Charlottenburg i Clichy Łodzi
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęObraz miasta na przestrzeni lat zmieniał się jak w kalejdoskopie. Od pustkowia, gdzie – według Długosza było więcej legowisk zwierza niż chat ludzkich” po tętniący życiem „kominogród” porównywany, z pewną przesadą, do paryskiego Clichy i leżącego w obrębie Berlina Charlottenburga.
Z Pabianic. Ktokolwiek jedzie od Kolei Żelaznej w Kaliskie tak zwanym, traktem fabrycznym bez wątpienia zwrócił uwagę na porządnie zabudowane, czyste i wesoło oku przedstawiające się miasteczko Pabianice, o dwie mile poza Łodzią położone. Nie jeden lubownik starożytności zwiedzał wiekowy zamek i kościół niezwykłej struktury, ale mało kto zna bliżej samo miasto, które licząc dzisiaj już do 6.000 ludności, zasługuje, aby o niem dalej niż w granicach powiatu i miast sąsiednich wiedziano.
Pabianice należą do rzędu miast fabrycznych, otaczających parowemi kominami: Łódź, i podobnie jak Zgierz, Ozorków, Aleksandrów i Konstantynów zamieszkane są w większej części przez Niemców. Również i w całej okolicy napotykamy wsie, gdzie często po polsku rozmówić się nie można. Ci germańscy osadnicy nazywani są tu powszechnie przez lud prosty Olendrami, a wsie przez nich zamieszkane koloniami. Drugą kategorię mieszkańców stanowią mieszczanie Polacy, trudniący się rolnictwem i rzemiosłami, a trzecią Żydzi, zajęci handlem i fabrykami.
Wszelako najwyższego stopnia rozwoju dosięgają fabryki zostające w rękach Niemców, dawniejsze rozszerzają ciągle zakres swojej działalności, a nowe przybywają corocznie. Głównym produktem tu wyrabianym są materye (tkaniny) bawełniane, a najznaczniejsza fabryka wyrabia rocznie przeszło za milion złp towaru.
Trzy kominy machin parowych sterczą ponad domami Pabianic, jeden nad fabryką tkanin bawełnianych, w której jest 16 warsztatów, siłą pary w ruch wprawianych, dwa inne dopiero w roku bieżącym wzniesiono przy dwóch nowo wzniesionych farbiarniach. Fakt ten wymownie świadczy o ciągłym wzroście miasta.
Mówiąc o farbiarniach, zmuszony jestem dotknąć jednej nader ważnej dla miasta kwestii, ważniejszej bez porównania niż wszystkie fabryki, bo dotyczącej zdrowia i życia mieszkańców. Rzecz polega na tem, że jedną z wspomnianych farbiarni wystawiono nad rzeką powyżej miasta, i nie tylko że urządzono ciągły ściek zużytej farby do rzeki, ale właściciel, dbając o własne tylko wygody i korzyści, w tejże samej rzece płucze wszelkie materye farbowane. Skutkiem tego woda w rzece, przez sam środek miasta płynącej, zawsze prawie jest zabarwiona a dno jej na tej przestrzeni pokryte warstwą szaro-zielonego iłu, powstałego z pomieszania najrozmaitszych barwników.
Wody tej wszyscy mieszkańcy używają do gotowania pokarmów i naturalnie trują się pomału. Wiadomo bowiem, jak szkodliwemi są niektóre farby, szczególnie arszenikowa, ołowiowe, miedziowe itp. Przy tem nawet farby na pozór niewinne, bywają czasem niemniej szkodliwe, a przyczyną tego są zanieczyszczenia powstałe wskutek sposobu ich fabrykowania. Tak na przykład powszechnie dziś w farbiarstwie używana anilina, jest produktem ukwasorodnienia, które to zwykle bywa dokonywane przez kwas arsenny. Następstwem tego jest, że anilina, a tem samym i rzeka w Pabianicach jest zanieczyszczona tym kwasem. Dłuższe używanie podobnych trucizn, choćby w jak najmniejszej ilości, musi w końcu sprowadzić najrozmaitsze dolegliwości, osłabić funkcje organizmu i przyspieszyć śmierć.
Ale są i u nas ludzie dbający o dobro powszechne i gotowi do ofiar. I tak, p. Kr… właściciel najznaczniejszej fabryki i farbiarni (ale nie nad rzeką stojącej), wystawił prawie własnym kosztem murowany dom piętrowy na szkołę ewangelicką. Mieszkańcy zaś wyznania katolickiego złożyli fundusz na odnowienie wnętrza kościoła.
Również w tym roku staraniem paru osób założono czytelnię publiczną. Z początku udało się, niby z rozgrzanego żelaza wykuć kilkadziesiąt rubli, ale dziś żelazo ostygło i już kuć się nie daje. Książki leżą spokojnie, nikt nie czyta i nikt już składek nie płaci.
Drobnych nowin z małego miasteczka nie ma co pisać, bo to nikogo nie interesuje. Wspomnę tylko, że mieliśmy tu wędrownego fotografa, który uwiecznił fizjonomie miejscowych znakomitości. Między innemi, jeden z rzeźników kazał zrobić swój portret, a chcąc aby potomkowie kiedyś wiedzieli czem był, fotografował się w towarzystwie bezrogiego zwierzęcia, przy którem stał z toporem w ręku. Oryginalny to pomysł, dowodzi głębokiego przejęcia się ważnością swego powołania.(Gazeta Warszawska, 25 X 1862 rok)
***
Oświetlenie elektryczne, które miasto nasze zawdzięcza jednemu z tutejszych fabrykantów, jakkolwiek jest świetne, nie wyklucza jednak potrzeby oświetlenia naftowego. Najpierw lampy elektryczne znajdują się tylko na głównej ulicy; po wtóre lampy te świecą tylko wówczas, kiedy idzie fabryka posiadająca maszynę dynamoelektryczną.
Tym sposobem w dni świąteczne lub po zaprzestaniu robót w fabryce miasto pogrążone jest w egipskich ciemnościach. W tych dniach sprowadzono nowe lampy błyskawiczne, naftowe, które mają rozpraszać ciemności nie wszędzie czystego i nie zawsze bezpiecznego miasteczka.
Szosa prowadząca do Łodzi, przy wyjeździe z miasta zawsze była pełna wybojów i błota, pomimo ciągłych naprawień. Inżynieria drogowa postanowiła zamienić żwir zwyczajny na bruk. Odpowiednie roboty odbywają się na przestrzeni kilku wiorst. Z tego powodu w tym miejscu utrudniona jest komunikacja wozowa, mianowicie zaś w porze nocnej. (Dziennik Łódzki, 8 XI 1889 r.)
***
W stronie południowo-zachodniej o 14 wiorst od Łodzi leży starożytne miasto Pabianice, gdzie corocznie wyrabiają samych materyałów bawełnianych za cztery miliony rubli. Pabianice to dziecko Łodzi i kto wie, czy w niedalekiej przyszłości nie dorówna ono swej macierzy, bo już teraz farbiarnie pabianickie słyną w całym kraju.
Dwie budowle świadczą po dziś dzień o starożytności miasta. Jedną z nich jest kościół parafialny z wieżą i baniastą kopułą, drugą pamiątką zaś były zamek kapituły krakowskiej, którego piękność załączony rysunek wykazuje. Dziś mieści się w nim magistrat miejski. (Jadwiga Chrząszczewska i Jadwiga Warnkówna „Z biegiem Wisły: obrazki o kraju”, 1901 rok)
***
(…) Kolej zaś następną stację ma już w Pabianicach (34. 000 mieszkańców) . Według Długosza „więcej tu było legowisk zwierza niż chat ludzkich”. Obecnie przedstawia widok, który niepomiernie zadziwiłby ojca naszych historyków. Jest to jak gdyby wysunięta forpoczta wielkiej twierdzy przemysłu – Łodzi. Mają już Pabianice ten mniej więcej typ, co i Łódź.
Liczne kominy fabryk zieją w niebo wielkie kłęby dymu, rozwieszając nad miastem szary i brudny całun. Szary i biedny lud żywo przebiega ulice, gdzie rozlegają się posępne gwizdki i trąbki fabryk.
Wśród oszałamiającego gwaru, wśród kłębów dymu i kurzu stoi oniemiałe istne cacko architektury: zameczek kapituły krakowskiej, dawnej właścicielki klucza pabianickiego, obecny magistrat, rówieśnik Sukiennic, ratusza Sandomierskiego lub Szydłowieckiego, typowa budowla wdzięcznego krakowskiego renesansu doby Zygmuntowskiej.
Linia kolei żelaznej oraz kolej elektryczna łączą Pabianice z sercem okręgu fabrycznego „polskim Manchesterem” : Łodzią. Bez tradycji, bez przeszłości, bez żadnych zresztą osobliwych warunków i decydujących danych po temu, wyrosło to dziwne miasto w ciągu paru dziesięcioleci i doszło do olbrzymiej, jak na królestwo cyfry blisko 400.000 mieszkańców . Jest ono piątym miastem, co do liczby mieszkańców, w państwie rosyjskim, a 11 z rzędu na kontynencie Europy.
Jak Pabianice stanowią południową redutę Łodzi, tej twierdzy przemysłu, tak na północy stanęły takie forty jak Zgierz i Ozorków. (Aleksander Janowski „Rzut oka po kraju”, 1904 r.)
***
Senne miasteczko (lata 20. XX w.)
(…)Nareszcie! Tramwaj ukazuje się na zakręcie. Po trzech kwadransach jazdy, przerywanej licznymi przystankami, ukazują się na horyzoncie z prawej strony dwa kominy, zarysy wież, domów – Pabianice.
Tramwaj przebiega przez całą długość miasta. Wysiadamy na placu targowym. Wielki, kwadratowy plac, brudny, zaśmiecony. Z placu wybiega ulica Zamkowa, przy której znajduje się duma Pabianic – starożytny gmach Ratusza oraz park miejski. Zamkowa rozszerza się, przeistacza w aleję, po jednej stronie której wznoszą się wielkie korpusy fabryczne, po drugiej - imitujące pałace, domy tutejszych nababów włókienniczych. Trudno odgadnąć, jakie życie pulsuje pod senną, cichą powierzchnią dnia świątecznego. Wydaje się, że dzień powszedni nie różni się tu wiele od święta, zatrzymującego bieg pracy.
W bocznych uliczkach pustka zupełna. Cisza – aż uszach brzęczy. Tylko muchy i komary, unoszące się w powietrzu, stwarzają złudzenie życia.
Pytamy jedyna żywą istotę – zegarmistrza, wystającego przed sienią małego domku drewnianego – co można zobaczyć w Pabianicach.
„Jo wim?” (a co mnie to obchodzi) – pada odpowiedź. Zdumionym i wraz podejrzliwym okiem bada zagadnięty obcych, którzy potrafią zadawać niemądre pytania.
Dokładniej informuje nas policjant, pilnujący nie wiadomo czego na skrzyżowaniu dwóch sennych uliczek. Na to samo pytanie odpowiada:
- Zamek. Historyczny budynek, wybudowany jeszcze za Kazimierza Starego (?). Ale teraz mieści się tam magistrat i obejrzeć go nie można.
Informator nasz pomieszał, zdaje się króla Zygmunta z królem Kazimierzem. Mimo to znajomością historii miasta pochwalił się skromny policjant pabianicki.
Dalsza wędrówka przez miasto wiedzie obok olbrzymich gmachów przędzalni „Dobrzynka”, Kruschego&Endera . Nieco większy ruch w tych stronach. Na balkonach wysiadają piękności tutejsze, sennie i melancholijnie obserwujące rzadkich przechodniów.
Wracamy do punktu wyjścia – rynku targowego. Kilka obłachanych dorożek, zaprzężonych w jasnokościste szkapy, tkwi pod studnią. Dwa niemożliwie rozklekotane autobusy, o dźwięcznej nazwie ”Jaskółki” i „Wygody”, gotują się do codziennej podróży do Łasku.
Tą samą drogą podążamy do Łodzi. (…). (Ilustrowana Republika, 13 IX 1927 r.)
***
Charlottenburg Łodzi
W latach 20. ubiegłego wieku Głos Polski publikował „dekadowe notatki z miasta Pabianic”, czyli Charlottenburga Łodzi.
Pabianice, 8 listopada 1924 r. Pisać korespondencję z takiego miasta, jak Pabianice, jest naprawdę niebezpiecznie. Miasteczko to wielkości beczki od śledzi ma swoich bogów, których nie można zbytnio drażnić. Wszelka prawda, zwłaszcza w prasie, działa na zainteresowanych, jak czerwona płachta na byka. Rzuci się na ciebie taki bożek i połknie bez reszty, jak Kronos. Bo też bogowie notowanej beczki od śledzi mają swoją specyficzną logikę. – Co mnie tam prasa obchodzi – grzmi taki filar miasta. – Ja, panie, mam pieniądze; jak chcę, panie, to zostanę prezydentem Rzeczypospolitej! Nasze miasto, panie to idioci! Co mnie tam.
Istotnie, bieg myśli pyszny i dobry! Kiepski ten obywatel, co nie chce zostać prezydentem. Jednakże powyższy sylogizm zawiera trochę niedokładności. Nie należy, panie, prasy ignorować, bo prasa może tak działać, jak błoto polskie na Napoleona: - może prześwietlić twój mózg i czyny i zmniejszyć cię do wielkości glisty, bo prasa panie, to Atlas, który dźwiga świat cały na swych barkach.
Dalej, jeżeli ktoś twierdzi, że „nasze miasto, panie, to idioci” – niech nie zapomina, iż nasze miasto panie ma w każdym razie o jednego idiotę więcej, niż on przypuszcza.
Wobec powyższego nietrudno stwierdzić, iż wystąpienie moje nie jest pozbawione pewnej postawy heroicznej.
Sam się kreuję na Herkulesa, występującego przeciw hydrze. Funkcją moją będzie detronizacja bogów naszego miasta. Ale proszę nie twierdzić, że jestem rewolucyjnym ateistą. Występuję przeciwko takim bogom, których sam nie uznaję za bogów. Takimi właśnie bogami są filary naszego miasta. (…)
Z oparów, z niczego dokonali nasi bogowie ostatnimi czasy dwóch czynów: postawili powszechną „szkołę bliźniaczą” (obecnie SP nr5) i puścili na ulicę tramwaj. Chwała im za to! Teraźniejszość modli się za nich i wyręczając przyszłość stawia pomniki w … prasie.
Ale zapytacie, zapewne, kochani czytelnicy i czytelniczki, dlaczego to ta szkoła dopiero teraz została wybudowana; przecież mówiło się o niej już tak dawno, kilka lat temu. Istotnie, sprytne spostrzeżenie. Zapomnieliście tylko, że wypadki chodząc po ludziach, chodzą i po naszym mieście. Był czas, zwany przez kupców i przemysłowców „złotym”; czas inflacji, kiedy to można było w ciągu pięciu sekund zaokrąglić swoją fortunę niebywale – czas, kiedy w Polsce najgłupszy interes dawał dochody kinematograficzne, czas w którym miasto miało pieniądze na nową szkołę powszechną. Nie kupiono jednakże materiału budowlanego, lecz pieniądze ulokowano w banku na procent.
Było to rozumowanie godne solidnego kamienicznika sprzed wojny, który mniemał, że świat się kończy na końcu jego nosa.
Nos, który uległ dezaktualizacji mózgu zawiódł. Wkrótce kapitał ulokowany z takim pietyzmem w banku, rozpełzł się w powodzi inflacji, jak stary dywan – ocalały tylko bezwartościowe strzępy. Budowę wstrzymano.
Ale mniejsza o to! Szkoła jest i basta! I to taka szkoła, że wystarczy jeden raz rzucić okiem na fasadę tego budynku, by powiedzieć:
- To na pewno szkoła! – gdyż jedno okno frontowe (dobrze, że nie wszystkie) jest zamurowane i każe myśleć, iż za nim mieści się „koza” dla dzieci opornych, leniwych lub więcej wiedzących od swego nauczyciela. A więc szkoła jest i basta!
Ale to jeszcze nie wszystko. W Polsce bez wódki ani rusz. Litkup nie tylko na jarmarku – urządzono zatem bankiet. Płaci? Magistrat! Drobnostka! 2.000 złotych. Sto gatunków win. Były i wina luksusowe, które przy przejściu granicy polskiej uiszczają specjalną opłatę ”luksusową”. Miasto zrozumiało swą rolę w państwie i zainaugurowało picie luksusowe. Niech i skarb z tego coś ma. Obywatele, nie będący na bankiecie (nie wszyscy byli zaproszeni i nie wszyscy zaproszeni byli na bankiecie), podnieśli okrzyk: „Skandal!”.
Poczęli rozrywać szaty na piersiach i domagać się obywatelskiego sądu doraźnego. Krzyczano: „Dla bezrobotnych to pieniędzy nie ma! Roboty publiczne ograniczono do minimum! Przecież to pieniądze nasz. Nie dajemy je po to, by magistrat się bawił”?.
Bogowie zadygotali na krzesłach, spojrzeli na siebie i … uśmiechnęli się. Po kilku dniach wzburzone umysły powróciły do swych pierwotnych koryt. Co się stało? Nie wiadomo. Można było stwierdzić tylko ciszę – nic więcej!
Jest zatem szkoła, której zadaniem redukcja analfabetów. Mieszkańcy naszego miasta tak pragną oświaty! Znałem pewnego siedemdziesięcioletniego starca, który chodził na kursy wieczorowe.
- Pragnąłbym – powiada – przed śmiercią przejrzeć na oczy i podpisać się. Jan Owski (Głos Polski, 12 XI 1924 r.)
*
(…) Przed kilku dniami Pabianice miały przyjemność podziwiać na jednej ze scen kinoteatrów operę „dziecinną” (może „dziecięcą” – już nie pamiętam, jak głosił afisz). Dzieło to pt.”Taniec kwiatów” wyszło spod pióra jednego z najwybitniejszych w naszym grodzie muzyków (Henryk Miłek). Rolę kwiatów kreowały drobne, zgrabne dziewczątka i tu muszę zaznaczyć, iż charakteryzacja wypadła fatalnie, ponieważ urządzono rozchylenie się płatków kwiatowych na ich bioderkach przez co wyglądały pośrodku jak cebule i nasuwało to mimowolnie nieprzyjemne refleksje.
Gra „kwiatów” była bardzo miła i czyniła ciepłe wrażenie. Należy być zresztą względem dzieci bardzo wyrozumiałym i otaczać je wszelką opieką.
Mówiąc o samej muzyce, trzeba zapomnieć o operze Warszawy czy Poznania i powiedzieć, iż kompozytor zrobił bardzo dużo i stworzył miłą rzecz. Podobno nasz muzyk zamierza w krótkim czasie wystawić operę komiczną, której bohaterami mają być … ojcowie naszego grodu (fi!fi!) . Jan Owski (Głos Polski, 5 XII 1924 r.)
***
Clichy Łodzi – wrażenia z wycieczki dziennikarskiej do Pabianic
(…) wycieczka zawitała do Pabianic. Znam dobrze to miasto z czasów przedwojennych, bowiem tak się złożyło, że właśnie w Pabianicach kończyłem tzw. średnie wykształcenie i przez okrągły rok codziennie jeździłem z Łodzi po porcję wiedzy. Nic więc dziwnego, że czuję do Pabianic sentyment. Muszę stwierdzić, że omal miasta nie poznałem. Za moich uczniowskich czasów tramwaj docierał tylko do ratusza, główna ulica była fantastycznie wyboista i pełna błota, park tragicznie zaniedbany dawał wprawdzie przytułek przygodnym parkom, ale za miejsce publicznego wypoczynku uchodzić nie mógł. Dzisiaj miasto imponująco się rozrosło, tramwajowa linia przecina je przez całą długość, jezdnie i chodniki doprowadzone do wzorowego porządku. W parku czyściutko i nadzwyczaj estetycznie, domy śmieją się świeżością do przechodniów, a niektóre ulice mogą wprost służyć za wzór miastom zachodnim. A przecież Pabianice są ośrodkiem robotniczym, a więc przeżywały liczne kryzysy i na nadmiar funduszów uskarżać się nie mogą. Mimo to obecny zarząd miasta z energicznym prezydentem p. Futymą i wiceprezydentem p. Szczerkowskim na czele doprowadził do tego, że niedobór budżetowy zmniejszył się pomimo ciągłych inwestycji. Miasto zmieniło oblicze.
Człowiek, który żyje wspomnieniami, jest zazwyczaj przywiązany do tego obrazu, który pielęgnuje w swych wspomnieniach i wszelkie innowacje w takich wypadkach przyjmuje niechętnie. Tym razem jednak jest inaczej. Z prawdziwym rozrzewnieniem patrzyłem na rozwój i europeizację poczciwych starych Pabianic. Jest to chyba najlepszym dowodem, że ta europeizacja idzie we właściwym kierunku i odbywa się w najodpowiedniejszych formach.
Nie oglądaliśmy w Pabianicach przemysłu włókienniczego, bowiem wiemy , że jest potężny, znamy go dobrze z Łodzi. Natomiast z wielkim zainteresowaniem oglądaliśmy wielką wytwórnię żarówek. Przekonaliśmy się naocznie, w jak cudowny sposób z rurek szklanych i drucików powstają niemal w mgnieniu oka żarówki najróżniejszej mocy, wielkości i kształtu. Technika doszła rzeczywiście do niebywałych wyżyn. Poparta rękami wykwalifikowanych robotników stwarza naprawdę cuda. Wspomniana fabryka produkuje dziennie kilkadziesiąt tysięcy żarówek, stanowiąc w uprzemysłowieniu Pabianic pozycję poczesną. Zastrzeżenia budzą jedynie płace kobiet, zatrudnionych w tych zakładach. Płaca początkowa wynosi 3 i pół złotego za 8-godzinny dzień pracy, a z tego schodzą jeszcze rozmaite świadczenia. Przy tym jest to praca, wymagająca wielkiego wysiłku, nie lada zręczności i wytężenia uwagi, bowiem pracować musi posiadać wyjątkowo bystry wzrok i maksymalną precyzję. Większość pracownic stanowią maturzystki. Wykwalifikowane starsze robotnice docierają po dłuższym czasie do płacy w wysokości 6 złotych dziennie. Ale to w niczym nie umniejsza znaczenia samej fabryki dla życia przemysłowego Pabianic, rozwijającego się szybko i intensywnie.
W skrócie oglądania, podyktowanym przez ograniczony czas, zajrzeliśmy jeszcze do znanej fabryki mebli biurowych, oglądając wszystkie kolejne fazy powstawania ze zwykłych desek i bali nowoczesnego amerykańskiego biurka, czy wygodnego fotelu. Ta fabryka również stanowi w przemysłowym życiu Pabianic jedną z poważniejszych pozycji, a jest dowodem, że uprzemysłowienie tego miasta idzie w bardzo rozmaitych kierunkach, wszędzie wykazując się dorobkiem jak najpomyślniejszym.
Spośród licznych urządzeń miejskich zwiedzaliśmy olbrzymią rzeźnię, zbudowaną według najnowszych wymagań techniki i higieny. Nie jestem fachowcem, ani rzeczoznawcą w dziedzinie uboju bydła i trzody chlewnej, więc nie mogę ocenić celowości wszystkich urządzeń w tym gmachu. Ale oko laika musi być zachwycone wzorowym porządkiem, jaki panuje w tej „krwawej” instytucji oraz precyzyjnością urządzeń dla masowego likwidowania doczesnej wędrówki bydląt wszelakiego autoramentu. Czystość imponuje, ale jednocześnie trochę smuci. Wskazuje ona niestety, że rzeźnia jest zbudowana na wyrost, że nie znajduje nawet w części zatrudnienia, do jakiego jest przygotowana i przystosowana. Nieprzejrzany las wzorowych haków, na których zawisły by chętnie ćwiartki najbardziej rasowych wołów, świecą pustkami. Wzorowe baseny solankowe, w których moczenie się mogły by sobie poczytywać za zaszczyt najznakomitsze świniaki, mające ambicję uzasadnioną, aby je skonsumowano na stołach lordów angielskich w postaci bekonów stoją bezużyteczne. Ale niech żywy inwentarz nie traci nadziei. Czynione są bez przerwy starania nad rozwinięciem naszego eksportu i może już niedaleko jest chwila, gdy w rzeźni pabianickiej kipieć będzie życie, które od świtu do późnej nocy likwidować będą w sposób wzorowy zastępy fachowców. Gustaw Wassercug. (Głos Poranny, 1.11.1938 r.)
https://pl.wikipedia.org
***
Tramwajem przez Pabianice
Tramwaj linii 41 rusza z pl. Niepodległości w Łodzi. Wsiądźmy do niego i zafundujmy sobie wycieczkę do Pabianic. Miasta, które prawa miejskie otrzymało już w XIV wieku. W 1297 roku Władysław Łokietek zezwolił na poniesienie osady Pabyanice do rangi miasta.
Dzisiejsze Pabianice leżą nad rzeką Dobrzynką i mieszka tu 75.968 ludzi. W 1900 roku wybudowano linię tramwajową łączącą Łódź z Pabianicami. Jadąc tą samą trasą, ale współczesnym tramwajem, dojedziemy do Pabianic. Przedmieścia poznamy po fantazyjnych i wyjątkowo „uroczych” cygańskich willach.
Kiedy szyny zakręcą pod kątem prostym, tramwaj wjedzie na ul. Warszawską. Po lewej stronie ujrzymy przepiękny, stary dom Postów. Jego opłakany stan (powybijane wszystkie szyby i niedokończona przebudowa) to efekt wielkich kredytów i szokujących fortun ostatnich dziesięciu lat. Ostatni właściciel tego majątku siedzi w więzieniu za długi i oszustwa.
Wjeżdżając na Stare Miasto znajdziemy się na dawnych terenach getta żydowskiego. Między ul. Kapliczną i ul. Poprzeczną Niemcy podczas II wojny światowej zgromadzili pabianickich Żydów. Ci, którym udało się przeżyć zostali odesłani do obozów zagłady.
Jadąc dalej zobaczymy po prawej stronie późnorenesansowy zamek. Utrzymany do dzisiaj styl został mu nadany w latach 1566-1571. Miasto i okoliczne wsie należały do kapituły krakowskiej. Dlatego na zamku rezydowali kanonicy. Dzisiaj mieści się tu Muzeum Regionalne. Po drugiej stronie ulicy stoi wybudowany w latach 1583-1588 kościół parafialny św. Mateusza. Znajdujące się tu ołtarze, obrazy i płaskorzeźby pochodzą z siedemnastego wieku. Zamek i kościół łączy legenda o podziemnym, tajemnym przejściu. Niesamowita opowieść mówi o księżnej Fabiance lub Pabiance. Ponieważ była bardzo brzydka ukrywała się przed ludźmi i dlatego chodziła do kościoła podziemnym przejściem.
Tramwaj rusza, a my w nim przekraczając most na rzece Dobrzynce wjeżdżamy do centrum miasta. Znajdujemy się na ulicy Zamkowej. Obie strony zostały zabudowane budynkami fabrycznymi w XIX wieku przez spółkę firmową „Krusche i Ender”. Przemysłu Pamiętają one rozwój przemysłu bawełnianego, kryzys gospodarczy i strajki robotnicze w 1905 roku. Wzdłuż szyn tramwajowych maszerowały pochody pierwszomajowe. Tego roku chętnych do przemarszu znalazło się tylko 85 osób.
Tramwaj dojeżdża do sygnalizacji świetlnej. Po lewej stronie widzimy stary kościół ewangelicko-augsburski św. Piotra i Pawła. Pierwsze wzmianki o planach jego budowy pochodzą z 1803 roku.
Kiedy tramwaj ruszy, zobaczymy po tej samej stronie cud architektury lat siedemdziesiątych – Dom Handlowy „Trzy Korony”.
Tramwaj trzeszczy i zgrzyta, ale jedzie dalej. Przed budynkiem Polskiej Kasy Oszczędnościowej czołg radziecki w dniu wyzwolenia w 1945 roku, zmiażdżył esesmana. Jego krwawe szczątki przez kilka dni przyciągały ciekawskich.
Po prawej stronie stoi wybudowany w 1898 roku kościół Najświętszej Marii Panny. Przy „zielonej górce” na terenach szkoły podstawowej nr 5 przewidywano budowę cerkwi prawosławnej. Prace przerwane zostały w momencie wybuchu pierwszej wojny światowej.
Jadąc dalej, tramwaj skręci w ul. Łaską. Znajduje się tutaj dworzec PKP. Powstał wraz z linią kolejową warszawsko-kaliską w 1901 roku. Do dnia dzisiejszego nie zmienił swojego wyglądu.
Dojeżdżamy do ostatniego przystanku – pętli tramwajowej. Nie wysiadając z tramwaju wrócimy do Łodzi zerkając na Pabianice przez pryzmat historii. Ren. (Kalejdoskop, nr 6/1994 r.)
Autor: Sławomir Saładaj