www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Romowie

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

O pabianickich Romach wspominało wielu autorów. Donald Kenrick w kronice „Historical Dictionary of Gypsies (Romanies)”, 2007 i 2010 przedstawił dzieje Romów od czasów najdawniejszych po chwilę  obecną. Nie zabrakło wzmianki o Pabianicach.

„1995 Austria: czterech Romów poniosło śmierć w wyniku wybuchu bomby w Oberwart. Bułgaria: jedna osoba zginęła w rezultacie zbrodniczego podpalenia bloku mieszkalnego w Sofii. Angel Angelev zastrzelony przez policję w Nowej Zagorze. (…) Polska: (Gypsy couple murdered) małżeństwo romskie zostało zamordowane w Pabianicach”.

Annual Report. Rzecznik Praw Obywatelskich Poland, 1996: On 17 April, the CCRP also received information from the Association of Gypsies on the  2 April homicide of 28  year old Gypsy man at Pabianice. Two years earlier the Gypsy couple had been shot in the same town”.

Rebecca Jean Emigh w pracy „Poverty, Ethnicity and Gender in Eastern Europe during the Market Transition”, 2001 przedstawiła m. in. fenomen „arystokracji romskiej” w Pabianicach.

„Bogactwo „arystokracji romskiej” datuje się na lata 80. XX wieku, kiedy po stanie wojennym  Polska stanęła wobec kryzysu ekonomicznego i powszechnego braku artykułów konsumpcyjnych. Był to dogodny czas dla rozwoju mniejszości romskiej, która dzięki międzynarodowym kontaktom rodzinnym mogła sprowadzać do Polski deficytowe wyroby przemysłowe. Wysoki poziom zamożności był demonstrowany w bardzo widowiskowy sposób (okazałe wille i pałace w Pabianicach czy Mławie, luksusowe auta, kosztowne ubrania etc.). Obecnie znacząca pozycja materialna części Romów jest łączona niekiedy z ich udziałem  w czarnym rynku, np. przemyt samochodów itp.”.

Niewiele brakowało a sposób postępowania niektórych Romów stałby się przyczyną pogromu w Pabianicach o czym pisał  m. in. Wojciech Burszta w opracowaniu „Nationalisms Across the Globe and Europe”, 2008 : „(…) Pogroms of Gypsies were luckily prevented in Dębica in 1994 and in Pabianice in 1996.”

Początek niespokojnych lat 90. ubiegłego wieku w Pabianicach  obfitował w tragiczne wydarzenia z udziałem Romów.  Prasa lokalna informowała: Zabójcy przyszli nocą. Zastrzelili psa, wyłamali kraty w oknie i weszli do sypialni. Teresę Jodłowską i Zenona Danielewicza sąsiedzi znaleźli z kulami w głowach. Oboje zginęli w łóżkach. Byli rodzicami 16-letniego chłopca, który jest podejrzany o zabicie samochodem matki i dziecka.

Teresa Jodłowska i Zenon Danielewicz zginęli w nocy z piątku na sobotę. Do pałacyku przy ul. Rzgowskiej 25, w którym oboje mieszkali, mordercy weszli około godziny pierwszej. Musieli pokonać trzy druciane ogrodzenia i solidny betonowy płot na tyłach domu. Podwórka strzegł potężny doberman. Padł cichy strzał, prawdopodobnie z pistoletu z tłumikiem. Kula rozerwała psu łeb. Droga do pałacyku była otwarta.

Teraz mordercy zabrali się do wyrywania krat w oknie na parterze. System alarmowy nie zadziałał, bo Zenon Danielewicz włączał go tylko wtedy, gdy cygańska rodzina wyjeżdżała z domu. Stalowe kraty puściły dosyć łatwo. Zabójcy wypruli je z muru szybko i prawie bezszelestnie. Potem wypchnęli okno i wskoczyli na parapet.

Po pokojach poruszali się pewnym krokiem. Musieli wiedzieć, że cygańskie małżeństwo ma dwie sypialnie na piętrze. Danielewicz spał w szerokim, bogato zdobionym łożu z rzeźbionego drewna. Cały pokój jest urządzony w tym samym stylu. W pokoju obok spała Teresa Jodłowska. Mordercy zaskoczyli ich w pościeli. Przystawili im pistolety do głów. Padły dwa ciche strzały. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że zabita kobieta miała skrępowane ręce.

Sprawcy splądrowali mieszkanie. Zginęło trochę pieniędzy i kosztowności, w tym złota biżuteria z ciał ofiar.

Przez całą sobotę wokół pałacyku było podejrzanie cicho, nie szczekał pies. Późnym wieczorem mocno zaniepokoiło to sąsiadów, którzy dzwonili do drzwi i stukali do okien. Około godziny 23 krewni Danielewiczów postanowili wejść do pałacyku…

Wybili dwie szybki w drzwiach. Chwilę później byli na piętrze. Tam dokonali makabrycznego odkrycia. Jeszcze przed północą policja obstawiła willę przy ul. Rzgowskiej. Widzieliśmy funkcjonariuszy w kuloodpornych kamizelkach, z bronią maszynową. Ściągnięto psy tropiące i policjantów z jednostki specjalnej.

Tymczasem pod dom zamordowanej zjeżdżali się bliżsi i dalsi krewni. Wkrótce stało tam ponad dwadzieścia samochodów. Rozpacz była tak wielka, że policjanci z trudem opanowali sytuację. Obawiano się, że krewni niechcąco zadepczą ślady. Niebawem ciała zamordowanych przewieziono do Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Eskortowały je trzy radiowozy na sygnale. Sekcja zwłok pozwoli ustalić, z jakiej broni strzelali zabójcy.

Wczoraj od prowadzących śledztwo dowiedzieliśmy się, że sprawcy zbrodni musieli być zawodowymi mordercami. Wskazują na to ślady typowe dla profesjonalistów, zwłaszcza tłumiki na pistoletach.

Teresa Jodłowska i Zenon Danielewicz byli Polakami narodowości cygańskiej. Ona miała 46 lat, on – 49. Oboje przywędrowali do Pabianic prawie dwadzieścia lat temu. Mieli 16-letniego syna Marka, zwanego „Italiano”. Chłopiec ten jest podejrzany o to, że w styczniu na ul. Warszawskiej zmasakrował autem 38-letnią Iwonę Bednarek i jej 14-letnią córkę Kasię. Wkrótce po tej tragedii zachlapanego krwią ofiar mercedesa policja znalazła na tyłach pałacyku przy ul. Rzgowskiej.

Syn Jodłowskiej i Danielewicza zniknął i do tej pory nie natrafiono na jego ślad. Marek był jedynym ich dzieckiem. Krewni twierdzą, że wraz z młodziutką żoną wyjechał do Niemiec.

Godzinę przed oddaniem gazety do druku dowiedzieliśmy się, że głównym motywem zbrodni jest najprawdopodobniej rabunek. Nie wyklucza się jednak, iż zabójcami kierowała zemsta. (Nowe Życie Pabianic nr 12/1995 r.) Immigration and Refugee Board of Canada

We wtorek około godz. 19 zadzwonił w naszej redakcji telefon. Kompletowaliśmy właśnie materiał do druku, ktoś podniósł słuchawkę. Usłyszał w niej niski męski głos:

- Będziecie pisać o tej tragedii?

- Będziemy.

- Napiszcie, że bandyci wpadną w nasze ręce, już jesteśmy na tropie.

- Kto mówi?

- ??? (cisza)

- Kto mówi?

- … to nie będzie odwet, tylko wymiar sprawiedliwości. Pomęczą się jednak nim zginą …

- Kto mówi?

Trzask słuchawki szybko kończy połączenie.

Od poniedziałku w mieście aż huczy. Codzienne gazety znikają z kiosków już wcześnie rano. Sprawa morderstwa z premedytacją na Teresie J. i Zenonie D. zamieszkujących elegancką willę przy ul. Rzgowskiej 23 trafiła aż do głównego wydania telewizyjnych „Wiadomości”. To nie był zwykły napad, jakich zdarza się każdego dnia setki. Mordercy byli profesjonalistami, prawdopodobnie specjalnie najętymi do wykonania krwawej misji. Posłużyli się bronią palną. Najpierw zastrzelili dobermana, potem wyrwali kratę w oknie i weszli do domu. Domowników zaskoczono w sypialni – śpiących. Zenon D. zginął od strzału w głowę w łóżku. Teresie J. skrępowano ręce sznurem i zaczęto ją bić. Sekcja zwłok wykazała złamanie nosa i znacznych rozmiarów rozcięcie górnej wargi. Czy bito ja, by powiedziała gdzie są kosztowności? Wersja napadu rabunkowego wchodzi w grę, ale jest tylko jedną z hipotez. Bezwzględność napastników i ich mordercza skuteczność  wskazują, że mogło wchodzić w grę przestępcze działanie o innym podłożu. Zemsta? Inne porachunki? Sami Romowie, sąsiedzi zamordowanych, przypuszczają, że zabójstwa na zamówienie mogli dokonać zarówno ich pobratymcy, jak i polscy najemnicy.

