www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Krall

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Hanna Krall pisarka i dziennikarka zdobyła światowy rozgłos wywiadem z Markiem Edelmanem „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Pracowała m.in. w redakcjach Życia Warszawy i Polityki. Pisała także reportaże z Pabianic, które znaleźliśmy w Życiu Radomskim.

Niegdyś prawie każdy pabianiczanin był pracownikiem jednej z wielu miejscowych fabryk. Trzy razy na dzień - o godz. 5, 13 i 20 - miasto zapełniały tłumy ludzi zdążających na kolejną zmianę do swojego miejsca zatrudnienia. Problemy związane z pracą budziły zainteresowanie ówczesnej prasy. H. Krall w tekście „O trudnej sztuce rządzenia” ukazuje dezorientację robotników pabianickich w grudniu 1956 roku. Zakończył się wtedy okres stalinowskich rygorów i podjęto próbę upodmiotowienia pracowników. Dziesięć lat później H. Krall przybyła do Pabianic, aby przedstawić kulturowe i społeczne uwarunkowania pracy w Zakładach Przemysłu Bawełnianego – „Sposób patrzenia: pracownik istota poznawana”.

O trudnej sztuce rządzenia” (Życie Radomskie, 1956, nr 306)

W Komitecie Miejskim siedzą na walizkach: przewiduje się, że około 20 pracowników „aparatu” będzie musiało odejść. Trudno się dogadać, zbyt wiele ma każdy własnych, bolących spraw. Kierownictwo komitetu liczy sobie pełne … dwa dni. Jeszcze nie weszło „ w zagadnienie”. Zresztą na głowie ma teraz wybory. Rady robotnicze – zdecydowanie zeszły na dalszy plan.

Kierownik Wydziału Ekonomicznego opowiada historyjkę o pewnej fabryce pabianickiej, w której robotnicy zamyślając wywiezienie kierownika technicznego na taczkach, przyszli przedtem poradzić się do Komitetu.

- Jak widzicie dominuje spokój i zdyscyplinowanie…

Rzeczywiście, nie zdarzyło mi się słyszeć o wypadku, by gdziekolwiek indziej w sprawie „taczek” zasięgano opinii Komitetu Miejskiego.

Wielce rozważni ludzie mieszkają widać w Pabianicach.

X

Fabryka jak fabryka. NI duża, ni mała, nie nadzwyczaj nowoczesna, nie specjalnie zacofana, plan wykonuje, z eksportem zalega – no, taka sobie najzwyklejsza fabryka. Sama przeciętność. Fabryka Urządzeń Mechanicznych w Pabianicach. W narzędziowni, wokół maszyny, przy której stoimy – grupka robotników. Dwóch, trzech rozmawia, reszta zachowuje chłodną rezerwę.

- Macie kandydatów do Rady?

- Co nie mamy mieć …

- Więc będą w końcu wybory? A czego chcielibyście od tej Rady? Co powinna robić?

Jeden z robotników porusza się niecierpliwie.

- Pani, niech to nas pani za język nie ciągnie. Jeszcze władza się dowie i wilkiem będą na człowieka patrzeć.

Rozmowa toczy się w grudniu roku 1956. Dwa miesiące po wydarzeniach Października.

- Jakie macie pretensje do „władzy”? – powiedzcie.

Niezdecydowanie. Po chwili: - A z węglem jak było? Przywieźli, to najlepszy na osobną kupkę, a miał dla ludzi. A z drzewem? Nie wiadomo kto je wtedy rozebrał, choć każdy chciałby przecież trochę dostać. A z premiami? Robotnikowi po 200, a tamtym po 700…

- Mówiliście o tym komu?

- Co będę mówił, żeby za tydzień mnie wyleli? Wprawdzie tego kultu już nie ma – sekretarz dziś nawet dzień dobry ludziom powie, ale co tam można wiedzieć? – może to tylko taka POLITYKA? Zresztą najlepszy dowód – jak na montażu dziewięciu zgłoszono na kandydatów do Rady, mało kto się z nich zgodził kandydować. Ludzie to u nas już nawet myślą, ale mówić jeszcze nie zaczęli.

Ktoś ze stojących potwierdza: - Ja sam nie zgodziłem się kandydować. Za słaby jestem, żeby coś zmieniać.

W narzędziowni Baranowski zgodził się kandydować do Rady.

- Panie Baranowski – co według Pana Rada powinna robić?

- Nie będę mówił, czas pokaże.

- Nie wie pan, czy pan nie chce?

- Może i nie chce …

Kołodziej - ślusarz z tego oddziału podszedł do grupy niepostrzeżenie. Ktoś zadaje mu teraz pytanie – to samo, które zadano Baranowskiemu. Kołodziej bez słowa odchodzi do swojej maszyny.

- Panie Kołodziej, czemu pan ucieka?

- Ja to nie wiem, ja nie jestem mądry. Nic mówić nie będę.

Nie wiem, czy zarzuty robotników pod adresem dyrekcji były słuszne. Nie o to w tej chwili chodzi. Nawet jeśli tylko w swoim własnym przekonaniu mieli oni racje – dlaczego cały czas milczeli? Dlaczego nadal milczą? Dla porządku pytałam szefa produkcji zakładów i sekretarza POP o kilku moich rozmówców. Oto opinie: P. – spokojny, rozsądny człowiek. Fachowiec świetny. A. – doskonały tokarz, szukać takiego pracownika ze świecą. Nie odejdzie od roboty póki nie skończy. B. – człowiek stateczny, solidny. Trudno przypuszczać, by wchodziło tu w grę jakieś rozrabianie, lekkomyślność.

Niech nikt nie posądza mnie o nawoływanie robotników FUM do napastowania swej – nie wiem, może niewinnej dyrekcji.

Chodzi tylko o to, jak – na miły Bóg – wyglądać będzie Rada teraz, przez takich ludzi, wybrana? Jak będą rządzić fabryką ci, którzy wprawdzie „już myślą, ale mówić jeszcze nie zaczęli…”?

X

Największy zakład w Pabianicach – Zakład Przemysłu Bawełnianego… 9 tysięcy robotników. Stworzono tu radę robotniczą – jedną z pierwszych w mieście. Plany ma rozległe. Omówić zadania produkcyjne na I kwartał przyszłego roku, rozpatrzyć możliwości fabryki, zająć się frekwencją. Na razie odbyły się jednak trzy posiedzenia: jedno w sprawach organizacyjnych, dwa poświęcone sprawom personalnym. Kilka tygodni temu oddział głównego energetyka i wykończalnia wysunęły zarzuty wobec swych kierowników i zażądały usunięcia ich z fabryki. Rada robotnicza natychmiast zwołała posiedzenie plenarne i powołała specjalną komisję do zbadania spraw obu pracowników. Komisja zgromadziła wszystkie zarzuty. Prezydium Rady je zanalizowało. Orzeczenie brzmiało: głównego energetyka należy pozostawić na stanowisku, zwróciwszy mu jednak uwagę na niewłaściwe odnoszenie się do ludzi. Kierownika wykończalni, który już sam zgłosił rezygnację, przenieść na stanowisko majstra. Załoga rozwiązaniem tym się zadowoliła.

- Co będziecie robić dalej?

Jan Kaczorowski – przewodniczący rady robotniczej mówi, że w ostatnim okresie spadła w fabryce frekwencja. Przypuszcza, że są to przejściowe skutki zniesienia ustawy o dyscyplinie pracy i zadaniem rady będzie poprawić tę sytuację.

- W jaki sposób zamierzacie to uczynić?

- Noo, drogą perswazji, przekonywania.

- A jeśli to nie pomoże?

- No to… Trudno powiedzieć… Ale wierzymy, że pomoże. Poza tym będziemy się zajmować już przede wszystkim sprawami produkcji. To są przecież rzeczy łatwiejsze. Na pewno jakoś damy sobie radę.

Kierownik wydziału ekonomicznego komitetu miejskiego partii mówi: - z obawą myślę o chwili, kiedy Rada upora się z organizacją, z problemami personalnymi i spyta - co teraz? Nie wiem, czy będę umiał odpowiedzieć. Poradzić: „rządźcie – to za mało. Co dalej?

X

Już ten pokój choćby świadczy o pewnej zasiedziałości. Biurko, suszka, kałamarze – zwykle akcesoria „urzędowania”. Na drzwiach wisi nawet tabliczka: „Samorząd Robotniczy”. Rada robotnicza Papierni miała czas się zagospodarować: powstała w Pabianicach jako pierwsza.

Siedzimy tedy wokół biurka z suszką i kałamarzami, w pokoju z napisem „Samorząd” i rozmawiamy z Wacławem Jenchem – przewodniczącym Rady. Jench informuje: mamy trzy komisje – produkcyjną, ekonomiczną, zaopatrzeniową. Każdy ma swój krąg spraw i swoich konsultantów.

System - zdaje się rzeczywiście rozsądny. W każdym razie widać już jakąś wyraźną koncepcje, no i Rada przystąpiła w praktyce od parunastu dni do pracy. – Co macie „na warsztacie”?

- Zastanawiamy się teraz nad remontem kapitalnym jednej z dwóch podstawowych maszyn fabryki. Taki remont to przerwanie produkcji na trzy miesiące. Jest nad czym głowę łamać.

- No i …?

- Na razie mówiąc prawdę – niewiele… - w głosie przewodniczącego jakieś wahanie – główny inżynier przyszedł na radę i mówi: remont musi być od 17 stycznia do 30 marca. Ani dzień krócej i wszystko jak powiadam. A my… Cóż, członkowie Rady słuchali, słuchali – sprawa ta przecież dla nas najważniejsza. Tylko, że potem nikt nawet głosu nie zabrał. Zwyczajnie: nie umieliśmy nic powiedzieć. Robotnicy nie mają powodów, żeby inżynierowi nie ufać, ale nie mogą przecież zatwierdzać „na ślepo”. Potem jak coś nie wyjdzie to – „patrzcie jak Rada rządzi”. Poprosiliśmy wtedy inżyniera, żeby przygotował nam specjalny schemat: co i jak, dzień po dniu. Może rozbierzemy jakoś.

- Albo z tą komisją ekonomiczną. Jeszcze gorzej wszystko wygląda. Trzeba i na księgowości się znać i na planowaniu. A ja na przykład – przewodniczący Rady – jestem ślusarz z zawodu.

Jench jest zresztą optymistą: - Do świąt jeszcze dwa tygodnie. I tę ekonomię jakoś rozgryziemy. Jak myślicie - rozgryziemy do świąt?

Do pokoju weszła grupka robotników: na górze skończyło się zebranie komisji produkcyjnej w sprawie renowacji jednej z maszyn.

- Co uchwaliliście? - Modernizować. – A czy wszystko już jest przygotowane? – Ktoś z wahaniem odpowiedział: zdaje się, że nie ma jeszcze wszystkich części… Ktoś dodał: - mają być z importu, podobno do kraju nie nadeszły. A ktoś jeszcze inny głośno się zastanawiał. – Tylko czy te fundamenty trzeba będzie zmieniać? I jak to wypadnie…

- O czym więc radziliście cały czas – pyta przewodniczący.

- O tym, czy ta modernizacja nam się opłaci. To wcale nie takie proste towarzyszu Jench.

Siedzimy wokół „urzędowego” biurka z suszką, przyciskiem i kałamarzami. Kiedy nieostrożnie oprzeć o nie rękę, pozostaje na palcu ślad ciemnej warstewki kurzu.

X

- Mówili – będziemy mieli coś do gadania. I co? Robi się szum, a czynniki rządzą jak chcą. Nie życzą sobie nawet z nami rozmawiać. Jeszcze jeden pic na wodę.

Mówi przewodniczący rady robotniczej Pabianickich Zakładów Drzewnych. W listopadzie powstała ta rada. Zaczęła pracę, podjęła już kilka uchwał. Ni stąd ni zowąd rozniosła się plotka: będą nas łączyć z zakładami metalowymi. W tym roku przeżyli już trzy reorganizacje, o celowości żadnej nie są przekonani do dziś. Teraz ma być czwarta. Ale teraz jest już w fabryce Rada robotnicza> ma przecież rządzić. Orzekli: przyjedźcie , powiedzcie nam przynajmniej, o co tu chodzi i jakie będą z tego korzyści. Może nas przekonacie. Wtedy się zgodzimy. Na razie nie rozumiemy po co to wszystko, nie możemy więc się zgodzić.

Kierownik referatu przemysłu Miejskiej Rady narodowej – Stanisławski pojechał do Łodzi, przedstawił urzędnikowi z Wojewódzkiego Zarządu Przemysłu prośbę rady. Urzędnik powiedział: - A co oni właściwie mają do gadania? Uchwała przecież i tak i tak zapadnie.

Pojechał dyrektor zakładu. Zarzucili, że rada powstała nieformalnie. Trzeba, żeby najpierw była komisja przygotowawcza, a oni od razu zrobili wybory. Tajne, to prawda, załoga wybrała kogo chciała, sprawę przygotowywano w ciągu wielu dni. Ale nie było komisji, więc nieformalnie.

Oto fragment listu, który wysłali do WZP:

„Kontynuacja lekceważącego stosunku spowoduje powstanie wątpliwości wśród załogi co do celowości istnienia rady, wobec stosowania starych, całkowicie skompromitowanych sposobów odgórnego komenderowania. W tym wypadku, nie będzie można żądać od załogi jakiegokolwiek czynniejszego udziału w życiu przedsiębiorstwa, poza normalnymi obowiązkami wynikającymi z tytułu umowy o prace, a cenna inicjatywa robotników nie zostanie wykorzystana tak jak nie zostały wykorzystane, naturalnie na innym odcinku, możliwości Związków Zawodowych.”

- Czy ta uchwała – że my mamy rządzić fabryką – zobowiązuje jakoś nasze władze nadrzędne?

X

W Pabianicach jest 70 fabryk. W dziewięciu powstały, albo lada dzień powstać mają, rady robotnicze. Sekretarz Komitetu Miejskiego powiada: sprawa posuwa się naprzód w pożądanym kierunku.

Kierownik wydziału ekonomicznego, który bezpośrednio zagadnieniem się zajmuje mówi: Jakiż jest właściwie ten kierunek? Nie umiemy nikomu poradzić. Nam radzić też nikt nie potrafi. Sami zbieramy doświadczenia. W tej chwili mamy już jedno – wielokrotnie sprawdzone: wcale, wcale nie takie proste jest to całe rządzenie. Hanna Krall


„Sposób patrzenia: pracownik – istota poznawana” (Życie Radomskie, 1966, nr 59)

W Pabianicach mieszka sześćdziesiąt tysięcy ludzi. Co trzeci z zatrudnionych mieszkańców miasta jest pracownikiem zakładów bawełnianych.

Oznacza to, że każda pabianicka rodzina ma w zakładach kogoś „ze swoich”.

Niektóre rodziny pracują gromadnie i od pokoleń. Rodzina Cieślaków ma: portiera (ojciec – emeryt), kierownika wydziału (pierwszy syn), kierownika biura (drugi syn), mistrza (trzeci syn), prządkę w drugiej przędzalni (pierwsza córka), prządkę w pierwszej przędzalni (druga córka).

Starszy brat kierownika szkolenia jest mistrzem tkalni, średni – snowaczem, młodszy elektrykiem, żona – w odpadkowej przędzalni, żona tego młodszego – w przędzalni drugiej.

W tym zakładzie nie rzuca się pracy. Tu piętnaście procent mężczyzn pracuje dłużej niż 2o lat. 60 procent całej załogi dłużej niż 10 lat. I ludzie tu nie są młodzi. Średni wiek kobiety – 38, a mężczyzny -42 lata. Związani są ze sobą wspólnotą rodzinną, latami pracy, tradycją.

Tradycja jest wciąż żywa

Do dziś o jednych mówi się, że są ziomkami , czyli że starego, a o drugich – że z nowego miasta. Granica między nowym i starym miasta jest przy tym rzeczą sporną. Jedni mówią, że jest nią most na Dobrzynce, drudzy – że parafia. Rzecz w tym, że stare miasto było zawsze czymś nieskończenie lepszym> ludzie, czyli ziomkowie, mieli tam własne domki, a nawet kawałki ziemi, podczas gdy ci z nowego miasta nie mieli nic i żyli tylko z pracy w bawełnie. (Kiedy chłopak z nowego miasta wżeniał się w rodzinę ziomków musiał się najpierw wkupić na moście – w ten zaszczyt, w zasobną staromiejską pannę). Po wojnie, jak zaczął się rozwój fabryki i stanęły pierwsze mieszkalne bloki granice zatarły się. Ludzie ze starego miasta także dostawali mieszkania i ruszyli do bawełny, do pracy.

Granice zatarły się. Ale kiedy niedawno rada narodowa chciała zalesić tereny starego miasta okazało się naraz, że są to pastwiska obywatelskie i ziomkowie wytoczyli radzie narodowej proces. I proces wygrali. Nie będzie lasu – pozostaną pastwiska bezużyteczne, ale obywatelskie przecież, ziomkowe.

Z początku robotnicy bawełny –ziomkowie cieszyli się większym poważaniem. Potem szacunek wiązał się raczej ze stanowiskiem, a stanowisko z wykształceniem. Ale przywiązanie do własności odżywa niekiedy w okolicznościach najdziwaczniejszych. Kiedy niedawno jeden z pracowników wygrał w Toto-Lotka milion, to pierwszą rzeczą jaką kupił była kamienica. Wielka i ze wszystkimi lokatorami pod administracją kwaterunku, na dodatek. Żeby móc w tej swojej kamienicy zamieszkać, milioner musiał jeszcze dokupić jednemu ze swoich lokatorów mieszkanie. Po czym wprowadził się – i przyszedł do kasy zapomogowej po pożyczkę.

(Jest to pierwszy, jak się zdaje, w historii sławnych Zakładów im. Rewolucji 1905 roku –kamienicznik- aktywny działacz związku).

W tej fabryce jest wszystko. Właściwie można się urodzić, żyć i umrzeć nie wychodząc z zakładu. Fabryka ma żłobek, przedszkole, szkołę zasadniczą, technikum, lekarzy, stołówki, kolonie, wczasy, dom kultury, sklep, bloki mieszkalne, dętą orkiestrę, trzy karawany (jeden świecki i dwa katolickie), a także, do nich, dwa czarne konie.

Fabryka dba o życie doczesne i przyszłe swojej załogi. Zna także jej potrzeby, jej przeszłość, jej rodziny, jej tradycje i jej słabości. Tylko – jak powiedział dyrektor –ciągle jakoś ma się wrażenie, że samych ludzi przecież się nie zna jednak.

Po czym poznać, że nie zna się ludzi?

- Po tym (mówi dyrektor), że kiedy zadaje się sobie różne pytania nie potrafi się na nie odpowiedzieć.

Dyrektor chętnie by wyjaśnił sobie jakie jest właściwie samopoczucie ludzi w zakładzie i ich stosunki ze zwierzchnikami, od czego zależą postawy ludzkie wobec pracy, własności i fabryki. „Dlatego znalazł się u nas socjolog. Bo pomyślałem: nawet jeżeli zażądam akt personalnych – nic w nich nie wyczytam, jeżeli zapytam kierowników – powiedzą tylko tyle ile zechcą powiedzieć, zapytam aktyw – oprą się na wyczuciu. Pomyślałem: no więc może ten socjolog coś więcej mi powie? …”

Wszystkie działania socjologa (został nim mgr Sylwester Samol) poprzedzone zostały statystycznym rekonesansem. Uzyskano dzięki niemu następujące wiadomości:

- Załoga się starzeje. Jeśli zachodzi konieczność zwolnień, to zwalnia się młodych przede wszystkim. Wiek nie wpływa jednak wyraźnie na wydajność i na absencję. Przeciwnie, im młodsi pracownicy tym absencja większa, zwłaszcza u kobiet, mimo to absencja kobiet jest zaledwie o 1 proc. większa niż mężczyzn, wliczając już w to urlopy macierzyńskie, choroby dzieci itd. Było to pierwsze odkrycie. Jak wiadomo pogląd, że kobiety opuszczają nieporównywalnie częściej pracę jest poglądem u nas powszechnym.

- Kobiety są bardziej dokładne w pracy. Na każde 100 kobiet przypada 8 kar za niedbalstwo, a na 100 mężczyzn – 14 kar.

- Mężczyźni i kobiety pochodzący ze wsi są w pracy bardziej dokładni niż ich koledzy z miast i rzadziej karani (drugie odkrycie).

- Ludzie pochodzenia chłopskiego rzadziej opuszczają pracę bez usprawiedliwienia (trzecie odkrycie).

- Za kradzieże częściej karani są mężczyźni od kobiet i częściej - ludzie ze wsi niż z miasta. Zapewne jest to rezultat różnic w nawykach, tradycjach więzi z zakładem. Ludzie ze wsi częściej traktują dobro zakładu – nie jako wspólne, lecz jako niczyje.

Wszystkie te wiadomości socjolog wyczytał w aktach personalnych. Akta te leżały w fabryce od dwudziestu lat, więc właściwie można to było odczytać już dawno. Ale nikt tego w ten sposób nie zrobił, nie uporządkował tych tysięcy faktów według jakiejś myśli i nie sformułował konkluzji.

Dyrektor przyznaje, że sposób patrzenia socjologa jest inny niż ich, pracowników administracji. Że socjolog nie tylko patrzy – lecz widzi. I nie tylko widzi – lecz ingeruje.

O ingerencjach socjologa w sprawy fabryki napiszę w następnym artykule. Hanna Krall


Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij