www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Hilkenbach

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Muzeum Miasta Pabianic opublikowało wspomnienia Sigurda Hilkenbacha „K.L.V. - Lager Pabianitz – Töpfergasse 7” w opracowaniu Joanny Matczak-Aleksandrowicz.

Autor wspomnień na przełomie lat 1943/1944 został ewakuowany, jako uczeń berlińskiego gimnazjum, do Pabianic na ulicę Garncarską 7, gdzie wraz z 60 kolegami rozpoczął nowy etap swojego życia.

Sigurd Hilkenbach urodził się 18.03.1931 w Berlinie. Ojciec, Diedrich (1891 r. Lingen – 1975 r. Berlin) przybył do Berlina po I wojnie światowej. Rodzina matki przybyła do stolicy około 1892 r. z okolic dzisiejszego Elbląga. Tu babka Sigurda poznała Martina Stelmaszka pochodzącego z Malty pod Poznaniem. Z tego związku w 1896 r. w Berlinie przyszła na świat Hedwig Stelmaszek – matka Sigurda (zm. w 1994 r. w Berlinie), Hedwig była krawcową, a ze związku z Diedrichem (pracującym w bankowości) przyszli na świat trzej synowie: bliźniacy, Dietrich i Gernot (ur. w 1925 r., Gernot zm. w 2020 r.) oraz Sigurd.

10-letni Sigurd w 1941 r., po czterech latach szkoły podstawowej , został uczniem berlińskiego Luisengymnasium. Szkoła działała od 1882 r., a swą nazwę przyjęła od imienia pruskiej królowej Luizy (1776-1819), żony króla Fryderyka Wilhelma III. Mieściła się niedaleko rodzinnego domu Hilkenbachów i uczęszczali już do niej dwaj starsi bracia Sigurda. Luisengymnasium było tzw. szkołą humanistyczną, w której uczono łaciny, greki, angielskiego, a chętnych uczniów również francuskiego. W 1943 r. bliźniacy Dietrich i Gernot, jako że ukończyli 18 lat, bezpośrednio ze szkoły zostali zabrani do wojska. Obaj zostali ranni w 1944 r. – Dietrich we Włoszech, a Gernot niedaleko Lötzen (Giżycko).

Latem 1943 r. w Rzeszy zintensyfikowano ewakuację młodzieży. Akcja KLV (Kinderlandverschickung) nadal oficjalnie pozostawała dobrowolna, ale to władze przejęły teraz od rodziców decyzyjność w sprawie wysyłki dzieci w bezpieczniejsze rejony. W tym tez czasie akcja objęła swym zasięgiem Luisengymnasium. Przeprowadzono ewakuację młodszych klas (od I do IV), czyli uczniów pomiędzy 10 a 14 rokiem życia, wśród których znalazł się także Sigurd. We wrześniu 1943 r., w liczbie około 50- 60 uczniów wraz z 7 nauczycielami, zostali wywiezieni do miejscowości Grenzhausen (Słupca). (…)

Przez Konin, Koło i Kutno dotarli do obecnego dworca Łódź-Kaliska, skąd specjalnie przygotowanymi dla nich tramwajami zostali przewiezieni do Pabianic. Bagaże przyjezdnych przetransportowano samochodami ciężarowymi. Jak wspomina Sigurd: ”Towarzyszyło nam w tej podróży oprócz grona nauczycielskiego, około 16 rodziców, którzy zamieszkali na krótko w „Parkhotelu”. Zostaliśmy ulokowani w kamienicy przy Töpfergasse 7 (Garncarskiej 7) w czteropiętrowej kamienicy z pokojami mieszkalnymi, dużym salonem, kuchnią i pomieszczeniami gospodarczymi. W pobliżu przy Schlossrasse znajdował się przystanek tramwajowy linii 70, oznaczony jako „Rathaus”. Wraz z pięcioma kolegami zajęliśmy pokój na drugim piętrze po lewej stronie. W naszym pokoju stały trzy piętrowe łóżka, stoły, krzesła i szafki do przechowywania rzeczy osobistych”.




NSDAP Hitler-JugendPabianice, 5 stycznia 1944

Bann Lask (666)Brunnengase (ul. Majdany) 12 Tel:33

 

Bannführer



Wszyscy rodzice berlińskiej młodzieży przebywającej w obozie KLV-Pabianitz

Drodzy rodzice!

Korzystam z okazji, aby przedstawić się jako lider Bannu Łask (666) i przesłać Wam najserdeczniejsze pozdrowienia. Wiem dokładnie, jak trudne było przeniesienie byłego obozu Grenzhausen I do Pabianic i znam też Państwa zdanie na ten temat. Ale po tym, jak obóz został tu bardzo starannie urządzony, a niektórzy rodzice mieli już okazję tu przyjechać, wierzę, że różne uprzedzenia zostały zniwelowane i obóz ten, przy wsparciu władz lokalnych i przy wykorzystaniu dostępnych mi środków, zostanie w najbliższej przyszłości przekształcony w obóz wzorcowy. Mogę tylko jeszcze raz zapewnić, że obóz pabianicki jest lepiej położony niż Grenzhausen. Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyście mogli państwo wystąpić w roli propagandystów w Berlinie i przekonać rodziców, którzy wciąż wahają się w swoich opiniach, że ich dzieci są tu naprawdę dobrze zakwaterowane. Jeszcze raz proszę was o wsparcie dyrektora obozu, dr Eggerdinga i mnie w naszych wspólnych wysiłkach, aby dać Waszym dzieciom w tym miejscu drugi dom, pozostaję z najserdeczniejszymi pozdrowieniami i najlepszymi życzeniami na Nowy Rok.


Weinhold
Stammführer




Co ciekawe, w liście do rodziców wychowanków gimnazjum podkreślono fakt, że Schlosstrasse (dzisiejsza Zamkowa) do godz. 11 wieczorem jest jasno oświetlona przez lampy, co było dowodem braku zagrożenia nalotami i było dla autora listu, doktora Eggerdinga, niezwykłą osobliwością! Również bohater tej historii podkreślił, że czuli się bezpieczni w Pabianicach. 13 maja 1944 r., co prawda rozległ się alarm bombowy, ale nalotu nie było. Była to jedyna syrena alarmowa, którą w czasie całej okupacji usłyszał Sigurd i był tym faktem tak podekscytowany, że opisał to zdarzenie w pocztówce do rodziców, wysłanej z Lutomierska, gdzie, oczywiście tramwajem, udał się na wycieczkę ze swoim przyjacielem Johanessem Müllerem.

Święta Bożego Narodzenia 1943 roku uczniowie spędzili już w nowej, pabianickiej siedzibie. Jak czytamy w liście dr. Eggerdinga:

„W ostatniej chwili udało się załatwić także i do naszej sali choinkę, którą przystroiliśmy. O lampki choinkowe zadbał jeden z rodziców ucznia. Na każdym stole umieszczono kolorowy talerz. Dziewięcioro rodziców i kierownik bannu Weinhold byli naszymi gośćmi. Jako główny prezent od Hitlerjugend dostaliśmy trzy duże obrazy ścienne i specjalną niespodziankę, którą otrzymałem 24 grudnia od kierownika obozu, rady powiatowej szkoły i powiatowego biura medialnego – dobre radio i urządzenie filmowe (kamera), które połączyło nas z naszym domem w okresie świątecznym. Czas spędzony na śpiewaniu piosenek, odczytywaniu wierszy i opowiadaniu opowieści z naszej pięknej książki „Es weihnachtet sehr” – którą każdy dostał – bardzo szybko minął. Na słowa powitania i podziękowania odpowiedział bannführer Weinhold z obietnicą i oczekiwaniem, że nasz obóz będzie wzorcowym w całym okręgu. Potem opowiedział słuchającej młodzieży o zeszłorocznych trudnych świętach podczas ostrego ataku kompani na froncie wschodnim, w którym brał udział jako adiutant batalionu. Poranek bożonarodzeniowy umilała najmłodszym bajka. Po południu była okazja do udziału w obchodach świątecznych w kościele. Ewangelicki ksiądz z Buchenlandu ucieszył berlińską młodzież poszkodowaną w nalotach bombowych opowieścią i darami.

W wieczór sylwestrowy nasza młodzież pod kierunkiem Hansa Thoma (5 klasa) przedstawiła rodzicom śmieszny spektakl teatralny. Scena została wybudowana bardzo szybko w Sali świątecznej, naszej jadalni, ze stołów i koców, które są do naszej dyspozycji. Zarówno młodsi, jak i starsi śmiali się z przedstawienia, a całe cierpienie, jakie na nas spadło w ostatnich czterech tygodniach, szczególnie zniszczenie naszej dzielnicy mieszkaniowej, zostało wtedy zapomniane. Po wszystkim scena w mgnieniu oka została zamieniona z powrotem w naszą Hufeisentafel. Na stoły trafiło znowu sześćdziesiąt kolorowych talerzy. Kierownik obozu wygłosił przemowę, która skupiała się głównie na ogólnej idei nauczania w gimnazjach dzieci pod kątem ważnych wartości (…)

Po tych uroczystościach młodzież mogła wyjść na zewnątrz w biały świąteczny krajobraz pod dowództwem ich nowego kierownika grupy obozowej, podoficera poszkodowanego na wojnie (studenta medycyny), aż do jaśniejącej choinki przy głównej ulicy. Tam odśpiewali jeszcze świąteczną piosenkę „Hohe Nacht der klaren Sterne”, kierownik obozu wspomniał ojczyznę i pozostające tam osoby, które nie mogły być tutaj z nami, a których serca są nam bliskie, i Führera. Z pięćdziesięciu młodych gardeł wybrzmiało wtedy nasze ”Deutschland über alles!” – w głębokiej wierze w zwycięstwo w nowym roku. Godzina północna zjednoczyła w parku hotelowym wychowanków z odwiedzającymi rodzicami – Bäcker (klasa 1), Schmidt (klasa 12), Kasperski (klasa 1), Müller (klasa 3) i Sibert (klasa 2) – oraz lekarz KJ, dr Möhring, który jednocześnie pracuje w tutejszym urzędzie zdrowia, który na następne dni zaplanował dla młodzieży badania profilaktyczne, z wykonywaniem zdjęć RTG itp.”

A jak wyglądała pabianicka siedziba przy Töpfergasse 7?

„Pewnie chcecie wiedzieć, kochani rodzice, więcej o naszym nowym domu”. (pisał dr Eggerding 2 stycznia 1944 r.). Należy tylko i wyłącznie do NAS w przeciwieństwie do Grenzhausen (Słupca), gdzie musieliśmy go dzielić z trzema innymi szkołami. Kosztem prawie 50 000 M HJ (Hitlerjugend) kazała go całkowicie przebudować, przeprojektować i umeblować. Dzięki potężnym trzem kondygnacjom nad parterem góruje nad większością małych domów w okolicy. Wszystkie pokoje mają podwójne okna. Na trzech kondygnacjach znajdują się toalety i duże łazienki z bieżącą wodą. Wszystkie pomieszczenia są dobrze ogrzewane przez piece kaflowe opalane węglem. Na parterze mieszka woźny, kierownik obozu oraz StR (urzędnik oświatowy) Menzel. Pozostałe 4 pokoje to pomieszczenia biurowe, biblioteka, sala do tenisa stołowego oraz pomieszczenie do naprawy wypranej odzieży. Na pierwszym piętrze są 2 świetlice do gier rekreacyjnych, czytania i prac szkolnych, pośrodku mieszka StR Weigt, z boku znajduje się pokój szpitalny z sześcioma łóżkami (…) i pokój siostry Bärbel.

Pokój wspólny, będący jednocześnie jadalnią, zajmuje całość drugiego piętra (długość 6,5 m, szerokość 6,25 m, oświetlony dużymi, wysokimi oknami), przylega do niego pomieszczenie gospodarcze oraz pokój StR Hornschucha. Trzy sypialnie na trzecim piętrze są podzielone według grup wiekowych, nasi chłopcy w końcu mają łóżka, których byli pozbawieni tak długo i które przybyły do Grenzhausen dopiero po tym, jak się wyprowadziliśmy. Obok wychowawców mieszka opiekun, prowadzi wydział szkolenia wojskowego w Hitlerjugend. W Nowy Rok kierownik obozu oprowadził jedenastu rodziców po wszystkich tych pomieszczeniach i obiektach. Wszyscy byli bardzo zadowoleni z lepszych warunków i udzielą Państwu wszelkich informacji”.

Lekcje rozpoczęły się 3 stycznia 1944 r. i do 28 stycznia odbywały się tylko na Garncarskiej. Później przeniesiono je do Dietrich Eckart Schule (przedwojenne Gimnazjum Królowej Jadwigi, obecnie II LO), gdzie zarezerwowane były na wyłączność dla przybyłych uczniów sale lekcyjne. Książki i podstawowe materiały do nauki młodzież przywiozła ze sobą, z innych pomocy naukowych korzystali na miejscu. Program nauczania jak i podział na klasy był taki sam, jak w Berlinie. Jak wspomina Sigurd, „po prostu szkoła się przeniosła, życie szkolne natomiast toczyło się normalnie. Zapisałem się również do szkoły muzycznej w Pabianicach i uczęszczałem w okresie od kwietnia do lipca 1944 r. na lekcje gry na wiolonczeli, prowadzone przez czeskiego nauczyciela. Niestety nigdy ich nie kontynuowałem.”

Relacja Sigurda pokrywa się z informacjami z listu dr. Eggerdinga:

Do 28 stycznia będziemy uczyć się w domu, ale po zakończeniu lokalnych kohlnferie będziemy mieć własne, nowoczesne liceum z dostępnymi dla nas czterema albo pięcioma, obecnie pustymi, salami lekcyjnymi (z centralnym ogrzewaniem). Bardzo przychylne kierownictwo szkoły (dr Anders) stworzyło nam w pokoju nauczycielskim bezpłatny, indywidualny ogrzewany pokój muzyczny. Są także dostępne specjalne pracownie do fizyki, chemii i biologii, sala projekcyjna, a także do modelowania i rysowania oraz nowoczesna sala gimnastyczna. Instrumenty muzyczne, biblioteka oraz wszelkie pomoce dydaktyczne i edukacyjne będą nam również udostępniane w razie potrzeby.

W budynku przy obecnej Garncarskiej 7 przebywał również personel pomocniczy. Na stałe mieszkała tu szefowa kuchni, Niemka pochodząca z Pabianic bądź Łodzi, Erna Hampel, natomiast podkuchenne, miejscowe Polki, codziennie przychodziły do pracy. Ponadto kamienicy pilnował dozorca, który zajmował się również naprawą drobnych usterek technicznych i elektrycznych. „Był Polakiem i nie mówił w języku niemieckim – wspomina Sigurd – więc nie mogliśmy się z nim porozumiewać. Z czasem nauczyliśmy się różnych polskich zwrotów, a dozorcę nazywaliśmy „monter reparujcie””.

Placówka była prowadzona przez nauczycieli, którzy przyjechali wraz z młodzieżą, ale formalnie zarząd nad nią, jak i nad każdym obozem KLV sprawowało Hitlerjugend. Z jego ramienia gimnazjum kierował miejscowy Niemiec, Lagermannschatsführer (LMF). Pierwszym był ranny żołnierz Wehrmachtu w stopniu kaprala o nazwisku Gubba, prywatnie student medycyny, który pełnił tę funkcję prawdopodobnie tylko przez kilka tygodni. Następnie LMF został Eugen Wolf. LMF brał udział w codziennych porannych apelach, na których ustalane było hasło na dany dzień. Hasło związane było zazwyczaj z datą odnoszącą się do wydarzenia historycznego, urodzin jednego z „politycznych bohaterów”.

„Dla nas była to tak nieinteresująca rutyna – wspomina Sigurd – że wszystko. O czym mówiono, wpadało w nam jednym uchem, a drugim wypadało. Wyznaczał nam zadania na bieżący dzień i na tym kończyła się przeważnie jego rola. Niestety, nie pamiętam, gdzie owe apele się odbywały, na Garncarskiej na pewno nie wisiały żadne flagi, a podwórze kamienicy było zbyt małe, by pomieścić 50-60 chłopców. (…)

Pewnego dnia, dokładnie 30.01.1944 r. musieliśmy wziąć udział w „marszu propagandowym” upamiętniającym 11. rocznicę dojścia Hitlera do władzy. Osobiście nie chciałem brać udziału w tym wydarzeniu. W tym dniu ukryłem się więc w mojej szafie i przez dziurkę obserwowałem, jak mnie szukano. Wyszedłem, kiedy inni brali udział w marszu. Mam fotografie z tego wydarzenia, niestety nie pamiętam, kiedy i od kogo je dostałem. Najlepszym dowodem, że chłopcy z gimnazjum nie brali tego marszu na poważnie, jest fakt, że jeżeli spojrzycie przez szkło powiększające, to na jednej z fotografii zobaczycie, jak pewien uczeń pokazuje język. Naprawdę nie byliśmy entuzjastycznie nastawieni wobec nazistowskiej ostentacyjności.

We wszystkich salach w naszym internacie wisiały podobizny Hitlera. W naszym pokoju – jak widać – wisiała pomiędzy oknami. Pewnego razu ja i mój kolega Peter Haenisch obróciliśmy obraz wizerunkiem wodza do ściany. Zauważył to nasz LMF Eugen Wolf. Wyciągnął nas z łóżek w środku nocy, domagając się wyjaśnienia. Nadal pamiętam, jak wrzeszczał: I wy chcecie być młodzieżą Hitlera? Bez namysłu odparłem: Wcale nie chcemy, co rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Złożył skargę do dyrektora Adama, który jakoś załagodził sytuację, tłumacząc, że jesteśmy tylko dziećmi. Wolf zdecydował, że odpowiednie władze nie zostaną o tym poinformowane, ale tylko przez wzgląd na moich braci, którzy dla Hitlera walczą z narażeniem życia na froncie.

Oprócz normalnych lekcji, nasi opiekunowie zabierali nas na wycieczki grupowe, ale mogliśmy odbywać je także indywidualnie. Moje zainteresowania skupiały się na tramwajach, które razem z moim przyjacielem Johannesem Müllerem poznawaliśmy dokładniej, podróżując lokalnymi liniami i kolekcjonując pocztówki, na których się znajdowały. Nasza przyjaźń przetrwała przez lata, aż do śmierci Johannesa w lutym 2018 r.

Z Pabianic wyjeżdżałem do domu, do Berlina na letnią i zimową przerwę wakacyjną, myślę, że nie tylko ja, ale inni koledzy również. Były potrzebne do tego różne dokumenty – zameldowanie i wymeldowanie konieczne do otrzymania kartek żywnościowych. Ostatnią podróż odbyłem na święta 1944 r., ale wyjeżdżałem już nie z Pabianic, ale z miejscowości Zduny, przez Wrocław.

Kiedy 22 listopada 1943 roku rozpoczęły się bombardowania Berlina, w Pabianicach z niepokojem czekaliśmy na listonosza, czy przyniesie żółtą kartkę z czerwonymi końcami i ukośną czerwoną linią i nadrukowanym napisem „Zbombardowano nas. Nasz nowy adres to …”. Berlin był odtąd obszarem zamkniętym, do którego ze względu na zagrożenie nalotów bombowych nie było można ot tak wjechać. Ale ja chciałem jechać do domu, więc na kwestionariuszu wyjazdu, który musiałem wypełnić, pisałem Wilhelmshagen, Neu-Venedig, gdzie mieliśmy nasz weekendowy ogród. Wilhelmshagen był częścią Berlina, ale w Pabianicach nikt o tym nie wiedział. Myśleli, że to jakaś inna miejscowość.

Byliśmy dziećmi, oczywiście świadomymi, że jest wojna. Wielu z nas również musiało uciekać do schronów czy piwnic podczas nalotów. Sam przed listopadem 1943 r. nie doświadczyłem bombardowania. W Berlinie żyliśmy normalnie, uczyliśmy się. Trudno mi dziś powiedzieć, czy spośród naszej gromady, która została ewakuowana do Pabianic, byli jacyś sympatycy nazizmu. Żaden z moich bliskich kolegów na pewno nie. Możliwe, że nie wszyscy chłopcy byli świadomi faktu, że przyjechali tak naprawdę do Polski, a nie do „Warthegau”. Nie korzystałem natomiast z żadnych przywilejów dla ludności niemieckiej, nawet nie czułem, że takie mam. Nasza szóstka (czyli chłopcy z mojego pokoju) uważała Polaków za normalnych ludzi, takich jak my. Faktem jest, że z powodu bariery językowej nie nawiązywaliśmy rozmów z pabianiczanami.

W październiku 1944 r. musieliśmy opuścić Pabianice, być może dlatego, że front się zbliżał, a warunki ekonomiczne się pogarszały”. (…)

Po wojnie Sigurd Hilkenbach był urzędnikiem bankowym, członkiem kwartetu wokalnego Ping-Pong i przez ponad 30 lat redaktorem programów muzycznych (Radio in American Sector). Fascynacja pabianickim tramwajem sprawiła, że zaczął pisać o tym środku komunikacji, jest autorem i współautorem wielu artykułów i książek poświęconych tramwajom.


https://www.discogs.com/es/artist/442922-Die-Ping-Pongs?filter_anv=1&anv=The+Ping+Pongs

https://www.berliner-mauer.de/biografische-notizzen-zu-sigurd-hilkenbach

https://vimeopro.com/zeitzeugen/my-filmic-diary/video/278742684



Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij