www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Do końca z żołnierzami

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

W Pabianicach rannymi sołdatami opiekowała się od stycznia do maja 1945 r. Katerina Fiodorowna Sidorowa, która ma obecnie 89 lat. Chętnie jeszcze udziela wywiadów lokalnej prasie rosyjskiej. W latach 1938-1941 uczyła się w technikum medycznym. Do 1942 r. była akuszerką w sowchozie „Czerwona Baszkiria”. W 1943 r, została powołana, jako pielęgniarka, do służby wojskowej w mieście Bełebie. Stamtąd była przeniesiona do szpitala polowego na froncie Briańskim, a potem Białoruskim. Zawsze towarzyszyła najciężej rannym żołnierzom.

Pracy mieliśmy pod dostatkiem – wspomina - Bywało, że przy stole operacyjnym asystowałam dwanaście godzin, stojąc zasypiałam. Na prośbę rannych pisałam dyktowane przez nich listy do rodzin. Wielu umierało w połowie zdania. Mój szlak bojowy był długi. Zaczynałam w Białorecku, w Tule składałam przysięgę wojskową, później był Briańsk, Łuck, Brześć i ziemia polska – Warszawa, Łódź i miasto Pabianice. W Pabianicach witałam wraz z moimi podopiecznymi koniec wojny, 9 maja 1945 r. Niestety wielu z nich odeszło, zanim zdążyli jeszcze wyszeptać: Hura, zwycięstwo!

Sidorowa przeżyła wiele trudnych chwil. Straciła brata Jakowa, który zginął pod Kurskiem. Ale podczas wojny spotkała także swojego przyszłego męża. Ciągle nie traci animuszu. - Trzeba żyć – mówi – wśród dzieci, wnuków i prawnuków.

Pabianice wciąż wracają we wspomnieniach Rosjan, którzy znaleźli się tutaj na początku 1945 roku. Sergiej Michaiłowicz Golicyn jest autorem książki „Записки беспогонника”. Golicyn służył, bez stopnia wojskowego, w wojskach inżynieryjnych. Wykonywał fortyfikacje, mosty, tory kolejowe pod Moskwą, Woroneżem, Stalingradem, Bobrujskiem, w Polsce i w Niemczech. Po wojnie uczestniczył w odbudowie Warszawy i Chomla. W 1946 roku został zdemobilizowany. Książka Golicyna to autentyczna kronika czterech lat wojny, ze szczegółowymi opisami zdarzeń, uczestnikiem których stał się wtedy 32 letni ojciec rodziny. Golicyn wyszedł z wojny cało. Chociaż nie raz był pod obstrzałem i bombami nieprzyjaciela. Wyjaśniał ten cud modlitwami żony i matki. Nie zabił żadnego Niemca, czym szczycił się nie mniej niż odznaczeniami wojennymi.

Golicyn urodził się 14 marca 1909 roku w miejscowości Buczałki, gubernia tulska, powiat epifański w rodzinie księcia Michała Władimirowicza Golicyna. Do 1959 roku pracował jako topograf na wielkich budowach w Aszchabadzie, Gori, Taszkiencie i Chersoniu. Opublikował 20 książek, wiele opowiadań i esejów. Zmarł w 1985 roku. Golicyn wspominał: Osobiście uczestniczyłem w wojnie, od pierwszego do ostatniego dnia. Przeszedłem długą drogę od Stalingradu do Berlina. Żadnych chwalebnych czynów nie dokonałem, nie byłem nawet ranny, śmierć zaglądała mi w oczy tylko ukradkiem. Nikogo nie zabiłem, nie widziałem ani jednego wroga z bronią w ręku. Nigdy też nie nosiłem karabinu, ani pagonów. Jednak uważam siebie za pełnoprawnego uczestnika wojny, chociaż odbierałem ją w inny sposób (…).

Przypomnijmy, wszędzie po drodze widzieliśmy – metaforycznie mówiąc - żałobne flagi. Cała Polska wtedy była pogrążona w żałobie. Skończył się Roosvelt i Polacy zaczęli się szczerze martwić, widząc, że skończył się ich orędownik – waleczny, szlachetny i niezastąpiony. Radość pierwszych dni wolności od niemieckiego jarzma ustąpiła trwodze: oby tylko wyzwoliciele nie zaczęli postępować gorzej niż poprzednicy. I ta trwoga, przewidywanie gorszego czasu było całkiem usprawiedliwione.

Na jakiejś małej stacji staliśmy cokolwiek długo. Okazało się, że ukradli nam lokomotywę. Pyłąjew pienił się i ciskał. Lokomotywę pilnowało dwóch naszych żołnierzy. I oni przeoczyli jej zniknięcie. – Wsadzić ich – krzyczał Pyłąjew. Nie było ich gdzie zamknąć. Nie przewidziano aresztu w pociągu. Podobne sytuacje zdarzały się w ówczesnej Polsce. Słyszałem, że ukradziono także czołg jednej z naszych dywizji. Znaleźliśmy się w dość głupim położeniu. Stoi skład wagonów towarowych, pułk ma wyliczony prowiant, a lokomotywy nie ma.

Pyłajew wzywa mnie, wiedząc, że mam wielu przyjaciół w УВПС -100 i każe jechać pierwszym pociągiem pasażerskim do miasta Pabianice. Tam stacjonował sztab УВПС -100, tam mogli skombinować lokomotywę. Czekając na pociąg, spacerowałem po peronie. Wtem podeszły do mnie dwie Polki, starsza i młodsza. Zaczęły mnie wypytywać o to i tamto. Wówczas od biedy mówiłem po polsku. Usłyszałem błagania: młoda kobieta wyszła za mąż za naszego lejtnanta, wzięli ślub w kościele, urządzili nawet wesele, ale zaraz, jak mówiły, lejtnanta wezwali do Łodzi. I teraz młoda Polka postanowiła go odnaleźć. Ale biletów na pociąg nie sprzedają. Jednym słowem Polki mnie ubłagały, żeby przewieźć młodą kobietę jako moją żonę. Za tę przysługę wsuwały mi zwitek banknotów. Wtedy nie pojąłem, że lejtnant po prostu dał drapaka. Wówczas obowiązywał surowy rozkaz, żeby nie wchodzić w żadne kontakty z Polkami, a tym bardziej  nie mogło być mowy o małżeństwie.

Naiwne kobiety tak mnie naciskały, że się w końcu zgodziłem. Pieniędzy nie przyjąłem, przemilczałem też prawdopodobną zdradę lejtnanta. W tamtym czasie jeździło się pociągami zupełnie inaczej niż obecnie. Nikt nie myślał o biletach, nikt też nie siedział w wagonie. Gdy    nadjechał pociąg, wszedłem na dach, za mną, z ogromnym tobołem wdrapała się młoda Polka. Pogoda była słoneczna, wagony przepełniali Polacy. Na dachach pokładli się nasi żołnierze i także sporo Polaków; szykowała się przyjemna jazda.

Pojechaliśmy. W Kaliszu patrol polskich żołnierzy zaczął zganiać ludzi z dachów. – Panie kapitanie! – prosili przeganiani ludzie, składając ręce jak do modlitwy, chociaż  prości polscy żołnierze grozili im kolbami karabin& oacute;w. Czytałem polską gazetę i nie odwróciłem nawet głowy. Polka przycisnęła się do mnie, obejmując za szyję. Patrol dał nam spokój.

Wysiadłem w Pabianicach, a Polce kazałem jechać do Łodzi. Na pożegnanie pocałowaliśmy się. Nic nie wiem o jej dalszych losach.

Pabianice były maleńkim miasteczkiem, toteż szybko odnalazłem sztab УВПС-100. Jeszcze na głównej ulicy spotkałem majora Bałandina, któremu przedstawiłem nasz problem. Potraktował mnie ze zrozumieniem. Obiecał przedstawić sprawę pułkownikowi Uralskiemu, a w dodatku zaprosił mnie na swoją kwaterę u Polaków, gdzie mieszkał z majorem Panszynem . Pochlebiało mi, że szef sztabu tak po prostu odniósł się do mnie – przybłędy bez stopnia. A pewnie już wtedy w jego głowie dojrzał pewien przewrotny plan.

Gospodarze umieścili mnie w ciemnym zakątku mieszkania na kanapie. Bałandin poszedł. Słońce chyliło się ku zachodowi. Morzył mnie sen. Bałandin wrócił po godzinie i powiedział, że pułkownik Uralski wzywa mnie natychmiast do siebie celem złożenia wyjaśnień. Wiedząc, jak strasznie rugał w takich przypadkach poprzednik Uralskiego, Bogomolec, szedłem na nie swoich nogach.

Pułkownik Uralski razem z szefem zaopatrzenia, tęgim majorem Seliwerstowem siedzieli za stołem w koszulach i w beztroskim nastroju jedli kolację. Przed nimi stała karafka z przejrzystym napitkiem. Usługiwały im dwie urodziwe dziewczyny.

Przedstawiłem się. Chciałem przejść do istoty rzeczy, gdy pułkownik Uralski, nie patrząc na mnie, odezwał się do majora Seliwerstowa: - Nader nieprzyjemna historia. Trzeba im pomóc. Wypiszcie mu spirytus.

Dostałem kartkę, na której przeczytałem co następuje: „W-2”, a pod spodem zawijas w miejsce podpisu. Czytało się to jak: „Wydać dwa litry spirytusu – major Seliwerstow”. W przeciągu półgodziny z pięknym niemieckim karnistrem w rękach wchodziłem po schodach na kwaterę Bałandina i Panszyna. Majorowie siedzieli przy stole i najwyraźniej czekali mego przybycia, o czym świadczyła trzecia szklanka. Trąciliśmy się i wypiliśmy.

Major Bałandin opowiedział mi, że УВПС-100 otrzymał rozkaz stawiania „pomników wyzwolenia” w polskich miastach - Warszawie, Łodzi, Poznaniu, Lublinie i innych. – Nasz pułk – mówił – będzie wznosił pomnik w Warszawie. Pomniki są monumentalne, artystyczne, z żelazobetonu i granitu, mają upamiętniać wiecznotrwałą przyjaźń dwóch sąsiadujących państw.

Mignęła radosna twarz abstynenta kapitana Finogenowa, który dowiedział się o moim przyjeździe do Pabianic. O czym z nim rozmawiałem nie pamiętam. Szybko zasnąłem.

Rano z majorem Panszynem mieliśmy jechać do Łodzi, do zarządu kolei po lokomotywę. Wieźliśmy spirytus jako łapówkę. Major Bałandin powiedział, że Polakom wystarczy pół litra. Nieśmiało zaprotestowałem, poparł mnie major Panszyn. Dostaliśmy litrową butelkę i prawie  pełną zawieźliśmy do Łodzi.

Z Pabianic do Łodzi chodził tramwaj. Łódź była prawie niezniszczona. Życie w mieście kipiało. Ulicami sunęli przechodnie ubrani elegancko albo bardzo nędznie, widziało się wielu wojskowych, naszych i Polaków. Nie nadążałem salutować. Gmach zarządu był pomalowany na czarno, na niższych piętrach znajdowały się magazyny. Nic nie wskazywało na to, że wojna skończyła się tutaj przed miesiącem.

Major Panszyn był wysoki, reprezentacyjny, urodziwy. W poczekalni dygnitarza siedziało mnóstwo ludzi. Panszyn rzucił sekretarce jakiś komplement, ona uśmiechnęła się i weszliśmy poza kolejnością do gabinetu. Ważny, wąsaty Polak siedział za biurkiem. Nosił mundur kolejarski szamerowany złotem i ozdobiony medalami. Panszyn zaczął mówić, jąkając się, po polsku. Kolejarz przerwał mu, mówiąc, że świetnie zna rosyjski jeszcze z czasów przedrewolucyjnych. Panszyn mówił przekonywająco o konieczności terminowego wznoszenia pomników wyzwolenia i o skradzionej lokomotywie. Polak zaprzeczał. Mówił, że nigdy nie słyszał o kradzieży lokomotywy; że takie przestępstwo nie jest możliwe w Polsce. Sprzeczali się gorączkowo. W tym momencie Panszyn lekko mnie trącił. Wystąpiłem do przodu i zamaszyście postawiłem butelkę na blacie biurka.

Polak stracił dotychczasową pewność siebie. Jak potulny uczniak pochylił się, schwycił butelkę i schował ją pod biurkiem. Zadzwonił po sekretarkę. Odzyskał rezon i kazał kogoś sprowadzić. Po chwili weszło kilku kolejarzy w mniej bogatych mundurach. Mówili szybko po polsku, ledwo ich rozumiałem. Improwizowana narada zakończyła się zobowiązaniem: jutro w południe będzie lokomotywa.

Nie licząc już na gościnę Baładina powiedziałem, że wracam do swojego pułku, żeby uprzedzić o przyjeździe lokomotywy. Panszyn obiecał wszystkiego dopilnować. Do Pabianic wróciliśmy tramwajem, potem pojechałem pociągiem, oczywiście na dachu wagonu, i wieczorem bez żadnych przeszkód dotarłem do osieroconego składu, w którym mieścił się nasz pułk.

Zastałem tam prawdziwy targ. Polacy ze swoimi żonami przyjeżdżali furmankami i zaczynała się wymiana. Mieli masło, jajka, mleko i rzecz jasna bimber, nasi żołnierze trofiejną odzież, obuwie i rozmaite fatałaszki, zdobyte na wojennych drogach. Ja nie miałem „trofeów”, ale moi przyjęli mnie należycie. Następnego dnia wieczorem dostarczona została lokomotywa. W niedługim czasie dojechaliśmy do Warszawy, wysiedliśmy na Pradze.


W „Literackim magazynie – Moskwa”(Литературный журнал Москва) znaleźliśmy wspomnienie Franca Francewicza Gadi (Франц Францевич Гади) z krótkiego pobytu w Pabianicach w 1945 r.

Pabianice - duża stacja kolejowa: stoi pociąg z pięknymi niebieskimi wagonami i okratowanymi oknami. Okazuje się, że to pociąg bankowy, który wywozi „krakowskie” pieniądze. Są to banknoty 500 złotowe. Duże z widokiem Wawelu, bardzo ładne pieniądze. Wrzuciliśmy do naszych aut sporo zapieczętowanych paczek (około 5 kg każda) przewiązanych mocnym szpagatem, a sam pociąg spaliliśmy. Później te niezdewaluowane pieniądze przydały się nam, wymienialiśmy je na „warszawskie” złote.

Пабянице – большая железнодрожная станция: стоит поезд с красивыми голубыми вагонами с решетками на окнах. Оказывается, это банковскй поезд, вывозит „краковские” 500 злотые. Болъшие такие купюры с видом краковского замка, оченъ красивые денъги. Мы бросили на каждую свою машину по несколъку запечатанных упаковок (до пяти килограммов кждая), перевязанных крепким шпагатом, а сам поезд сожгли. Потом зти не девавированные деьги нам пригодились, мы их обменивли на обычные „варшавские” злотые один к одному.

W okresie okupacji Niemcy na terenie dawnej Polski utworzyli Generalną Gubernię. I ten protektorat miał swoje pieniądze. Kiedy udawałem się w podróż służbową spod Berlina do Warszawy Butłakow dał mi paczkę tych pieniędzy. Po ich wymianie mogłem kupić całą Warszawę. Od ręki dawali nam za jeden banknot 500 nowych złotych. Podczas tej warszawskiej delegacji mój szofer Pietrunko wchodząc do banku, dawał Polakom pięćsetki, a wychodząc dostawał nowe banknoty. Niestety, tam na froncie nie było gdzie ich wydawać. Oprócz „krakowskich” pieniędzy na stacji w Pabianicach nasi sołdaci zabrali mnóstwo butelek wódki monopolowej. Później zostawiliśmy je w pododdziałach pod opieką kucharza, odpowiadającego za aprowizację. Wydzielanie alkoholu odbywało się sprawiedliwie pod kontrolą dowódców. Dzięki temu była zachowana równowaga między pozostałymi produktami spożywczymi a wódką, żadne tam „w tri miga”.


http://www.myjulia.ru/article/386142/


Od 12 maja do połowy czerwca 1945 roku przebywał w Pabianicach Adel Kutuj – pisarz i korespondent wojenny. Leczył się w szpitalu wojskowym dla żołnierzy sowieckich, który został zorganizowany w tzw. kamienicy Kraja przy ulicy Warszawskiej 43. Nieznane informacje o losach Kutuja zamieścił w sieci w marcu 2016 roku emerytowany podpułkownik wojskowych służb medycznych A. Zakirow.

12 мая А. Кутуй сан. летучкой доставлен в город Пабьяниџе, госпитализирован в эвакогоспиталь No 3544. Этот городок находится недалеко от города Лодзь.

Kutuj był pełen optymizmu gdy pisał do rodziny” „Nie martwcie się o mnie, dożyję setki. Zobaczymy się za miesiąc.” Niestety, zmarł 16 czerwca 1945 r. w Zgierzu (szpital ewakuacyjny No 2606).

Adel Kutuj (Адель Кутуй) urodził się w 1903 roku we wsi Tatarski Kanadeł. Studiował w Kazaniu. Opublikował powieści „Dzień sułtana”, „Męki sumienia”, „Niewysłane listy” , wiersze „ Ojczyzna talentów”, dramaty „Zmowa sióstr”, „Kocioł”, „Odpowiedź”, opowiadanie fantastyczno-naukowe „Przygody Rustema”. W początkowym okresie swojej twórczości znajdował się pod wpływem rosyjskich futurystów.

W maju 1942 roku wstąpił ochotniczo do Armii Czerwonej. Walczył w składzie wydzielonego gwardyjskiego dywizjonu miotaczy min na Zachodnim i Donieckim Froncie. Wyróżnił się w bitwie pod Stalingradem. Następnie walczył na Froncie Briańskim jako adiutant dowódcy gwardyjskiej brygady miotaczy min. W 1944 roku młodszy lejtnant Kutuj został korespondentem gazety frontowej „Armia Czerwona” wydawanej w języku tatarskim. Zimą 1945 roku uczestniczył w operacji Wisła – Odra. Uległ mocnemu przeziębieniu, ale nadal pisał reportaże z frontu aż zachorował na gruźlicę… Po drugiej wojnie światowej jedna z ulic Kazania otrzymała imię Adela Kutuja.

Zakirow pisze, że szpital wojskowy No 3544 został sformowany w miastach Belebej i Biełorieck w Baszkirii, a następnie powiększał się w Tule, Klińcach, Briańsku, Słucku, Brześciu, Warszawie i Łodzi. Ostatnim miastem na szlaku wojennym były Pabianice.


https://www.stylenews.ru/zvezdy/adel-kutui/



Odgłosy wielkiej wojny są ciągle obecne. W 2017 roku na cmentarnym pomniku żołnierzy radzieckich pojawiła się tabliczka upamiętniająca Estimesova Esmyrzę (1921-1945), żołnierza z Kazachstanu.  Na rosyjskich stronach internetowych  możemy  zapoznać się także  z  losami sanitariuszki  Olgi Michelewej (Михелева Ольга Якковлевна), która zakończyła szczęśliwie wojnę, opiekując się  żołnierzami w Pabianicach.

http://kumertau-archive.ru/face-of-victory2/index.html#/page/37

Dziewiątego lutego 1945 zrobił sobie zdjęcie w Pabianicach  Kazimierz Denowski (Деновский Казимир Людвигович) zawołany śpiewak i wodzirej, członek wojskowego zespołu artystycznego, Polak z pochodzenia (служил в ансамбле красноармейской песни и пляски 16-го стрелкового кoрпуса). Był na frontach: zakaukaskim, północnokaukaskim, białoruskim, desantował się na Półwyspie Kerczeńskim i brał udział w wyzwalaniu Krymu.  Koncertował zawsze na pierwszej linii. Poległ podczas przeprawy przez Odrę w marcu 1945 r. Nie wiemy czy w Pabianicach dawał też popisy swojego talentu.

http://www.wio.ru/my/fam/fam.htm



Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij