Głos Pabianicki
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęW latach 30. ubiegłego wieku ukazywał się Głos Pabianicki. W numerze drugim z 1935 roku czytamy: „Do szerokiego ogółu m. Pabianic”. Każde miasto kulturalne posiada kilka pism najróżnorodniejszego charakteru, które są wyrazicielem prądów nurtujących w społeczeństwie danego miasta. I czym miasto posiada więcej mieszkańców, bogatszą kulturę, a społeczeństwo bogatsze w walory intelektualne, tym więcej miasto takie posiada pism, dzienników, tygodników, miesięczników o charakterze społeczno-publicystycznym , zawodowym, literackim itd.
Pabianice miasto o blisko pięćdziesięciotysięcznej ludności, w lwiej części składającej się z proletariatu, a więc warstwy w dzisiejszym stanie rzeczy najbiedniejszej, pod tym względem dotychczas były upośledzone. Świadczyć by mógł o tym m.in. zarzut, że społeczeństwo naszego miasta nie ma większych potrzeb kulturalnych i obejść się może bez własnych pism.
Atoli tak nie jest. Robotnik pabianicki, czy też pracownik umysłowy albo wreszcie szeroki ogół rzemieślników, kupców, przemysłowców wszyscy dzisiaj żywo interesują się wszelkiego rodzaju zjawiskami społecznymi i politycznymi nie tylko w kraju, lecz i zagranicą zachodzącymi.
Dziś każdy obywatel Polski, czy ten najuboższy czy też finansowo lepiej wyposażony, wciągnięty jest w wir życia społeczno-państwowego i choćby nie chciał musi interesować się jego przejawami, dziejącymi się wprost na jego oczach.
W związku z tym wzrosło znaczne zainteresowanie ludności sprawami miasta, w którym żyją, mieszkają i pracują. I to właśnie wysunęło potrzebę wprost życiową założenia w Pabianicach nowego pisma pod nazwą Głos Pabianicki.
Jasne jest bowiem, że to co dotychczas uważano za prasę pabianicką, nie może być wyrazem myśli i nastrojów ludności naszego miasta. W dodatku Pabianice w ostatnich czasach znalazły się w tym nieszczęśliwym położeniu, że z naszego grodu inni uczynili sobie odżywczą oazę, w której po trudach i wędrówce znalazło przytułek i ukojenie dużo nieznanych przybyszów. Powstały nawet całe kolonie ludzi zgoła obcych, niczym z duchem miasta niezwiązanych, którzy niejednokrotnie zajmowali i zajmują nadal kierownicze stanowiska, decydujące o losie innych. Natomiast pabianiczanie wypierani zewsząd, za słabi by podnieść głos, spychani do roli podrzędnej, cierpieli i cierpią w nędzy do dziś dnia. Nie mówimy tego, jako o ogólnej zasadzie, lecz jakże licznych faktów jesteśmy świadkami.
Dzięki takiemu stanowi rzeczy rozpanoszyło się w naszym mieście zło szkodliwe. Zasiano złe ziarno nieufności wzajemnej, rozbicie społeczeństwa, rozpleniło się karierowiczostwo, protekcjonizm i schlebianie miernotom dla kawałka chleba i wreszcie zrujnowano majątek społeczny miasta przez dopuszczenie do niezwykle obfitych defraudacji.
Z tym złem postanowiliśmy walczyć do upadłego. Zabagnioną glebę społeczną czyścić trzeba z chwastów i przeorać ziemię na nowo. W tym trudnym zadaniu zwracamy się z apelem do szerokiego ogółu ludności naszego miasta – pomóżcie nam przez stałe czytanie i rozpowszechnianie w gronie swoich najbliższych i dalszych przyjaciół Głosu Pabianickiego. Pismo to przeznaczone jest dla wszystkich i wszyscy mogą w nim zabrać swój głos w swojej sprawie. Nie chodzi nam o osobiste zyski materialne lecz o dobro społeczne, dobro naszego miasta.
Mamy nadzieję, że wołanie nasze nie pozostanie bez echa i każdy, któremu dobro miasta leży na sercu poda nam bratnią dłoń.
*
Grube ryby
Głos Pabianicki nie szczędził miastu słów krytyki: To, co ostatnimi czasy dzieje się w Pabianicach wykracza już poza obręb wszelakich możliwości. Rozpasane bezkarnością najróżnorodniejsze indywidua, jakieś niebieskie ptaszki, niewiadomo skąd przybyłe rozhulały się na dobre i łańcuchem afer, nadużyć, a nawet zwykłych kryminalnych przestępstw opasały nasze nieszczęsne miasto, niszcząc dorobek prywatny, społeczny i państwowy, marnotrawiąc grosz publiczny, ciężko ciułany przez pracowitych ludzi.
Co za fatum ciąży nad Pabianicami, że gdzie oko zwrócisz, w którąkolwiek spojrzysz stronę – wszędzie jakieś afery, ciemne sprawy nędznych jednostek wyrastają przed nami. I gdyby afery te działy się w świecie ludzi maluczkich, pomiędzy „szarymi ludźmi”. Niestety, to, o czym piszemy nie dzieje się w świecie płotek lecz w ścisłym gronie „grubych ryb”, które ze świeczniki społeczeństwa, za prowodyrów tegoż być się mienią. Solą ziemi się nazywają.
Klub tychże grubych ryb okazuje się spelunką karciarską, jaskinią gry, gdzie jeden okrada drugiego pod pozorem gry w karty. Z najzimniejszą krwią ogałaca się z pieniędzy swego kolegę w grze hazardowej, odbiera się mu nie jego pieniądze i pakuje do więzienia.
Niedawny kilkakrotny prezes, rekin pabianicki, który tylko urzędnikiem będąc dorobił się krociowego majątku w sposób bliżej nieznany. Rzekomy świecznik społeczny, filar tego i innego stowarzyszenia – nagle zostaje zawieszony przez władze z powodu przekroczeń służbowych. Przekroczenia te są tak wielkie, że aż specjalna komisja zjechała do Pabianic, aby zbadać dokładnie ich zasięg i rozmiar. Mówi się o jakiejś bocznicy kolejowej pewnej firmy, o budowie stacji kolejowej w Kolumnie itd. Następuje zmierzch rekina.
A oto inny typ, dawniej zwany „genialnym człowiekiem”. Szafuje groszem publicznym na lewo i prawo, angażuje miasto w jakieś ryzykowne kombinacje, naraża na grube straty, marnuje cały dorobek miasta, niszczy majątek. I w rezultacie jakby na ukoronowanie swej „zaszczytnej działalności” pochwycony zostaje in flagranti na pewnej brzydkiej sprawce.
A inni z grubych ryb, goście karciani przy ul. św. Jana, których wprost nie sposób wymienić pojedynczo, czyż są lepsi?
Cóż wobec tego wszystkiego stanowi tego rodzaju wina jednego z „profesorków”, jak obdłużenie pewnej pożytecznej placówki długami, które nie wiadomo z jakiego powodu powstały? I nic by się nie wydało, bo wszystko działo się w swoim kółku, a przecież ręka rękę myje z tego powodu, że obie ręce są brudne – lecz czujne na tego rodzaju „prace dla kraju” władze dobrały się wreszcie do sadła kierownikowi. I cóż ty na to – szary człowieku?
Społeczeństwo miasta patrzy na te postępki rzekomych luminarzy miasta i z podziwu wyjść nie może, aby w ten sposób postępować mogli ludzie, którzy uważali się za jedynych u nas najlepszych patriotów!
To nie są patrioci ani prawdziwi Polacy, to typy karierowiczów, a taki za pieniądze sprzedałby każdego nawet własne sumienie. Polska, to polski lud, wieśniak, robotnik i pracownik umysłowy, mieszczuch i gospodarz – wszyscy ci spokojni i cisi, pracowity lud polski, który nie brzęczy o swej wielkiej miłości, lecz mimo tego oddany jest ojczyźnie do ostatniego tchu w spracowanych znojną pracą płucach, do ostatniej kropli krwi, gdy zajdzie potrzeba. Szkoda tylko, że nie może tego zrozumieć stolica..
Zachodzi pytanie, co robić z tego rodzaju typami, zgangrenowanymi jednostkami, zanieczyszczającymi miazmatami rozkładu stosunki społeczne w mieście? W czasie wojny bolszewickiej tych, którzy działali na szkodę państwa karano śmiercią. Prawo to przydałoby się i dzisiaj, inaczej nadużycia nie ustaną. (Głos Pabianicki nr 10/1935 r.)
Jakich ludzi w naszym mieście brak?
U nas nie brak ludzi zasad
I to zasad całkiem prima,
Tylko w tym sęk, że tych zasad
W praktyce się nikt nie trzyma.
U nas nie brak ludzi prawych
Co uczciwość mają w cenie
Tylko w tym sęk, że jak guma
Elastyczne ich sumienie.
U nas nie brak ludzi mądrych
Lecz kiedy się razem skupią
Tak się jakoś dziwnie składa
Że przeważnie radzą … głupio. (GP nr 2/1934 r.)
*
Otchłań nędzy
Głos Pabianicki epatował czytelników obrazami nędzy w czasach kryzysu ekonomicznego.
Na temat naszego Zarządu Miasta wiele się ostatnio pisze. A jeszcze więcej mówi się o ludziach, którzy niezadługo obejmą całkowicie w swe ręce – ręce nowe – całą gospodarkę naszego miasta, i już jak można zauważyć toczą się targi szczególnie o stanowisko wiceprezydenta, które chcą objąć różni ludzie znani nam już z poprzedniej działalności niepochlebnej oraz ludzie zupełnie nam nowi i nieznani. Ludzie ci jednak nie dobro miasta mają na względzie lecz dorwanie się do pełnego korytka dla wygody własnej. Przy tym skapnie się temu i owemu pochlebcy za ciężką pracę nad podniesieniem kogoś do wyżyn fotela wiceprezydenta.
Jasne jest, że na dobrą pensję zgodziłby się każdy, lecz nie o pieniądze tu chodzi, ale o człowieka, w którego rękach spoczywać będzie część władzy. A więc jak wspomnieliśmy rozpoczęły się targi, które zasłaniają najistotniejsze zagadnienie dla Rady. A zagadnieniem tym – głód, straszny i bezlitosny, nędza okropna sięgająca dna wszelkich możliwości ludzkich szerokich mas bezrobotnych naszego miasta.
Sprawa ta jest najważniejsza w okresie ciężkiego kryzysu gospodarczego w jakim żyjemy i zbliżającej się zimy. Nędzę bezrobotnych powiększyło wczesne wstrzymanie wszelkich robót publicznych. O ile w latach ubiegłych bezrobotni zatrudnieni byli po trzy i więcej dni w tygodni, to w roku bieżącym tylko dwa dni w tygodniu. Za te dwa dni bezrobotni zarabiają 7 złotych. A więc siedem złotych dla rodziny na tydzień musiało wystarczyć do życia.
Czyż siedem złotych może wystarczyć na jedzenie, opał, światło, odzież i komorne, jeśli jest w domu sporo gęb do jedzenia? W takich ciężkich warunkach żyło do niedawna około dwa tysiące bezrobotnych pabianiczan w czasie gdy byli zatrudnieni na robotach publicznych.
Pomimo wszystko czepiali się ludzie takiej roboty, aby przecież nie umrzeć z głodu. Dużo się wprawdzie mówi o lenistwie robotników pobierających zapomogę, lecz jest to wierutne kłamstwo. Robotnik chce pracować i musi pracować, by żyć i dać utrzymanie rodzinie, a gdy nie pracuje, co się ostatnio stało zjawiskiem powszechnym, robotnik cierpi moralnie. Zdaje się mu, że jest w obecnym społeczeństwie niepotrzebny, co czyni go chorym i podatnym na wszelkie złe podszepty nieprzyjaciół Polski (komuniści).
Jednakże i ta ostatnia deska ratunku tj. roboty publiczne została bezrobotnym odebrana. Roboty publiczne zostały przerwane i bezrobotni przeszli na zasiłki. Stosunkowo szczęśliwi są spośród nich ci, którzy przepracowali na robotach okres czasu przewidziany ustawą, upoważniający ich do pobierania zapomóg z Funduszu Bezrobocia.
Należy tutaj podkreślić, że w roku bieżącym z zarobków zatrudnionych na robotach publicznych Zarząd Miasta potrącał wygórowane kwoty na świadczenia socjalne, a mimo to, lwia część bezrobotnych pozbawiona została zapomóg ustawowych chociaż wyrobili przepisową ilość dni i tygodni. Jak to się stać mogło i gdzie te pieniądze się podziały? Niektórym robotnikom brakowało po kilka dni do zawarowanego ustawą okresu pracy i tych również pozbawiono zapomóg.
Wszyscy ci pokrzywdzeni oraz ci, którzy z powodu krótkiego czasu pracy nie mogą rościć pretensji o zapomogi z chwilą unieruchomienia robót publicznych znaleźli się w skrajnej nędzy. Od śmierci głodowej ratuje ich instytucja nosząca nazwę Lokalny Komitet Funduszu Pracy. A teraz przypatrzmy się na czym polega pomoc Komitetu. Przede wszystkim Komitet ten udziela pomocy wyjątkowej nędzy, znajdującej się już w obliczu śmierci. Gdy ktośkolwiek z rodziny zarobkuje choćby minimalnie, takiej rodzinie Komitet odmawia pomocy.
Obecnie zarejestrowanych jest półtora tysiąca bezrobotnych zdanych na łaskę lub niełaskę Lokalnego Komitetu Funduszu Pracy. A trzeba stwierdzić, że rejestracja trwa nadal i wkrótce liczba nędzarzy znacznie się powiększy.
Wszyscy będący w wyjątkowej nędzy podzieleni zostali na cztery grupy, zależnie od ilości członków rodziny.
Pierwsza grupa – duża rodzina to jest sześć i więcej osób, otrzymuje 18 zł w talonach żywnościowych na jeden miesiąc.
Druga grupa – rodzina średnia, cztery –pięć osób, otrzymuje 14 zł w talonach żywnościowych na miesiąc.
Trzecia grupa – rodzina mała, dwie-trzy osoby otrzymuje 10 zł w talonach żywnościowych na miesiąc.
I wreszcie czwarta grupa – samotni, otrzymują 5 zł w talonach żywnościowych na miesiąc.
Za talony nędzarze mogą dostać żywność w sklepach spółdzielczych „Społem” w postaci kaszy, mąki i grochu, minimalną ilość słoniny i cukru, oraz chleb – ale tylko chleb czarny. Rzeczywiście chleb ten w zupełności odpowiada czarnej doli bezrobotnego.
Opału jeszcze nie ma, chociaż niby to należy się, a tu już grudzień i zima, oby tylko nie ciężka. W poprzednich latach bezrobotni oprócz talonów w okresie przedświątecznym otrzymywali również dodatkowe talony. W tym roku o tych dodatkowych talonach nic nie słychać.
W dusznych izbach, w suterenach i na poddaszach w zaduchu i zimnie męczą się nasi pabianiccy nędzarze, głodni, bez pracy i bez przyszłości. Nie jeden z nich zamglonym z bólu spojrzeniem spogląda gdzieś w dal ponad dachy ku niebu i wygląda jutrzenki lepszego jutra. (Głos Pabianicki nr 6/1934 r.)
Wystarczy przejść się ulicami naszego miasta, aby spotkać ludzi z wyciśniętym piętnem głodu na twarzy. To już nie jest odżywianie się, ale wprost głodowanie dniami i tygodniami, gdyż wydawane głodującym mieszkańcom naszego miasta bony nie wystarczają na najskromniejsze potrzeby ich życia codziennego.
O masowym bezrobociu wiemy wszyscy, lecz skąd te tysiące biednych uzyskują środki, aby bodaj raz dziennie porządnie się najeść. Jeżeli 1745 rodzin korzysta z zapomogi doraźnej Lokalnego Komitetu Pomocy Bezrobotnym, to jest to tylko znikoma część ogólnej liczby wszystkich bezrobotnych naszego miasta. Z czego żyją ci, którym nie przysługuje ani zasiłek ustawowy ani zapomoga doraźna?
Gdzie się podziały władze i społeczeństwo, które zna ten stan rzeczy i przechodzi nad nim do porządku dziennego? Tak źle być nie powinno. Nasz Zarząd Miasta i społeczeństwo miasta z pewnością boleją nad tym i starają się temu zaradzić. Co może dziś zdziałać jedna instytucja społeczna lub człowiek prywatny, nawet zarabiający i dzielący się chlebem wobec ogromu nędzy? Czy choćby najobfitsze dawanie jałmużny o nią proszącym lub ukrytym jałmużnikom jest w stanie ogólnej biedzie pomóc?
Gdy większa część bezrobotnych nędzarzy naszego miasta musi się zadowolić oglądaniem środków żywnościowych, odzieży, obuwia itd. przez szyby wystawowe, dla części bezrobotnych nędzarzy, którzy jeszcze mają i zarabiają, lub pobierają parę groszy zasiłku urządzają kina miejskie seanse filmowe po jednym widowisku tygodniowo w każdym kinie.
W każdym z kin miejskich odbywają się co tydzień jednorazowe seanse od godz. 5 do 7, które cieszą się bardzo dużą frekwencją bezrobotnych, którzy choć raz w tygodniu pragną rozjaśnić swoją szarzyznę życiową.
Pojedyncze seanse w każdym kinie miejskim gromadzą więc co tydzień tyle chętnych bezrobotnych widzów, że tylko pewną część ich pomieścić można. Powstaje więc przed każdym przedstawieniem przy kasie tłok, ścisk i rywalizacja w zdobywaniu biletu za 20 lub 15 groszy. Od dwóch tygodni przed kinami miejskimi przed każdym przedstawieniem czuwa policja, która w liczbie czterech i więcej policjantów musi zaprowadzić ład i porządek.
W zdobywaniu biletów dla bezrobotnych, którzy dostają je na skutek okazania legitymacji, zakwitł i tu protekcjonizm, gdyż nie każdy je otrzymuje przy pokazywaniu legitymacji. Powstaje więc pytanie, dlaczego Zarząd Miejski urządza widowiska, które zakłócają spokój i porządek publiczny i odbywać się musza przy straży kilku policjantów.
Albo urządza się coś ku zadowoleniu ogółu bezrobotnych albo zaniecha się widowisk zakłócających spokój publiczny. Przecież i seanse dla bezrobotnych muszą i mogą przynieść pewne korzyści materialne. Przy obecnym stanie rzeczy seanse są nonsensem i wywołują rozgoryczenie wśród bezrobotnych.
Uwzględniając więc tłoczenie się bezrobotnych widzów co czwartek i piątek przy kasach kin miejskich, należałoby ze strony dyrekcji tych kin urządzić seanse już od 2 po południu do 7 wieczorem, aby jedni mogli wchodzić, gdy drudzy wychodzą, tak żeby na wzór tanich seansów popołudniowych w kinach łódzkich, odbywała się stała wymiana publiczności. Ten sposób urządzania seansów popołudniowych dla bezrobotnych nie zakłóciłby spokoju i odbywałyby się ku zadowoleniu wszystkich.
Widowiska urządzali i cesarze rzymscy, ale zawsze dawali ludowi chleb i igrzyska dla zachowania porządku i spokoju. Ale lepiej byłoby zacząć od chleba. Chleba, nie igrzysk. (Głos Pabianicki nr 4/1935 r.)
Nędza robotnika
Ogólny kryzys, trwający nieprzerwanie od szeregu lat, pogłębia się z roku na rok, wyrządzając wielkie spustoszenie wśród całego świata pracy, a w szczególności wśród rzesz robotniczych. Spustoszenia te stają się coraz jaskrawsze, coraz bardziej widoczne, spotykane na każdym niemal kroku.
Pabianice - miasto wybitnie robotnicze, uzależnione całkowicie od przemysłu, którego losy, okresy ożywienia i zastojów, bezpośrednio oddziaływają na dolę lub niedolę rzesz robotniczych miasta, głęboko odczuwa trwający kryzys. Stałym zjawiskiem codziennym miasta, wynikającym z nędzy ogółu społeczeństwa, są kobiety zbierające drobne okruchy węgla na ulicach pryncypalnych miasta.
Przejedzie kilka ciężarowych wozów z węglem lub miałem węglowym, a w kilka chwil później śladem wozów kroczą postacie starych kobiet w nędznym odzieniu, schylających się co chwilę dla podniesienia kawałka węgla spadłego z wozu. Kawałki te chowają skrzętnie do wiszącej u pasa torby płóciennej. Ostatnio takich pochylających się ustawicznie postaci pojawia się coraz więcej; być może, że i tutaj zapanowała konkurencja, konkurencja pustych żołądków, żądnych pokarmu.
W tych dniach przez ulice miasta przejechał oryginalny wóz – domek, a raczej buda, nowy „Wóz Drzymały” z nędzy. Dwukołowy wózek ręczny, okryty szmatami, podartymi workami w formie psiej budy, do której na noc wsuwają się na spoczynek jego właściciele, popychany był przez obdartego nędzarza – bezrobotnego. Obok kroczyła jakaś kobieta w łachmanach snać żona bezrobotnego. Do dyszla wózka przyczepiony biegł pies, pilnujący tego „mienia”, na które składało się jeszcze kilka wiader i garnków i kilkoro drobnej dziatwy, grzebiącej się w budzie. Cały dobytek nędzarza odbywa z nim razem wędrówkę z miasta do miasta, z jednej okolicy do drugiej w poszukiwaniu litościwych serc. Pozbawiony dachu nad głową, pozbawiony pracy i zarobku, aby nie umrzeć z głodu wsadził wszystko co posiadał na wózek i jedzie, gdzie oczy poniosą.
Litość towarzyszyła tym wychudłym o sczerniałych w swej niedoli twarzach wędrowcom w pogoni za kawałkiem chleba. Albowiem w sercach ludzkich, szczególnie w sercach ludzi biednych kryje się wiele współczucia litości dla drugich w gorszej biedzie żyjących.
W mieście ciągle widzi się bezrobotnych. Chodzą grupami lub pojedynczo, siedzą na ławkach, czytają pisma, jedna gazeta na 10 osób. Mają czas, dużo czasu wolnego, nie wiedzą co z nim zrobić. Twarze apatyczne, zobojętniałe, bezbarwne, które żaden żywszy impuls ożywić nie zdoła, pozbawione ciepła uczucia. Po odbyciu codziennej wędrówki do biura bezrobotnych po stempel - jak mówią wolni są cały dzień. Nie szukają już pracy; czynili to dawniej i bezskutecznie, obecnie stracili już wszelką nadzieję, tracą energię.
Sfery rządzące przy wydatnej pomocy całego społeczeństwa winny wystąpić niezwłocznie do energicznej walki z nędzą okropnie panującą wśród robotników bezrobotnych. Stwórzmy wielki fundusz na zwalczanie wielkiej biedy. (Głos Pabianicki nr 12/1935 r.)
Zemsta zredukowanego robotnika
W środę 29 maja w godzinach rannych dokonano zamachu rewolwerowego na dyrektora firmy Krusche i Ender w Pabianicach – Ryszarda Kanenberga. Przebieg zamachu przedstawia się następująco: Gdy dyrektor Kanenberg w towarzystwie urzędnika firmy Borkowskiego przechodził ulicą Zamkową do biura firmy, z ulicy Pierackiego wybiegł jakiś osobnik, który strzelił kilkakrotnie do dyrektora Kanenberga, po czym zbiegł w stronę bulwarów przy ul. Grobelnej.
Dyrektor Kanenberg trafiony kilkakrotnie w okolice brzucha począł uciekać i dopiero przed biurem firmy Krusche i Ender padł z upływu krwi na ziemię. Zaalarmowano karetkę pogotowia ratunkowego, która ciężko rannego dyrektora Kanenberga przewiozła do szpitala. Przy łożu ofiary zamachu czuwało pięciu lekarzy i przystąpiono natychmiast do wyjęcia kul. Pomimo usilnych zabiegów lekarzy dyr. Kanenberg zmarł w godzinach południowych tego samego dnia.
Sprawcą zamachu rewolwerowego jest niejaki Tysiak Józef zamieszkały przy ul. Łąkowej 43, były robotnik firmy Krusche i Ender, który został zredukowany po 18 latach pracy. Tysiak sam oddał się w ręce policji. Na razie nie zostało ustalone jaka była przyczyna zamachu na dyrektora. Faktem jednak jest, że już niejednokrotnie grozili robotnicy fabryki, że krwawo z nim się rozprawią.
Dyrektor Kanenmberg jest znanym obywatelem nie tylko m. Pabianic, ale i ruchliwym działaczem społecznym i sportowym na terenie całej Rzeczypospolitej. Jest on wieloletnim prezesem Związku Oficerów Rezerwy w Pabianicach, wiceprezesem Klubu Sportowego Kruschender , znanym działaczem chrześcijańskiej organizacji młodzieży YMCA, z której ramienia niejednokrotnie występował na kongresach zagranicznych, wieloletnim prezesem i jednym z twórców Łódzkiego Okręgowego Związku Bokserskiego oraz członkiem szeregu organizacji społecznych. (Głos Pabianicki nr 12/1935 r.)
Z wycieńczenia
Z wycieńczenia i braku środków do życia Rogalska Pelagia, bez stałego miejsca zamieszkania, zasłabła na ulicy Warszawskiej; wymienioną przewieziono do Szpitala Ubezpieczalni Społecznej w Pabianicach.
Harakiri
W celu samobójczym Nowak Ludwik, Fabryczna 6 popełnił harakiri, pchnięciem noża rozpruł sobie brzuch z powodu braku środków do życia. (Głos Pabianicki nr 2/1934 r.)
*
Niemcy
Społeczeństwo niemieckie naszego miasta miało w poprzedniej Radzie Miejskiej czterech radnych, a obecnie – z powodu niekorzystnej zmiany prawa wyborczego - zostało bez przedstawicieli w radzie. Ponieważ jednak społeczeństwo niemieckie pomimo tego niepowodzenia nie rezygnuje z współpracy dla dobra miasta, wyszukało sobie inny sposób współpracy z Radą Miejską lub przyszłym Zarządem Miasta.
Przedstawiając liczebnie około 20 proc. ludności, a gospodarczej siły około 50 proc. , uważa społeczeństwo niemieckie, że taka grupa ludności w Pabianicach, nie da się łatwo wyeliminować ze współpracy dla dobra grodu, która nawiasem mówiąc jest mu bardzo potrzebna, tym bardziej że nowa Rada Miejska ma się zajmować nie sprawami politycznymi, lecz tylko wyłącznie gospodarczymi.
Aby uprzystępnić tę współpracę Radzie Miejskiej lub przyszłemu prezydentowi został w Pabianicach stworzony Oddział Niemieckiego Związku Ludowego w Polsce. Związek liczy w całej byłej Kongresówce 293 oddziały i przeszło 30.000 członków, a ma swoją centralę w Łodzi, która stoi pod głównym kierownictwem pana senatora Utty. Grupuje ten związek wszystkie sfery i zawody społeczeństwa niemieckiego w całej Polsce.
Stworzony w Pabianicach Oddział na swoim specjalnie do współpracy z obecną Radą Miejską zwołanym zebraniu w dniu 3 grudnia br. wybrał delegację do współpracy z Samorządem naszego miasta, która składa się z następujących osób: z grupy przemysłowców – p. Edward Walter, z grupy handlowców – p. Artur Keil, z grupy rzemieślników – p. Rudolf Sperling, z grupy urzędniczej – p. Albin Klumski, z grupy robotniczej – p. Oskar Paul.
Delegaci zostali wybrani na czas nieograniczony i mogą być w razie potrzeby zastąpieni przez innych bardziej dzielnych lub odpowiedniejszych. Obrana delegacja natychmiast nawiąże bliższe stosunki z przyszłym Zarządem, celem ustalenia danych co do współpracy dla dobra naszego miasta.
Związek powyższy, jak również i jego oddział w Pabianicach stanowi administracyjnie zalegalizowaną placówkę lojalnej pracy dla Polski. (Głos Pabianicki nr 6/1934 r.)
Niemiecki Związek Ludowy w Polsce
Niemieckie Stowarzyszenia Śpiewacze
Z inicjatywy Stowarzyszenia Śpiewaczego Cecylia trzy pabianickie Niemiecko-Katolickie Stowarzyszenia Śpiewacze: Cecylia, Leo i V.D.K., nabyły dla kościoła NMP wspaniały dywan strzyżony, wyrabiany w Bielsku. Dywan rozmiarów 6x4 m (24 m kw.) o motywach perskich będzie rozkładany w uroczyste święta przed Wielkim Ołtarzem. Wspomniane stowarzyszenia w roku przyszłym urządzają zabawę celem pokrycia pozostałej należności. ( GP nr 7/1934 r.)
Arno Heintze
W dniu 16 lutego staraniem Pabianickiego Męskiego Stowarzyszenia Śpiewaczego urządzony został „Wieczór Humorystyczny” z łaskawym udziałem członków łódzkiego teatru „Thalia” w Sali gimnastycznej przy ul. Pułaskiego. Program tryskał humorem, wywołując salwy śmiechu na zapełnionej widowni. Na wyróżnienie zasługuje p. Zerfass, która wykonała wraz z panem Anweilerem humorystyczne pieśni i duety.
Chór Męski Stowarzyszenia Śpiewaczego zaprezentował się również z najlepszej strony, odśpiewując kilka pieśni chóralnych, przy czym powtarzając na bis niektóre zwrotki. Nie da się zaprzeczyć, że spośród pabianickich chórów , chór Męski Niemieckiego Stowarzyszenia Śpiewaczego wybija się na czoło.
Dyrekcja i kierownictwo wieczoru spoczywało w rękach p. Franka Pohla. Przy fortepianie p. Arno Heintze (wybitny pianista lokalny). Całość wypadła bardzo dobrze i była godziwą rozrywką kulturalną. (GP nr 5/1935 r.)
*
Głos Pabjanicki. Dwutygodnik społeczny i informacyjny
Okres wydawania: 4 XI 19343 – 15 IX 1935.
Wydawca: Edgar Paszke, Pabianice, ul. Legionów 54 (obecnie Partyzancka).
Redaktor: Edgar Paszke.
Adres redakcji: Pabianice, Drukarnia St. Stefana, ul. Zamkowa 11.
Druk: Pabianice, Drukarnia St. Stefan, ul. Zamkowa 11.
Ilość stron i format: 8; 48x32 cm.
Głos Pabjanicki: dwutygodnik społeczny i informacyjny R. 1, nr 1 (4 listopada 1934)
Autor: Sławomir Saładaj