IKP
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęIlustrowany Kurier Polski na przełomie lat 40. i 50. XX wieku zamieszczał wiadomości z Pabianic.
Pabianice – miasto zieleni, przemysłu i szkół. IKP rozmawia z prezydentem miasta p. Wł. Doleckim.
Pabianice, w maju.
Gościnny i niezwykle sympatyczny gospodarz jednego z największych ośrodków przemysłu włókienniczego w kraju, prezydent miasta Pabianic przyjmuje nas w swym prywatnym mieszkaniu.
Rozmowa jest interesująca ze względu na okoliczność, że Pabianice są dość dużym miastem o bardzo specyficznym charakterze. Pan prezydent mówi ze swadą i wybitną znajomością rzeczy.
- Jeśli chodziłoby o scharakteryzowanie miasta w kilku słowach – mówi – to powiedziałbym, że Pabianice są miastem zieleni, przemysłu i szkół. Lakoniczne to określenie jednak kryje wielką treść. Istotnie bowiem Pabianice są obok Łodzi największym w okręgu łódzkim ośrodkiem przemysłu włókienniczego. Wystarczy powiedzieć, że po łódzkim dawnym Scheiblerze i Grohmanie największym zakładem jest dawna fabryka Kruschego i Endera w Pabianicach zatrudniająca przed wojną 4 tysiące pracowników. Do zakładów tych, obecnie Państwowych Zakładów Przemysłu Bawełnianego, przyłączono wszystkie inne większe fabryki włókiennicze, stanowiące razem olbrzymi warsztat pracy, zatrudniający imponującą liczbę 10 tysięcy pracowników.
- Czy w Pabianicach istnieje także inny przemysł? – pytamy.
- Przemysł nasz – informuje p. prezydent – jest dość wszechstronny i reprezentowany jest przez szereg fabryk innych gałęzi produkcji, jakkolwiek wybitnie dominuje przemysł włókienniczy. Tak więc posiadamy w Pabianicach wielką fabrykę chemiczną (dawna „Ciba”), zatrudniającą ponad 400 pracowników, papiernię, której załoga określa się liczbą ponad 700 pracowników, wielką fabrykę żarówek, najnowocześniejszy pięciopiętrowy młyn „Społem”, dwie fabryki obrabiarek reprezentują przemysł metalowy, taką samą liczbę mechanicznych fabryk mebli. Przemysł pabianicki znajduje się w rękach wszystkich trzech sektorów, przy czym w sektorze prywatnym wysoką pozycję produkcyjną zajmuje zrzeszenie tkaczy chałupników.
- Pan prezydent określił Pabianice również jako miasto szkół i zieleni.
- Istotnie bowiem nagromadzenie szkół w stosunku do ilości mieszkańców, których posiadamy 44 tysiące, jest bardzo wielkie, przy czym obok 12 szkół powszechnych, szkolnictwo średnie ogólnokształcące i zawodowe rozbudowane jest bardzo szeroko. Czynne są trzy szkoły dokształcające wieczorowe dla opóźnionych, dwa gimnazja i licea ogólnokształcące (męskie im. Śniadeckiego i żeńskie im. Królowej Jadwigi), dwie średnie szkoły ogólnokształcące semestralne dla opóźnionych (męskie i żeńskie), liceum pedagogiczne, państwowe liceum i gimnazjum handlowe, państwowe gimnazjum mechaniczne (gdzie m. in. wykonany został pomnik Kościuszki, który w okresie do wojny wznosił się na placu Wolności w Łodzi), trzy szkoły średnie przemysłowe (chemiczna, papiernicza i budowlana) i jedna szkoła średnia zawodowa. Ponadto projektujemy otwarcie z nowym rokiem szkolnym nowego gimnazjum odlewniczego.
Że Pabianice są także miastem zieleni, stwierdzamy to sami. Stwierdzamy również, że parki publiczne, skwery, trawniki i kwietniki szanowane są przez pabianickie społeczeństwo. Na ulicach miasta – wydział plantacji sadzi kwiatki. Nie jest to czymś niezwykłym, ale podkreślenia godny jest fakt, ze nikt ich tu nie depcze i nie kradnie.
- Kiedyś było inaczej – mówi prezydent – wychowujemy swoje społeczeństwo w szanowaniu trawników przez ozdabianie ich klombami kwietnymi. Dziwna gleba jednak nie pozwala na obsadzenie ulic miasta piękną lipą, ani też innymi drzewami. Próby wykazały, ze drzewa te dochodząc do pewnego stopnia rozwoju giną. Udaje się jednak topola włoska, a że w dodatku jest drzewo szybko rosnące, z powodzeniem zakrywamy nim bolesne ślady wojny i szybko tworzymy coraz to nowe aleje topolowe. Niezwykłością jest, że rozwijająca się w nielicznych miejscach lipa kwitnie u nas… w czerwcu.
Interesującym szczegółem naszej rozmowy jest budżet miasta. Administracyjny budżet określa się kwotą 57 milionów złotych, budżet miejskich zakładów elektrycznych sumą 80 mln zł. Poza tym własnym budżetem gospodarzy rzeźnia, którą jednak dla celów eksportowych oddaliśmy państwu. Produkuje się tu bekony i tuczy drób.
Dziękując panu prezydentowi za podzielenie się z nami ciekawymi uwagami na temat charakteru miasta, opuszczamy dom gospodarza Pabianic, chętnie przyjmując zaproszenie do częstszego odwiedzania Pabianic i odbywania podobnych jak dzisiejsza rozmów. Murski (Ilustrowany Kurier Polski nr 143/1948 r.)
Bywali i królowie w pabianickiej rezydencji kanoników krakowskich
Pabianice, w maju.
Pabianice podległe były kiedyś możnej kapitule krakowskiej, której też zawdzięczają powstanie zabytkowego kościoła św. Mateusza i zamku – dwóch budowli, które w najlepszym stanie zachowały się do dni dzisiejszych, służąc obywatelom tego sterego, znacznie starszego od pobliskiej Łodzi – grodu.
Dzisiejszy kościół św. Mateusza był pierwotnie budowlą drewnianą, która po pożarze w 1532 r. odbudowana została już w dwa lata później – także z drzewa. Sprawujący tu służbę Bożą i zarządzający włością kanonicy krakowscy poczęli myśleć o wzniesieniu zamku, uczynił to najprawdopodobniej kanonik Stanisław Dąbrowski, który w latach 1565 do 1573 sprawował zarząd nad włością pabianicką. Na wielkie to prawdopodobieństwo wskazują inicjały „SD”, znajdujące się na węgarach dwu okien, i herb Poraj (róża pięciolistna), którym się zacny ów kanonik pieczętował, wyryty na tychże węgarach.
Kanonik Dąbrowski wraz z kanonikiem – regensem Stanisławem Grotkowskim oraz Jakubem Milewskim, Piotrem Przerębskim i Jakubem Montaną, jest w opinii badaczy i heraldyków twórcą renesansowego zamku pabianickiego, i jako taki na wieczne czasy wszedł do historii miasta nad Dobrzynką, które Długosz nazwał „głównym dworem włości i rezydencją kapituły krakowskiej”.
Zamek zatem wzniesiony został w XVI wieku. Kiedy ze „starego dworu”, ufortyfikowanego dla obrony włości, pozostała już tylko baszta nad Dobrzynka, a murowany zamek wzniesiony został w pobliżu kościoła św. Mateusza, kapituła postanowiła stworzyć zeń warownię i przeznaczyła na ten cel sześć armat po zmarłym beztestamentowo biskupie Filipie, 30 kompletnych pancerzy żelaznych i 27 „zarękawków pancerzowych”, 30 oszczepów i tyleż tarczy. W ten sposób zamek stał się warowną „fortalicją”. Żołnierzy utrzymywała oczywiście kapituła. Działo się to w 1572 roku, za czasów kanonika Dąbrowskiego. Co dalej stało się z ową załogą zamkową – nie wiadomo. Nic o tym nie mówią akta kapitulne.
Kiedy stanęła już w Pabianicach murowana rezydencja kanoników (zamek) zabrano się ochoczo do budowy okazałej murowanej świątyni. Budowa jej, rozpoczęta w ostatnich dziesiątkach XVI wieku, ukończona została w XVII wieku (?). Kapituła krakowska przysyłała na cele budowy i uzupełniania sprzętu, jak również na utrzymanie wikariuszów , znaczne sumy sięgające do 1600 złotych. Kościół św. Mateusza otrzymał w tym czasie także organy – instrument w owych czasach rzadki i chluby będący powodem.
W XVI wieku istniał w Pabianicach drugi jeszcze dom Boży – kościół św. Anny, o którym w aktach mówią dwie wzmianki z 1531 r. Kościół ten został ufundowany prawdopodobnie przez ówczesnego tenutariusza Krzysztofa Sułowskiego na intencję zmarłej ukochanej jego córeczki Anny, której wystawił także piękny nagrobek w kościele św. Mateusza. W 1532 roku w Pabianicach szalał wielki pożar, który, jak wspomnieliśmy wyżej, strawił kościół św. Mateusza. Kościół św. Anny dzięki swemu oddaleniu od miejsca pożaru (okolice dzisiejszych ulic Grobelnej i Kilińskiego), ocalał. Dalsze jego dzieje jednak są nieznane, gdyż o kościele brak jakichkolwiek dalszych zapisków historycznych. Kościół św. Anny wystawiony był dla ludu dawnego folwarku pabianickiego.
Stary gród pabianicki odwiedzali także polscy królowie, ale pobyt ich tutaj zawsze był krótkotrwały, gdyż bawili oni w Pabianicach tylko przejazdem. Dwa razy przebywał tu Władysław Jagiełło w latach 1411 i 1432 i tyleżkrotnie Kazimierz Jagiellończyk.
Drugi pobyt króla Władysława Jagiełły związany był z bytnością tego monarchy na sejmie powszechnym w Sieradzu, skąd wracając, król zatrzymał się w Pabianicach prawdopodobnie przez kilka dni. Podczas tego samego pobytu Jagiełły w Pabianicach proboszcz i pięciu kanoników kaplicy zamkowej otrzymało z rąk królewskich przywilej oraz wieś Dzierżazno, położoną w dzisiejszym powiecie sieradzkim, w darowiźnie, a kmieci tutejszych i wszystkich mieszkańców tej wsi zwolnił król od wszelkich ciężarów, opłat i robocizny. Proboszcz i kanonicy zobowiązani byli jednak do codziennego śpiewania mszy oraz godzinek do Najświętszej Marii Panny i do odprawiania co drugi dzień mszy za umarłych. Władysław Jagiełło zachował jednak dla siebie prawa kolatorskie do probostwa i prebend. P{przywilej i darowizna dokonana została w obecności Wojciecha – arcybiskupa gnieźnieńskiego, Jana – biskupa chełmskiego, Sędziwoja z Ostroga – wojewody poznańskiego, Jana z Lychny – wojewody brzeskiego, Juranda z Brudzewa – wojewody inowrocławskiego, Marcina ze Sławka – kasztelana poznańskiego, Piotra z Bnina – kasztelana gnieźnieńskiego, do rąk Jana – biskupa włocławskiego i kanclerza oraz Władysława z Oporowa – doktora dekretów i dziekana krakowskiego, podkanclerza królewskiego. (Ilustrowany Kurier Polski nr 143/1948 r.)
Pabianice – miasto starożytnych wykopalisk i nowoczesnego socjalistycznego przemysłu
Pabianice leżą około 12 km od Łodzi przy szosie Warszawa-Wrocław i przy linii kolejowej. Jest to miasto blisko 50-tysięczne, jakich wiele w całej Polsce.
Dziś Pabianice są satelitą wielkiej Łodzi i krążą całkowicie w orbicie tego dużego miasta. W stosunku do Pabianic Łódź powstała w wieku XIX (?), a Pabianice noszą w sobie cenne pamiątki i mówią o historii odległych stuleci. I tu leży różnica między Pabianicami a Łodzią. „Hybrydy” według wierzeń starożytnych miały to być stworzenia powstałe ze skrzyżowania dwu odmiennych lub dalekich gatunków. Pabianice są do pewnego stopnia hybrydą historii.
Odległa przeszłość podała dłonie czasom sprzed lat stu , dniom wczorajszym i dzisiejszym. Tu łopata lub kilof wybierające ziemię pod fundamenty nowych gmachów wydobywa kości żubrów i turów, kamienne, kościane i brązowe narzędzia ludzi odległych epok, opłakane niegdyś łzami, sczerniałe urny, tu feudalizm umierający już wówczas spotkał się oko w oko z młodzieńczym wtedy kapitalizmem z czasów X. Ministra Drucko-Lubeckiego i margrabiego Wielopolskiego , a malowani „al fresco” lub znieruchomieli w konterfektach, w kartach pożółkłych kopersztychów królowie i duchowni oraz świeccy magnaci patrzyli martwymi oczyma na nadciągających „chevaliers d’industrie” - pierwszych w tych stronach rycerzy przemysłu, pierwszą wreszcie w tej okolicy machinę parową – sygnał ubiegłego stulecia i płynącego ustawicznie naprzód postępu ludzkości.
W ubiegłych wiekach miasto nosiło charakter osady rolniczej. Przemysł tkacki istniał na pewno już w XVIII stuleciu. Do roku 1818, jak informują zapiski – pracowało tu m. in. 5 tkaczy i mistrzów od sukna i dopiero na wezwanie rządu Królestwa Polskiego zaczyna napływać większa liczba fachowców, którzy korzystali z najrozmaitszych ulg np. w uzyskaniu terenu pod budowę, ulg podatkowych itp.
Kiedy w r.1850 zainstalowano w Pabianicach pierwszą maszynę parową, tutejsze manufaktury i warsztaty rzemieślnicze przestawiają się szybko na produkcję systemem fabrycznym. Zniesienie granicy pomiędzy „Królestwem” a Imperium Rosyjskim po powstaniu styczniowym i budowa linii kolejowej tzw. Warszawsko-Wiedeńskiej, podaż taniej siły roboczej, położenie geograficzne, i cały szereg innych czynników – wszystko w sumie złożyło się na szybki rozwój miasta.
Jak już wspomnieliśmy – jest w Pabianicach jakaś kapryśna synteza „dawnego” z nowoczesnym, ale przeszłość jest raczej dyskretnie schowana i należy ją dopiero umieć wyszukać. Mimo przemysłowego charakteru miasta, dużą przestrzeń zajmują grunty uprawne, lasy, łąki i parki miejskie. Oprócz tego przyjemnego rysu pewnej sielskości, która położyła swoje znamię na rozplanowaniu miasta, przeszłość i teraźniejszość kładą światła i cienie na zwyczajach i psychice tutejszego mieszkańca.
Oprócz nowoczesnych kamienic przy głównych ulicach, całość miasta ma raczej charakter rozrzuconych na większej lub mniejszej przestrzeni domków, wzniesionych bardzo często z czerwonej cegły, nietynkowanych, które latem toną w zieleni ogrodów, sadów, drzew przydrożnych. Dużo jest domków drewnianych krytych papą.
Z najważniejszych pamiątek historycznych wymienić należy: kościół św. Mateusza i zamek. Świątynia zbudowana jest w roku 1585 (?) wg planu Ambrożego Włocha z Płocka i przypomina kościół płocki. Wyniosła wieża przykryta jest ostrą kopułą; wewnątrz budowli są trzy nawy układu bazylikowego. Mury wzmocnione szkarpami noszą cechy stylu przejściowego od gotyku do renesansu. Zamek jest 20 lat wcześniej postawiony niż kościół. W miejscach gdzie dziś stoją obie budowle, były niegdyś drewniane podobne, które spłonęły. Zarówno świątynia, jak i zamek toną częściowo w koronach wysokich drzew. Kasztel zbudowany jest w stylu lekkiego renesansu i jest podobny w swych kształtach do krakowskich sukiennic lub ratusza w Sandomierzu. Polot, lekkość i wdzięk witają zdziwione oczy turysty, gdy po raz pierwszy spojrzy na pabianicki zamek.
Dzisiejsze Pabianice włączone w rytm pracy dla wielkiego dzieła Planu 6-letniego, są miastem przemysłowo-rzemieślniczym, a następnie rolniczym. Liczne fabryki, w tym 11 wielkich zakładów zatrudniających tysiące robotników, mniejsze fabryczki, których jest około 300, spółdzielnie pracy i spółdzielnie usług – wszystko to pracuje z jednym celem i jedną myślą – budowy podstaw socjalizmu i utrwalania pokoju. To są Pabianice dzisiejsze. Pabianice na czele których stoi pierwsza w Polsce kobieta – prezydent miasta, przewodnicząca Prezydium Miejskiej Rady Narodowej ob. Łucja Sulejowa . J. Dukla (Ilustrowany Kurier Polski nr 232/1951 r.)
Artykuł ten przedrukował również polonijny „Narodowiec” z Francji (nr 275/1951 r.)
„Suche dni” w Pabianicach
Pabianice, w kwietniu.
Słońce kwietniowe przyjemnie całuje policzki chłodzone wiatrem, stwarzanym przez pęd pociągu elektrycznego, którym mkniemy do Pabianic, największego z „przedmieść” Łodzi położonych od „metropolii” o 12 zaledwie kilometrów. Obok torów biegnie piękna, szeroka, niebieską kostką wyłożona autostrada do Wrocławia. Ruch na niej duży. Zwłaszcza samochodowy. Nierzadko obok tramwaju przebiega pociąg samochodowy złożony z 12 a nawet 16 osi.
Kto młodszy, bardziej spragniony wiosny – wyległ na platformy. W wagonach zostały tylko osoby starsze lub zmęczone pracą. Pomiędzy Łodzią a Pabianicami nie ma prawie pól. Łódzka ulica Pabianicka kończy się tam, gdzie zaczyna się kilkukilometrowa ulica Pabianic, podzielona na kilka odcinków o różnych nazwach. Toteż o tym, że kończy się teren miasta Łodzi a zaczynają Pabianice, informuje tylko tablica graniczna, na której stronie północnej widnieje napis „Łódź”, podczas gdy na odwrotnej stronie czytamy „Pabianice”.
Zresztą mówi o tym las kominów, 45 tysięcy liczące Pabianice są bowiem – jak przystoi to bliskiemu sąsiedztwu Łodzi – miastem na wskroś przemysłowym. Przemysł ten zaś jest bardzo różnolity. Obok olbrzymiej fabryki tkanin bawełnianych, zatrudniającej ponad 8 tysięcy robotników – chlubą Pabianic są największe w Polsce zakłady farmaceutyczne, wielka fabryka lamp elektrycznych, fabryka odzieży i dużo pomniejszych zakładów przemysłowych.
Jadąc tramwajem, spostrzega się sporo domów świeżo zbudowanych lub też wykończonych po wojnie. Dobry to znak. Równie dobry jak i fakt, że Pabianice kanalizują się „na gwałt”. Głębokie wykopy wzdłuż pryncypalnej, ruchliwej ulicy, sterty rur i cegieł do podmurowań świadczą o tym najdobitniej. Ale bo też prezydentem miasta Pabianic jest kobieta, P. prezydent Łucja Sulejowa była swego czasu pierwszym w Polsce prezydentem – kobietą.
Widać to zresztą i po „rządach”. Pabianice są jednym z pierwszych w kraju miast, które zaprowadziły u siebie częściową prohibicję. Zakaz sprzedaży alkoholu obowiązuje tu we wszystkie dni wypłat tygodnia i miesiąca oraz w niedziele. Jest więc tych „suchych dni” sporo, znacznie więcej niż w kalendarzu katolickim.
Ale pabianiczanie „radzą sobie” jak mogą. Pociągi elektryczne czy parowe, zdążające w dni wypłat do Lodzi wypełnione są amatorami „gorącej wody”, a restauracje łódzkie w pobliżu dworca podmiejskiego MZK wypełniają się w tych dniach w znacznej części mieszkańcami Pabianic. Wieczorem w „suchych” Pabianicach widuje się sporo „chwiejnych” postaci, przypuszczać jednak należy, że byłoby ich znacznie więcej, gdyby nie zaprowadzono tu częściowego zakazu sprzedaży alkoholu
Przed paru dniami zamknięta została w Pabianicach wystawa „Warszawa w malarstwie XX wieku”. Gościła ona w salach Muzeum Miejskiego, chętnie i licznie odwiedzana przez pabianiczan. Niestety, stwierdzić należy, iż rady zakładowe nie interesowały się zbytnio tą piękna i atrakcyjną wystawą. A przecież świat pracy zasługuje na to, by dać mu możność poznania naszej stolicy takiej, jak widzą ją oczy artystów. A poza tym … trzeba rozpocząć edukację prostego robotnika i w tym kierunku. Znacznie większym powodzeniem wśród ludu cieszy się Cyrk nr 2 przebywający obecnie w Pabianicach. Frekwencją cieszą się także miejscowe kina. Marek Raff. (Ilustrowany Kurier Polski nr 101/1950 r.)
Autor artykułu „Suche dni w Pabianicach” podjął temat nadużywania alkoholu przez mieszkańców lokalnej społeczności. Już w 1926 roku Gazeta Pabianicka informowała: W Pabianicach ludzie nie mają rozrywek, toteż chodzą smutni, przygnębieni, albo też przeciwnie, tak rozochoceni, że lepiej ich unikać szczególnie, gdy wychodzą z restauracji, gdzie zalewali robaka goryczy.
„Zalewanie robaka goryczy” nasiliło się po drugiej wojnie światowej. W 16. numerze Życia Pabianic z 1958 r. czytamy: Przeciętnie Pabianice wypijają 33.937 litry wódki i spirytusu za na tym tle układane sumę 3.507.188 zł. Spożycie więc alkoholu na jednego mieszkańca, nie wyłączając niemowląt, wypada przeciętnie 0,63 litra, co jest wprost zastraszające. Nic też dziwnego, że na tym tle układane są piosenki takiej treści: „Pabianicom cześć i chwała, piją więcej niż Warszawa”.
Obserwacje w tramwaju
Pabianice, w maju.
Jestem codziennym pasażerem łódzkich elektrycznych kolei dojazdowych na linii Łódź-Pabianice. Do Łodzi wracam najczęściej ostatnim pociągiem wyjeżdżającym z Pabianic około godziny 22.30. Znam więc wielu stałych pasażerów.
Wśród nich od pewnego czasu uwagę moja zwracają chłopcy w wieku około 11 do 15 lat, czyniący wrażenie ogromnie zmęczonych. Ostatni pociąg bywa zazwyczaj dość pusty, nikt więc nie sprzeciwia się, aby zmęczeni litość budzący chłopcy odpoczywali na ławach w pozycji leżącej.
Wczoraj jednak pasażerów było wyjątkowo wielu. Należało zwrócić uwagę chłopcom, że powinni ustąpić miejsca starszym, a dla nich samych wystarczy jeszcze miejsc siedzących. Chłopcy podnieśli się.
- Taki jestem zmęczony – mówi jeden z nich.
- Od czego? – pytam – i jak to się dzieje, ze o tej późnej godzinie znajdujecie się jeszcze w tramwaju dojazdowym?
- Wracamy z pracy – brzmi odpowiedź starszego z nich. – Mieszkamy w Łodzi, a pracujemy w Pabianicach.
- Gdzie?
- Na karuzeli. W dni powszednie od południa, a w niedziele i święta od godziny 10 rano, ale zawsze do tej pory. Trzeba zarobić.
- A ileż to zarabiacie? – brzmi następne moje pytanie
- Pięćset zł tygodniowo.
Istnieją dziś różne instytucje i organizacje opieki nad młodzieżą. Istnieją także ograniczenia w możliwości jej zatrudnienia. Z drugiej strony bieda w domu także nie jest niczym nowym. I ani ojcom tych chłopców ani im samym nie można policzyć za złe faktu, że ich pragnienie uczciwego zarobku jest tak wielkie, iż nie pozwala ono na „przebieranie” w możliwościach uzyskania tego rodzaju zarobku. Bo czymże w najlepszym razie mogą być ojcowie tych chłopców? Robotnikami, rzemieślnikami fabrycznymi, urzędnikami … Zarabiają może osiem, może dziesięć, może dwanaście tysięcy złotych.
Ale… właśnie istnieją instytucje opieki nad młodzieżą. I dlatego pytanie: czegoż mogą uczyć się ci chłopcy przy karuzeli, gdzie zawsze roi się od pijanych, gdzie aż nazbyt często słyszy się słowa (co najmniej) ”nieparlamentarne” świadomie lub podświadomie wchłaniane przez umysły dzieci, nieraz widuje się gorszące obrazki. A poza tym … czy można zatrudniać dzieci tak wyczerpującą pracą? (Ilustrowany Kurier Polski nr 205/1948 r.)
Nabożeństwo
W ubiegłą niedzielę w kościele Najświętszej Marii Panny w Pabianicach staraniem miejscowego koła Stronnictwa Pracy ksiądz proboszcz odprawił uroczyste nabożeństwo żałobne za spokój duszy śp. gen. Władysława Sikorskiego. W nabożeństwie wzięli udział członkowie pabianickiego koła Stronnictwa Pracy z pocztem sztandarowym oraz delegacja wojewódzkiego zarządu Stronnictwa Pracy w Łodzi ze sztandarem wojewódzkim, a także delegacja Stronnictwa Ludowego i wszystkich pabianickich cechów rzemieślniczych. W czasie nabożeństwa odbyła się procesja, w której również kroczyły wszystkie obecne na nabożeństwie poczty sztandarowe. (Ilustrowany Kurier Polski nr 206/1948 r.)
Kolbe
W Pabianicach i pobliskich Jutrzkowicach przebywał i kształcił się O. Maksymilian Kolbe, który zginął w Oświęcimiu. Wszystkich tych, którzy znali O. Kolbego lub jego rodzinę prosi proboszcz parafii NMP w Pabianicach, by zgłosili się do kancelarii parafialnej celem podania jego życiorysu. Szczegóły te potrzebne są do procesu beatyfikacyjnego, który niebawem będzie rozpoczęty. (Ilustrowany Kurier Polski nr 23/1949 r.)
Przestępcy z Lohman-Werke
Dnia 14 lutego br. rozpocznie się w Okręgowym Sądzie w Łodzi proces przeciwko 9 przemysłowcom niemieckim oddanym Polsce z amerykańskiej strefy okupacyjnej. Oskarżony Harald Sudek był podczas okupacji naczelnym dyrektorem firmy Lohman-Werke z Bielefeld, która założyła swą filię w Pabianicach. Dalsi oskarżeni: Wolfgang Sternberg, Erich Schreiber, Walter Fahlenhorst, Kurt Kornik, Rudolf Rosenberg, Edmund Mundt, Paul Boeken, Fritz Reuter – to kierownicy poszczególnych działów tejże fabryki. W zakładach pabianickich Niemcy produkowali części do czołgów, dział artyleryjskich, przyrządy nasłuchowe itp.
Akt oskarżenia zarzuca całej dziewiątce systematyczną eksterminację przymusowo zatrudnionych w zakładach robotników polskich przez obciążanie ich nadmierną praca, bicie i znęcanie się nad nimi. Niektórzy odpowiadać będą także za wydawanie Polaków w ręce Gestapo. Nadto wszyscy obwinieni są o wywiezienie majątku państwowego tj. maszyn i urządzeń fabrycznych w sierpniu 1944 r. do „Reichu” i o zdewastowanie budynków, które należały do szkoły rzemieślniczej w Pabianicach. Proces ten jest pierwszym tego rodzaju w Polsce, toteż budzi on ogromne zainteresowanie wśród społeczeństwa. (Ilustrowany Kurier Polski nr 33/1948 r.)
Zdrajcy
Przed Sądem Apelacyjnym w Łodzi stanęli dwaj księża – ks. Roman Gradolewski b. proboszcz parafii św. Krzyża w Łodzi i ks. Alojzy Hoszycki z Pabianic pod Łodzią, na którym ciąży zarzut zdrady narodu polskiego podczas okupacji. Obaj oskarżeni księża zdradzili kraj ojczysty, podpisując druga grupę tzw. „niemieckiej listy narodowościowej”. Akt oskarżenia podaje, że ks. Gradolewski zgłosił się ochotniczo do współpracy z Gestapo, obejmując na zlecenie niemieckiej tajnej policji politycznej funkcję tzw. rezydenta w łódzkiej kurii biskupiej. Organizował także sieć agentów Gestapo w terenie.
Ks. Hoszycki za pośrednictwem ks. Gradolewskiego zadenuncjował w Gestapo aktywnego działacza konspiracyjnego i redaktora prasy podziemnej ks. Wacława Tokarka, który został przez Niemców aresztowany i zesłany do Dachau. Ks. Hoszycki zachęcony przez ks. Gradolewskiego obietnicą otrzymania „intratnej” parafii NMP w Pabianicach wskazał Gestapo szereg patriotów polskich, a mianowicie braci Hildebrandt, Jerzego i Alinę Tischlerów, Piotra Zagórowskiego, działacza konspiracyjnego „Walusia”, Józefa Walczaka oraz lekarza o nieustalonym nazwisku.
Dowiedziawszy się, że organista Marian Kamiński słucha radia u nastawionych antyhitlerowsko Niemców Wendlerów spowodował aresztowanie zarówno wspomnianego Polaka jak i niemieckiej rodziny. Kamiński zginął w obozie koncentracyjnym w Radogoszczu, po procesie, w którym głównym świadkiem oskarżenia był ks. Hoszycki, zaś Wendlerowa została skazana na śmierć, a syn jej na 3 lata więzienia. Aresztowany przez Gestapo dla stworzenia fałszywych pozorów i i osadzony w więzieniu ksiądz-zdrajca narodu donosił Niemcom o treści rozmów współwięźniów.
Akt oskarżenia ujawnia, że władze kościelne, które były poinformowane o zdradzie narodu przez Księzy nie tylko skierowały obu do pracy duszpasterskiej w wyzwolonej Polsce, ale nawet ostrzegły ks. Gradolewskiego o grożącym mu aresztowaniu. Oskarżony ks. Hoszycki do zarzucanych mu zbrodni nie przyznaje się. Potwierdza jednak na wstępie, iż rzeczywiście wpisał się na niemiecką listę narodowościową. Oskarżony nie może zaprzeczyć, iż dokonał wielu innych zarzucanych mu aktem oskarżenia czynów przestępczych, pisząc donosy do Gestapo i składając obciążające zeznania w procesach tzw. Sondergerichtach przeciw aresztowanym Polakom. Osk. Hoszycki stwierdza, iż osk. Ks. Gradolewski namawiał go do odwołania zeznań, złożonych w śledztwie, twierdząc, że „niepotrzebnie się obciąża, składając zeznania w sprawie zbrodni, których nikt nie może dowieść”. Osk. ks. Hoszycki potwierdza przed sądem złożone w śledztwie oświadczenie, które brzmi: „Dopuściłem się zdrady i za to winienem ponieść karę, Taką samą karę winien ponieść współwinny mojej zbrodni osk. ks. Gradolewski”.
Oskarżony nie przyznaje się jednak w dalszym ciągu, że był konfidentem Gestapo. Przechodząc do charakterystyki współoskarżonego ks. Gradolewskiego, osk. Hoszycki stwierdza, iż był on w bardzo bliskich stosunkach z Gestapo. Od niego zależało wyznaczanie proboszczów w diecezji łódzkiej. (Ilustrowany Kurier Polski nr 247/1949 r.)
Ilustrowany Kurier Polski to dziennik , organ Stronnictwa Pracy w latach 1945-1950 z siedzibą w Bydgoszczy, adresowany do rzemieślników, sklepikarzy, nauczycieli i urzędników akceptujących tradycyjny system wartości. Po 1950 r. pismo Stronnictwa Demokratycznego.
Ilustrowany Kurier Polski, 1949.09.08, R.5, nr 247
Autor: Sławomir Saładaj