Gród ciekawy
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęNowa osada fabryczna skupiająca obcokrajowców – przedsiębiorców i fachowców oraz przybyszy z okolicznych wsi – terminatorów i robotników pozostawała w wieloletnim konflikcie z obywatelami Starego Miasta – potomkami mieszczan z czasów kapituły krakowskiej, kierującymi się dawnymi przyzwyczajeniami i tradycjami, które były przeszkodą na drodze modernizacji, o czym pisali korespondenci warszawskiego Głosu.
„Czarownicy” i „czarownice”
Rzadko daje się spotkać w którymkolwiek z pism warszawskich jakaś wzmianka o naszym mieście. A szkoda, gdyż Pabianice bądź co bądź to gród ciekawy, przynajmniej pod pewnymi względami. Otóż kilka tych rysów chcę podać waszemu pismu.
Pabianice, przedmieściem Łodzi słusznie zwane, leżą w odległości dwóch mil od swojej metropolii przemysłowej. Mieszkańców liczą ogółem 19 tysięcy, w tym 13 tysięcy stałych i 6 tysięcy niestałych; przy obliczaniu przedstawicieli różnych narodowości dowiadujemy się, iż posiada miasto 10 tysięcy Polaków, przeszło 5 tysięcy Niemców i 3,5 tysiąca Żydów.
Rzeczka Dobrzynka dzieli miasto na dwie połowy: Stare i Nowe Miasto. Stare Miasto zamieszkałe jest wyłącznie przez Polaków i Żydów. Nowe zaś prawie wyłącznie przez Niemców, a także i Żydów. Wskutek więc takiego rozmieszczenia się nieprzyjaznych sobie narodowości, rzeczka Dobrzynka odgrywa rolę muru chińskiego, aczkolwiek nie z cegieł lub kamieni, lecz z różnicy przekonań i dążeń zbudowanego.
A co do oświaty mieszkańcy Nowego i Starego Miasta różnią się znacznie: o ile każdy przedstawiciel rasy teutońskiej czytać i pisać potrafi, a często i pisma z „Vaterlandu” prenumeruje, o tyle potomkowie plemienia Lecha nawet fabryki własne posiadający od dzieci lub żony podpisywać swoje nazwisko uczyć się muszą. Toteż przez tą ciemnotę i zacofanie, gwałtowne odpychanie od siebie wszelkich źródeł światła, Niemcy nazywają obywateli i obywatelki Starego Miasta ”czarownikami” i „czarownicami”, a wypadek przeprowadzenia się takiego „pana obywatela” na Nowe Miasto wywołuje wśród Niemców – sąsiadów dość krzywdzące dla przeprowadzającego się wzajemne ostrzeganie. Dzięki tej ciemnocie najwięcej rozpowszechnionym procederem jest utrzymywanie szynków, które takie świetne dają zarobki, że każdy obywatel, który ma zamiar dom nowy wybudować a nie posiada potrzebnego na ten cel kapitału, zakłada przed lub po wybudowaniu domu szynk i w krótkim czasie nie tylko swoją kamienicę z długów oczyści, ale i na starość pewien kapitalik do banku na przechowanie pośle. W ten sposób pierwsi obywatele dorobili i dorabiają się majątku.
Nie traćmy jednak nadziei, nasze miasto się rozwija, żółwim krokiem wprawdzie, ale bądź co bądź – rozwija. Zaczęliśmy od upiększania swego ciała przez gustowny i elegancki ubiór. Panowie, młodsza generacja zwłaszcza, w niedzielę (w dzień roboczy chodzenie w jednej nawet bieliźnie uchodzi) ubierają się tak szykownie, że za lat parę dorównają warszawskim elegantom. Panie już zaczynają nosić parasolki i kapelusze… do tego czasu była moda chodzenia bez kapelusza nawet w jedwabnej sukni, skrojonej podług przedostatniej mody wprawdzie, ale nie rażącej jeszcze i przypominającej ubieranie się przeciętnej sługi warszawskiej. Obecnie panie zarzucają całkowicie tę połowiczną modę i kapelusz już zaczyna należeć do jednej z koniecznych części składowej naszej płci pięknej.
Do czynników dodatnio wpływających na nasz rozwój umysłowy należy sąsiedztwo wyżej pod względem cywilizacyjnym stojących Niemców. Dalej posiadanie czterech szkół przepełnionych łaknącymi wiedzy dziećmi, w końcu zaś wysyłanie przez zamożnych obywateli swych synów do szkół publicznych. Synowie ci swym wpływem jak też i wzbudzeniem współzawodnictwa innych ojców do kształcenia swych dzieci w różnych kierunkach nakłaniają. W ostatnich czasach ruch w tym kierunku przycichł nieco, a to z tego powodu, że niektórzy obywatele, przekonawszy się doraźnie, że posiadanie przez nich majątku nie wpływa jednak na zrodzenie się bystrości i pojętności w umyśle syna i będąc zmuszonym do odebrania ze szkół swych synków, którzy żadnych nie robili postępów – obecnie mszczą się za wyrządzenie im takiej „niesprawiedliwości” przez usilne odradzanie noszącym się z podobnymi zamiarami „kumotrom” takiego „wyrzucania w błoto” pieniędzy. Wielu to jednak nie zraża, czego dowód, że i obecnie posiadamy kilku młodzieńców , kształcących się w szkole p. Fabianiego w Nowo-Radomsku(obecnie Radomsko). Całą więc nadzieję szybszego rozwoju i podniesienia oświaty wśród ludności naszego miasta pokładamy w tym młodym, obecnie kształcącym się pokoleniu. Oby nas nie zawiodło!
Tyle o Starym Mieście, o Nowym Mieście, a właściwie stosunkach fabrycznych, gdyż wszystkie fabryki tam są położone, pomówimy innym razem. Elbis (Głos nr 17/1893 r.)
[Szkoła Feliksa Franciszka Fabianiego, do której wysyłano pabianiczan ze Starego Miasta, była Pensją Prywatną Męską otwartą w 1862 roku. Liczyła trzy klasy: wstępną, pierwszą, drugą. Później rozbudowano ją do pięciu klas: preparanda, przedwstępna, wstępna, pierwsza, druga. Pierwsze trzy pełniły funkcje szkoły elementarnej, w dwóch następnych realizowano program gimnazjum, m. in. z nauką języków obcych: francuskiego, niemieckiego i łaciny.]
Miasto nie przestaje się wznosić
Ukończony niedawno spis ludności wbił nas w pewną dumę, świadcząc, że Pabianice należą do ludniejszych miast kraju, liczą bowiem 27 tysięcy mieszkańców. Przy spisie tym dały się zauważyć nie bywałe chyba gdzieindziej stosunki i tak na przykład w jednej rodzinie synowie z ojcem za język ojczysty uważali polski, córki zaś z matką – niemiecki.
Znaczną większość ludności stanowią tutaj robotnicy fabryczni, pod względem rozwoju intelektualnego i moralnego stojący w ogóle na bardzo niskim stopniu. Co do położenia materialnego tej masy, uważanej za najgodniejszy litości proletariat, los ich jest lepszy od doli robotników rolnych, toteż praca w fabryce jest celem marzeń każdego wyrostka i dziewczyny wiejskiej.
Złą stroną medalu są kryzysy, zmuszające część wydalonych robotników wprost do żebraniny, jak to miało miejsce tej zimy. Pomimo pewnego w interesach fabrycznych zastoju, odbijającego się na całym biegu życia tutejszego, miasto nie przestaje się wznosić, mamy porządne bruki, a nawet chodniki wzdłuż głównej ulicy. Przybyła niedawno bardzo pożądana druga apteka, a nawet zakład fotograficzny. Z inicjatywy tutejszego prezydenta doczekamy się też wkrótce Towarzystwa Dobroczynności, które zostało już zatwierdzone przez władzę wyższą.
Obecnie roznamiętnia umysły sprawa budowy drugiego kościoła, dzieląca katolickich obywateli miasta na dwie partie, z których każda chce mieć kościół w przeciwnym końcu miasta. Pomimo stanowczo zdecydowanej przez władzę diecezjalną budowy kościoła na Nowym Mieście, spór coraz się zaognia i dochodzi do rozmiarów wrogiej walki, nie zważającej na godziwość środków.
Nie tylko jednak mieszczanie nasi kłócą się między sobą, tak zwana inteligencja również nie odznacza się solidarnością, najczęściej też wszelki projekt spotyka od razu silną opozycję, tłumiącą go w zarodku.
Wyjątkowo silnym echem odbił się u nas projekt uczczenia pomnikiem Mickiewicza i jest nadzieja, że gdy sprawa wejdzie na realniejsze tory, Pabianice nie pozostaną za innymi w ofiarności.[Mowa o pomniku Adama Mickiewicza znajdującego się na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, który został odsłonięty w stulecie urodzin poety 24 grudnia 1898 r.] Charakterystyczne w tym wypadku jest to, że inicjatywa nie wyszła, jak bywa zwykle, z grona młodych. Młodzież nasza trzyma się z daleka od spraw ogół interesujących, czas wolny od zawodowej pracy spędzając według nabytych za granicą zwyczajów. (Głos nr 17/1897 r.)
Weber i szpiner
Przesyłam wam dziś kilka danych ze statystyki naszego miasta. Pabianice, leżące o dwie mile od Łodzi, a należące do powiatu łaskiego, posiadają oprócz wielu ręcznych tkalni, cztery wielkie parowe fabryki, zatrudniające razem do 5000 robotników.
Ogólna liczba mieszkańców 12.899 – w tej liczbie mężczyzn 6.110, kobiet 6.789, którzy podług wyznania dzielą się na katolików – 7.051, protestantów – 2.513, żydów- 2.600, braci morawczyków – 590, reformowanych -100, prawosławnych – 20, kalwinów – 15 oraz 10 anglikanów.
Cała ludność zamieszkuje 620 domów, z których 220 jest murowanych, reszta zaś są to drewniane, przeważnie parterowe domki, niewiele różniące się od wiejskich „czworaków”. Naturalnie, że prawie wyłącznie są one zamieszkane przez robotników fabrycznych, mało dostających tu mieszkanie przy fabryce oraz przez biedniejszych rzemieślników, których liczba tu jest dość znaczna.
Sądząc z małej liczby zagranicznych poddanych, zdawać by się mogło, iż Pabianice są par excellence polskim miastem i tym samym zasadniczo różnią się od innych naszych miast przemysłowych, gdzie jak wiadomo panującym językiem jest niemiecki. Niestety, tak nie jest, gdyż więcej niż połowa ludności są to, jak sami się nazywają „russische Deutschen”, i jakkolwiek w swej lojalności graniczą często z serwilizmem, nie przeszkadza im to jednak zawsze i wszędzie pozostawać wiernymi synami Germanii, których do naszego kraju przywiązuje li tylko widok lepszej egzystencji, poza tym są oni jego interesom nie tylko zupełnie obcy, ale nawet rzec można – wrodzy.
Nic dziwnego, że po polsku mówić wcale nie umieją lub też mówią tylko z konieczności. Znam wielu z tych „russische Deutschen”, którzy tu się urodzili, tu szkoły pokończyli, władają więc dobrze polskim i ruskim językami, jednakowoż między sobą absolutnie nigdy ich nie używają. Znajomością rosyjskiego chętnie popisują się wobec osób urzędowych, w ten sposób manifestując swą lojalność; po polsku zaś ani ze swymi kolegami, rdzennymi krajowcami, a tym mniej ze swymi podwładnymi oficjalistami (urzędnikami) i robotnikami pod żadnym warunkiem mówić nie chcą.
Co do niemczyzny, zauważyłem w wielu fabrykach szczególny rys charakterystyczny. Oto robotnicy Polacy, umiejący mówić po niemiecku, jakkolwiek między sobą porozumiewają się rodzimym językiem, do swych zwierzchników, choćby ci ostatni chętniej po polsku mówili, zwracają się jednak zawsze w niemieckim, uważają go poniekąd za fabryczno-urzędowy język. Zdarza się często, że robotnik, nie umiejący ani słowa po niemiecku zapytany, czy jest tkaczem lub prząśnikiem odpowie przecząco, że nie, gdyż jest „weberem” lub „szpinerem”.
Tutejsi „russische Deutschen”, jak inni ich bracia, przy każdej nadarzającej się sposobności zapewniają dawną ojczyznę swą, iż o niej nie zapomnieli i nie zapomną nigdy: „Lieb Vaterland magst ruhig sein”, bo za ciebie twoi wierni synowie czuwają nawet poza twymi granicami. Jak też przy małej liczbie zagranicznych głęboko zakorzeniona jest niemczyzna, niechaj dowiodą następujące cyfry. Do Pabianic przychodzi 380 gazet, w tej liczbie niemieckich 247 (65%) , polskich 102, rosyjskich 27, angielskich 2, francuskich 1 i hebrajska jedna.
Wprost pocztą przychodzi 154 gazet, za pośrednictwem księgarni tutejszej 226, z których niemieckich 190, polskich 34 i 2 angielskie. Z pism polskich mają tu prenumeratorów: „Gazeta Świąteczna” – 26, „Kurier Codzienny” i „Dziennik Łódzki” po 10, „Dziennik dla Wszystkich” – 8, „Bluszcz” – 5, „Gazeta Warszawska” – 4, ”Wiek”, „Przegląd Katolicki”, „Zorza”, „Wędrowiec” i „Tydzień” po 3, „Głos”, „Prawda”, „Wieczory Rodzinne”, „Misje Katolickie” i „kurier Warszawski” po 2, wreszcie „Kraj”, „Życie”, „Biesiada”, „Izraelita”, „Mucha”, „Gazeta Lekarska”, „Kurier Poranny”, „Przegląd Tygodniowy”, ‘Tygodnik Romansów i Powieści”, „Romans i Powieść”, „Tygodnik Mód” po 1.
Z niemieckich najwięcej „Buch fὕr Alle” – 26, Lodzer Zeitung”, „Tageblatt” po 22, „Moden Welt” – 20, „Wachter unter Kreuz” – 18, „Gartenlaube”, „Bazar” po 12, „Jugendblatter”, „ Fὕr’s Haus’, „Chronik der Zeit” do 10.
W tym miejscu uważam za stosowne zrobić wzmiankę o czytelni jaką pp. Kindlerowie urządzili przy fabryce dla swych oficjalistów. O ile słyszałem przy czytelni będzie także istnieć wypożyczalnia książek. Fakt ten godzien jest uznania i naśladownictwa, pozwolę sobie jednak zrobić małą uwagę. Oto: czyżby nie można było rozszerzyć działalności czytelni i dopuścić do niej także robotników? Nie potrzebujemy chyba objaśniać, jakie by z tego dla tych ostatnich wyniknąć mogły korzyści. Przy dobrej woli kierowników dałoby się to z łatwością uskutecznić.
Do tutejszych trzech elementarnych szkół uczęszcza 989 dzieci: 529 chłopców i 460 dziewcząt, z tych w szkole katolickiej jest 507 (280 chłopców i 227 dziewcząt) w ewangelickiej 392 (215 chłopców i 177 dziewcząt). Przy szkołach: katolickiej i ewangelickiej istnieją niedzielne wykłady dla terminatorów, których jest w pierwszej 128, a w drugiej 15. Podług rzemiosł dzielą się w szkole katolickiej: tkaczy 70, szewców 17, ślusarzy i kowali 7, w ewangelickiej: szewców 3, tkaczy 4, bednarzy 2 i drukarzy, stolarzy, kotlarzy i ślusarzy po jednym. W końcu dodam jeszcze, że w mieście znajduje się 48 szynków, z których osiem należy do Żydów, reszta zaś w przeważnej części do naszych „bὕrgerów”. (Głos nr 52/1888 r.)
Krajowcy próżniakami
Teraz przenieśmy się do Pabianic skąd mam do zanotowania świeży fakt, świadczący o mądrości kapitalistycznej p. Rudolfa Kindlera. Oto dowcipny ten przemysłowiec zniżył zapłatę swym robotnikom, nie zawiadomiwszy ich o tym na dwa tygodnie pierwej. Skutkiem takiej samowoli pana chlebodawcy robotnicy porzucili tłumnie robotę.
W ogóle p. Rudolf Kindler lubi popierać pracę krajową nie tylko przez zaniżanie płacy lecz i przez sprowadzanie z zagranicy np. buchalterów, poczciwych Niemiaszków. Sławniejszym jednak od ojca jest syn, p. Oskar Kindler, o którym muszę wam trochę powiedzieć. Choć to są już stare rzeczy. Stare to prawda, ale jare.
Gdy w roku zeszłym oddział warszawski Towarzystwa Popierania Przemysłu i Handlu zwrócił się do oddziału łódzkiego z wnioskiem w kwestii przyjmowania praktykantów do fabryk, wówczas na zebraniu po odczytaniu wniosku, pan Elzenberg w długiej i pięknej przemowie prosił o zapisanie do protokółu , iż oddział łódzki z radością wita wniosek oddziału warszawskiego i że przemysłowcy łódzcy gotowi są od tej pory przyjmować praktykantów krajowców do swych fabryk.
Wszystkich obecnych na zebraniu bardzo mało to obchodziło, toteż zajęci byli pogawędką między sobą i słowa p. Elzenberga bez żadnych przeszkód dostałyby się do protokołu, gdyby nie przypadek, że p. Oskar Kindler, który także rozmawiał z sąsiadem, w chwili gdy p. Elzenberg kończył swą mowę, zapalał właśnie papierosa, dzięki czemu usłyszał koniec przemowy.
Oburzony zerwał się z miejsca i zaczął dowodzić, iż Polacy niezdatni są na praktykantów, ponieważ chorują na wielkich panów, sypiają długo, nie chcą wcześnie wstawać i są próżniakami. (Głos nr 32/1887 r.)
Niechlujność mieszkańców
Zdawałoby się, że bliski wzór niemieckiej połowy Pabianic, tak zwanego Nowego Miasta będzie skutecznym bodźcem do poprawy zaśniedziałych stosunków, panujących w polskiej dzielnicy, w Starym Mieście. Gdzie tam! Proszę porównać. Nowe Miasto na przykład jest oświetlone przeważnie elektrycznością. Właściciel motoru wystąpił z propozycją oświetlenia za przystępną cenę całego miasta, cóż kiedy panowie obywatele uważali przejście od ciemności egipskich do jasności „elektrycznej” za skok zbyt gwałtowny i uradzili obdarzenie rogów ulic kopcącymi lampami naftowymi.
Nowe Miasto prenumeruje moc dzienników, tygodników, miesięczników, niemieckich przeważnie. Stare Miasto z trudem się zdobywa na niewielką ilość egzemplarzy „Dziennika dla Wszystkich”, „Gazety Świątecznej”, „Zorzy”, resztę swych potrzeb duchowych zastępując pogawędką w szynkach, utrzymywanych przez najzamożniejszych i najpoważniejszych obywateli.
Nowe Miasto ma sporo zieleni, ogrodów, sadów, drzew na ulicach, na Starym Mieście zaledwie gdzieniegdzie dojrzeć można usychającą topole lub kasztan skarłowaciały. Dopiero na krańcach miasta spotykamy większe drzew kępy. Słowem różnica znaczna.
Jednym z najświeższych dowodów zaznaczonego wyżej wstrętu do zmian wszelkich służyć może sposób przyjęcia przez miasto nakazu magistratu dotyczącego ułożenia chodników kamiennych przed domami. Komisja sanitarna motywowała swoje orzeczenie niechlujnością mieszkańców wylewających przed dom wszelkie nieczystości, które wypełniają dołki pomiędzy kamieniami źle zabrukowanych trotuarów i zarażają powietrze rodzącymi się w tych warunkach miazmatami.
Innowacja ta, wyciągająca z kieszeni około 30 rubli wyprowadziła z równowagi spokojnych mieszkańców grodu. „Nasi ojcowie”, mówili, „nie znali żadnych trotuarów i dobrze im było, i my się obejdziemy bez tych porządków”.
Protesty atoli na nic się przydały. Opornych magistrat zmuszał sądownie, komisja sanitarna bowiem, z którą zgodnie działał magistrat, ma nadaną sobie, od czasów cholery, dość dużą władzę i samodzielność w przeprowadzaniu różnych ulepszeń, uzdrowienie miasta na celu mających. Będą tedy Pabianice miały chodniki w roku bieżącym na głównej ulicy i jej bocznicach, w następnym zaś na wszystkich pozostałych. Leonard Lorentowicz (Głos nr 41/1896 r.)
Nożownicy w ciemnościach egipskich
Jeżeli Tomaszów szczyci się tym, że „nareszcie” doczekał się grabieży, my możemy być jeszcze dumniejsi, bo mamy „nareszcie swoich nożowników”. Przed paru tygodniami zaledwie sąd piotrkowski skazał na ciężkie roboty jednego z tutejszych rycerzy, nie zastraszyło to jednak widocznie nikogo, bo oto w ciągu jednego tygodnia mamy do zanotowania aż dwa wypadki zakłucia nożem. W zeszły wtorek tkacz z fabryki Kopela, Koziara napadł na ulicy kolegę swego i zranił go nożem.
Pobudką tego zbrodniczego występku była błaha sprzeczka. Drugi wypadek miał miejsce w czwartek. Na jednej z najruchliwszych ulic o godzinie 8 wieczorem trzech drabów napadło na rytownika fabryki Endera i zraniło go nożem w głowę. W napadzie główny udział przyjmował wspomniany już Koziara.
Nie tylko jednak kronika kryminalna daje nam prawo do miana wielkiego miasta, bo oto wyprzedziliśmy nawet Warszawę, zaprowadziwszy oświetlenie elektryczne. Co prawda stało się to dzięki prywatnej ofiarności, z której korzysta zaledwie jedna i pół ulicy. Poza nimi panują egipskie ciemności. Miasto ulic nie oświetla, pozostawiając to inicjatywie prywatnej. Nieliczni obywatele wywieszają przed domami latarnię, wzbudzają prawdziwą wdzięczność. Tym większa należy się panu Enderowi za jego „elektrykę”. Bylibyśmy mu jednak jeszcze wdzięczniejsi, a nawet skwitowalibyśmy go z lamp, oświetlających pół ulicy, gdyby zechciał kupić maszynę hermetyczną Bergera, albo rozporządził się przynajmniej, żeby jego siwek nie przeciągał z ażurową beczką przez główne ulice przed 12 w nocy. (Głos nr 45/1888 r.)
Głos. Tygodnik Literacko-Społeczno-Polityczny , od 1900 roku podtytuł Tygodnik Naukowo-Literacki, Społeczny i Polityczny; polski tygodnik wydawany od 1886 do 1905 r. w Warszawie.
W Pabianitzu
Ksiądz Jacenty mieszka sobie w pewnym miasteczku, na które my Polacy patrzymy, jak na nasz przyszły Manchester, a Niemcy – jak na swój Pabianitz. W tej kolebce naszych nadziei i niemieckich „realności” kołyszą się obok siebie serca dwóch wielkich dzwonów: katolickiego i kalwińskiego (?). Ponieważ ludność miejscowa nie wie, który z tych metalowych płaczków skuteczniej wystrasza dusze zmarłych do nieba, przeto obyczajem jest w sławetnym grodzie uciekać się w razie czyjejś śmierci pod opiekę obu dzwonników.
Przed niedawnym czasem katolicki anioł śmierci nawiedził mieścinę, zmarła pewna zacna staruszka, która za życia nigdy w żadne spory teologiczne nie wchodziła. Gdy ją wynoszono z kościoła, dzwon katolicki przesłał jej ostatnie swe pożegnanie. Za zbliżeniem się orszaku żałobnego do kirchy i kalwiński chciał uczynić to samo. Wtedy to właśnie dla księdza Jacentego, co prowadził nieboszczkę do grobu nadeszła pora działania. Kazał on postawić trumnę na ziemi i rzekł: „Żeby tysiąc Niemców zdechło – my nie będziemy dzwonili, a oni zawsze muszą!”. To powiedziawszy, posłał kogoś z rozkazem, aby zaniechani dzwonienia w kirsze. Gdy się wola jego spełniła poprowadził trumnę dalej.
Najprzód, chcąc się utrzymać w granicach „pochlebnej przyjemności” odważę się zwrócić uwagę księdza Jacentego na malutki błąd gramatyczny, jaki popełnił. Wszyscy ludzie bowiem, a nawet Niemcy nie zdychają, ale umierają, nie myślę, aby i w Pabianicach było inaczej. Po wtóre - nie wszyscy protestanci są Niemcami – nawet w Pabianitzu. Na koniec dodałbym jeszcze: Bezsilny gniew i próżny żal/Nic skargi nie pomogą/I Niemiec pójdzie swoją drogą, a przynajmniej będzie nią szedł dopóty, dopóki my oprócz wachlarza szowinizmu i zaciekłości religijnej nie wynajdziemy innej przeciwko niemu tarczy. Cóżbyś, kochany księże, mówił o Niemcach, gdyby byli katolikami? Pozwól im dzwonić w kirsze, ale niech już nie dzwonią w naszych kieszeniach, bo tam pustki i w naszych uszach, bo tam i bez nich pełno dzikich dźwięków. (Prawda. Tygodnik Polityczny, Społeczny i Literacki nr 6/1883 r.)
Festyny niemieckie
Z Pabianic piszą, iż w mieście tym odbyły się niedawno dwa festyny doroczne stowarzyszeń niemieckich: strzeleckiego i gimnastycznego. Na zabawę zjechali Niemcy z Łodzi, Zgierza, Zduńskiej Woli i Konstantynowa. Dziwna rzecz Pabianice są mniejsze od Płocka, Lublina, Kalisza, Piotrkowa, Kielc, to przecież posiadają aż dwa stowarzyszenia, rozwój sił mające na celu. My zaś na podobne instytucje zdobyć się nie możemy! (Kurier Warszawski nr 270/1884 r.)
Nóż rozjemca
Korespondent nasz łódzki donosi o zbrodni, której widownią stały się w drugi dzień świat są Pabianice. Robotnik łódzki, Krohnert, udał się z Łodzi do Pabianic w odwiedziny do matki. Pod wieczór Krohnert pożegnał się z nią, aby przed powrotem do Łodzi zajść jeszcze do zaprzyjaźnionego z nim robotnika miejscowego, Griesela.
Pomimo odradzań matki Krohnert, wziąwszy za towarzysza mieszkającego u niej chłopca, poszedł do Grieselów. Przy wejściu do domu przez nich zamieszkiwanego spotkali odwiedzający oboje małżonków i przyjaciela ich, niejakiego Leina. Posłano niebawem chłopca po wódkę, przy której wspólna libacja trwała do godziny 2 w nocy. Pod koniec biesiady uczestnicy pokłócili się o cos, przyszło z początku do ostrej wymiany słów, która wkrótce zamieniła się w bójkę. W tej już nóż odegrał rolę rozjemcy.
Krohnerta kilkoma silnymi uderzeniami noża poraniono w głowę i szyję, którą strasznym razem przecięto mu aż do samego kręgosłupa, wskutek czego w parę sekund Krohnert padł bez duszy. Obecny przy tym epizodzie wspomniany chłopiec – towarzysz zamordowanego, ją naturalnie z trwogą krzyczeć, za co byliby go gospodarze także zgładzili ze świata, gdyby mu się nie udało przemocą uciec z pokoju i schować się pod schody piwniczne, skąd dopiero rano wyszedłszy, zawiadomił o całym zajściu policję. (Kurier Warszawski nr 111/1892 r.).
Wyścigi strażaków
(..) Mimo te wszystkie przeszkody wypada nam zajrzeć do Pabianic (niegdyś podobno Pobawianic, od zabaw myśliwskich urządzanych w okolicznych lasach). W miasteczku tym odbyć się mają wyścigi, przypominające miasta amerykańskie. Ścigać się będą członkowie straży ogniowej, Polacy z Niemcami, kto pierwej do szopy ratunkowej przybędzie, gdy zostanie dany fałszywy alarm. Rzecz warta zanotowania, że spór – kto raźniejszy, Polacy czy Niemcy wynikł pomiędzy członkami zarządu straży składającym się wyłącznie z Niemców. (Prawda nr 49/1886 r.)
Wystawa w Warszawie
Wystawa przemysłowa w Warszawie. (…) Następna ściana zdobna jest w lustro z fabryki Metlowa z przepyszną konsolą oraz w dwa wspaniałe kandelabry tegoż, roboty snycerskiej. Tamże widzimy biurko roboty Brzezińskiego, a następnie wyroby wełniane, półwełniane i półjedwabne, odznaczające się gustem i taniością z fabryki Krusche z Pabianic, guberni warszawskiej. (Gazeta Wielkiego Xsięstwa Poznańskiego nr 143/1857 r.)
Wystawa petersburska
Na wystawie petersburskiej w roku 1870 pokazywali swe wyroby: Beniamin Krusche z Pabianic – tkaniny półjedwabne; Bracia Baruch z Łodzi – ryps, atłas i inne tkaniny jedwabne. (…) (Gazeta Przemysłowo-Rzemieślnicza nr 15/1875 r.)
Wystawa moskiewska
Lista nagród przyznana w oddziale Królestwa Polskiego na wystawie moskiewskiej 1882 r. : Medale złote –K. Mayerhoff ze Zgierza, Krusche i Ender z Pabianic, Ludwik Mayer z Łodzi, Robert Moenke z Łodzi, R. Kindler z Pabianic. (…) (Kurier Warszawski nr 219/1882 r.)
Próba z proszkiem
Mieszkańcy Pabianic znowu, chociaż nie pochodzą z rasy „pląsających niewolników”, przejęli jej obyczaje i chętnie tańczą nawet w maju, byle tylko był pretekst. O ten ostatni przy odrobinie dobrych chęci nie trudno. Niejaki p. Lauber urządził próbę z proszkiem do gaszenia ognia, z tego powodu wyprawiono świetną uroczystość tańcującą. Pojmuję zresztą wesoły nastrój mieszkańców Pabianic, jeśli rzeczywiście proszek gaszący okazał się skuteczny. (Prawda nr 23/1886 r.)
Osada niemiecko-fabryczna
Piszą z Pabianic: Nigdzie podobno tak wysokiego bogacenia się i również wysokich bankructw nie ma, jak w Ameryce, lecz przypatrując się fortunom fabrykantów i przemysłowców w Łodzi, Zgierzu , Pabianicach i wielu innych osadach fabrycznych widzi się przecież to samo co w Ameryce.
Dzięki zwiększonej produkcji fabrycznej w Pabianicach kwitnie coraz większa zamożność i znać z każdym rokiem wzrost miasteczka, liczącego jak obecnie przeszło 12.000 ludności. Na szosie łódzko-kaliskiej leżą dwie takie osady niemiecko-fabryczne, a mianowicie Pabianice i Zduńska Wola. Gdy Pabianice ciągle wzrastają, Zduńska Wola upada i zamiast wznoszenia nowych fabryk stare w niej upadają. Przyczyna tego tkwi w dalszym położeniu od kolei żelaznej a kwestia dostaw produktów fabrycznych do najbliższych stacji w ruchu handlowo-przemysłowym gra bardzo ważną, stanowczą rolę. Pabianice wzrost swój w znacznej części zawdzięczają temu, iż leżą tylko o 15 wiorst od Łodzi, a chociaż w razie przejścia kolei przez osadę, wzrost ten byłby jeszcze widoczniejszy, na teraz cieszyć się wypada i z obecnego stanu rzeczy. (Reforma nr 32.1882 r.)
Tricot i Barchent
Szalony rozwój Łodzi rozpoczął się w latach 70., gdy przemysł bawełniany, z powodu nowej taryfy celnej i zniesienia pańszczyzny, wszedł na szerokie tory, fabrykanci łódzcy w tym czasie zaczęli wytwarzać tanie i zwyczajne, proste tkaniny bawełniane (Tricot), a także towary w rodzaju barchanów (Barchent) , które znalazły szeroki zbyt u mniej zamożnej ludności. Fabrykanci wyrobów „Tricot” i „Barchent” przyjechali z Saksonii, najpierw w roku 1873 zawędrowali do Pabianic. Obecnie fabrykanci tanich wyrobów bawełnianych królują w całym okręgu łódzkim i oprócz „Tricot” i „Barchent” wyrabiają jeszcze najrozmaitsze gatunki towarów bawełnianych nazywane „Lancort”, „Bjas”, „Mitkal” etc. (Przemysłowiec nr 16/1906 r.)
Mała mieścina
Niewiele osób ze sfer nieprzemysłowych zna małą mieścinę położoną o godzinę drogi od Łodzi, gdzie na wielkim rynku wielki wisi szyld p. Holendra: „Głuwny sprzedasz papierosy i tytoniów”, dziwotwór gramatyczny tolerowany przez społeczeństwo pabianickie, które nie dba zupełnie o oświatę. W polu stoi pusty budynek bez drzwi i okien, w którym swobodnie wiatr hula. Nie jest to stara ruina, to gmach szkolny, rozpoczęty z fundacji p. Endera. Gdy minął kaprys potentata, do którego połowa Pabianic należy, nikt nie myśli o wykończeniu zakładu, tak potrzebnego w naszym miasteczku wobec podobnych szyldów i mnóstwa dzieci wałęsających się po ulicach.
P. Ender musi robić oszczędności ponieważ buduje dwie duże fabryki: blicharnię i przędzalnię bawełny. Dziś dopiero gołe stoją mury, lecz za dwa lata, gdy warsztaty, sprowadzone z zagranicy, zostaną ustawione, zawrze ruch 430 robotników i robotnic. Obie fabryki kosztować mają około 700.000 rubli; maszyny będą zagraniczne lecz kierownikiem blicharni ma być Polak. P. Ender jest przy tym pod wrażeniem nieudanej próby. Zapragnął wyrabiać prawdziwy aksamit (dziś produkuje imitację). Sprowadził maszyn za 100 tysięcy rubli i próby wypadły tak niepomyślnie, że zaniechał jedwab, przedkładając marną bawełnę.
Inni nasi przemysłowcy pp. Saenger –papiernia, Baruch – wełna, Kindler – bawełna pomimo narzekań na zastój w przemyśle, wciąż rozszerzają swe zakłady, lecz nie tak gwałtownie, jak p. Ender. Cała produkcja pabianickich fabryk przeznaczona jest do Rosji; tam znajdują ona chętnych nabywców bez względu na gust i gatunek. Oprócz wszelakich zbiorowisk mechanicznej pracy w mieście jest bardzo wiele ręcznych warsztatów tkackich; niemal w każdym domu mieszka jeden lub kilku weberów.
Płaca od sztuki wynosi po 5 kopiejek za łokieć, tak że przy usilnej pracy weber zarobić może około 5 rubli tygodniowo. Robotnicy dzienni pobierają od 50 do 70 kop. Za 12 godzin dnia; noce mają wolne. W razie gwałtownego zapotrzebowania dzień bywa przedłużony do 16 godzin, a nawet całe noce fabryki są w ruchu.
Wynagrodzenie względne w porównaniu do innych miejscowości, np. Częstochowy, gdzie norma stała jest od 30 do 50 kop., byłoby wystarczające, gdyby nie drożyzna. Pabianice leżą w tym nieszczęsnym promieniu, z którego wszelkie produkty zabiera Łódź. Imitacja mięsa kosztuje 12 kop. Za funt, kwarta lichego masła od 60 kop., funt chleba dobrego 4 kop. Jedynie owoce sprowadzane z sieradzkich sadów są tanie i funt gruszek, śliwek nigdy nie przenosi 4 kopiejek.
O życiu towarzyskim nie może być mowy tam, gdzie nie ma klasy urzędniczej, a ludność jest mieszaniną Niemców, Żydów i Polaków. Są to ludzie ciężko walczący o kawałek chleba, nie mają czasu na rozrywki. Istnieje wprawdzie niemieckie towarzystwo śpiewackie, ale nawet Żydzi stronią od tych pruskich kółek, wrogich dla żywiołu miejscowego.
Zdrowotność miasta wiele pozostawia do życzenia: brak ścieków (kanalizacji) sprawia, że w dni upalne lub podczas dłuższej suszy powietrze jest nie do zniesienia, gdyż brudy z płukania wełny i bawełny kałużami stoją na ulicach. Jedynie oświetlenie odpowiada wymaganiom ludzkim.
Stan moralności Pabianic smutnie się przedstawia. Księgi parafialne najlepiej o nim mówią, notując na 100 urodzeń prawych 33 nieprawych. Nie pomagają dwa niedzielne kazania jedno po polsku, drugie po niemiecku, gdyż los dziewcząt zależny jest od samowoli oficjalistów i właścicieli. Dość powiedzieć, że w jednej fabryce Barucha na 100 pracownic, 26 znajduje się w stanie poważnym. (Głos nr 38/1891 r.)
Krajowcy pożądani
Jedna z fabryk pabianickich zatrudnia przeważnie Polaków. Właściciel tej fabryki nie tai, że musiał zdziesiątkować kandydatów Polaków, nim dobrał ludzi podług swych wymagań, ale dobrał i obecnie ma pracowników krajowców, z których jest bardzo zadowolony. Dyrektorzy Niemcy sprowadzają całe szeregi swoich ludzi, oddając im lepsze miejsca w fabrykach. Ci też lekceważą żywioł miejscowy i nie dopuszczają go do pracy zyskowniejszej, Fabrykanci powinni jednak wejrzeć w to i zmienić dotychczasowy system. Niech młodzież garnąca się do przemysłu, straciwszy na naukę czas i pieniądze nie siedzi bez zajęcia, któremu się poświęciła, a przez to nie zniechęca się do pracy, lecz działa z pożytkiem dla przemysłu krajowego, w czym poprzeć ich tylko może nie dzisiejsza obojętność lecz szczera przychylność ze strony fabrykantów. (Tydzień nr 39/1901 r.)
Wyzysk
Miasto, co już za Zygmunta Augusta miało swoje cechy rzemieślnicze – dziś rozwinęło się i rozwija bardzo słabo, choć jest położone o dziesięć wiorst od polskiego Manchesteru i buduje od czasu do czasu własne fabryki. Ludność rdzennie miejscowa jest biedna i przeważnie z gruntu tylko i rzemiosł żyjąca. Pieniądze spoczywają w dłoniach milionerów fabrykantów i Żydów – handlarzy. Jedynym środkiem dorobienia się majątku są tu szynki, które też mnożą się progresywnie, zmniejszając w takim stosunku moralność robotników. Ogólnie tedy biorąc, żywioł polski dziś tu istnieje tylko po to, by być przedmiotem wyzysku. (Tydzień nr 46/1886 r.)
Strażacy pędzą do Rzgowa
Donoszą nam pod d. 25 maja: We wtorek rano w osadzie naszej położonej między Łodzią a Pabianicami wybuchnął groźny pożar, który pociągnął za sobą znaczne straty. Zapaliło się w domu Leona Łebczyńskiego przy ulicy Pabianickiej, wkrótce stąd pożoga rozszerzyła się na sąsiednie zabudowania posesji Jakuba Rechczyńskiego, Drózdeckiego, Ignacego Cywińskiego i Franciszka Romaka, które ogień ogarnął w niespełna godzinę. Na szczęście wiał w czasie pożaru słaby i łagodny wietrzyk dzięki czemu ocalały: kościół, plebania i szkoła.
Na pomoc zagrożonym rzgowianom przybyła straż ogniowa ochotnicza z Pabianic pod dowództwem naczelnika swego pana Juliusza Kindlera, która już od godz. 11 ½ zajęła się gaszeniem energicznym pożaru. Właściciele spalonych domów i zabudowań podwórzowych ubezpieczonych tylko w asekuracji gubernialnej, szacują straty swoje na 15.000 rubli.
Godnym zaznaczenia i potępienia jest fakt, że zarząd gminy Rzgów posiada już od dłuższego czasu kapitał 4.000 rubli na zakup nowych narzędzi ratunkowych od ognia, które obecnie znajdują się w opłakanym stanie, a nie pomyślał o ich nabyciu. Po każdym pożarze w Rzgowie, co powtarza się kilka razy do roku, pod wpływem trwogi zapada uchwała o nabyciu natychmiast narzędzi strażackich; po pewnym czasie wszakże, gdy klęska idzie w zapomnienie, wszystko powraca do dawnej apatii i starego … nieporządku dziennego. (Kurier Warszawski nr 164/1892 r.)
Towarzystwo Akcyjne
Pp. Krusche i Ender zawiadamiają okólnikiem, że wszystkie ich zakłady fabryczne, również składy w Łodzi, Warszawie i Moskwie wraz ze wszystkimi aktywami i pasywami przeszły w posiadanie Towarzystwa Akcyjnego Pabianickich Fabryk Wyrobów Bawełnianych „Krusche i Ender”. Zarazem donosi Towarzystwo Akcyjne, że na mocy ustawy najwyższej zatwierdzonej w dniu 22 stycznia br. ukonstytuowane zostało Towarzystwo Akcyjne z kapitałem zakładowym 3.500.000 rubli, które nabyło wszystkie aktywa i pasywa dotychczasowej firmy ”Krusche i Ender”.
Na odbytym pierwszym ogólnym zebraniu akcjonariuszy wybrani zostali do zarządu na dyrektorów pp. Teodor Ender, Feliks Krusche, Rudolf Scholtz, Herman Scholtz, Teodor Hadrian, Ludwik Knothe i Adolf Gerke. Stosownie do ustawy łączne podpisy dwóch członków zarządu są obowiązujące dla Towarzystwa, lecz zarząd za pozwoleniem ogólnego zebrania upoważnił p. Teodora Endera, jako dyrektora zarządzającego, również pp. Feliksa Krusche i Rudolfa Scholtza do podpisywania firmy samodzielnie. Następnie zarząd zezwolił, aby p. Herman Scholtz podpisywał samodzielnie firmę we wszystkich przypadkach tyczących się głównego składu w Łodzi. (Tydzień nr 15/ 1899 r.)
Gronwald
Podpisany fabrykant z m. Pabianic mając sobie oddane przed dwoma laty przędzę JW. Xawerego Dąbrowskiego na zrobienie stołowej bielizny, gdy takową od dawna ukończył, a nikt się po nią nie zgłasza i zamieszkanie właściciela nie jest mnie znane; zmuszony jest więc ogłosić publicznie, że jeżeli w przeciągu 9 tygodni wspomniana bielizna wykupiona nie będzie, takową sam sprzedam a konto swej należności – Pabianice, dnia 2 grudnia 1834 r. Gronwald (Kurier Warszawski nr 335/1834 r.)
… na nice
(…) Wsiadam na kaliską naszą kurierkę, sądząc przez imaginację, jako nieodrodny polonus, żem zajął miejsce w jakim lekkim i wytwornym faetonie, opuszczam mury nadprośniańskiego grodu i pędzę het-daleko. (…) Zamilczę o grodach, przez które toczyła się nasza kaliska landara: „Gdyż Błaszki/To fraszki/ Sieradz stary wszedł na mary/Lecz za to Pabianice wdziały kubrak swój na nice … (odmieniły się). (Kaliszanin nr 74/1875 r.)
Rewizje lekarskie
Nieświętowanie 1-go maja da się jedynie tym wytłumaczyć, że za krótko była prowadzona robota. Nie brak uświadomionych jednostek, najlepszym tego dowodem może służyć to, że kilkadziesiąt (przeszło 50) jednostek nie pracowało 1 maja. Z okolic sprowadzono dużo policji i szpiclów. Podług wszystkich danych władza na pewno spodziewała się strajku. Duże wrażenie sprawiły rozrzucane i przyklejane proklamacje PPS. Majstrzy odbierali je od robotników i zanosili władzy, m. in. niejaki Mencel. Kilku aresztowanych w dniu 1 maja po paru dniach wypuszczono. Robotnicy obiecują sobie, że na przyszły rok, jeśli będzie prowadzona robota, świętowanie się uda.
Najgorszą opinię z fabrykantów posiada Ender – uchodzi on za największego zdziercę. Jedną z jego fabryk (nową przędzalnię) robotnicy nazywają Sybirem, drugą zaś (tkalnię, przed kilku tygodniami spaloną) – Sachalinem. Wyzysk tu straszny. Niedawno na przykład zwariował robotnik Zaremba. Zwalano na niego robotę, która dawniej wystarczała dla dwóch. Biedak od przeciążenia pracą zachorował a zgryziony nędzą licznej rodziny stracił rozum. Teraz biega po ulicach, zaczepia policjantów i opowiada im swoją krzywdę. Stosunek władz fabrycznych do robotników brutalny, poniżający ich godność.
Robotnice podlegają rewizjom lekarskim, a p. Szrejter, doktor fabryczny, wymaga, ażeby przy rewizji rozbierały się do naga. Wiele dziewcząt, szukających pracy, nie chce z tego powodu wstępować do fabryki Endera i pozbawiają się czasowo zarobku. Robotnicy są bardzo oburzeni na te porządki fabryczne. Szkoda tylko, że nie postarali się dotychczas o ich zawieszenie. (Towarzyszom naszym w Pabianicach przypominamy, że, gdy w r. 1883 oberpolicmajster warszawski wydał rozporządzenie, na mocy którego robotnice miały podlegać rewizji lekarskiej, groźna postawa robotników gotowych na wszystko, byle tylko nie dopuścić do takiego pohańbienia swoich żon, sióstr i córek zmusiła rząd cofnąć to ohydne rozporządzenie! Trzeba zawsze bronić swej godności osobistej).
Przed 1 maja zmiękł nawet p. Ender. Spalił on niedawno swój Sachalin, zostawiając bez zajęcia kilkuset ludzi. Przed 1 majem jednak dał im wszystkim pracę na noc w drugiej swej tkalni, pomimo nawet że nie było żadnych spiesznych obstalunków. (Przedświt nr 5/1895 r.)
Wszechmocny wpływ rubla
Jak się odbywają inspekcje wewnętrznych urządzeń fabryk, niech o tym świadczy fakt następujący. Na podwórzu fabryki Endera zjawia się gubernialny inżynier. Ender, ujrzawszy go z okna kantoru zwraca się do jednego z urzędników: „Czego mi ten tu będzie łaził po budynku? (wyjmując sturublówkę). Idź pan z tym oto i wypędź go!”. I rzeczywiście po uściśnięciu ręki wysłańca p. inżynier niezwłocznie opuścił fabrykę.
Wszechmocny wpływ rubla również silnie działa i na inspektora fabrycznego. Gdy robotnik zjawi się u niego w Piotrkowie ze skargą na fabrykanta (głównie na okaleczenia przy pracy) p. inspektor zapewnia go, że fabrykant będzie musiał wypłacić mu tyle a tyle rubli odszkodowania. Po zobaczeniu się z fabrykantem w Pabianicach p. inspektor zwykle zmniejsza wysokość odszkodowania najmniej o połowę i radzi robotnikowi, by się na to zgodził, gdyż więcej mu się nie należy! (Przedświt nr 8/1895 r.)
Spis psów
Na parę tygodni przed 1 maja mieliśmy wizytę żandarmów z Warszawy. Dokonano kilku rewizji i ma się rozumieć nigdzie nic nie znaleziono. Żandarmi wyjechali wściekli, że na próżno się fatygowali. Przed 1 maja były rozrzucane broszury majowe i proklamacje PPS z których kilka dostało się do rąk policji. Naczelnik powiatu ściągnął na 1 maja do nas strażników z całego powiatu, a dla upozorowania swego przyjazdu kazał na godzinę 10 stawić się wszystkim popisowym dla kontroli. Ale przygotowania policji okazały się zbyteczne. Świętowało u nas w Tm roku zaledwie kilkudziesięciu robotników z fabryki Kindlera, za co na drugi dzień nałożyli im po 50 kopiejek kary. Żadnych zajść z policją nie było.
O nastroju jaki w dzień ten wśród robotników panował świadczyć może fakt, że dzieci ze szkółki elementarnej w przeddzień 1 maja oświadczyły nauczycielowi, że „jutro święto”, więc do szkoły nie przyjdą. Otrzymały one, rozumie się. Od pedagoga ostrą naganę, lecz nazajutrz podobno wielu brakowało w szkole.
Słaby zaś udział w świętowaniu należy przypisać niesprzyjającym okolicznościom, mianowicie zastojowi w przemyśle. Przed kilku tygodniami sześć mniejszych firm zbankrutowało. W drukarni wyrobów wełnianych Barucha robotnicy pracują już od dłuższego czasu co drugi dzień.
W tydzień po pierwszym maja naczelnik powiatu z miejscowymi żandarmami dokonał znów rewizji; szukał widocznie źródła majowych proklamacji, lecz znów na próżno. Nawet w pobliskiej wsi Świątnikach dokonano rewizji, a gdy gospodarz pytał, czego szukają – odpowiadali, że szukają rewolwerów.
Policja spisywała u nas niedawno psy w celu nałożenia podatku. Z tego powodu został rozrzucony okolicznościowy wierszyk, udatnie napisany, w którym autor w formie rozmowy między psami wyraża tę myśl, że „z psiego podatku sprawił sobie car koronację”. (Przedświt nr 5/1896 r.)
Koronacja
Koziorowski – ślusarz pracujący w warsztacie Kalinowskiego, podczas święcenia koronacji podpił sobie porządnie, tak że zaśpiewał piosenkę ludową, a że tam było trzech szpicli, którzy zaraz go zadenuncjowali, więc złapano go i odesłano do powiatu, ale rodzina Koziorowskiego dowiedziawszy się od innych ludzi, którzy w tym samym czasie byli w szynku, że Koziorowski nie śpiewał wcale pieśni politycznych, zareklamowała, wskutek czego został uwolniony.
My zaś podajemy tych trzech jako szpicli, są to: August Nonberg i brat jego Ludwik Nonberg, obaj majstrowie fabryczni z tkalni Krusze i Ender, trzeci jest Sznajder brat żandarma miejscowego. Teraz oni widocznie oczekują orderu, bo się wcale na ulicy nie pokazują. (Przedświt nr 6/1896 r.)
Patriotyzm kieszeniowy
Dawny majster tkacki u Endera, niejaki Robowski założył niedawno tkalnię do spółki z Preisem. W początkach, żeby ściągnąć do siebie robotników, podwyższył nieco płacę w porównaniu do innych fabryk. Kiedy zaś nabrał już dostateczną ilość robotników, zaczął im obniżać płace. Żeby skuteczniej otumanić swych ludzi, urządził dla nich dwie majówki i tam gadał robotnikom o sobie, prosząc, by mu zapomnieli jego bezwzględność za czasów majstrowania u Ender, gdyż wówczas musiał być posłuszny swemu pryncypałowi. Obecnie zaś chciałby płacić więcej, lecz nie może, bo się dopiero dorabia. Następnie zawracał głowę patriotyzmem, radząc się trzymać jego jako Polaka, a nie Niemców. No, no, znamy się na farbowanych lisach.
Patriotyzm pana Robowskiego bodaj więcej jest patriotyzmem kieszeniowym, niż jakimś innym, a robotnicy nie powinni się dawać strzyc jak owieczki, bez względu na to, czy nożyce trzyma Niemiec, Żyd czy też rodowity Polak, przysięgający, że miłuje ojczyznę nade wszystko. (Robotnik nr 32/1899 r.)
Denuncjacja
W sierpniu w Pabianicach policja zrobiła rewizję u Aleksandra Bramowskiego, a chociaż nic u niego nie znaleziono aresztowano go i osadzono w więzieniu łódzkim. Przyczyna jest taka – niejaka panna Sobol, chcąc się zemścić na Bramowskim, doniosłej policji, że ten ofiarował jej obrazki Pana Jezusa i Matki Boskiej z modlitwą o wypędzenie moskali z Polski. Denuncjacja była fałszywa, ale co to policję obchodzi? Wystarcza, żeby ktoś przez zemstę i podłość charakteru podał donos a policja zaraz z tego skorzysta. Śmieszne jest przy tym, że rząd prześladuje ludzi za obrazki religijne, które przecież nic z rewolucją nie mają wspólnego. (Robotnik nr 42/1901 r.)
Polszczą się
„Posener Tageblatt” boleje nad tym, że Kongresówka – polszczy się. Mówi on, że Łódź, Zgierz, Pabianice i inne miasta przemysłowe posiadały dawniej charakter czysto niemiecki, dziś są w części polskimi. Potomkowie Niemców, którzy dawniej przywędrowali do tych miast spolszczyli się. Pochodzi to stąd, że robotnicy są głównie Polakami, a „rozbudzają ich socjaliści, którzy oprócz idei socjalistycznej krzewią także myśli narodowe”. Duchowieństwo i szlachta polska nie ma w Rosji pola do działalności, ale zastępuje je partia robotnicza. (Przedświt nr 8/1901 r.)
Szachrajstwa
W fabryce Endera wywieszono ogłoszenie, że 13 czerwca fabryka pójdzie na dwie zmiany: od 4 rano do 12 w południe i od 1 do 10-ej wieczór, przy czym każdy stały robotnik powinien przyprowadzić z sobą drugiego, ażeby w ten sposób wypełnić drugą mającą się utworzyć zmianę. Wypłaty, rachunki i wszelkie inne formalności fabryczne miały być prowadzone w książkach robotników stałych, czyli, że jedna książka miała służyć dla dwóch.
Nie wiadomo kogo chciał fabrykant oszukać: nas czy rząd? Ale zarówno z ogłoszenia w książkach, jak i z rozkładu zmian można było się domyślić, że w książce na papierze istniałoby dwóch robotników, a w praktyce jeden robotnik w dwóch książkach. Fabrykant dobrze o tym wiedział, że nie każdy potrafi przyprowadzić drugiego, zwłaszcza, że to było w żniwa i dlatego tak chytrze obmyślił całą tę kampanię, ażeby jeden mógł pracować za dwóch, mając jednak parę godzin odpoczynku.
Za pomocą jakiegoś szachrajstwa w książkach chciał on ominąć prawo fabryczne i zaprząc robotników do pracy od 4 rano do 10 wieczór. Na tym podłym szwindlu poznali się jednak wszyscy i w oznaczoną godzinę nikt się nie stawił. Fabrykant nie dał jeszcze za wygraną i kazał wywiesić drugie ogłoszenie, że od 20 czerwca stanowczo fabryka ma pójść na noc. I tym razem przyszło tylko 5 kobiet, inni przyszli w zwykłych godzinach dziennych. Dzięki więc naszej solidarności pracujemy tylko w dzień.
Warto też wspomnieć o dwóch pieskach tutejszych. Jeden to ober majster Robowski, łotr spod ciemnej gwiazdy, obcina robotnikom zarobki, a jeśli który o swoje się upomni, to go wydala z fabryki. Za pieniądze, które nam wykradł buduje sobie fabrykę, gdzie na większą skale zacznie uprawiać swe brudne rzemiosło.
Drugi to dyrektor Krusze, który w brutalny sposób obchodzi się z robotnikami. Dla obydwóch tych panów trzeba koniecznie zastosować wypróbowaną metodę „kija”, a wtedy nauczą się szanować robotników. (Robotnik nr 29/1898 r.)
Lajpold
Tadeusz Baruch, jeden z właścicieli tkalni na Łąkach, tzw. Argentyna, uderzył w twarz robotnika za to, że ten nie spostrzegł od razu, jak mu się zerwało kilka czy kilkanaście nitek. Robotnik zniósł to najobojętniej, a koledzy również nie ujęli się za nim. Takie obojętne zachowanie się wobec hańbiącego policzka bardzo niepochlebnie świadczy o pobitym i jego kolegach.
Brutalnym obejściem odznacza się majster z fabryki Krusze i Ender, niejaki Lajpold. Dwa następujące fakty, które miały miejsce w zeszłym roku charakteryzują go należycie. Młodą 18-letnią dziewczynę uderzył tak silnie w twarz, że wybił jej oko i nadwyrężył mózg, wskutek czego po kilku dniach zmarła. Tenże Lajpold w zeszłym roku z powodu skargi swoich dzieci na robotnika niejakiego Musiatę, za błahą rzecz, a przy tym niewinnie, skatował go nahajką, po czym obawiając się sądu zapłacił mu za to 30 rubli.
Dokądże bez odwetu będą się działy podobne poniżenia godności człowieczej robotnika? (robotnik nr 8/1895 r.)
Ostrzegamy
Ostrzegamy wszystkich towarzyszy z prowincji przed niżej wymienionymi osobistościami, które albo są na usługach żandarmów albo spełniają obowiązki szpicli.
Kazimierz Trybulski, ślusarz, obecnie bez zajęcia, mieszka w Pabianicach. Wzrost średni, zarost i włosy ryże.
Adam Budzyński, lakiernik z Pabianic, przeniósł się niedawno do Łodzi, gdzie pracuje u malarza Junklikla. Blondyn, wzrost niski. (…) (Robotnik nr 16/1896 r.)
Protest
Z Pabianic nadesłano następujący protest: Do komitetu budowy szpitala miejskiego w Pabianicach. My niżej podpisani, członkowie komitetu budowy szpitala miejskiego w Pabianicach zawiadamiamy tenże komitet, że nadal w pracach jego udziału brać nie możemy, a to dlatego, że na czele komitetu, jako przewodniczący z urzędu, stoi naczelnik powiatu łaskiego, Iwanow, sprawca pogromu spokojnej ludności w mieście Pabianice w dniu 10 bm. Nie możemy pracować wspólnie z jednostka, której ręce są obryzgane krwią bezbronnych i niewinnych ofiar.
Podpisy na oryginale brzmią: Bolesław Kistelski, inżynier Tow. Akc. R. Kindlera, dr Witold Eichler, ordynator szpitala Tow. Akc. R. Kindlera, dr Edward Ostaniewicz, Jan Procner, inż. Tow. Akc. Krusche i Ender. (Głos Narodu nr 399/1905 r.)
U Kindlera
18 czerwca tkacze poszli do dyrektora Hylego (Hille), aby im dołożył to, co urwał. Dawniej płacono 2 ruble 70 kopiejek a teraz przy świeżych osnowach zaczęto płacić 1 rubel 70 kop. Ale p. dyrektor odpowiedział: „ Powinniście brać to, co wam się daje, i tak za dużo płacimy, nie chce wam się robić, próżniaki!”.
Godnym pomocnikiem Hylego jest majster Aleksander Dąbrowski, który podczas strajku kazał swoim trzem siostrom pracować i zadenuncjował kilku naszych towarzyszy. Jest to straszny brutal, który szczególnie kobietom wymyśla od świń, małp itd., a nawet ośmiela się je bić. Kiedy niedawno robotnica poszła do Dąbrowskiego, aby jej zreperował warsztat, to łajdak nawymyślał jej i uderzył mocno kluczem w rękę. Jeżeli kto nie pozwala sobie ubliżać i ofuknie się majstrom, to ten idzie do ojca, kontrolera towaru i mówi mu, żeby zapamiętał sobie numer warsztatu. Zacny ojczulek robi to, co syn każe, czepia się najmniejszego szczegółu, woła Hylego, a ten wydala robotnika z fabryki. (Robotnik nr 41/1901 r.)
Tylko 10 godzin
Co się tyczy warunków fabrycznych, to tu panuje straszne bezprawie, sypią się kary za najmniejsze przewinienia, obniżanie płac do minimum, przedłużanie godzin pracy, w niektórych lon-fabrykach robią 12 i 14 godzin. Kto by się ośmielił protestować, to go za bramę. Kamienicznicy komorne podwyższyli i jeszcze podwyższają, odzież droższa i niektóre artykuły spożywcze zdrożały, a zarobek mniejszy, jak przed ruchem wolnościowym (1905).
Nic nie pozostaje nam robotnikom, jak zebrać się z całą energią do pracy organizacyjnej, odbudować partię socjalistyczną i rozpocząć na nowo walkę i obok partii politycznej musimy stworzyć związki oparte na zasadach klasowych. Co do lon-tkalni, w których przedłużyli dzień roboczy do 12 i 14 godzin, to liczba ich dochodzi do 30. W niektórych jednak robotnicy zaprotestowali solidarnie i pracują tylko 10 godzin. Wprawdzie przy dłuższym dniu roboczym zarabia się trochę więcej, ale świadomi robotnicy zrzekają się tego, bo potem i to urwą , a dzień roboczy pozostanie długi.
W fabryce Engelholda (40 robotników) po Bożym Narodzeniu skrócili czas pracy z 12 godzin do 10. U Barucha (270 robotników) fabryka w lutym miała dużo obstalunków i chciano przedłużyć dzień roboczy o 2 godziny, obiecując różne udogodnienia; robotnicy zrazu zgodzili się, a potem widząc, że ich chcą oszukać, cofnęli się i postawili na swoim. W fabryce Rensza (60 ludzi) pracowano od 6 ½ do 8, ale w marcu robotnicy solidarnym wystąpieniem dopięli tego, że pracują jak wszędzie od 7 do 8 wieczór. (Robotnik nr 221/1910 r.)
Autor: Sławomir Saładaj