Yazichyan
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęW Pabianicach od wielu lat mieszka Hovhannes Yazichyan – ciężarowiec, dżudoka, pedagog, wychowawca dzieci i młodzieży, organizator Mistrzostw Świata i Europy w trójboju siłowym, które odbywają się w Pabianicach
W 2020 r. w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej (PWSFTv iT) w Łodzi powstał film dokumentalny Jacka Grudnia „Zapach ziemi”, którego bohaterem jest Yazichyan.
Zapowiedź filmu pojawiła się w Życiu Pabianic we wrześniu 2019 roku. Scenariusz dokumentu powstał w ciągu miesiąca na podstawie biografii siłacza z Pabianic.
- Hovhannes jest w Armenii niezwykle szanowany i rozpoznawalny. Ma status gwiazdy – mówił Jacek Grudzień. – Co chwilę ktoś chciał go gdzieś zaprosić i honorować. – Było wiele ciekawych sytuacji. O wspólne zdjęcie poprosili nas Irańczycy. Podeszli też rosyjscy żołnierze stacjonujący w Armenii. Podczas kręcenia ujęć w ormiańskiej świątyni w Eczmiadzyn spotkałem kolegę z dawnych lat, który dziś jest duchownym – mówił Yazichyan. – A na targu w Erywaniu zaproszono nas na ormiańską rodzinną imprezę.
Yazichyan to nie tylko mistrz świata i Europy. To niemal człowiek – instytucja. Jest ambasadorem armeńskiej federacji trójboju siłowego w Europie. Bywa zapraszany przez tamtejsze ministerstwo sportu. Wręczano mu odznaki i ordery ministerstwa obrony narodowej. Od 23 lat Yazichyan mieszka w Polsce, to jego druga ojczyzna.
- Gdy wyjeżdżam na długotrwałe zawody czy treningi, tęsknię za Polską – mówił mistrz. – Trafiłem tutaj na dobrych ludzi.
- On naprawdę kocha Polskę – potwierdził Jacek Grudzień. – Po Armenii chodził w czerwonej koszulce z napisem „Polska” i wielkim białym orłem na plecach.
W Polsce Yazichyan jest pedagogiem i wychowawcą, trenerem judo w Pałacu Młodzieży na Retkini. Pracuje też w Szkole Podstawowej nr 7 w Łodzi, jako nauczyciel wychowania fizycznego. Właśnie w Łodzi i Pabianicach powstanie druga część filmu.
- Chcę pokazać Hovhannesa jako wychowawcę polskiej młodzieży. On robi to poprzez sport- mówił Grudzień. Dlaczego tytuł filmu to „Zapach ziemi”? – Ziemia to dla mnie kraj. A w Armenii wszystko ma swój niepowtarzalny zapach: powietrze, wiatr, góry, lasy, rzeki i moja ziemia - tłumaczył Yazichyan.
https://www.youtube.com/watch?v=kFEph5UYH98
***
- Jest pan z regionu ogarniętego wojną, opowie pan o swojej przeszłości?
- Urodziłem się w Armenii, w kraju którego początki sięgają czasów biblijnych. Według tradycji górę, na której osiadła Arka Noego, święta góra Ormian. Ormianie wywodzą swe korzenie od wnuka Noego – Hajka, stąd ormiańska nazwa państwa to Hajastan. Nazwa Armenia wywodzi się z języka greckiego. Od 1988 roku, po dzień dzisiejszy mój kraj toczy z sąsiadującym Azerbejdżanem wojnę o Górny Karabach. Miałem to szczęście, że moje lata młodzieńcze przypadły na czas przed konfliktem zbrojnym. Wspominam je dobrze. Chodziłem do szkoły, uczyłem się, trenowałem judo. Miałem poukładane życie. Trening – szkoła – trening. Zaczynałem w wieku ośmiu lat. Od szóstej klasy szkoły podstawowej robiłem dwie jednostki treningowe dziennie. Na czarny pas zostałem pasowany dość szybko – już po ukończeniu osiemnastego roku życia.
- A kiedy pierwszy raz miał pan okazję sprawdzić się na zawodach?
- W czwartej klasie szkoły podstawowej. Spodobała mi się rywalizacja. Byłem dużym, silnym chłopakiem. Judo to sport dla osób, które lubią się bić, a ja już wtedy bardzo to lubiłem.
- W jakich kategoriach wagowych pan startował?
- Wtedy były inne kategorie wagowe niż teraz. Startowałem w tej do 78 kilogramów.
- Gdzie zbierał pan doświadczenie w sportach walki?
- Skończyłem studia na Akademii Wychowania Fizycznego w Erywaniu. Z zawodu jestem trenerem judo i nauczycielem wychowania fizycznego. Od 1996 roku, kiedy przyjechałem do Polski, wykonuję oba te zawody. Zaproponowano mi kontrakt w klubie Resursa, który już nie istnieje. Potem byłem zawodnikiem AZS-u Łódź i w nim pracowałem. Od 10 lat jestem trenerem judo w Pałacu Młodzieży na Retkini.
- Wróćmy do czasów wojennych. Był pan na pierwszej wojnie o Górny Karabach. Jak to się stało?
- W 1992, gdy trafiłem na front, wojna nie wyglądała tak jak teraz. Brakowało takiej technologii jak obecnie. Po tym, jak skończyłem studia, musiałem zgłosić się jako poborowy. Przeszedłem krótkie szkolenie, które trwało nie dłużej niż dwa miesiące i zabrali mnie na front. Sportowcy przydzielani byli do desantu albo do zwiadu. Pułkownik jak tylko zobaczył moją posturę i dowiedział się, że jestem po AWF, przydzielił mnie do jednostki zwiadowczej artylerii. Nasza grupa liczyła 10 żołnierzy, w tym dwóch oficerów. Za zadanie mieliśmy skradać się na tyły wroga, oznaczać ich pozycje. Oficerowie przez radio musieli podawać koordynaty nieprzyjaciela. Obserwowaliśmy gdzie artyleria strzela.
- Było niebezpiecznie?
- Niebezpieczeństwo jest zawsze. Przechodziliśmy przecież za linię wroga. Mimo, że w naszej grupie było dwóch saperów nikt nie mógł czuć się swobodnie na polu minowym.
- Wróćmy do sportu. Jakie były pana najważniejsze osiągnięcia w judo?
- Byłem wielokrotnym mistrzem Armenii. Wygrywałem turnieje międzynarodowe, ale nigdy nie startowałem w mistrzostwach Europy, ani w mistrzostwach świata. Zdobyłem piąty Dan.
- Nie chciał się pan przekwalifikować, kiedy zaczęła się moda na MMA?
- Przestałem trenować judo wyczynowo, bo miałem poważną kontuzję kolana, zerwałem wiązadła, uszkodziła mi się łękotka. Lekarzom nie udało się tego do końca naprawić. Nie mogłem wrócić na matę. Szukałem alternatywy. Cały czas potrzebowałem adrenaliny jako zawodnik. Chciałem przedłużyć swoją karierę sportową. Jako trener tego nie czuje. Lubię sam podejmować decyzje, lubię rywalizować. Jak kogoś trenujesz, to zawsze jesteś z boku. Twój zawodnik startuje, bije się a ty stoisz obok maty.
- Jaki sport pan dla siebie znalazł?
- Wybrałem trójbój siłowy, specjalizuję w wyciskaniu sztangi leżąc. Zaczęło się od tego, że ćwiczyłem na siłowni. Tam zauważył mnie mój trener Tomasz Andrzejczak. Zaproponował mi trening w Tytan Team. Spodobało mi się to. Na samym starcie miałem dużą siłę, duże możliwości. Nie przygotowując się wcześniej wyciskałem ciężary o masie 160 kilogramów. Była to dobra żeby rozwijać pozostałe elementy: siłę i technikę. Szybko zaczęły też przychodzić wyniki. Najpierw na turniejach w Polsce, później na imprezach międzynarodowych. Pierwszy medal na mistrzostwach świata zdobyłem w 2014 roku, od 2014 do 2019, co roku wygrałem mistrzostwo świata i Europy.
- Miasto jakoś panu pomaga?
- Mieszkam w Pabianicach, to małe miasto, ale pomaga sportowcom. Nie mają dużych możliwości, mimo to dostaję od nich wsparcie. Za dobre wyniki otrzymuję nagrody. Żebym mógł spokojnie trenować, przyznali mi stypendium.
- Jak się panu podoba praca z dziećmi i młodzieżą? Jak pan odnajduje się w tej roli po latach uprawiania sportu wyczynowo?
- To jest całym moim życiem. Daje mi wielką energię, satysfakcję. Nie wyobrażam sobie dnia bez treningu z nimi. (…)
- Powiedziałby pan, że Polska to pana druga ojczyzna?
- Jak przyjeżdżałem do Polski myślałem, że spędzę tu rok, bo na tyle byłem związany kontraktem sportowym. Później przedłużałem go na kolejny i kolejny rok. Spotkałem dziewczynę, która jest teraz moją żoną, mamy dwójkę dzieci. Kocham Polskę. Nie powiem „ten kraj”, bo ten kraj jest już moim krajem. Określiłbym siebie jako człowieka dwóch kultur. Armenia jest moją ojczyzną i Polska jest moją ojczyzną, w żyłach płynie ormiańska krew, serce bije dla Polski.
- Często wraca pan do Armenii?
- Co roku. Od kilku lat organizujemy w Pałacu Młodzieży we współpracy z Ministerstwem Edukacji Narodowej wymiany międzykulturowe. Zabieram polską młodzież do Armenii, ormiańską przywozimy do Polski. Armenia to górzysty kraj Polacy bardzo lubią go odwiedzać.
- Które cechy charakteru ceni pan u siebie najbardziej?
- Jestem osobą, która bardzo pilnuje samodyscypliny. Lubię wszystko planować, a potem realizować swoje plany. Cenię ludzi, którzy mówią prawdę. Jeśli ktoś ma mnie okłamać, lepiej żeby nie mówił nic. Nie lubię fałszywych osób, bo sam taki nie jestem. Obdarzam każdego kredytem zaufania. Na samym początku, kiedy przyjechałem do Polski spotkałem samych dobrych, pomocnych ludzi. Z tego powodu tu zostałem.
- Jakich cech charakterystycznych dla Ormian brakuje panu u Polaków?
- Szacunku dla starszych pokoleń. Słyszałem, że w Polsce też tak kiedyś było. W Armenii ludzie żyją w dużych, kilkupokoleniowych rodzinach. Młodsi szanują starszych. Tego troszkę mi brakuje w Polsce, w Armenii najstarszy jest „królem” w swoim domu. Każde jego polecenie ma być wykonane. Wszyscy domownicy zwracają się do niego z szacunkiem.
- Najbardziej do dalszego uprawiania sportu i doskonalenia się motywuje pana rywalizacja?
- Żyję tym, kocham rywalizację. Znam zawodników, którzy jak mają za tydzień zawody to nie śpią. Jak zaczyna się sezon sportowy czuję się jakbym wrócił do życia. Jak kończę i mam roztrenowanie to ciągle mi czegoś brakuje. Jak jadę na zawody, czuję pozytywną adrenalinę. Zaczynam czuć chęć rywalizacji, jak tylko wchodzę na salę. Przed tym śpię spokojnie, rozmawiam z ludźmi. Dopiero rano po przekroczeniu progów miejsca, w którym odbywają się zawody wyłączam się całkowicie. Godzinę przed rozgrzewką przygotowuję się mentalnie.
- Wirus utrudnia panu starty?
- Wszystko jest pozamykane. Przez jakiś czas zmuszeni byliśmy trenować w miejscach, gdzie warunki są słabe. Na szczęście jako sportowcy licencjonowani możemy trenować, gorzej ze sportem amatorskim. Za trzy miesiące odbędą się w Pabianicach mistrzostwa świata w trójboju siłowym, których jestem współorganizatorem. Drugim współorganizatorem jest Miasto i Starostwo Pabianice. Mam nadzieję, że niedługo dostaniemy patronat Marszałka Województwa Łódzkiego. Ja nie tylko jestem sportowcem. Próbuję też promować sport, nasze województwo i miasto. To będą nasze czwarte duże zawody organizowane w województwie. W 2015 roku organizowałem mistrzostwa Europy w Łodzi, drugie w Pabianicach. Teraz organizuję mistrzostwa świata w Pabianicach. Do takiego małego miasta z całego świata przyjeżdżają wybitni sportowcy. Organizujemy dla nich różne wycieczki: na Piotrkowską, do Manufaktury. Mieliśmy dwa lata temu grupę Niemców, która bardzo chciała zwiedzić łódzkie muzea. Cieszy mnie to, że sportowcy którzy tutaj przyjeżdżają są też zainteresowani regionem.
- Kto oprócz Pabianic będzie partnerem mistrzostw świata?
- Jako zawodnik współpracuję z wieloma firmami, które sponsorują również mistrzostwa. Jestem ambasadorem firmy ALE –Active Life Energy. To gałąź aptek DOZ. Sponsorują mi odżywki. Oprócz tego firmy Wodan i Wojtex moi stali sponsorzy. Catering Lilly odpowiada za moją dietę i od pięciu lat mnie karmi, co nie jest łatwe. Jem od 3,5 do 4 tysięcy kalorii dziennie. Dostarczają mi codziennie sześć posiłków. Firmy X Fight i Monster Power, zapewniają mi sprzęt sportowy i odzież. Zawody wspierają różne inne firmy regionalne i krajowe. Moi sponsorzy też pomagają. To jest okazja żeby się promować. Imprezy trwają od pięciu do siedmiu dni. Realizujemy programy dla młodzieży, która sportowców tej klasy mogła oglądać tylko w Internecie. Później wraz z mistrzami prowadzę zajęcia wychowania fizycznego. Są dwa projekty: ”Łączy nas sport nie narkotyki” i „Stop zwolnieniom z WF”. (lodzkisport.pl/hovhannes –yazichyan-ormianin-ktory-stal się-polakiem/) 6.02.2021 r.
https://www.youtube.com/watch?v=SJrJr_vvjaw
http://podtlenekbiznesu.pl/odcinek-15/
Roman Kubiak autor książki „My, pabianiczanie”, 2019 zaliczył H.Yazichyana do grona nieomal rdzennych mieszkańców grodu nad Dobrzynką.
Gdy w glorii największego mocarza Ziemi szedł na wywiad w studiu Telewizji Polskiej, ubrał koszulkę z napisem PABIANICE. „Jestem dumny, że mogę reprezentować nasze miasto” – przed kamerą oświadczył Ormianin, który do polski przyjechał niemal z frontu wojny na Kaukazie, tutaj założył rodzinę, tutaj uczy dzieci sportu, dla Polski bije światowe rekordy w wyciskaniu sztangi leżąc i zdobywa złote medale mistrzostw globu.
Pochodzi z Erywania, stolicy Armenii. Doświadczył go głód, wojna i brak ojca, którego Hovhannes Yazichyan stracił, gdy miał trzynaście lat. Matka, kobieta z wyższym wykształceniem, pracowała od rana do nocy, po piętnaście godzin, by wyżywić córkę i syna.
Na trening zaprowadziła go ciocia. Hovhannes miał wtedy osiem lat, był gibki i silny, trener dołączył go do grupy judoków. „Choć ćwiczenia były ciężkie, spodobało mi się” – wspomina. „Wiedziałem, że to moje miejsce w życiu”. Po dwóch latach trenowania wygrał zawody judo.
W domu wciąż się nie przelewało. „Od szesnastego roku życia pracowałem w fabryce przy ręcznym szyciu butów” – opowiada Yazichyan. „Z porannego treningu o godzinie szóstej spieszyłem się do szkoły, ze szkoły na drugi trening, a wieczorem do pracy, do tych butów. Lekcje odrabiałem w metrze, w drodze między szkołą a treningiem”.
Miał talent. Mistrzostwo Armenii wywalczył we wszystkich kategoriach wiekowych. Chciał jechać na igrzyska w Atlancie, ale w kadrze Związku Radzieckiego byli lepsi. Zdobył brązowy medal ZSRR juniorów i piąty dan w judo.
W lutym 1988 roku skończyła się nauka, rozpętała wojna. Ormianie starli się z Azerami w krwawych bojach o Górski Karabach, pograniczny rejon niewiele większy od naszych Gór Świętokrzyskich. O ten skrawek skalistej ziemi zamieszkałej przez Ormian, Azerów, Kurdów, Rosjan i Greków, przez chrześcijan i muzułmanów, bił się także wezwany do armii Hovhannes Yazichyan. „Jestem chrześcijaninem” – mówi. „Ochrzczono mnie w świątyni Geghard, tam gdzie przechowywano włócznię, którą rzymski legionista przebiła ciało Jezusa konającego na krzyżu”.
Wojskowe szkolenie było krótkie. „Zapoznali nas z karabinkiem Kałasznikowa i dali jeden magazynek do wystrzelania na poligonie”– opowiada Yazichyan. Reszty kazali się uczyć na froncie wojny, która pochłonie 17 tysięcy zabitych. Ponieważ Hovhannes był sportowcem, przydzieli go do wytrzymałych zwiadowców. Czwartego dnia zwiadowcy dostali rozkaz: wspiąć się nocą na wysoką górę i rozpoznać pozycje wroga. Wspinali się cztery godziny. Przed świtem byli na szczycie. Rano Azerowie ruszyli do ataku, Ormianie musieli się wycofać, a zwiadowcy nie zdążyli zejść. Utknęli na tyłach wrogach. „To były trzy cholernie zimne dni i noce. Bez ognia, bez wody, bez jedzenia” - wspomina Hovhannes. „Trzeciego dnia dostaliśmy przez radio rozkaz, by schodzić do swoich. Mieliśmy na to dwie godziny, bo dłużej koledzy nie byli w stanie nas osłaniać”.
Przyszły kolejne bitwy. Widok żołnierskich trupów spowszechniał. Na fotografii z walk o Gorę Omar atletycznie zbudowany wojownik z zawiązaną na głowie chustą bandana strzela z ciężkiego karabinu maszynowego, pewnym ruchem przyciągając do siebie taśmę z nabojami. To stary wyga tej wojny, Hovhannes Yazichyan, już półtora roku na froncie.
„Pamiętam powrót do domu” – wspomina. ”Stanąłem w drzwiach a mama na mój widok padła na kolana. Podniosłem ją. Mama mocno mnie przytuliła. Myślała, że odzyskała syna i już nigdy go nie odda. Ja jednak pragnąłem wiele zmienić w moim życiu, odciąć się od koszmarnych wspomnień”.
Z wyróżnieniem ukończył studia na Akademii Wychowania Fizycznego, pożegnał się z matką i wyjechał – 3000 kilometrów na zachód od Armenii, do Łodzi. Był 1996 rok. Tutaj, w nieznanej mu Polsce, miał przyjaciół z czasów, gdy walczył na matach Europy. To oni załatwili „Hoviemu” etat instruktora judo w klubie Resursa i dach nad głową. A on pracował za dwóch. „Uczyłem się wszystkiego od początku: języka, obyczajów, kultury” – wspomina Yazichyan, który z niebywałym talentem opanowywał język polski.
Aby zapłacić za wynajęty kąt do spania, dorabiał jako ochroniarz w nocnym klubie. Łagodnego jak baranka atletę szybko opasał wianuszek znajomków. W klubie „Hovi” poznał Ewę, studentkę z Pabianic, bawiącą się w gronie koleżanek. Podobała mu się. „Zaprosiłem Ewę na kawę” – wspomina. „Po pierwszej filiżance byłem pewien, że znalazłem swoją drugą połowę”. Wkrótce zamieszkał z Ewą w Pabianicach.
Gdy Hovhannes swobodnie mówił po polsku, dostał pracę nauczyciela w gimnazjum. Dyrektor pozwolił, by do programu wprowadził judo. Wkrótce powstał szkolny klub judo. „Chcę przekazać młodym filozofię sztuki walki, bo judo to nie tylko dyscyplina sportu, to także stara i wspaniała kultura” – tłumaczy Yazichyan. Klub nazywa się Bushi, co po japońsku znaczy wojownik. „Żaden mój zawodnik nie zrobi krzywdy nikomu, kto na niego nie nastaje” – twierdzi trener. Dwóch wychowanków Hovhannesa zdobyło zlote medale mistrzostw Polski.
„W walkach judo duże znaczenie ma też siła” – mówi Yazichyan. „Dlatego często ćwiczyłem w siłowni”. Choć nie wyglądał jak Wyrwidąb, dźwigał dużo więcej niż przewidują polskie normy. Przy sztangach wypatrzył go trener Tomasz Andrzejczak, proponując treningi w klubie Tytan i udział w zawodach mocarzy. „Nie musiał mnie długo namawiać” – wspomina ”Hovi”. „Lubię poczuć rywalizację”.
Przymierzył się do wyciskania sztangi leżąc – konkurencji trójboju siłowego. W tym jest najlepszy, bo nie musi obciążać kolan, operowanych po zerwaniu więzadeł. Ważąc 93 kilogramy Hovhannes wyciska ponad 220 kg. „Przyrzekłem sobie, że będę mistrzem” – wspomina.
Rozpoczął mordercze treningi. Od poniedziałku do soboty, kilka razy dziennie. Kiedyś w zespole Tytan Team, z którym ćwiczy, wyliczyli mu, ze na treningu podnosi tyle, ile waży rosyjski czołg. ”Ale najważniejsza jest samodyscyplina” – dodaje.
Jest do bólu konsekwentny. Każdy trening rozpisuje w zeszycie, minuta po minucie. Na każdy dzień ma wyliczoną dietę: tyle warzyw, tyle ryżu, kaszy, twarogu, białego mięsa, czerwonego mięsa…
Po 1825 dniach ćwiczeń w siłowni „Hovi” był gotów pojechać na mistrzostwa świata. Ale dwa dni przed zawodami obudził się z bólem głowy. Nogi były miękkie, oddech krótszy niż zawsze. Choroba. „Zacisnąłem zęby, nic nikomu nie powiedziałem” – wspomina. Na zawodach stanął do walki, podniósł sztangę o wadze 220,5 kg, bijąc rekord świata. Dopiero gdy na szyi dyndał złoty medal, dotarło do niego, że jest mistrzem świata. Na podium wskoczył w koszulce z napisem PABIANICE.
Drogi powrotnej do domu nie pamięta. Tylko łóżko. Dwie doby przeleżał półprzytomny, z gorączką. Był 2014 rok, Yazichyan miał wówczas czterdzieści trzy lata. Wyzdrowiał, pozbierał się i wrócił do siłowni. Kolejne mistrzostwo świata wywalczył w Czechach, kolejne w Austrii, kolejne na Słowacji, kolejne na Ukrainie. Gdy z Wołynia wiózł do Polski 8. złoty medal, ukraiński dziennik „Wiesti” napisał: „Najsilniejszy człowiek świata mieszka w Pabianicach”.
W 2018 roku to on sprowadził nad Dobrzynkę mocarzy z całej Europy. To on wystarał się, by Pabianice organizowały mistrzostwa Starego Kontynentu. To on je przygotował, zaprosił 407 siłaczy, załatwiał hotele, wyżywienie, opiekę medyczną. „Sam bym tego nie ogarnął” –Yazichyan przekonuje z właściwą sobie skromnością. „Mam sztab sprawdzonych przyjaciół” .
Gdy otwierał siłownię na Lewitynie, prezydent Grzegorz Mackiewicz wręczył mu flagę Pabianic. „Będę z nią jeździł na zawody i trzymał nad głową, gdy wygram” – przyrzekł i dotrzymał słowa.
Pabianicki dom Yazichyanów pachnie chlebem. „Rano zona piecze zdrowy chleb, a ja robię śniadanie dla całej rodziny i parzę kawę dla żony” – opowiada Hovhannes, tata dwóch córek. „Uczę dziewczynki zdrowo się odżywiać. Kocham poranne śniadanie, kiedy wszyscy siedzimy przy stole”.
Rodzina jest sportowa. Ewa ćwiczy fitness. Starsza córka, Diana, trenowała gimnastykę artystyczną, teraz tańczy w domu kultury. Młodsza, Araksi, uczyła się w klasie sportowej. Gdy Araksi szła do komunii, tata miał kłopot z kupieniem eleganckiej koszuli, pod szyją 52 cm, bo takich rozmiarów w sklepach nie mają…
Yazichyan prosi, by napisać, że Polska to jego druga ojczyzna. „Tutaj miałem szczęście spotkać samych dobrych ludzi” – mówi. „Gdy wracając z zawodów przekraczam polską granicę, czuję, że jestem w domu”.
***
W kwietniu 2021 r. Yazichyan zorganizował 31. Mistrzostwa Świata WPA w Pabianicach – WPA World Championship Powerlifting Bench Press, Deadlift, Push &Pull RAW & EQ.
https://www.youtube.com/watch?v=YxX6FTGEO-A
W mediach lokalnych wielu miejscowości odnotowane zostały mistrzostwa zorganizowane w Pabianicach. „Głogów – nasze miasto” (26.04.2021 ): Siłaczka z Głogowa zdobyła srebrny medal na Mistrzostwach Świata Federacji WPA w Pabianicach. – Moje pierwsze mistrzostwa świata i wywalczony srebrny medal, mój życiowy rekord w martwym ciągu 155 kilogramów – cieszy się Monika Nowicka-Tymecka najsilniejsza głogowianka, która zaliczyła udany debiut na Mistrzostwach Świata Federacji WPA w Pabianicach.
„Żory – nasze miasto” : Mistrzostwa Świata federacji WPA, w tym roku rozgrywane były w hali MOSiR w Pabianicach. W zawodach wzięło udział ponad 500 zawodników z całego świata. Oprócz okazałego grona biało-czerwonych do Pabianic zjechali także reprezentanci Ukrainy, Czech, Niemiec, Estonii, Finlandii, czy nawet Stanów Zjednoczonych. Znakomity wynik i ogromny sukces żorzanina, Sebastiana Niedzieli na mistrzostwach świata w wyciskaniu sztangi leżąc. Żorżanin został mistrzem świata w kategorii do 82,5 kg masters. Niedziela podniósł ponad pół tony. 170 kg w pierwszym podejściu, 175 kg w drugim oraz 180 kg przy trzeciej próbie. Takie wyniki dały mu złoto światowego czempionatu w swojej kategorii wiekowej, ale nie tylko. Wynik żorzanina oznacza, że dzierży on przy okazji rekord Polski!
„Wiadomości oławskie” (5.07.2018): W Pabianicach pod Łodzią rozgrywano od 13 do 17 czerwca mistrzostwa Starego Kontynentu Federacji Trójboju Siłowego. Kolejny sukces w zawodach tak wysokiej rangi odniósł oławianin Jerzy Jankowski. Przez pięć dni zmagało się w hali pabianickiego MOSiR-u 407 zawodników, w tym 130 kobiet, w trzech dyscyplinach: przysiadzie, martwym ciągu (podnoszenie sztangi z ziemi) i wyciskaniu leżąc. Rywalizowano jednocześnie na dwóch podestach, a rezultaty pokazywały na bieżąco elektroniczne zegary, odmierzające czas oraz wskazujące ciężar, zaliczany przez mocarzy. Zawody rozgrywano w kilku kategoriach z podziałem na kobiety i mężczyzn oraz w różnych grupach wiekowych – juniorów, seniorów i masters (powyżej 40 lat). Otwarcie imprezy miało uroczystą oprawę z odegraniem Mazurka Dąbrowskiego i programem artystycznym, nawiązującym do stulecia odzyskania przez Polskę Niepodległości. Uczestniczyli w nim Hovhannes Yazichyan – wielokrotny mistrz świata i Europy w trójboju siłowym, Rudolf Siska – prezydent Światowej Federacji Trójboju Siłowego (WUAP), Franciszek Szabluk – prezes Polskiej Federacji WUAP oraz prezydent Pabianic Grzegorz Mackiewicz. Udanie wystartował oławianin Jerzy Jankowski występujący w konkurencji „Bench Press RAW” (wyciskanie sztangi leżąc) w kat. M-50 i do 100 kg. Wynikiem 195 kg wyrównał rekord Europy i świata, zdobywając złoty medal.
***
W Pabianicach pojawiła się między innymi Christina Ullman z Ohio w USA (ur. 1971). Jej sylwetkę przypomniała gazeta The Mariette Times (3.06.21): Za chwilę na podest wejdzie Christina Ullman. Podejmie próbę bicia rekordu stanu, Ameryki i świata.
Ullman nigdy nawet nie myślała, że doczeka się takiej zapowiedzi ze strony spikera relacjonującego zawody w trójboju siłowym. W wieku 49 lat nie zamierzała startować w trójboju. Ale zdarzyło się.
- Przygotowywałam się do mistrzostwa świata w duethlonie (bieg +rower) i trener kazał mi dźwigać ciężary – mówi Ullman, którą szkoli Mitchel Wolfe z Reno Fitness Center. – Dodawał obciążenia na sztangę, aż miałam dosyć i zapytał czy chciałabym wystąpić w trójboju siłowy. Dam radę – odpowiedziałam.
Następnego tygodnia wystartowała na pierwszych zawodach. Był listopad 2018 r. Po ośmiu miesiącach, czterech imprezach sportowych i dwudziestu czterech rekordach Ullman rywalizuje już w ramach dwóch federacji trójboju: American Powerlifting Association i United States Powerlifting Association. Obecnie posiada 10 rekordów świata w swojej kategorii wagowej i wiekowej. (…)
https://en.allpowerlifting.com/lifters/USA/ullman-christina-224732/
Autor: Sławomir Saładaj