Na ogół panuje przekonanie, że makabryczna śmierć dwojga ludzi z ul. Rzgowskiej wiąże się ze śmiertelnym wypadkiem z 29 stycznia br., w którym pod kołami mercedesa zginęła matka z córką. Jego sprawcą był syn zamordowanych, obecnie 17-letni Marek D. Do dziś nie został ujęty. Prawdopodobnie jest już za granicą. Jedni mówią, że w Niemczech, inni że aż w Austrii. W każdym razie na pogrzebie we wtorek go nie było.

Pogrzeb

Odbył się nadzwyczaj szybko od chwili śmierci. Zwłoki znaleziono w nocy z soboty na niedzielę, mordu dokonano poprzedniej nocy. Ciała zawieziono do Zakładu Medycyny Sądowej w Łodzi. Policja, obawiając się utrudnień w przewiezieniu zwłok z domu do Łodzi, obstawiła willę na Rzgowskiej funkcjonariuszami  oddziału prewencji. Do żadnych zamieszek jednak nie doszło.

We wtorek przed południem na Rzgowskiej pojawiły się dwa samochody karawany łódzkiej firmy pogrzebowej „Klepsydra”: ford i buick. Oba długie, czarne, dostojne i eleganckie w wyglądzie. Przewiozły dębowe trumny ze złotymi krzyżami do kościoła św. Floriana na żałobną mszę. Za karawanami podążał pieszo kondukt złożony z krewnych i znajomych ofiar. Wielu przybyło z innych miast. Luksusowymi autami, których sznur długo ciągnął się za konduktem.

Druga część uroczystości żałobnych odbyła się na łódzkim cmentarzu Kurczaki.

Nikt nie widział, nie słyszał…

Wróćmy jednak do przebiegu makabrycznych zdarzeń. Przyjaciel zamordowanych, przedstawiający się jako Jacek, powiedział nam, że rozmawiał z Zenonem D. telefonicznie w piątek około 19. Nic podczas tej rozmowy – mówi –  nie wskazywało na to, by mój przyjaciel spodziewał się czegoś nieprzyjemnego. Był tylko trochę zmęczony i powiedział, że zaraz idą z Teresą spać. To w naszym środowisku nic nadzwyczajnego. Lubimy tradycyjny tryb życia – wcześnie wstajemy i wcześnie chodzimy spać.

Nikt z sąsiadów w nocy z piątku na sobotę niczego nie słyszał ani nie widział. Mordercy pojawili się od tyłu domostwa, tam przecięli siatkę. Strzału do psa, oddanego na powietrzu, też nie było słychać. Pistolet musiał być z tłumikiem. Może przejeżdżał akurat samochód i wtedy przestępca nacisnął spust ?  … Ujadania też jakby nie było. Może pies znał napastników, a może byli tak profesjonalnie przygotowani, że wiedzieli jak zneutralizować czujność czworonoga.

Przez całą sobotę wokół willi panował martwy spokój. Przez kilkanaście godzin nikt nie przypuszczał, co się za tym kryje. Dopiero wieczorem jeden z sąsiadów przyszedł na umówione wcześniej spotkanie i zauważył martwego psa. Drzwi były zamknięte na klucz, więc wybił w nich szybę. Nie widząc gospodarzy na parterze, udał się na piętro. Tam odkrył potworną prawdę.

Policja pojawiła się na Rzgowskiej 23 około godz. 23. Zabezpieczyła ślady, próbowała podjąć pościg za zabójcami, ale ślady były tak nikłe, że nawet policyjny pies nie mógł zwęszyć tropu.

Pytania

W dochodzeniu, na razie przynajmniej, więcej pytań niż materialnych dowodów. Czy wątek poszukiwanego Marka D., syna zamordowanych, jest tu kluczowy? … Podobno nim zbiegł za granicę ukrywał się kilka dni po wypadku, który spowodował, właśnie w domu. Czy a to mieszkańcy willi musieli ponieść śmierć? Komu mogło na niej zależeć? Mężowi rozjechanej na śmierć Iwony B. – z którym była w separacji? Czy może córce, która nie mogła przeboleć śmierci matki i siostrzyczki? Pytania kłębią się w zagadkowy ponury splot.

Z willi zniknęły bliżej nieokreślone kosztowności. Tak twierdzą krewni zamordowanych. Nie widzą w tym jednak bezpośredniego powodu tak wyrafinowanego napadu. W każdym przecież co okazalszym domu są jakieś wartościowe precjoza. Zwykłemu złodziejowi chodzi i łup i rzadko ucieka się do „mokrej” roboty. W nocy z piątku na sobotę na Rzgowskiej 23 pojawili się ludzie z bronią, którą zabrali w ściśle określonym celu. Być może chodziło więc o porachunki na tle niezbyt jasnych interesów? W kraju coraz więcej takich przypadków. Wynajęcie płatnego mordercy na czarnym rynku zbrodni kosztuje dwa i więcej tysięcy dolarów. W drobniejszych sprawach najmuje się chłopców z bejsbolowymi kijami. Taki przypadek mieliśmy już w Pabianicach i w Ksawerowie przed ponad rokiem. Wtedy skończyło się wszystko na poturbowaniu kilku osób. Teraz strzelano i to celnie. Na zimno i z wyrachowanie.

Czy śledztwo da odpowiedź na pytanie kto trzymał zabójczą broń?

Krewni zamordowanych prowadzą śledztwo własnymi siłami. Są zdesperowani i zdecydowani na wszystko. Wyznaczyli nagrodę 50 tysięcy nowych złotych za pomoc  Wer wskazaniu sprawców. Szukają ich ponoć aż w Pruszkowie i innych podwarszawskich miejscowościach uchodzących za mafijne centrum. (Gazeta Pabianicka nr  12/1995 r.)

*

Zabójstwo cygańskiej rodziny wstrząsnęło ich krewnymi i sąsiadami do tego stopnia, że posypały się groźby. Złowieszczo zabrzmiały w radiu słowa młodego Cygana, który zapowiedział krwawą zemstę. „oko za oko, ząb za ząb!” – usłyszała cała polska. Warszawski „Express Wieczorny” doniósł, że rozmawiał z przywódcą cygańskiego klanu, który przysiągł okrutny odwet na mordercach. Artykuł nosił tytuł: „Nie będzie litości”. Tymczasem wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Romów w Polsce – Roman Kwiatkowski – stwierdził krótko: „Nie będzie samosądu. Zostawimy to policji”.

Reporterzy „Nowego Życia Pabianic” przez kilka dni próbowali dowiedzieć się, co naprawdę zamierzają zrobić pabianiccy Cyganie.

Zaraz po pogrzebie zamordowanych krewnych zebrały się cygańskie rody. Starszyzna długo radziła, co pabianiccy Cyganie powinni teraz zrobić. Przeważały zdania, że za każdą cenę trzeba znaleźć zabójców Zenona Danielewicza i Teresy Jodłowskiej. Na poszukiwania sprawców mordu Cyganie zebrali kilka miliardów zł. Wiemy, że zamierzają wynająć detektywów, a także prowadzić poszukiwania na własną rękę.

Po naradach z przedstawicielami najliczniejszych rodów wyjechał z Pabianic wójt łódzkich Romów – Jan Igleniec. Wójt zapewnił, że Cyganie nie będą szukać zemsty. Starsi mają pilnować młodzieży, by nie odgrażała się, że w odwecie za śmierć krewnych zrówna z ziemią całe miasto.

Igleniec nie ukrywał, że pabianiccy Cyganie mają broń i noszą ją przy sobie, bo lękają się kolejnych napadów. Jedna z rodzin wynajęła uzbrojonych ochroniarzy, którzy pilnują willi na przedmieściu.

W ubiegłym tygodniu kilkoro Cyganów wywiozło z Pabianic swoje żony i dzieci. W biurach obrotu nieruchomościami pojawiły się oferty sprzedaży cygańskich posiadłości. Jak dowiedzieliśmy się, przynajmniej trzy rodziny chcą na stałe wyprowadzić się z naszego miasta.

Do Pabianic przyjechał natomiast prezes polskich Romów – Stefan Waszkowski, który mieszka w Ożarowie Mazowieckim. W ubiegły piątek po po południu Waszkowski był w Prokuraturze Rejonowej przy ulicy Gdańskiej. Towarzyszyło mu dwóch miejscowych Cyganów.

Zdaniem przywódcy Romów, schwytanie morderców Danielewicza i  Jodłowskiej to sprawa honorowa. Cyganie, którzy dotychczas niechętnie pomagali policji i prokuratorowi, teraz nie będą unikać spotkań z prowadzącymi śledztwo. (Nowe Życie Pabianic nr 13/1995 r.)

Mordercy Cyganów – Teresy Jodłowskiej i Zenona Danielewicza – nadal są bezkarni. W ubiegłym tygodniu Prokuratura Rejonowa w Pabianicach umorzyła śledztwo w sprawie bestialskiej zbrodni przy ulicy Rzgowskiej. Zdaniem prokuratora, nie udało się wyjaśnić przyczyn morderstwa, nie wiadomo też, kto wynajął zabójców.

Śledztwo potwierdziło, że sprawcami mordu byli zawodowcy – najprawdopodobniej wynajęci na Zachodzie Europy lub w Stanach Zjednoczonych. Zenon Danielewicz robił tam rozmaite interesy, głównie w branży samochodowej. Zabójcy posługiwali się pistoletem z tłumikiem (kaliber 6,35 mm), świetnie radzili sobie z unieszkodliwieniem systemów alarmowych w willach. Na miejscu zbrodni pozostawili bardzo mało śladów.

Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, zabójstwo Danielewicza i Jodłowskiej może mieć związek z wykryciem wielkiej afery samochodowej, której korzenie tkwią w USA. W grę wchodziły tam wpływy i zyski sięgające 3 milionów dolarów. (…)

W śledztwie pomagali specjaliści z Komendy Głównej Policji w Warszawie. Badano wątek rabunkowy, nie wykluczano też zemsty. Ostatecznie prokurator „poddał się” i śledztwo umorzył. (Nowe Życie Pabianic nr 45/1995 r.)

**

Była godzina 21.40, kiedy ulicą Warszawską w stronę Dużego Skrętu z ogromną prędkością pędził czerwony mercedes. Za „Narzędziówką” młody kierowca próbował wyprzedzić dwa auta. Nabrał jeszcze większej prędkości. Tymczasem obok przystanku tramwajowego, przy budynku starych Tkanin Technicznych, przez jezdnię przechodziła kobieta z dzieckiem. Mercedes uderzył w nie ze straszliwą siłą. Kierowca nie zatrzymał się. Dopiero 70 metrów dalej zmasakrowane ciała matki i córki spadły z maski samochodu wprost pod koła poloneza. Na miejscu zginęły: 38-letnia Iwona B. – sprzedawczyni z SDH „Trzy Korony” – i jej 14 –letnia córka Katarzyna – uczennica VI klasy Szkoły Podstawowej nr 5. Sprawca tragedii uciekł.

Reporterzy „Nowego Życia Pabianic” przez całą noc towarzyszyli policjantom i prokuratorom, którzy poszukiwali mercedesa i jego kierowcę.

Jeszcze przed godziną 22 radiowozy zablokowały ul. Warszawską na odcinku od Nawrockiego do Myśliwskiej. Policjanci z latarkami zbierali rozrzucone po jezdni rzeczy ofiar. Na asfalcie leżały buty, rękawiczki, porozrywane kurtki i kosmetyki z podręcznej torebki Iwony B. Nasz reporter znalazł mały damski zegarek z rozbitym szkiełkiem. Jego wskazówki zatrzymały się na godzinie 22.14.

W trawie na poboczu leżał odłamany od maski samochodu znaczek mercedesa. Policjanci  przeżyli szok, kiedy kilkadziesiąt metrów od zmasakrowanych ciał znaleźli urwaną rękę. Oględziny miejsca wypadku przeciągnęły się aż do godziny czwartej rano, bo na tym odcinku Warszawskiej nie świeciła się ani jedna latarnia.

W tym czasie pozostałe radiowozy blokowały drogi wyjazdowe z Pabianic. Policjanci dostali dokładny opis poszukiwanego samochodu. Był to czerwony Mercedes 500 SL w wersji sportowej.

Piętnaście minut po północy funkcjonariusze, którzy przeszukiwali dzielnicę cygańską przy ul. Rzgowskiej i Warszawskiej znaleźli taki właśnie samochód. Auto stało w garażu należącym do rodziny D. Było rozbite i pokrwawione. Wiemy, że ostatnio za kierownicą czerwonego mercedesa widywany był 21-letni Cygan, nazywany „Odysem”. (Nowe Życie Pabianic nr 5/1995 r.)

Trzech sędziów Sądu Rejonowego w Pabianicach przez kilkanaście miesięcy zajmowało się sprawą młodego Cygana oskarżonego o spowodowanie wypadku drogowego, w którym śmierć poniosły 38-letnia kobieta i jej 14-letnia córka. W ubiegły czwartek, 9 maja, zapadł wyrok.

Sąd uznał 18-letniego Marka D. winnym zarzucanego mu czynu.

Chłopak nie pójdzie jednak do więzienia. W chwili wypadku był niepełnoletni, nie miał jeszcze skończonych 17 lat. Jeśli przez najbliższe dwa lata nie wejdzie w konflikt z prawem, ominie go także poprawczak. Chłopak ma zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych. Nad jego sprawowaniem czuwa kurator sądowy. (…)

Przed północą policjanci znaleźli rozbitego Mercedesa 500 SL na terenie posesji przy ulicy Rzgowskiej. Właściciel willi – Zenon D., twierdził, że auto ktoś mu ukradł i odstawił pod dom. Mężczyzna zaprzeczał, że samochodem jeździł jego 16-letni syn Marek. Chłopaka nie było w domu. Wedle słów ojca miał przebywać u rodziny na południu Polski.

Już wstępne oględziny mercedesa poddały w wątpliwość słowa Zenona D. Uszkodzenia stacyjki, jakie miał spowodować złodziej, uniemożliwiały uruchomienie samochodu. Były zablokowane koła i skrzynie biegów. We wnętrzu samochodu były ślady krwi. Zdaniem prokuratora była krew sprawcy wypadku. Poddano ją badaniom genetycznym w gdańskim laboratorium kryminalistycznym. Badania kodu genetycznego pozwoliły z wysokim prawdopodobieństwem określić, kto siedział za kierownicą auta w chwili tragedii.

Ptrzez następnych siedem tygodni policja poszukiwała Marka D. Chłopak nie zjawił się też na pogrzebie rodziców – Teresy J. i Zenona D., bestialsko zamordowanych nocą 18 marca 1995 r. W komendzie policji Marek D. stawił się w towarzystwie adwokata na początku kwietnia. Podczas przesłuchania twierdził, że tamtej tragicznej nocy nie było go w mieście. Kilka następnych miesięcy Marek D. spędził w schronisku dla nieletnich w Ignacewie.

Sędziowie, którzy zajmowali się sprawą, mieli „twardy orzech do zgryzienia”.

Oskarżony o spowodowanie wypadku Marek D. nie przyznawał się. Twierdził, że jest niewinny. Mówił, że w dniu, w którym doszło do tragedii przy ulicy Warszawskiej, nie było go w Pabianicach. Dzień wcześniej innym samochodem pojechał odwiedzić rodzinę w Kłodawie. Potwierdzili to krewni Marka wezwani na przesłuchanie.

Sąd nie dał jednak wiary słowom oskarżonego i świadków obrony. Uznał, że Marek D. popełnił zarzucany mu czyn.

- Był to typowy proces poszlakowy – usłyszeliśmy od przewodniczącego składu sędziowskiego. – Poszlaki były jednak na tyle mocne, że zdecydowały o uznaniu Marka D. winnym. Także wyniki badań genetycznych krwi nie wykluczyły, że za kierownicą mercedesa w chwili wypadku siedział Marek D.

9 maja o godzinie 14.30 odczytano wyrok. Sąd orzekł w stosunku do Marka D. środek wychowawczy w postaci umieszczenia go w zakładzie poprawczym. Wyjątkowo zawieszono to na okres próby wynoszący dwa lata.

- To jest teraz zupełnie inny człowiek – usłyszeliśmy w sądzie. – Znikła buta i pewność siebie, jakie miał jeszcze rok temu. (Nowe Życie Pabianic nr 20/1996 r.)

**

Cygańskie porachunki

W czwartek, 4 listopada (1993 r.), w południe, na niezbyt ruchliwej szosie prowadzącej ze Rzgowa do Pabianic pojawiła się kawalkada dziesięciu zagranicznych samochodów. Szybko minęła granice miasta, by na Rzgowskiej zatrzymać się przed jedną z willi nazywanych przez pabianiczan „cygańskimi”. Z aut wyskoczyło 40 mężczyzn, wdarło się do budynku. Tam na gospodarzy spadły ciosy drewnianych pałek i pięści. Zaczęto demolować wnętrze. Spacyfikowani gospodarze nie zdołali obronić się przed rabunkiem. Zabrano biżuterię o wartości 200 milionów złotych, wiele mebli i cennego sprzętu domowego kompletnie zniszczono.

Po dokonaniu dzieła zniszczenia napastnicy udali się do Ksawerowa, gdzie przy ulicy Nowej znajdował się następny obiekt ich ataku. Zdążono jednak powiadomić policję (pierwszy to przypadek w kraju, aby o waśniach i bójkach pomiędzy Cyganami powiadomiono organa porządkowe).

Kiedy około godz. 13 w Komendzie Rejonowej Policji odebrano sygnał o napadzie, na nogi postawiono wszystkie miejscowe siły.  Pododdział w sile 30 funkcjonariuszy, wyposażonych w pistolety maszynowe, hełmy, kamizelki kuloodporne, pojechał na akcję 8 samochodami. Zablokowano ulicę Nową, ostrzeżono mieszkańców, by nie wychodzili z domów, bo może dojść do strzelaniny. Interwencja trwała 11 godzin. Na miejscu ”nakryto” 20 osób, 12 zatrzymano, jednego odwieziono do szpitala z podejrzeniem zawału serca, akta dwóch nieletnich napastników trafią do Radomia i Kielc, skąd wywodziła się cała grupa. Podczas cygańskich porachunków trzy osoby doznały poważnych obrażeń ciała (na pogotowie odwiozła je policja), jednak dwie z nich nie chciały się poddać hospitalizacji.

Sprzeczne są wersje co do motywów napadów. W grę wchodzi podejrzenie o porachunki z powodu rzekomo porwanego dziecka, choć bardziej prawdopodobna wydaje się waśń na tle podziału łupów pochodzących najprawdopodobniej z przemytu. W każdym razie zdaniem komendanta Maciejaka „poszło o zaszłości, a na ten moment napadnięci nie są winni”. Prokuratura prowadzi intensywne dochodzenie. (Gazeta Pabianicka nr 45/1993 r.)

We wtorek ok. godz. 18 na ul. Rzgowskiej, doszło do rozróby między policjantami a Cyganami. Jak twierdzą Cyganki – ci pierwsi wpadli do nich pijani, wyzywali ich, a później zaczęli strzelać.

We wtorek wieczorem w domu Romów przy ul. Rzgowskiej zjawiło się 4 mężczyzn – jak się wkrótce okazało – policjantów z Ostrowa Wielkopolskiego. Przyjechali rzekomo na rozpoznanie. Mieli zatrzymać Cygana podejrzanego o dokonanie przestępstwa. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, ze chodziło o paserstwo.

Policjanci o swojej wizycie nie powiadomili ani Komendy rejonowej w Pabianicach, ani Komendy Wojewódzkiej. Joanna Staruch –rzecznik prasowy KW w Łodzi powiedziała nam że, kiedy zjawili się stróże prawa, Cygan wsiadł w granatowego Mercedesa 500 i dał nogę. Tymczasem do funkcjonariuszy dopadli Romowie. Wtedy jeden z policjantów oddał strzał ostrzegawczy w górę. Wkrótce doszedł do niego Cygan i siłą odebrał mu pistolet P-64 z amunicją.

Po chwili na miejscu pojawili się mundurowi z Pabianic i zabrali 2 Romów i tych w cywilu.

Według rzecznika prasowego – nikt nie ucierpiał. Inną wersję podają Cyganie.

Już na komendzie okazało się, że policjanci byli zupełnie trzeźwi, a Cyganie odpowiedzą za czynną napaść na funkcjonariuszy. (Gazeta Pabianicka nr 42/1995 r.)

Pierwsza bijatyka wybuchła w sadzie przy ul. Warszawskiej. W ubiegły wtorek o godzinie 8.30 rozpoczął się tam proces 29-letniego syna wójta pabianickich Cyganów oskarżonego o pobicie 34-letniego Adama R. – także narodowości cygańskiej. Pokrzywdzony twierdził, że kiedy fryzjer strzygł mu włosy, do zakładu wpadł jak burza syn wójta. W ruch poszły pięści. Adam R. opowiadał właśnie sędziemu, od kogo oberwał po głowie, gdy na Sali rozpraw gruchnęła awantura. To wrzeszczały przypatrujące się procesowi Cyganki. Było ich pięć. Kobiety najpierw obrzuciły się wyzwiskami, potem skoczyły sobie do oczu. Jazgot, krzyk, płacz – tak najkrócej można opisać to, co działo się w Sali sądowej nr 5. Targające się za fryzury Cyganki próbowała rozdzielić pani prokurator. Bezskutecznie. Wtedy sędzia Sławomir Haładaj wezwał policję i zarządził przerwę. Pół godziny później, już przy pustej sali, ogłoszono wyrok. 29-letni Cygan został skazany na rok pozbawienia wolności (w zawieszeniu na trzy lata) i 4 miliony zł grzywny.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem do Rejonowej Komendy Policji przyjechała grupa solidnie posiniaczonych Cyganów. Był wśród nich raz już poturbowany u fryzjera Adam R. Cyganie poskarżyli się na rodzinę wójta S. Według ich relacji, do mordobicia doszło przy ul. Warszawskiej, na Dużym Skręcie . Jadącej samochodem rodzinie R. miał tam zajechać drogę wóz rodziny S. Wypadli z niego „ludzie wójta”. W rękach mieli kije i łopaty do odgarniania śniegu. Tłukli nimi rodzinę R. gdzie się dało, nie darując nawet kobietom. Zakrwawionych i posiniaczonych Cyganów policjanci odwieźli do Stacji Pogotowia Ratunkowego.

Niedługo potem rozegrał się kolejny akt zemsty. Tym razem za kije i kamienie chwycili krewni pobitych. Rozwścieczony tłumek Cyganów otoczył dom wójta. Posypały się szyby. Wkrótce na dużym Skręcie zrobiło się niebiesko od policyjnych mundurów. Przyjechał również prokurator. Na widok uzbrojonych policjantów wójt powiedział : „Nic się nie stało, to tylko takie małe cygańskie porachunki”.

Jak dowiedzieliśmy się w Prokuraturze Rejonowej, sprawcy awantur i bijatyk będą surowo ukarani. Postanowiono zatrzymać kilku najbardziej agresywnych Cyganów. Prawdopodobnie zostaną za nimi rozesłane listy gończe, bo podejrzani ukrywają się. (Nowe Życie Pabianic nr 6/1994 r.)

Był już wieczór, dochodziła godzina 22.30. Mieszkaniec ulicy Ludowej w Ksawerowie poczuł się zmęczony i szykował się do snu. Niedługo cieszył się jednak łóżkiem – bo obudziło go pukanie do drzwi. Gdy zapytał: kto tam? W odpowiedzi usłyszał głos znanego mu Cygana. Ten poprosił właściciela o otwarcie drzwi, bo – jak stwierdził – ma ważną sprawę. Niewiele myśląc ksawerowianin otworzył. I wtedy do mieszkania wtargnęło nagle trzech mężczyzn. Wepchnęli zaskoczonego gospodarza do nie oświetlonej kuchni, przydusili do stołu, bili pięściami po głowie i żądali wskazania miejsca przechowywania pieniędzy. Po odszukaniu skrytki – zabrali z niej 625 zł i „zwiali”.

Bandyci rozmawiali ze sobą w języku polskim i cygańskim. Niestety, poszkodowany nie widział ich twarzy.

Jak powiedziano nam w KRP w Pabianicach, policja jest już na tropie sprawców! (Gazeta Pabianicka nr 29/1995 r.)

Komandosi u Cyganów

Ta akcja była okryta ścisłą tajemnicą. W ubiegły wtorek rano do Pabianic sprowadzono komandosów z brygady antyterrorystycznej. Wszyscy komandosi byli zamaskowani. Na głowach mieli czarne opończe z niewielkimi otworami na oczy, nos i usta, zwane kominiarkami. Nosili szybkostrzelne pistolety. Kilka minut po godzinie siódmej brygada specjalna otoczyła cygańską willę przy Dużym Skręcie. Dosłownie dziesięć sekund później komandosi byli już w środku. Kompletnie zaskoczony Cygan nie zdążył nawet włożyć butów. Willę dokładnie przetrząśnięto – od strychu po fundamenty piwnicy. Właściciel posiadłości został zatrzymany i odwieziony do aresztu.

Przez wiele godzin reporterzy „Nowego Życia Pabianic” próbowali dowiedzieć się, czego komandosi szukali. Pabianiccy policjanci i prokuratorzy nie mogli jednak pisnąć słówka o tajnej akcji. Zresztą sami niewiele wiedzieli. Jak bowiem ustaliliśmy, brygadę antyterrorystyczną  sprowadziła do nas policja z Łodzi, która wpadł na trop gangu złodziei samochodów. Gang ten wymuszał okup od właścicieli skradzionych aut. Były to głównie  luksusowe mercedesy.

Nasi informatorzy potwierdzili, że w ręce brygady specjalnej wpadły pewne przedmioty, które mogą pomóc w rozpracowaniu gangu. Tego samego dnia komandosi przeszukali także stację benzynową na przedmieściach Łodzi.

Wiemy, że zatrzymany Cygan był przesłuchiwany. Noc przesiedział w areszcie. Zwolniono go, gdy rodzina wpłaciła kaucję – 200 milionów zł. (Nowe Życie Pabianic nr 4/1995 r.)

**

Dlaczego Cyganie nie płacą podatków?

Oficjalnie nie pracują i nie zarabiają. Mają dolarowe konta, jeżdżą Mercedesami, mieszkają w pałacach. Nie wypełniają PIT-ów, nie płacą składek ZUS.

Urząd Skarbowy skontrolował jedną z najbogatszych pabianickich Cyganek. Na koncie dewizowym miała 1090 tysięcy dolarów. Zapytana, skąd pochodzą pieniądze, odpowiedziała grzecznie: - Z uprawiania nierządu.

Nierząd nie podlega opodatkowaniu, wiec Cyganka nie musi się z niego rozliczać. Fiskus jest bezradny, bo nie może udowodnić, że kobieta kłamie. Jeśli rzeczywiście jest prostytutką, to popełnia przestępstwo, którym powinna się zająć policja. Dopóki nikt jej nie złapał na gorącym uczynku, to w świetle prawa jest niewinna.

Powszechnie wiadomo, że pabianiccy Cyganie są bardzo bogaci. Mieszkają w willach, jeżdzą luksusowymi autami, a dolary lokują na kontach dewizowych. Kiedy kończy się rok podatkowy, trudno ich spotkać w Urzędzie Skarbowym. Trudno również uwierzyć, aby ktoś bezkarnie nie wypełniał PIT-ów.

-  Czy Cyganie są zwolnieni z płacenia podatków? – zapytaliśmy Zbigniewa Zajączkowskiego, zastępcę naczelnika pabianickiego Urzędu Skarbowego.

- Ustawy o podatku dochodowym rozgraniczają podatników według kryterium osób fizycznych i osób prawnych. Narodowość nie ma istotnego znaczenia. Osoba fizyczna, przekraczająca w tym roku dochody 1.391 zł, podlega opodatkowaniu. Każdy, kto nie spełnia tego obowiązku, narusza przepisy ustawy karnej skarbowej.

Wydział Ewidencji Ludności nie potrafi określić, ilu Romów mieszka w Pabianicach. Nieoficjalnie wiadomo, że jest ich około tysiąca. Tych, którzy oficjalnie pracują jest niewielu. Pozostali mają miliardy „nie wiadomo skąd”.

Urząd Skarbowy ma prawo wezwać każdego na przesłuchanie, zapytać, skąd wziął pieniądze na budowę domu czy kupno samochodu. Trzeba się wtedy dokładnie rozliczyć z każdej złotówki. Jeśli ktoś nie potrafi logicznie wyjaśnić i udokumentować zysków, płaci karę aż 70% podatku dochodowego od ”podejrzanego bogactwa”.

Kiedy kontrolowany odpowie, że posiadany majątek wygrał w Totolotka – musi to udowodnić.

Jeżeli wyjaśni, że dostał spadek od wujka z Ameryki – powinien zapłacić podatek od darowizny.

Ale gdy twierdzi, że zarobił na nierządzie – wtedy jest poza zasięgiem Urzędu Skarbowego. Dochody pochodzące z przestępstw nie podlegają opodatkowaniu. Dobra mogą być skonfiskowane, gdy przestępcy udowodni się winę.

- Zwykle Romowie nie stawiają się na nasze wezwania – twierdzi Bożena Wlazeł, naczelnik Urzędu Skarbowego w Pabianicach.

Wiemy jednak, że kiedyś zaplanowano wspólną akcję policji i skarbówki. Na kontrolę w teren poszło dwadzieścia par. Każdemu urzędnikowi towarzyszył funkcjonariusz. Niestety, źle trafili. Akurat tego dnia wszyscy Cyganie wyjechali z Pabianic. Wszystkie drzwi były zamknięte, tak jakby poprzedniej nocy mniejszość narodowa miała wspólny koszmarny sen o podatkach.

Intuicja godna podziwu, bo przecieków  z instytucji państwowych nie ma…

Fortunami podejrzanych miliarderów zajmuje się tzw. policja skarbowa, czyli Urząd Kontroli Skarbowej, który działa w każdym województwie niezależnie od Izby Skarbowej. Ta instytucja powstała przed kilkoma laty, kiedy jedna afera gospodarcza goniła drugą. Jej pracownicy mają specjalne     kompetencje, często działają w porozumieniu z UOP-em i policją. Pracują ciężko i zarabiają pieniądze za każde wykryte przestępstwo gospodarcze lub podatkowe.

Niestety, nie udało się nam skontaktować z żadnym kompetentnym urzędnikiem, który zgodziłby się na łamach prasy wyjaśnić nasze wątpliwości. Mimo wszystko, życzymy im wielu sukcesów w szarej strefie. (Tomasz Jakubowski „Dlaczego Cyganie nie płacą podatków”, Nowe Życie Pabianic na niedzielę nr 47/1997 r.)

**

Temat pabianickich Romów absorbował wielu dziennikarzy i publicystów o odmiennym podejściu do wymogów „politycznej poprawności”. Jerzy Robert Nowak pisał: Polska, na szczęście, daleka jest od przodowania w Europie pod względem rozmiarów nastrojów antycygańskich czy brutalności ich wyrażania. Wyraźnie przodujemy za to, jak się zdaje, pod względem szokujących wręcz rozmiarów tropienia „nacjonałów” i „ksenofobów” . Czasami ofiarami nadgorliwych „tropicieli” padają nawet wypróbowani „internacjonałowie” typu dziennikarzy z redakcji postkomunistycznej „Polityki”.

Tak stało się w przypadku reportażu Jolanty Wrońskiej w „Polityce” z 1 kwietnia 1995 roku o stosunkach Polaków i Cyganów w Pabianicach. Reporterka „Polityki” przyjechała do Pabianic na wiadomość o tajemniczym zabójstwie na małżeństwie Romów. Przy okazji odnotowała fakty mówiące o diametralnej przepaści warunków materialnych miejscowych Cyganów i Polaków, cytując uwago o prawdziwych „Himalajach dysproporcji”.

Pisała, że ani jeden Rom nie był zarejestrowany w miejscowym biurze przeciążonym od bezrobotnych. I o tym, że dzieci polskie za 50 zł noszą teczki do szkoły swoim cygańskim rówieśnikom, a stówę odrabiają lekcje, że w odróżnieniu  od ich polskich rówieśników, najczęściej bez perspektyw i szans życiowych, u Cyganów już nastolatkowie bardzo często dostają w darze BMW, oni nie muszą o nic zabiegać, niczego zdobywać. Na dodatek władza jest skrajnie pobłażliwa wobec Cyganów wchodzących w kolizję z prawem, policjant ”nie podskoczy”, bo ma tu rodzinę. Reporterka „Polityki” ostrzegała, że w zubożałym mieście, dobitym przez masowe bezrobocie, tli się zarzewie wybuchu niebezpiecznego konfliktu.

Reportaż z „Polityki” ostrzegający przed potencjalnymi zagrożeniami wywołał zdumiewający, wręcz koncentryczny atak czworga reporterów „Gazety Wyborczej”: Lidii Ostałowskiej, Pawła Smoleńskiego, Wojciecha Tochmana i Piotra Wójcika. Zaatakowali autorkę reportażu za rzekome rasistowskie uprzedzenia i świadome podgrzewanie atmosfery w stosunkach między Polakami i Cyganami. Co więcej, porównali jej uwagi z antycygańskimi oskarżeniami wysuwanymi przez hitlerowców (!), którzy zarzucali Cyganom dziedziczną kryminogenność. Przy okazji zaś sami przyznali, że pognali do Pabianic, ”gdyż kiedy mordują Żydów, może to pachnieć pogromem” (por. „Gazeta Wyborcza z 4 kwietnia 1995).

Przypomnijmy w tym kontekście zacytowaną przez reporterkę „Polityki” uwagę pabianickiego prokuratora, że wśród tabunu dziennikarzy odwiedzających okazały dom przy Rzgowskiej, miejsce zbrodni, dawało się wręcz wyczuć zawód i rozczarowanie, że nie doszło do żadnych aktów zemsty, palenia domów, pogromu.

„Śledczą poprawnością” nazwał postępowanie reporterów „Gazety Wyborczej” dziennikarz „Życia Warszawy” Leszek Będkowski, przypominając, że „reporterzy śledczy” z
„GW” sugerowali, że  reportaż w ”Polityce” był powielaniem, a może wręcz inspirowaniem postaw rasistowskich. W tym celu proponują tak czytać tekst, by w miejsce słów „Rom”, „Cygan” , wstawiać słowo „Żyd”. (J.R.Nowak „Zagrożenia dla Polski i polskości” t. 1,  1998)

**

Andrzej Makowiecki w powieści ”Ziemia nawrócona”  (1997) opisując  pewną uroczystość ślubną w łódzkiej katedrze przedstawia zaproszonych gości, a wśród nich cygańską arystokrację z Pabianic.

„ (…)  Było kilku Rosjan i kilku doskonale radzących sobie na rynku Arabów  zajmujących się gastronomią i dziewiarstwem. Było trochę cygańskiej arystokracji z Pabianic i Zgierza, byli pojedynczy Grecy, Turcy i Jugosłowianie prowadzący wielkie sklepy przy Piotrkowskiej. Był doskonale mówiący po polsku Mulat z Afryki Zachodniej, który zawiadował bez większego powodzenia śródmiejskim lombardem. Byli od porno shopów, od bingo, od bilardziarni i siłowni, od automatów hazardowych, od działających legalnie i działających ukradkiem kasyn”.

**

Życie Pabianic  w latach 90.  próbowało oswajać czytelników  z obecnością Romów. Miejsce codziennych kontaktów przedstawicieli obu nacji stanowiła zwłaszcza szkoła podstawowa. Młodzi Romowie byli objęci obowiązkiem szkolnym, ale nauka nie należała do wartości zbyt wysoko przez nich cenionych.

Ostatnio w jednej z pabianickich szkół miał miejsce pewien incydent. Do szkoły wtargnęło dwóch Cyganów i publicznie znieważyło uczennicę.

Wiele się mówi o mniejszościach narodowych, ich prawach i miejscu w nowo tworzonej demokratycznej rzeczywistości społecznej. Nie możemy zapominać o mniejszości etnicznej, jaką jest w Pabianicach grupa osiadłych Cyganów. Społeczność cygańską nurtują obecnie tendencje emancypacyjne. 23 stycznia 1991 r. zarejestrowano w Warszawie Fundację Światowego Związku Romów (czyli Cyganów). Fundacja ta powstała przy współudziale Światowego Związku Romów i prywatnej osoby, Francuza Marcela Cortiade, językoznawcy, twórcy pierwszego elementarza w języku romskim.

Populacja polskich Romów liczy od 30  do 50 tysięcy osób. Najliczniejsze skupiska to Wrocław, Radom, Poznań, Gorzów, Pomorze (szczecin, Koszalin, Gryfice), Lublin, Katowice, Łódź. Jak na tak liczną grupę Romowie posiadają bardzo nieliczną inteligencję. W Polsce jest tylko kilku Cyganów z wyższym wykształceniem. (…)

Według encyklopedii Cyganie to lud koczownicy w Europie, Azji Zachodniej, Afryce, Ameryce Płn.  i Pd., Australii, pochodzący z Indii. Ocenia się ich liczebność na około  dwa miliony.  Zajmują się  kotlarstwem, kowalstwem, handlem wędrownym (przemytem), wróżbiarstwem, muzykowaniem.

Społeczność ta nigdy nie przystosowała się do norm społecznych, jakie obowiązywały w krajach, w których przebywali bądź osiedlali się na stałe. O ich odrębności kulturowej świadczy wypowiedź, jakiej udzielił Cygan pewnemu badaczowi ich kultury: ”życie jest za krótkie, żeby Cygan miał pracować”. Poza językiem i obyczajami Romowie posiadają specyficzny kodeks moralny, który roi się od magii dotyczącej skaleń i i oczyszczeń. Kobieta np. choć przyczynia się do utrzymania grupy ma bardzo złą pozycję. Jest to istota zasadniczo nieczysta. Z tego wynika szczególna obyczajowość seksualna Cyganów. I dlatego ostrzegałbym wszystkie młode kobiety i dziewczęta przed zawieraniem lekkomyślnych znajomości z tą bardzo barwną, ale zupełnie odmienną od naszej społecznością.

Przekonała się o tym dziewczyna wspomniana na początku artykułu. Trwałość wzorów kulturowych Romów jest zadziwiająca. A jak wygląda uczestnictwo tej grupy w życiu społecznym miasta? Gołym okiem widać, że jest raczej nikłe. Natomiast uczestnictwo w drugim, nieformalnym, przestępczym życiu Pabianic jest dość znaczne. Praktycznie mają na swoich usługach większość nieletnich „przestępców”. Przyciągają ich blaskiem lakieru mercedesów i miękkością jedwabnej odzieży.

Cyganie, którzy tworzą swój własny świat oparty o system kastowy mają utrudnioną asymilację. Ze względu na niską pozycję społeczną i brak wykształcenia ciążą ku ludziom z marginesu  (przestępcza przeszłość, prostytucja). Nie wróży to dobrze dla przyszłości polsko-cygańskiego współistnienia na terenie naszego miasta. (J. Vico „Groźny Rom”, Życie Pabianic nr 24/1991 r.)

*

Lokalni dziennikarze ulegali niekiedy skłonności do nieco  ksenofobicznego  demonizowania społeczności romskiej. Bardziej przyjazny obraz Romów zarysował powieściopisarz Jacek Indelak w tekście „Cygan prawdę ci powie” (Gazeta Łódzka, 18 lutego 1994 r.)

(…) – Nie chcemy żadnych gazet! Znów głupot różnych nawypisują, a ludzie i bez tego wilkiem na nas patrzą! – zarzeka się gniewnie młoda Cyganka z podłódzkiego Ksawerowa, ledwie uchyliwszy wrota luksusowej willi. – Porobili ostatnio różnych zdjęć, te drogie samochody … Napuszczają tylko na nas ludzi, w spokoju żyć nie dają…

Szczera to pretensja, lecz trochę dziecinna, bo przecież oni sami robią tak wiele, by nie roztopić się w tle, by na każdym kroku zwracać na siebie uwagę, by już na pierwszy rzut oka widać  było, że Rom, to nie „gadzi”. Jest w tym wiele ostentacji, której szczytem stały się w ostatnich latach właśnie domy cygańskich bogaczy. Nie dość że budowane są przy ruchliwych trasach, to przybierają kształty tak fantastyczne, że nie można przejść obok nich obojętnie.

Zgierz i Proboszczewice, Pabianice i Ksawerów, Ruda i Chojny – wszędzie tam powstały okazałe wille, które ludzie nie bez racji zwą pałacami. Jerzy Ficowski, pisarz, który jak mało kto kocha i rozumie Cyganów, powiada że owe pałace to hybrydyczne rezydencje o architekturze rodem z koszmarnego snu, stanowiące jakby skrzyżowanie starego kredensu ze świątynią buddyjską, jubileuszowym tortem i cerkwią.

Czy ma rację? Może te arcydziwne budowle nie pochodzą wcale z sennego koszmaru? Może biorą się z dziecięcej bajki, gdzie możliwa jest nawet chatka na kurzej nóżce. Żarty na stronę, bo tak naprawdę wywodzą się one wprost z cygańskiej tradycji. W czasach, gdy wędrowały tabory, co bogatsi Cyganie prześcigali się w przepychu swoich wozów, ozdabianych na różne sposoby, zaczerpnięte nierzadko z odległych stron świata. I nikt się wówczas nie dziwił, że ten czy ów drewniany furgon rzeźbiony jest w … azjatyckie smoki i egejskie gryfy.

Na dobrą sprawę, gdyby z ich pałaców pozdejmować cerkiewne cebule i bizantyjskie kopuły, utrącić gotyckie baszty i islamskie wieżyczki, znieść renesansowe krużganki, wyprostować ośle grzbiety i romańskie łuki, skasować tralki i balustrady, obniżyć schody i zwęzić tarasy – gdyby to uczynić, okazałoby się, że blichtr to tylko, że bez tych przepysznych ozdób pałace przemieniają się w „zwykłe” wille nowobogackich. A nowobogaccy, wiadomo, lubią się pokazać. Nie tyle nawet ubogiemu otoczeniu, co rywalom z tej samej strefy. Tak jest przynajmniej dzisiaj. A kiedyś?... Kiedyś i Cyganie nie budowali sobie pałaców. Wznoszą je dopiero od dziesięciu lat, prawdziwy zaś ich „wysyp” trwa od lat czterech.

- Kiedyś nie wolno było budować, jak się chce. Teraz dopiero Polska jest wolny kraj – wyjaśnia Stefan Szenkler, właściciel jednego z pałaców w Pabianicach. – Zresztą, kiedyś jak człowiek zaczął coś stawiać, to od razu nie tylko wydział finansowy, ale i milicję czy prokuraturę miał na karku. A teraz jak przyjadą kuzyni z innych stron kraju czy świata, to Cygan nie musi się już wstydzić!

Tak, to prawda, że nie na nas, Polaków, obliczony jest w pierwszym rzędzie ten cygański przepych, o którym wieść gminna, wspomagana przez brukową prasę, różne niedorzeczności niesie. Pałace szokują, ale jeszcze większe emocje wzbudza to, co ukryte jest za pałacowymi drzwiami. Mnóstwo już głupstw napletli na ten temat ci, których wścibstwo aż rozsadza, ciekawości zaś nie mogą zaspokoić, bo ich Cygan na komnaty nie wpuszcza.

Obcy na komnatach

Jestem „gadzi” – obcy, to widać i słychać, że sparafrazuję popularną piosenkę. Cyganie jednak  mnie precz nie gonią, gdy stukam do wrót okazałej willi na Warszawskiej w Pabianicach. Wpuszczają do środka, siadać proszą. Wysłuchują z grzeczną powściągliwością, odpowiadają ostrożnie, po głębokim namyśle, że we wszystkich sprawach co się Cyganów tyczą, najlepiej rozmawiać z ich wójtem.

Szkopuł jednak w tym, że dziś nie ma już jednego naczelnego Cygana, który sprawowałby zwierzchność nad całą okolicą, władza poszczególnych wójtów nie sięga teraz zazwyczaj poza granice jednej kolonii. Zgierz ma więc swego wójta, mają go Pabianice, również i swoich wójtów mają odrębne skupiska Cyganów łódzkich. Rozproszenie jest więc obecnie spore, podziały wyraziste, wynikające tyle z miejsca zamieszkania i statusu majątkowego, co z pochodzenia, które bardzo często o dwóch poprzednich przesądza.

Cygan nad Cyganami, ”Szero-Rom”, cygański król mieszka dziś w Nowym Dworze Mazowieckim. Nazywa się Roman Kozłowski, choć przedtem nazywał się po matce Paćkowski, obejmując jednak władzę, przybrał ojcowskie nazwisko. Na koronację, przed sześcioma laty, zjechali się do Nowego Dworu przedstawiciele czterystu rodów cygańskich  z całej polski, deklarują tym samym podporządkowanie ich nowemu monarsze, dziedziczącemu tron po zmarłym ojcu.

Król sprawuje przede wszystkim władzę sądowniczą, skodyfikowaną przez słynny Mageripen. Kodeks Skalania, którego niepisane paragrafy odnoszą się do obyczaju i wiary, a także nakazów i zakazów o charakterze kulturowym, zdrowotnym i magicznym. Tradycja tradycją, współczesność jednak niesie nowe problemy, toteż Kozłowski orzeka dziś głównie w sporach finansowych i rodzinnych, zajmuje się też ”ciorachane  romengere” i „chuchane romengere”, a więc Cyganami, którzy kradną i oszukują. Naruszenie prawa niecygańskiego król pozostawia sądom powszechnym. To on, powiada, nakazał, by młody Cygan z Mławy, który spowodował śmiertelny wypadek samochodowy, sam zgłosił się na policję, chociaż, podkreśla król, Cyganie mogli go bez trudu ukryć i wysłać za granicę. Kozłowski deklaruje też, że każdy nie – Cygan, który zgłosi się do niego ze skargą na Cygana, zostanie przyjęty i wysłuchany, jeśli zaś ”dochodzenie” dowiedzie zasadności skargi, on osobiście, sam król, krzywdę wynagrodzi.

Władza króla z Nowego Dworu nie jest jednak absolutna. Sprawuje on zwierzchnią władzę nad „polską Romą”, Cyganami nizinnymi, zwanymi niekiedy  Bosakami, którzy przybyli do Polski w XVI wieku. Są wszakże jeszcze Cyganie wyżynni, zwani Łabuńcami, którzy napłynęli do nas wiek wcześniej. Są także Kalderari (Kotlarze) i Lowari (Koniarze), szczepy cygańskie, które z węgierskich puszt i siedmiogrodzkich wyżyn przybyły do Polski bardzo późno, bo w latach sześćdziesiątych zeszłego stulecia. Wszystkie szczepy zachowują do dziś silną odrębność, przede wszystkim w obyczaju i języku, zróżnicowane są również bardzo pod względem społecznym i majątkowym.

Większość najbogatszych, arystokratycznych niejako rodów Kalderari i Lowari wyemigrowało z Polski przed trzydziestoma laty, kiedy to władze PRL-u ustawowo zakazały wędrówek zmuszając Cyganów do życia osiadłego. (…) Bogaci mogli wyjechać, polscy Romowie w większości zostali, ich też poziom życia nie odbiega dziś w przeważającej masie od warunków, w jakich żyje całe nasze społeczeństwo. Tamci zaś po latach zaczęli wracać, nierzadko z dużymi pieniędzmi.

Fortuny przejawią się dziś nie tyle w trybie życia, co w jego zewnętrznych atrybutach, zwłaszcza samochodach i domach. Opowieści o luksusie cygańskich pałaców bywają jednak przesadzone. Fakt, że wiele tam naturalnego drewna i kutego żelaza, wełnianych kobierców i skórzanych obić, luster i kryształów, sporo też pozłotki i bajecznych kolorów. Ten wszak, kto nie potrafi odróżnić złota od mosiądzu lub marmuru od lastryka, nie powinien się na temat przepychu wypowiadać. Podobne meble i dywany, glazury i terakoty,  armatury i sprzęt spotkać można nie tylko w wielu polskich willach, lecz i w licznych spółdzielczych M. Różnica taka tylko, że nagromadzone one tu bywają w większej, często przesadnej ilości, a i na większej przestrzeni. Duże powierzchnie pałaców nie są do tego jakąś szczególną fanaberią, bo i służą one dużym rodzinom, nie dość że wielodzietnym, to i zazwyczaj wielopokoleniowym. Ba, zamieszkują nierzadko wraz z nimi, jak niegdysiejsi rezydenci na szlacheckich dworach, różni wujowie i ciotki, kuzyni i kuzynki.

Rodzinnie i gromadnie

Cyganie żyją rodzinnie i gromadnie. Wszędzie, czy to w standardowych mieszkaniach przy Cieszyńskiej, czy w podłódzkich pałacach, kluczową rolę odgrywa pomieszczenie, które łączy funkcje kuchni, bawialni, sali telewizyjnej, żeby nie powiedzieć – świetlicy. Całe partery pałaców, które miałem okazję odwiedzić, służą za taki „living room”, podzielony filarami i uskokami, a także odpowiednim ustawieniem mebli na różne „sektory”. We wszystkich napotkałem co najmniej kilka, jeżeli nie kilkanaście osób płci obojga, a wielu różnego. Już na pierwszy rzut oka widać wszędzie, jak wielkim szacunkiem cieszą się w tej społeczności ludzie starsi. I jak  bardzo to społeczność zamyka przed obcymi.

Cyganie są gościnni, ale  to zrozumieć nieufni, podejrzliwi. Łatwo to zrozumieć, gdy się pamięta, jak wiele niechęci i pogardy doświadczyli, jak wiele – w niedalekiej jeszcze przeszłości – doznali masowych prześladowań. (…)

Dziś żyje ich w Polsce ledwie dwadzieścia tysięcy, dokładnie tyle samo Cyganów zgładzono podczas okupacji w Oświęcimiu. Hitlerowcy prześladowali ich z równą wściekłością co Żydów. Dlaczego? Cyganie ubrali w mit przyczyny zagłady swego narodu, ale to temat na inną opowieść. Opowieść o cygańskich wieszczkach i kabalarkach, kuglarzach i niedźwiednikach, kowalach, kotlarzach i konowałach, o magii i czarach.  O tym, jak to cygańskie kobiety chodziły „fody te ćchuweł” i ”drab te deł”, stawiać karty i czarować.

- Dziś z tradycyjnych zawodów cygańskich niewiele już zostało. Tutaj, w Polsce, bo na Zachodzie Cyganie nadal garnki bielą, wyrabiają miedziane kociołki, kują ozdobne kraty, muzykują też. Za ciężkie pieniądze – wyjaśnia Bronisław Szenkler, wójt pabianickich Cyganów, którego udaje mi się, nie bez trudu, odnaleźć. Mieszka w wystawnym domu z kopułą na ulicy Rzgowskiej. Malownicza to postać, szczupły, z siwą brodą i bujną wciąż czupryną. Prawdziwy patriarcha, który wyrozumiale i grzecznie odpowiada na pytania. O pieniądze go nie pytam, on sam podejmuje tę kwestię: - Mam przeszło siedemdziesiąt lat. Byłem za Niemca postrzelony. Pojechałem po wojnie do Niemiec i dostałem odszkodowanie. Pracowałem też całe życie, teraz już nie muszę, teraz rodzina pracuje. Jedna córka, druga córka, wnuk pojechali do Stanów. Tam zarabiają, w kraju zresztą też już można zarobić spore pieniądze. Jest ta cała prywatyzacja, To i Cyganie zakładają firmy, prowadzą sklepy i stacje benzynowe, dorabiają się …

- Ludzie na nas mają wielkie oczy – kontynuuje ten wątek jego syn, mieszkający po drugiej stronie ulicy. – Myślą na przykład, że nie pracujemy, a mamy dom i samochód. Ale cała moja rodzina jest za granicą. Żona, synowa, syn. Ja sam byłem raz pięć lat i drugi raz pięć lat. To i mam trochę pieniędzy. Wasi ludzie przychodzą tu do nas do roboty. Zarobi taki, powiedzmy, sto tysięcy, i co z tym zrobi? Wyda na wódkę. Co zarobi to przepije. I on chce, żeby miał tak jak ja? Jak tutaj mieszkamy, to czy ktoś nas widział pijanego na ulicy? My pijemy raz w roku, chrzciny, jakieś święta… A jak byśmy pili codziennie, to też byśmy nic nie mieli!

Zaręczają, że  cygańskie pieniądze są w większości uczciwe. Nie przeczą, że i wśród Cyganów zdarzają się oszuści i złodzieje. Zdarzają się oni jednak tak u nich, jak i u nas. Tu i tam występują te same statystyczne prawidłowości. (…)

**

W Pabianicach w niepozornym domu przy ulicy Kopernika mieszkała Krystyna Markowska Perła, artystka, wokalistka i liderka zespołu „Perła i bracia”. Perła pochodzi z rodziny o bogatych tradycjach muzycznych – zespół „Perła i bracia”, to jeden z najlepszych w Polsce zespołów wykonujących tradycyjną muzykę Romów. Perła jest także działaczką społeczną, od początku lat 90. XX wieku była prezeską Stowarzyszenia Centrum Doradztwa i Informacji dla Romów w Polsce z siedzibą w Pabianicach. Reprezentuje społeczność Romów nizinnych z grupy „Polska Romani”.

Romarising.org - Krystyna Markowska

Portal Kultury Romów - Krystyna Markowska

Centrum Doradztwa i Informacji dla Romów w Polsce

Pierwsi osiedleńcy romscy

Ileż to razy mieliśmy okazję widzieć posuwające się drogami, ulicami miast i miasteczek wozy cygańskie. Cyganie w ciągu długich koczowniczych lat stali się nieodłącznym elementem naszego krajobrazu, tematem pieśni i podań.

Z miejsca na miejsce, wciąż podróżując ludność cygańska sprawia wiele kłopotu władzom administracyjnym w naszym państwie. Wynika to z niemożności objęcia ustawicznie wędrujących rodzin cygańskich urzędową ewidencją. To z kolei komplikuje pracę administracji państwowej, choćby ze względu na brak danych personalnych potrzebnych do sporządzenia listy roczników objętych  obowiązkiem pełnienia służby wojskowej.

Jak nas poinformował Z. Nieworski – kierownik Wydziału Spraw Wewnętrznych – już w 1952 r. rząd PRL wydał uchwałę zalecającą władzom przyjście z pomocą ludności cygańskiej. Od tej pory zaczął się proces systematycznego przechodzenia Cyganów na osiadły tryb życia. Rok bieżący jest przełomowym etapem tego procesu. W myśl nowych wytycznych do wydanej uprzednio uchwały prezydia powiatowych i miejskich rad narodowych zobowiązane zostały do roztoczenia wydatnej opieki nad ludnością cygańską. Na odpowiednich szczeblach hierarchii administracyjnej powołano Zespoły Koordynacyjne do Spraw Ludności Cygańskiej.

W Pabianicach powstał również taki organ, na czele którego stanął towarzysz Feliks Hemer – przewodniczący Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. W skład Zespołu weszli kierownicy wydziałów Prezydium MRN, którzy w ramach swej pracy mają nieść wszechstronną pomoc przy osiedlaniu się Cyganów. Pomoc ta wyrażała się będzie w zapewnieniu miejsca stałego zamieszkania, znalezieniu odpowiedniej pracy, ewentualnym udzieleniu zapomóg materialnych, umieszczeniu dzieci cygańskich w szkołach, przedszkolach i żłobkach oraz zagwarantowaniu opieki lekarskiej.

W ostatnim okresie w naszym mieście osiedliły się 4 rodziny cygańskie (łącznie 17 osób). Zgodnie z nakreślonym planem działania Miejskiego Zespołu Koordynacyjnego do Spraw Ludności Cygańskiej – rodziny te otrzymały już mieszkania i będą mogły korzystać z pozostałych rodzajów pomocy. Warunek, który zresztą  został przez owe rodziny już spełniony, to załatwienie wszelkich formalności, wypełnianych przez każdego obywatela naszego kraju, a więc zameldowanie się w Referacie Ewidencji Ludności oraz wyciągnięcie dowodu osobistego.

Wyłania się tu pewna trudność, związana z ustaleniem dat urodzin Cyganów, z reguły wpisywanych do akt na podstawie nie zawsze dokładnych doniesień rodziców. Drugi kłopot, to sprawa przeważnie niezalegalizowanych związków małżeńskich wśród tej ludności. Uregulowanie tych spraw jest obowiązującą koniecznością.

Trzy spośród czterech rodzin cygańskich, osiadłych niedawno na terenie Pabianic, otrzymały do wyłącznej dyspozycji parterowy domek  z zabudowaniami gospodarczymi i ogródkiem. Zamierzają oni zając się hodowlą drobiu i trzody chlewnej. Mężczyźni pragną utworzyć przy którejś z pabianickich spółdzielni punkt usługowy w zakresie robót kotlarskich. A trzeba dodać, że fach kotlarski od dawien dawna jest specjalnością Cyganów.

Pierwsze kroki ludności cygańskiej na drodze unormowanego trybu życia, z całkiem zrozumiałych powodów, nie będą zbyt łatwe. Odmienność tradycji, egzotyka obyczajów powoduje często krzywdzącą, obraźliwą nieraz opinię, o tej narodowości, która jak każda Ina nie jest ani jedynie piękna, ani jedynie zła. Stanisław Skowroński (Życie Pabianic nr 40/1964 r.)

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij