Eben
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęW 1960 roku czytelnicy Życia Pabianic mogli przeczytać po raz pierwszy o wojennych dokonaniach pabianiczanina - kapitana pilota Eugeniusza Ebenryttera , „Ebena” (1915-1976).
Z fragmentów zasłyszanych rozmów – tu i ówdzie – dowiedziałem się, że w Pabianicach był (jest?) pilot, który ma sporo przeżyć z lat 1939-1945 jako uczestnik kampanii wrześniowej, a po kapitulacji Polski przedwrześniowej, uczestnik walk powietrznych nad Anglią w ramach Royal Air Forces (RAF).
Będąc kiedyś w Aleksandrowie rozmawiałem z szefem wyszkolenia pilotów na tym lotnisku, kapitanem lotnictwa z lat wojny, pilotem Andrzejem Beyerem i od niego otrzymałem potwierdzenie zasłyszanych rozmów oraz kilka nowych, ciekawych szczegółów.
Pan Beyer latał również w RAF-ie, a więc obydwaj oficerowie znali się jako piloci i jako sąsiedzi „po miedzy” (pierwszy był i jest – łodzianinem).
Zacząłem poszukiwania pabianiczanina, pana Ebenryttera i wreszcie udało mi się nawiązać z nim kontakt. A oto czego dowiedziałem się od mego rozmówcy.
Jak zaczęło się latanie?
Pan E. Ebenrytter ukończył pilotaż podstawowy w Aeroklubie Łódzkim. Był to rok 1933. Kurs ukończył płatnie (obecnie Aeroklub Łódzki poszukuje kandydatów na szkolenie prowadzone bezpłatnie). Po ukończeniu szkoły już jako maturzysta dostał się do Oficerskiej Szkoły Lotnictwa w Dęblinie. Był rok 1935. W roku 1938, a więc krótko przed wybuchem drugiej wojny światowej podporucznik-pilot Ebenrytter został przydzielony do 3 Pułku Lotniczego w Poznaniu. W czasie napaści Hitlera na Polskę, młody podporucznik latał w 32 eskadrze liniowej na maszynie typu P-23 „Karaś” (był to lekki samolot bombardujący i rozpoznawczy).
Zgodnie z rozkazami ppor. Ebenrytter latał i niszczył siły pancerne wroga. Mimo niewątpliwie lepszego sprzętu nieprzyjacielskiego, „Karasie” zajadle odgryzały się hitlerowskim samolotom. Brak zaplecza i rezerw powodował jednak, że aktywność polskiego lotnictwa kurczyła się z dnia na dzień.
Dla podtrzymania ducha wśród pilotów, Dowództwo Lotnictwa Wojskowego skierowało grupę pilotów do Rumunii, rzekomo po odbiór nowoczesnego angielskiego sprzętu lotniczego. W Rumunii piloci zostali … internowani. Nowe angielskie maszyny istniały tylko w snach, ówczesnego przedwrześniowego dowództwa.
Rumunia penetrowana już przez agentów Gestapo, ulegająca żądaniom emisariuszy hitlerowskiej Rzeszy, internowała uciekinierów i kierowanych tam żołnierzy polskich. Lecz żołnierze rumuńscy i część oficerów po cichu sprzyjali Polakom. Przymrużano oczy na coraz liczniejsze ucieczki z obozów. Zresztą leje (pieniądze rumuńskie) miały także bardzo wymowny sposób, na przekonywanie nawet bardziej opornych Rumunów.
Zgodnie z zarządzeniem władz rumuńskich teren Rumunii opuścić mogły tylko osoby do 16 i ponad 50 lat. Czego więc nie robiono by umknąć za granicę? Preparowano kryminalistów, weneryków, łamagów, nieporządnych osobników. Ppor. Ebenrytter został np. klasycznie „operowany” i z „raną brzucha” stanął na komisji, która zadecydowała: wyjazd z Rumunii.
Z miejscowości Balcic pilot Ebenrytter dostał się na angielski statek „Arandora Star” i razem z setkami innych uciekinierów popłynął w nieznane. Wkrótce konwój został zaatakowany przez włoskie łodzie podwodne. Wskutek tego część okrętów skierowano na Maltę, resztę do Afryki. Portem docelowym stała się Casablanca.
Nie na długo jednak. Pilotów i techniczny personel lotniczy wysłano drogą morską do Anglii.
Witaj Brytanio!
Transport pilotów i personelu technicznego skierowano do Bazy Lotnictwa Polskiego w Blackpool. Po zapoznaniu się z nowym sprzętem i radiem oraz po opanowaniu lotniczych terminów w języku angielskim, ppor. Ebenrytter w mundurze oficera RAF-u skierowany został do 307 Nocnego Dywizjonu Myśliwskiego „Puchaczy” na lotnisko koło Blackpool. Stamtąd na własną prośbę został przeniesiony do 302 Dziennego Dywizjonu Myśliwskiego.
Zaczął się ciężki okres konwojowania statków, loty na „wymiatanie nad Francją” (wymiatanie francuskiego nieba z Messerschmittów), na eskortowanie bombowców. Długie męczące loty. Po 2-3 godziny w powietrzu stale śledząc wodę, ląd, współtowarzyszy… Człowiek drętwiał w kabinie.
W roku 1943 pilot Ebenrytter otrzymał rozkaz ochrony bombowców „Whirlwind”. Zadaniem ich było zniszczenie nieprzyjacielskich jednostek morskich w porcie Brest. „Whirlwindy” - były to lekkie i szybkie maszyny, które bez bomb mogły z powodzeniem odgrywać rolę myśliwców.
Nagłe pojawienie się angielskich samolotów, było dla załóg hitlerowskich ścigaczy kompletnym zaskoczeniem. Ich artyleria odezwała się dopiero wówczas, kiedy jednostki Kriegsmarine zostały obrzucone bombami, a maszyny RAF-u wychodziły już z zasięgu pocisków przeciwlotniczych.
Jeden przeciw czterem
Nieco później – notuję bardziej ważne wydarzenia – pilot Ebenrytter został wyznaczony do ochrony bombowców lecących nad Holandię. Tam właśnie cała grupa została zaatakowana przez prawie setke niemieckich myśliwców. To co potem nastąpiło, wprost trudno opisać. Przerażająca kotłowanina, możliwość zderzenia się z maszyną nieprzyjaciela lub własną, odbierała pilotom możliwość bardziej precyzyjnych ataków i obrony. „Grzano” do siebie z bardzo krótkich odległości, z przypadków, na ślepo. Kto kogo „napoczął”, a kto kogo wykończył, trudno było ustalić. W samolotach siedzieli ludzie w których dominował raz strach, raz chęć niszczenia lub też wyrwania się z tego piekła świstu i grzmotu działek pokładowych.
20 minutowa bitwa powietrzna w której ze strony aliantów brało udział lotnictwo bombowe Kanadyjczyków i 12 maszyn myśliwskich bezpośredniej osłony pilotowanych przez Polaków, zmęczyła załogi jednej i drugiej strony. Wyczerpywała się amunicja. Co chwilę jakaś maszyna odrywała się z tego warczącego roju i sunęła do swego lotniska.
Oficer Ebenrytter zauważył w pewnej chwili, że jeden z wracających bombowców wyraźnie zostaje w tyle. Został więc razem z nim, by chronić załogę tego samolotu. Nagle zauważył, że do samotnie lecącego bombowca zbliżają się 2 „Foki”. Niemcy pewni łatwego zwycięstwa gnali w stronę bombowca, jak opętani. I kiedy widzieli już w wyobraźni szczątki tej maszyny, zwalił się na nich samolot pilota Ebenryttera. Zaatakował najbliższego, rąbnął w stronę drugiego.
Niemcy zorientowali się teraz, że nim dobiorą się do bombowca, muszą wpierw zlikwidować tego natrętnego myśliwca. Przewidział to również pilot Ebenrytter – toteż w tej samej chwili, kiedy dojrzał Niemców zaczął przez radio wzywać pomocy swych kolegów, którzy znajdowali się już nad wodami kanału. Czterech z nich wróciło i teraz już w piątkę posłali Niemców w „zaświaty”.
Bombowiec – jak się okazało – miał unieruchomiony jeden z dwu silników oraz uszkodzone urządzenie zwalniające bomby. Załoga po dotarciu do lotniska zdecydowała się na bardzo ryzykowną rzecz – lądowanie z bombami i na jednym silniku. Na szczęście ten trudny i śmiertelny egzamin wypadł celująco.
Rzecz zrozumiała, że Polacy byli bohaterami dnia.
Pamiętną akcją była także osłona bombowców, które miały „kłaść” zasłonę dymną na okręty alianckie wycofujące się pod nieprzyjacielskim ogniem z wybrzeża francuskiego w kierunku Anglii. Załogom okrętów alianckich podano do wiadomości, że każda maszyna lecąca nad okrętami poniżej 1000 stóp, wina być ostrzelana. No i jak to często na wojnie bywa doszło do ostrzelania własnych samolotów. Maszyny, które leciały na „położenie” zasłony dymnej znajdowały się – zresztą zgodnie z rozkazem – na wysokości poniżej 1000 stóp. Otoczenie okrętów zasłoną dymną mogło się odbyć tylko z bardzo małej wysokości. W chwili kiedy samoloty nadlatywały nad okręty, załogi rzuciły się do działek i zasypały własne maszyny piekielnym ogniem.
Jak wspomina pilot Ebenrytter, ogień był tak silny, że sprawiał, iż powietrze przesiąknięte było pociskami. W stronę maszyny naszego lotnika leciały takie strumienie pocisków, iż przypuszczał, że to już będzie jego ostatni lot.
Zasłona dymna została – mimo tak nieprzewidzianych warunków – położona i samoloty skierowały się ku brzegom Anglii. Na lotnisku maszyny lądowały z licznymi przestrzałami i zniszczeniami. Pilot Ebenrytter miał wyjątkowe szczęście, wrócił bez żadnej dziury.
Od tego czasu polski lotnik lekceważył trochę artylerię przeciwlotniczą, uważając, że skoro wyszedł cało z takiego piekła, to „nie taki diabeł straszny jak go malują”.
Tymczasem po wyzwoleniu części Holandii przez aliantów, pilot Ebenrytter poznał młodą holenderską dziewczynę. Umówił się z nią na spotkanie. Ale tak się jakoś fatalnie złożyło, że pilot, który miał kolejny lot, zapił pod wyzwolenie Holandii i nadawał się tylko do… łóżka. Lot w jego zastępstwie wyznaczono oficerowi Ebenrytterowi.
Z kwaśną miną zasiadł pilot Ebenrytter za sterem „Spitfire’a”. Zadanie nie było wprawdzie trudne (lot był patrolowy), ale ta randka.
Będąc nad terenami gdzie jeszcze rządzili hitlerowcy, pilot zauważył na szosie transport samochodowy. Przepuścić ich? Nie! Zwrot i atak. Walił w dół na pełnej szybkości. Przycisk palca i oto grają już włączone działka broni pokładowej.
Niemcy mieli w transporcie ochronę przeciwlotniczą i odpowiedzieli ogniem. Jak to się stało, że został trafiony, lotnik nie wie do dziś. Zauważył tylko jak z przodu maszyny buchnął płomień, a potem ogień objął cały silnik. Maszyna płonęła coraz bardziej. Pilot zwiększał szybkość i pędził ku swoim. – Aby tylko przekroczyć linię frontu – myślał.
Nie udało się. Trzeba było lądować. Zmniejszywszy gaz pilot siadał bez wysuniętego podwozia )aby maszyna nie toczyła się zbyt daleko). Trzask. Tumany kurzu wzniosły się w powietrze. Za lądującym samolotem rysowała się na ziemi czarna krecha rozoranej ziemi. Śmigło potrzaskało w kawałki. Pozycje Niemców były o kilkaset metrów przed … maską silnika.
Maszynę otoczyli wermachtowcy. Traktowali jeńca względnie dobrze. Ale o pilota dopytywali się już gestapowcy. Żołnierze eskortujący pilota poinformowali go, ze przejdzie w ręce Gestapo. W siedzibie Gestapo jeniec nieoczekiwanie spotkał znajomego volksdeutscha z Poznania. Ten przez chwilę przyglądał mu się i powiedział:
- A to pan kapitan Ebenrytter (pilot miał już wtedy dystynkcje kapitana). No, no, co za miłe spotkanie! Powiem ci kapitanie tylko tyle, że ja nie mogę cię przesłuchiwać, ale zrobi to kto inny . Also…
Po pewnym czasie do pomieszczenia, dudniąc podkutymi butami, wszedł oficer Gestapo z monoklem w oku. Spojrzawszy na jeńca rzucił twardo:
- Hauptman Lintzel … und Sie?
Znając język niemiecki kpt. Ebenrtytter odpowiedział:
- Flieger-hauptman Ebenrytter.
Niemiec spojrzał badawczo:
- Was, Ebenrytter! Das ist doch deutsche Name (tj. niemieckie nazwisko).
I pod to deutsche Name zaczął namawiać pilota do wstąpienia do Luftwaffe.
Mimo tak „zachęcających propozycji” pilot milczał. Wówczas gestapowiec, nadal jeszcze delikatnie i pod tą „ewige deutsche Blut” rozpytywał o dane jednostki, w której służył kpt. Ebentrytter.
Pilot powoływał się na tajemnicę żołnierską, na prawo międzynarodowe i milczał. Wówczas oficer Gestapo już mniej delikatnie, zapytał o zniszczenia Londynu spowodowane przez V_1 i V-2, pokazując pilotowi jedno z najnowszych zdjęć zamieszczonych w prasie, a przedstawiające ruiny Piccadilly Circus w Londynie.
Ażeby zepsuć gestapowcowi humor pilot odrzekł: - Skąd macie takie zdjęcia? Prze4cież jeszcze wczoraj piłem tam whisky!
W odpowiedzi na to Hauptman Lintzel uderzył pilota w twarz jakimś żelazem. Jeniec upadł. Gestapowiec bił go znowu. Skakał leżącemu po dłoniach.
Ucieczka
Po przesłuchaniu w Gestapo jeniec przekazany został do transportu odchodzącego do Reichu. W czasie podróży, po wybiciu okna, pilot oraz kilkunastu innych jeńców alianckich uciekli z pociągu.
Udało im się skontaktować z podziemiem holenderskim, zostali zaopatrzeni w broń i dołączeni do większej grupy bojowej, aby razem z nią przebić się przez bliską linię frontu.
W tym czasie pod Arnhem odbył się desant spadochronowy wojsk alianckich. Niemcy natknąwszy się na grupę uciekinierów, sądzili, że to jest jakaś jednostka spadochronowa. Zaatakowali ją zawzięcie. W czasie walk zginęło kilkudziesięciu aliantów. Podczas jednej potyczki kpt. Ebenrytter zauważył, że znajdujący się obok niego Anglik został ugodzony pociskiem w brzuch. Śmiertelnie ranny żołnierz przekazał pilotowi jakąś paczkę, prosząc go o oddanie jej, po przedostaniu się na drugą stronę Renu, dowództwu wojsk angielskich.
Po kilkudniowych próbach, głodny i ranny pilot przedostał się przez Ren do przyjaciół, gdzie przekazał paczkę w właściwe ręce, a sam natychmiast samolotem odtransportowany został do szpitala w Londynie.
Kapitan Ebenrytter za swój wyczyn (paczka zawierała dane zebrane przez agenta wywiadu) i za udział w licznych lotach bojowych otrzymał angielskie odznaczenia: War Medal, Military Cross, Atlantic Star; polskie: Krzyż Virtuti Militari, czterokrotnie Krzyż Walecznych, Medal Lotniczy, Złoty Krzyż Zasługi z Mieczami oraz szereg innych (wśród nich także belgijskie i francuskie). (Michał Cezak „Oni drwili ze śmierci”, Życie Pabianic nr 34 i 35/1960 r.)
W 1974 r. Życie Pabianic ponownie przypomniało pabianickiego pilota: Kpt. pilot Eugeniusz Ebenrytter latał na „Karasiach” w 32 Eskadrze Rozpoznawczej Armii Łódź. 1.09.39 - lotnisko polowe w Sokolnikach k/Łodzi. Załoga: ppor. Ebenrytter, por. Nowak i kpr. Tyrakowski stwierdziła w rejonie Kluczbork-Olesno, obecność dużego zgrupowania czołgów i pojazdów mechanicznych, jak też silną obronę przeciwlotniczą, broniącą dużego kompleksu leśnego w tym rejonie. Myśliwce Luftwaffe zaatakowały polski samolot, raniąc w nogę strzelca Tyrakowskiego. 3.09.39 – o 21 wystartowali: por. obs. Gębik, ppor. pil. Ebenrytter i kpr. strz. Gębicki z zadaniem zrzucenia ulotek nad Wrocławiem. 5.09.39 – Po południu odbywały się kolejne loty rozpoznawcze. Przy lądowaniu ppor. Ebenrytter rozbił „Karasia”.
W r. 1941 ppor. E. Ebenrytter jest w Anglii. Latał w 302 Dywizjonie Myśliwskim RAF. Jego bezpośrednim przełożonym był kpt. pilot Wacław Król, jeden z asów polskiego lotnictwa w II wojnie światowej. Pewnego razu wracający do bazy w Anglii z lotu bojowego, kpt. Ebenrytter „Eben” zauważył u wybrzeży Anglii zanurzony hitlerowski okręt podwodny. Za pomocą radia wezwał angielskie bombowce, które ostatecznie zatopiły bombami niemiecką jednostkę. Do czasu przybycia bombowców Ebenrytter krążył nad miejscem zanurzenia okrętu. Za ten wyczyn „Eben” odznaczony został orderem brytyjskim Victory Cross. Za ucieczkę z niewoli niemieckiej otrzymał Virtuti Militari . Dwukrotnie odznaczony był Krzyżem Walecznych. Zestrzelony przez artylerie niemiecką nad Belgią, znalazł się pod troskliwą opieką Belgów. Po wojnie wrócił do kraju. Pracował w lotnictwie w Szczecinie i Mielcu. Później wyjechał do Australii, gdzie mieszkał do końca życia. Wiesław Galus
Wspomnienia o Ebenie
Wacław Król w książce „Polskie skrzydła na zachodnioeuropejskim froncie”, Warszawa 1985 pisał: (…) Dywizjon 302 w sile 12 samolotów wystartował niebawem na takie samo zadanie i w ten sam rejon o godzinie 9.30. Dywizjonem dowodził por. pilot Ebenrytter, wyróżniający się zastępca dowódcy eskadry A. W czasie poszukiwania celów na południe od Tilburga, „Spitfire” Ebenryttera został trafiony pociskiem niemieckiej artylerii przeciwlotniczej – silnik odmówił dalszej pracy. Pilot przymusowo lądował w przygodnym terenie po stronie niemieckiej, ale niedaleko od własnych pozycji. Piloci z jego klucza zameldowali, że widzieli, jak zaraz po wylądowaniu ze schowanym podwoziem por. pil. Ebenrytter uciekał do pobliskiego lasu i skrył się w zaroślach. Por. pil. Ebenryttera umieszczono na liście zaginionych spodziewając się, że może uda mu się jakoś uniknąć niewoli niemieckiej i powrócić do dywizjonu. (…)
23 listopada niespodziewanie w dywizjonie 302 pojawił się jak zjawa kpt. pil. Eugeniusz Ebenrytter, zestrzelony 14 października w rejonie na południe od Tilburga. Radość była wielka, wszyscy podążyli do pokoju dowódcy dywizjonu, bo Eben – tak go krótko nazywano – był bardzo lubiany przez pilotów i mechaników, zawsze miał dobry humor i sypał kawałami, jakby z rękawa.
Jak potoczyły się jego losy po zestrzeleniu? Po wylądowaniu szybko opuścił kabinę samolotu i jeszcze szybciej zaszył się głęboko w lesie. Na pewno Niemcy nie odnaleźliby go, gdyby nie psy policyjne. Został odstawiony do obozu zbiorczego w Amersfoort, na wschód od Utrechtu w Holandii i tam zamknięto go w pojedynczej celi więziennej. Na drugi dzień rano zjawił się w jego celi starszy wiekiem niemiecki porucznik, zatrzymał się w drzwiach, zasalutował i przedstawił się: - Hauptman von Jankowsky!
Ebenrytter nie stracił na rezonie i humorze, zachowanie się i nazwisko nienagannie ubranego starszego oficera rozśmieszyło go. Podniósł się z twardej pryczy i wypalił:
- Hauptaman flieger Ebenrytter!
Potem było przesłuchanie. Eben znał dobrze język niemiecki, ale zażądał tłumacza.
W dwa tygodnie potem kilku alianckich oficerów- jeńców transportowano pociągiem do obozu w Niemczech. Wśród nich był także kpt. pil. Ebenrytter. Wykorzystując nieuwagę eskorty, Ebenrytter szczęśliwie wyskoczył przez okno pociągu w pełnym biegu. Zdarzenie to miało miejsce między Renem i Mozą, na której – jak sobie Gienek przypomniał – zatrzymał się front. Od razu też skierował się na zachód w kierunku Mozy. Żywił się marchwią i rzepą, sypiał w stogach siana lub słomy. Klucząc między niemieckimi oddziałami, dotarł nareszcie do wschodniego brzegu Mozy i zaszył się w leśnych krzakach. Pod osłoną nocy spenetrował brzeg. Miał szczęście, na lewo i na prawo była zupełna cisza i pustka. Przez pełne trzy dni i noce wypatrywał, czy po przeciwnej stronie nie pojawi się jakiś patrol alianckich żołnierzy. Rzeka była szeroka, a Ebenrytter nie pływał dobrze.
Po południu trzeciego dnia spostrzegł patrol amerykański. Wyszedł na brzeg i zaczął dawać im znaki rękami. Miał ze sobą elektryczną latarkę więc znakami Morse’a nadał do nich kilkakrotnie: prisoner of war, help! Żołnierze pomachali mu rękami i skryli się w zaroślach . Gienek również cofnął się do swojej zamaskowanej kryjówki.
Gdy zapadł zmrok, Ebenrytter zaczął dawać znaki latarką, powtarzając trzy litery – SOS. Wkrótce otrzymał odpowiedź z przeciwnego brzegu, ale nie zrozumiał, o co chodzi? Potem zapadła cisza, przerywana jednak od czasu do czasu salwami armatnimi i wybuchami pocisków w niedalekiej odległości z tyłu za nim. W pewnym momencie usłyszał z boku ciche stąpanie. Rozbłysnęły nagle dwa snopy światła latarek elektrycznych.
- Hands up! No funny business now! – usłyszał ostry głos rozkazu. Uczynił to z wielką ulgą. Choć żołnierze amerykańscy lufy skierowali w jego stronę, oznaczały one jednak dla Ebenryttera wolność…
Eben to znakomity pilot i zawadiaka, ale także pyszałek i bajarz. Na stronie „Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie” znajdujemy kolejne informacje na temat wyczynów Ebenryttera.
Wacław Król: Eben był trochę zarozumiałym „chłopskim” filozofem. Wszystko umiał, znał wszystko z dziedziny techniki pilotowania samolotów, nie było dla niego żadnych tajemnic z dziedziny lotniczego podwórka. Tak przynajmniej jemu się wydawało. Skądinąd jednak lubiłem Gienka za jego wesołe usposobienie i kawały opowiadane przy byle jakiej okazji. Ale za zbytnią pyszałkowatość musiał być ukarany i to w taki sposób, by sobie długo popamiętał. Zaplanowałem więc z nim lot na walkę ćwiczebną.
Król łatwo pokonał Ebena, który z tego powodu był niepocieszony. Nauki Króla jednak bardzo mu się przydały, bo nie dał się nigdy pokonać żadnemu niemieckiemu pilotowi, a w czasie lotu bojowego nad Francję we wrześniu 1942 roku uszkodził w walce niemieckiego Focke Wulfa.
Co prawda nie dał się nigdy pokonać żadnemu niemieckiemu myśliwcowi, jednak sposób na nie go znalazła artyleria przeciwlotnicza. Tego dnia tj. 14 października 1944 udał się swoim Spitfire’em na rozpoznanie nad Holandię. W okolicach Rijsbergen został trafiony ogniem artylerii przeciwlotniczej i zmuszony był do przymusowego lądowania na terenie wroga. Po wylądowaniu szybko oddalił się od samolotu, jednak zauważony przez Niemców wdał się z nimi w pojedynek.
Rewolwer Ebena to było jednak za mało na broń maszynową większej grupy Niemców, więc Polak zmuszony był się poddać. Po przesłuchaniu przez Gestapo trafił ostatecznie do obozu w Amersfoort. Następnie jakiś czas później miał zostać przetransportowany do obozu w Apeldoom. W czasie podróży pociągiem, wraz z kanadyjskim pilotem podjęli próbę ucieczki. Otworzyli okno w wagonie i przy prędkości pociągu około 40 km/h wyskoczyli z niego. Krążyli po okolicy uzyskując pożywienie od lokalnych mieszkańców, którzy też skontaktowali ich z holenderskim ruchem oporu.
Jakiś czas później Eben z jednym z Holendrów zamierzał przedostać się przez Ren, do wojsk amerykańskich. Ukryci nad brzegiem Renu zbudowali tratwę, na której próbował nocą przez rzekę przedostać się Holender. Najprawdopodobniej utonął, gdyż ślad po nim zaginął, a Eben samodzielnie zbudował drugą tratwę i przepłynął szczęśliwie nią przez Ren i dostał się do Amerykanów.
Wacław Król we wspomnieniach „Walczyłem pod niebem Europy i Afryki”, 1991 twierdzi, że to legendarny pilot Jan Zumbach nazwał pabianiczanina „chłopskim filozofem”.
O naszym lotniku znajdujemy wzmianki w wielu publikacjach.
Szymon Datner „Ucieczki z niewoli niemieckiej”, 1966 : Inny oficer, zestrzelony i zbiegły polski lotnik, kpt. pilot Eugeniusz Ebenrytter, został poddany szczegółowej identyfikacji w niecodziennych okolicznościach w Holandii, znajdującej się jeszcze wówczas pod okupacją niemiecką.
Robert Gretzyngier „Poles in Defence of Britain”, 2002: F/O Eugeniusz Ebenrytter of 307 Squadron landed at Squires Gate in his Defiant N 3432 with undercarraiage up, and damaged it.
Peter Sikora „The Polish Few: Polish Airmen in the Battle of Britain”, 2018: It should not, therefore be unexpected that, due to the historical turbulences of Poland, her political and geographical instability, which all influence the mixing of cultures, there were Second World War Polish pilots called Ebenrytter, Henneberg, Goettel, Klein, Langhamer, Mὕmler or Pfeiffer, or, on the opposing side, Germans named Dymek, Guschewski, Kaminski, Kania oraz Mazurkowski. Autor tłumaczy jeden z polskich paradoksów kulturowych. Oto piloci - Polacy o niemieckich nazwiskach, tacy jak Ebenrytter i inni walczyli z nazistami, natomiast Niemcy o polskich nazwiskach, tacy jak Dymek i inni strzelali do Polaków.
Anegdoty Ebena cytuje także Bohdan Arct w publikacji „Powietrze pełne śmiechu”.
https://listakrzystka.pl - Ebenrytter Eugeniusz Zdzisław
Autor: Sławomir Saładaj