www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Służące

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Problem wykorzystywania dziewcząt wiejskich i fabrycznych w Pabianicach w okresie rozwoju przemysłowego miasta w XIX i XX wieku był wielokrotnie podejmowany przez  prasę. „Burżuazyjna” Gazeta Pabianicka temat traktowała z felietonową lekkością, natomiast lewicowa Prawda Pabianicka nie szczędziła ostrej krytyki panujących stosunków społecznych.

Nasze Marysie i nasze panie

- Czy znacie panią Bolicką?

Zaraz wam ją przedstawię. Spotykam ją w poniedziałek rozpromienioną i zadowoloną.

- Cóż tam u pani słychać?

- Ach, wie pan, miałam takie zmartwienie; wczoraj wyrzuciłam na zbity łeb, bo tak muszę powiedzieć, moją Katarzynę. Niech pan sobie wyobrazi! Przyjęłam ją myśląc, że będzie to porządna dziewczyna, tymczasem spostrzegłam od kilku dni, że stale mi czegoś brakuje. Kupiła na przykład dwa kilo mięsa do rosołu. Gdy mięso podaje na stół, widzę, że tam nawet  jednego kilograma nie ma. – Gdzie reszta – pytam – a ta mi odpowiada, że to właśnie są dwa kila mięsa, żeby tak w żywe oczy kłamać! Zaglądam do jej kredensu, a tam przygotowane kotleciki. – Co to jest? – pytam. – A kupiłam trochę mięsa dla siebie, bo jestem wyczerpana. Słyszał pan coś podobnego? To dzieciom swoim od ust muszę odjąć, aby ona – Katarzyna, ich kosztem się wypasała. Wyrzuciłam ją natychmiast. Gdy wyszła, zauważyłam, że brak mi czterech par pończoch. Ale, dzięki Bogu dostałam dziś nową dziewczynę. Czysta, porządna, pracowita, mnie nic nie daje robić, je mało, słowem ogromnie jestem z niej zadowolona. Spokojnie mogłam wyjść dziś do miasta, bo mam w domu naprawdę dobrą gospodynię. Dziewczyna nazywa się Zosia.

Spotykam panią Bolicką we wtorek, zła jak chrzan. Ze złości aż wargi przygryza.

- Skąd ten brak humoru? – pytam.

- Aż się trzęsę ze złości. Niech pan sobie wyobrazi, co mi ta Zośka narobiła. Wczoraj, gdy byłam w mieście, właśnie gdy z panem rozmawiałam, ta naspraszała do domu kilka kucharek i koleżanek po fachu, do towarzystwa zaprosiła woźnego z pobliskiego urzędu. Nawet nie wiem kiedy przygotowała ucztę taką, że mnie podziw bierze! Ze spiżarni powyjmowała marynaty, owoce, przygotowała krajanek, z szafy męża nabrała najlepsze nalewki i gdy przybyłam do domu, jakby we mnie piorun trzasnął; przy stole siedzi rozwalone towarzystwo, wyjące, śpiewające, serwetki pod brodą. Wcale się nie przestraszyli mojej osoby, a woźny był tak pijany, że mnie chciał pocałować.

Gdy to p. Bolicka mówiła, trzęsła się z oburzenia, jak w febrze, a łzy jej kapały obficie z oczu.

- Potłukłam na ich głowach wszystkie talerze, a Zośkę wytargałam za ten przeklęty łeb i wyrzuciłam natychmiast. I wie pan, co mi na odchodnym powiedziała? -  a to, że i jej po ciężkiej pracy należy się rozrywka, że nie powinnam się oburzać, bo nadchodzą czasy równości i sprawiedliwości. I oto szukam nowej dziewczyny.

Spotykam panią Bolicką w środę. Jest już spokojna. W twarzy przebija się spokojna rezygnacja.

- Mam już nową dziewczynę. Nazywa się Józefa. Powolne to, ale ciche i spokojne. Robi wszystko bez zarzutu, tylko trochę za wolno. Ale wolę taką pracę, jak tej Zośki. Ta Józefa to komiczna dziewczyna. Czyści na przykład dzisiaj noże. Bierze jeden z nich do ręki, ogląda go i mówi.

- A przeklęty, jużeś zdążył zardzewieć. Dopiero wczoraj cię czyściłam, a dziś już plamy. Natrę ja ci skóry. Bierze szmergiel i czyści nóż powoli. Trochę mnie ta powolność denerwuje, ale cóż robić. Zresztą dziewczyna uczciwa.

Winszuję p. Bolickiej nabytku. Spotykam ją w czwartek.

- Wie pan, wyrzuciłam Józefę, bo mi się nadarzyła jakaś Marysia. Zresztą nie mogłam spokojnie patrzeć na jej lenistwo. Bo to, co wczoraj mówiłam, to nie była powolność, lecz naprawdę lenistwo. Zanim Józefa ugotowała śniadanie, ja zdążyłam łóżka pościelić, powycierać kurze, dzieci ubrać, bo nie mogłam przecie czekać, aż mi to zrobi ten stary leniuch. Nowa zaś Marysia umie wszystko. Była w bardzo porządnym domu i nauczyła się wielu rzeczy. Jest bardzo wesoła i uprzejma. Wczoraj ledwie tylko przyszła, już zdążyła poprasować bieliznę, nawet bardzo ładnie ceruje i to z własnej inicjatywy, bo jej nic o tym nie mówiłam.

- Może lepiej nie chwalić jej tak z góry – wtrącam.

- Ależ czuję, że będzie to doskonały nabytek. O nią się nie obawiam.

W piątek p. Bolicka wpada do mnie ogromnie  oburzona.

- Ach, ci mężczyźni! Bo kto się to spodziewał po moim mężu! Wyobraź pan sobie, że wczoraj wieczorem, zanim poszłam spać, zajrzałam do kuchni, czy Marysia śpi. I co zobaczyłam, o Boże! Mój mąż ten stary cherlak całował Maryśkę po kolanach. A ta bezczelna bestia wcale się nie broni, tylko bezwstydnie odsłania koronki u swego dessous. Panie kochany, ma piękniejsze dessous ode mnie! Zaraz wczoraj wyrzuciłam tę bezwstydną!

Tu p. Bolicka zalała się łzami, ubolewając nad niewiernością mężów i nieuczciwością służących. Postanowiłem jej coś poradzić.

- Może pani w ogóle zrezygnuje ze służącej. Cały dzień przebywa pani w domu, obowiązków wielkich nie ma, a do grubszych prac można wziąć jakąś kobietę przychodnią; będzie spokój o dom, o męża…

- Ach, co też pan mówi! Ja do takiej pracy? Zresztą już mam Wandzię, bardzo porządną dziewczynę.

Spotykam p. Bolicką w sobotę. Co było, chyba wam wiadomo. Czy nie spotykacie w swym życiu takich pań Bolickich?  (Gazeta Pabianicka nr 43/1927 r.)

*

Któż nie wie o strasznej nędzy, jaka obecnie wszechwładnie opanowała wieś polską. Wiedźma – nędza zmusza całe rzesze dziewcząt wiejskich w wieku od 15 do 20 lat do opuszczenia zagród ojczystych i szukania kawałka chleba wśród obcych – hen gdzieś w odległych miastach pełnych obłudy i zasadzek, czyhających na młode niedoświadczone dziewczyny.

W Pabianicach często można spotkać także wiejskie dziewczyny, zaczepiające w dni targowe przechodniów i pytające się o jakąkolwiek pracę – przeważnie pracę domową. Większa część tych nieszczęśliwych dziewczyn, wpada w szpony rajfurek-stręczycielek, które rekrutują się ze sfery żydowskiej i mają swoje potajemne  „biura” (spelunki) na Starym Mieście. W „biurach” tych (wstrętnych norach) „towar” oczekuje na łaskawych nabywców – rekrutujących się przeważnie ze sfery żydowskiej. Czekać trzeba nieraz i kilkanaście dni, aż się znajdzie kupiec. Zamożniejsze dziewczyny oczekując na pracę, śpią za opłatą u znajomych, zaś  biedne nie mające grosza przy duszy, śpią w „biurze” na podłodze w warunkach antyhigienicznych, przechodzących ludzkie wyobrażenie. Wszy, pchły, pluskwy, brud, a w dodatku głód – oto codzienne towarzyszki nieszczęśliwych ofiar.

Przystojniejsze dziewczyny, celowo są trzymane dłużej w „biurze” dopóki nie znajdą się bez środków do życia. Wtedy rajfura proponuje im wybrnięcie z przykrej sytuacji, nakłaniając do nierządu. Znaczny odsetek prostytutek rekrutuje się właśnie z dziewczyn wiejskich poszukujących pracy, które gdy raz wpadną w zastawioną sieć, już nigdy nie mogą się z niej wyplątać.

W Pabianicach koniecznie jest potrzebne biuro stręczenia służby domowej, prowadzone przez jakieś towarzystwo o charakterze społeczno- filantropijnym (wdzięczne pole do pracy dla Związku Pracy Obywatelskiej Kobiet) i zarazem dom noclegowy, gdzie by nieszczęśliwe ofiary bezlitosnej walki o byt znalazły schronienie i życzliwą radę. Co zaś do tych wspomnianych „biur” to winna się nimi zająć policja. (Prawda Pabianicka, 11 marca 1934 r.)


Fabrykanci w swej zachłannej chciwości, przy każdej nadarzającej się sposobności, pozbywają się uświadomionych robotników, aby na ich miejsce przyjmować młodzież ledwie co wyszła ze szkół powszechnych, a w szczególności młode, ładne  dziewczęta, jako że jest to najpodatniejszy materiał do wyzysku, a co więcej do zaspokojenia wstrętnych chuci tych obrzezanych i nieobrzezanych rekinów kapitalistycznych z opasłymi brzuchami.

Ileż to dziewcząt pabianickich padło ofiarą zwyrodniałych dyrektorów, kierowników i innych tzw. buchalterów (księgowych) nieprzebierających w środkach, by dopiąć celu? A mogłyby o tym wiele opowiedzieć, gdyby  mogły przemówić, ściany gabinetów najrozmaitszych restauracji i klubów miejscowych, gdzie późną wieczorową porą, leją się wina, likiery i tracą cnotę córki wyzyskiwanych, nieszczęśliwych robotników, służące „złotej” młodzieży fabrykanckiej, jako narzędzie rozkoszy, pod wpływem obietnic lepszego zarobku a nierzadko groźby wydalenia z pracy.

Od rendez-vous w takich gabinetach do prostytucji niedaleka już droga, albowiem policja obyczajowa sprawuje ścisły nadzór nad kobietami zbyt często odwiedzającymi nocne lokale lub tzw. kawalerki w towarzystwie mężczyzn.  Niejedna niedoświadczona dziewczyna fabryczna, ugrzązłszy raz w grzęzawisku pabianickim po kostki, grzęźnie dalej bez ratunku, albowiem nie zawsze znajduje się dłoń pomocna, która by staczającą się w przepaść prostytucji  nieszczęśliwą ofiarę wyciągnęła i poprowadziła ku uczciwemu życiu. Grzęzawisko pabianickie należy bezwzględnie osuszyć drogą pociągnięcia do surowej odpowiedzialności karnej, wyuzdanych, butnych panków fabrykanckich, plwających bezczelnie smrodliwą śliną rozpusty w ogniska rodzinne klasy pracującej. A wtedy płomienie świętego znicza rodzinnego zabłysną żywszym blaskiem  miłości – rodziców do córki, męża do żony. (Prawda Pabianicka, 9 czerwca 1935 r.)

*

 Temat wykorzystywania młodych osób w Pabianicach podjęła już w XIX wieku prasa warszawska. Prawda – tygodnik polityczny i społeczny - donosiła: (…) W Pabianicach w innej fabryce znowu wypłacają pracującym kwitkami, za które można kupować produkty spożywcze u uprzywilejowanych sklepikarzy. Jeśli zaś który robotnik skarży się na to, zostaje wydalony z fabryki. Praca nie tylko tę daninę składa kapitałowi, płaci ona również jego przedstawicielom haracz w naturze. W pewnej fabryce przyjmują do roboty tylko dziewczęta przystojne, każda z nich musi być „posłuszna” bezwarunkowo . Korespondent  o niecnocie tej nie chce mówić szczegółowo, bo nie znosi ona światła dziennego. Owszem do światła ciągnąć należy tych łotrów, oszustów i rozpustników, ażeby zobaczyć ich w całej ohydzie. (Prawda nr 38/1886 r.)

Keely Stanter-Halsted w pracy „The Devil’s Chain: Prostitution and Social Control in Partitioned Poland”, 2016 opisuje zjawisko prostytucji w Polsce rozbiorowej. Napomyka także o pabianickich „bosówkach” czy „bosiaczkach”, które, dla większego zarobku, jeździły do Łodzi, aby zaczepiać robotników fabrycznych.

(…) Municipal doctors in towns with easy access to Łódź, for example, emphasized that the absence  of an inspection system „does not mean provincional prostitution does not exist”. Instead „bare foot girls”(bosiaczki) travelled from town like Pabianice and Knstantynów into nearby Łódź and sold sex to factory youth. Young brides in these areas picked up diseases from their factory-worker husbands.

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij