www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Jaroszka

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Jaroszka

Ks. Lucjan Jaroszka (1913-1995) był duszpasterzem o wielu zainteresowaniach i dokonaniach. W 1973 roku współorganizował wizytę kardynała Karola Wojtyły w Australii. Prowadził rekolekcje w Nowej Zelandii oraz Papui Nowej Gwinei.  Z jego inicjatywy powstał m. in.  pierwszy w Polsce pomnik św. Maksymiliana, który znajduje się obok pabianickiego kościoła Św. Mateusza.

Jan Mędrzak wspominał swojego przyjaciela podczas pogrzebu na cmentarzu w Pabianicach: Ksiądz infułat Lucjan Jaroszka przyjął święcenia kapłańskie tuż przed wybuchem wojny 2 czerwca 1939 r. Nie otrzymuje nominacji na parafię, ponieważ jest kandydatem na studia rzymskie. Niestety, wybuch wojny 1 września tegoż roku udaremnia realizację owego zamiaru. Ksiądz Lucjan zostaje w domu, mieszka przy rodzinie. To staje się powodem, dla którego unika szczęśliwie masowego aresztowania księży i osadzenia ich w KZ Dachau.

Ale już pierwsze cierpienia wojny dotykają boleśnie państwa Jaroszków, bo oto w wyniku działań wojennych ginie dwóch młodszych braci księdza, Witold – lotnik i Leon- kawalerzysta. Jest to niewątpliwie bolesny wstrząs dla tej rodziny, a wspominam o tym tragicznym przeżyciu dlatego, że w niespełna rok po tym wydarzeniu, ks. Lucjan angażuje siebie i całą rodzinę do walki konspiracyjnej w ramach Szarych Szeregów i to w sposób bardzo bezpośredni.  Mianowicie staje się kapelanem grupy łódzkich harcerzy z Szarych Szeregów, którzy na terenie Pabianic podejmują pracę przy drukowaniu gazety konspiracyjnej „Na zachodnim szańcu”, zostaje również jednym z jej redaktorów.

Rodzina ks. Lucjana stanowi bazę materialną egzystencji grupy. Grupa po prostu jest na jej utrzymaniu, bez tej pomocy działanie byłoby niemożliwe. Niezależnie od tego ks. Lucjan zaangażowany jest aktywnie w akcji Szarych Szeregów „Roju” pabianickiego. Praca konspiracyjna nie wyczerpuje zainteresowania młodzieżą, która wokół jego osoby się gromadzi. Zdaje sobie sprawę, że młodzi ludzie muszą się jeszcze uczyć i formować swoją osobowość. Prowadzi więc dla nich normalną naukę na kompletach, a urządzona przez księdza kaplica w nieczynnym warsztacie rzeźnickim ojca jest miejscem liturgicznych spotkań, dni skupienia i rekolekcji. W tych wszystkich działaniach przejawia ogromną inwencję i energię.

Niestety walka konspiracyjna, szczególnie prasa podziemna, była zawsze narażona na dekonspirację. Tak się stało i tym razem. W lutym 1943 r. nastąpiły aresztowania przez gestapo wśród członków grupy. Jedną z pierwszych ofiar tych aresztowań staje się rodzin a państwa Jaroszków. Ksiądz Lucjan unika tym razem aresztowania, ponieważ przypadkowo jest nieobecny w domu. Oczywiście to on był celem akcji gestapo. W pierwszym odruchu, zgodnie z jego prawą naturą, postanawia zgłosić się do gestapo, ponieważ wie, że to o niego chodzi. Sądzi, że w ten sposób uratuje swoich bliskich, uzyska ich zwolnienie. Oczywiście nie mogliśmy do tego dopuścić. Tworzymy swoistą ochronę, by zamiaru swego nie zrealizował, bo wiadomo było, że i tak zwolnienia dla rodziny by nie uzyskał.

Nie uniknął jednak aresztowania, gdy przechodził do Generalnej Guberni został wraz ze swoim opiekunem, członkiem grupy, zatrzymany przez żandarmerię niemiecką i oddany w ręce gestapo. Jest to następny cierń w jego utrudzonym życiu. W więzieniu na Gdańskiej umiera matka ks. Lucjana, siostra zamęczona ginie w Auschwitz. Natomiast, po wyczerpujących badaniach w łódzkim gestapo osadzeni zostają w KZ Mauthausen-Gusen ojciec oraz w Mauthausen-Dachau ks. Lucjan. Wyzwolenie nastąpi z obozów Dachau w kwietniu, a z Gusen w maju 1945 r.

Pierwszą czynnością, jaką podejmuje ks. Lucjan, jest odszukanie ojca, jedynego przecież członka tej licznej, a tak tragicznie doświadczonej przez wojnę rodziny. Udaje się to już w czerwcu tegoż roku i dochodzi do ich spotkania w Linzu w Austrii w obecności przyjaciół ks. Stanisława Świerczka i moim. Radość wielka. Tylko oni ocaleli. Odtąd już będą razem. Kiedy w 1947 r. przed Wielkanocą postanowiliśmy wrócić do Polski, to we trzech. Stało się jednak inaczej, wróciliśmy tylko z ojcem ks. Lucjana.

On, nie zmieniając postanowienia powrotu, wysyła nas jako forpocztę, by rozeznać teren, a nade wszystko przygotować miejsce, do którego mógłby wrócić. Obawiał się tego, co tutaj po tak tragicznie rozbitym domu zastanie. Argument był nie do odparcia. Ruszyliśmy żegnani łzami ks. Lucjana, jakby w podświadomości przeczuwającego, że to nie będzie tylko na chwilę. I oto następny cierń w jego życiu. Zostaje poza krajem, ale powodowany szczególnymi racjami. Racjami wynikającymi z jego służebnego kapłaństwa.

Rzuca się w wir pracy z młodzieżą. Jest kapelanem harcerskim, współorganizuje i uczy w polskim gimnazjum i liceum w Ingolstadt. We Włoszech opiekuje się Polakami w obozie przesiedleńców. Właśnie tutaj zapada decyzja wyjazdu do Australii, ale jak wiele rzeczy w jego życiu w szczególnych warunkach. Mianowicie, kiedy żegnał w porcie pierwszą grupę Polaków, udających na ten odległy kontynent, ci narzekali – „Księdzu to dobrze, zostaje wprawdzie tutaj, ale blisko Ojczyzny, do której w kilka godzin można zawsze powrócić, a my jedziemy w jakże nieznany i obcy świat”.

Reakcja ks. Lucjana, jak go znamy, mogła być tylko jedna. „Nie mówcie tak, zobaczycie, jeszcze będę was tam witał”. Wyobrażam sobie, jak mówi to zdecydowanie i podniesionym głosem. Jak powiedział, tak uczynił. Biskup Józef Gawlina przychylił się do prośby i pomysł zaakceptował. Motywem tej decyzji ks. Lucjana była jedna racja, utrzymać tych ludzi przy Kościele, przy wierze ojców. Nieść im posługę duszpasterską. Nie narażać ich na odejście od Kościoła w środowisku im obcym kulturowo, obyczajowo, bez znajomości miejscowego języka, co byłoby w tych warunkach nieuchronne.

Z czasem, już na miejscu, doszła jeszcze jedna racja: utrzymanie tych ludzi przy polskości. Stąd olbrzymie zakupy polskich strojów regionalnych, sprowadzanych z kraju, stąd stałe sprowadzanie tysięcy tomów polskich książek, które w przyszłości ofiarowane uniwersytetowi w Melbourne, staną się zaczątkiem biblioteki w katedrze slawistyki, powołanej właśnie w związku z posiadaniem tego zbioru.

Wspomniałem, że następnym cierniem w jego życiu to była właśnie decyzja o emigracji. To pozostanie na emigracji bowiem nie uczyniło z niego emigranta. On pełnił misję, nie emigrował, dla tych czy innych racji nawet słusznych. On żył świadomością, że jego dom, jego miejsce może być tylko w Kraju. To artykułowało się w jego listach, a korespondencję prowadził z nami przez cały czas, nawet w najtrudniejszych okresach, jakie tutaj przeżywaliśmy. Miarą tej oceny niech będzie fakt, że kiedy już wrócił do nas w latach siedemdziesiątych, to stwierdził z całą powagą, że nigdy dotąd i nigdzie nie miał własnego domu. Dopiero tu w Pabianicach, u św. Mateusza i jego przyjaciela ks. Stanisława ma swój dom, na tej górce adaptowanej na mieszkanie, na starej plebanii. To był jego dom, z jego sprzętami i własnym miejscem do pracy. Natomiast, kiedy przeniósł się do nowego domu księży emerytów, to uznał to za szczyt swoich marzeń i po raz pierwszy poczuł pełną radość ze swego mieszkania.

Tych kilkanaście lat, z górą dwudziestu, przeżytych tu w Pabianicach wśród starych, ale i nowych, jakże łatwo nawiązywanych przyjaźni, były, jak sam mawiał, pełną rekompensatą za dni trudne, które były jego udziałem w długim przecież życiu. Był człowiekiem otwartym, nade wszystko służebnie nachylonym ku drugiemu człowiekowi. Tak jak nie był emigrantem, tak również nie potrafił sobie przyznać statusu emeryta. Był ogromnie czynny i pełen inicjatywy, szczególnie w upamiętnianiu osób, które dla tego miasta, Kościoła miały swoje zasługi.

Wykonał benedyktyńską pracę, uporządkował księgi parafialne od ich początku i odtworzył kronikę parafii św. Mateusza. Inicjował wielkie ogólnopolskie uroczystości z udziałem księży, byłych więźniów Dachau, w związku z umieszczeniem tablicy w bazylice katedralnej, upamiętniając ej martyrologię księży naszej archidiecezji. Szerzył kult św. Maksymiliana Kolbego i część dla papieża Polaka, Jana Pawła II. Nie sposób wymienić wszystkich inicjatyw zmarłego wielkiego kapłana, ale niech to jeszcze raz potwierdzi tezę, że tylko tu był u siebie, że dla tego Kościoła, dla tej polskiej Ojczyzny, dla tego umiłowanego miasta, rodzinnych Pabianic, pragnął żyć i działać. („Jan Mędrzak we wspomnieniach 1922-1996”, Łódź 2011 r.)

Było ich sześcioro…

W 1970 roku rodzinę Jaroszków przypomniało Życie Pabianic:

Człowiek z ulicy Moniuszki ma dzisiaj 84 lata. Jest zupełnie samotny, trudno bowiem uznać fakt ocalenia jednego z synów za zaprzeczenie samotności zupełnej, skoro ów syn żyje… na drugiej półkuli. Fakt samotności pozostaje niezmieniony, nawet jeśli raz na dziesięć czy dwadzieścia lat złoży ów syn wizytę stareńkiemu ojcu w kraju, pobędzie trochę, choćby nawet parę tygodni w pabianickim mieszkaniu, w którym przed przeszło pół wiekiem przyszedł na świat, w którym po dziś dzień ostał się jedyny z rodu: ojciec, któremu udało się unieść głowę z hitlerowskich obozów zagłady.

Człowiek z ulicy Moniuszki, ojciec „Australijczyka” jest sam. Samotność przyszła doń drogą tak tragiczną, że nawet w 60-tysięcznych Pabianicach i w kontekście wojenno-okupacyjnych losów każdej bez wyjątku rodziny polskiej – ze świecą w ręku trzeba szukać innej rodziny, aż tak bardzo doświadczonej nieszczęściem. Człowiek z ulicy Moniuszki jest sam, choć gdy zaczynała się wojna – rodzina jego liczyła gromadkę sześciorga osób.

Dwóch synów zabrało mu pierwszych czternaście dni wojny, żonę i nieletnią córkę – Radogoszcz i i Oświęcim roku 1943, ostatniego syna – właśnie wspomnianego „Australijczyka” – biskup polowy wojsk polskich na Zachodzie (Gawlina), który w trybie polecenia służbowego kazał „Ojczyzny i Ojca znajdować tam, gdzie parafia”, a nie tam, gdzie Ojczyzna właściwa i gdzie ojciec rodzony… Tyle pociechy dla starca, że przynajmniej ten „chłopak”, ten „od Gawliny” wyszedł – jak ojciec – z życiem.

Było ich, kiedy zaczynał się Wrzesień, sześcioro. Dwóch z owych sześciorga członków rodziny, jak się łatwo domyślać – synów, odbywało właśnie w 1939 roku zasadniczą służbę wojskową. We wrześniu jeden ze wspomnianych obydwu, porucznik Witold, uprzednio z poboru – służący w 28 pułku piechoty w Łodzi, znajdował się w Dęblinie jako ochotnik – pilot. Miał zginąć w dziewiątym dniu wojny w boju powietrznym nad Krośniewicami. Drugi, podoficer artylerii, miał zginąć pod Łowiczem w piętnastym dniu wojny.

Wtedy, gdy już wybuchła wojna – byli w Pabianicach już tylko we czworo: mąż z żoną, czyli dla młodych – ojciec z matką, dziewiętnastoletnią córką Jadwigą i 26-letnim wówczas synem Lucjanem, który wybrał sobie zawód duchownego. I tak – do 1 lutego 1943 roku, kiedy ich wszystkich, całą pozostałą czwórkę aresztowało pabianickie gestapo, aby – ojca i ostatniego syna zesłać do morderczego obozu w Mauthausen, matkę skierować na zakatowanie w ciągu kilku dni – na Radogoszczu, córkę do Oświęcimia, gdzie wykończono ją nim osiągnęła dwudziesty rok życia.

W Pabianicach już byli Niemcy, gdy przypadkową – ustną pocztą dotarła do mnie wiadomość o śmierci syna – lotnika i o pochowaniu go naprzeciw hrabiowskiego pałacu w krośniewickich dobrach Rembielińskich – mówi nam 84-letni dzisiaj starzec.

Pojechał ojciec – wraz z sierotą narzeczoną do owych Krośniewic, ażeby przynajmniej prochy syna sprowadzić do rodzinnych Pabianic, gdzie dziś spoczywają zwłoki porucznika – ochotnika kampanii wrześniowej, jednego z nielicznych obrońców „polskiego nieba”. Tak to – na cmentarzu „doliczał” się swych najbliższych – ojciec rodu. Syna – artylerzysty spod Łowicza nie zdołał już przenieść do Pabianic, choćby na cmentarz, choć dzięki listowi, pozostawionemu przez bezimiennego kolegę polskiego podoficera – Leona Jaroszki – u pabianickich sióstr zakonnych – wiedział ojciec, gdzie syn leży…

I tak już zostało do owego pamiętnego do dziś 1 lutego 1943 roku, gdy gestapo przyszło po resztę rodziny włącznie z głową domu.

W siedzibie łódzkiej gestapo – na Anstadta - dosięgła ojca rodu wieść o zakatowaniu na śmierć jego żony w Radogoszczu. Rychło potem – w więzieniu na Sterlinga – zdążył ojciec jeszcze przed rozpoczęciem własnej obozowej gehenny dowiedzieć się o zamordowaniu córki w Oświęcimiu, również pocztą „pantoflowa” wprawdzie, lecz niestety – prawdziwą. Na Sterlinga też nastąpiło ostatnie spotkanie z synem Lucjanem, który wprawdzie – poprzez ucieczkę – uniknął aresztowania w lutowym pabianickim „kotle”, ale wpadł w kilka zaledwie dni później podczas próby przekroczenia „granicy” z Generalnym Gubernatorstwem, w rejonie Dłutowa.

Do Mauthausen poszedł tenże – ostatni – syn jeszcze przed ojcem. Ojca, bowiem, trzymano dłużej na Sterlinga i Anstadta, w nadziei, że przynajmniej starego zdoła się „nakłonić” do przyjęcia tzw. Volkslisty. Ojciec miał przecież „Bruno” na imię, po dziadkach domieszkę „niemieckiej krwi” w żyłach. Dopiero kiedy zawiodły wszystkie „metody” – posłano ojca w ślad za synem. I tam również – do końca – nie przestali być Polakami. Byli więc w obozach koncentracyjnych – obaj – aż do chwili wyzwolenia w kwietniu w Dachau, gdzie w ostatnim okresie wojny przebywał Lucjan i maju 1945 – w Mauthausen, gdzie do końca przebywał ojciec rodziny „Bruno”, mający w chwili aresztowania lat blisko 60!

- Było w Pabianicach – uzupełnia nasze informacje p. Świrat, również były więzień hitlerowskich obozów śmierci – tylko i aż kilka rodzin, które podobnie jak senior Jaroszka, „Bruno”, miały tak zwaną domieszkę krwi niemieckiej, ale nigdy nie zdradziły polskości, nie straciły twarzy. Między innymi tak samo zachował się pabianicki pastor ewangelicki Wendt.

Nie sprzedali się ani za „niemieckie kartki żywnościowe”, ani za szanse odzyskania wolności, ani za przysłowiowe srebrniki Judasza. I to, mimo iż albo ich nazwiska, albo imiona swoim obcym brzmieniem powodowały, że niektórzy Polacy sądzili, np. w sierpniu 1939 r., że ci ludzie okażą się – w razie czego – Niemcami. To jedna z ładnych a mało znanych kart historii miasta i jego mieszkańców. (Sergiusz Jaśkiewicz „Było ich sześcioro…”, Życie Pabianic nr 38/1970 r.)

W obozie

Wspomnienie ks. Zdzisława Lipińskiego: (…) późniejszy rektor Seminarium Duchownego Księży Chrystusowców w Poznaniu, ks. dr Józef Grzelczak, był wówczas wikarym na Szwederowie. I on i moja matka narażali się na przesyłkę wina i hostii do wspomnianych wyżej Mszy świętych (obozowych). Odprawiał je ks. Lucjan Jaroszka, neoprezbiter z Pabianic, spotkany na kwarantannie w Mauthausen. Kapłan również nieprzeciętny, zdolny do heroizmu na co dzień! I jemu dużo zawdzięczam. (…) (Ks. Zdzisław Lipiński „Dziwne Seminarium”, Szczecińskie Studia Kościelne nr 2/1991 r.)

W Australii

W kronice Prowincji Księży Chrystusowców Australii i Nowej Zelandii pod hasłem „Rok 1971” czytamy: Dzień 2 maja 1971 roku zapisał się szczególnie mocno w pamięci Polaków mieszkających w Gippsland. Był to dzień, w którym w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa zawieszono i poświęcono kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Uroczystość rozpoczęła się procesją z terenu szkoły do pobliskiego kościoła. Przed oczami zdumionych i zachwyconych przechodniów australijskich przesuwały się wielobarwne szeregi dzieci i młodzieży w strojach narodowych. W kościele ks. Marian Kołodziej powitał przybyłego na uroczystość ks. bp. A. F. Fox’a, księży australijskich i polskich, siostry zakonne oraz ponad 600 wiernych rodaków i przypomniał zgromadzonym role kultu Matki Bożej w Polsce. Po poświęceniu wizerunku przez księdza biskupa ks. Marian wspólnie z wiernymi odmówił akt oddania się Matce Bożej.

Koncelebrowanej Mszy św. przewodniczył ks. Józef A. Kołodziej – prowincjał Księży Chrystusowców w Australii. Wraz z nim przy ołtarzu stali ks. M. Chlebowicz i ks. M. Kołodziej. W zapiskach z tej uroczystości czytamy: „Lekcję po polsku i angielsku odczytuje chłopiec ubrany w strój narodowy. Ludzi ogarnia wzruszenie. Bo tak się jakoś dziwnie składa, że zarówno smutek jak i radość najłatwiej wyrazić ściśniętym gardłem i uczcić łzą, której się nikt nie wstydzi.

Po Ewangelii, na ambonę wchodzi ks. prałat Lucjan Jaroszka. Znany dobrze wszystkim zgromadzonym. Ks. Jaroszka był pierwszym ich duszpasterzem, jeszcze w czasie pobytu w obozie w Sale. Kazanie krótkie, ale trafiające do serca. Bo jest to kapłan gorliwy i złotousty kaznodzieja”. (…)

O ks. L. Jaroszce „Australijczyku” wspominają w swoich zapiskach kardynałowie Wojtyła i Wyszyński.

John Paul II „The making of the pope of the millennium –calendarium of the life of Karol Wojtyła”, 2000: (…) 1973 - February 11.Sunday. A well publicized Mass for Polonia at 10.00 a.m. We concelebrated it with Bishop Szczepan and Msgr. Jaroszka from Melbourne. Polonia turned out in large numbers: scouting, organizations, color guards. In my homily I made reference to the puryfying force which flows from Christ, shapes man and builds his culture, infusing it with values that are fundamental and irreplaceable. In this context I also mentioned Blessed Maximilian Kolbe.

February 12. After a very hot day in Brisbane, a tropical rain fell in the evening and the air became more bearable. At 6:000 a.m. we flew off to New Zealand, stopping at Sydney for several hours. We were accompanied by Msgr. Jaroszka. (…)

February 24. The Poles in Australia decided to build the shrine of Our Lady Queen of Poland in Melbourne, just as they built the church in Marayong (Sydney) for Millennium, i.e. in commemoration of the visitation of the Blessed Mother which united them spiritually. A committee was formed, our country men pitched in, Msgr. Jaroszka brought a copy of the image of Jasna Gora from Rome. It was blessed by Pope Paul VI during an audience in 1970 for Polish priests who were prisoners of concetration camps. At the moment the shrine is unfinished. (…)

February 26. At 7:20 we went to Geelong. This is industrial city (population about 100 thousand) within the Archdiocese of Melbourne, located on the shore of the ocean, and is home to about 3000 Poles. Their pastoral minister is Msgr. Lucjan Jaroszka a priest from Diocese of Lodz, who came to Australia after release from a concentration camp. Our countrymen are guests in a large church of Our Lady. After Mass I stopped in front of the church for a while for conversation with my countrymen. Children recited poems and presented flowers, and veteran soldiers asked me to bless their colors. Besides Msgr. Jaroszka two other retired prists, Fr. Karol Warzecha and Fr. Feliks Wozniczak, live here in the home of the Wojcik family. Their hosts asked me to dinner. It was one more chance to meet my country men here. Around 11:00 p. m. we returned to our lodgings on Richmond in Melbourne.

Stefan Wyszyński „Pro memoria”: (…)  3 sierpnia 1962 r., g. 17 ks. kan. Eysmontt i ks. rektor Jaroszka z Australii, duszpasterze emigracji polskiej, dziękują za obraz Matki Bożej Częstochowskiej, kopię wykonaną przez prof. Torwirta, która została w lutym br. zawieziona do Rzymu i czeka na podróż do Sydney. Ksiądz Jaroszka zabierze ją samolotem w październiku.

23 września 1959 r., g. 7.30 Ksiądz Jaroszka z Melbourne w Australii (…)  Zezwalam na wywiezienie płyty z kazaniem z 26 VIII br. do Australii.

Peregrynacja obrazu

Kościół w Marayong jest jedyną polską świątynią na terenie metropolii Sydney. Sprawa budowy tego kościoła, wzniesionego dla upamiętnienia w Australii Tysiąclecia Chrztu Polski była gorąco dyskutowana i ciągnęła się przez wiele lat. Na I Konferencji Duszpasterzy Polskich w Australii, w dniu 12 września 1961 r. ks. Sadok Maria Maćkowiak OP poddał pod dyskusję wniosek, aby na wzór ziemi ojczystej w ośrodkach Polonii australijskiej przeprowadzić peregrynację obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Jego wniosek przyjęto jednogłośnie i o decyzji powiadomiono ks. kard. Stefana Wyszyńskiego. Ksiądz Prymas wniosek poparł i jednocześnie zawiadomił, że prześle kopię łaskami słynącego wizerunku Pani Częstochowskiej jako swój osobisty dar dla Polaków w Australii.

W roku 1962 z Australii do Polski wyjechała pierwsza grupowa wycieczka, której kapelanem i przewodnikiem był ks. prałat Lucjan Jaroszka. On to wracając do Australii zabrał z Instytutu Polskiego w Rzymie obraz Matki Boskiej Częstochowskiej podarowany przez Księdza Prymasa. Obraz ten przed wyruszeniem do Australii został pobłogosławiony przez papieża Jana XXIII.

Rankiem 25 X 1962 roku wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej dotarł do Perth w Zachodniej Australii. Stamtąd też rozpoczęła się jego peregrynacja. Obraz nawiedził większe skupiska polonijne od zachodnich brzegów kontynentu, przez tropikalną północ ku wschodowi. (…). (Leszek Wątróbski „Polski ośrodek w Marayong”, Msza Święta nr 4/2014 r.)

Księgozbiór

Ukazujący się w USA Dziennik Związkowy w kwietniu 1978 roku odnotował, że Biblioteka Australijskiego Uniwersytetu Narodowego w Canberze wydała ostatnio dwa katalogi swego polskiego zbioru, który powstał z darów otrzymanych od Polaków rozsianych po całym świecie.

Jeden z nich to katalog zbioru księdza prałata Lucjana Jaroszki. Ksiądz prałat, po tułaczce wojennej po rozmaitych niemieckich obozach koncentracyjnych, osiadł w Australii, pełniąc obowiązki duszpasterza polonijnego w Victorii. Przez 20 lat swego pobytu w Australii ksiądz Jaroszka kontynuował swoje przedwojenne zainteresowanie: kolekcjonowanie książek.

Będąc bibliofilem z zamiłowania, uprawiał je z prawdziwą miłością i zrozumieniem, i każdą ozdabiał w bardzo oryginalny exlibris, wykonany przez przyjaciela artystę Janusza Tusińskiego. W 1971 roku nosząc się z zamiarem powrotu do kraju przekazał Australijskiemu Uniwersytetowi Narodowemu swój wspaniały księgozbiór liczący 1 500 tytułów. Księgozbiór ten posiada wiele wartościowych pozycji, jak na przykład Wielką Encyklopedię Powszechną, kompletne dzieła Conrada po polsku i angielsku, dzieła św. Tomasza z Akwinu itd., (…)

Pamiętany

Henryk Szkuta- mieszkaniec Geelong w Australii - jest współautorem „Zbioru osobistych opowieści polskich imigrantów w Geelong”, 2022 r.

„(…) Do 1955 roku nie było szkół ani kościołów w Bell Park (dzielnica) w każdą niedzielę rano jeździliśmy autobusem do kościoła Św. Marii Anielskiej, który znajdował się w centrum Geelong. Gdy w połowie lat 50. powstała Polska Szkoła Sobotnia w Bell Park, mieliśmy zdecydowanie wygodniej.  Duchową opiekę w naszej geelongowskiej społeczności sprawował ks. Lucjan Jaroszka. Pomagał mu australijski ksiądz, Father Joe Kelly, poliglota z parafii Świętej Rodziny w Bell Park. Fr. Kelly znał język polski, niemiecki i ukraiński”.

Pod zdjęciem przedstawiającym uczniów i nauczycieli szkoły sobotniej widnieje informacja: Polska Szkoła Sobotnia w Bell Park. Grono pedagogiczne – pan Zając, pan Przastek, pan Kiełczewski, ks. Lucjan Jaroszka, Fr, Joe Kelly, pani Wanda Leszczyńska, pan Tadeusz Hau.

Ks. Lucjan Jaroszka był także współpracownikiem Tygodnika Katolickiego wydawanego przez Romana Gronowskiego w Melbourne.

„Intryga” przyjaciół

Zygmunt Luboński: serdeczna przyjaźń jaka łączyła ks. infułata Stanisława Świerczka z ks. prałatem Lucjanem Jaroszką sprawiła, że razem podejmowali szereg bardzo ciekawych inicjatyw, mających uświetnić parafię św. Mateusza lub pozostawić trwały ślad w naszym mieście.

Był rok 1977. Zaciekawiony byłem bardzo, kiedy któregoś listopadowego dnia złożyli w moim domu wizytę obaj księża prałaci. Przyszli z moim przyjacielem Antonim Kałużką, który jak się później okazało był sprawcą tego spotkania. Chodziło o możliwość wydzierżawienia budynku na punkt katechetyczny w okolicy placu przy ulicy Karolewskiej 46, gdzie w przyszłości mogłaby powstać siedziba nowej parafii. Sprawa była poufna, gdyż władze państwowe sprzeciwiały się budowie nowego kościoła w Pabianicach.

Przy ulicy Karolewskiej, naprzeciw wylotu ulicy Toruńskiej znajdował się plac kościelny zakupiony w latach dwudziestych ubiegłego wieku przez byłego proboszcza parafii Najświętszej Maryi Panny księdza Szulca do wypasu krów jakie posiadał w oborach mieszczących się przy plebanii. Po wojnie parafia NMP odsprzedała plac księdzu Kaczewiakowi, proboszczowi parafii św. Mateusza, który chciał urządzić na nim cmentarz grzebalny. Plan ten jednak się nie udał i przez długi czas ks. Antoni Kaczewiak wydzierżawiał tę ziemię różnym osobom pod zasiew żyta. W latach siedemdziesiątych proboszcz parafii św. Mateusza, ks. Stanisław Świerczek, postanowił po uzgodnieniu z Kurią Biskupią w Łodzi, starać się u władz państwowych o zezwolenie na budowę nowego kościoła. Ponieważ o zezwolenie mogła wystąpić tylko Kuria Biskupia w Łodzi, więc przez wiele lat składała ona do władz wojewódzkich prośby o zezwolenie na budowę kościoła na placu przy ul. Karolewskiej. Niestety, za każdym razem na prośby te przychodziła odpowiedź negatywna.

Kiedy okazało się, że nie można już liczyć na oficjalne zezwolenie. Ks. Stanisław Świerczek wraz ze swoim przyjacielem ks. Lucjanem Jaroszką, który na stałe powrócił z Australii do Pabianic, postanowili w pobliżu owego placu urządzić punkt katechetyczny. Czas naglił, gdyż znaleźli się chętni, aby wykorzystać tą ziemię na ogródki działkowe. W tym okresie obowiązywało zarządzenie, będące narzędziem walki państw z Kościołem, które zabraniało osobom duchownym, a nawet pracownikom kościelnym nabywania nieruchomości. Nabycie więc budynku dla potrzeb kościoła było niemożliwe. Chcąc zakupić budynek, a nawet tylko wydzierżawić, należało w jakiś logiczny sposób ominąć obowiązujące przepisy. Pieniądze potrzebne na ten cel zaoferował ks. Lucjan Jaroszka sprzedając nieruchomość po rodzicach.

Należało znaleźć osobę postronną, która by zechciała stać się fikcyjnym właścicielem zakupionego budynku i wydzierżawić go na punkt katechetyczny. Wszystko to musiało się dziać w bezwzględnej tajemnicy, ażeby nie nastąpiła dekonspiracja. (…)

Po dłuższych poszukiwaniach natrafiono na budynek jeszcze niewykończony przy ul. Krakowskiej, graniczący z placem przy ul. Karolewskiej 46. Zaletą tego niewykończonego budynku była możliwość dobudowania pełnego piętra. Budynek odpowiadał wszystkim potrzebom kupującego: mieszkanie dla księdza, pomieszczenia i przestrzeń wolna na katechezę, co umożliwiałoby rozpoczęcie pracy duszpasterskiej w tej części miasta, która w przyszłości miała stać się nową parafią. Właściciele, starsi ludzie, pragnęli sprzedać dom, gdyż nosili się z zamiarem opuszczenia Pabianic i zamieszkania razem ze swymi dziećmi.

Wieczorem, w przeddzień ustalonego terminu kupna, kiedy wszystko już zostało uzgodnione a rejent oczekiwał na spisanie umowy – właściciele telefonicznie wycofali się z zawarcia transakcji.

Ponieważ kupno tego budynku nie wchodziło już w rachubę, ksiądz Jaroszka wyjechał w dniu 11 lutego 1978 r. na kilka miesięcy do Australii.

Ponownie rozpoczęliśmy poszukiwania budynku do kupienia na punkt katechetyczny. Przypadkowo natrafiliśmy na dom drewniany przy ul. Toruńskiej 40 odległy o 150 m od placu kościelnego przy ul. Karolewskiej. Stojący na placu o powierzchni 450 m kw. dom ten posiadał sześć izb mieszkalnych i wysokie poddasze. Na placu znajdowały się jeszcze drewniane komórki i ogród.

Pełnomocnikiem właściciela tej nieruchomości, oficera marynarki handlowej Klemensa Kolasy, który zamieszkiwał na stałe w Gdyni, był adwokat Jerzy Wendler. Pan Kolasa sprzedawał nieruchomość jako jedyny spadkobierca po śmierci matki.

Z uwagi na nieobecność ks. Lucjana Jaroszki decyzję o przydatności budynku musiał podjąć ks. Stanisław Świerczek. Sprawa wydawała się pilna, gdyż kilkanaście dni wcześniej w sprawie kupna owego domu nawiązali bezpośredni kontakt z panem Kolasą właściciele samochodów, którzy na terenie posesji chcieli wybudować garaże.

W dniu 20 lutego 1978 roku podjąłem próbę powiadomienia ks. Stanisława Świerczka o możliwości zakupu nieruchomości przy ul. Toruńskiej. Ze względu na jego chorobę do spotkania nie doszło.

Dopiero pół miesiąca później (6 marca) doszło na plebanii kościoła św. Mateusza do spotkania „trójki” – razem z Jerzym Wendlerem przybyliśmy z wizytą do ks. prałata Stanisława Świerczka. Podczas spotkania omówiliśmy szczegóły kupna nieruchomości przy ul. Toruńskiej 40.

Kilka dni wcześniej, późnym wieczorem, ażeby nikt z lokatorów nas nie zobaczył, obejrzeliśmy z księdzem Stanisławem oferowany do kupna dom. Stwierdziliśmy, że odpowiada on wszystkim wymaganiom. Decyzja zakupu tej nieruchomości zapadła natychmiast. Wiadomość o tym przesłano księdzu Jaroszce do Australii. Mecenas Wendler, jako były członek Szarych Szeregów, zapewnił księdza Stanisława, że rozumie trudną sytuację kupna-sprzedaży tego domu, ale zdążył się już porozumieć z właścicielem budynku p. Kolasą i obaj składają oświadczenie, że nieruchomość przy ul. Toruńskiej 40 uważają za sprzedaną dla potrzeb przyszłej parafii. Formalności zostaną załatwione po przyjeździe ks. prałata Jaroszki z Australii. W tym kręgu rozmówców nie było trudno podjąć postanowienia, że sprawa zakupu domu musi być okryta tajemnicą.

Tak pomyślny zakup nieruchomości w bliskiej odległości do „kościelnego” placu można wyjaśnić tylko opieką Bł. Maksymiliana. Świadomość tego pozwoliła mieć nadzieję, że dalsze trudności również zostaną pokonane.

W tym duchu w dniu 14 marca 1978 r. nastąpiło drugie spotkanie „trójki”. Rozważano na nim genialną myśl, przynajmniej tak się nam wydawało, ażeby na posesji jaka będzie wkrótce zakupiona, pobudować garaże o wymiarach maksymalnych, tj. -21 m długości i 8 m szerokości. Garaże o takich wymiarach mogą służyć za kaplicę, a w razie potrzeby, po zasunięciu rozsuwanych drzwi przegradzających poszczególne boksy będą służyły za salki katechetyczne.

Zezwolenie na „garaże” powinien uzyskać jeszcze poprzedni właściciel, czyli pan Kolasa. Ażeby nie wtajemniczać w nasze plany osób trzecich, podjąłem się osobiście sporządzenia dokumentacji „garaży” i uzyskania zezwolenia na ich budowę oraz wykonawstwo. Wszyscy wtajemniczeni w te plany zdawali sobie doskonale sprawę, że dekonspiracja grozi wstrzymaniem budowy i sankcjami ze strony władz wojewódzkich lub miejskich, które w dalszym ciągu odmawiały zezwolenia na powstanie nowej parafii i budowy kościoła.
Z powodu nieobecności ks. prałata Lucjana Jaroszki nie podjęto decyzji o tym, kto wystąpi jako właściciel zakupionej nieruchomości przy ul. Toruńskiej 40. Z konieczności musiałem także podjąć się tej roli. Zadanie to ułatwił mi adwokat Jerzy Wendler, którego już znali lokatorzy jako tymczasowego gospodarza i pełnomocnika pana Kolasy. Przedstawił mnie jako nowego właściciela, który utrzymywać będzie kontakt z lokatorami i na terenie posesji prowadzić będzie budowę garażu. (…)

Występując 10 kwietnia 1978 r. do Biura Projektów Urzędu Miejskiego w sprawie sporządzenia planów na budowę” garaży” zażyczyłem sobie, w imieniu inwestora, ażeby budynek „garaży” był bardzo duży i wysoki. Wzbudziło to podejrzenie architekta przyjmującego zlecenie. Zaraz jednak wyjaśniłem, że w budynku tym znajdą swe pomieszczenia komórki lokatorów, pralnia, ubikacja oraz trzy boksy garażowe na samochody ciężarowe. Troszkę z niedowierzaniem, ale zlecenie przyjęto. Plan powyższy musiały jeszcze poprzedzić odrębne plany zagospodarowania terenu, plany wodociągowe i kanalizacyjne, zezwolenie Zakładu Energetycznego itp. co absorbowało wiele czasu i w warunkach „konspiracyjnych” nastręczało wiele trudności.

23 maja 1978 r. w imieniu pana Kolasy odebrałem z Urzędu Miejskiego zezwolenie na budowę garaży i budynku gospodarczego przy ul. Toruńskiej 40.

23 maja 1978 r. powrócił z Australii ks. prałat Lucjan Jaroszka. Po jego przyjeździe w dniu 30 czerwca 1978 roku na plebanii św. Mateusza spotkaliśmy się w czwórkę: ks. prałat Jaroszka, ks. prałat Świerczek, mecenas Wendler i niżej podpisany. Omówiliśmy tok spraw już wykonanych. Wspólnie zastanawialiśmy się nad samą procedurą aktu rejentalnego dotyczącego sprzedaży nieruchomości przez pana Kolasę, tak ażeby nie wzbudził on w nikim podejrzenia.

W trakcie spotkania ustalono, że właścicielką nowo nabytej nieruchomości będzie pani Helena Jaroszka, krewna ks. Lucjana Jaroszki. Ażeby umożliwić księdzu Lucjanowi przejęcie w przyszłości tej nieruchomości na własność, pani Helena Jaroszkowa miała się zrzec majątku na rzecz swego krewnego w zamian za zapewnienie jej potrzebnej opieki jako osoby w podeszłym wieku. Taka manipulacja gwarantowała sporządzonemu aktowi rejentalnemu prawomocność i uniemożliwiała przymusowy wykup przez władze miejskie.

Ustaliliśmy, że dla uprawdopodobnienia potrzeby takiego posunięcia prawnego ks. Lucjan Jaroszka zamelduje się u swojej cioci pani Heleny Jaroszkowej zamieszkałej przy ul. Pomorskiej 5A,

17 lipca 1978 r. został sporządzony warunkowy akt notarialny kupna nieruchomości w Pabianicach przy ul. Toruńskiej 40. Osobą kupującą była pani Helena Jaroszkowa. Sporządzony akt kupna był jeszcze nieprawomocny i wymagał zrzeczenia się Urzędu Miejskiego z prawa pierwokupu tej nieruchomości.

11 września 1978 r. pani Helena Jaroszkowa otrzymała urzędowe powiadomienie, że Urząd Miejski w Pabianicach nie skorzysta z prawa pierwokupu nieruchomości sw Pabianicach przy ul. Toruńskiej 40.

14 września 1978 r. w biurze notarialnym sporządzony został końcowy akt notarialny z którego wynika, że pani Helena Jaroszkowa została pełnoprawną właścicielką nieruchomości przy ul. Toruńskiej 40. (…) (Zygmunt Luboński „Parafia pod wezwaniem Św. Maksymiliana Marii Kolbe w Pabianicach. Powstanie parafii – wspomnienia”, Pabianice 2000 r.)

Po zaadoptowaniu powstałego obiektu na kaplicę w marcu 1981 r. ks. Jaroszka w liście do bp. Rozwadowskiego opisał cały przebieg intrygi oraz złożył prośbę o erygowanie parafii. 6 lipca ordynariusz diecezji łódzkiej powołał ośrodek duszpasterski, a dwa tygodnie później w „garażowej” kaplicy odbyła się pierwsza Msza św. Rektorem, a następnie proboszczem erygowanej wspólnoty został ks. Ryszard Olszewski.

Akcja „przyjaciół z konspiracji” znalazła odzwierciedlenie w wielu publikacjach.  Mateusz Opaliński w książce „Zgody nie wyrażono. Problem budownictwa sakralnego w diecezji łódzkiej 1945-1989”, Łódź 2018 r. pisał: (…) Kolejny przykład nielegalnego budownictwa sakralnego pochodził z podłódzkich Pabianic. (…). Zgody na budowę nie wyrażono.  Sprawę jednak próbowano załatwić w inny sposób – przy użyciu fortelu.  Widząc opór władz wobec inicjatywy powstania kolejnej parafii w Pabianicach i wybudowania tym samym nowej świątyni, grupa zaprzyjaźnionych mężczyzn: ks. Stanisław Świerczek – proboszcz parafii Świętego Mateusza w Pabianicach i jej rezydent ks. Lucjan Jaroszka, oraz przyjaciele ks. S. Świerczka z czasów drugiej wojny światowej i wspólnego pobytu w obozie koncentracyjnym w Dachau: Zygmunt Luboński i Antoni Kałużka (członkowie Szarych Szeregów), postanowili zakupić w sąsiedztwie placu (należącego do kurii biskupiej) nieruchomość i wybudować na niej garaże, a następnie zaadaptować je na punkt katechetyczny i kaplicę. Sprawa zakupu tej nieruchomości była poufna – o właściwym jej przeznaczeniu prócz wymienionych mężczyzn wiedział jeszcze pełnomocnik sprzedaży adwokat Jerzy Wendler (członek Szarych Szeregów) oraz Helena Jaroszka – ciotka ks. L. Jaroszki, a także osoba, która oficjalnie zakupiła tę nieruchomość (…).

„Na Zachodnim Szańcu”

Ks. Lucjan Jaroszka w czasie okupacji niemieckiej był redaktorem podziemnego pisma o profilu narodowym „Na Zachodnim Szańcu”. Wojciech Jerzy Muszyński w książce „W walce o Wielką Polskę. Propaganda zaplecza politycznego Narodowych Sił Zbrojnych (1939-1945)” pisał: (…) Jeszcze w tym samym roku rozpoczęto drukowanie nowego pisma pt. „Na Zachodnim Szańcu”. Maszynę drukarską tzw. bostonkę zorganizował Mieczysław Dukalski ps. „Plamka”, zaś przerzutem jej do Łodzi zajął się Jerzy Niewiadomski. Członek redakcji Zbigniew Marquart tak wspominał uruchomienie nowej drukarni: „Maszyna została ustawiona na cmentarzu w Pabianicach, w jednym ze świeżo przygotowanych grobowców z podłączonym kablem zasilającym. Już następnego dnia maszyna wypuściła pierwszy numer „Na Zachodnim Szańcu”. (…) Redaktorem i dziennikarzem był ks. Lucjan Jaroszka z Pabianic, a Jasio Mędrzak po zrobieniu koniecznej korekty, składał i drukował cały numer”. W redagowaniu pisma pomagała I. Wierzbicka. Druk odbywał się głównie nocą. Materiały do artykułów, farbę drukarską i papier dostarczał Marquart. Nakład miał się wahać pomiędzy 4 a 5 tysiącami egzemplarzy. Drukarnia działała do połowy lutego 1943 r., kiedy została zlikwidowana przez gestapo, a większość zespołu aresztowana. Nie jest znana przyczyna tej wpadki, ale w świetle raportu NSZ z 9 lutego 1943 r. nasuwa się wniosek, że nastąpiło to na skutek nie zachowania wymogów konspiracji i zaniedbania środków bezpieczeństwa.

Pierwszy numer ukazał się w dniu 26 kwietnia 1942 r., z informacją, że jest to trzeci rok wydawania. W winiecie umieszczono instrukcję, w którą wcześniej była zaopatrzona „Pochodnia”: „Pamiętaj, że wróg czuwa. Lepiej spalić niż dać w nieodpowiednie ręce”.    „Na Zachodnim Szańcu” był początkowo miesięcznikiem, potem ukazywał się co dwa tygodnie. Pismo przeznaczone było dla Polaków mieszkających na terenach włączonych do Rzeszy, ale docierało nawet do skupisk polskich robotników przymusowych w głębi Niemiec.

Poprzedniczką publikacji „Na Zachodnim Szańcu” była „Pochodnia”. Redakcja mieściła się w Łodzi przy ulicy Rzgowskiej 52, w mieszkaniu państwa Sułkowskich. Początkowo drukowano je w Pabianicach w szpitalu miejski, następnie w mieszkaniu państwa Brysiów na Nowym Złotnie. W skład redakcji pisma wchodzili: ks. dr Jan Warczak, Tadeusz Starczewski, prof. Orzyński, w połowie 1940 r. doszli ks. Lucjan Jaroszka, Irena Miłodrowska, Woźniakowski i inne nieznane osoby. Pismo ukazywało się w formie drukowanej, miało staranną szatę graficzną i było wydawane na wysokim poziomie technicznym, o czym świadczy dwukolorowa winieta i 14 stron dobrej jakości druku. Jednorazowy nakład numeru wzrósł w 1941 r. do 3 tys. sztuk. „Pochodnia” przestała się ukazywać w związku z likwidacją drukarni w dniu 8 maja 1941 r.

At the beginning of 1942, it was possibile to resume publication of another periodical, On the Western Rampart, in the Łódź area. Mieczysław Dukalski („Plamka”) procured a printing machine, a so-called „Bostonka” while Jerzy Niewiadomski arranged for its shipment to the city. According to one of the editors, Zbigniew Marquart, the machine was placed in the cementary in Pabianice, in one of the crypts with a power cord. The next day the machine was already able to print a whole issue of On the Western Rampart. Rev. Lucjan Jaroszka from Pabianice was the editor and writer, while Jan Mędrzak set and printed the whole issue after performing the neccessary corrections.

Printing was usually done at night. Marquart delivered the material necessary for Whiting the articles as well as the Ink and paper. An issue ranged between 4 000 and 5 000 copies. This printing shop functioned until mid-February 1943, when the Gestapo dismantled it and arrested the majoraty of printers and editors.

Zbigniew Marquart „Na Zachodnim Szańcu – z historii prasy podziemnej w Pabianicach”, Szaniec Chrobrego nr 8 (175); Stanisław Lewandowski „Polska konspiracyjna prasa informacyjno-polityczna 1939-1945”, Warszawa 1982 r.

Jan Mędrzak

Harcerz 20. Łódzkiej Drużyny Harcerskiej im. „Zawiszy Czarnego”, żołnierz Szarych Szeregów i Związku Jaszczurczego. Jeden z organizatorów drukarni ZJ w 1940 r., w której pracując jako drukarz odbijał pismo „Pochodnia”. Po zlikwidowaniu drukarni przez gestapo 8 marca 1941 r. uciekł do Lublina. Rok później wziął udział w tworzeniu nowej drukarni Związku Jaszczurczego w Pabianicach, gdzie pracował przy drukowaniu pisma „Na Zachodnim Szańcu”, a także ulotek i innych wydawnictw. W połowie lutego 1943 r. został aresztowany przez gestapo wraz z wieloma innymi działaczami konspiracji „Szańca”. Był więziony w obozach koncentracyjnych w Mauthausen i Gusen. Po wojnie wrócił do kraju, mieszkał w Łodzi, gdzie zmarł 11 lipca 1996 r.

Jadwiga Jaroszkówna

Pabianiczanką, która zginęła w Auschwitz, była Jadwiga Jaroszkówna (ur. 1923 r.), córka Brunona i Florentyny. W okresie międzywojennym uczęszczała do Gimnazjum Żeńskiego Królowej Jadwigi w Pabianicach. W kampanii wrześniowej 1939 r. straciła dwóch braci. Najpierw 9 IX zginął Witold (lat 24), a 16 IX – Leonard (lat 22). Trzeci brat, ksiądz Lucjan Jaroszka, w czasie okupacji hitlerowskiej prowadził tajne nauczanie w Pabianicach. Udział w lekcjach brała także Jadwiga. Za nielegalną działalność została aresztowana wraz z 53-letnią matką Florentyną i osadzona 6 marca 1943 r. w więzieniu w Łodzi, w którym przebywała do 19 kwietnia 1943 r. Matka zmarła w więzieniu przy ul. Łąkowej w wyniku ciężkiego pobicia przez Niekmców. Jadwiga nigdy o tym zdarzeniu się nie dowiedziała. Została przetransportowana do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Jej ojciec Brunon i brat Lucjan trafili natomiast do obozu w Mauthausen-Gusen. Jadwiga w Auschwitz otrzymała numer więzienny 41337. Przebywała w bloku 29. Stąd wysłała list do babci Teresy Jaroszki, zam. przy ulicy Wagnerstrasse 20 (obecnie Moniuszki). Prosiła w nim 13 czerwca 1943 r. m. in. o przesłanie białego chleba, cebuli, czosnku, cytryn i cukru. Jadwiga zmarła w Oswięcimiu 10 lutego 1944 r., mając lat 21. Przy jej śmierci była Zofia Zybert – sanitariuszka obozowa, której udało się doczekać wyzwolenia i powrócić do Pabianic, gdzie pracowała w aptece Markusa przy ul. Zamkowej. (Robert Adamek „Więźniarki Auschwitz”, Nowe Życie Pabianic na niedzielę nr 11/2005 r.)

Witold Jaroszka

Witold Jaroszka – ppor. pilot, ur. 19 II 1915 r. w Pabianicach. Absolwent SPL w Dęblinie (12 promocja) mianowany ppor. pil. z dniem 31 VIII 1939 r. W czerwcu 1939 r. przydzielony do 3 pułku lotniczego w Poznaniu na praktykę, brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r. jako pilot 132 eskadry myśliwskiej, walczącej w składzie lotnictwa Armii „Poznań”. 9 IX 1939 r.  w samolocie PZL P-11c odbywał lot patrolowy wspólnie z ppor. pil. A. Kabatem. W czasie lotu powrotnego dwa polskie myśliwce zostały zaatakowane przez 5 niemieckich Messerschmittów Me-109E. Samolot ppor. Jaroszki został zapalony i pilot ratował się skokiem ze spadochronem. Z uwagi na zbyt małą wysokość – zginął koło wsi Kamienna. Pochowany został początkowo koło dworu w Krośniewicach, w późniejszym okresie ekshumowany na cmentarz w Pabianicach.

WIkipedia.org - Lucjan Jaroszka

Catalogue.nla.gov.au

 Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij