Pabianice
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęAleksander Bocheński w „Wędrówkach po dziejach przemysłu polskiego” (1966 r.) przedstawia m. in. początki Pabianic przemysłowych, kiedy brak własnych przędzalni powodował uzależnienie tkaczy od dostawców przędzy bawełnianej, natomiast o Gottlieba Kruschego rywalizowali wojewodowie - kaliski i mazowiecki. Dzięki niemu miasto stało się jedną z „kolebek” przemysłu tekstylnego w Polsce.
*
(…) Późniejsze wielkie nowoczesne włókiennictwo polskie rodziło się i rozgrywało pierwszy trudny start do wielkości w latach 1820-1828. Nic w nich statyki, to jest potęgi stanu posiadania. Wszystko dynamiką – to jest rozwojem, zmianą z roku na rok, prawie z miesiąca na miesiąc. Przecież Kalisz ma 7 tysięcy mieszkańców, gdy w jałowym, biednym piachu i zaroślach Rembieliński każe burmistrzowi Czarkowskiemu wytyczyć pierwsze ulice Łodzi – te same, które nieopatrzni ojcowie miasta dziś pozamieniali! Ozorków ma 2 000 mieszkańców, a Zgierz około 600. Potem Zgierz mija Ozorków i już w 1928 r. ma 6 300 mieszkańców. Kaliskie pozostaje powoli coraz dalej w tyle, aż na czoło wybije się Łódź. Tak, ale to czasy późniejsze, długo po powstaniu 1830.
Teraz rynki rosyjskie i chińskie są na ścieżaj otwarte, Polska ma szanse stać się mocarstwem dwu przemysłów: maszynowego i sukiennego. Maszynowego – to oferta Cockerilla w 1839 r. Sukiennego - to masa tkaczy imigrantów ze Śląska, Wielkopolski i Czech i kilku wielkich fabrykantów stamtąd.
Kalisz miał początkowo większe szansę na rozbudowę tkactwa sukiennego, bo był bliżej granicy i lepiej tu było osiedlić się imigrantom fachowcom. Ale województwo mazowieckie miało Ozorków i Aleksandrów już od lat 1807 i 1817 i Rembieliński w lipcu 1820 przedsięwziął słynną podróż inspekcyjną, podczas której założył miasto przemysłowe Łódź. W Kaliszu Wydział Przemysłowy , z Duninem na czele, powstanie dopiero w r. 1824. Znamiennym przejawem jego działalności będzie walka o miejsce zamieszkania Gottlieba Kruschego.
Gdyby podzielić późniejszych wielkich fabrykantów włókienniczych Łodzi i okolicy na tych, co rozpoczęli pracę z pewnym kapitałem, oraz co zaczynali bez niczego, z gołymi niemal rękami, ujrzelibyśmy przewagę tych ostatnich. Nie bez zdziwienia, nieprawdaż, skoro tyle czytaliśmy już o upadku szlacheckich przedsięwzięć z braku kapitału? Tak, zapewne, tylko trzeba mieć dobrze w pamięci, że przemysł to nie rzecz statyki i bezruchu, ale dynamiki, że zmienia się co dzień – i to, co wczoraj zamożne i bogate, jutro może być ubogie, a co ubogie – bogate. Tak Wendisch, Repphan, Fiedler czy Przechadzki nie odegrali ani w części tej roli w powstaniu wielkiego przemysłu włókienniczego, co Geyer czy Scheibler w Łodzi, a w Pabianicach Gottlieb Krusche.
Krusche przybył do Pabianic 1 września 1825 r. Był Niemcem z Saksonii – i stał się od razu entuzjastą Królestwa Polskiego. Dlaczego? Dlatego, że dusił się w Niemczech odgrodzonych barierą ceł od wschodu i bez muru ceł od Anglii. Wytworzyło to nadprodukcję, ciasnotę, zawiść, brak opieki i bezduszność.
Zachował się nam list Kruschego do rodziny w Reichenau, gdzie znakomicie formułuje różnicę między pozycją tkacza – nawet ubogiego tkacza! – w Niemczech a w Polsce. „Tam- pisze – żyłem w ucisku i pogardzie, tu przyjęto mnie życzliwie. Tam zżera człowieka ostra konkurencja, tu rozumnie oceniono moje możliwości. Tam dokuczała mi zawiść i złość ludzka, tu każdy tydzień zwiększa możność działania …”
Gottlieb Krusche miał tylko 4 lub 6 warsztatów. Najpierw zamierzał osiedlić się w Turku, mniej więcej w pół drogi z poznania do Warszawy, ale w granicach województwa kaliskiego. Łódź szukała wtedy rozpaczliwie tkaczy – widzieliśmy, jak ich brakło, jak byli dla niej warunkiem istnienia. Dość, że Krusche postanowił przenieść się do Łodzi. Gdy już podpisał umowę z miastem i miał zabierać się z Turka, prezes Komisji Województwa Radoszewski kazał zatrzymać mizerny jego dobytek w Turku. Po prostu chciał siłą wstrzymać ucieczkę fabrykanta do konkurenta – Rembielińskiego. Ale Krusche nie chciał zostać w Turku. Więc co się stało? Łódź leżała tuż przy granicy obu województw po stronie mazowieckiej. A po stronie kaliskiej, o 12 km od niej, leżała wieś Pabianice.
Tu więc usadowił się Krusche. Łódź była blisko, Radoszewski zadowolony. Krusche był jednym z pierwszych osiedleńców Pabianic. Jest wrzesień 1825. „Nikt – pisze Monika Warneńska w swej książeczce o rodzinie Krusche, gdzie dość wrogo ją traktują – z odzianych w sukmany ziomków, którzy statecznie po sąsiedzku gadają na rynku, żadna z kobiet jakie suną chodnikiem odziane w fałdziste spódnice, w zapaski i katanki, jednym słowem nikt z mieszkańców nie przeczuwa, że ów przybysz wpłynie na losy przyszłych pokoleń, dzieci i wnuków, obywateli miasta nad rzeczką Dobrzynką …”.
Krusche miał 4 lub 6 warsztatów – potem doszedł do olbrzymiej fortuny. Ale obok niego byli mali tkacze, którzy małymi, a nawet coraz mniejszymi pozostali. Stało się tak dlatego, że dzieje miasta Pabianic, gdy się w nie wczytać, gdy odrzucić to co drugorzędne, a obnażyć i wysoko umieścić to co najważniejsze – raz jeszcze ujawnią znany nam już dobrze klucz do rozwoju małej Łodzi i upadku wielkiego Kalisza. Klucz ten ma na imię przędza bawełniana.
Len i wełnę dawało – lub dawać mogło – polskie rolnictwo. Widzieliśmy, jak przez najdziwniejszy z paradoksów ani len – przynajmniej do r. 1857, kiedy to dwaj Austriacy, Hille i Dietrich, kupili Żyrardów – ani wełna, lecz właśnie bawełna, a więc produkcja na surowcu importowanym, dała pierwszy krok rozwoju przemysłu tekstylnego. Importowana – ale skąd, jaką drogą, skoro nie mieliśmy ani Gdańska, ani Wybrzeża? Importowana była z Prus dwiema drogami: legalną i przemytniczą. Obie, nim doszły do Łodzi, przechodziły przez teren województwa kaliskiego!
Fakt importu przędzy od razu, z góry niejako, skazywał drobnych tkaczy nieuchronnie na zależność i niewolę u wielkich kupców importerów. Prawdą, handlarze wykupywali wełnę . owcach już za prymasa Poniatowskiego, i pozbawiali jego manufakturę wełnianą surowca. Ale to jeszcze co innego, kiedy jest parę milionów owiec w kraju, a co innego, kiedy cała bawełna musi być zakupiona za granicą i importowana- a wiadomo, ile transport kosztował, kiedy kolei nie było . A więc import to raz, przeróbka na przędzę to dwa. I tu od razu zaznaczmy fakt zdumiewający: długi czas produkcja tkanin bawełnianych istniała w Polsce – bez produkcji bawełnianej przędzy.
Po prostu import opłacał się lepiej, i panował w Polsce niepodzielnie. Tak, ale dzięki temu Prusy przechwytywały olbrzymi procent dochodu z pierwszej przeróbki surowca owej bawełny – wiec rada w radę rząd chciał stworzyć przędzalnictwo bawełniane, jak stworzył tkactwo: drogą wysokich ceł. Zaprowadzono je w r. 1824; zaraz uderzyły w tkaczy – bo nie mieli z czego tkać. Więc w niecały rok, w 1825, zniesiono cło dla tkaczy – ciekawa próba uniezależnienia ich od kupców, oczywiście skazana z góry na . W 1825 r. skasowano cło w ogóle, i zarazem pojawił się w Kaliskiem monopol Redlicha, a potem, od 1828, jego zięcia Ludwika Mamrotha.
Mechanizmu jego nie potrzeba raz jeszcze rysować. Tkacze byli bez surowca. Jakże im było jeździć za granicę, szukać przędzy i co najważniejsze – wykładać pieniądze, których nie mieli? A Redlich i Mamroth zjawili się z kapitałem i pełnym składem przędzy. Proszę bardzo, dostarczymy jej tkaczom – już na skraju bezrobocia i nędzy – ale w zamian za monopol. I Radoszewski, wojewoda kaliski, z Duninem, kierownikiem Wydziału Przemysłowego, dali mu monopol, czyli wyłączność. Rembieliński, jakimś dziwnym przeczuciem wiedziony, odmawiał Mamrothowi uparcie wyłączności na Łódź – a zabiegał o nią także. W roku 1844 dojdzie do tego, że w Pabianicach w województwie kaliskim przędza będzie droższa o 15 kopiejek, czyli o 1 złotówkę niż w Łodzi o 12 km obok, ale w mazowieckim. Więc czemu tkacze kupowali ją w Pabianicach, zamiast w Łodzi taniej? Bo byli zadłużeni i już zupełnie uzależnieni.
Już w r. 1824 tkacze pabianiccy – nie mają surowca. Województwo wskazuje na Schneera w Kaliszu jako źródło zakupu.
W roku 1824 Redlich, a w 1828 jego zięć Ludwik Mamroth dostają monopol w całym województwie poza Częstochową – i pozwolenie na skład w Pabianicach. Gdy Dawid Lande zaczyna tu sprzedawać przędzę, Mamroth protestuje i przy pomocy władzy otrzymuje zakaz sprzedaży. Jest wyłącznym panem dostaw surowca.
W tym samym roku 1824 Rembieliński osadził w Łodzi producenta przędzy Wendischa, w 1828 zaś – Ludwika Geyera.
Toteż tkacze pabianiccy w 1827 proszą magistrat o ratunek przed Redlichem, dług już wynosi 5 800 zł, bo kupiec daje przędzę drogo, a materiał odbiera za bezcen. Proszą o rozłożenie na raty, rat nie dotrzymują, więc następuje egzekucja. Magistrat broni tkaczy jak może i Mamroth zgadza się ich nie licytować jeszcze, ale tylko zamożniejszych, posiadających własne domy, a więc zabezpieczenie – tych może jeszcze jakiś czas dusić, nim pójdą z torbami.
W roku 1828 dług tkaczy wzrósł do 10 800 zł. Za późno kaliski Wydział Przemysłu widzi swój błąd; „… tkacze pabianiccy – pisze Gryzelda Missalowa – pracują dla kupca z Kalisza, który nie mając konkurencji płaci im bardzo mało, bo za wyrobienie 119 łokci (…) 15 złotych. Rocznie zdolność produkcyjna wynosi 1 200 łokci, czyli około 150 złotych …”. Wiemy, że najniższa płaca w górnictwie wynosiła 1 złotówkę dziennie – to daje miarę wyzysku, nędzy i głodu, w jaką popadli mali tkacze w Kaliskiem.
Monopol ten będzie trwał tak długo, póki nie powstaną przędzalnie w Królestwie – i Mamroth zlikwiduje swój krwawy interes dopiero w 1847.
W tych samych dwu latach 1824 i 1828, kiedy Kalisz dał monopol na skład przędzy Mamrothowi, to była droga najwygodniejsza, najmniejszego oporu. Rembieliński sprowadził i osiedlił fabrykanta przędzy Wendischa. Wiemy, co to go kosztowało kłopotów – a nawet własnych pieniędzy. A w 1828, kiedy monopol kaliski objął Ludwik Mamroth, do Łodzi przybył z 6 tysiącami zł – Ludwik Geyer. Pierwszy rozprzestrzenił wyłączne składy i z żelaznym uporem likwidował konkurencję kupców w Kaliszu, Pabianicach czy Zduńskiej Woli. Ale przędzę sprowadzał z zagranicy – to i po cóż miał się bawić w produkcję, skoro handel wyłączny dawał zysk tak pewny? Wendisch, a potem Geyer założyli fabryki przędzy, więc siłą rzeczy, choć droga była stokroć trudniejsza, jednak przędza własna tańsza od sprowadzanej, i w końcu pobić ją musiała. Oto dlaczego wśród dziewięciu miast walczących o miano stolicy polskiego włókiennictwa – Łódź odniosła zwycięstwo.
*
Dziewięć miast u kolebki przemysłu tekstylnego
Siedem miast greckich walczyło o miano kolebki Homera. Nazwy ich zostały nawet ułożone w heksametr: Smyrna, Rhodos, Colophon, Salamis, Chios, Argos, Athenae.
Co do mnie, wymienię aż dziewięć miast polskich, w których rodził się nasz nowoczesny przemysł włókienniczy i których żaden wiersz nigdy nie uwiecznił.
Pierwsze, najstarsze, bo założone w r. 1807 – to Ozorków, koło Łęczycy. Drugie Zgierz, nieco dalej na południe w stronę Łodzi.
Trzecim była właśnie Łódź i ona to zdobyła w końcu i dotąd dzierży niczym nie zagrożoną palmę pierwszeństwa.
Czwarte i piąte to Aleksandrów i Konstantynów, dwa osiedla w dawnym województwie mazowieckim, nieco na zachód od Łodzi.
Szóste – Tomaszów Mazowiecki, dalej na południe, na wschód od traktu Łęczyca-Piotrków.
Siódme – Pabianice, tuż za Łodzią, na trakcie do Wrocławia, ale już w obrębie dawnego województwa kaliskiego.
Ósme – Zduńska Wola, w tym samym kierunku, dalej na zachód.
I dziewiąte to Kalisz – najstarsze, historyczne miasto polskie.
Autor: Sławomir Saładaj