteny i przekaźniki. Wybudowanie ciepłowni miejskiej oraz likwidacja Pamotexu sprawiły, że przestał być potrzebny. Najpóźniej za kilka lat ma go zastąpić „ledwie” 60 metrowy maszt, na który przeniesione zostaną wspomniane już nadajniki. W miejscu, gdzie stoi obecnie komin, powstanie parking na kilkaset samochodów, a w przyszłości być może mieszkania lub obiekt handlowy. (2009 r.)

Wieże drewniane

Komunikacja kolejowa dotarła do Pabianic w 1901 r. Miasto znalazło się na trasie „kolei żelaznej warszawsko-kaliskiej”. Było to odgałęzienie „kolei warszawsko-wiedeńskiej”. Pierwszy pociąg, z Kalisza do Łodzi, przyjechał do Pabianic 15 listopada 1902 r. o godz. 11.45. Na początku XX w. nasze miasto miało cztery bezpośrednie połączenia z Warszawa – w obie strony. Budynek dworca kolejowego powstał w latach 1901-1902 i jest typowym przykładem budownictwa kolejowego carskiej Rosji.

W 1934 r. na budynku dworca ustawiono drewnianą wieżę nr 21 – punkt obserwacyjny „Dworzec kolejowy”. Razem z innymi wieżami i punktami obserwacyjnymi wchodziła w system obserwacyjny obrony przeciwlotniczej. Inne punkty obserwacyjne to m. in.: nr 16 – Widzew, drewniana wieża, nr 28 – ul. Tuszyńska, wieża niedaleko Szpitala Miejskiego, nr 26 – punkt obserwacyjny na młynie „Spójnia”.

Pierwszy elektryczny pociąg przyjechał z Łodzi do Pabianic 20 listopada 1965 r. Budynek dworca kolejowego wpisany został na listę obiektów zabytkowych i przetrwał w niemal niezmienionym stanie. Ostatnio zabytkowy obiekt przeszedł najpoważniejszy w swej historii remont i czeka na oddanie do użytku. (2011 r.)

Kamieniczki

W pierwszej połowie XIX w. na Starym Rynku wybudowano dwie jednopiętrowe kamienice (posesje nr 22 i 23). Pierwotnie były to budynki fabryczne zakładów Kindlera, graniczące z farbiarnią tejże firmy. Dziś w budynku dawnej farbiarni przylegającym do rzeki Dobrzynki znajduje się sklep meblowy. Fabryczne kamienice, które z czasem stały się domami mieszkalnymi, już nie istnieją. Zostały rozebrane w końcu lat 90. ubiegłego wieku ze względu na bardzo zły stan techniczny zagrażający ludziom. Mieszkańców wysiedlono, lecz kamienice stały nadal, ponieważ znajdowały się na liście zabytków. Konserwator zabytków sprzeciwiał się rozbiórce, ponieważ: „Budynki pochodzą z początków XIX w. i stanowią cenny przykład architektury klasycystycznej”. W obu kamienicach zachowały się oryginalne okucia i stolarka. Jednak brak funduszy na odbudowę, czy chociażby zabezpieczenie kamienic przed zawaleniem, spowodował ich całkowite wyburzenie. Jedynym dodatnim aspektem tej sprawy stało się to, że otworzył się bardzo ładny widok na zabytkowy kościół św. Mateusza i Wawrzyńca.

Chrzciciele

Baptyzm jest chrześcijańskim nurtem religijnym należącym do protestantyzmu. Pierwsze zbory – wspólnoty powstały w XVII wieku w Holandii i Anglii. Głoszone zasady: rozdział Kościoła od państwa, wolność sumienia i wyznania dla wszystkich, wzajemna tolerancja religijna, nie mogły być w tamtych czasach akceptowane i były powodem prześladowań baptystów. Za początek działalności baptystów w Polsce przyjmuje się datę 26 listopada 1858 r., kiedy to we wsi Adamów odbył się pierwszy chrzest „na wyznanie wiary”. Nazwa baptyści wywodzi się od greckiego słowa baptizo – chrzczę (zanurzam) i stąd często nazywa się ich chrzcicielami. Chrzest przez zanurzenie w wodzie, otrzymują ci, którzy świadomie wyrażają żal za grzechy i wyznają wiarę w Chrystusa.

Baptyści w Polsce zrzeszeni są w Kościele Chrześcijan Baptystów. W Pabianicach pojawili się w drugiej połowie XIX w. W 1870 r. w mieszkaniu rodziny Ruppelt odbyło się pierwsze studium biblijne zorganizowane przez Jana Wilhelma Sperlinga. Początek zboru pabianickiego datuje się na rok 1873, kiedy to w pobliskiej wsi Terenin odbył się chrzest 12 osób, gdzie tez w miejscowym Domu Modlitwy odbywały się spotkania baptystów. Po pożarze, w którym Dom Modlitwy spłonął, spotkania przeniesiono do Pabianic.

W 1895 r. zbór pabianicki zakupił za 5750 rubli działkę ziemi wraz z budynkiem przy ul. Fabrycznej 31 (dziś Waryńskiego). W budynku urządzono salę nabożeństw dla 200 osób i mieszkanie pastora. Zbór pabianicki usamodzielnił się i przejął od zboru łódzkiego w 1908 r. opiekę nad placówkami w Kurówku i Mierzączce Małej. Członkami zboru byli w większości rzemieślnicy i kupcy. W latach 1922-25 wybudowano, istniejący do dziś, kościół wg projektu pabianickiego architekta Stanisława Kowalskiego. Powstała ceglana, jednonawowa budowla, zwieńczona trójkątnym szczytem z krzyżem. We wnętrzu na uwagę zasługuje wsparty na arkadach chór. Przed wybuchem wojny zbór pabianicki liczył 190 wiernych.

W końcu lat 70. Zaprzestano nabożeństw w świątyni z powodu niewielkiej liczby wiernych. W 1989 r. kościół został wynajęty Kościołowi Zielonoświątkowców, którzy zamierzali uruchomić przy świątyni ośrodek leczenia narkomanów i alkoholików. Plany nie powiodły się i budynek kościelny zaczął popadać w ruinę. Zbór Kościoła Chrześcijan Baptystów w Łodzi – właściciel świątyni, postanowił ją wynająć lub sprzedać. W prasie pabianickiej z początku lat 90., opisującej sytuację kościoła baptystów ukazywały się alarmujące tytuły: „Bóg już tam nie mieszka?”, „Kto kupi kościół?”, „Kościół do rozbiórki”, „Jak handluje się kościołem”. Rozważano na łamach prasy, czy przyszły nabywca mógłby tu założyć dyskotekę lub, nie daj Boże, sklep z artykułami erotycznymi. Zbór brał nawet pod uwagę możliwość rozbiórki świątyni, na co przychylnym okiem patrzył wydział nadzoru budowlanego w naszym mieście. Cóż, najlepiej rozebrać budynek i pozbyć się kłopotu.

We wnętrzu kościoła byłem tylko raz, niestety bez aparatu fotograficznego. Był wtedy jeszcze zadbany, ale już ze śladami włamań i wybitymi niektórymi szybami. Dzisiaj, mimo że strasznie zdewastowany, ciągle nadaje się do uratowania. We wrześniu ubiegłego roku (2009) Moje Miasto Pabianice zamieściło notatkę o zakupie przez Miasto działki ziemi wraz z ruinami kościoła. Prezydent Zbigniew Dychto myśli o stworzeniu w odnowionym budynku galerii sztuki. Bardzo dobrze, że tak się stało, ale na realizację pomysłu prezydenta przyjdzie nam pewno jeszcze długo poczekać.

Synagoga

Po II rozbiorze Polski, w Pabianicach rozpoczęło się intensywne osadnictwo innowierców. Do miasta, które nie było już własnością kapituły krakowskiej, zaczęli przybywać protestanci i Żydzi. Pierwsze 4 rodziny żydowskie osiedliły się w naszym mieście w 1794 r. W 1836 r. pabianiccy Żydzi odłączyli się od kahału w Łasku tworząc własną gminę wyznaniową. Kiedy gmina żydowska liczyła już 560 wiernych, zaszła konieczność wybudowania świątyni (?). Pierwsza w Pabianicach synagoga (od greckiego – zebranie, zgromadzenie) to skromny, murowany budynek pokryty drewnianym dachem. Wybudowana w 1847 r. z funduszy żydowskich fabrykantów, przy ul. Kowalskiej (dziś ul. Bóźniczna), szybko zaczęła popadać w ruinę. W 1880 r. dokonano przebudowy, nadając świątyni klasycystyczny styl z typowym skromnym wnętrzem. Na uwagę zasługiwał zdobiony sufit i galeria dla kobiet w ścianie zachodniej. Główne pomieszczenie świątyni – sala modlitw – przeznaczone było wyłącznie dla mężczyzn. Synagoga, zwana potocznie bóźnicą, przetrwała w niezmienionym stanie do II wojny światowej.

Na początku okupacji hitlerowskiej, bóźnica została poważnie zdewastowana, w czym niestety, duży udział mieli mieszkańcy naszego miasta. Zamieniona na magazyn, przetrwała do zakończenia wojny. Po wojnie opuszczony budynek popadł w ruinę. Załamał się dach ,a pękające mury groziły zawaleniem. W końcu lat 50. XX w. władze miasta z powodu braku funduszu na remont, postanowiły synagogę rozebrać. Nie wiem czy była to decyzja przemyślana, czy nie. Faktem jest, że to komunistyczne władze doprowadziły do likwidacji synagogi, co z satysfakcją podkreślają niektóre publikacje. Szkoda, że synagogę zniszczono, bo dzisiaj tylko cmentarz żydowski i pamiątkowa tablica na budynku przy ul. Bóźnicznej, są świadectwem dawnej obecności w naszym mieście społeczności żydowskiej. Tle w dużym skrócie o pabianickiej bóźnicy, której losu nie sposób opisać nie wspominając o getcie, marszu śmierci, Holokauście …(2010)

Organy

Wszystkie pabianickie świątynie posiadają organy – klasyczne lub nowoczesne, elektroniczne. Jednak najstarsze, najciekawsze i najładniejsze posiada kościół pw. św. Mateusza. Czy posiadają również najpiękniejsze brzmienie? Raczej nie, ale to już sprawa dla znawców przedmiotu. Organy posiadają dwa manuały i pedał, To, co widzimy nad chórem, pod sklepieniem to tzw. prospekt. Nie wszyscy pewnie wiedzą, że widoczne w prospekcie cynowe piszczałki to w większości atrapy, które nie grają, a służą jedynie dla pięknego wyglądu, zachowania symetrii i proporcji. Serce organów, czyli grające piszczałki znajdują się za prospektem i są niewidoczne.

Historia organów kościoła pw. św. Mateusza i Wawrzyńca rozpoczyna się w połowie XVII wieku. Zbudowane zostały w 1649 r., kiedy proboszczem był ks. Wojciech Strzesz. Wtedy też utworzono stanowisko organisty. Brak danych, kto był ich projektantem i budowniczym. Los nie był łaskawy dla tego instrumentu. Uderzenie pioruna w wieżę kościelną i ”pożary ognia”, które nawiedzały miasto i kościół, niszczyły również organy. W 1697 r., 20 kwietnia piorun uszkodził wieżę kościelną i organy. Organmistrz Tomasz z Kielc naprawiał je przez 9 tygodni. W 1760 r. pożar zniszczył miasto i kościół. Zapewne ucierpiały też organy. Wspominają o nich w swoich raportach lustratorzy, którzy z ramienia władzy duchownej wizytowali kościół. Oto kilka fragmentów tych sprawozdań:

„Opisanie Kościoła Parafialnego w Mieście Pabianicach w Dekanacie Lutomirskim Roku 1798 …Wchodząc wielkimi drzwiami do kościoła iest pod wieżą wchod na chor, który iest drewniany stary podparty słupami. W tym chorze są wprawdzie organy duże, ale z gruntu popsute iż iedynie o iednym głosie grać na nich można”.

„Miasteczko Pabianice – w tym kościół murowany krzyżowey Formy dość wspaniały … Chor na którym Organy, drewniany, potrzebuie reparacji wraz z organami”.

„…chor drewniany stary, na którym organy z pedałem mierne reparacji potrzebujące …”

W końcu XVII wieku proboszcz Mateusz Mikliński odnowił organy i obudował renesansową szafą. Dzisiaj posiadają barokowy wystrój plastyczny. Organy są nieodłącznym elementem kościoła. Słyszymy je podczas mszy świętych, uświetniają ceremoniał zaślubin i pogrzebów. W niektórych pabianickich świątyniach zainstalowano organy elektroniczne, a i dzwony brzmią ładnie, dostojnie i nadzwyczaj czysto, chociaż nie ma ich na kościelnej wieży. Cóż, takie to znaki czasu. Widać i „elektronicznie” też można chwalić Pana.

Kościół staromiejski

(…) W 1835 r. proboszcz ks. Leonard Urbankiewicz wybudował oddzielnie stojącą, murowaną dzwonnicę, którą rozebrano w 1933 r. Szkoda, miałaby dzisiaj (2009) 174 lata. Przed wejściem do kościoła św. Mateusza jest dzisiaj pusty, zagospodarowany plac, z którego mamy bardzo ładny widok na świątynię i zamek. W 1991 r. usunięto sprzed kościoła pofabryczne budynki, które pojawiły się tam po Powstaniu Styczniowym. Władze carskie chcąc ukarać pabianiczan i proboszcza Leonarda Urbankiewicza za udział w powstaniu, zabrały teren przed kościołem i oddały pod zabudowę firmie Krusche. W 1936 r. zapadła decyzja władz miasta o zwrocie placu parafii, lecz względy techniczne i wybuch wojny stanęły temu na przeszkodzie. Kościół prezentuje się dzisiaj bardzo ładnie i okazale, chociaż szkoda starej fabrycznej zabudowy, której coraz mniej w naszym mieście. W 1992 r. parafia staromiejska nabyła formalne prawo własności kościoła i gruntu – dokonano wpisu do księgi wieczystej.

Zakończyć chciałem własnym wspomnieniem. W 1958 r. zawieszono na wieży nowe dzwony w miejsce skradzionych przez Niemców w czasie wojny. Pamiętam wielkie beczki, do których pabianiczanie wrzucali złom metali kolorowych, z których odlano dzwony. Ile tam było mosiężnych żelazek, świeczników, samowarów i innych rzeczy. Dzwony dzwoniły m. in. podczas ceremonii pogrzebowych. Synowie kościelnego poprosili mnie, abym im pomagał w „biciu w dzwony”. Bardzo to była ciężka praca, aby je rozbujać. Wyciszenie było łatwiejsze i przyjemniejsze. Wchodziliśmy na starą fisharmonię i łapaliśmy liny jak najwyżej i fruwaliśmy pod sklepienie aż do wyciszenia dzwonów. Fajna to była zabawa. Po jakimś czasie jeden z dzwonów pękł i został przetopiony na nowy. Bardzo długo byłem przekonany, że to przez moje nieudolne dzwonienie.

Zakaz fotografowania

(…) 31 sierpnia 1969 r. erygowano trzecią, najmniejszą na terenie miasta parafię pod wezwaniem św. Floriana. Kościół poznałem dość dobrze dopiero w 1978 r. Wspólnie z Leszkiem Ramiszem wykonaliśmy wtedy wiele zdjęć wnętrza świątyni. Zdjęć na zewnątrz nie zrobiłem wtedy żadnych, bo na ulicy Warszawskiej podeszło do nas dwóch mężczyzn z pytaniem, czy mamy zezwolenie na fotografowanie. Zachowywali się dość agresywnie, więc prędko opuściliśmy Stare Miasto. I tu zaczyna się dziwna historia. Przez wiele lat fotografowałem Pabianice dla celów dokumentalnych. Na ogół nie spotkałem się z agresywnym zachowaniem mieszkańców naszego miasta i milicji. A były to czasy, kiedy na wielu budynkach, fabrykach, dworcu PKP wisiały tabliczki „Zakaz fotografowania”. Jednak na Starym Mieście niemal zawsze ktoś pytał, mniej lub bardziej grzecznie o zezwolenie na fotografowanie. Skąd takie zachowanie niektórych mieszkańców Starówki? Może to chęć pokazania swojej odrębności i wyższości nad mieszkańcami innych dzielnic, a może to ja miałem tylko takie „szczęście”.

Tablica fundatorów

Rangę kościoła podkreślają jego fundatorzy. Niezwykłe w świątyni św. Mateusza i Wawrzyńca jest to, że jej fundatorami byli wszyscy członkowie kapituły krakowskiej. Na tablicy wmurowanej w 1588 r. (lub 1589 r.) w ścianę prawej części transeptu widnieje 35 nazwisk – cała kapituła. Włość pabianicka musiała mieć wielką wartość, skoro kapituła wybudowała tu tak potężny, murowany kościół. Przy niskiej, drewnianej zabudowie miasta, świątynia była rzeczywiście potężna. W XVI w. tylko ok. 20 procent obiektów sakralnych na ziemiach polskich było murowanych.

Epitafium

Po prawej stronie transeptu, na ścianie znajduje się tablica nagrobna Anny Sułowskiej. Umieścił ją tam Krzysztof Sułowski, ojciec tragicznie zmarłej córki, administrator dóbr pabianickich. Tablica wykonana z czerwonego marmuru, umieszczona 20 marca 1612 r., jest typowym przykładem renesansowego epitafium. Przedstawia postać leżącej dziewczynki z głową wspartą na ramieniu, w lewej ręce trzymającej modlitewnik. W górnej części znajduje się herb Sułowskich „Strzemię”, u dołu znak śmierci – czaszka i dwa piszczele. Pod postacią dziewczynki, na marmurowej płycie, wykuty jest tekst w języku polskim, wzorowany na „Trenach” Jana Kochanowskiego. Renesansowa tablica nagrobna poświęcona właśnie dziewczynce jest dużą rzadkością, nawet na skalę europejską.

Krzyż na tęczy

W przedsionku, po prawej stronie, zawieszony jest XVII – wieczny krucyfiks z dawnej tęczy (tęcza – belka łącząca ściany prezbiterium). Krucyfiks przypisywany jest krakowskiej szkole rzeźby. Zdjęty z tęczy chyba w XIX w. W lustracji kościoła z 1797 r., kiedy ostatnim administratorem dóbr pabianickich był Paweł Olechowski, czytamy : „Krzyż na tęczy kościoła niedawno odnowiony farbami wraz z tęczą”. Ciekawe czy myślano kiedyś, aby krzyż przenieść na tęczę. Technicznie nie byłoby to pewnie trudne, a i odpowiednia belka też by się znalazła. Kościół zyskałby na dostojności. Chociaż… krzyż ten na trwale związał się z wyglądem kościelnego przedsionka. Pamiętam, że jako mały chłopiec bałem się tej wielkiej postaci ukrzyżowanego i ze zdziwieniem obserwowałem ludzi całujących jego stopy.

PGCC czy PCCC

Kartusz herbowy wmurowany w północną, zewnętrzną ścianę kościoła zawsze mnie intrygował. Przedstawia fragment muru z trzema wieżami, a w narożnikach litery PGCC. I właśnie te litery budziły moją ciekawość. Prawie wszystkie publikacje, w których opisywano ów kartusz, wymieniały litery PCCC (Pabianice Capituli Cracoviensis Civitas – Pabianice Miasto Kapituły Krakowskiej). Dopatrywano się w tym herbie, starszego od obecnego herbu miasta. A co z literą G? Niedawno przeczytałem, że jest to herb kanonika krakowskiego Pawła Goślickiego (PGCC – Paweł Goślicki Canonicus Cracoviensis). Całe szczęście, że to odkryto, bo błąd PCCC powielałoby w nieskończoność

Lampka

W prezbiterium, przed ołtarzem głównym wisi piękna, metalowa „wieczna lampka” – prawdopodobnie z końca XIX w. Na uwagę zasługują polskie orły jako element zdobniczy. Niezauważone przez Niemców przetrwały okupację podczas trwania wojny.

Mensa

W 1978 r. w prezbiterium rozpoczęto układanie nowej posadzki z tzw. albańskiego marmuru – muhri. Podczas prac remontowych odkryto kamienną płytę nagrobną, która … służyła jako mensa ołtarza głównego (mensa – mensa Domini – stół Pana, kamienna płyta ołtarzowa). Na płycie znajdował się łaciński napis: „Hoc sub lapide …” – Tu pod kamieniem leży urodzona Katarzyna Moseńska, starościna pabianicka, która zmarła w 1732 r. (urodzona – tzn. stanu szlacheckiego). Pod tekstem znajduje się herb „Rawicz” – panna siedząca na niedźwiedziu. Nie wiadomo, gdzie znajduje się grób starościny Moseńskiej. Po konserwacji płytę nagrobną umieszczono na ścianie w prawej części transeptu tuż obok epitafium Anny Sułowskiej.

Kronika

Chciałbym doczekać ukazania się monografii kościoła staromiejskiego. Nieżyjący ks. Lucjan Jaroszka prowadził bardzo obszerną kronikę parafii staromiejskiej. Wykonywałem dla niego wiele zdjęć i reprodukcji różnych dokumentów. Posiadał też wiele negatywów z fotografiami starych druków i dokumentów dotyczących Pabianic i kościoła. Obiecywał, że kiedyś wyda kronikę drukiem. Nie wiem co stało się z kroniką po śmierci księdza Jaroszki w 1995 r.

Wejścia

Wybudowany w latach 1583-88 kościół św. Mateusza i św. Wawrzyńca posiadał trzy wejścia poprzedzone przedsionkami. Dwa z nich, wejście główne i boczne od ul. Grobelnej, istnieją i funkcjonują do dnia dzisiejszego. Wejście od strony północnej, dziś zamurowane, poprzedzała kruchta. Wspomina o niej „wizytacja kościoła” z 1791 r.: „Drzwi kościelne, których jest troje, iedne wielkie od zachodu słońca z kruchty wielkiej, te są na zawiasach dobrych i wielkich żelaznych, te się z kościoła zamykają zasuwą dobrą, dębową; drugie mniejsze od południa z małej kruchty, którędy ludzie do kościoła wchodzić zwykli, te także na dobry zamek i kłótkę zamykają się; trzecie od północy z kruchty także podobney iak od południa na zamek dobry, a z kościołem na zasuwę mocno zamknięty na kłótkę dobrą…” Również „wizytacja kościoła” z 1797 r. wspomina o wejściu do świątyni od strony północnej. Można przyjąć, że wejście zostało zamurowane podczas gruntownego remontu kościoła po pożarze w 1823 r. Kruchta została wówczas rozebrana.

Profil Marszałka

W północnej ścianie kościoła pw. św. Mateusza i św. Wawrzyńca, na wysokości kolumny z figurą św. Floriana, znajduje się niewielka, kamienna tablica. Upływ czasu zatarł już na niej rysunek, jedynie w górnych rogach zachowały się głowy skrzydlatych aniołków. Co było pierwotnie na tablicy, nie wiadomo. 11 listopada 1981 r., na pamiątkę obchodzonej po raz pierwszy po drugiej wojnie światowej rocznicy odzyskania niepodległości, umieszczono na niej profil marszałka Józefa Piłsudskiego. Profil z brązu pomnikowego wykonany został w pabianickiej Szkole Rzemieślniczo-Przemysłowej im. Jana Kilińskiego. Kwadratowa tablica z wizerunkiem marszałka była jedną z wersji, która nie została wykorzystana podczas budowy Pomnika Niepodległości w 1933 r. Przetrwała okres okupacji niemieckiej, a w 1981 r. umieszczono ją na tablicy z aniołkami. Niestety, w nocy z 23 na 24 listopada 1984 r. płaskorzeźbę wyrwano i skradziono. Podejrzewano, że sprawcami kradzieży były ówczesne władze, którym nie podobały się patriotyczne zgromadzenia pod wizerunkiem marszałka Piłsudskiego. Szkoda, że pomysłodawcy umieszczenia wizerunku marszałka na kościelnym murze (trochę „na złość komunie”) wykorzystali do tego oryginalną tablicę. W miejsce skradzionej płaskorzeźby wmurowano w dniu 21 kwietnia 1985 r. nową, autorstwa Sławomira Łuczyńskiego. Nie niepokojona i trochę zapomniana wisi „pod aniołkami” do dziś.

Małe muzeum

W 1977 r. ks. Stanisław Świerczek, proboszcz kościoła św. Mateusza i św. Wawrzyńca w Pabianicach dokonał przebudowy kościelnej zakrystii. Wejście do niej prowadziło przez piękny, renesansowy portal. Zakrystia otrzymała nowoczesny wystrój z drewna gruszy i jesionu. Całość zaprojektował artysta plastyk z ASP w Krakowie prof. Jerzy Bandura. Wykonawcą był pabianiczanin, mistrz stolarski Ryszard Stelmach. Proboszcz Stanisław Świerczek urządził w zakrystii także ekspozycję zabytkowych szat, naczyń liturgicznych, starych rzeźb i druków. Powstało małe muzeum prezentujące cenne i ciekawe przedmioty znajdujące się w parafii staromiejskiej. Dziś (2012) nowa zakrystia mieści się w innym pomieszczeniu, po stronie południowej kościoła, a stara, z zabytkowymi eksponatami, jest filią Muzeum Archidiecezjalnego w Łodzi. To minimuzeum jest mało znane i rzadko odwiedzane przez pabianiczan.

Obraz Nawrockiego

W 1897 r. władze carskiej Rosji wydały zezwolenie na wybudowanie drugiego kościoła w Pabianicach. Po wielu problemach formalno prawnych stanęła na Starym Mieście kaplica pod wezwaniem św. Floriana. Kaplica stała się kościołem parafialnym dopiero 31 sierpnia 1969 r., kiedy to erygowano trzecią, najmniejszą wówczas, pabianicką parafię. W 1977 r. poświęcono, dobudowaną do kruchty kościoła, kaplicę Matki Boskiej Częstochowskiej, w której umieszczono obraz słynnego pabianickiego malarza Bolesława Nawrockiego. Obraz zatytułowany „Zdjęcie z krzyża” był wzorowany na dziełach Petera Paula Rubensa (Rubens namalował kilka obrazów pod tym samym tytułem). Bolesław Nawrocki ofiarował obraz kościołowi w latach 20. XX w. 24(?) listopada 1984 r. obraz został skradziony i do tej pory nie został odnaleziony.

Dziennik Ramisza

W 1929 r. Leszek Ramisz rozpoczął prowadzenie dziennika. Dziennik zagubił się gdzieś w zawierusze wojennej. Wielka szkoda, bo znając dociekliwość autora byłaby to dziś kopalnia wiedzy także o wrześniu 1939 r. Oto kilka ocalałych fragmentów dziennika: 1939 r.

Czerwiec - ekscesy antyniemieckie w Pabianicach,

29 VIII - ogłoszenia mobilizacyjne (zerwane),

31 VIII - ponowne rozlepienie ogłoszeń mobilizacyjnych
przylot eskadr lotniczych na Widzew,

1 IX - wybuch wojny polsko-niemieckiej,

4 IX - ok. 14.00 nalot – zbombardowanie dworca towarowego PKP (3 osoby zabite: 1 kolejarz+2 kobiety), ok. 15.00 walka powietrzna (Do-17, Me 110, Pe-11c).

5 IX - Łoś P-37 nad miastem, ok. 16.00 zrzucenie bomb (uciekający Do-17) na ul. Świętokrzyską, Widok, Targową (zginęły 2 kobiety i 2 małych dzieci), ewakuacja władz miejskich, wieczorem alarm gazowy.(…)

W 1959 r. na grobach żołnierzy września poległych w obronie Pabianic postawiono okazały pomnik. Pamiętam rozłożone na ziemi mosiężne litery przygotowane do założenia na pomniku. Na niektórych krzyżach wisiały polskie hełmy. Bardzo chciałem zabrać któryś z nich na pamiątkę, ale nie miałem odwagi zdjąć go z krzyża.

Zespół Szkół nr 3

Historia Zespołu Szkół nr 3 rozpoczęła się w 1950 r. przy ul. Wandy Wasilewskiej 5. W rozbudowanym i przystosowanym na potrzeby szkolne budynku z lat 30. XX w. rozpoczęły działalność szkoły zawodowe, m. in. Zasadnicza Szkoła Zawodowa – Dzienna. W miarę upływu lat szkoły przechodziły kilkakrotną reorganizację pod kątem potrzeb pabianickiego przemysłu. W latach 60. XX w. powstał Zespół Szkół Odzieżowo-Włókienniczych. Funkcjonowało m. in. Technikum Modelarstwa Krawieckiego – jedyna wówczas taka szkoła w Polsce. Patronem zespołu szkół została, zmarła w 1964 r., Wanda Wasilewska. Była to najlepiej wyposażona szkoła w naszym mieście. Posiadała bogate warsztaty szkolne, które sprzedawały swoje wyroby. Testowano tu również maszyny dziewiarskie przed sprowadzeniem ich do Polski. Szkoła posiadała dużą salę gimnastyczną z szatnią i natryskami, salę widowiskową ze sceną i kulisami, salę kinową, gabinety lekarskie. W 1967 r. w holu szkolnym odsłonięto tablicę pamiątkową z wizerunkiem patronki. Szkoła otrzymała również sztandar. W listopadzie 1991 r., w ramach dekomunizacji, tablicę usunięto. Rok później szkoła otrzymała nowy sztandar i imię Legionistów Miasta Pabianic.

Środki Opatrunkowe

Po zakończeniu II wojny światowej dawna fabryka Antoniego Jankowskiego została upaństwowiona i włączona do Pabianickich Zakładów Przemysłu Bawełnianego. W 1952 r. zakład został wyodrębniony z PZPB i stał się samodzielną firmą pod nazwą Pabianickie Zakłady Środków Opatrunkowych. Powojenne trudności gospodarcze nie sprzyjały rozwojowi i modernizacji firmy. Podstawową produkcją nadal była gaza i wata. Dopiero w latach 1962-68 i 1973-74 zakład przechodzi gruntowną modernizację. Sukcesywnie wymieniano park maszynowy i rozszerzano asortyment wyrobów. Produkowano gazę i watę różnych rodzajów, bandaże, tampony i podpaski higieniczne. Gaza eksportowana była do wielu krajów Europy i Ameryki. Zakład pod nazwą „PASO” rozwijał się bardzo dynamicznie. Posiadał kilka oddziałów w Pabianicach i jeden w Łodzi oraz własny ośrodek wypoczynkowy w Sulejowie. Firma zatrudniała prawie 2 tys. pracowników i była największa w Polsce w branży środków opatrunkowych. Działało w niej wiele organizacji społecznych, m. in. Ochotnicza Straż Pożarna z drużynami: męską i żeńską. Zakład sponsorował klub sportowy „Włókniarz” i II LO. W 1992 r. PASO stały się 1-osobową spółką skarbu państwa. Zmiany ustrojowe w kraju i gospodarka rynkowa nie wpłynęły korzystnie na kondycję firmy. Zaczął się jej powolny upadek. Pojawiło się wielu „prezesów-uzdrawiaczy”, którzy mieli ratować firmę. Bez rezultatu. Działy się wówczas różne dziwne rzeczy, których pracownicy nie rozumieli. Zniknęli gdzieś „solidarnościowi krzykacze”, w niepamięć odeszły tzw. trzynastki i premie eksportowe. Pracownicy w sądach walczyli o zaległe wypłaty. Produkcja malała, zwalniano pracowników, a niektórzy „uciekali” na wcześniejsze emerytury. Z części zakładu utworzono spółdzielnię, która przejęła część majątku PASO. Z dawnej załogi pozostało jedynie 130 osób. Spółdzielnia też wkrótce upadła. Dziś (2012 r.) w starych murach zadomowiły się inne firmy. Produkcję środków opatrunkowych kontynuuje firma „Dalpex” zatrudniająca pracowników, którzy pamiętają jeszcze dawne, dobre czasy Pabianickich Zakładów Środków Opatrunkowych.

***

Szynka Krakus

W okresie PRL wyroby pabianickich firm cieszyły się świetną reputacją. Tygodnik Dobry Tydzień z 28 grudnia 2020 roku przypomniał szynkę Krakus:

Była naszym najsłynniejszym eksportowym towarem. Krucha, z galaretką, w PRL uchodziła za synonim luksusu.

Będziemy wysyłać szynkę do Ameryki! – taka wieść obiegła Pabianickie Zakłady Mięsne jesienią 1957 roku. Zamówiła je Atalanta Corporation w puszkach o kształcie mandoliny i wadze jednego lub dwóch funtów. Szef firmy, Leon Rubin, lwowski Żyd, świetnie znał ten przysmak. Podczas wojny uciekł za ocean, zabrał ze sobą na statek setki konserw. Te, których nie zjadł, sprzedał, i na własne oczy widział jak smakują Amerykanom. Już pierwsze dostawy zrobiły furorę. Z „Polish Ham” fotografowały się hollywoodzkie gwiazdy, a nawet prezydent Dwight Eisenhower w trakcie targów żywności w Maryland. Szynka (obok pierogów) królowała na stołach podczas przyjęć w polskiej ambasadzie w Waszyngtonie. Po takim sukcesie władze PRL sprowadziły do Pabianic używane amerykańskie urządzenia masarskie. „Dzięki nim szynka, która dotąd przechodziła w toku produkcji przez 80 rąk, dotyka obecnie zaledwie 20 osób, skutkiem czego zmalała do minimum ewentualność zakażenia mięsa” – donosił Dziennik Łódzki w lipcu 1959 roku. Wkrótce zamykarki zza oceanu puszkowały produkt próżniowo. Konserwy, które nie przeszły testu w termostacie, zostawały w kraju i trafiały do Pewexu, gdzie mogliśmy je nabyć za dewizy. Szynka Krakus stała się synonimem luksusu i dobrej jakości. Tej odmówić jej nie można. W 1994 roku w USA odnaleziono trzydziestoletniego Krakusa. Po otwarciu okazało się, że zachował świeżość i znakomity smak.

***

Szatan idzie na Pabianice

W numerze pierwszym Nowego Życia Pabianic z 1998 roku ukazało się ”proroctwo” Jerzego Szumskiego z Rydzyn.

„W czerwcu 1984 r. w kościele św. Mateusza w Pabianicach odbywały się rekolekcje. Świętej pamięci ks. prałat Stanisław Świerczek przełożył rekolekcje z kwietnia na czerwiec z uwagi na to, że zaangażowany był w budowę nowego kościoła pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego przy ul. 20 Stycznia.

Na rekolekcje do kościoła św. Mateusza przybyło dwóch misjonarzy. W niedzielę 10 czerwca jeden z nich sprawował mszę św., drugi w tym czasie przebywał w zakrystii. Na zakończenie mszy św. ojciec misjonarz błogosławił wszystkich klęczących Przenajświętszym Sakramentem. Podczas błogosławieństwa, w uniesionym przez ojca misjonarza Przenajświętszym Sakramencie, ujrzałem otwartym fizycznym okiem żywego Jezusa Chrystusa – takiego, jakiego widziała błogosławiona siostra Faustyna i której Chrystus kazał namalować obraz z podpisem „Jezu, ufam Tobie”.

Widziałem, jak żywy Chrystus szedł w Przenajświętszym Sakramencie do wszystkich klęczących. Przed idącym Chrystusem przeleciał szatan. Była to ostatnia w życiu msza św. sprawowana przez tych dwóch misjonarzy. Z Pabianic po zakończonych rekolekcjach udali się do Kalisza. Na trasie doszło do tragicznego wypadku samochodowego. Dwaj misjonarze z Pabianic w stanie krytycznym zostali przewiezieni do szpitala, gdzie nie odzyskali przytomności i zmarli po kilku dniach. Zaraz na drugi dzień o zaistniałym wypadku poinformował wiernych nieżyjący już kapłan z kościoła św. Mateusza podczas rannej mszy, na której byłem obecny. (…) W widzeniu w kościele w Pabianicach Chrystus zapowiada walkę szatana z Kościołem. To, co się ostatnio dzieje w Pabianicach, to nie zwykły przypadek. Kapłani i wierni, którzy drwili z moich objawień, dzisiaj widzą, że szatan jest i działa w Pabianicach. Zasłania się szatą ministranta, morduje ludzi i nawet przystępuje do komunii św. W 1993 r. dokonano w Pabianicach największej dewastacji pomników w powojennej historii. Na cmentarzu katolickim wyrwano 102 krzyże z mogił żołnierzy polskich. Śmiano się ze mnie, gdy mówiłem, że widziałem szatana w kościele podczas sprawowania mszy. To nie jest zwykły przypadek, że właśnie w Pabianicach, a nie w innym mieście, Adam i Arek mordowali na ulicach. Zwracam się z gorącą prośbą do redakcji Nowego Życia Pabianic o opublikowanie mojej korespondencji. Pragnę przez to przekazać, że szatan naprawdę istnieje”. (…)

Wątek „szatana idącego na Pabianice” powrócił w Tygodniku Powszechnym nr 46/2002 r. Andrzej Kłoczowski OP pisał: (…) Chcę jednak Państwa zaniepokojonych nieobecnością Diabła pocieszyć, że dalej figuruje on w kazaniach. Podobno całkiem niedawno jeden z misjonarzy zgasił światło w całym kościele, wziął łańcuchy i potrząsając nimi szedł na ambonę, wołając: „Szatan idzie na Pabianice!” Bardzo skutecznie to zadziałało, wszyscy się nawrócili. Nie ośmieliłbym się podobnej próby przeprowadzić, ale przemyślę to.

Stanisław Michalkiewicz w tygodniku Nasza Polska z 1 kwietnia 2015 r. wspominał: Opowiadał mi mój śp. Szwagier, że za głębokiej komuny w Pabianicach odbywały się rekolekcje wielkopostne. Kaznodzieja dla większego efektu kazał wygasić w kościele światła, po czym wszedł na ambonę pobrzękując łańcuchami, a gdy w kościele zaległa cisza, krzyknął przeraźliwie: „Szatan! Szatan idzie na Pabianice!” Podobno to kazanie zrobiło wielkie wrażenie na słuchaczach zwyczajnych, ale nawet i tych, którzy w kościele przebywali służbowo. Warto zwrócić uwagę, że w stwierdzeniu, że szatan idzie na Pabianice nie było żadnej przesady. Szatan – podobnie jak inne złe duchy – „krąży” po całym świecie, więc nie ma żadnego powodu, by w swych wędrówkach omijał akurat Pabianice. (…)

Kłoczowski mówił: Mój duchowy mistrz ojciec Joachim Badeni (w cywilu hrabia) jako bardzo młody jeszcze kapłan, wyjechał na rekolekcje, które głosił z innym jeszcze dominikaninem. Wieczorem rozmawiali z proboszczem, który stwierdził:

- No tak, widzę, że uczyliście się, ale tego ognia nie ma.

Zapytali więc, o jaki ogień chodzi.

- Ano, w zeszłym roku był tu taki kaznodzieja, zgasił światło, wziął łańcuchy i mówił: „Szatan idzie na Pabianice! Szatan idzie na Pabianice!” Proszę ojców, największe partyjniaki się spowiadali.

Być może był to dobry sposób w tamtych czasach, ale za bardzo barokowy.

Fraza „Szatan idzie na Pabianice” występuje na wielu stronach internetowych.

Szatan idzie na Pabianice

Szatan idzie na Pabianice - O lęku strachu i bojaźni Bożej część I

***

9 mężów z Pabianic i abisyński wojak

Gazeta Białostocka z 20 października 1935 roku opublikowała tekst pod intrygującym tytułem „9 mężów z Pabianic i abisyński wojak”. Pabianiczanie interesowali się żywo przebiegiem wojny włosko-abisyńskiej, a przejście na stronę Włochów arystokraty etiopskiego – rasa Gugsy doprowadziło nawet do starcia ulicznego na Karniszewickiej w Pabianicach.

Gazeta Białostocka podawała: Wojna budzi w ludziach instynkty najgorsze. Przede wszystkim bezwzględność i krwiożerczość. „Cenne” życie ludzkie staje się najtańszym towarem. Masowy mord i potoki krwi zatapiają wszelkie tak zwane uczucia, rząd obejmuje krwawa namiętność, a podniecenie wojenne odbiera rozsądek.

Jaskrawy wyraz tego stanu następująca wiadomość: Londyn, 19.10. Prasa angielska donosi, że specjalny rozkaz cesarki zabrania żołnierzom podnoszenia i czytania ulotek zrzucanych z samolotów włoskich. Jedną z takich ulotek podniósł i czytał krewny cesarza. Widząc to, naczelnik dzikiego plemienia, Kalma bez namysłu rzucił w niego dzidą, trafiając księcia w pierś.

Podniecenie wojenne dzikiego wojownika nie oszczędziło nawet członka królewskiego rodu! Stało się to jednak na ziemi objętej płomieniami wojny i łatwo pominąć milczeniem jedną, choć może niepotrzebną jej ofiarę.

Ale oto od naszego korespondenta z Pabianic otrzymujemy następującą wiadomość:

Na ul. Karniszewickiej w Pabianicach doszło do zaciekłej bójki na pięści, koły i łopaty między 9 mężczyznami. Na widok nadchodzącej policji walczący rozbiegli się, pozostawiając na ulicy ciężko rannego Czesława Madeja, którego musiano odwieźć do szpitala.

W toku dochodzenia okazało się, że kłótnia, a następnie zaciekła walka wynikła na tle sporu o zdradę rasa Gugsy w Abisynii, którego Madej nazwał bohaterem, przeciwko czemu oponowali inni uczestnicy „dyskusji”.

Powszechnie jest wiadomo, że Pabianice nie leża na terytorium objętej wojną Abisynii. Toteż krwawe zaćmienie umysłów 9 mężów pabianickich świadczy o tym, że ich poziom jest niższy, niż poziom dzikiego naczelnika plemienia Kalma.

***

Orędownik (nr 100/1935 r.) pokusił się o przedstawienie ”życia kulturalno-oświatowego Pabianic” z narodowego punktu widzenia.

O stanie szkolnictwa i pracach stowarzyszeń oświatowo-kulturalnych w Pabianicach chcemy skreślić dzisiaj uwag kilka. A więc nauczanie powszechne. Sytuacja w Pabianicach jest oczywiście wiernym, zmniejszonym obrazem stanu szkolnictwa powszechnego w miastach całej Polski. Przeciążenie nauczycieli ”dobrowolną pracą społeczną” w sanacyjnych organizacjach poza szkołą, przepełnienie klas dziećmi, brak odpowiednich warunków nauczania nie sprzyja oczywiście normalnej pracy wychowawczej szkoły.

W Pabianicach mamy około 20 szkół powszechnych, przeważnie nadmiar klasowych (przyszłe szkoły II i III stopnia). Szkoły te mieszczą się przeważnie w prywatnych, b. często nieodpowiednich budynkach. Budżet miejski preliminuje na czynsze za lokale szkolne sumę 5000 zł. Nie zanosi się na to, by w latach najbliższych stan ten uległ poprawie, nie przewiduje się bowiem żadnych znaczniejszych inwestycji na budowę gmachów szkolnych. Własne, bardzo ładne, nowocześnie urządzone gmachy szkolne posiadają szkoły im. K. Promyka i G. Piramowicza.

Miasto na szkolnictwo powszechne i oświatę pozaszkolną wydaje rocznie od 170.000-200.000 zł.

W tym miejscu musimy wspomnieć o kołach absolwentów przy szkołach powszechnych. Koła te, skupiając liczną młodzież, jeszcze dwa lata temu rozwijały się wspaniale. Absolwenci wnosili do życia szkół dużo szczerego entuzjazmu, zapału młodocianego. Niestety, dobrze rozwijające się koła absolwentów zniszczono na rzecz komunizującego OMP-u (Organizacja Młodzieży Pracującej – wychowująca w duchu państwowym i kulcie J. Piłsudskiego) ekspozytury Legionu Młodych (organizacja o charakterze antykapitalistycznym, antyklerykalnym i antydemokratycznym, głosząca kult „państwa zorganizowanej pracy”) na terenie szkół powszechnych. Nauczyciele mając nakaz z góry, przyczyniali się do likwidacji kół absolwentów. Mimo to, mimo bogato urządzonych świetlic, lokali, OMP młodzieży skupić nie zdołał. Obecnie żywszą działalność rozwija Stowarzyszenie Młodzieży Katolickiej, skupiające się zwłaszcza w Domu Katolickim.

Ze szkół zawodowych dość powszechnie jest znana Szkoła Rzemieślnicza im. J. Kilińskiego. Prace uczniów tej szkoły (pomniki, dzwony, płaskorzeźby, maszyny) ze względu na swą jakość mają zapewniony rynek zbytu.

Seminarium Nauczycielskie Polskiej Macierzy Szkolnej znajduje się obecnie w stadium likwidacji (nowy ustrój szkół średnich i zawodowych). Ze szkół średnich w Pabianicach wymienić należy: Męskie Państwowe Gimnazjum im. J. Śniadeckiego, Żeńskie Państwowe Gimnazjum im. Kr. Jadwigi mieszczące się w gmachu nowo wybudowanym i niemieckie koedukacyjne gimnazjum prywatne na prawach państwowych.

Na terenie szkół średnich usiłuje rozwinąć działalność druga ekspozytura Legionu Młodych partyjno-polityczna organizacja pn. ”Straż Przednia”(sanacyjna organizacja wychowania państwowego). Jak dotąd – bezskutecznie. Ogół młodzieży szkolnej do „strażników” odnosi się niechętnie.

Organizacje oświatowo-kulturalne, opanowane przez sanację, nie wykazują zgoła żadnej działalności. Na przykład Polska Macierz Szkolna poza zorganizowaniem aż jednego odczytu i kursu dla analfabetów (nawiasem mówiąc wraz z Legionem Młodych) nic przez cały boży rok nie zrobiła. Wprost wstyd, gdy patrzy się na to towarzystwo snobów bridżowych, patentowanych społeczników, wyorderowanych elitowców, młodych i starych bebewuerów, jak zabagniają życie społeczne Pabianic (redaktor Gajda – Polska Macierz Szkolna), jak upartyjnili każdą instytucję, jak demoralizują społeczeństwo nieodpowiedzialnością postępowania swojego, jak spłycili i spętali życie kulturalne miasta, niszcząc wszelkie poczynania niezależne. Wstyd, że 50.000 miasto nie może zdobyć się na stały repertuar teatrów choćby przyjezdnych, że pozwala spychać przez snobistyczno-salonową elitkę, wychowaną na doktrynie zestarzałego marksizmu („obrońcy świata pracy”) twarde, robotnicze życie pracujących i walczących Pabianic do roli pariasów.

Orędownik (nr 110/1935) zajął się „Akcją Katolicką w Pabianicach”.

Na terenie naszego miasta od dłuższego czasu bardzo ożywioną działalność rozwija Akcja Katolicka oraz organizacje katolickie w rodzaju Katolickiego Koła Kobiet, Stowarzyszenia Mężczyzn Katolików, Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej i Żeńskiej. Organizacje te działają przy dwóch parafiach Najświętszej Maryi Panny i św. Mateusza.

W organizacjach katolickich parafii NMP zgrupowało się ponad 600 osób, przy czym pracą tą obecnie kierują ks. prob. Wagner, ks. Malinowski i ks. Giemza. Wielkie zasługi na polu pracy w Akcji Katolickiej położył niezapomniany przez parafian b. proboszcz pabianicki ks. Leopold Petrzyk, z którego inicjatywy został wzniesiony Dom Katolicki przy ul. Żeromskiego. W dniu 28 ub. miesiąca staraniem Akcji Katolickiej przy parafii NMP na zakończenie Roku Jubileuszowego poświęcony został krzyż przy drodze do Górki Pabianickiej.

Akcja Katolicka przy kościele św. Mateusza liczy ogółem 370 członków i rozwija swą działalność pod patronatem ks. prefekta Zycha, szczególnie oddanego sprawie Akcji Katolickiej. Staraniem ks. proboszcza i Akcji Katolickiej na terenie parafii powstaje nowy dom wikaryjny im. śp. Biskupa Tymienieckiego. W domu tym, który wykończony zostanie prawdopodobnie w sierpniu br. znajdą wygodne pomieszczenie dla swej pracy wszystkie stowarzyszenie, wchodzące w skład Akcji Katolickiej (AK- ruch społeczno-religijny zmierzający do nasycenia życia publicznego wartościami chrześcijańskimi, skupiający różnorodne inicjatywy organizacyjne).

Wśród wielu organizacji katolickich wyróżniało się Stowarzyszenie Dzieci Maryi w Pabianicach. Rocznik Mariański (nr 8/1935 r.) zamieścił sprawozdanie z działalności stowarzyszenia.

Rozwój każdej organizacji zależy od pracy i starań kierownika, stojącego na jej czele. Ten bowiem nadaje odpowiednie tempo jej rozwoju i reguluje działalność. Takim właśnie kierownikiem, oddającym się w szczególny sposób naszemu stowarzyszeniu jest Najczcigodniejszy Ks. Dyrektor Franciszek Malinowski. Jemu to zawdzięczać możemy rozwój i charakter stowarzyszenia.

Zebrania u nas odbywają się dwa razy w miesiącu: w pierwszą niedzielę miesiąca – „miesięczne” i w trzecią – „oświatowe”. Każde zebranie „miesięczne” poprzedzane jest modlitwą i konferencją w kaplicy przed obrazem Matki Najświętszej, po czym spływają na nas głębokie i pełne miłości Boga słowa konferencyjne i niby balsam leczą i ku niebu wznoszą nasze dusze.

Zebrania „oświatowe” prowadzi także Ks. Dyrektor, ale i „Dzieci Maryi” mają tu pole do działania. Referaty, deklamacje, monologi, wygłaszają coraz to inne członkinie; potem śpiew, melodie piosenek ludowych i gry wypełniają nam resztę zebrania.

Mamy również własny chór, który śpiewa w każdą niedzielę święto na prymarii. W szczególny sposób czcimy miesiąc maj, ażeby silniej okazać Matce Bożej, że ”dziećmi” Jej jesteśmy, w maju chór nasz śpiewa codziennie na prymarii (pierwsza msza święta). W każdy poniedziałek odbywają się u nas lekcje haftu. Latem chodzimy na wycieczki do pobliskich lasów, gdzie pod opieką ks. Dyrektora bawimy się wesoło. Miałyśmy także dwie dalsze wycieczki: jedną do Gdyni (w r. 1932), drugą w roku ubiegłym do Krakowa, Wieliczki i Lwowa.

Zimą do wielkich przyjemności należy urządzanie sztuk, których w ciągu ostatnich trzech lat wystawiłyśmy 16. W chłodne i i słotne wieczory spędzamy miło czas w lokalu; różne gry jak: chińczyk, pchełki, szachy, domino i inne przesuwają się przed oczami i uprzyjemniają chwile.

Posiadamy w lokalu obfitą bibliotekę liczącą 1020 dzieł. Dla nich została ufundowana nowa szafa, gdyż stara była za ciasna. Dzień 8 grudnia to wielkie święto „Dzieci Maryi”, to dzień przyjęcia, wielce radosny, a zwłaszcza dla kandydatek i aspirantek. Po prymarii następuje uroczyste przyjęcie do aspirantek i „Dzieci Maryi”, a potem wspólne śniadanie. Wieczorem odbywa się akademia ku czci NMP, na której gramy zwykle dwie sztuki: jedna na tle religijnym , druga wesoła; nie brak też deklamacji, monologów i śpiewów. Jak corocznie tak i w roku ubiegłym wszystkie stowarzyszone zebrały się w lokalu i stąd ze sztandarem nastąpił wymarsz do kościoła na prymarię. Wieczorem, w dniu tym tak ważnym dla „Dzieci Maryi” odbyła się uroczysta akademia na której odegrane były dwie sztuki pt. „Misjonarz” i „Dożynki”. Resztę akademii wypełniły deklamacje, śpiewy i monologi. Akademie odbywają się w Domu Katolickim, który istnieje przy naszym kościele. Reżyserem naszych sztuk jest Ks. Dyrektor. W roku ubiegłym grałyśmy dwie sztuki, z których dochód przeznaczony został na cele naszego kościoła. Po repetycji zebrałyśmy razem 200 zł.

Wspieramy również Polskie Misje w Chinach; zbieramy drobne datki i przesyłamy Chińczykom. W roku ubiegłym przesłało nasze stowarzyszenie 160 zł. Nie jest to wiele, jednak staramy się, żeby z każdym rokiem był postęp, żeby ułatwić im zbliżenie do stóp Jezusa Eucharystycznego. Każdego roku po Bożym Narodzeniu mamy tradycyjny „Opłatek”, a po Wielkanocy tradycyjne „Jajko”.

Dwa razy w roku, a więc w dniu Bożego Ciała i Matki Bożej Różańcowej ubieramy jeden ołtarz na mieście i bierzemy udział w procesji w medalach (medal Niepokalanej objawiony św. Katarzynie Laboure w 1830 r.) za sztandarem Maryi. Stowarzyszenie nasze liczy obecnie 101 członkiń, w tym „Dzieci Maryi” 87 członkiń, aspirantek 6 i kandydatek 8. Tak to przedstawić możemy życie w naszym stowarzyszeniu, nad którym czuwa nasza wspólna Matka Najświętsza.

Orędownik (nr 157/1938 r.) – „Wspaniały zlot Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży w Pabianicach”.

Pabianice, 14.6. – W niedzielę ubiegłą odbył się w Pabianicach zlot Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej i Męskiej okręgu pabianickiego, który stanowić miał próbę generalną przed wszechpolskim zlotem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży na Jasnej Górze.

Mimo fatalnej pogody zjechało do Pabianic parę oddziałów i to ze Rzgowa, z Żeronia, Dobronia, Rudy Pabianickiej, Dłutowa, Górki Pabianickiej, Woli Zaradzyńskiej, Rydzyn, Żerokowic i innych miejscowości. Po raporcie w sali Domu Katolickiego przy parafii NMP młodzież wyruszyła pochodem ulicami miasta z orkiestrą na czele do kościoła św. Mateusza. Mszę św. odprawił ks. prefekt Liberski, piękne kazanie zaś wygłosił ks. prof. Gawęda, asystent stowarzyszenia z Łodzi. W czasie nabożeństwa młodzież śpiewała pieśni religijne, a na zakończenie „Boże coś Polskę”.

Po nabożeństwie nastąpiło złożenie wieńca przed pomnikiem Niepodległości, gdzie chwilą milczenia oddano hołd poległym za Ojczyznę, po czym odśpiewano hymn „Jeszcze Polska”. Następnie pochód udał się do sal Domu Katolickiego przy parafii św. Mateusza na wspólny obiad. Po przerwie obiadowej ks. asystent Gawęda wygłosił treściwy referat pt. „Co daje organizacja Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży”.

O godz. 17 w tejże sali urządzono akademię, którą zagaił ks. superior proboszcz NMP Szadko. Popisywały się na niej wszystkie oddziały. Chór parafii NMP pod batutą p. Kasprzyka wykonał pięknie kilka pieśni, ładnie wypadł również występ orkiestry symfonicznej KSM parafii św. Mateusza pod kierownictwem p. A. Sztandery, udatnie przedstawiał się wreszcie skecz pt.”Miecz Damoklesa”, wykonany przez członków KSM Szumskiego i Koźmińskiego. Na zakończenie uroczystości ks. asystent Olkowski, jako główny kierownik powyższego zlotu, podziękował wszystkim za tak liczny udział. Uroczystość zakończono odśpiewaniem pieśni ”My chcemy Boga”.

Zlot jako całość wypadł doskonale. Młodzież zrzeszona w KSM wyniosła zeń niewątpliwie wiele korzyści.

Ten sam numer Orędownika z 1938 roku donosił ponadto: Pociąg z relikwiami św. Andrzeja Boboli przejeżdżać będzie przez Pabianice. W piątek, dnia 17 czerwca w drodze z Poznania do Warszawy przejeżdżać będzie przez naszą stację specjalny pociąg z kaplicą zawierającą trumnę z relikwiami św. Andrzeja Boboli. Pociąg wyjeżdża tegoż dnia rano z Poznania o godz. 8, a przyjazd do Pabianic spodziewany jest w godzinach popołudniowych. Postój na stacji będzie krótki.

Na powitanie drogich nam relikwii wyjdzie na stację duchowieństwo i organizacje katolickie. Dokładny czas przyjazdu, oraz program powitania podamy w jednym z następnych numerów naszego pisma.

Na wieść o przejeździe w drodze z poznania do Warszawy przez Pabianice pociągu-kaplicy z trumną, zawierającą relikwie Patrona Polski, św. Andrzeja Boboli – zebrały się w piątek ub. na stacji kolejowej już od godz. 13 tłumy wiernych pragnących oddać hołd relikwiom świętego Polaka. Na stację przybyła procesja z duchowieństwem na czele z parafii św. Mateusza i NMP, dzieci nieomal wszystkich miejscowych szkół, liczne stowarzyszenia i delegacje organizacji świeckich i kościelnych, cechy ze sztandarami oraz poczet sztandarowy Stronnictwa Narodowego w mundurach, tak, że całe perony wzdłuż których przejeżdżał pociąg były zapełnione. Z chwilą przyjazdu pociągu dzieci śpiewały „Boże coś Polskę”. Pociąg zatrzymał się tylko przez krótką chwile i zaraz ruszył powoli w dalszą drogę. (Orędownik, nr 139/1938 r.)

Porządek procesji Bożego Ciała. Na specjalnym zebraniu Akcji Katolickiej ustalony został porządek tegorocznej procesji Bożego Ciała. Po sumie w kościele św. Mateusza, która rozpocznie się o godz. 11, wyruszy procesja następującą trasą: I ołtarz będzie przy Domu Parafialnym ubrany przez Akcję Katolicką, następnie ruszy procesja ul. Bugaj do ul. Kazimierza, gdzie II ołtarz ustawiony będzie przy domu pp. Fronczaków, z ul. Kazimierza procesja przejdzie ul. Kopernika na ul. Ks. Piotra Skargi do III ołtarza ustawionego przy domu pp. Grelusów. W dalszym ciągu z ul. Ks. Piotra Skargi na Jana Sobieskiego do pl. Gen. Dąbrowskiego do IV ołtarza przy domu p. Jankowskiej. W imieniu nieobecnego ks. dziekana dra Lewandowicza, ks. Gajda, pełniący w zastępstwie obowiązki proboszcza, uprasza wszystkich obywateli i wiernych o upiększenie swoich domów i okien obrazami, sztandarami i zielenią.

Tegoroczny obchód Bożego Ciała wypadł niezwykle imponująco. Święto to obchodzone było – jak to jest w zwyczaju przyjętym od wielu lat – na terenie parafii św. Mateusza na Starym Mieście. W nadchodzącą niedzielę tj. dnia 19 bm. obchód święta Bożego Ciała odbędzie się na terenie parafii NMP, na Nowym Mieście i w czwartek, dnia 23 bm. w obrębie kaplicy staromiejskiej przy ul. Warszawskiej. W czwartek procesja niezwykle liczna przeszła do ołtarzy ulicami: Skargi, Bugaj, Kazimierza, Kopernika do Skargi, a następnie na plac Dąbrowskiego, gdzie ustawiony był ostatni ołtarz i powrót do kościoła. Pod baldachimem Księdza prowadzili pod ręce najwybitniejsi przedstawiciele miasta z B. Futymą na czele. (Echo, nr 167/1938 r.)

***

„W stolicy państwa pabiańskiego” to tytuł artykułu, który ukazał się w Orędowniku (nr 60/1938 r.).

Pabianice bezsprzecznie należą do starszyzny miast polskich. Gród ten obchodził przecież w 1933 roku 600-lecie swego istnienia. Pabianice, dzisiaj jeden z większych ośrodków przemysłowych łódzkiego okręgu włókienniczego, wzrastały i rozwijały się pod gospodarczymi i społeczno-kulturalnymi wpływami Krakowa. Stało się to dzięki temu, ze Władysław Herman na prośbę swej żony Judyty ofiarował kapitule krakowskiej znaczne przestrzenie kasztelanii chłopskiej, a wraz z nimi tereny, na których później powstał gród pabianicki.

Przywilej króla Zygmunta Augusta

Przywilej miejski otrzymały Pabianice w XIV wieku. Pod skrzętną opieką kapituły krakowskiej rozrastały się pomyślnie, przyciągając licznych kupców i rzemieślników. W Pabianicach przyjmował pod koniec swego żywota król Władysław Jagiełło w otoczeniu wspaniałego orszaku dworskiego poselstwo husyckie, które prosiło władcę polskiego o protektorat na soborze bazylejskim. W połowie XVI wieku obdarzył król Zygmunt August Pabianice przywilejem, zezwalającym na zakładanie cechów rzemieślniczych.

Pabianice wraz z przyległymi włościami należącymi do kapituły, stanowiły tak zwane „państwo pabianickie”, w którym obowiązywały specjalne statuty. Przepisy te są bardzo charakterystyczne dla ducha ówczesnych czasów. Poszczególne postanowienia regulowały szczegółowo obowiązki obywateli „państwa pabiańskiego”. Statut „państwa fabiańskiego” wkraczał dość wyraźnie w życie prywatne mieszkańców nakazując im pod sankcjami karnymi wykonywanie nałożonych obowiązków.

Przestrzeganie praktyk religijnych

Obywatele ”pabiańscy” zobowiązani byli nade wszystko do ścisłego przestrzegania praktyk religijnych. Pierwszy punkt ”konstytucji pabiańskiej” postanawia wyraźnie: „Każdy mieszczanin i obywatel państwa pabiańskiego z powinności chrześcijańskiej ma w niedzielę i święta uroczyste w kościele na mszy i na kazaniu bywać, pod winą jednego grosza polskiego, którą urząd miejski albo wiejski żadnemu nie folgując niezwłocznie ma wybierać i do kościoła własnego oddawać pod winą trzech grzywien”. Równocześnie „konstytucja pabianicka” postanawia, że „na każdej ulicy i w rynku i na wsiach mają być dziesiętnicy i tego p[przestrzegać, aby nikt służby Bożej nie omieszkiwał…”

Znamienny zakaz

Pośród dalszych punktów „konstytucji” znajdujemy taki znamienny zakaz: „Żadnych jawnych nierządnych białych głów urząd tak w mieście jak i na przedmieściach jako też i na wsiach cierpieć nie ma pod winą dziesięciu grzywien, ani im domów i komór najmować, nie kładąc jednak na nikogo potwarzy”. Jak stąd widać autorzy ”konstytucji” pieczołowicie dbali o moralność obywateli „państwa pabiańskiego”.

Zabytki przeszłości

O wspaniałej przeszłości grodu pabianickiego pod rządami kapituły krakowskiej mówią do dziś przetrwałe zabytki budownictwa. Sternicy „państwa pabiańskiego” wznieśli piękną farę oraz zamek, zamieszkiwany przez administratorów dóbr kapitulnych, a zbudowany w stylu wczesnego włoskiego renesansu. Od pierwszej połowy XIX wieku zamek stał się siedzibą władz miejskich.

Prusacy wpuścili Żydów

Po drugim rozbiorze ziem polskich gród pabianicki zajęli Prusacy. Okupanci pozwolili przede wszystkim osiedlać się w obrębie Pabianic Żydom, którym na podstawie dotychczas obowiązujących przepisów, nie wolno było zamieszkiwać w obrębie granic miejskich.

Obecnie polska ludność Pabianic musi odrabiać przykre i szkodliwe następstwa niewoli. Samoobrona gospodarcza daje dobre wyniki, znacząc swój pochód zwycięski nowymi polskimi placówkami.

***

Berlin – Pabianice 18:3 w zapasach

Orędownik (nr 14/1936 r.) informował o turnieju zapaśniczym rozegranym w Pabianicach z udziałem atletów niemieckich. Notatkę ilustrowało zdjęcie przedstawiające sportowców z Berlina z wyciągniętymi rękami w pozdrowieniu nazistowskim.

W niedzielę w sali Towarzystwa Gimnastycznego przy ul. Pułaskiego 36 odbyło się międzynarodowe spotkanie zapaśnicze Berlin –Pabianice. Po odegraniu hymnów państwowych i ceremoniach powitalnych oraz wręczeniu upominków rozpoczęto zawody, które w rezultacie przyniosły zdecydowane zwycięstwo bezwzględnie lepszej drużynie Berlina w stosunku 18:3.

Wyniki były następujące: w wadze koguciej Grochoj (B), mistrz Brandenburgii, pokonał w czasie 11:11 Bartoszka, wicemistrza okręgu łódzkiego; w wadze piórkowej Larisch, mistrz Berlina, wygrał w czasie 1:01 z Kawałem, mistrzem okręgu łódzkiego; w wadze lekkiej Guldemeister (B) zwyciężył w czasie 7:16 wicemistrza okręgu łódzkiego, Ignaczewskiego; w wadze półśredniej wicemistrz Berlina, Eckert, wygrał po 9 minutach z wicemistrzem okręgu łódzkiego, Puszem. Była to najpiękniejsza walka dnia. W wadze średniej Gröger (B) przegrał na punkty z Hincem, mistrzem Polski. W wadze półciężkiej mistrz Niemiec i wicemistrz olimpijski Schweickert zwyciężył w czasie 12:35 mistrza okręgu łódzkiego Jakubowskiego. Niemiec wygrał dopiero po bardzo ciężkiej i zaciętej walce. W wadze ciężkiej wreszcie, mistrz Berlina, Moser, wygrał na punkty z wicemistrzem okręgu łódzkiego, Lipczyńskim. W ringu sędziował kpt. PZA p. Gałuszka.

„Pabianice”

W „Słowniku geograficzno-krajoznawczym Polski” z 1983roku znalazło się również hasło „Pabianice”, z którego wynika, że dzięki rewolucjonistom zostały już rozstrzygnięte konflikty klasowe, a miasto zdominowali robotnicy, technicy i inżynierowie, korzystający m. in. z relaksu w ośrodku wypoczynkowym Bugaj.

Pabianice, m. w woj. miejskim łódz., na Wysoczyźnie Łaskiej, nad Dobrzynką (dopływ Neru) w aglomeracji łódz.; 69,8 tys. mieszk., duży ośrodek przemysłu, głównie włókienniczego (zakłady bawełniane, wełniane, jedwabnicze, tkanin technicznych), chemicznego (zakłady farmaceutyczne), elektrotechnicznego (fabryka żarówek), metalowego, maszynowego, meblarskiego, spożywczego (zakłady mięsne, młynarskie), poligraficznego; stacja PKP, dworzec PKS, połączenie tramwajowe z Łodzią; hotel, 2 domy wycieczkowe (jeden z nich PTTK); pole biwakowe. Miasto lokowane na prawym brzegu Dobrzynki; prawa miejskie od ok. 1297; do rozbiorów ośrodek dóbr kapituły krakowskiej; w związku z rozwojem przem. włók. w XIX w. została założona w 1823 na lewym brzegu rzeki dzielnica zwana Nowym Miastem; od XIX w. silny ośrodek ruchu robotniczego (SDKPiL, PPS, KPP), strajki 1929, 1933, 1936; w czasie okupacji hitlerowskiej istniał tu obóz przejściowy dla jeńców polskich (IX-XII 1939) i 3 obozy przejściowe dla obywateli polskich i radzieckich z okupowanych terytoriów ZSRR; getto; masowa eksterminacja mieszkańców P. w ośrodkach zagłady w Chełmnie (ok. 8350 osób) i w lasach Wiączyńskich i Lućmierskich; od 1942 działalność PPR (19 kół), ośrodek aktywnej działalności ruchu oporu.

Renesansowy kościół par. Św. Mateusza 1583-84; kościół Iwang. Z 1 poł. XIX w., renesansowy dwór kapituły krakowskiej 1565-1571 (W. Lorek); ob. W dworze Muzeum Regionalne (działy: tenor., przyr., archeol.-hist.); liczne domy mur. i drew. z 1 poł. Nad Dobrzynką, 2 km od miasta, ośrodek wypoczynkowy Bugaj (basen kąpielowy, stawy z kajakami, plaża, wypożyczalnia sprzętu). Przy drodze do Łaska rozległy park o charakterze leśnym.

Wiatraki

Jeszcze niespełna pół wieku temu charakterystycznym elementem naszego krajobrazu były wiatraki. Znane od średniowiecza, najliczniej na terenie Polski, budowane były w drugiej połowie XVIII wraz z rosnącym zapotrzebowaniem na mąkę i kaszę. Rozwijające się wówczas miasta wykazywały zainteresowanie tymi towarami potrzebnymi coraz liczniejszej ludności.

Pabianice, niewielkie wtedy miasteczko, nie posiadały ani młyna wodnego, ani wiatraka, choć zdecydowana większość mieszkańców utrzymywała się z uprawy roli. W 1818 r. burmistrz Pabianic informował Komisję Województwa Kaliskiego, że „ młyn wiatrak bardzo potrzebny jest dla wygody publicznej z przyczyny, że wody na młyny wodne zawsze brakuje, a osobliwie podczas suchych lat i mroźnych zim; o dwie i o cztery mile (1mila= 7,5 km) obywatele ze zbożem szukać muszą młynów, nie tylko że czas na tym sobie robotny tracą, ale nadto koszta furmanki ponosić muszą”.

Stan ten uległ zmianie dopiero dziesięć lat później. Coraz liczniejsi w Pabianicach tkacze domagali się, by stawiać wiatraki i „tym sposobem zaradzić niedostatkiem mlewa”. W lipcu 1827 r., przybyły z miasteczka Zittau w Saksonii, Krystian Fryderyk Goldberg zadeklarował burmistrzowi chęć budowy wiatraka, jeżeli otrzyma plan i bezpłatne drewno z lasów rządowych. Zgodnie z założeniami polityki władz Królestwa Polskiego wobec „użytecznych cudzoziemców”, gwarantującymi przybyszom liczne ulgi i przywileje, burmistrz Pabianic wyraził zgodę.

Niewątpliwie Goldberg budził zaufanie, gdyż równocześnie z własnych funduszy wznosił parterowy, murowany dom przy ul. Długiej. Jesienią 1828 r. pierwszy pabianicki wiatrak był gotów. Stanął w części Nowego Miasta przeznaczonej na ogrody (dzisiaj rejon Zielonej Górki). Zainstalowano w nim 2 kamienie. Jednak jeszcze w rym samym roku wiatrak zmienił właściciela. Za 3.100 złotych nabyli go Franciszek Kupke i Gotlib Flajscher. Kwota była pokaźna, bowiem morgę gruntu miejskiego można było wówczas kupić za 112-140 złp, zaś murowany dom szacowano na 5 tys. złp. Nie znamy przyczyn, dla których S. Goldberg sprzedał wiatrak. Nowi właściciele też nie gospodarzyli w nim długo.

W maju 1833 r. Flajscher sprzedał wiatrak Erdmannowi Priebe, od czterech lat obywatelowi Pabianic. Przed 1846 r. w posiadanie goldbergowej konstrukcji wszedł Krzysztof Jerke, który powiększył ją o dwa kamienie. Przebudowa pogorszyła jednak sprawność wiatraka. Kolejny właściciel Karol Król, uznał, że wiatrak jest zbyt niski i ma zbyt krótkie śmigła. W 1861 r. zmodernizował go, ograniczając do 2 kamieni.

Z zachowanych szczątkowo źródeł wynika, że w 1846 r. istniały w Pabianicach jeszcze dwa wiatraki (w całym Królestwie Polskim było ich wówczas 2.238). Jeden zbudowany w 1828 r., drugi w 1830 r., miały podobne wyposażenie – po 2 kamienie. O ich lokalizacji i właścicielach : Johannie Hamanowskim i Frydrychu Blige nic bliższego nie wiemy. Nie ma też pewności, że długo mełły pabianiczanom mąkę, skoro w latach pięćdziesiątych XIX w. „Mateusz Brudziński nabywszy wiatrak w mieście Rzgowie takowy przeniósł do miasta Pabianic”.

W końcu 1861 r. zgodę władz na uruchomienie w Pabianicach kolejnego młyna-wiatraka otrzymał Krzysztof Linke. Narzekał jednak, że stodoły mieszczan zatrzymują wiatr, co narażą go na straty. Nie wiemy, jakie były dalsze losy pabianickich wiatraków. Czy zostały wyparte przez młyny parowe, czy wcześniej skruszył je czas? Z pejzażu miasta zniknęły bezpowrotnie. (Krzysztof Woźniak „Wiatraki”, Nowe Życie Pabianic, nr 42/1993 r.)

***

Pabianice dobrze wspomina urodzona tutaj w 1978 roku amerykańska artystka – Katharina Filus (Bruenen). „Pabianice to cudowne i spokojne miejsce. Naprawdę cieszyłam się, dorastając w tym mieście”.

Katharina mieszkała tu do jedenastego roku życia. W 1989 roku wyjechała wraz z rodzicami do Niemiec, do rodziny ojca. Siedemnaście lat spędziła w Hameln. Ukończyła studia artystyczne. Uważa, iż kluczowe znaczenie dla jej wrażliwości i wyobraźni miało dzieciństwo. Pamięta jak wiosną zrywała kwiatki, a latem wspinała się na drzewa, pamięta spacery po lesie i podpatrywanie natury, a zwłaszcza słuchanie ptaków. Zbieranie doświadczeń uczyniło ją tym kim jest teraz. Podkreśla, że mówi płynnie po angielsku, niemiecku i polsku. Specjalizuje się w malarstwie realistycznym. Mieszka obecnie w Spring Hill na Florydzie.

Katharina Filus Art Collections

***

W obrębie fabryki Sengera (papiernia) w Pabianicach wściekły pies pokąsał kilkunastu ludzi, przeważnie robotników fabrycznych, których niezwłocznie wyprawiono do lecznicy dr. Palmirskiego w Warszawie. Było też pokąsanych kilka psów, w tej liczbie piesek stróża nocnego, Kacpra Wróbla.

Wróbel nigdy się ze swym psem nie rozstawał i był do niego przywiązany, że gdy powiedziano mu, że psa trzeba co prędzej zastrzelić, odpowiedział, że prędzej pozwoliłby na odebranie sobie życia, aniżeli na zastrzelenie ulubionego pieska. Gdy zaczęto coraz natarczywiej domagać się zastrzelenia psa, Wróbel zawołał: „W takim razie mnie z nim razem”, po czym wyszedł na podwórze, usiadł pod płotem, położył na kolanach swego pieska i jednym strzałem rozsadził mu czaszkę, drugim zaś pozbawił się życia. Samobójca miał 44 lata i poza psem, do którego był tak mocno przywiązany nie miał nikogo bliskiego na świecie. (Nowa Jutrzenka, nr 46/1913 r.)

***

Zimą 1993 roku dokonano profanacji mogił żołnierskich na pabianickim cmentarzu. To bezprecedensowe w miasteczku wydarzenie odbiło się szerokim echem. Gazeta Pabianicka informowała: Kiedy wieje silny wiatr, a noc jest bezksiężycowa – sataniści, czyli domorośli wyznawcy szatana wpadają w swój obłąkańczy trans. Wychodzą z domów i grupują się w jakimś odludnym miejscu, by odbyć swą satanistyczną „mszę”. Misterium jest ściśle tajne, mało kto wie na czym ono polega. Z podstawowych śladów domyślać się można, że chodzi o unicestwienie. Bywa, że pozostaje tam pogorzelisko, zwłoki kota, szczątki zniszczonych przedmiotów. Niemal zawsze jako złowieszcze signum pozostaje odwrócony krzyż.

W nocy z poniedziałku (25 stycznia) na wtorek wiało potężnie. Zacinał marznący deszcz stopniowo przechodzący w śnieżną kaszę. Nikt o zdrowych zmysłach w taką noc nie opuszcza dobrowolnie domu. 76-letnia Anna W., mieszkanka ulicy Widok, mówi:

- Było po 11. Doszłam do okna, by je obłożyć kocem. Stare ono, nieszczelne, a wiało od niego aż chodziła cała firanka. Mam już słaby wzrok, ale zdawało mi się, że widziałam najpierw 3-4 osoby, które szły w stronę cmentarza, a zaraz potem druga taka grupka.

Że też gna coś ludzi w taką pogodę – pomyślałam – i położyłam się spać.

We wtorek, 26 stycznia pracownicy cmentarza katolickiego, dokonując porannego obchodu, nagle stanęli jak wryci przy kwaterach polskich żołnierzy. Ze 108 betonowych krzyży na żołnierskich mogiłach ostały się tylko cztery. Reszta leżała pokotem. Jeden, ten największy, z mogiły, w której pochowanych jest 28 ofiar kampanii wrześniowej, wyrwany z ziemi, stał oparty o obelisk. Był odwrócony „do góry nogami”.

Kierowniczka cmentarza, Jadwiga Kębłowska o tym bezprzykładnym wandalizmie z miejsca powiadomiła policję, władze miasta i kurię archidiecezji łódzkiej, pod której zarządem jest pabianicki cmentarz. Policyjny pies nie podjął jednak śladu sprawców, ziemia pokryta była obficie świeżym śniegiem.

Że tego dokonać mogli tylko sataniści domyśla się policja i straż miejska. Ta pierwsza ma w swoich kartotekach odnotowanych kilkunastu młodych, 18-20 letnich, ludzi, podejrzanych o uprawianie „kultu”. Dotąd nie wydawali się groźni. Ślady ich praktyk świadczyły raczej o dziwactwie. Strażnicy miejscy pamiętają, że latem ubiegłego roku na peryferiach osiedla Bugaj odkryli spalone zwłoki kota, złamany i odwrócony krzyż.

Śledztwo trwa. Mogiły jeszcze we wtorek zaczęto porządkować. 49 mniej uszkodzonych krzyży tymczasowo wkopano, pozostałe przewieziono do PRiB, do naprawy.

Na żadnym z pabianickich cmentarzy nigdy dotąd nie odnotowano podobnego choćby bestialstwa. Owszem zdarzały się kradzieże kwiatów, bywało też, że skradziono cenną tablicę nagrobną ze szlachetnego kamienia. O tej porze roku cmentarne bramy od ulicy Kilińskiego zamykane są o godz. 19. Od strony zachodniej (ul. Żurawia, Wierzbowa, Łąkowa) bram ani furtek nie ma. Stamtąd można się dostać na cmentarz bez żadnych przeszkód. I stamtąd prawdopodobnie nadciągnęli barbarzyńcy, bo trudno ich podejrzewać o drapanie się po murze od ulicy Kilińskiego.

Po tym ponurym incydencie straż miejska otrzymała polecenie patrolowania cmentarza w późnych godzinach wieczornych. Wtedy kiedy duchy śpią, ale mogą – jak to się okazało – grasować niebezpieczni wandale. (Tomasz Wojtczak „Bestialstwo na cmentarzu”, Gazeta Pabianicka nr 5/1993 r.)

Jerzy R. Nowak: (…) Od początku lat dziewięćdziesiątych coraz częstszym zjawiskiem stała się rzecz dużo smutniejsza – barbarzyńskie profanowanie narodowych pamiątek walki i męczeństwa. Profanujący je wandale nie mają żadnego szacunku dla najdroższych narodowych tradycji związanych z tragicznymi wydarzeniami dziejów. W lutym 1992 roku „nieznani sprawcy” zdewastowali zabytkowy cmentarz w twierdzy modlińskiej, niszcząc 15 betonowych krzyży a alejach. W styczniu 1993 roku w Pabianicach, na miejscowym cmentarzu rzymskokatolickim inni „nieznani sprawcy”  zniszczyli 102 krzyże stojące na mogiłach  żołnierzy polskich poległych we wrześniu 1939 roku. Wykonane z betonu krzyże wywrócono i połamano. (Jerzy Robert Nowak „Zagrożenia dla Polski i polskości”, t. 1, 1998 r.)

***

Pabianice pojawiają się na amerykańskim forum internetowym Free Republic – miejsce wymiany opinii osób o poglądach konserwatywnych.

Established in 1996, Free Republic is one of the earliest and largest  online gathering places for independent , grass-roots conservatism on the web, working to roll back decadwes of governmental largess, to root out political fraud and corruption, and to champion causes which further conservatism in America. Forum is read daily by over one hundred thousand freedom loving citizens and patriots from all around the US and all around the world, delivering over twenty milion pageviews per month to over one milion monthly visitors.

Freerepublic.com

***

Sebastian Ligarski w pracy „W kleszczach totalitaryzmów: księdza Romana Gradolewskiego i ojca Jacka Hoszyckiego życiorysy niedopowiedziane”, Warszawa  2017  zajmuje się sprawą dwóch duchownych, działających w Łodzi i Pabianicach, którzy po zakończeniu drugiej wojny światowej zostali skazani na długoletnie więzienie za domniemaną kolaborację z nazistami.  Autor próbuje ukazać  specyfikę prawodawstwa obowiązującego w Kraju Warty tłumaczącego postępowanie Niemców wobec  podbitej ludności oraz tendencyjne nastawienie władz komunistycznych wobec  duchowieństwa („gestapowcy w sutannach”).

(…) Ojciec Jacek Hoszycki został w początkach wojny ewakuowany do Ksawerowa, gdzie przebywał już o. Holte. Pozostał tam do listopada 1939 r. W tym czasie zgłosiły się do niego siostry  ze Zgromadzenia Bożej Miłości z Pabianic z prośbą o opiekę duszpasterską, na co wyraził zgodę. W klasztorze mieszkał do 1942 r.  Pod koniec 1942 r. został namówiony przez ks. Romana Gradolewskiego do objęcia parafii pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny na Nowym Mieście w Pabianicach, aby w ten sposób pomóc niemieckim katolikom. Wahał się siedem tygodni; sam tak to przedstawiał: „ Nie mogłem zdecydować się na postawione warunki, a mianowicie że polecono mi udzielać posług religijnych wyłącznie obywatelom  narodowości niemieckiej”.

Urząd jednak objął z polecenia (za zgodą) administratora apostolskiego w Poznaniu dla katolików niemieckich o. Hilariusa Breitingera. Podpisanie volkslisty (luty 1943 r.) było konieczne , aby rozpocząć pracę duszpasterską. W tym celu musiał  się stawić u odpowiedniego urzędnika  niemieckiego w siedzibie Gestapo w Łodzi przy ul. Anstadta 7.

W czasie kierowania parafią w Pabianicach o. Jacek udzielał  posług religijnych również Polakom (tajne śluby, spowiedź, komunia). W 1943 r. kapłan zamieszkał u Piotra Zagórowskiego (przy ul. Konstantynowskiej 7); obaj zostali aresztowani przez Gestapo w nocy z 18 na 19 maja 1944 r. pod zarzutem słuchania audycji radiowych, utrzymywania kontaktów  z Polakami i udzielania im ślubów. Aresztowania dokonało pięciu funkcjonariuszy tajnej policji, którzy około godz. 22.00 weszli do domu Zagórowskiego. Po przyjściu o. Jacka około 2 w nocy odbyło się jego przesłuchanie, a następnie przewieziono ich razem do łódzkiego więzienia przy ul. Sterlinga.

Z powodu słuchania audycji radiowych aresztowano również m. in. rodzinę Hillebrandtów, rodzinę Wendlerów, Mariana Kamińskiego i kilka innych osób (razem około 20).  W imieniu o. Hoszyckiego próbował interweniować w łódzkim Gestapo ks. Gradolewski, ale to nie funkcjonariusze Oddziału (Wydziału) IV 4a prowadzili  postępowanie. Twierdzili jednak, że sprawa jest bardzo poważna. W czasie śledztwa o. Hoszycki został  kilkakrotnie dotkliwie pobity.

W odniesieniu do tej sprawy, a szczególnie  przebiegu rozprawy przed  Sądem Specjalnym (Sondergericht) w Kaliszu w październiku 1944 r., pojawiło się wiele oskarżeń pod adresem o. Hoszyckiego. W 1949 r. Józef  Hillebrandt twierdził, że okazany mu w 1944 r. przez Gestapo o. Jacek zadenuncjował go jako osobę słuchającą radia w czasie komunii św. u rodziny Jana Kellera 14 maja 1944 r. O kłopotach innego  aresztowanego, Mariana Kamińskiego, organisty w parafii NMP w Pabianicach, wynikłych z zeznań złożonych przez o. Jacka przed sądem w Kaliszu, mówił Piotr Zagórowski. Matka Kamińskiego Petronela Sztandarowa w czasie przesłuchania w marcu 1949 r. twierdziła, że syn jednoznacznie obarczał duchownego winą za swoje cierpienia (był bity przez Gestapo), oraz uważała, że o. Jacek ponosi odpowiedzialność za śmierć jej syna w obozie w Radogoszczu.

Spróbujmy odtworzyć przebieg wydarzeń. Ojciec Jacek Hoszycki został przywieziony do Kalisza jako świadek na rozprawę Emila, Anny i Henryka Wendlerów 27 października 1944 r. Według Haliny Knopp, obecnej wtedy na sali sądowej, wyglądał bardzo dobrze, był umyty, ogolony, dobrze odżywiony , siedział na sali wśród publiczności i miał swobodę poruszania się. To odróżniało go od jej narzeczonego, także świadka na tej rozprawie, który wyglądał źle, był skuty kajdankami i nosił ślady pobicia.

Stwierdziła, że na rozprawie o. Jacek obciążył swoimi zeznaniami jej narzeczonego, który wcześniej nie przyznawał się do słuchania radia oraz przekazywania zasłyszanych wiadomości. Jego wypowiedzi miały wpłynąć na wysokość wyroków orzeczonych przez  sąd dla rodziny Wendlerów. Zdaniem Haliny Knopp o. Hoszycki zachowywał się w sądzie z dużą pewnością siebie i mówił wszystko co sąd chciał usłyszeć. Tę wersję potwierdziła oskarżona w tym procesie Anna Wendler. 27 października 1944 r. Annę Wendler  skazano na karę śmierci, a jej syna na pięć lat więzienia. Emil Wendler opuścił areszt przed rozprawą. W wyniku apelacji adwokata Eugeniusza Delnica (Eugena Delnitza)wyrok zamieniono na pięć lat więzienia dla Anny Wendler, a Henryk otrzymał dwa lata.

Z relacji o. Hoszyckiego wynika, że powiedział on o słuchaniu radia, ponieważ nie wiedział, co zeznawali Wendlerowie.  Anna Wendler na rozprawie we wrześniu 1948 r. dodała jedną ważną uwagę, mianowicie, że o. Jacek przekazywał Marianowi Kamińskiemu wiadomości usłyszane w radio, ale były to informacje powszechnie dostępne następnego dnia.

Według Józefa Hillebrandta  Hoszycki i Zagórowski uciekli z transportu w czasie ewakuacji więzienia na Sterlinga do Kalisza i wrócili do Pabianic w styczniu 1945 r.

(…) Dalej duchowny (Hoszycki) opowiadał o swojej roli w procesie rodziny Wendlerów oraz związkach z o. Kapistranem Holtem, siostrami Bożej Miłości w Pabianicach oraz kontaktach z ks. Gradolewskim. W odniesieniu do nich stwierdził co następuje: „Gradolewski uchodził za Niemca, namawiał mnie do przyjęcia volkslisty, bym został w Polsce i otaczał opieką katolików. Mówił mi, abym nie wpuszczał do kościoła Polaków ani ich nie spowiadał (…) Gdy poszedłem z Gradolewskim do Gestapo, rozmawialiśmy tam tylko o przydzieleniu parafii. Gradolewski mówił, że muszę być lojalny w stosunku do Niemców”. Następnie duchowny  oznajmił: „W Gestapo nie podpisałem żadnego papieru ani też nie dałem swojej fotografii, ani niczyjej”.  Oskarżony kapłan wyjaśnił, dlaczego jego zeznania złożone w śledztwie brzmiały inaczej: „W czasie dochodzenia zeznałem inaczej, ponieważ mnie bito”.  Szczególnie często będzie wspominał o ciężkim śledztwie, jakiego doświadczył we wrocławskim WUBP.

W nawiązaniu do treści zeznań na temat współpracy z Gestapo dowodził: „Wszystko, co dotyczy współpracy z Gestapo, to jest nieprawda. Jeśli coś na ten temat powiedziałem, to tylko dlatego, że byłem psychicznie złamany (…). Sam podyktowałem wzór zobowiązania złożonego w Gestapo po niemiecku. Napisałem tak, bo tak sobie wyobrażałem, że to zobowiązanie  tak powinno brzmieć. Słowo „ Verpflichtung”  podsunął mi oficer śledczy. Nigdy żadnych papierów w Gestapo nie podpisywałem”.  Kilkakrotnie powtarzał: „Nigdy nie pracowałem w Gestapo; mówię to ze spokojnym sumieniem”.

Jako najczęstszy motyw wypowiedzi Hoszyckiego powracała sprawa ks. Wacława Tokarka. W przytoczonym akcie oskarżenia był to jeden z głównych zarzutów wysuniętych pod adresem franciszkanina. Według siostry ks. Tokarka jej brat wysłał do niej list o następującej treści: „Czy mieszka jeszcze w Pabianicach duchowny Alojzy Hoszycki, który  postawił  przeciwko mnie fałszywe zarzuty? Czy jest Polakiem, czy volksdeutschem? Nie wierzę, że jest księdzem katolickim, to jest kanalia, tchórz, oportunista”.

List ten znajduje się w aktach sprawy. Dziś trudno wyjaśnić jego pochodzenie, szczególnie w sytuacji, gdy dysponujemy innym listem ks. Tokarka skierowanym do łódzkiego sądu 20 września 1949 r. Otóż  w liście tym wyjaśniał on niewinność o. Jacka następująco: „ Ks. Hoszycki wiedział o mej pracy konspiracyjnej prawie dwa lata, a jednak nie tylko mnie nie zadenuncjował , ale nawet pomagał. Do Dachau wywieziono mnie w czasie powszechnego aresztowania księży w tzw. Warthegau 6 października 1941 r. Dopiero po swym aresztowaniu w kwietniu 1944 r. w czasie przesłuchań przez Gestapo pod wpływem tortur i w przeświadczeniu, że przebywającemu (tak powszechnie uważano) w obozie nic nie może zaszkodzić, zeznał ks. Hoszycki o  mojej pracy w prasie podziemnej. Miałem bowiem w tej sprawie przesłuchanie w Dachau w jesieni 1944 roku, a więc dopiero 3 lata po moim aresztowaniu. Nie miało to dla mnie przykrych następstw, gdyż na szczęście wojska radzieckie zajęły Łódź i Gestapo nie miało czasu zrobić z wymuszonych zeznań ks. Hoszyckiego żadnego użytku, ks. Hoszycki nie był więc na pewno przyczyną mojego aresztowania i zesłania do Dachau”.

Kto zatem był autorem oskarżycielskiego listu i dlaczego siostra ks. Tokarka nim się posłużyła? Wydaje się, że prawdziwi  autorzy znajdowali się w gmachu łódzkiego lub wrocławskiego UB.  (…)

Ojciec Hoszycki wyjaśniał, kto zatwierdził nominację na stanowisko proboszcza parafii Najświętszej Marii Panny w Pabianicach i jakie były jego stosunki z ks. Gradolewskim. Kilkakrotnie  podkreślał, że Polacy mogli dość swobodnie uczestniczyć w nabożeństwach, które odprawiał. Nie stronił także od udzielania tajnych ślubów, spowiadania Polaków, duchowej pomocy udzielanej w trudnych chwilach. Wracał  ponadto do okoliczności aresztowania przez Gestapo w mieszkaniu Piotra Zagórowskiego w maju 1944 r. opowiadał ze szczegółami o hitlerowskim śledztwie: „W Gestapo bito mnie nahajką aż do zemdlenia, musiałem liczyć baty; włożono mi też maskę gazową; bito mnie na ziemi. Po tym biciu zeznawałem o Kamińskim. Pytano mnie, skąd go znam. Po drugim biciu pytano mnie o Wendlerów i o Kamińskiego”.  Na koniec składanych zeznań o. Jacek oświadczył: „Z matką Kamińskiego widziałem się po raz ostatni we wrześniu 1947 r. Przyszła do mnie wtedy, by prosić o zatrudnienie jej męża jako organisty. Mówiła mi, że wie, że nie z mojej winy cierpiał jej syn”.

***

Konstanty M. Stecki w „Pamiętnikach” (2014) wymienia Pabianice. (…) Urodziłem się 29 lipca 1885 r. w Hrubieszowie. Tam spędziłem swoje dziecinne lata. Hrubieszów! Ileż wspomnień nazwa ta wywołuje! Ileż przeżyć, wzruszeń i radosnych dziecinnych dni przypomina! Jakże pięknymi pozostały w mej pamięci obrazy jego ogrodów, kościołów, Huczwy, oceniane zapewne jeszcze i teraz przez  pryzmat dziecięcych zachwytów życiem.

Jeden z moich wybitnych uczniów, Stefan Jarosz, spotkawszy kiedyś w Ameryce osiadłego tam Polaka, usłyszał od niego opinię, że najpiękniejszym widzianym przez niego miastem, a zwiedził wszystkie największe miasta Ameryki i większość stolic Europy, są Pabianice , gdzie się urodził i spędził lata dzieciństwa. Zapewne i mój zachwyt Hrubieszowem polega w znacznym stopniu na ocenie z analogicznej perspektywy.

***

W 1934 roku Gazeta Pabianicka poinformowała czytelników, że dziejami Pabianic interesują się Amerykanie skupieni w Towarzystwie Historycznym w Milwaukee, Wisconsin. Czytamy, że w początkach bm. Zarząd Miejski otrzymał z Ameryki kartę, której treść w tłumaczeniu podajemy: Milwaukee, Wisconsin, December 14, 1933.

Drogi Panie! Prosimy bardzo, aby Panowie udzielili nam literatury i historii o Pabianicach, jeżeli możliwe różne broszurki, artykuły z okazji 600-lecia miasta Pabianic.

Jesteśmy bardzo zainteresowani historią Pabianic i bylibyśmy wdzięczni, gdyby prośba nasza była uwzględniona. Z poważaniem. American Historical Library, 2011 North 55th St. Milwaukee, Wisconsin, USA (-) Engel.

Komisarz Rządowy, wysyłając żądane materiały odpowiedział następującym pismem: ”Stosownie do życzenia Panów przesyłam dwie broszury i Gazetę Pabianicką, zawierające skrót historii Pabianic oraz wykaz poległych pabianiczan w walce o Wolność oraz opis uroczystości 600-lecia miasta, jako też przewodnik po Pabianicach i okolicy.

Przy tej sposobności pozwalam sobie przesłać Panom, jako dowód wdzięczności za pamięć i zainteresowanie się naszym miastem skromny medal pamiątkowy 600-lecia miasta Pabianic oraz album z widokami miasta.

Spodziewam się, iż Panom nie sprawi trudności przetłumaczenie tego na język angielski przez kogoś z przedstawicieli Polonii Amerykańskiej”. Z poważaniem. Komisarz Rządowy R. Jabłoński. (Milwaukee to miasto nad jeziorem Michigan, 150 km na północ od Chicago).

Wisconsinhistory.org

***

Socjalistyczny Przedświt – miesięcznik polityczno-społeczny (nr 3/1903 r.) informował: W ostatnich czasach kler katolicki pomaga rządowi rosyjskiemu w zwalczaniu ruchu robotniczego. Nasze pisma partyjne pełne są korespondencji charakteryzujących tę stronę działalności kleru. Obecnie partia nasza widziała się zmuszoną do wydania następującej odezwy:

Towarzysze i Towarzyszki

Coraz częściej spadają z ambony gromy na socjalistów. Szybko wzrastający ruch nasz nie daje księżom spokoju. Nietaktowne i niestosowne wystąpienia w tej sprawie kleru w krótkim czasie wyraźnie nas pouczyły w czyjej obronie „czarna armia” staje i dlatego stara się nas od socjalizmu odwrócić. Prałat z Łasku przy poświęceniu kamienia węgielnego nowo budującego się kościoła w Pabianicach wypowiedział znamienne słowa, które tutaj przytaczamy: „Cześć wam panowie … i cześć ci, obecna policjo powiatu łaskiego, a w szczególności tobie, panie Enderze, który aczkolwiek duchem nie należysz do naszego narodu, zrozumiałeś jednak, że ani policja, ani ty, panie Enderze, nie potraficie utrzymać w posłuszeństwie robotników, lecz Kościół ci ich utrzyma!” Tak powiedział namiestnik Chrystusowy!(…)

***

Andrzej Chwalba „Sacrum i rewolucja”, 1992 r.: (…) Dzieje ruchu socjalistycznego odnotowały też przykłady przysięgi na krzyż strajkujących robotników. (…) Przysięga zobowiązywała uczestników strajku do przestrzegania uchwał (komitetu, grupy strajkowej), zobowiązywała do wytrwałości i solidarności. Na krzyż przysięgali uczestnicy strajku żyrardowskiego z 1896, białostockiego z 1885, strajku w Zduńskiej Woli i Pabianicach w roku 1900.

(…) Początkowo teksty kolęd robotniczych układano wyłącznie przed świętem Bożego Narodzenia. Później, tj. od połowy lat 90. XIX w. publikowano je też z innych okazji – dla uświetnienia lub upamiętnienia jakiegoś wydarzenia (…) podobnie upamiętniono strajk włókniarzy w Pabianicach w 1900 roku kierowany przez PPS.

***

Na mocy rozporządzenia wyższych władz administracyjnych skazano 8 księży z diecezji kujawsko-kaliskiej na pozbawienie prawa zajmowania stanowiska proboszczów, wikariuszów, prefektów za to, że w swoim czasie prowadzili akty stanu cywilnego w powierzonych im parafiach w języku polskim. Kara ta spotkała: ks. kanonika Romana Wiśniewskiego, dziekana i proboszcza w Łasku, ks. Wojciecha Helbicha, proboszcza w Pabianicach (…). (Świat Słowiański, 1905 r.)

***

Pabianice

Rozkwit XIX wiecznych Pabianic wiąże się z rozwojem przemysłu tekstylnego w Królestwie Polskim. Rokiem przełomu dla tego niegdyś zubożałego i klepiącego biedę był rok 1820; kiedy to dekretem namiestnika wyznaczono szereg miast rządowych (głównie w ówczesnych województwach mazowieckim i kaliskim), mających stać się ośrodkami przemysłu włókienniczego. Wspomniany rok stanowił dla Pabianic początek trudnej drogi od pozycji zaniedbanej miejscowości, wówczas osady fabrycznej, do drugiego co do wielkości ośrodka przemysłu bawełnianego w Królestwie Polskim.

W roku 1823 przybywają do Pabianic pierwsi tkacze-sukiennicy. Dla przybyszów powstało Nowe Miasto. Część przybyłych do Pabianic tkaczy wraz z ich warsztatami umieszczono tymczasowo w tutejszym późnorenesansowym zamku, wzniesionym w latach 165-1571 kosztem kapituły krakowskiej. Warto zaznaczyć, że rok 1823 był dla Pabianic ciężkim okresem, ponieważ zostały one wówczas zniszczone przez straszny pożar, który strawił wszystkie domy usytuowane przy Starym Rynku. Straty poniesione podczas tej klęski żywiołowej zadziałały hamująco na zaczynający się dopiero w tym roku rozwój miasta.

Pabianice, które rozpoczęły swoją karierę tekstylną od przetwórstwa wełny, w czasie zmniejszonego popytu na sukno po upadku powstania listopadowego (1830-1831) przestawiają się stopniowo z produkcji wełnianej na bawełnianą, która w coraz większym stopniu zaspokaja potrzeby krajowe na artykuły włókiennicze.

Miasto to w latach 40. XIX stulecia staje się jednym z najważniejszych ośrodków powstającego łódzkiego okręgu przemysłowego, dostarcza już na rynek krajowy8 procent ogólnej ilości wyrobów bawełnianych.

Duże znaczenie dla rozwoju przemysłowego Pabianic miało zastosowanie po raz pierwszy w roku 1845 w przędzalni bawełny F. Klausnera warsztatów mechanicznych i napędu parowego (maszyna parowa o mocy 6 KM) Ta jedna z pierwszych w kraju przędzalni bawełny, sięgająca swymi początkami roku 1831, za czasów poprzednich właścicieli była poruszana początkowo 4-konnym kołowrotem, zastąpionym wkrótce silnikiem hydraulicznym. Zakład Klausnera, zatrudniający 20 robotników, posiadał nowoczesne i wydajne maszyny. Bawełnę surową dla pabianickiej przędzalni zamawiano w Hamburgu, a potem w Liverpoolu. Przędza wytwarzana z niej była dobrej jakości.

W roku 1854 Pabianice miały 24 fabryki bawełniane, zajmujące w okręgu łódzkim pod względem produkcji bawełny drugie miejsce (po Łodzi). W roku 1860 pabianicki przemysł bawełniany zatrudniał 1668 pracowników, zaś wełniany tylko 266 osób. W okresie, kiedy Pabianice wzrastały jako duży ośrodek przemysłowy skupiający zakłady tekstylne w okolicach tego miasta rozwijała się także drobna wytwórczość włókiennicza – około 1830 roku czynnych było tutaj łącznie nieco ponad 1000 krosien chłopskich, a w roku 1852 znajdowało się ich 1072. Henryk Szubert (Świat Młodych nr 39/1983 r.)

Niektóre miasta Polski środkowej w XV-XVI w. posiadały urządzenia wodociągowe i kanalizacyjne, składające się z drewnianych rur. Dotyczy to również Pabianic. Istniały tu jednak urządzenia, które nie spełniały funkcji wodociągu miejskiego, jak to miało miejsce w Sieradzu, Wieluniu, Warcie czy Szadku. Pabianicki rurociąg doprowadzał bowiem czystą, źródlaną wodę tylko do zamku – dworu. Służyła ona potrzebom administracji i browaru dworskiego. Natomiast znaczna większość mieszkańców Pabianic czerpała wodę dla użytku domowego z nielicznych w tym mieście odkrytych studni prywatnych (na ogół płytkich i zanieczyszczonych) lub bezpośrednio z rzeki Dobrzynki.

Pierwsze urządzenia kanalizacyjne w Pabianicach zainstalował najprawdopodobniej Jan Latalski – dzierżawca dóbr pabianickich w latach 1510-1526. W pierwszych latach swej dzierżawy 1510-1513, wzniósł on budynek dworski (obok istniejącego już wcześniej „starego domu”), zwany później przeważnie ”wielkim domem”, który posiadał wygódki (ubikacje) z bieżącą wodą. Wskazuje to, a przynajmniej sugeruje, że na dworze pabianickim – obok wodociągów – już w początkach XVI stulecia znajdowały się urządzenia kanalizacyjne. Henryk Szubert (Świat Młodych nr 9/1984 r.)

***

Amerykańska prasa branżowa – The Northwestern Miller (15 sierpnia 1928 r.) – odnotowała powstanie nowego młyna w Pabianicach.

New Mill in Poland

Warsaw, Poland – A milling plant has been erected recently at Pabianice, Poland under the name of Pabianice Steam Mill Spójnia. The mill is provided with modern equipment, including special washing machin ery for grain, and has a daily capacity of 100 tons. The company’s elevator has a capacity of 150 cars, with a special railway connection. A grits factory and a rice mill are still in course of construction, but will be ready very soon.

***

Eksperyment w starym młynie. O realizacji filmu Dominika Wieczorkowskiego „Gra w ślepca”

Z Warszawy do Łodzi w taki mróz droga daleka, a do Pabianic – jeszcze dalej. Obiekt w którym realizuje się dzisiejszą scenę leży nieco za Pabianicami. Trzeba minąć miejscowy ”Polam”, potem dalej, podmiejską ulicą Partyzancką, aż do skrzyżowania, przy którym stoi ogromna ruina z czerwonej cegły. Straszy wypalonymi kikutami zwęglonych ścian i pustymi oczodołami okien – z jednej strony ograniczona wstążką szosy, z drugiej przemysłową bocznicą kolejową. Ten młyn spalił się cztery miesiące temu, ale na razie nic nie wskazuje, żeby przygotowywano się do odbudowy. Okoliczni mieszkańcy pokpiwają sobie: ”Jak w czasie wojny młyn spalił się w grudniu, to już w maju był na chodzie. A teraz…?

Może teraz mamy za dużo młynów, albo za dużo chleba? Więc na razie spalony młyn przypomina dekorację widowiska z cyklu „światło i dźwięk”: ruiny, jakaś drewniana konstrukcja, sięgająca drugiego piętra, jakieś megafony, reflektory. A jedynym gospodarzem jest tu na razie ekipa filmowa „Gry w ślepca”.

Wyładowujemy się z taksówek, nysek, roburów, rozpoczyna się zwykła krzątanina. O tyle trudniejsza, że siarczysty mróz. Toteż ci, którzy są na razie ”bezrobotni” ruszają w stronę świetlicy. Młyn się spalił, ale budynek administracyjny tętni życiem; serwuje się herbatę. Tyle, że takich szczęśliwców jest niewielu. Technicy instalują statyw do oświetlenia i wielkie, ciężkie reflektory, dziesiątki metrów kabla rozpełzło się po całym młynie. Przy kamerze krzątają się już – reżyser, operator Andrzej J. Jaroszewicz i szwenkier; reżyser tłumaczy jakie efekty chciałby uzyskać w tej właśnie, ważnej dla filmu scenie. Największy kłopot ze słońcem; ni stąd ni zowąd pojawiło się po dwóch miesiącach nieobecności, jak na złość, bo bardzo trudno w takie jasne popołudnie zamarkować, jak powiada scenariusz „zmierzch przechodzący w noc”.

Przy tak intensywnym słońcu, odbijającym się dodatkowo w białym śniegu, właściwie nie sposób uzyskać efektu zmierzchu. Trzeba czekać. Jak długo? Aż się ściemni, a więc kilka godzin. Mam wiele czasu, żeby przyjrzeć się planowi, przeczytać scenopis, zastanowić się nad dzisiejszą sceną, wreszcie porozmawiać z interpretatorem jednej z dwóch głównych postaci – Starym.

Nie będę ukrywać, że cieszę się z tego spotkania: kilka ról Marka Walczewskiego, m. in. telewizyjna kreacja Eryka XIV, tytułowa rola w filmie „Golem” Szulkina czy w sztuce teatralnej „Kariera Artura Ui” Brechta, mocno utkwiły w mojej pamięci. Ciekawe, że są to role neurasteników, psychopatów, szaleńców.

- Jakie przyczyny sprawiły, że angażuje się pan tak często do ról ludzi, najogólniej mówiąc, niezrównoważonych?

- Zaczęło się od roli Stańczyka w filmie „SOS”, potem był Arturo Ui itd. itd. Ale lata mijają, zbliżam się do pięćdziesiątki i chciałbym spróbować grać inaczej i mówić widzom coś innego. Tymczasem Piotr Szulkin zaproponował mi rolę kolejnego „potwora”, bo twierdzi, że po pewnej odmianie stylu, konwencji, genre’u - jestem właśnie po „Vabanku” Machulskiego, gdzie grałem pierwszą w moim życiu rolę komediową – będę mógł zagrać jeszcze lepszego „potwora”. Krzysztof Tyniec ( Film nr 14/1985 r.)

***

Jerzy Wilmański w „Łódzkich portretach pamięciowych”, 2004r. wspomina swojego dziadka ze strony matki – Stanisława Kałużnego, pabianiczanina: (…) Pamięć Dziadka zawsze była przez Matkę pielęgnowana, choć przecież mogła mieć do niego żal za utratę domu rodzinnego. W czasie Rewolucji 1905 roku Dziadek był już trzydziestoletnim robotnikiem w fabryce Kruschego i Endera w Pabianicach. Według tego co pisze Lech Karwacki w „Dzieje Pabianic”, Stanisław Kałużny należał do aktywu Polskiej Partii Socjalistycznej w latach tamtej rewolucji. Był w tzw. piątce Pawła Łaskiego, który potem współtworzył PPS-Lewicę. Dziadek też wtedy radykalizował, a po odzyskaniu niepodległości rozczarował się do Piłsudskiego, zwłaszcza po zamachu majowym, i pluł – według słów Matki – na sanację. Z opowiadań Matki wiem, że Dziadek brał aktywny udział w walkach bratobójczych rozpętanych po Rewolucji 1905 roku przez narodowców. (…)

Okupacja hitlerowska wykreowana została w świadomości Polaków przez literaturę i film – opowiadając głównie o Generalnej Guberni. A to była różnica jak niebo i ziemia. W Generalnej Guberni były polskie szkoły zawodowe, tajne nauczanie, polskie przedsiębiorstwa, nawet biblioteki i antykwariaty, polski język w urzędach, nie mówiąc o policji i teatrzykach. Jak obywatel GG chciał jechać do Krakowa, to wsiadał w pociąg wieczorem i rano był w Krakowie. U nas w Wartegau nie było szmuglu, polskich pracodawców, polskich szkół zawodowych, względnej swobody poruszania się… Jak chcieliśmy z Aleksandrowa jechać do umierającego Dziadka do Pabianic – Ojciec trzy dni wystawał w żandarmerii, aby wyprosić przepustkę na przejazd przez Litzmannstad do Pabianic. Generalna Gubernia to była jednak namiastka Polski, a Wartegau był niemieckim lagrem.

Wikipedia.org - Jerzy Wilmański

***

Złodziej w kufrze

Policja pabianicka wpadła na trop dawno poszukiwanego złodzieja, który gdy zobaczył, że jest spostrzeżony, począł uciekać, lecz gdy dobiegli do jednego z domów, złodziej ukrył się w mieszkaniu, zamykając za sobą drzwi na klucz. Pogoń, po zabezpieczeniu wyjścia przez okno i drzwi, poczęła się dobijać do mieszkania. Po pewnym czasie drzwi od mieszkania otworzono, złodzieja jednak w nim nie było. Rozpoczęto poszukiwanie. W mieszkaniu oprócz łóżka, stołu, paru stołków, stał dość duży kufer, poszukujący zażądali otworzenia go, lecz z braku klucza nie można było tego zrobić. Wtedy policjanci przy pomocy stróżów, przenieśli kufer na wóz i odstawili do magistratu. Zawezwany policmajster miasta Pabianic kazał kufer otworzyć. Tam skulony leżał złodziej, dając bardzo słabe oznaki życia. Pomysłowego złodzieja przyprowadzono do przytomności i osadzono w areszcie. (Rozwój nr 12/1903 r.)

Strzały do policjanta

Usiłowanie zabójstwa policjanta. W dniu wczorajszym, miedzy godziną 9 a 10 rano usiłowano dokonać zabójstwa funkcjonariusza policji z wydziału sądowo-karnego przy komisariacie Policji Państwowej w Pabianicach Tadeusza Staszewskiego. Z bramy domu przy zbiegu ulic Warszawskiej i Cegielnianej (Nawrockiego), w momencie gdy przechodził ulicą pan Staszewski, nieznany sprawca dał do niego dwa strzały rewolwerowe, po czym ostrzeliwując się rzucił się do ucieczki i korzystając z zamieszania wśród przechodniów, zmieszał się z nimi i zdołał zbiec. Przeprowadzone dochodzenie policyjne ustaliło, że motywem zamachu była zemsta za aresztowanie przez niego czterech mężczyzn, którzy przed dwoma tygodniami urządzili orgię na cmentarzu katolickim w Pabianicach. (Rozwój nr 64/1927 r.)

***

Pierwszy numer pierwszego dziennika

W ubiegły poniedziałek ukazał się pierwszy numer pierwszego dziennika w Pabianicach pod nazwą Kurier Pabianicki. Gazeta obejmuje 4 stronice. Pismo jest własnością p. Józefa Pluskowskiego b. ławnika Kultury i Oświaty Magistratu m. Pabianic. Podpisuje dziennik p. Helena Pluskowska. (Gazeta Pabianicka, 1 stycznia 1929 r.)

Codzienne pismo informacyjne ukazywało się od 24 grudnia 1928 r. do 20 marca 1929 r. Adres redakcji: Pabianice, ul. Karniszewska 8. Druk: Pabianice, Drukarnia Powszechna, ul. Karniszewska 8.

***

„Nikoś, czyli ktoś” – relacja z planu filmowego w Pabianicach

Nienawidzę ciepłej wódki. Żeby tak się stało, żebym już nie musiał nigdy ciepłej pić… - Były grabarz i mówca pogrzebowy, awansowany na prezesa agencji rządowej „Cukier Polski” ma dziś poważniejsze problemy. Spieszy na konferencję prasową. Rządowa lancia z piskiem opon hamuje przed biurowcem. Prezes Dyzma podwija poły eleganckiego płaszcza.

- Dzień dobry! Jestem pana asystentem. Nazywam się Poraziński. Pani Wanda będzie pana sekretarką. Dziennikarze czekają. Pan pozwoli, że poprowadzę – mężczyzna w garniturze i kobieta w białej bluzce zapraszają Dyzmę do budynku.

- Stop! Za dużo dołu! – krzyczy znad monitora reżyser Jacek Bromski. Operator Arkadiusz Tomiak zmienia ustawienie kamery. Lancia ma wyjechać zza krzaków. Wózkarze muszą przemontować szyny. Chwila przerwy. Małgorzata Flegel, grająca sekretarkę, narzuca płaszcz. Jest zimno. Cezary Pazura vel Nikoś Dyzma rozgrzewa się kawą.

W Pabianicach koło Łodzi Jacek Bromski realizuje swój najnowszy film pt. „Kariera Nikosia Dyzmy” (…)

Charakteryzatorka Liliana Gałązka podbiega z grzebieniem. Ruda, starannie przycięta fryzura Nikosia Dyzmy musi być nienaganna. Jeszcze tylko puder i za moment kolejne ujęcie.

- To nie jest trudny film pod względem operatorskim – mówi Tomiak. – Kręcimy realistyczne sceny. Nie ma tutaj, jak np. w „Daleko od okna” Jana Jakuba Kolskiego (Tomiak realizował tam zdjęcia), wysmakowanych artystycznie ujęć. Jednak mimo to staram się coś wymyślać, by nie popaść w banał.

Cezary Pazura zatrzymuje się przed monitorem. Wygląda na rozbawionego. Pytam go o nieuniknione porównania z Romanem Wilhelmim.

- Z panem Wilhelmim nikt nie wytrzymałby konkurencji. Na szczęście robimy inny film w innych realiach. Nie ukrywam jednak, że podczas budowania postaci Nikosia sugerowałem się wielką kreacją Wilhelmiego. Wszyscy pamiętamy to jego słynne „no” i grożenie palcem. Grany przeze mnie bohater ma z kolei swoje „a jak”. (…)

Inspicjentka przerywa nam. Będzie scena zamachu na Dyzmę. Pirotechnicy przygotowali już samochód-pułapkę. Obiektywy dwóch kamer celują w lancię. Ostatnie przygotowania. Strażacy z Pabianic w pełnej gotowości. Maksymalne skupienie. O dublu mowy nie ma. Huk i ogień.

- Super! – szepcze ktoś z ekipy.

- A gdzie tam! Za dużo ognia. Miało być tylko zadymienie. – Irytuje się Bromski.

Wśród gapiów ruda czupryna Pazury. Nietknięta. On sam – jak spod igły. Niedoszła ofiara ma się świetnie. Razem z reżyserem omawiają kolejne sceny. (Jan Dębowski „Nikoś, czyli ktoś”, Film nr 12/2001 r.)

Kolej

Do Pabianic przez … Rokiciny. Przemysł pabianicki już się liczył nie tylko w Królestwie, ale i w Rosji, a ciągle jeszcze ten ważny ośrodek nie posiadał innych sposobów komunikacji, jak trakcja konna na drogach bitych i zwykłych. W połowie XIX wieku Pabianice oddalone były od linii kolejowej, a siłą rzeczy, tempo rozwoju przemysłu uwarunkowane było od szybkich dostaw surowca, maszyn i wysyłki gotowych towarów.

Dopiero rok 1848 stał się przełomem. Pabianice zyskały możliwość korzystania z linii kolejowej, choć nie bezpośrednio.

W tym czasie dużą stacją przeładunkową stały się Rokiciny. Tędy szły transporty dla miast okręgu przemysłowego łódzkiego, stąd odchodziły transporty towarów, wysyłanych z różnych fabryk tego okręgu.

Z Pabianic do Rokicin było 27 wiorst drogi bitej. Furgony wiozły na stację skrzynie i paki gotowego towaru, odbierały zaś surowiec: węgiel, żelazo, importowaną bawełnę, przędzę bawełnianą i jedwabną, chemikalia itp.

W roku 1862 okręg łódzki zbliżył się dzięki oddaniu do użytku linii kolejowej warszawsko-petersburskiej, do rynków północnych i częściowo zachodnich Cesarstwa. W roku 1869 otwarto drogę żelazną warszawsko-terespolską, która łączyła się z moskiewską, co miało ogromne znaczenie. Dawało bowiem możność zyskania rynków zbytu towarów na rynku rosyjskim północnym i południowym.

Powstała sytuacja, że o lokalizacji nowych fabryk decydowała odległość miasta ode linii kolejowej. Tym samym – decydowało to o rozwoju miasta jako ośrodka przemysłowego.

Jeśli chodzi o trakty bite lub pocztowe, to w roku 1860 Pabianice posiadały „trakt fabryczny” (I rzędu), trakt z Pabianic do Rokicin zbudowany szarwarkiem i tą drogą konserwowany. Miasto posiadało stację pocztową, zaś uwagi i  postulaty mieszkańców w zakresie komunikacji głosiły, że „w ogólności Pabianice z okolicami mają łatwą komunikację”.

Poprzednio, gdy miasto nie posiadało jeszcze poczty, odsyłano towary przez Łask do Łodzi ( w roku 1829).

Po wybudowaniu linii kolejowej fabryczno-łódzkiej Łódź otrzymała stację kolejową. Dla Pabianic podobnie jak Konstantynowa i Aleksandrowa zmniejszyła się jedynie odległość od linii kolejowej warszawsko-wiedeńskiej. Nie mniej i taki stan rzeczy był poważnym udogodnieniem w transporcie surowców i towarów, jak i przyczynił się do coraz lepszego zaopatrywania miasta w żywność oraz do wyrównywania cen za produkty.

W niewiele lat później, Pabianice jeszcze bardziej przybliżyły się do szerokiego świata, a to dzięki budowie kolei łódzko-kaliskiej i uzyskaniu  własnej stacji kolejowej w niewielkiej odległości od centrum miasta.(Życie Pabianic nr 8/1965 r.)  

Furmanką do Kalisza

W Kaliszu rozwijał się – pod koniec XIX wieku – przemysł, powstawał handel. Do Kalisza ściągali obywatele z okolicznych majątków ziemskich. To była swego rodzaju „mała stolica” i to stolica pięknie położona. Tu mieli też siedzibę wielcy hurtownicy surowca bawełnianego, który rozchodził się do fabryk w ośrodkach przemysłowych bliższych i dalszych.

Nic dziwnego, że kontakt z Kaliszem był ważny dla Pabianic. Ze składów przędzy bawełnianej korzystali w ciągu wielu lat różni pabianiccy fabrykanci. Powiązanie było też ze strony właścicieli w latach dziewięćdziesiątych największych zakładów pabianickich potentatów- rodziny Krusche.

Wydawało się, że w tych warunkach projekt budowy linii kolejowej  z Łodzi do Kalisza będzie gorąco popierany przez przemysłowców pabianickich. Życie pokazało jednak – że istniały względy, które spowodowały opozycję.

Kiedy w roku 1886 zwołano w tej sprawie naradę, głos zabrał jeden z przemysłowców pabianickich, oświadczając , że dokonanie takiej inwestycji byłoby … szkodliwe.

Po latach szukamy przyczyny takiego stanowiska. Przypuszczamy bowiem, że działała opozycja kierująca się względami czysto prywatnymi, oczywiście prowadzącymi do prywatnych korzyści jednostek lub grup. Sprawa była poważna i jak zwykle w takich razach w warunkach kapitalizmu – miała swoje źródło w działaniu konkurencji.

A nie byle jaka była konkurencja. Chodziło o węgiel. Węgiel – czarne złoto. Bez niego stanęłyby fabryki i warsztaty. Sprowadzany z Zagłębia Donieckiego, docierał do Pabianic via Łódź – furmankami. Koleją byłoby łatwiej i transport taki byłby tańszy. Ale – dajmy dojść do głosu opozycji:  koszt budowy linii kolejowej przerośnie ewentualne korzyści tańszego transportu.

Prawda wyglądała inaczej. Przyczyną opóźnienia budowy linii kolejowej była sprawa daleko istotniejsza. Właściciele kopalni donieckich  tracili na tej inwestycji, tracili by pośrednicy, hurtownicy i inni, którzy dostarczali fabrykom ten węgiel. Bowiem budowa ”drogi żelaznej” umożliwiłaby zainteresowanie się rynkiem zbytu właścicielom kopalni śląskich, ich pośrednikom i hurtownikom, nie licząc innych.

Kalisza – a więc pobliże granicy pruskiej, a wiec otwarcie drogi dla węgla z tej strony i nieuniknione straty dla kopalni rosyjskich. Do tej pory niektórzy fabrykanci pabianiccy korzystali co prawda z zakupu węgla za kordonem, ale były to transakcje małe, nie wpływające na koniunkturę.

Udało się opozycjonistom przeciągnąć terminy budowy na lat kilka, ale rozwój przemysłu w Europie, konieczność posiadania środków komunikacji między wschodem a zachodem były siłą, której nie można było się długo przeciwstawiać.

W kilka lat po konferencji pabianickich potentatów, liczne zastępy robotników rozpoczęły budować linię kolejową oddaloną od śródmieścia Pabianic. Przy budowie znalazło pracę wielu chłopów z okolicznych wsi. Gdy wzniesiono budynek stacyjny, na placu oczekiwały furmanki i dorożki, które przewoziły przyjezdnych do oddalonego o parę kilometrów miasta. Dzisiaj miasto dotarło dalej niż do dworca. (Życie Pabianic nr 31/1965 r.)

Zgromadzenia

Zgromadzenie Księży Misjonarzy Świętego Wincentego a Paulo (Congregatio Missionis -  CM). Zgromadzenie założone 17 kwietnia 1625 r. przez św. Wincentego a Paulo; zatwierdzone 12 stycznia 1633 r. przez Stolicę Apostolską; w Polsce od 1651 r.; pierwszą placówką była parafia Świętego Krzyża w Warszawie.

Charyzmat: głoszenie ubogim Ewangelii na wzór Chrystusa, szczególnie poprzez prowadzenie misji i rekolekcji oraz wspomaganie duchownych i świeckich w zdobywaniu właściwej im formacji. Dom generalny: Roma, Via dei Capasso 30. Dom prowincjonalny: Kraków, ul. Stradom 4. Dom zakonny – Pabianice, ul. Zamkowa 39.

Historia: parafię erygowano 20 grudnia 1906 r. Ordynariusz kujawsko-kaliski, biskup Stanisław Zdzitowiecki. W 1919 r. zwrócił się do ówczesnego wizytatora Polskiej Prowincji Zgromadzenia Misji, ks. Kaspra Słomińskiego z propozycją objęcia przez zgromadzenie parafii w Pabianicach (misjonarze przez wiele lat prowadzili seminarium we Włocławku). Księża misjonarze oficjalnie 5 sierpnia 1919 r. objęli parafię pw. Najświętszej Maryi Panny Różańcowej.

1 listopada 1939 r. ówczesny proboszcz parafii, ks. Jan Wagner został rozstrzelany przez Niemców w podziemiach więzienia w Bydgoszczy. Misjonarze 4 kwietnia 1940 r. musieli opuścić Pabianice, dwaj z nich zostali umieszczeni w obozie koncentracyjnym w Dachau. Niemcy kościół przeznaczyli na pomieszczenie dla koni i magazyny wojskowe; następnie stał się kościołem „nur fὕr Deutsche”. Hitlerowcy zacierali ślady polskości, niszczyli i zdejmowali ze ścian, ławek polskie napisy. 24 kwietnia 1945 r. księża powrócili do swojego kościoła. Ksiądz proboszcz Józef Cechol powołał Komitet Odrestaurowania Kościoła. Ukończono dzieło odnowy w 1947 r.

W latach siedemdziesiątych parafia przeżywała rozkwit, gdy jej proboszczem był ks. Augustyn Węca.

W 1992 r. powołano przy parafii Liceum Ogólnokształcące  im. św. Wincentego a Paulo.

Aktualne (2000 r.) formy apostolatu: prowadzenie działalności parafialnej (duszpasterstwo akademickie, rodzin, dzieci); prowadzenie Katolickiego Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. św. Wincentego a Paulo; Stowarzyszenia  św. Wincentego a Paulo; Grupy Modlitewnej – Pokuta; Grupy Anonimowych Alkoholików.

Skład personalny wspólnoty (2000 r.) : ks. Grzyb Jerzy, ks. Henel Alojzy, ks. Kokociński Cezary, ks. Kot Jerzy, ks. Pachwicewicz Jan, ks. Paszczuk Romuald, ks. Ristau Marek (przełożony), ks. Szlęzak Jerzy.

Zgromadzenie Córek Bożej Miłości (Congregatio Filiarum Divinae Caritatis - CFDC). Zgromadzenie założone 21 listopada 1868 r. w Wiedniu przez matkę Franciszkę Lechner. Do Krakowa w 1885 r. sprowadził siostry kardynał Albin Dunajewski.

Charyzmat: miłość w apostolstwie społecznym, wychowawczym i duszpasterskim. Dom generalny: Grottaferrata, Roma, Viale Vittorio Veneto 141.  Dom prowincjonalny: Kraków, ul. Pędzichów 14. Dom zakonny: Pabianice, ul. Warszawska 36a.

Historia: z inicjatywy ks. dr Bartłomieja Szulca, superiora księży misjonarzy św. Wincentego a Paulo, 7 listopada 1919 r. do Pabianic przybyły 4 siostry. Mieszkały u rodziny jednej z sióstr (ul. Złota); a od 1921 r. zamieszkały w budynku przy kościele św. Floriana.  Rozpoczęły nauczanie religii w szkołach podstawowych oraz prowadzenie przedszkola, a także przez kilka lat sierocińca. 30 kwietnia 1927 r. Zarząd zgromadzenia zakupił parcelę przy ul. Warszawskiej pod budowę domu zakonnego. 29 czerwca 1928 r. kamień węgielny poświęcił biskup Wincenty Tymieniecki. Siostry przeprowadziły się do nowego domu 20 lipca 1931 r. (liczba sióstr wzrosła do 13). 23 maja 1936 r. biskup Kazimierz Tomczak erygował kaplicę i poświęcił dom. W tym też roku siostry otworzyły internat dla uczennic Gimnazjum im. Królowej Jadwigi.

W czasie II wojny dom został zajęty przez hitlerowców, a 24 lipca 1942 r. wywieziono 6 sióstr do obozu w Bojanowie. Niektóre siostry przez zieloną granice przedostały się do innych domów zgromadzenia.

W latach 1943-1944 dom był przeznaczony dla rekonwalescentów chorych na tyfus; następnie do 12 lutego 1946 r. zajęty na szpital rosyjski. Siostry mieszkały wówczas przy parafii Matki Boskiej Różańcowej w Pabianicach. Przy ul. Warszawskiej mieściła się Szkoła Podstawowa nr 10, siostry w części nie zajętego budynku otworzyły przedszkole, (upaństwowione we wrześniu 1951 r., zlikwidowane w 1957 r.). Część sióstr uczyło w szkole (3 siostry mianowane nauczycielki – do 31 stycznia 1961 r.).  Od stycznia 1959 r. siostry rozpoczęły nauczanie religii przy parafiach (pełniąc także funkcje zakrystianki i organistki). W czerwcu 1975 r. Szkoła Podstawowa nr 10 została zlikwidowana. W latach 1975-1978 mieściła się tutaj Szkoła Podstawowa dla Pracujących; a w latach 1978-1981 Miejski Zespół Ekonomiczno-Administracyjny Szkół w Pabianicach.

W latach osiemdziesiątych siostry, pracując ofiarnie jako katechetki, nauczaniem objęły około 3 tys. dzieci i młodzieży.

21 listopada 1981 r. budynek został zwrócony zgromadzeniu. Po remontach, 3 maja 1982 r., siostry otworzyły Przedszkole nr 10 Zgromadzenia  Córek Bożej Miłości. 22 maja 1982 r. biskup Jozef Rozwadowski poświęcił przedszkole i na prośbę sióstr nadał temu dziełu patronat Jana Pawła II.

W latach dziewięćdziesiątych 15 sióstr katechizowało około 1700 dzieci rocznie.

Aktualne (2000 r.) formy apostolatu: prowadzenie Przedszkola nr 10 dla ok. 110 dzieci; katechizacja w Szkole Podstawowej nr 13, 15, 16, 17; w Przedszkolu Miejskim nr 6 i 15; opieka nad kościołem św. Floriana, NMP Różańcowej, św. Mateusza; doraźna pomoc charytatywna potrzebującym.

Skład wspólnoty (2000 r.): s. Bylica Monika (Tarsycja), s. Domagała Dorota, s. Gruca Magdalena (Karolina), s. Kasprzykowska Danuta (Paula), s. Kłoda Małgorzata, s. Grząśko Anna, s. Koszałka Czesława (Izydora), s. Król Janina (Helena), s. Kulińska Kazimiera (Dionizja), s. Małek Stefania (Wiktoria), s. Papierz Agnieszka (Ludwina), s. Pietrzak Elżbieta (Daria), s. Przepióra Małgorzata, s. Puto Wanda (Olimpia), s. Rawska Bernadeta (Iwona), s. Rawska Teresa – przełożona, s. Sołtys Maria (Samuela), s. Stobik Maria (Jadwiga), s. Suleja Petronela (Zdzisława) , s. Szkółka Małgorzata, s. Tur Janina, s. Wlizło Zofia (Agata). (Instytuty życia konsekrowanego w Kościele łódzkim”, Łódź 2000 r.)

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij