Winawer
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęBruno Winawer (1883-1944) – komediopisarz, prozaik, poeta, popularyzator nauki – wiele razy w swoich tekstach napomyka o Pabianicach. Winawer, podobnie jak Julian Tuwim, znał wnuczkę pabianickiego fabrykanta Hermana Fausta Emanuelę. Emanuela Cunge w książce „Uciec przed Holocaustem” pisała: (…) Zeszliśmy do sali jadalnej, gdzie w komplecie czekali już na obiad pensjonariusze. Nastąpiły prezentacje i przyjemne niespodzianki, powiedzmy personalne. Bo oto pierwszy szedł nam na spotkanie Julian Tuwim, który niewiele się zmienił od lata 1913 roku, kiedy wodził rej w Inowłodzu.
Nie rozpoznał we mnie dziewięcioletniej wówczas dziewczynki, której kazano się bawić z dziećmi podczas kiedy rodzice przyjmowali gości podwieczorkiem na obszernej werandzie. Wystarczyło mu jednak uważne, bystre spojrzenie, by uchwycić rodzinne podobieństwo rysów z najmłodszą siostrą mego ojca, Ernestyną, wtedy jeszcze podlotkiem, z którą zawzięcie flirtował.
- Czy pani panieńskie nazwisko jest przypadkowo Faustówna – zapytał mnie jednocześnie z podaniem ręki. Dowiedziawszy się, że jestem bratanicą Ernestyny, rozkrochmalił się, a nawet wyraźnie wzruszył, natychmiast zostaliśmy zaadoptowani przez całe towarzystwo. Tuwim był, jak zawsze duszą tego przypadkowego zbiorowiska ludzi, wśród których znalazł się słynny konferansjer Qui pro Quo – Jarossy i dramaturg Winawer. (…)
https://pl.wikipedia.org - Bruno Winawer
W 1921 r. ukazała się sztuka Winawera „Księga Hioba. Komedia nudna w 3-ch aktach”. Rzecz dzieje się w Warszawie w czasie mizerii powojennej i upadku literatury dramatycznej. Jeden z bohaterów komedii doktor Tadeusz Herup przywołuje pabianicką szkołę początkową.
(…) Herup: Nauka, panno Natalio, jest jak arszenik. W małych dozach wzmacnia organizm. Zażywana w większych dawkach zabija, albo robi z człowieka idiotę. Postanowiłem rozpocząć nowe życie i wykreślić z pamięci wszystko, co wiem ponad kurs szkółki początkowej w Pabianicach (poprawia się na fotelu). Co jest znowu? Aha! (wyjmuje z kieszeni książkę). Dzieło filozofa angielskiego Carlyle’a „O bohaterach”. Pani zna Carlyle’a?
Tola: Nie, myśmy tego w naszej szkółce nie przechodzili.
Herup: Hę? (śmieje się). Ma pani rację! Złapałem się. Patrzcie, jakie te kobiety są mocne w dialektyce. Ja to czytam dla pewnych celów specjalnych, o których będzie mowa w następnym rozdziale. (…)
Bruno Winawer uważał, że nadmiar wiadomości szkodzi, wywołując nieznośny i bezproduktywny szum informacyjny, bliski sofistyce, czemu dał wyraz w humoresce „Majnpech i jego kariera”, której bohaterem jest pabianiczanin.
Majnpech i jego kariera
W rodzinnych Pabianicach zdobył sławę za młodu. Już na ławie szkolnej napisał świetne wypracowanie o tragedii greckiej, o znaczeniu kolei żelaznej, czy o wpływie młodości poety na jego starość. W tym też okresie swego życia posiadł całkowicie i opanował „Historię cywilizacji” Drapera i dwa środkowe tomy encyklopedii Orgelbrandta (od Laagen do Ożotka). Rozgłos jego sięgał daleko poza mury szkolne. Tłumy szeptały: Majnpech! Matki stawiały go synom za wzór.
Kiedy się dwóch ludzi pokłóciło w kawiarni, o to, jaki nos miała Kleopatra, albo, kto to był Maurokordato i Bostandżogło – telefonowano do Majnpecha. On rozstrzygał, czy Saatczi i Mangubi to pustynia w Azji, czy tylko fabryka papierosów w Rosji. On wiedział, co znaczą słowa konwencja akermańska, troposfera, imperatyw kategoryczny, kto wymyślił galwanoplastykę, kiedy królowa Bona umarła, kto powiedział „najlepsza obrona to atak”, co jest we wnętrzu Ziemi, kto napisał „Marię” Malczewskiego, jak się rozwiązuje równania sposobem Bezouta, czym się różni kamień węgielny od węgla kamiennego, co chciał powiedzieć Ibsen i do czego służy teodolit.
Z wyraźną złotą glorią nad spoconym czołem Majnpech wyruszył za granicę na podbój świata…
Zawiódł własne i cudze oczekiwania. W głośnym mieście uniwersyteckim ludzie ślęczeli latami w starej kuchni nad szczyptami niepozornych proszków i nagle – otrzymywali nagrody Nobla. Jakiś pan z bródką, który by słowa nie umiał wykrztusić na temat „młodość poety i jej wpływ na starość tegoż”, wyginał drucik w zgrabne kółko, odkrywał fale elektryczne i – tworzył epokę w dziejach nauki. Jakiś rozczochrany Izraelita, który by cioci Balbinie nie umiał wytłumaczyć, co to jest elektryczność, zostawał Newtonem naszych czasów, zdobywał sławę nieomal kosmiczną, głośny był od bieguna do bieguna, znany na wyspach Fidżi, w Paryżu, w Nowym Jorku, w Pernambuco. Ktoś wstawał w nocy, kładł klisze do kasety, siedział przy teleskopie, mierzył, ślepił się nad zaczerwienioną żelatyną i nagle nazywano go chlubą tej epoki. Ktoś inny paskudził się szprycką, jak felczer, wstrzykiwał myszom w ogony to i owo, jak weterynarz, i raptem – stawiano mu pomniki na placach i rogach ulic.
Każdy miał jakiś fach, siedział w kącie, dłubał w ukryciu. I tak zdobywał nieśmiertelność. Nikt nie czekał na kolegę Majnpecha, nikt go nie prosił, żeby rozstrzygnął wszystkie wątpliwości, ruszył konceptem, pchnął dyskusję na właściwe tory, rozwinął cały przywieziony tłumok erudycji, logiki, elokwencji. Wielcy, głośni, znani i uznani ludzie, notoryczni geniusze zajmowali się drobiazgami, atomami, elektronami, proszkami, bakteriami, roślinkami, owadami, muszkami, śledzioną, wątrobą.
Aż wstyd doprawdy. Co miał robić Majnpech w tym towarzystwie mieszanym? Majnpech genialny z Ojdodanowa? Mógłby się był zapisać na tzw. filozofię i zadawać szyku na tzw. seminariach. Ale te rzeczy odbywały się w małych lokalach zamkniętych, nie budziły w mieście żadnych sensacji, trzech wyblakłych doktorantów razem ze starym zwietrzałym piernikiem, profesorem, zastanawiało się nad „introspekcją” czy „sądem dysjunkcyjnym”. Nędza, ubóstwo i hańba.
Majnpech chodził po knajpach, po nocnych lokalach i czyhał na dyskusję, jak tygrys w dżungli na zbłąkanego wędrowca… Każdy sąd ludzki jest tylko w połowie słuszny, każde zdanie, wypowiedziane, czy napisane, jest niedozwolonym „uproszczeniem”, zawiera błąd mniejszy czy większy. Jeżeli mówimy, że noc jest ciemna – blagujemy, bo bywają na ziemi i białe noce. Jeżeli mówimy, że lód jest zimny – kłamiemy, bo w naczyniu z płynnym powietrzem mógłby wywołać wybuch, taki jest gorący. Wszędzie należałoby dodawać odsyłacze i odsyłacze do tych odsyłaczy.
Kolega Majnpech miał więc zadanie znakomicie ułatwione. Zaczynał każdą rozmowę od sakramentalnych słów: „Mylicie się, kolego”. Sypał nazwiskami, datami, przytaczał krótkie aforyzmy i całe ustępy, tytuły, nagłówki, stronice, paragrafy. Cytował Szwamdrybera i Fergismajunichta, Całujmniewpiętowa, Kownackiego, Żemanfisza, Kordebaleta, Lamerkulosa, Cocusia, Ponury’ego i Figlasa, Hamurabiego, Ben Akibę, Skagerraka, Menelika. Był oponentem z zasady, bo tak oczywiście łatwiej się wyróżniać, zbijał każde twierdzenie, kładł na obie łopatki sens, zdrową logikę, zwykły rozsądek, zostawiał na placu zgliszcza, ruiny, połamane wykałaczki, ustniki od papierosów, pluł, pocił się, obrywał guzik rozmówcy. Obrzydzał nam pogawędki, spory młodzieńcze, gwarne turnieje krasomówcze, wystraszał gości z lokalu publicznego i gospodarza z własnego domu.
Kiedy mu nieszczęsny przeciwnik przyznawał słuszność, kiedy poddawał się dla świętego spokoju, Majnpech przechodził raptem – nieoczekiwanie – na drugą stronę, mówił: „I teraz mylicie się, kolego”, zaczynał wszystko od początku. Cytował Nietschego, Simona, Steckiego, Kulebiaka, Cotelette de Volaile’a , Ragu-Barana, Żygockiego, Potofego, Flaka, Bryzol’a.
Ciekaw jestem, co się z nim wreszcie stało? Straciłem go dawno z oczu, nie pamiętam skąd pochodził, jak się nazywał naprawdę. Jedno wiem na pewno. Za granicą się nie przyjął, nie został Einsteinem, ani córką pani Curie, ani Lordem Ruthefordem. Wrócił do kraju.
Jest może tym nudnym profesorem ze Lwowa… Albo tym, co te uczone kobyły gryzmoli do tygodnika literackiego. Albo może tym członkiem Akademii … albo dygnitarzem.
Majnpech zrobił karierę. Tego jestem pewien… w Warszawie, nie w Ojdadanowie! (Świat nr 27/1935 r.)
Bruno Winawer lubił wtrącać Pabianice do swoich utworów literackich.
„ Znajomek z Fiesole – gawęda zimowa”, 1925 r. : (…) Patrokles F. Tuesday jest, proszę pana, ni mniej ni więcej, tylko delegatem europejskiej grupy banków Morganów. Rozumie pan teraz? Jeżeli ten człowiek zechce panu zafundować Afrykę, o której wczoraj mówiliśmy, to jutro ją pan będzie miał w kieszeni. Do domu panu odniosą! I Jeszcze na dokładkę – dostaniesz pan – z pocałowaniem ręki Zgierz, Pabianice, Madagaskar i Tomaszów Rawski. Tuesday jest w Warszawie od wczoraj – przyjechał czternasta dwadzieścia – ale dopiero dziś przedostała się o tym wiadomość do gazet. „Przyjazd multimiliardera amerykańskiego. Warszawa stolicą świata”.
Obrona Keysowej
W 1935 roku ukazała się „Obrona Keysowej – komedia w trzech aktach. Osią utworu jest śledztwo w sprawie zabójstwa pabianickiego fabrykanta Rudolfa Otto Nigrey’a.
„Holstin: Jak się to stało, że on pani – kobiecie bądź co bądź obcej – cały majątek zapisał? Fabryka. Pabianice. I jak to sobie wytłumaczyć, że w niespełna rok po takiej wstrząsającej – greckiej – tragedii, pani sobie puszcza forsę, czyści zęby, pierze jedwabie, poleca włóczkę i naciera podłogi?
Mara: Dobrze. Odpowiadam. Jeżeli chodzi o teorię – mam sporo uznania dla teorii. Czyszczę zęby „Cymą” i smaruję się na noc kremem „Omega”, bo to mi daje dochód. To są płatne reklamy. Z tego i z hodowli kudłatych scotchterrierów utrzymuję Pabianice, fabrykę, a właściwie dozorcę w fabryce, która już dawno splajtowała… Wytłumaczyłam się?
Holstin: Dlaczegoś go zamordowała, nieszczęsna? Dla nędznych, zbankrutowanych Pabianic? Dla pieniędzy? Odpowiadaj.” (…)
Obrona Keysowej. Komedja w trzech aktach
Teatr Telewizji - obrona Keysowej
Autor: Sławomir Saładaj