www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Ku Pabianicom

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

W 1938 r. Stanisław Statkiewicz opublikował w Głosie Pracy Polskiej opowiadanie, którego treścią jest podróż młodego Sylwka Gamonia, zwanego Selwkiem, z pobliskiej wsi do Pabianic, gdzie zamierza uczyć się zawodu tkacza u swojego stryja. Selwek jedzie furmanką, którą powozi  chrzestny („krzesny”) – Krężołek, zanudzający podopiecznego swymi dość ksenofobicznymi mądrościami.  Selwek słucha jednak piąte przez dziesiąte, bo musi pilnować gąsiora – prezent dla wuja w Pabianicach.  

- Krzesny, daleko jeszcze do tego miasta?

- Za dwie godziny z minutami zajedziem.

Selwek ziewnął od ucha do ucha. – Śpik mnie bierze.

- To śpij.

- Ba, ale gąsior mi uciece.

- To go trzymaj.

Krężołek senny kiwał się na wozie. Wóz podskakiwał po wyboistej drodze i wlókł się po piachu. Postronki trzeszczały. Żółty piasek zsypywał się z kół, cicho szemrał po szprychach, wóz klekotał.

Selwek wyjął z kieszeni placek pieczony na miodzie. Matka mu go wetknęła w rękę w ostatniej chwili. Chłopak podniósł placek do ust, rozmyślił się jednak i schował go z powrotem do kieszeni. Jechali drogą pośród zbóż. Jak okiem sięgnąć falowało żyto a kładło się po sobie ogromną zieloną równiną, równina ta rozkołysana, przeogromna, ginęła w dali nieprzejrzanej, jak wody bezmiernego jeziora. Daleko, daleko widniała sina wstęga boru, nad borem w powietrzu unosiła się chmura dymu.

- To pewno miasto – pomyślał  Selwek. Wóz naraz podskoczył, zawadziwszy kołem o kamień, Krężołek byłby zleciał z siedzenia, ale złapał się ręką kłonicy.

- Krzesny! To za borem jest miasto?

- Juści.

- Jak się nazywa ten bór?

- Pawłowicki.

- Ta wieś za nami?

- Mierzącka Duża.

- A ta pod borem?

- Ślądkowice.

- Te żyta czyje?

- Wiadomo, że chłopskie – mierząckie i ślądkowickie.

Selwek pokręcił głową. – Moiściewy, tyle zboża, a chleba tak mało.

- Bo chłopów dużo.

Selwek zamyślił się mocno. Na wozie zapanowała cisza, Krężołek zdrzemnął się znowu. Selwek, w miarę jak wóz oddalał się od znajomych okolic, uczuwał coraz to większą pustkę. Strach go ogarniał, a jednocześnie tęsknota za tym, co zostawił za sobą. Teraz żałował, że się z ojcami (rodzicami) byle jak pożegnał. Na Michała, Wojtka, Weronkę ledwo spojrzał. Spało to jeszcze, budzić nie było potrzeby.

Jedno ino jest pewne, że na wieś już nie powróci. Ojce pożegnali go łzami kiej umarłego. A niech ta! Tyle ludzi w mieście żyje, jakoś da radę. Ino z tymi stryjowymi warsztatami będzie najgorzej. Ciekawe, czy też długo trzeba będzie terminować na webera (tkacza). Chyba ze trzy lata. Selwek nie miał wcale pojęcia o weberce. Widział ręczne krosna na Jamborku u tkaczy chałupników, widział je na Lesińcu, ale mechanicznych jeszcze nie widział. Ciekawy był jak one wyglądają. Na pewno całe z dębowego drzewa albo z żelaza.

Jechali dość długi czas w milczeniu. Ino gąsior na wozie pogęgiwał, długą szyję ponad deski wyciągając, ciapami przebierał. Pod samym prawie borem skończyły się zboża. Droga była pod górę. Za górą zieleniły się łąki.

Selwek przy drodze zobaczył pasące się bydło i dozorującego je chłopaka. Chłopak w zielonej puszystej trawie rozwalił się jak długi, rękami i nogami machał a śpiewał jak najęty. Co chwila wystrzeliwała w niebo prosta nieuczona piosenka tak mało znanego autora, któremu na imię lud:

- Leci woda, w kamieniach ciurkoce,

Leciał bym ja górą lecz mi skrzydła ptoce,

Ni ptoce pazury jeszcze nie wyrosły.

Dlatego paść muszę barany i osły!

- Ten ci prawdę wyśpiewał. Kiedy no ty, Selwek przestaniesz paść swoje barany?

- Kiedy się na stryjowych krosnach  pracować nauczę.

- To przestaniesz paść stryjowe barany, a zaczniesz paść Żyda fabrykanta – odpowiedział Krężołek po namyśle.

- Gadacie, krzesny.

Krężołek śmignął batem. – Sprawiedliwie gadam! Ty zaś tego jeszcze nie rozumiesz. Ojce nad tym nie pomyśleli. Widzisz mnie się rozchodzi o to, że jak już masz być pastuchem, to bądź nim na własnym pastwisku, a nie na cudzym. Do tego czasu żeś pasał barany ojcowe, jak ten chłopak, co tam leży. Teraz przychodzi ten czas, że pora ci będzie iść na swoje, swój mieć inwentarz żywy czy martwy, swoje pastwisko. Dlatego jak na stryjowych krosnach będziesz pracował, stryjowi będziesz służył. Stryj ma robotę od Żyda. Obaj od Żyda będziecie zależni. Tkacz to robotnik. A chłop, jeśli idzie do miasta, to nie po to powinien iść, żeby tylko być robotnikiem! Kupcem, rzemieślnikiem, doktorem powinien zostać.

- Ja tak wysoko nie zajadę – odpowiedział Selwek.

- Ale twoje dzieci mogą zajechać! Tyś powinien zaczynać od stragana, a nie od krosna.

- Czemu tego krzesny przy ojcach nie gadał? Kiedy oni mają przeszłość za sobą

- Jedno, że nie było czasu, a po drugie to by nie bardzo zrozumieli, albo pojęli fałszywie. Zresztą co im tam gadać, kiedy oni mają przeszłość za sobą, a ty przyszłość przed sobą. Oni, jak oni, im trzeba pomagać, a myśleć o tobie i o tych młodszych, c pozostały w chałupie.

Selwek zamyślił się mocno. – Aleście  mi krzesny nakładli rozumu w łeb, aż mi w nim huczy kiej we młynie.

- Będziesz w mieście, to inne rozumy zobaczysz, innych ludzi, inne warunki. Na razie trzymaj się tego, co ci powiedziałem. Na krosnach nauczyć się nie zaszkodzi, popracować rok, dwa – też nie. Jesteś młody, zdrowy, a to skarb! Przy zapobiegliwości możesz dojść do czegoś. Życie przed  tobą stoi otworem, takie wielkie, takie potężne, takie bogate, takie śliczne. Kto mądry to majątek może zrobić. Uczciwie – powiadam. Ongiś przed wojną i w dawnych czasach błędne rycerze jeździli w świat, za morza, zaklęte skarby zdobywać, a na swojej ziemi najdroższych nie widzieli skarbów. Przed wojną nasze Polaki jeździli na Saksy, do Hameryki, do Brazelji, po caluśkim rozłazili się świecie. A na naszej ziemi odwieczne bogactwa eksploatowali Niemce i Żydy. Dzisiaj dymiom kopalnie, fabryki, huty, a w czyich rękach one som? W niemieckich, żydowskich i te kominy Łodzi, Aleksandrowa, Pabianic, Zgierza dymią. Polak co z nich ma? Ten dym, ten kurz. Zaklęte skarby zabrały nam Żydy i Niemce. Tak jak kiedyś oni ściągali do Polski, my uciekali w świat, tak oni muszą niedługo wyjeżdżać, zaś my idziemy na zdobycie tego wszystkiego, cośwa  dotychczas nie zdobyli.

Krężołek zatoczył biczyskiem olbrzymie kolisko dla zadokumentowania, że naród cały Polskę musi zdobyć. Selwek, który nigdy krzesnego nie widział takim, patrzył jak urzeczony. Ten biedny polski chłop wyglądał na swoim wozie kiej prorok natchniony.

Selwek słuchał. Ani się spostrzegł, kiedy ich ogarnął rzeźwy chłód lasu.  Stary jest ten Pawłowicki polski las, mieszany, jak dużo lasów w Polsce, a cudny, jak mało który w województwie. Pamięta czasy państwa fabiańskiego, kasztelanii chłopskiej, kapituły krakowskiej. Lasy te niegdyś obejmowały olbrzymią połać kraju. Knieja dłutowska, lasy koło Tuszyna pod Łodzią, lasy chłopskie państwa fabiańskiego, od Konstantynowa poprzez Sędziejowice, Mogilno, Ldzań, Łask, biegły ku Widawie, Zduńskiej Woli i Kaliszowi. Ciągnęły się lasy od południowego wschodu, poprzez Bełchatów, Parzno, Wolę Mikorską, Kluki ku Szczercowowi i Częstochowie. Polowali tu ongiś króle i polskie pany na grubego zwierza.

Zamek kapituły krakowskiej i kościół świętego Mateusza widziały niejedno. Pabianice gościły na zamku królów i panów polskich, zdążających na sejmy do Piotrkowa Trybunalskiego. Stare dęby przydrożne w Pawłowickim lesie nasłuchały się grania rogów myśliwskich, ujadania psów, okrzyków naganki. A stare poczerniałe mury kościoła ukryły w swym wnętrzu niejedną historyczną postać, niejedną tragedię, nie jeden ból, nie jedną chwilę walki, ale całe wieki trudów i poświęceń dla dobra Najjaśniejszej  Rzeczypospolitej. Mury starożytnego zamku i kościoła owiane są urokiem tajemniczych legend między ludem krążących. Państwo fabiańskie z miastem Pabianice związane jest strugami przelanej w dziejach krwi ku chwale i potędze ojczyzny.

Ku Pabianicom jechali właśnie Krężołek i jego chrześniak Selwek Gamoń. Jechali wolno, noga za nogą. Krężołek ćmił machorkę i z chłopakiem pogadywał, a kładł mu w łeb różne przemądre maksymy. (Stanisław Statkiewicz „Za chlebem”, Głos Pracy Polskiej nr 10/1938 r.)

https://pabianice.grobonet.com

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij