Skowrońska
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęW Życiu Pabianic (nr 51-52/1969 r.) ukazała się rozmowa z Jolantą Skowrońską o jej karierze aktorskiej.
Mój ”plan” wywiadu z Jolantą Skowrońską znaną aktorką teatralną, ulubienicą warszawskiej publiczności, a z pochodzenia pabianiczanką, był na tyle obszerny i uwzględniał tak wiele pytań, że już w drodze do Warszawy zaczęłam obawiać się, czy aktorka znajdzie czas, aby wyczerpująco opowiedzieć o sobie, czy też trzeba będzie poprzestać na ”błyskawicznej” rozmowie.
Jolanta Skowrońska – bezpośrednia, o ujmującym sposobie bycia, okazała się przemiłą rozmówczynią, darzącą swoje rodzinne miasto ogromnym sentymentem. I choć właśnie tego dnia śpieszyła się jeszcze do Polskiego Radia, potrafiła ze swego dziennego harmonogramu ”wykroić” dwie godziny i poświęcić je wyłącznie czytelnikom Życia Pabianic.
A rozmowę rozpoczęłyśmy oczywiście od początków kariery aktorskiej J. Skowrońskiej:
- Moje zainteresowanie teatrem i mój ”pociąg” do aktorstwa zaczęły się wyjątkowo wcześnie, bo jeszcze w dzieciństwie. Mając zaledwie kilka lat już tańczyłam i recytowałam wiersze. Początkowo zresztą marzyłam o tym, aby zostać tancerką, dopiero później moje zamiłowania skierowały się w stronę aktorstwa.
Pierwszy mój występ publiczny odbył się oczywiście w Pabianicach i zakończył się „wielkim sukcesem”. Miałam wtedy powiedzieć jakiś jeden wiersz, a poczułam się na scenie tak znakomicie, że wyrecytowałam ich dziewięć, a następnie w obawie przed kompromitacją zostałam przez ojca zniesiona ze sceny na rękach. I choć liczyłam sobie wówczas dopiero 4 lata, pamiętam ten występ doskonale, bo przez wiele następnych lat pracy aktorskiej nigdy już nie schodziłam w ten sposób ze sceny, nigdy mnie już nie znoszono na rękach.
Potem przyszły występy szkolne, m. in. w wieku 14 lat „kreowałam” Antygonę –Sofoklesa. Nauczyciele dość wcześnie zresztą zauważyli moje skłonności aktorskie i zwrócili na nie uwagę rodziców. Kiedy w 1939 roku miałam zamiar składać egzaminy wstępne do szkoły teatralnej wybuchła wojna. Moje marzenia o scenie zostały „pogrzebane”. Groza wojny przytłoczyła mnie zupełnie i trudno mi było zrozumieć, że mogłam kiedyś myśleć o takiej rzeczy, jak aktorstwo. Dopiero potem, po wojnie, przypadkowo przeczytałam kiedyś w prasie, że odbywają się egzaminy do państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej w Łodzi. Zgłosiłam się, choć byłam zupełnie nie przygotowana. Dziwnym trafem zostałam przyjęta do Instytutu, mimo szalonej konkurencji; zgłosiło się wtedy 220 kandydatów, a miejsc starczyło tylko dla 40. Ciekawostką może być zapewne fakt, że po 4 latach studiów, dyplom uzyskało tylko 8 osób. Był to zresztą „złoty” okres uczelni aktorskiej, którą prowadzili m. in. Aleksander Zelwerowicz i Leon Schiller, ale studentom stawiano również wysokie wymagania. Podczas studiów występowałam m.in. w „Elektrze” –Sofoklesa, w której grali także: Z. Mrozowska, J. Woszczerowicz, J. Kreczmar, J. Świderski, A. Łapicki oraz w „Burzy” – Szekspira, posiadającej równie znakomitą obsadę.
Po skończeniu łódzkiej uczelni przeniosłam się do teatru w Jeleniej Górze, gdzie po raz pierwszy zadebiutowałam na scenie już jako zawodowa aktorka. W rok później zostałam zaangażowana do Teatru Powszechnego w warszawie, następnie występowałam w Teatrze Domu Wojska Polskiego i warszawskim Teatrze Narodowym. Tutaj związałam się z tzw. Trzynastką (grupa aktorów, w skład której wchodzili m. in. W. Gliński, W. Siemion, W. Szczepkowski, H. Skarżanka) i postanowiliśmy założyć swój własny teatr. Trudności i kłopoty z tym związane okazały się jednak silniejsze od nas, w rezultacie znaleźliśmy się więc wszyscy w teatrze ”Komedia” i tam wystawiliśmy sztukę Feliciena Marceau – „Jajko”, z Wieńczysławem Glińskim w roli tytułowej. Potem grupa się rozpierzchła, każdy zaangażował się w innym teatrze, a ja zostałam w „Komedii” i jestem tam aż do tej pory.
Pyta pani, w jakich rolach występowałam? Ogółem mam ich na swoim koncie 25 i są to przeważnie role tytułowe. Miały one zresztą rozmaity charakter. Grałam dla przykładu – jeszcze w Teatrze Narodowym – rolę Klary w „Zemście”, w asyście aktorów tej klasy, co: Opaliński, Woszczerowicz, Grabowski, (brałam również udział w jubileuszowym spektaklu „Zemsty” wystawionym z okazji 100-lecia Ludwika Solskiego), w „W weselu Figara” – Beaumarchais, w „Zaproszeniu do zamku” – J. Anouilha, grałam w Teatrze Domu Wojska Polskiego rolę Ludmiły w „Wassie Żeleznowej” – Gorkiego i wiele, wiele innych. Osobiście uważam, że moją najlepszą rolą była właśnie Ludmiła ze sztuki Gorkiego.
A dlaczego nie wspominam o „Idiotce”? „Idiotka” była moim największym sukcesem w ”Komedii” i być może, że publiczność warszawska ciągle jeszcze nie może zapomnieć tej roli. Właśnie „Idiotką" zdobyłam sobie popularność i przede wszystkim – uznanie widzów. No cóż, udała mi się ta rola. Miałam z nią jechać za granicę, przeszkodziła mi jednak choroba. Ale grałam ją w teatrze aż 330 razy. W Stanach Zjednoczonych byłam natomiast wcześniej, pokazywaliśmy tam „Porwanie Sabinek”.
W „Komedii” grałam również „Kłamczuchę”. Spektakl ten dawaliśmy 230 razy. Ostatnią i aktualną moją rolą jest tytułowa postać w „Żabusi” – Zapolskiej. W sztuce tej do niedawna jeszcze partnerował mi Bogumił Kobiela, który stworzył doskonałą i niezapomnianą kreację w roli Raka. „Żabusia” mimo, że osiągnęła już liczbę 130 spektakli, w dalszym ciągu cieszy się ogromnym powodzeniem wśród warszawskiej publiczności.
Czy dobrze się czuję w rolach komediowych? Trudno powiedzieć. W zasadzie tak, choć marzyłam i marzę o wielkiej roli lirycznej, a mój nauczyciel – Aleksander Zelwerowicz twierdził zawsze, że byłaby ze mnie dobra tragiczka, i tylko w takich rolach ”wypowiedziałabym” się najlepiej. Jak widać, nie przeczuwałam, że zostanę aktorką komediową.
Pracuję nad rolą w sposób dość specyficzny. Bardziej ”wyczuwam” postać, aniżeli ją wypracowuję. Inspiruje mnie nastrój sztuki, ogólna atmosfera. Staram się zawsze odtworzyć życiorys postaci, którą mam grać. Jeżeli zbuduję sobie taką biografię, to dopiero wtedy rozumiem rolę. W taki właśnie sposób tworzyłam swoją „Idiotkę”. Zdarzały się również odmienne przypadki. Kiedy miałam np. grać kobietę – „kociaka”, to przeobrażałam się w nią od strony czysto zewnętrznej, poprzez odpowiedni ubiór, fryzurę, zaobserwowany sposób poruszania się i styl bycia. Ale to jednak rzadko mi się zdarza, bardziej w budowaniu roli pomaga mi poznanie psychiki bohaterki.
Czy lubię sztuki współczesne? Oczywiście. Bardzo chętnie w nich gram i nawet obecnie przygotowuję rolę w sztuce współczesnej, którą wystawimy w naszym teatrze.
A jeżeli chodzi o moje kontakty ze estradą … Jestem przede wszystkim aktorką teatralną i nie pociąga mnie estrada. Czasem występuję w telewizji, ale mimo wszystko moją wielką pasją jest teatr „prawdziwy”; nie przez szklany ekranik, lecz przez bezpośredni, żywy kontakt z widzem i możność obserwowania jego reakcji. A oprócz teatru mam również swoje prywatne hobby. Takim największym moim ”konikiem” jest sport. Uwielbiam pływanie, jazdę na nartach i łyżwach.
Bardzo chętnie spotkam się kiedyś z pabianicką publicznością i myślę, że będzie to urocze spotkanie. Nie sposób przecież zapomnieć o swoim rodzinnym mieście, tym bardziej, kiedy mieszka tam rodzina. Rozmawiała: Hanna Sumińska.
Autor: Sławomir Saładaj