www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Biskupski

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Czwarty dowódca „Garlanda”, komandor podporucznik Bolesław Biskupski, po wojnie pozostał w Londynie. Pływał w brytyjskiej marynarce handlowej, mając już stopień komandora porucznika i angielski dyplom kapitana żeglugi wielkiej. Zmarł w 1979 roku w Londynie, urnę z prochami złożono (26 kwietnia 1980 r.) w grobie rodzinnym na cmentarzu katolickim w Pabianicach nieopodal kaplicy cmentarnej. Komandor Biskupski pierwszy Krzyż Walecznych za Narvik (wówczas nawigator „Błyskawicy”) otrzymał z rąk Naczelnego Wodza, generała Władysława Sikorskiego.

Postać komandora pojawia się w opracowaniach historycznych, powieściach, wspomnieniach, relacjach, artykułach prasowych. Bolesław Biskupski wyszedł cało z wielu dramatycznych sytuacji, zwłaszcza podczas konwoju do Murmańska, ale zasłynął zatopieniem niemieckiego U-boota na Morzu Egejskim.

The last action of the PND’s Mediterranean deployment involved Garland ( commanded by Lieutenant-Commander Bolesław Biskupski), operating in the Aegean Sea a part of Force A. On the evening of 18 September 1944, the oceanic escort spotted the snorkelling U-407 and initiated a hunt (together with four destroyers of the 24th Flotilla) which lasted all night. During the next morning U-407 surfaced and was duly depth-charged by Garland. Being in a tight turn, the Polish destroyer struck the bow of the sinking U-boat, receiving a 10 m –long tear in one side (P. Budzbon „The Polish Navy 1918-45”)

(…) W tym czasie (1941) Polska Marynarka Wojenna poważnie się rozrosła, bo obok „Burzy”, „Błyskawicy”, „Garlanda” weszły już do służby nowe i nowoczesne niszczyciele eskortowe ORP „Kujawiak” i ORP „Krakowiak”. W zamian za wysłużonego i przesuniętego do rezerwy „Wilka” oraz zaginionego „Orła” przybyły dwa okręty podwodne: „Sokół” i „Jastrząb”.

Na „Garlandzie” tymczasem prace remontowe dobiegały końca. Zainstalowano już także nowe radary – typ „291” do celów nawigacyjno-ostrzegawczych, „281” – do nocnych strzelań artyleryjskich, oraz „271” – do wykrywania celów, znajdujących się nisko nad lustrem wody. Załoga pilnie porządkowała okręt.

Człowiekiem, który zawsze na tym etapie prac ma urwanie głowy, jest ZDO (zastępca dowódcy okrętu). Kapitan Bolesław Biskupski odbył na pokładzie „Garlanda” obie ostatnie wyprawy do Kanady oraz całą odyseję islandzką. Ten 35-letni szczupły i żylasty mężczyzna nosił od blisko dwunastu lat oficerskie galony i morska służba nie miała dla niego tajemnic. W roku 1937 – już jako porucznik i nawigator – przyprowadził „Błyskawicę” do kraju ze stoczni w Cowes, potem został tam ZDO, a później „oficerem kursowym” SPMW w Bydgoszczy. W czerwcu 1939 roku wyszedł właśnie ze swoimi podopiecznymi podchorążakami w szkolny rejs na ORP „Iskra”…

Casablanka, Port Lyautey, Francja, Anglia. Tu Biskupski wraca na „Błyskawicę”. Zostaje pierwszym nawigatorem. Prowadzi okręt w patrolach na Kanale, w całej kampanii norweskiej, w akcjach pod Calais i Dunkierką, w atlantyckich konwojach. Radzi sobie znakomicie w każdej sytuacji.

W tych dniach sytuacja na „Garlandzie” jest jednak bardzo skomplikowana. Nie ze względu na kłopoty i bałagan, jaki zwykle towarzyszy remontom: to normalna sprawa. I także nie ze względu na pewne rozprzężenie w załodze: to zawsze się zdarza po długim postoju w pobliżu „lądowych uciech” i wystarczy tylko trochę mocniej przykręcić śrubę. Zresztą po pierwszym wyjściu w morze nie będzie już po tym śladu. Gorsza sprawa to zmiany w obsadzie wśród oficerów i marynarzy. Przybyli sami młodzi, niedoświadczeni. Ale najgorsze jest zejście z okrętu dowódcy, komandora podporucznika Konrada Namieśniowskiego. Taki przyszedł rozkaz. Dla załogi to wstrząs, bo zżyła się z nim bardzo i darzyła zaufaniem, a dla ZDO? Teraz wszystko spadło na jego głowę, łącznie z wprowadzeniem nowego dowódcy w okrętowe sprawy…

Nowym dowódcą „Garlanda” został komandor porucznik Henryk Eibel. Kiedy Biskupski był podchorążym „drugiego rocznika”, Eibel w stopniu kapitana dowodził „Iskrą”. To pod jego dowództwem odbył w 1928 roku pamiętny rejs do Dunkierki, Lizbony, Casablanki i Cherbourga, zakończony po drodze, w okolicach Dover, kolizją z parowcem „Grey County”. Norweg wjechał w prawą burtę szkunera, a podchorążowie wrócili do kraju statkiem „Baltara”, pozostawiając „Iskrę” na stoczni w Dover. W następnym roku „Iskra” pod kapitanem Eibelem miała zresztą równie niezwykły rejs: musiała zawinąć na wyspę Graciosa na Azorach, gdzie rozbił się podczas próby przelotu przez Atlantyk major Ludwik Idzikowski, i do kraju przywiozła trumnę ze zwłokami pilota oraz rannego w tej katastrofie majora Kazimierza Kubalę.

W ostatnich latach przed wojna komandor porucznik Henryk Eibel był zastępcą dowódcy Flotylli Pińskiej. W Anglii został zastępcą dowódcy okrętu-bazy ORP ”Gdynia”. Był na pewno znakomitym marynarzem, ale w tej wojnie nie dowodził jeszcze żadnym bojowym okrętem…

(…) Na „drugiego artylerzystę” zameldował się podporucznik Gustaw Plewako: wyściskali się serdecznie! Gutek był właśnie jednym z owych podopiecznych Biskupskiego. Zanim podczas pierwszej uroczystej promocji podchorążych SPMW na obczyźnie (odbyła się ona 30 października 1941 roku) dostał swój oficerski galon, zdążył już odbyć staż na „Błyskawicy” pod Narvikiem, a potem na brytyjskim lotniskowcu HMS „Formidable”: także w przegranej, lądowo-morskiej bitwie o Kretę.

Kiedy zaś Biskupski po raz pierwszy zobaczył marynarzy, przysłanych jako uzupełnienie z Centrum Wyszkolenia Specjalistów i Kadry Floty w Bickleigh, zdumiał się i zgniewał: skąd wytrzasnęli taką zbieraninę i takich dzieciuchów ? Zapytał wtedy pierwszego z brzegu, ile ma lat, i usłyszał odpowiedź w jakimś dziwnym języku:

- Już dżewetnaszcze roków, sir!

I dowiedział się, że marynarz Leonard Ślusarski – urodzony w Buffalo, stan Nowy York, USA – przyszedł bić się o Polskę. Innymi oczami począł odtąd patrzeć na tych ludzi. Było tam jeszcze kilku „amerykanów”, ale większość – jak się okazało, przybyła dopiero niedawno z terenów Związku Radzieckiego. (…)

A termin wyjścia w morze był już bliski. Kapitan Bolesław Biskupski musiał więc „papierowe obowiązki” odkładać na wieczory i siedział właśnie nad stertą dokumentów, kiedy wachtowy od trapu zameldował:

- Przyszedł pan kapitan Kamiński!

- Wpuścić

Powiedział to machinalnie, bez zastanowienia. Ale kiedy na odgłos pukania podniósł glowę znad papierów, oniemiał.

- Tadek… - wykrztusił dopiero po chwili. – Tadek! Ty tutaj? Cały, zdrów, żywy… Skąd?

Stał przed nim Tadeusz Kamiński, równolatek z tego samego rocznika SPMW. Razem szli aż do promocji w 1930 roku. Razem spędzili później niejeden wesoły wieczór, choć służyli na różnych okrętach. Zeszli się znów w 1934 roku na oficerskim kursie nawigacyjnym, a w cztery lata później w bydgoskiej szkole jako „oficerowie kursowi”. Kamiński miał pod opieką kurs średni, Biskupski – młodszy. I tam rozstali się w czerwcu roku 1939. Bolek wyszedł na „Iskrze”, Tadeusz pozostał.

Trzydzieści dwa wojenne miesiące: nie wystarczyło nocy … (…)

Biskupski próbował mówić o sobie, ale wobec przeżyć tamtego wszystko wydawało mu się zwyczajne i nijakie. Owszem, chodzą na morze. Nawet często. Spotykali samoloty. Byli pod bombami. Strzelali. Głównie jednak eskortują statki z zaopatrzeniem. Z USA i Kanady. W ramach „Lend-Leas’u”: to taka sojusznicza pomoc w broni i materiałach. Idzie już także do Związku radzieckiego „Drogą Północną”. A w takich rejsach eskortowych musi tylko dobrze pracować asdic, radar i chłopcy przy „pompomach” (działka plot). (…)

W Greenock na pięknie wypucowanego „Garlanda” już czekały nowe rozkazy: do Reykjaviku! Jeszcze zdążyła się tylko zabrać na pokład ekipa prasowa KMW: korespondent wojenny Bohdan Pawłowicz i obwieszony kamerami niski, czarniawy bosman Paweł Płonka.

Na ich widok porucznik Tyc aż zatarł ręce:

- No, to możemy spać spokojnie, panowie! Oni mają nosa. Nigdy nie pchają się tam, gdzie może być większa awantura…

17 maja 1942 roku ORP „Garland” w towarzystwie HMS „Volunteer” szedł już wodami Kanału Północnego - ku północy. „Pod opieką” był jeden tylko statek, duży transportowiec wojska „Stephen Castle”.

- Wygląda na to – powiedział kapitan Biskupski, patrząc na Tyca – że z tymi dziennikarzami to się pan pomylił..

Dowódca, komandor porucznik Henryk Eibel, jeszcze przeglądał sygnały operacyjne z koperty „sailing order”.

- Nie ma rady. Trzeba ogłosić załodze.

Szli do Murmańska, było dla nich zaskoczeniem. Wynikało to z otrzymanych dopiero tutaj, w Reykjaviku, co dokumentów. (…)

Droga do Murmańska

(…) Pierwsze uderzenie spada na konwój po południu. Z powietrza. Najpierw nadlatują torpedowe Heinkle. Klucz za kluczem, ale eskorta natychmiast otwiera ogień. Ogłusza grzmot dział. Niebo nad konwojem czerni się obłokami rozprysków.

Pracują bez przerwy również działa „Garlanda”. Nagle nad ociężałymi Heinklami pojawia się myśliwski Hurricane. Jeden: statek komodora tylko ten jeden samolot miał na swej katapulcie. Spada z góry na klucz Niemców, obciążonych torpedami. Krótka walka…

-Dostał! Jeden dostał!

I Heinkel, ciągnąc za sobą smugę dymu, wali się do morza.

Myśliwiec tymczasem zawraca nad konwój. I tam…

- Rany boskie! Dostał! Od swoich!

Rzeczywiście: uzbrojone statki także wściekle piorą w niebo. Nie rozpoznały? Teraz w stronę, gdzie opada biały spadochron, rwie, ile sił w maszynach, okręt pomocniczy: zdąży? W tej wodzie parę minut wystarczy…

Ale nie czas myśleć o pilocie. Na niebie, dość wysoko, inne samoloty. Te Kamiński już zna. Widział je nad Polską. Stukas, Ju-87. Idą kluczami. Przewrót na skrzydło – i w dół w nurkującym locie! Chcą koniecznie przedrzeć się przez zaporę ognia do statków transportowych. To ich cel. Atakują czoło konwoju. Widać, jak od nurkujących maszyn odrywa się grad bomb i padając podnosi z morza wysokie kolumny wody, jak biegną ku morzu i okrętom smugi pocisków z ich broni pokładowej.

Następna fala nurkowców przedziera się jednak nad środkowe kolumny statków. Oto już jeden z nich przełamuje się wpół w błysku i chmurze dymu i wtedy…

Wychodzący z głębokiego lotu nurkowego ku górze samolot znalazł się wprost przed dziobem „Garlanda”. Wystarczył moment. Widać było prawie, jak wiązki pocisków z okrętowych Oerlikonów wgryzają się w jego kadłub. Płomień, smuga dymu, ciągnąca się aż do powierzchni morza i …

- Przerwij ogień!

Obok tamtego miejsca opadają jeszcze na fale Oceanu Lodowatego dwie płachty spadochronów. Marynarze przy Oerlikonach wrzeszczą do siebie coś, czego zrozumieć nie sposób.

Opanowany zawsze dowódca nie może powstrzymać się od pochwały:

- Dobra robota! Ten na pewno nasz.

Podporucznik Plewako promienieje.

Tego wieczora odkryli jeszcze U-boota. „Garland” pognał ku niemu „całą naprzód”, a kapitan Michał Borowski wraz z torpedominerami wykonał swą powinność tak dobrze, ze tym razem wielkie plamy ropy nie pozostawiały wątpliwości: mocno uszkodzony.

Nocą ciągle jeszcze niepokoiły ich bombowce nurkujące: wszak widno było jak w dzień. Pojawiały się już jednak małymi grupami, po kilka. Nie wyrządziły żadnych szkód. Odpędzał je skutecznie wściekły ogień eskorty.

I tak było przez cały następny dzień, 26 maja. Pod wieczór doszedł nowy kłopot: pływający lód. Konwój musiał zwolnić. Wreszcie osiągnął rejony Wyspy Niedźwiedziej.

Około północy odłączył się od konwoju zespół czterech krążowników i odszedł w osłonie trzech niszczycieli. Dokąd? Tego na pomoście „Garlanda” nie wiedział nikt. Zbudzony z drzemki dowódca nie krył przed szefem angielskich radiotelegrafistów swego zaniepokojenia:

- Teraz tylko potrzeba, żeby się o tym dowiedzieli Niemcy.

I nie czekali długo. Dwie godziny i 47 minut po północy – a był już dzień 27 maja – nadleciały pierwsze samoloty. Znów torpedowe i bombowe. Nalot trwał ponad godzinę. Potem godzina oddechu i znów. W tym nalocie, gdzieś około godziny 5.30, artyleria główna „Garlanda” trafiła samolot: dostał się w wiązkę pocisków i widzieli, jak dymiąc i zataczając się w powietrzu odleciał tam, skąd przybył.

Przyszło potem kilka godzin odpoczynku: musieli użerać się już tylko z rozzuchwalonymi Blohm-Vossami, które latały coraz niżej i bliżej. Na okręcie jednak trwała wytężona praca: trzeba było uzupełnić amunicję w parkach na pokładzie. Zresztą komory amunicyjne też już zaczynały świecić pustkami.

Sygnał następnego alarmu rozległ się o godzinie 12.20. zaraz sypnęły się meldunki obserwatorów i sygnalistów. Poszły dane do centrali artyleryjskiej. Huknęły działa.

Samolotów, nadlatujących od słońca, wciąż przybywa . Są Junkersy JU-88 i Stukasy. Już nikt ich nie liczy. Wwierca się w uszy wycie nurkujących maszyn. Huk dział i eksplodujących bomb ogłusza.

Oto przedzierają się przez zaporę. W kolumnach statków podnoszą się wysokie słupy dymów. Trafione: dwa, trzy… Niedaleko płonie duży statek jasnym bezdymnym płomieniem. Inny strzela rakietę i daje urywane sygnały syreną: torpeda. Skąd? Spod słońca wyskakują Heinkle. Zajmują się nimi artylerzyści „Garlanda”, a tymczasem najbliższe statki kłębią się w panicznych zwrotach. Fregata z eskorty ginie nagle wśród słupów wody, podniesionych bombami. Kiedy opadną, widać ją znowu. Całą.

A samolotów zdaje się nie ubywać.

- Ile to już trwa?

- Półtorej godziny, panie komandorze! Dochodzi czternasta.

Dowódca z wysokości pomostu ogarnia wzrokiem okręt. Na wyżce reflektora dostrzega bosmata Płonkę z filmową kamerą u ramienia, gdzieś niżej miga mu wysoka postać kapitana Borowskiego. Spogląda ku dziobowi. „Garland” jest na linii statków konwoju i robi właśnie zwrot w kolejnym zygzaku. Odpaliły oba działa dziobowe i rozłomotały się enkaemy, kiedy…

Spostrzegł jeszcze te bomby. Cztery. Potem straszliwy huk, dym i potoki wody, zalewające pomost. Koniec?!

Kiedy się ocknął z chwilowego zamroczenia, nie mógł uwierzyć: okręt wciąż jeszcze był – i szedł. Ale działa milczały. Dziobowe – nr 1 i 2 – powykręcane w jakichś dziwnych położeniach. Buchał stamtąd czarny dym i niósł się swąd spalonego prochu.

Na pomoście – jęki. I dźwięki telefonów. I meldunki:

- Załoga dział numer jeden i dwa, wybita!

- Prawy Oerlikon zniszczony …

- Enkaemy zniesione … Z obsługą.

W głosach ludzi z maszynowni i kotłowni – panika: pali się i są przecieki! Uspokaja ich Tyc:

- Nie, obok burty! Jeszcze żyjemy …

Z wieżyczki dalocelownika spływa na pomost krew. Wyciągają stamtąd ciężko rannego w nogi mata Mieczysława Piecyka. Obok kapitan Biskupski nachyla się nad leżącym w kącie pomostu kapitanem Kamińskim:

- Tadek! Co z tobą?!

W twarzy tamtego męka i rozpacz: - Już się nawojowałem …

Prawa, nienaturalnie jakoś wykręcona noga broczy krwią.

Z rufy grzmi ocalała sto dwudziestka i przeciwlotnicza siedemdziesiątka piątka. Bitwa przecież jeszcze trwa.

Na dziobie marynarze gołymi rękami wyrzucają do morza płonące łuski. Zepchnęli już za burtę rozbitą pławę dymną, kopcącą obficie. Z komór amunicyjnych zawiadamiają, że wybuchł pożar, ale już gaszą.

Porucznik Bartosik krząta się wokół działa nr 1. Zebrał kucharzy, stołowych, torpedy stów. Lufa jest nieco uszkodzona, lecz po chwili działo otwiera ogień do przelatujących Junkersów. Powoli, z długimi przerwami, ale strzela.

Zza rufy mały, pomocniczy trawler brytyjski przesyła „Garlandowi” sygnał:

- Bloody good show. (Zbigniew Damski „217 000 wojennych mil ‘Garlanda’ ”,1986 r.)

(…) Eibel próbuje ustalić sytuację.

- Artyleria dziobowa zniesiona, prawy Oerlikon zniesiony, uszkodzenia maszyn: w naprawie, uszkodzenia rurociągów: w naprawie, izba chorych : zniesiona. Rannych i zabitych?... – Patrzy na zebranych oficerów, ale odpowiedź nie pada.

- Pytam: ilu jest rannych i zabitych?

- Nie wiadomo – wzrusza ramionami Plewako.

- Przecież to chyba można policzyć!

- ”Tego” nie da się policzyć – odpowiada Plewako.

- Co za bzdura! – grzmi Eibel.

- A jak policzyć ludzkie strzępy? – wybucha porucznik. – Dziesięciu z jednego człowieka czy jeden z dziesięciu?

(…) Z konwoju PQ-16 – według informacji admirała Bevana – utracono w sumie siedem statków o łącznym ładunku ponad 32 tys. RT. Na dno poszło m.in. 150 czołgów, 77 samolotów i 770 pojazdów mechanicznych. (Stanisław Biskupski „PQ-16 dojść musi…”, 1975 r.)

(…) Lufy podniosły się ku nadciągającej eskadrze. Nadlatujący zbliżają się już do krawędzi strefy efektywności donośności „siedemdziesiątekpiątek”. Porucznik Bartosik zwleka jeszcze z rozkazem rozpoczęcia ognia. Oszczędza resztki amunicji. Nagle eskadra zmienia kierunek. Samoloty wchodzą w ciasny zakręt, potem, wyrównując lot, szerokim łukiem okrążają okręt. Teraz widać dokładnie ich znaki rozpoznawcze.

- Hurra! – wyrywa się z dziesiątków piersi. To hurricane’y i kityhawki. Na kadłubach błyskają w promieniach słońca czerwone gwiazdy.

- Jesteśmy pod skrzydłami Rosjan! – kapitan Biskupski komentuje szokujący widok. Napięcie znika. Jest nadzieja, że dojdą do celu. (Stanisław Ozimek „Alarm na ‘Garlandzie’ ”, 1974 r.)

Afryka

(…) A szli do Freetown w brytyjskiej Sierra Leone, na wybrzeżu Afryki Zachodniej. Taką trasę wyznaczał im nowy rozkaz, a drugi nawigator, starszy bosman Roman Jakubowski, poukładał już w szufladach stołu nawigacyjnego odpowiednie mapy, które dostali w Gibraltarze.

Dowódcę „Garlanda”, komandora podporucznika Bolesława Biskupskiego, martwiło co innego.

- Niech szlag trafi te angielskie ostrożne sformułowania! – mówił rozdrażniony. – Piszą tu: „Obecność U-bootów w tamtych rejonach niewykluczona”, a do eskortowania dwóch łajb pchają aż trzy niszczyciele! To znaczy, że Niemcy po prostu tam są. Skoro zostali już prawie wypchnięci z północnego Atlantyku, to muszą przecież gdzieś polować…

Najbardziej ponurą minę miał oficer-mechanik:

- Meldowałem dowódco, że maszyna znów się sypie. Mogą być kłopoty. I nie rozumiem też, dlaczego akurat nas pędzą pod równik? Przecież okręt nie przystosowany: ani porządnej chłodni prowiantowej, ani wentylacji… Mam nadzieję, że ta wycieczka długo nie potrwa!

W pomieszczeniach i na pokładzie nastrój był

Zupełnie inny:

- Afryka, bracie! Palmy, banany, słońce! Nareszcie wygrzejemy sobie gnaty po tym wiecznym szwendaniu się na północy…

- I kupię sobie małpę albo papugę!

- Aha! Jak zejdziesz na ląd. Pamiętacie Angrę?

O U-bootach jakoś nie myślał nikt. Dopiero 31 grudnia (wówczas opuścili już Dakar, gdzie uzupełniali paliwo) przyszedł meldunek od patrolującego samolotu: jest! Poszły na poszukiwania dwa niszczyciele osłony, pozostawiając „Garlandowi” opiekę nad statkami. Powróciły z niczym, ale przez ten czas okręt chodził w alarmie bojowym, pilnie osłuchując i przepatrując morze: a nuż kręcą się tu inne?

„Garland” sunie w środku tego piekła i grzmi ze wszystkich luf. Niby tu, na lewym skrzydle, powinno być spokojniej…

I tak spędzili Sylwestra. Dnia 1 stycznia 1944 roku wieczorem zawinęli do Freetown.

Flag Officer in Charge, czyli komendant morski tutejszej bazy, captain J. P. Henderson, doskonale pamiętał „Burzę” i jej oficerów: przebywali tu niedawno, bo w lipcu 1943 roku, i okręt przez ponad miesiąc pełnił służbę eskortową na tych wodach. Był pierwszym polskim okrętem wojennym, jaki kiedykolwiek wszedł do tego portu, a captain jeszcze nie zapomniał piosenki: „Sto lat!”. Nic dziwnego, że pierwsza wizyta dowódcy „Garlanda” przeciągnęła się ponad zwykłą miarę. Wspominali wspólnych przyjaciół, a przy pożegnaniu komendant bazy zadeklarował wszelką pomoc.

Pomoc ta okazała się bardzo potrzebna, bo mechanizmy napędowe „Garlanda” ostatecznie odmówiły posłuszeństwa. Decyzja specjalistów była nieodwołalna: na dok.

Prace trwały okrągły miesiąc. I miała wreszcie załoga „Garlanda” to, co sobie wymarzyła po drodze. Były palmy i kąpiele w ciepłym morzu na odległej o kilka mil od miasta plaży Lumley Beach. Były plantacje bananowe i mnóstwo innych owoców wprost za bezcen. Były i małpy. Do okrętowego ”zoologu” przybyły dwie: „Kuzyn” i „Felek”. Ale były też rozmaite odmiany miejscowych wódek - i dowództwo „Garlanda” musiało wkrótce ostro „przykręcić śrubę”.

Okazało się też, że nie można bezkarnie ”przeskakiwać” z jednego klimatu w drugi: szczególnie równikowy. Pora deszczowa w Sierra Leone skończyła się już, co prawda w listopadzie, ale na nizinnym, pociętym licznymi rzekami i mokradłami wybrzeżu panowała straszliwa wprost wilgotność i upał. Ludzie masowo zaczęli zapadać na grypę oraz najróżniejsze dolegliwości żołądkowo-jelitowe. Lekarz okrętowy miał pełne ręce roboty.

Na morze wyszli wreszcie w początkach lutego. Przeprowadzili jakiś pojedynczy statek do Takoradi na Złotym Wybrzeżu nad zatoką Gwinejską, ale tam znów czekała ich

niespodzianka… (…)

Na Morzu Egejskim

(…) „Garland” od kilkunastu minut utrzymywał kontakt z zanurzonym okrętem podwodnym. Operator nie utracił echa nawet podczas ataku. Krótko przed zrzuceniem bomb przez „Terpsichore” kreski na rekorderze zaczęły zmieniać nachylenie. U-boot wyraźnie zwiększył prędkość i kursem prostopadłym do zbliżającego się niszczyciela przeszedł około dwustu pięćdziesięciu metrów na północ. To prawdopodobnie go uratowało. Potem na krotko echo ucichło, zagłuszone wybuchami bomb, a kiedy ponownie je uzyskano, U-boot nadal podążał na północ, ustawiony burtą prostopadle do kursu „Garlanda”.

- Uwaga na bombach! – krzyknął oficer broni podwodnej.

- Sygnał z flagowego – w tej samej niemal chwili zameldował sygnalista.

- Odebrać sygnał! – polecił dowódca.

- Flagowy nakazuje – meldował oficer sygnałowy – wykonanie ataku zespołowego trzema okrętami: pierwszy ”Garland”, drugi „Zetland”, trzeci „Brecon”. Początek ataku szósta trzydzieści. Koniec sygnału.

- Pokwitować odbiór – polecił dowódca i zaczął szukać pozycji niszczycieli.

- Za osiem minut powinniśmy atakować – przypomniał oficer wachtowy, patrząc na zegarek.

- Ster lewo trzydzieści! Obie maszyny cała naprzód! – odpowiedział nowymi rozkazami dowódca. – Sygnał do sąsiadów. „Atakuję!”.

Dziób „Garlanda” zatoczył łuk w lewo. Poderwany zwiększonymi obrotami maszyn okręt poszedł na zbliżenie z U-bootem. Hydroakustycy bez przerwy podawali namiary i odległość. Echo było coraz wyraźniejsze. Nagle charakterystyczne pingi zanikły, a operatorów zadziwił silny szum w słuchawkach.

- Co się stało? Awaria? – spytał hydroakustyk stojący przy rekorderze.

- Nie, to szum od U-boota! – odpowiedział główny operator.

- Szum przypomina szasowanie balastów! – domyślił się Wójcikiewicz.

- Okręt podwodny szasuje balasty! Idzie do góry! – zameldował na pomost operator.

- Uwaga, artyleria! Lewo pięćdziesiąt! – krzyknął oficer artylerii. Lufy dział na dziobie i śródokręciu jak za pociągnięciem sznurka odchyliły się w lewo od linii diametralnej okrętu.

- Lewo czterdzieści peryskop! – krzyknął sygnalista.

- Wynurza się, widać kiosk! – dorzucił ktoś inny na pomoście.

Była godzina szósta minut trzydzieści – czas wyznaczony na atak bombami głębinowymi. Któż mogł jednak przewidzieć, że U-boot zdecyduje się wynurzyć na powierzchnię? Chciał się poddać czy też próbować ucieczki? A może zabrakło mu powietrza i tylko dlatego się wynurzył? Może załoga będzie próbowała walczyć na powierzchni? Te i inne pytania cisnęły się wszystkim na usta. Odpowiedź na nie miały przynieść najbliższe sekundy. Jeśli U-boot rezygnował z beznadziejnej dla niego walki, w kiosku powinna ukazać się biała flaga. Ale załoga jego chciała walczyć, bo flagi nie było. Nie pozostawało nic innego, jak natychmiastowe otwarcie ognia w celu obezwładnienia przeciwnika. Jeden z niszczycieli angielskich już strzelał.

- Ognia! – padł rozkaz dowódcy „Garlanda”.

- Cel – okręt nieprzyjaciela lewo czterdzieści! Cała artyleria ognia! – przekazał rozkaz dowódcy na stanowiska bojowe oficer artylerii.

W tej samej chwili zatrajkotały Oerlikony na pomoście i śródokręciu. Potężniejszym głosem odezwała się sto dwudziestka na dziobie.

Stodwudziestka „Garlanda” co kilkanaście sekund posyłała swe siedemnastokilogramowe pociski: Artylerzyści dokładnie mierzyli. Pociski wybuchały przy kiosku, dziurawiły i rwały blachy kadłuba. Sześć z nich bezpośrednio trafiło w kiosk. Łącznie działo numer jeden wystrzeliło osiemnaście pocisków. Artylerzyści Oerlikonów strzelali krótkimi seriami. Wystrzelili dwieście czterdzieści pocisków, zasypując nimi kiosk, pokład i balasty U-boota.

Po kilku minutach przerwano ogień, aby umożliwić załodze U-boota opuszczenie okrętu. Na pokładzie jego ukazali się ludzie. Skakali do wody, chcąc jak najszybciej oddalić się od okrętu.

- To chyba koniec. Załoga opuściła U-boota – odezwał się ktoś na pomoście.

- Ale dlaczego okręt nie stanął? – spytał dowódca, widząc, że U-boot pozostawia pływających rozbitków za rufą.

- Co on robi? Idzie wprost na „Troubridge”. Będzie chyba torpedował – rzucał urywanymi zdaniami oficer wachtowy.

- Obie maszyny cała naprzód! –zawołał Biskupski. – Przetniemy mu kurs – dodał po chwili.

„Garland” zwiększył prędkość i skierował się wprost na U-boota, jakby zamierzając go staranować.

- Uderzamy dziobem? – spytał kapitan Gorazdowski.

- Nie, chcę mu tylko uniemożliwić wystrzelenie torped – odpowiedział dowódca.

- Jeśli nie zmieni kursu, będziemy taranować.

- Szkoda asdiku. Zniszczymy kopułę pod kadłubem – odparł oficer broni podwodnej. – A może spróbować torpedą?

- Nie ma czasu.

- To bomby głębinowe. Są gotowe.

- Dobra myśl. Niech je pan nastawi na małą głębokość wybuchu – zadecydował dowódca.

- Uwaga na bombach! Nastawienie minimalne – przekazał decyzję dowódcy oficer broni podwodnej.

- Bomby gotowe! – nadszedł po chwili meldunek z wyrzutni bomb na rufie.

- Ster prawo pięć – korygował kurs dowódca.

„Garland” szedł wprost na U-boota. Kiedy oba okręty zrównały się dziobami, dowódca odchylił nieco „Garlanda” w prawo. Zarzucony sterem okręt otarł się burtą o dziób U-boota. W tym samym momencie z wyrzutni posypały się bomby. Zrzucono je bez komendy, jedna za drugą, aby jak najwięcej wybuchło ich przy kadłubie okrętu podwodnego.

Okręt szybko przeszedł przed dziobem nieprzyjaciela. Z wyrzutni rufowych zdążono zepchnąć do wody tylko dziewięć cylindrycznych beczułek wypełnionych materiałem wybuchowym. Po kilku sekundach wybuchały jedna za drugą. Właściwie nie były to pojedyncze eksplozje, a jeden przeciągły i potężny grzmot. „Garland” od dziobu do rufy zatrząsł się, choć w momencie detonacji rufa jego znajdowała się w odległości ponad stu metrów od miejsca wybuchu. Można sobie wyobrazić, co w tym czasie działo się na U-boocie. Potężne kopuły wody przysłoniły cały jego kadłub. Najpierw dziób uniósł się do góry, a potem opadł na powierzchnię z poszarpanymi blachami kadłuba. Woda wtargnęła do jego wnętrza i obciążony nią dziób ukrył się pod powierzchnią morza. Rufa, jakby broniąc się przed wciągnięciem jej do wody , wyskoczyła nad powierzchnię, pokazując obracające się jeszcze śruby. Dziób był jednak silniejszy i szybko wciągał ją w głębinę. Po chwili zanurzył się kiosk, a za nim poszła do wody ruchem ślizgowym rufa z obracającymi się wciąż śrubami. To był naprawdę koniec U-boota. (…)

Radiotelegrafiści „Garlanda”odebrali radiogram od dowódcy Force „A” kontradmirała Troubridge’a . Adresowany był do wszystkich okrętów w Aleksandrii. Był krótki, zawierał tylko dwa, jakże wymowne zdania: „U-407 sunk. Long live Poland! – U-407 zatonął. Niech żyje Polska! ”. (Edmund Kosiarz „Od pierwszej do ostatniej salwy ” 1973 r.)

*

Stanisława Fleszarowa-Muskat „Niepokonani, niepokorni” 2020 r.: (…)

- Chyba ci teraz ciepło – zażartował z Wołodi dowódca. – Po Murmańsku to ci się należy!

Stali przy burcie „Garlanda” podczas jednej z tych przedłużających się teraz chwil ciszy i spokoju nie tylko na Morzu Egejskim, ale i w całym basenie Morza Śródziemnego. Utworzona w Aleksandrii eskadra pod dowództwem brytyjskiego kontradmirała Troubridg’a miała za zadanie oczyszczenie tego terenu z ostatnich U-bootów , a także niemieckich baterii, znajdujących się na greckich wyspach – były to pierwsze przygotowania przed lądowaniem wojsk alianckich w Grecji. „Garland” dowodzony przez komandora Biskupskiego, był jednym z osiemnastu niszczycieli, które wchodziły w skład eskadry.

Wołodia wystawił twarz do słońca. Była druga połowa września, w Murmańsku, a nawet w Gdyni, wiały już północne wiatry, tu można się było jeszcze opalać.

- Zapominasz, że „zagrzałem się” już w sierpniu u brzegów Prowansji,

Po powrocie ze szpitala w Murmańsku czuł się trochę – mimo awansu- rozczarowany, że nie przydzielono go z powrotem na „Błyskawicę”. Rozczarowanie przemieniło się w rozgoryczenie, gdy „Błyskawica” wzięła w czerwcu udział w inwazji w Normandii, ale los mu to wkrótce wynagrodził. „Garland” został wyznaczony jako eskorta lądowania wojsk sprzymierzonych w południowej Francji. A zaraz potem przeszedł do Aleksandrii i na Morze Egejskie. Rozpoczęły się cudowne dni, nie tylko ze względu na pogodę i pejzaż, choć i to nie było bez znaczenia. Każdą wolną chwilę chciało się teraz spędzać na pokładzie i patrzeć na zielone brzegi wysepek, z których nierzadko odzywały się niemieckie baterie, ale to na krótko tylko płoszyło myśli, nasycone wspomnieniami szkolnych lat, kiedy pierwsze wyobrażenia piękna, jego miar, czerpało się właśnie stąd, kiedy słoneczna Hellada uczyła pojęć , przykładanych potem przez długie lata do wszystkich zjawisk. Źródłem radosnego podniecenia była jednak przede wszystkim pewność, że wojna się kończy, że nieludzkim wysiłkiem milionów zapędzono teraz wroga z powrotem do jego gniazda, żeby go w nim zdusić i unicestwić. I teraz jeszcze można było zginąć, można było zginąć w ostatnim dniu wojny, a nawet po jej zakończeniu, gdyż wściekłość walki nie przerwie i nie stłumi rozkaz zawieszenia broni - wiedzieli o tym, ale wiedzieli także, że już doczekali się tej najpiękniejszej dla żołnierza pewności wygrania wojny, która rozpoczęła się tak sromotną klęską.

- O czym myślisz? – spytał Biskupski. – Bo widzę, że się uśmiechasz.

Wołodia wyszczerzył zęby.

- A nie mam powodu?

Przed wieczorem , kiedy znajdowali się w rejonie wyspy Thera, operator asdicu zameldował echo. Okręt podwodny zbliżał się do „Garlanda”. Alarm bojowy poderwał całą załogę. Ze wszystkich stanowisk obserwowano powierzchnię morza. Sygnalista zawiadomił już migaczem inne jednostki niszczycieli o dokonanym przez asdic odkryciu.

Tuż nad powierzchnią morza wisiała zwiewna i ledwie widoczna wstęga dymu. Mogło to być pasemko mgły (…)

Więc ten wyrok, myślał, ten wyrok wykonują jednak oni! Z polskiego niszczyciela, którego pod Murmańskiem chciała dosięgnąć śmierć, ale jednak nie była mu sądzona. Nie była mu sądzona właśnie po to, żeby teraz całą mocą swego ognia mógł wstrzelać w obłe cielsko, wyrzucone na wodę jak zdychająca ryba, żeby ją pokaleczył, poszarpał, porozrywał na straszne , pochłaniane przez wodę strzępy.

Zanim z miotaczy posłano ku niemrowi dwie ostatnie bomby, ukazał się jego numer na kiosku i wszyscy, którzy go widzieli na „Garlandzie” pomyśleli o tym samym: oto szedł na dno jeden z weteranów wojny podwodnej. Ile miał na swoim koncie zatopień, ile statków z konwojów, ile okrętów eskorty? U-boot musiał być jednym z 57 okrętów podwodnych, którymi dysponowali Niemcy na początku wojny, od września trzydziestego dziewiątego roku był zapewne w akcji i kończył teraz swoją działalność podziurawiony jak stare rzeszoto bombami i pociskami polskiego okrętu.

- Requiescat in pice! – krzyknął ktoś przy burcie. Gruchnął śmiech, choć nie wszyscy wiedzieli, że „in pice” oznacza: w smole czyli w piekle.

- Szalupy na wodę! – rozkazał komandor Biskupski.

Załoga u-boota w popłochu opuszczała swój okręt. Przez pokład „Garlanda” szedł zwycięski okrzyk. Wszyscy cisnęli się do relingu, żeby zobaczyć Niemców, skaczących w wodę. (…)

Roman Kubiak „My, pabianiczanie”, Pabianice 2019: Bolesław Jan Biskupski – komandor porucznik Marynarki Wojennej, dowódca okrętów ORP „Błyskawica” i ORP „Garland”.

„Skoro Bóg nie chciał, bym spoczął na dnie morza, pochowajcie mnie w rodzinnych Pabianicach” – taka była ostatnia wola dowódcy okrętu, który zatopił hitlerowską łódź podwodną.

Pochodził z Pabianic, urodził się 15 lutego 1907 roku na Nowym Mieście jako syn Eleonory i Stanisława. Dowodzenia okrętami wojennymi uczył się w toruńskiej podchorążówce i brytyjskich bazach Royal Navy. Przez dwa lata był oficerem kursowym bydgoskiej Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej, rekrutując przyszłych marynarzy niszczycieli i stawiaczy min.

W 1937 roku Biskupski rozpoczął służbę zastępcy dowódcy na świeżo zwodowanym kontrtorpedowcu (niszczycielu) ORP ”Błyskawica” (114 metrów długości, 192 marynarzy w załodze, 16 dział, 4 wyrzutnie torpedowe). Gdy wybuchła druga wojna światowa, ”Błyskawica” osłaniała wschodnie wybrzeże Anglii, walczyła z Niemcami pod Narwikiem, ewakuowała brytyjskich żołnierzy z Dunkierki i pływała w alianckich konwojach po Atlantyku.

Z „Błyskawicy” Biskupski przeszedł do służby na ORP „Garland” (98 metrów długości, 145 marynarzy w załodze, 8 dział, 4 wyrzutnie torpedowe) – brytyjskim niszczycielu wydzierżawionym polskiej Marynarce Wojennej. Pod biało-czerwona banderą „Garland” pływał najpierw w patrolach po Morzu Śródziemnym, a od września 1940 roku po Atlantyku, eskortując alianckie statki do Islandii, Grecji, Gibraltaru.

Pabianiczanin był zastępcą dowódcy niszczyciela, a od 13 listopada 1942 roku – dowódcą. Gdy „Garland” eskortował do Murmańska konwój brytyjskich statków z zaopatrzeniem dla wojsk sprzymierzonych, zbombardowały go niemieckie samoloty. Zginęło dwudziestu dwóch polskich marynarzy i dwóch brytyjskich sygnalistów. Uszkodzony okręt remontowano w stoczni, wzmacniając stalową konstrukcję kadłuba i siłę ognia z dział pokładowych.

19 września 1944 roku, do spółki z brytyjskimi niszczycielami, „Garland” wytropił i zniszczył bombami głębinowymi niemiecką łódź podwodną U-407, biorąc do niewoli czterdziestu siedmiu marynarzy wroga. Stało się to u wybrzeży Grecji. Niebawem komandor Bolesław Biskupski zameldował dowództwu Marynarki Wojennej w Londynie: „O godzinie 6.30 zaatakowaliśmy U-407 dziewięcioma bombami głębinowymi o płytkim nastawieniu, przechodząc mu blisko przed dziobem. Trafiony okręt został opuszczony przez załoge podczas wynurzania się. Załoga rozwinęła tratwy ratunkowe. O godzinie 6.55 okręt podwodny zatonął w odległości 9 mil na południe od wyspy Milos”.

5 stycznia 1945 roku komandor porucznik Bolesław Biskupski zszedł na ląd, kończąc służbę. Choć rozważał powrót do Polski, został w Anglii. Po wojnie pływał na brytyjskich statkach handlowych.

Zmarł 22 grudnia 1979 roku w Londynie. Urnę z prochami komandora sprowadzono do Polski i pochowano w rodzinnym grobowcu na cmentarzu katolickim w Pabianicach.

Na „Garlandzie” służył także przedwojenny mieszkaniec Ksawerowa, osiemnastoletni Henryk Loba, syn zamordowanego przez hitlerowców tramwajarza Stanisława Loby, działacza patriotycznego Związku Zachodniego. Przymusowo wcielony do Wehrmachtu Henryk zdezerterował w okupowanej Francji, przedostał się do strefy wyzwolonej, a stamtąd do Anglii na okręt ORP „Garland”.

Życiepabianic.pl - Na morzach bronili ojczyzny

Wikipedia.org - ORP Garland

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij