Małecki
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęWielu pabianiczan to Sybiracy, katorżnicy, zesłańcy, bieżeńcy oraz carscy sołdaci i… rewolucjoniści. Na przykład Aleksander Laczysław był ekspertem ds. nacjonalizacji przemysłu w Rosji sowieckiej, Władysław Filipowicz – naczelnikiem milicji Kraju Narymskiego, Leon Piskorski – cyklistą w Batalionie Czerwonej Gwardii w Piotrogrodzie, Antoni Woźniak – funkcjonariuszem Wydziału Specjalnego WCzK, Antoni Kącki – zasłużonym działaczem bolszewickim w Czkałowsku, Tadżykistan, Paweł Łaski – uczestnikiem rewolucji październikowej i tkaczem w Irkucku.
W 1957 roku Życie Pabianic opublikowało wspomnienia pabianiczanina Józefa Małeckiego- byłego zesłańca, sołdata i rewolucjonisty - napisane w stylistyce partyjnej zgodnej z duchem lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Józef Małecki – stary zasłużony działacz ruchu robotniczego, obecnie liczy sobie 71 lat życia i jeszcze pracuje jako robotnik w farbiarni ZPB w Pabianicach. Trzyma się dobrze choć jest siwy, wygląda czerstwo i zdrowo.
Mając 19 lat w 1905 r. wstępuje do PPS, wkrótce przechodzi do PPS Lewicy. Aresztowany za pracę polityczną w 1908 r. zostaje skazany na 5 lat zesłania na Sybir. Po odbyciu kary wraca do kraju, lecz wkrótce wybucha pierwsza wojna światowa, zostaje wcielony do armii carskiej i odbywa kampanię wojenną. Bierze czynny udział w rewolucji. Potem wraca do kraju i dalej bierze czynny udział w ruchu robotniczym. Po wyzwoleniu jako czynny członek PPR i PZPR bierze udział w budowie Ludowej Ojczyzny.
Byłem żołnierzem armii carskiej, służbę odbywałem w bojowej jednostce lotniczej. Rewolucja marcowa zastała naszą jednostkę w Kijowie.
Poznałem, co to jest trud żołnierski i służba frontowa. A jako socjalista zrozumiałem w czasie wojny jeszcze lepiej do czego prowadzi naród rosyjski i podbite narody wszechmoc carska i władza kapitalistów rosyjskich i obszarników. Grozę i nieszczęście.
Za co się bijemy, cierpimy i umieramy? To pytanie coraz częściej nękało myślących żołnierzy, a bolszewicy i socjaliści przypominali o tym swoim kolegom coraz śmielej. Widziałem, jak szerzyło się wśród oddziałów frontowych coraz większe niezadowolenie, jak powstawały Rady Żołnierskie z początku konspiracyjne.
Wrzenie rosło z dnia na dzień i w kraju i na froncie. Żołnierze coraz liczniej opuszczali front. Rady Żołnierskie wyszły z podziemia. W naszej jednostce powstała dość szybko Rada Żołnierska, mnie wybrali żołnierze na jej członka, a później zostałem wybrany przewodniczącym i delegatem na Zjazd Rad Delegatów Robotniczych i Żołnierskich, który odbył się w lutym 1918 r. w Piotrogradzie (Leningrad). Uważałem to dla siebie za wielki zaszczyt i za jeszcze większy obowiązek proletariacki.
Piotrogród w dniach zjazdu
Na Zjazd Delegatów Rad przybyłem do Piotrogrodu koleją. Na dworcu kolejowym czekali łącznicy, którzy doprowadzali delegatów do kwater.
Po wyjściu z dworca do miasta, do niedawna jeszcze stolicy carów, ujrzałem miasto bogato i przepięknie udekorowane. Wydawało się mnie żołnierzowi frontowemu, że jestem w jakiejś zaczarowanej krainie. Na ulicach ludzie pełni radości. Czuć było zapach wolności. Nareszcie po tylu latach znikło widmo carskiej niewoli i widać było, że już lud rządzi miastem carów, że ulice i place należą do ludu. Na transparentach i sztandarach rewolucjonistów widniało hasło: „Wsia włast Sowietom” (Cała władza Radom).
Z takimi hasłami szli w bój rewolucjoniści, walczyli, zwyciężali i za to hasło płacili życiem. Gdy to wszystko zobaczyłem ogarnęła mnie wielka radość. Poczułem się szczęśliwy i dumny, ze to i ja jestem od 1905 roku żołnierzem wielkiej idei socjalistycznej. Że moja walka i cierpienia kilkoletniego zesłania na Syberię nie poszły na marne, że „Nadszedł dla nas dzień zapłaty” i naprawdę „Sędziami jesteśmy my”.
Moje wrażenia ze Zjazdu Rad
No cóż, wiele dałoby się powiedzieć na ten temat, bardzo wiele. Tłum delegatów, ludzi źle ubranych, w mundurach, cywilnych zniszczonych kożuszkach i bluzach robotniczych, ludzi niedożywionych, o twarzach ze śladami przebytych ciężkich trudów i walki. Ale ludzie ci pełni entuzjazmu i wiary w zwycięstwo wielkiej i słusznej sprawy. Ludzie ci mówili językiem twardym jak oni sami i ich życie, ale czuło się, że ci ludzie gotowi oddać życie dla swojej sprawy, dla zwycięstwa Rewolucji.
Wielu mówców mądrze i serdecznie przemawiało na zjeździe. Nie pamiętam wielu nazwisk, gdyż słyszałem je pierwszy raz. Ale Lenin – tego nie można zapomnieć. Jak pięknie, prosto i serdecznie mówił do delegatów, jak przepełniona sala słuchała go z zapartym oddechem i jaki entuzjazm budziły jego słowa. Największy wpływ wywarły na mnie następujące słowa Lenina: ”Socjalista nie prosi, lecz żąda. Socjalista mówi prawdę i za nią jak trzeba oddaje życie bez wahania”. Te słowa Lenina wziąłem do serca i stały się one dla mnie drogowskazem w dalszej walce o ustrój socjalistyczny.
Było nas w Rosji wielu Polaków, a wśród nas byli żołnierze armii carskiej, więźniowie polityczni i zesłańcy, byli uchodźcy wojenni ewakuowani przymusowo lub dobrowolnie. Polacy przyjęli wieść o rewolucji z radością i nadzieją, że po upadku caratu, największego wroga narodu polskiego, naród polski odzyska pełną wolność.
Oczami pełnymi radości i łez szczęścia widzieliśmy już wszyscy wolną i niepodległą Ojczyznę, choć jej jeszcze nie było. Toteż wielu Polaków poparło czynnie działania rewolucyjne . Powstały Komitety Rewolucyjne polskich robotników i żołnierzy. I znowu szliśmy walczyć „Za wolność waszą i naszą”. Wielu z naszych legło w walce z kontrrewolucją, gdyż sporo Polaków zaciągnęło się jako ochotnicy do Armii Czerwonej. Inni pracowali dla zwycięstwa rewolucji w przemyśle czy w administracji kraju. Lecz tęsknota za rodziną i Ojczyzną pędziła nas
wygnańców do domu rodzinnego. Przecież Rewolucja otworzyła nam drogę do Ojczyzny. Kto chciał, mógł wracać. Wracały więc nas masy do kraju i rodzin. A wielu z nas wracało z myślą, że w naszej wolnej Ojczyźnie będziemy budować nowe lepsze i sprawiedliwsze życie – ustrój sprawiedliwości społecznej. Rewolucja nauczyła nas też, jak trzeba walczyć, by zwyciężyć. Tego nauczyła nas Wielka Październikowa Rewolucja, która dla niejednego z nas stała się drogowskazem w przyszłym życiu, pracy i walce. (ŻP nr 9/1957 r.)
Katorga
Katorga to bardzo ciężka przymusowa praca połączona z zesłaniem na odległe tereny imperium carów.
Ludwik Śledziński we wspomnieniach „Proces czterdziestu czterech więźniów w tobolskiej katordze”, które ukazały się w Robotniku (24.02.1927 r.) wraca pamięcią do zesłańca z Pabianic – Drobniewskiego: (…) Tak się spokojnie mówi: „Każdy dostał 99 rózeg”, ale jak wyglądał taki więzień i jakie musiał znieść męki, niech posłuży następujący obrazek: towarzysz Drobniewski z Pabianic zupełnie niewinnie dostał 75 rózeg, posądzony o niedoniesienie o ucieczce dwóch kryminalnych więźniów.
Gdy towarzysz Drobniewski wszedł do celi obity i zakuty w kajdany, to od razu zrozumieliśmy, że coś okrutnego mu zrobili więzienni kaci.
- Co wam jest towarzyszu, dlaczego zakuli was w kajdany?
Towarzysz Drobniewski z trudnością doszedł do okna, oparł się rękami o parapet i przez kilka minut przy grobowej ciszy całej celi nic nie odpowiedział. Myślał wtedy o samobójstwie, a gdy nam powiedział, że bili go rózgami, że krew się z niego leje, tośmy go natychmiast rozebrali, by mu pomóc i załagodzić ból. Cóż się wtedy okazało? Otóż jak nas było w celi 9 osób, tak wszystkie ręczniki zużyliśmy na obmywanie krwi, a najmniej pół godziny straciliśmy czasu na wyjmowanie pączków i skórki z rózeg, które powiązły w porozrywanym ciele na bokach bioder i na siedzeniu. Ciało w tych miejscach było tak posiekane rózgami, jak mięso na kotlety. Doprawdy, ani słowa przesady tutaj nie ma, bo zapałkami i kawałeczkami rózeg z miotły wydobywaliśmy paczki i połupaną skórkę z rózeg, które utkwiły w posiekanym ciele.
Gdyśmy się już upewnili, że ciało pobite zostało już oczyszczone, to obłożyliśmy je mokrymi ręcznikami , czekając z sąsiednich cel na glicerynę i wazelinę, którą po otrzymaniu wysmarowaliśmy wszystkie bolące części ciała. Pierwszą noc i dzień towarzysz Drobniewski nie czuł wielkiego bólu, ale z chwilą kiedy ciało poczęło się zrastać i przy nieostrożnym ruszaniu się skóra zagojona zaczynała pękać, ból był straszny, nie do wytrzymania prawie, bo to Drobniewski siedząc w celi musiał się przecież poruszać. Pierwszy tydzień był po prostu okropny, drugi już mniej dokuczliwy, a trzeciego nastąpiło straszliwe swędzenie gojącego się ciała.
Ludwik Śledziński (1875-1944) – pepesowiec, rewolucjonista, zesłaniec, poseł na Sejm II RP.
W 1863 roku na Sybir zostali zesłani: Józef Just Justowski, Wojciech Muszyński, Konstanty Małecki, Bernard Kraj, Walenty Przedmojski, Łukasz Koziarski, Józef Biskupski i Łukasz Król. Na 10 lat katorgi skazano także Marcina Biskupskiego, Mikołaja Gołębiowskiego i Franciszka Kuligowskiego.
Dziewiętnastu pabianiczan wcielono przymusowo do wojska: Romana Łomżyńskiego, Stanisława Chylińskiego, Józefa Rakowskiego, Józefa Berlikowskiego, Józefa Stechla, Franciszka Jankowskiego, Mateusza Gossa, Jana Chylińskiego, Franciszka Zawadzkiego, Jakuba Wankiewicza, Konstantego Liczmanka, Ludwika Badyńskiego, Mateusza Fiszebranta, Piotra Gossa, Jana Kołosińskiego, Franciszka Kozłowskiego, Jakuba Wlazłowicza, Jana Filipczyńskiego, Ludwika Skowrońskiego.
Na początku XIX wieku już sam powszechny pobór do carskiego wojska uważany był za wyrok śmierci. Służba trwała 25 lat i była swoistym dożywociem. Rekrut trafiał do rosyjskiej jednostki, najczęściej w odległych stronach bezkresnego imperium i przechodził tam prawdziwą gehennę. Surowa dyscyplina nie zezwalała na uzyskanie urlopu czy zwolnienia, by wrócić do domu. Czas trwania służby skracano stopniowo do 20 i 6 lat. W 1906 roku obowiązywały tylko 3 lata służby. Pabianiczanie jako żołnierze carscy walczyli w wojnie krymskiej, tureckiej, japońskiej oraz w pierwszej wojnie światowej.
Po 1904 roku do Rosji i na Syberię zostali wysłani m. in.:Antoni Rakowski, Icek Kolski, Mateusz Raczyński, Jan Karczewski (4 lata katorgi), Jan Kral, Józef Koziróg, Paweł Łaski (4 lata katorgi i wieczne zesłanie), Franciszek Cieślak, Józef Sobótkowski (8 lat katorgi), Józef Henczel, Michał Rządkowski, Karol Kraj, J. Drobniewski (15 lat katorgi), Z. Żabicki (15 lat katorgi), W. Strumiński (12 lat katorgi), J. Siekierski (12 lat katorgi), Z. Stańczyk (8 lat katorgi), J. Sobutkowski (8 lat katorgi), Antoni Kącki, Józef Lauer, T. Wudel, W. Ropęga, Bronisław Dobrzyński, J. Przybylski, Wojciech Krystera, Władysław Kowalczyk, Mateusz Dolewa, Józef Handel, Tomasz Kłys, Hipolit Miłowski, Józef Zagórski, Karol Wajrach, Ludwik Matusiak.
Za Stalina
W okresie międzywojennym pabianiczanie w poszukiwaniu lepszych warunków życia osiedlali się na kresach wschodnich II RP i po wybuchu drugiej wojny światowej stali się nieoczekiwanie zesłańcami. Ich losy były nie do pozazdroszczenia.
Na przykład w Kowalówku, woj. tarnopolskie zamieszkał brat pułkownika Henryka Świetlickiego Mieczysław , do którego latem 1939 r. przyjechał ojciec Jan Świetlicki oraz Irena Świetlicka, żona pułkownika wraz z dwoma synami Jerzym i Lechem.
10 lutego 1940 r. nad ranem po rewizji przeprowadzonej przez NKWD i milicję ukraińską zostali załadowani na sanie i przewiezieni na stację kolejową. Tam zapakowano wszystkich do wagonów towarowych i pod eskortą NKWD transport ruszył na wschód. Po około miesięcznej podróży w nieludzkich warunkach zostali wyładowani w miejscowości Tułusz, woj. irkuckie na Syberii. To jeszcze nie był koniec podróży, następnie w ciągu kilku dni podróżowali ciężarówkami, a na koniec saniami do miejscowości Polinczet, woj. irukckie. Było to piekło , chłód, głód, poniewierka. Dnia 21 kwietnia 1941 r. umiera dziadek – Józef Świetlicki, latem 1941 – stryj Mieczysław Świetlicki. Irena Świetlicka latem 1942 r. wyjeżdża z dziećmi do Tajszatu, gdzie mieli otrzymać paszporty i wizy wyjazdowe przez Iran do Anglii, żeby połączyć się z mężem. Niestety, mimo usilnych starań nie otrzymali zezwolenia na wyjazd i skierowano ich do miejscowości Szutkino na dalszą poniewierkę, gdzie przebywali do marca 1946 r. Dzieci przeszły ciężkie choroby: tyfus, malarię, pomijając świerzb, wszawicę i pluskwy. Do kraju wrócili w 1946 roku. (Gazeta Pabianicka nr 32/1991 r.)
Życie Pabianic (nr 29/1984 r.) przedstawiło, w sposób jeszcze dość oględny, unikając drastycznych opisów egzystencji w Kraju Rad, perypetie Józefa Wdowiaka.
Pogmatwane i trudne były losy Polaków – zwłaszcza te wojenne, które wyganiały ich z kraju, a potem prowadziły doń z powrotem, różnymi ścieżkami, różnymi żołnierskimi szlakami. Taki los przypadł też w udziale Józefowi Wdowiakowi.
Urodził się na wsi koło Wadlewa, gdzie jego rodzice mieli skromne gospodarstwo rolne. Ciężko im było. Kraj dźwigał się dopiero po I wojnie światowej, tworzył się i organizował na nowo po długich latach niewoli. Wieś była biedna i nie zanosiło się na żadną poprawę. Toteż ojciec Józka postanowił przenieść się wraz z rodziną na Polezie, gdzie ziemie były dobre i – jak sądził – łatwiej się będzie czegoś dorobić.
No i dorabiali się Wdowiakowie przez długie lata. I kiedy rzeczywiście zaczęło im się jako tako wieść – wybuchła II wojna światowa. Jak wszyscy niemal Polacy z tych stron – Wdowiakowie zostali ewakuowani w głąb Związku Radzieckiego. Józek który liczył sobie wówczas niespełna 20 lat, znalazł się na dalekiej północy, w Archangielsku. Zimą pracował przy wyrębie lasu, zaś latem, które trwało tutaj bardzo krótko, na rzece, przy spławianiu drzew.
Wiadomość o tworzeniu się w ZSRR polskiego wojska nie od razu do niego dotarła. W Sielcach nad Oką zjawił się dopiero w sierpniu 1943 roku. Został wcielony do II Dywizji im. J. H. Dąbrowskiego (5 pułk, 3 batalion). Po krótkim przeszkoleniu wraz z innymi kolegami wyruszył na front. Walczył przez 3 miesiące. Widać się w tych walkach wyróżniał, skoro został wcielony do formowanego batalionu desantowego. Powrócił do obozu w Sielcach, przeszedł specjalne przeszkolenie. Wkrótce batalion przeniesiono w okolice Równego. Stąd już było blisko do Polski tej, która miała powstać w nowych granicach i z nowym ustrojem. Ale wojna wciąż trwała i miała toczyć się jeszcze prawie rok. Tereny, na których stacjonowali desantowcy, roiły się od band UPA i od hitlerowskich niedobitków, którzy się z nimi łączyli. Przez maj i czerwiec 1944 r. trwały zacięte walki naszego wojska z tym niebezpiecznym i wyjątkowo podstępnym wrogiem. Ginęli jedni i drudzy, ale wojsko powoli oczyszczało teren.
Józef Wdowiak nie oszczędzał się. Wyróżniał się w walce z bandami. Za swoją waleczność, odwagę i umiejętności otrzymał stopień sierżanta. (…)
Do Pabianic, gdzie mieszkała jego ciotka Józef Wdowiak trafił w 1949 roku. Przyjechał tu – i już pozostał. Przez 32 lata pracował nienagannie w Stolarni na Dąbrowie, wyrabiając elementy budowlane. Otrzymał Złotą Odznakę Zasłużonego Przodownika Pracy i inne. Trzy lata temu przeszedł na emeryturę. W Pabianicach ożenił się i owdowiał i zawarł drugi związek małżeński. Wychował dwóch synów. Ten młodszy odbywa właśnie zasadniczą służbę wojskowa. A choć jego jednostka stacjonuje spory szmat drogi od Pabianic – ojciec chętnie go odwiedza. Przypomina mu to jego własne , żołnierskie losy.
Po wojnie
Po zakończeniu drugiej wojny światowej w Pabianicach zamieszkało wielu Sybiraków, pochodzących z kresów II RP. Zbigniew Gajzler poświęcił im film dokumentalny „Skazani na Sybir” (2005 r.), natomiast w 2008 roku przy wejściu do budynku gimnazjum przy ul. 20 Stycznia (obecnie Szkoła Podstawowa nr 16) umieszczono tablicę memoratywną o następującej treści: Patriotom żywą Polskę niosącym w sercach. Ofiarom Syberii w latach 1939-1956, ku pamięci i nauce żywym. W 80 rocznicę powstania Związku Sybiraków.
Skazani na Sybir - film dokumentalny
Autor: Sławomir Saładaj