www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Robotnik fabrykantem

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

W okresie międzywojennym robotnik kojarzył się często ze strajkującym wywrotowcem, pełnym roszczeń i niechęci wobec pracodawcy. Jednak takie tytuły jak Dziennik Chicagowski oraz  Nasz Głos – tygodnik polityczno-społeczny (1929 r.) przedstawiły robotnika z Pabianic, niejakiego Krakowskiego, który dzięki swojej pracy i niesłychanej determinacji stał się fabrykantem. Krakowski mieszkał w Pabianicach, a tramwajem dojeżdżał do fabryki Gryglewicza w Łodzi.

(…) Gdy po wytężonej pracy wracał Krakowski wieczorem do domu, przechodnie sądzili, że jest pijany, albowiem zataczał się na nogach ze zmęczenia i z trudem panował nad sobą, by nie zasnąć na ulicy.

To była praca. Pracował, ale też zarabiał i oszczędzał. Ale utrzymanie kosztowało dość dużo i po pewnym czasie doszedł do wniosku, że z oszczędzania niewiele będzie miał pożytku. Zaczął więc szukać innych dróg. I znalazł. Nadarzyła mu się okazja kupienia ziemi pod Pabianicami. Osiem morgów gruntu. Miał już pewien opracowany plan i postanowił grunt ten kupić za wszelką cenę. Sąsiedzi kpili z niego. Nie zwracał na to uwagi. Zebrał wszystkie swoje oszczędności, sprzedał wszystko co miał w domu; całą odzież, bieliznę, buty – wszystko. Myślał tak: - odzież i buty później mogę kupić, a ziemi potem nie kupię. Mimo tych wysiłków nie zdołał zebrać potrzebnej sumy. Zwracał się do przyjaciół z prośbą o pożyczkę. Znalazł się jeden p. Kracz, właściciel fabryki, który wyświadczył mu wielką przysługę, bo pożyczył 4 tysiące marek. Odetchnął z ulgą. Miał akurat tyle, by zapłacić za ziemię.

Udał się pieszo z Pabianic do Łasku (miasto powiatowe) do notariusza, bo słyszał, że tam notariusze mniej pieniędzy biorą za różne świadczenia. Na furmankę już mu nie starczyło pieniędzy. Ale ziemię kupił.

Wiele, bardzo wiele kłopotu miał z tą ziemią, zanim ją uporządkował, pracując jednocześnie w fabryce. Liczył na to, że obszar ten zostanie z czasem przyłączony do miasta, a wówczas cena ziemi pójdzie w górę. Sąsiedzi ciągle jeszcze kpili z niego, mówiąc, że nie doczeka się tej chwili.

A jednak się doczekał. Rozparcelował ziemię i sprzedał działkami. Wysiłek opłacił się. Za zarobione w ten sposób pieniądze kupił nowy plac pięciomorgowy, który tak samo rozparcelował i sprzedał działkami. Jest to najlepszy sposób, gdyż całego placu nikt nie kupi, a poszczególne działki miały bardzo licznych nabywców. Wreszcie taki sam proceder wykonał po raz trzeci, kupując i sprzedając jedenastomorgowy plac, który przyniósł mu wielkie zyski. Jednak pracy w fabryce nie przerywał, harując nadal dniem i nocą. W ten sposób udało mu się zebrać już większą sumę.

W maju ubiegłego roku, p. Gryglewicz bawiąc u swych krewnych w Belgii, umarł nagle. Żona zmarłego, córka jednego z ministrów belgijskich postanowiła wyjechać do Belgii.

Nie namyślając się długo, zgłosił się Krakowski do pani Gryglewiczowej z propozycją odkupienia fabryki, w której pracował w pocie czoła przez 16 lat. Propozycja została przyjęta. Część należności wpłacił Krakowski gotówką, resztę spłacał ratami. Po spłaceniu ostatniej raty w lipcu tego roku fabryka będzie własnością  Krakowskiego.

Historia ta wyjęta jest z Dziennika Chicagowskiego, gdzie ją umieścił łódzki korespondent tego pisma p. Fr. Michalski, który tak kończy opis wywiadu, jaki miał z nowym fabrykantem p. Krakowskim, nazajutrz po objęciu przez niego fabryki.

Pan Krakowski oprowadził mnie po sali fabrycznej. Na drzwiach kantoru zauważyłem zielone wieńce i wielki napis: ”Witamy!”.

- To od robotników – tłumaczy mi były robotnik, obecny fabrykant. – Przyjęli mnie bardzo życzliwie. Dopiero wczoraj rozpocząłem swe urzędowanie. Otrzymałem kwiaty. Nie mogłem tu zmieścić, zaniosłem do domu.

Idziemy dalej, p. Krakowski zatrzymuje się przed jedną z maszyn i oświadcza: - Przy tej maszynie pracowałem 16 lat. Jak to już dawno.

- Jakież pan ma zamiary na przyszłość? – zapytuję.

- Na razie nie chcę o tym mówić… mam wielkie. Ale czy uda mi się je w czyn wprowadzić… zobaczymy. Chciałbym rozszerzyć moją fabrykę. Przy słowach „moją fabrykę”, p. Krakowski uśmiecha się nieznacznie.

- A jaki jest stosunek robotników, dawnych pańskich kolegów do pana?

- Bardzo życzliwy. Odwdzięczę się im za to. W sobotę dostaną 25 procent dodatkowego wynagrodzenia.

Obchodzimy wszystkie sale. Pan Krakowski krzyczy mi do ucha, gdyż turkot maszyn zagłusza jego słowa. Patrzy na swych dawnych towarzyszy pracy, rozgląda się dokoła, nagle przysuwa się do mnie i mówi: - To głupstwo, wie pan… W Łodzi kupić fabrykę to nie sztuka. Ale utrzymać się bez plajty – to jest sztuka.

Pan Krakowski zamyśla się na chwilę, lecz czoło jego rozpogadza się po chwili. – Sądzę, że wytrwam – dodaje. Mają do mnie zaufanie. Trzeba ryzykować i pracować. Wie pan, że teraz wyłapują mi interesy z ręki. Gdy coś kupię, powiadają: „No jeżeli Krakowski kupuje to pewnie warto! I podwajają ceny. No, ale jeszcze nikomu nie udało się mnie wyprzedzić.

W tej chwili podszedł do nas biuralista oświadczając:  Telefon do pana szefa. Pan szef pożegnał mnie i szybko pobiegł do kantoru. Słyszałem jeszcze, jak mówił przez telefon: - Przysłać.. zaraz przysłać… pokrycie wysyłam telegraficznie. (Nasz Głos nr 3 i 4/1929 r.)

Autor: Słąwomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij