www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Pazdej

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Piotr Pazdej w zbiorze opowiadań „Ostatnia sarna na ziemi”(Białystok 2023 r.), które wypełniają  analizy codziennych emocji dokonywane w kontekstach dystopijnych, nie zapomina także o Pabianicach. Na przykład w opowiadaniu „Saudade” wprowadza ulicę Graniczną, przy której kładzie się kres – w bliżej nieokreślonej przyszłości i po jakiejś katastrofie  -  życiu osób zmęczonych dotychczasową egzystencją.

(…) – Słuchaj, ja … - zaczyna, ale chłopak odrywa się od pnia uschniętego buku i odchodzi szybkim krokiem. Kilkanaście metrów dalej przechodzi na drugą stronę Granicznej i znika, pochłonięty przez to, co zostało  z lasku porastającego ten teren jeszcze kilka lat temu. Odprowadza zgarbioną sylwetkę wzrokiem.

Gdzieś w oddali rozlega się przeciągłe zawodzenie syreny, odpowiada mu o wiele bliższe szczekanie. Dwa różne dźwięki toczą ze sobą zażartą bitwę o dominację nad pogrążoną w resztkach brudnej, lepkiej nocy ziemią. Unosi rękę i przeciera czoło. Spoconą skórę pokrywa już wyraźnie wyczuwalna pod palcami warstwa kurzu. Czuje przylepiony do policzków i ust materiał maseczki. Coraz częściej zapomina, że w ogóle ma ją na twarzy. Nawet w domu zdarza się, że odkrywa jej istnienie dopiero wtedy, gdy chce się czegoś napić lub przypadkowo spogląda na swoje odbicie w wiszącym w łazience pękniętym na pół lustrze. Kombinezonu nie nosi już od dawna, w pewnym momencie stał się dla niego synonimem walki o przetrwanie, a przecież to ostatnia rzecz, na której mu zależy.

Dźwięk syreny powoli zamiera, pies, jakby zdezorientowany nagłym brakiem przeciwnika, szczeka jeszcze kilka razy. Patrzy w górę, na rozjaśnioną powoli od wschodu, zawieszoną tuż nad czubkami pozbawionych liści drzew grubą warstwę zbitych chmur. Kolejny przedłużający się w nieskończoność świt, kolejny skrócony do kilku godzin dzień. Z ilu jeszcze? Jak długo wytrzyma? Ile jeszcze zniesie, zanim sam przestanie bać się śmierci?

Po wejściu do budynku od zaraz zajął się pracą. Następni pacjenci, dwóch mężczyzn i trzy kobiety, już na niego czekali. Siedzieli w poczekalni, w milczeniu, ubrani w jednakowe, dwuczęściowe stroje w kolorze, który zawsze przywołuje w nim uczucie niepokoju. Lekko pochylone głowy, maseczki, półprzymknięte oczy i dłonie ułożone na udach, z palcami posplatanymi w niemożliwe do prześledzenia figury.

Przeszedł pomiędzy nimi bez słowa, dawno już nauczył się, że nie powinien nawiązywać z tymi ludźmi żadnego kontaktu. Natychmiast po wejściu do gabinetu włączył kapsułę. Kilka minut później, gdy była już gotowa, otworzył drzwi na korytarz. Siedząca najbliżej nich kobieta drgnęła wyraźnie. Czekał cierpliwie, aż wstanie, wygładzi wszystkie niewidoczne fałdy na spodniach i wejdzie. Jak większość kobiet w ostatnich latach miała krótko obcięte włosy. Zawsze lubił takie fryzury, jego żona czesała się tak od dziecka.

Kobieta usiadła na starym obrotowym taborecie. Nie patrzyła mu w oczy. Sam usiadł po drugiej stronie małego biurka i otworzył ankietę, którą wypełniła kilka tygodni wcześniej. Anna Wilewska, urodzona w 2021 roku w Pabianicach. Mąż, troje dzieci, wszyscy nie żyją. Wojna, ciała najstarszej córki nigdy nie odnaleziono. Brak krewnych.

W polu oznaczonym jako „Uzasadnienie” wpisała nieco chaotycznym charakterem pisma: „Nie chcę już niczego więcej marnować. Szkoda na mnie jedzenia, wody i tlenu?”. Jego uwagę zwróciło użycie terminu „tlen” zamiast „powietrze”. Tknięty nagłą ciekawością, wrócił do pierwszej strony i sprawdził jej wykształcenie. Wyższe, tytuł doktora nauk  społecznych, dwanaście lat pracy na Uniwersytecie Łódzkim. Uniósł wzrok, Anna zrobiła to samo. Chciał coś powiedzieć, ale powstrzymało go znajome spojrzenie. Oczy Anny były martwe, jej dusza już dawno opuściła ciało.

- Czy jesteś świadoma tego, co chcesz zrobić? – wygłosił urzędowe, narzucone przez przepisy pytanie.

Anna milczała. Cierpliwie wytrzymał jej spojrzenie. Zdążył już przywyknąć, dawno przestał się zastanawiać, jakie myśli wywołuje w nich to ostatnie pytanie.

W końcu Anna kiwnęła lekko głową. Położył przed nią ankietę ostatnią stroną w górę.

- Podpisz tutaj – powiedział, wskazując palcem miejsce u dołu strony. (…)

Po opuszczeniu wieka kapsuły nie musi już nic robić. Jego rola się kończy, światła gasną, kurtyna opada. Z mistrza ceremonii zmienia się w nadzorcę. Czujnik samoczynnie wysyła impuls, blokady z cichym sykiem  wsuwają się w otwory, na monochromatycznym panelu rozpoczyna się krótkie odliczanie. Dziesięć , dziewięć, osiem… Przy zerze słychać ciche piknięcie. Nie widzi tego, ale wie, że właśnie w tej sekundzie wnętrze kapsuły wypełnia  się gazem. (…)

Następnego dnia rano idzie prosto na tyły ośrodka. Nie pamięta, kiedy był tu ostatnio. Dawno zamurowane okna wciąż odznaczają się nieco jaśniejszą szarością. Dziesiątki plastikowych pudeł ustawionych pod ścianą i wzdłuż płotu z betonowych płyt, z których większość trzyma się w całości jedynie dzięki zatopionym w nich stalowym prętom. Wyschnięty trawnik z wydeptaną w spękanej ziemi ścieżką, prowadzącą do niewielkiego, parterowego budynku bez okien. Z wysokiego na kilkanaście metrów komina ze lśniącej blachy wydobywa się ledwo widoczny na tle  niski wiszących chmur dym. Przygląda mu się przez chwilę.

Gdy jest w połowie trawnika, drzwi otwierają się i z małego budynku wychodzi wysoka postać w białym kombinezonie ochronnym. Na jego widok zamiera na chwilę, po czym unosi rękę i ściąga zasłaniającą twarz maskę.

- Dzień dobry, Dmitrij – mówi, podchodząc. (…)  Powietrze dookoła nich wypełnia dziwny, nienaturalnie ostry zapach. Krzywi się mimowolnie i spogląda w górę. Z tego miejsca dym jest gęstszy, o wiele bardziej ciemny. A może dopiero teraz szalejący wewnątrz pieca ogień zaczął pochłaniać wsunięte tam przez Dmitrija ciało?

 Robi mu się niedobrze, ślina staje się kwaśna, w zagłębieniu kręgosłupa rośnie kropla lodowatego potu. (…)

- Jesteś wierzący?

Stoją nad płytkim, na wpół zasypanym piaskiem i zarośniętym przez kolczaste krzaki rowem, którym kiedyś, przed wieloma laty płynęła Dobrzynka. Spogląda na ubraną w luźne spodnie i ciemną bluzę Sakinah. Spięte włosy skryła pod uszytą samodzielnie z elastycznej tkaniny czapką. Pozbawiona obramowania tworzonego przez włosy jej twarz traci na urodzie. Staje się inna, niemal obca, jakby wyrwana z kontekstu. (…)

Tornado

Tornado uderza w miasto godzinę przed świtem. Nie śpi już, siedzi w kuchni pogrążony w myślach i czeka na włączenie prądu, gdy w dom trafia pierwszy potężny podmuch wiatru. Jedna z szyb rozpada się, wpuszczając do środka tumany kurzu, pisku, liści i suchych gałęzi. Podrywa się z krzesła, unosząc jednocześnie ręce, ale jest zbyt wolny – dziesiątki małych igieł wbijają mu się w twarz. Krzyczy z bólu i przerażenia, jednak ryk żywiołu tłumi jego głos i myśli, rozgniata go jak pasożyta, z wściekłością, która może sugerować, że polował na niego już od wieków. Czuje, że unosi się w powietrze, ułamek sekundy później traci przytomność.

Idzie odrętwiały, pchany do przodu jedynie siłą woli. Jest widno, nie wie, ile minęło czasu od chwili, gdy odzyskał przytomność. Leżał pod ścianą, zakrwawiony i obolały, z głową wciąż wypełnioną ogłuszającym hałasem. Z trudem wydostał się spod sterty śmieci, resztek stołu i kuchennych szafek. Przez pozbawione szyb okno spostrzegł pierwsze oznaki ogromu zniszczeń: połamane drzewa i zdewastowane niemal doszczętnie domy. Długo trwało, zanim szum w głowie uspokoił się na tyle, by mógł zacząć myśleć. Jeszcze dłużej odzyskiwał siły, których wątły zapas wyczerpał się tuż za Graniczną.

Nie odwraca się, nie rozgląda. Pole przez które kilka dni temu przeszedł w nocy, przypomina  teraz  dzikie wysypisko śmieci. Co kilka kroków musi omijać kawałek czyjegoś życia: fragment dachu, resztki jakiegoś mebla, całe arkusze tłoczonej blachy. Martwy kot, kolorowa fotografia z trójką roześmianych dzieci.

W połowie drogi słyszy dobiegający z prawej strony przeraźliwy krzyk. Nieruchomieje. Z nielicznych domków, wybudowanych na przełomie wieków, zostały tylko gruzy. Z przerażeniem spostrzega biegnącą w jego stronę kobietę. Jest naga, spod brudu prześwituje gdzieniegdzie ciemnobrązowe ciało. Wyciąga w jego stronę obie ręce, szeroko rozstawione palce z całą pewnością chcą go złapać. Dopiero teraz dostrzega, że za kobietą biegnie dwóch mężczyzn. Krzyczą coś niezrozumiale, ale zarówno ton ich nawoływań, jak i śmiech pozwalają mu z łatwością odczytać ich zamiary: oto dwóch drapieżców bawi się pogonią za swoją ofiarą. Odwraca się i zaczyna uciekać. Chwilę później słyszy wrzask, który przechodzi w stłumione charczenie.

Stopa zaplątuje mu się w jakiejś sukience, upada, coś wbija się boleśnie w brzuch. W nozdrza uderza go przeraźliwy smród gnijącego mięsa. Zrywa się z trudem, potyka, podpiera dłońmi, znowu wstaje, byle do przodu, byle do przodu, nie ogląda się, nie chce widzieć, jak zbliżają się i do niego, nie chce widzieć ich oszalałych twarzy z bliska. Wydaje mu się, że słyszy ich sapanie tuż za plecami, przyśpiesza więc, zdobywając się na ostatni tytaniczny niemal wysiłek.

Wszystko na nic, dopadają go kilka metrów przed Podleśną. (…)

Niegdyś ulica Graniczna „cieszyła się” niezbyt dobrą sławą. Przez wiele lat po drugiej wojnie światowej miał tutaj swą firmę rakarz zwany także hyclem, który był prawdziwym postrachem wszelkich czworonogów w miasteczku i ich opiekunów, a zwłaszcza dzieci. Za wysokim płotem mieściły się owiane grozą zabudowania.. ale wracajmy do naszego Autora. W opowiadaniu „Monidło” pojawia się centrum miasta.

(…) Poprosił o zmianę miejsca, lecz praca przy układaniu worków z ciałami, a raczej tego, co z nich zostało, przekracza jego możliwości. Dwie godziny później osuwa się na chodnik. Siedzi wpatrzony w zawalony budynek hali powiatowej. Ktoś do niego krzyczy, ktoś potrząsa nim, ale on odmawia jakiejkolwiek współpracy. W końcu dają mu spokój.

Ze stuporu wyrywa go dopiero przeciągłe zawodzenie syren. Najpierw gdzieś w oddali, na obrzeżach miasta. „Ksawerów, choć tam nie ma już przecież nikogo, może więc Wola Zaradzyńska”, myśli , wstając ostrożnie. Patrzy w niebo, wie jednak, że nic nie zobaczy. Zbita warstwa brudnoszarych chmur jest zbyt nisko. Chwilę później wyją wszystkie syreny w centrum. Ktoś przebiega tuż koło niego, ktoś inny klęka obok, splata dłonie na piersi i zaczyna się głośno modlić. To już? Teraz, akurat gdy jestem poza domem? Odwraca się w stronę Piasków, tam, gdzie stoi blok z jego mieszkaniem. (…)

Na widok pozbawionego dwóch wież, częściowo zawalonego budynku kościoła nawet teraz, po tylu tygodniach robi mu się  smutno. Patrzy w ciemny otwór po ogromnych drzwiach. Czy Bóg  wciąż tam jest? A może dopiero się pojawił? Nagle chcę tam pójść, wejść w tę ciemność i zacząć wierzyć. Dlaczego wcześniej się o to nie zatroszczył? Na samą myśl, że umrze bez rozgrzeszenia, ogarnia go przeraźliwy smutek. (…)

W opowiadaniu „Maski” mamy Stary Rynek.

(…) Kilka minut później minąłem wciąż imponujący kościół św. Mateusza i zatrzymałem się na rogu Starego Rynku. Coś było nie tak i dopiero po chwili stwierdziłem ze zdumieniem, że w miejscu, w którym zawsze stał pomnik ku czci Bojowników o wyzwolenie Społeczne i Narodowe umieszczono wielką tablicę z ogłoszeniami. Na zaniedbanym placu rosło kilka małych drzew w wielkich donicach, dużo więcej przeciskało się przez szpary w popękanych płytach. Upewniłem się, że nikt za mną nie idzie, i usiadłem na jednej z ławek. Było tak, jak mówił mój brat: elewacje kamienic sprawiały wrażenie niedawno ocieplanych i malowanych. Pomyślałem, że chciałbym zobaczyć, jak wyglądają od środka.

Z zamyślenia wyrwały mnie głosy i śmiechy. Drgnąłem nerwowo, była to jednak zupełnie inna grupka nastolatków. Wyszli zza jednej  z kamienic  i przeszli obok, nie zwracając na mnie uwagi. Tylko  jedna z dziewczyn rzuciła mi przelotne spojrzenie. Mogła mieć co najwyżej dwanaście lat, a już miała wytatuowaną szyję i była tak otyła, że idąc, musiała szeroko stawiać stopy, przez co kołysała się jak nadmuchany pingwin. Uśmiechnąłem się lekko, na co ona prychnęła z pogardą, uniosła duży smartfon i chyba zrobiła mi zdjęcie. Odprowadziłem wzrokiem jej szeroki, wciśnięty w spodnie z jasnego materiału tyłek.

Z jakiegoś powodu poczułem nagle, że jestem przeraźliwie głodny.

- Przepraszam! – krzyknąłem, wstając.

Gruba nastolatka odwróciła się i spojrzała na mnie z niechęcią. Reszta grupy zatrzymała się, ucichły wszystkie rozmowy. Obserwowali mnie podejrzliwie, najwyraźniej gotowi do natychmiastowej obrony lub ataku. Jak nekrofagi, przemknęło mi przez głowę, czekają tylko, aż zacznę odpowiednio śmierdzieć.

- Gdzie najbliżej kupię coś do jedzenia ?

https://lubimyczytac.pl - Piotr Pazdej

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij