Max Wedland
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęW 1918 roku przez Pabianice przewinęło się tysiące niemieckich żołnierzy, poddanych cesarza Wilhelma, którzy umykali z Rosji. Wielu z nich uległo jednak radykalizacji i zmieniło front, nie kryjąc sympatii do Lenina i rewolucji. Jednym z nich był Max Wedland, który bez najmniejszego oporu oddał swój karabin w ręce pabianickich harcerzy. Rozczarowany panującą sytuacją w Berlinie postanowił wrócić do Kraju Rad, czyli „raju na ziemi”. Nie była to najlepsza decyzja, o czym pisał Głos Pomorski (nr 32/1925 r.).
Niedawno przekradł się na polską stronę z Rosji sowieckiej jakiś osobnik wyglądający na komisarza bolszewickiego. Oddano go w ręce władz polskich, gdzie opowiadał następującą historię:
Nazywam się Max Wedland. Pochodzę z Gottesbergu w Niemczech. W czasie wojny europejskiej służyłem w 9. pułku niemieckiej artylerii (gwardyjskiej). W listopadzie 1918 roku zostałem rozbrojony w Pabianicach i odesłany do Niemiec, gdzie po zdemobilizowaniu pracowałem w Berlinie, w firmie Held i Franke.
We wrześniu 1923 roku, z powodu 14-dniowego strajku, straciłem pracę i namówiony przez komunistów wraz z 36 innymi robotnikami, wyjechaliśmy jako komunistyczni robotnicy do Rosji Sowieckiej, gdzie obiecywano nam jako fachowcom świetne zarobki.
Wysłani zostaliśmy przez specjalny związek „Internationale Arbeithilfe” , który kaptował sobie zgłodniałych robotników bezpłatnymi obiadami. Przybyliśmy do Moskwy 3 maja 1924 r. Mieliśmy pracować w fabryce metalowej, jednym bodaj większym przedsiębiorstwie funkcjonującym wtedy na terenie Moskwy. Powiedziano nam jednak, że przedsiębiorstwo wzięli w swe ręce Amerykanie i odesłali nas do „politbiura”, gdzie zaproponowano nam „robotę polityczną”, agitacyjną.
Gdyśmy na to nie chcieli się zgodzić – zagrożono więzieniem za „prowokację”. Po interwencji konsulatu niemieckiego rozesłano nas do Baku, Odessy i Rostowa. Do tego ostatniego miasta przybyłem i ja.
Początkowo, tak jak w Moskwie, dla komedii witały nas delegacje Kominternu ze sztandarami i orkiestrą jako „męczenników międzynarodowego ucisku burżuazyjnego”. Mimo tak efektownego przyjęcia czekały nas nowe niemiłe niespodzianki. Dowiedzieliśmy się, że w obecnej Rosji sowieckiej jest straszny głód i okropna nędza, bowiem bez zajęcia – jakoby z powodu zimna – jest przeszło 80 procent robotników. Fabryki i przedsiębiorstwa rozbite i nieczynne. Mnie ulokowano w „parkomie” (partyjny komitet), a ze w czasie wojny nauczyłem się rosyjskiego zrobiono mnie sekretarzem sekcji niemieckiej i odesłano do fabryki, na agitację, do niemieckiego miasteczka Milerowa. Wysłał mnie Złotarewskij – Żyd, abym tam na mityngach opowiadał Niemcom – kolonistom, że wszędzie na świecie rozpoczyna się rewolucja, że wszędzie bezrobocie i głód gorszy niż w Rosji i że jesteśmy ofiarami niemieckiej i wszechświatowej burżuazji.
Podobną funkcję za bolszewickie pieniądze pełnił w Rostowie były poseł do parlamentu niemieckiego Talhejmer, który zbiegł z Berlina. Widząc przerażającą nędzę, głód, choroby, nierząd i obłudę, ja, który byłem komunistą w Berlinie, w Rosji stałem się antykomunistą i postanowiłem za wszelką cenę uciec z raju, a właściwie piekła sowieckiego.
Początkowo zamierzałem uciekać przez kraje nadbałtyckie. Złapano mnie jednak przed granicą. Udając skruchę, wydostałem się na wolność i skradłszy papiery polskiego emigranta Karola Woźniaka odesłany zostałem do Odessy, skąd przy pomocy rodaków przedostałem się na pogranicze, jakoby na spotkanie żony i dzieci. Kazano mi iść do Polski, do bandy (wskazano miejsce) i podpalać dwory.
Z taką samą propozycja zwracają się bolszewicy do tak zwanych polskich ”pierobieżczyków” (uciekinierów), którzy składają się z zaagitowanych durniów i zbrodniarzy. Gdy się kto nie zgadza straszą rozstrzelaniem.
Przy pierwszej sposobności przedostałem się przez granicę – szczęśliwy, że mogę powrócić do ludzkich stosunków.
Maxa Wedlanda odesłano początkowo do Warszawy, a następnie do dyspozycji sędziego śledczego w Będzinie. (Głos Pomorski nr 32/1925 r.)
Autor: Sławomir Saładaj