Rymowanki pabianiczanki
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę„Pabianickie wspominki”
O miasto moje – drogie Pabianice
Lubię przemierzać stare twe ulice
I we wspomnieniach wskrzeszać po tysiące razy
Miasta mojego dawniejsze obrazy.
Widząc staromiejskiej dzielnicy ulice –
Rudery, kamieniczki, duże kamienice
Myślę, że nasze zacne „staromiechy”
Dążyły, aby dożyć swojej własnej strzechy
I pewno marzyli mieć żyzne zagonki
Raczyńscy, Wieczorki, Grelusy lub Śpionki.
W pobliżu gdzie biegnie Warszawska ulica
Stała okazała żydowska bóżnica,
I tam się modliła Żydów grupa liczna.
A ulicę zwano zwyczajnie – „Bóźniczna”.
Przy ”Bóźnicznej” – „Kościelna” – przy niej duża szkoła
Dalej droga prowadzi prosto do kościoła.
Do Konopnej by dotrzeć – szlak jest ludziom znany
Przez Gdańską, Garncarską, Szkolną, Poprzeczną, Majdany.
„Nasz lasek – nasz piasek” – każdy łyk się chwali.
A drogę do lasku „Leśną” nazwali.
Na Starówce w podwórzach jest inwentarz wsiowy
Są więc kury, gęsi, kaczki, świnki no i krowy.
A ulica Bugaj z Tuszyńskiej wychodzi.
Na kształt tej ulicy jest pogląd nienowy
Że ulicę Bugaj – wytyczyły krowy.
W pobliżu parku, mostu, zamek okazały,
Różne w nim urzędy i władze bywały
Miejsce to szacowne, skarby chowa liczne
Eksponaty bogate, cenne, historyczne.
Most łączy miasto i nic już nie dzieli
Z obu stron mostu obywateli.
Towarzystwo Przyjaciół Pabianic
Działa bez mostów i granic.
(w miejskim lasku)
Jak to się w świecie wszystko odmienia
Myślę wnikając w dawne wspomnienia.
Jak to inaczej kiedyś się żyło
Jak świętowano, jak się bawiło.
Obraz w pamięci nagle się zjawia:
Ludność się w miejskim lasku zabawia.
Auta podówczas nie kursowały,
Powietrza w mieście nie zatruwały.
Do lasu muszą jechać koniki –
Ciągnące resorki, „dryndy” lub „bryki”.
Dla tych co przejazd konikiem drogi
Muszą za transport posłużyć nogi.
Stan lasku zawsze bywał wzorowy.
Tego pilnował Szeller – gajowy.
W lesie zielonym tuż pod drzewami
Siedzą lub leżą dzieci i mamy
Pełno jest tutaj radości, krzyków
Mamy rozdają prowiant z koszyków.
Gdzieś w dalszym miejscu orkiestra grała
Do tańca młodych wciąż zapraszała
I to orkiestra wcale nielicha
Bo pod batutą mistrza Debicha
Również Strażacy w instrument dęli
Kiedy pożaru w mieście nie mieli.
Ze szkół wycieczki – dzieciaków wiele
Tu ich przywieźli nauczyciele
Aby swobody w lesie doznali
Świeżym powietrzem pooddychali.
Bo na Starówce o dzieci dbali
Do szkół ich różnych zapisywali.
Każda rodzina byłaby skora
Mieć w rodzie księdza albo doktora
I traktowali za zaszczyt wielki
Mieć w swej rodzinie – nauczycielki.
(o kapuście)
Z kwaszeniem kapusty ceremonia cała
Zanim się skrajana do beczki dostała
Do krajania noże szatkownic służyły
Bo od zwykłych noży przydatniejsze były
Kapustę wkładano do beczki warstwami
Pieprz, angielskie ziele i liście bobkowe
Marchewka utarta – to dodatki zdrowe
Trzeba deptać kapustę by soki puściła
I po pewnym czasie dobrze kwaśną była
Z uwagi na osobistej higieny wymogi
Ten, kto deptał, musiał dobrze wymyć nogi
I był pilnowany przez żony i matki.
By nim skoczy w beczkę – włożył czyste gatki.
Pracowały w beczce stopy pracowite
By z kapusty soki wydobyć obfite
Udeptana kapusta deską przygnieciona
Była w końcu kamieniem ciężkim obciążona
Gdy na stół podawana była kapusta
Każdy ze smutkiem oblizywał usta.
( „kapuśniki”)
Przy Grobelnej gdzie plebania
I księże ogrody
Były rozlewiska
Pełne mułu wody
Bo Dobrzynka w tym czasie
Nie wiem z jakiej racji
Nie była poddana
Żadnej regulacji.
Przybrzeżne tereny
Określali „łyki”
Zwyczajnie i swojsko
Słowem „kapuśniki”
Bo z dobrej jakości
Szeroko są znane
Wyrosłe nad rzeką
Głowy kapuściane
Do większych ogrodów
Tutaj się zalicza
Ogrody Borowskich, Skowrońskich
I Funkiewicza
A w okresie zimy
Jakżesz było miło
Jak się w „kapuśnikach”
Na łyżwach jeździło
Bo też to wspaniałe
Było lodowisko.
W samym sercu miasta
Zmarzniesz – dom masz blisko.
Łyżwiarki i łyżwiarze
W owym dawnym czasie
Mieli blaszki z dziurą
W obuwia obcasie
Łyżwę się kluczykiem
Trochę podkręciło
Rzemykiem się ściągało
By lepiej trzymało.
Dzisiaj jakże inaczej
Buty zakupione
Mają do podeszwy
Łyżwy przytwierdzone
A w końcu Bugaju
Z zadrzewionej strony
Miały gniazda kruki
zwane też gawrony
Z drzew wysokości
Koncerty dawały
Przez całą dobę krakały … krakały
Widocznie mieszkańcy
Ptaszyska kochały
Bo pobliską ulicę Gawrońską
- nazwały.
(o potrawach)
Może ktoś jednak będzie ciekawy
Jakie w mym mieście jedzono potrawy.
Więc w dzień świąteczny na pierwsze danie
„Kiszkę” lub kaszankę masz na śniadanie.
A w czas obiadu na każdym stole
Będą pływały kluski w rosole
A kluski to nie żadne kupne makarony
Ale wygniecione przez matki lub żony.
W domach są suchych grzybów zapasy
Dla podniebienia istne frykasy
A staroświecka wnet gospodyni
Smakołyki z tych grzybów uczyni
Będą więc grzyby w maśle smażone
W miarę mięciutkie i w miarę słone
A jakież wielkie walory chowa
Zupa przepyszna czyli grzybowa
Jako rarytas były uznane
Kluski „prażuchy” – tłuszczem polane,
Z utartych ziemniaków "żelaznymi” zwane
Także i inne kluski były wyrabiane
Na firance rozpiętej na szerokim garze
Rosły kluski drożdżowe „na parze”.
(o rodzinach staromiejskich)
Przypominam sobie, jak się nazywali
Ci, co na Starówce – za mostem mieszkali
Żyli tam Gębalscy, Kraje, Grudlewicze,
Wieteski, Morzyszki, Dryle, Gorzkiewicze,
Łobody, Śmiałkowscy, Jurki i Łuczaki,
Świetliccy, Nowaccy, Gramsze i Pietrzaki,
Wlazłowicze, Okrojki, Kłysy i Brauery,
Durajscy, Biskupscy, Gryzle i Modery,
Śliwińscy, Świątkowscy, Bilscy i Grelusy,
Kalinowscy, Szafrańscy, Knopy i Denusy
Berlikowscy, Majewscy, Holweki, Wieczorki,
Kuligowscy, Wierzbowscy, Pisarki, Tąporki,
Derscy, Jankowscy i Lorentowicze,
Ostojscy, Raczyńscy, Klimki, Kozłowicze,
Zagórowscy, Borowscy, Śpionki i Pierzchały.
Na tym już kończę mój zapis niemały.
Staromiejskich nazwisk to niepełna lista.
Nie sposób wszystkich pamiętać – rzecz to oczywista.
( o starym i nowym mieście)
Trudno nam dzisiaj
Temu dać wiarę
Że miasto dzielono
Na „nowe” i „stare”
Od starych ludzi
Legendy słyszę,
Że poza mostem
Żyli „przybysze”
Ci co na „starym”
Od dawna żyli
Jakże wysoko
Siebie cenili
I do tej pory
Trwają we wspomnieniach
O ich wyższości powiedzenia:
„Nasze kobyły są najszybciejsze”,
„Nasze chałupy najśpiciaśniejsze”,
„Nasze dziewuchy najposażniejsze”.
Niejeden na starówce człek
się w złości pienił
Kiedy się „przybysz”
Z panną ze starówki żenił,
A sprawa ożenku
Rzecz bardzo poważna
Zwłaszcza gdy panna
Była posażna
O kandydatce na żonę
Zwykle wiedzieć chciano
Czy oprócz urody
Ma także wiano.
Małżeństwo z „przybyszem”
- to skandal, nie fraszka
Poruszało do głębi chłopców
Z Młodzieniaszka.
Rozgniewani często
Za kije się brali
I rywala -”przybysza”
Za most przeganiali
Przybysz z ucieczką
Wcale nie zwlekał
I co sił w nogach
Z mostu uciekał.
( o dawnych fryzjerach)
Każdy w mym mieście dobrze ocenia
Walory mistrzów „brzytwy” i „grzebienia”.
W salonach fryzjerskich bywały tłoki
Gdy modne były „fale” lub „loki”
By koafiurę piękną ułożyć
Ileż to trzeba kunsztu dołożyć
Aby misternie włosy splecione
Tworzyły „koki” lub „koronę”
Ileż dołożyć trzeba roboty
Gdy modne stały się „papiloty”.
W późniejszych czasach są innowacje
Miast papilotów masz ondulację.
Gdy wprowadzono techniki nowe –
Są ondulacje „zimne” , „parowe”.
Są aparaty w salonach liczne
Lampy, suszarki też elektryczne –
„Rurki” żelazne płomieniem grzane
Są już niemodne, nie używane
Jako okazy fryzjerskiej sztuki
Były też często piękne peruki.
Peruki ozdoba kobiecej główki
Uznawane były zwłaszcza przez Żydówki
Gdzie Mielczarskiego z Polną się styka
Salon fryzjerski był Grzegorczyka
Na ”Jana” czesał pięknie Brzozowski
A na Ostatniej mistrz Chodakowski.
A jakże pięknie „Ziuta” czesała
Co w Nowym Rynku swój zakład miała
Przy Starym Rynku zakład Kurczewskiego
W końcu Konopnickiej mistrza Rzepkowskiego
Byli jeszcze inni. Ich nie wymieniłam
Bo nazwiska ich w pamięci całkiem zagubiłam.
*
Alejki
Dawne to czasy, odległe dzieje
Gdy w Pabianicach były „Aleje”
Szerokim pasem pod budynkami
Zamkowa była kryta płytami.
Od Pułaskiego aż po Zwierzyniec,
Drzewa tworzyły jakby gościniec.
Z ubitej ziemi przy jezdni brzegu
Wyrosły piękne i w dwuszeregu.
Wygodne ławki są z każdej strony
Byś odpoczywał, gdyś jest zmęczony.
Gdy się znajomych spotkać zechciało
W „alejkach” z nimi się umawiało
Gdy uzgodniono randek terminy
W alejki spieszą chłopcy, dziewczyny,
Często dążyli też na spotkanie
Starsi panowie, panny i panie,
Drzewa chłonęły ciche westchnienia
Gorące słowa, ciepłe spojrzenia.
Spacerowicze z alejek dali
Domy Zamkowej.
Chcesz wypić kawę, zjeść coś słodkiego?
Drzwi są otwarte u Piątkowskiego,
Przed gmachem piękna weranda kryta
Co chcesz zamówić? – kelner wnet pyta.
W tymże gmachu lokal sklepowy,
Gdzie panie kupią nakrycia głowy
A to nie będzie zwyczajna „mycka”
Ale kapelusz firmy „Świetlicka”.
W sąsiednim sklepie, pana Hauzera
Klient konfekcję męską dobiera.
W następnym domu pani Kruszlowa,
Sprzedać „łokciówkę” jest ci gotowa.
Gdzie do oficyn otwarta brama,
Tam fotografie Kabzy Adama,
Znowu w drogerii u Kasperskiego
Co dzień w sprzedaży jest coś nowego:
Mydła i proszki, kolońska woda
Grzeczny ekspedient Jachoła poda.
Zaś Samuela sklep włókienniczy
Na duży napływ klientów liczy.
A firmę „Glugla”, co wszystkim znana
Ujrzysz na rogu Świętego Jana.
Po stopniach wkroczysz wnet do apteki,
Gdzie pan Kotynia wytwarza leki.
Kończą się alejki obok miejsca tego
Gdzie był cukierniczy zakład Jaworskiego.
Drodzy Czytelnicy byłoby mi miło
Gdybyście czytając szeptali –
Tak było … tak było.
Autor: Sławomir Saładaj