www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Tajny Detektyw

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Tajny Detektyw. Ilustrowany Tygodnik Kryminalno-Sądowy był niezwykle poczytnym i bardzo dochodowym brukowcem, opisującym zbrodnie i skandale obyczajowe, wydawanym w latach 1931-1934. Czasopismo publikowało w każdym numerze reportaże dotyczące spraw kryminalnych, opisywanych sugestywnym, niestroniącym od opisów okrucieństwa, językiem. Reportaże dotyczyły zarówno świata przestępczego, jak i historii z życia wyższych sfer. Artykuły były pisane w oparciu o relacje świadków i akta śledztw. Tekstom towarzyszyły liczne zdjęcia, portrety przestępców i ofiar, fotografie z wizji lokalnych.

Międzywojenne Pabianice były dotknięte rozmaitymi patologiami życia codziennego, toteż nic dziwnego, że trafiały na łamy Tajnego Detektywa.

Pabianice, miasto przemysłowe – liczące dziś przeszło 40 tysięcy mieszkańców – położone tuż pod Łodzią, zapisało się ostatnio czarnymi zgłoskami na kartach rejestrów policyjnych. Nie dalej bowiem, jak przed kilku dniami, zarówno władze miejskie, jak i opinia publiczna zaalarmowane zostały wieścią potwornym żonobójstwie, a już w dwa dni później te same, zazwyczaj ciche i spokojne Pabianice zaskoczone zostały nową „sensacją”, tym razem w stylu prawdziwie amerykańskim.

W początkach ubiegłego tygodnia w lasku podmiejskim w Pabianicach zabawiała się wesoło gromadka dzieci. Las rozbrzmiewał wesołym śmiechem rozbawionej dzieciarni, gdy nagle z ustronia osłoniętego gęstymi krzewami rozległ się straszny, przejmujący krzyk.

Gromadka dzieci rozpierzchła się. W pierwszej chwili z ust przerażonych dzieci nie można było wydobyć żadnych wyjaśnień. Dopiero kiedy zaalarmowano policję i udano się w głąb lasu, oczom przybyłych przedstawił się straszny widok. W krzakach leżał bowiem trup kobiety odziany w chustkę.

Zarządzono natychmiast energiczne dochodzenie, które pozwoliło ustalić, że zamordowaną jest niejaka Pietrzakowa, zamieszkała w Pabianicach. Policja zarządziła, wobec tego poszukiwania za mordercą. Już pierwsze wywiady wskazywały na to, że zbrodnia może mieć tło albo miłosne, albo jakiejś tragedii małżeńskiej. Przypuszczenia te wkrótce zostały potwierdzone.

Okazało się, że młody robotnik Józef Pietrzak, w swoim czasie rozszedł się z żoną. Wskutek interwencji i nalegań rodziny, małżonkowie po pewnym czasie pogodzili się i zamieszkali ponownie pod wspólnym dachem.

Pewnego dnia Pietrzak zaproponował żonie, aby poszła z nim na zabawę. Pietrzakowa zgodziła się. Małżonkowie spędzili kilka godzin na tańcach przy dźwiękach skocznej muzyki. W natłoczonej sali było jednak gorąco. Ażeby odetchnąć świeżym powietrzem, Pietrzak zaproponował żonie przechadzkę w stronę lasu miejskiego. Poszli … Wrócił jednak tylko mąż…

Zwłoki żony znaleziono dopiero po kilku dniach. Zbrodniarz ukrywał się. Zaszył się w swej kryjówce i postanowił przeczekać okres gorączkowego pościgu. Liczył na to, że po kilku dniach, kiedy minie pierwsze wrażenie ujawnionej zbrodni łatwiej będzie wymknąć się poprzez gęsty pierścień posterunków policyjnych z zagrożonego terenu.

Pietrzak przeliczył się, albowiem policja zdołała odnaleźć jego kryjówkę. Kiedy policjanci z wymierzonymi rewolwerami otoczyli go i wezwali do poddania się, zbrodniarz błyskawicznym ruchem wydobył z kieszeni mały flakonik i w oka mgnieniu wychylił jego zawartość. Działanie trucizny było szybkie Pietrzak zbladł, zachwiał się i runął, tracąc przytomność. W tym stanie odwieziono go do szpitala miejskiego i przy łóżku ustawiono posterunek. Zbrodniarz nie odzyskał jednak przytomności i po trzech dniach zmarł. Nie zdołano go nawet przesłuchać i dlatego właściwą przyczynę krwawej zbrodni zabrał ze sobą do grobu.

Strzały w centrum miasta

Mieszkańcy nie zdołali tymczasem otrząsnąć się jeszcze z wrażenia, a już w niedzielę około godziny 1 po południu w centrum miasta rozległy się nagle strzały. Odgłos strzelaniny zwabił natychmiast tłumy przechodniów, którzy w pierwszej chwili nie zdawali sobie sprawy z tego co się właściwie dzieje.

W całej dzielnicy powstała panika. Po 15 minutach zaalarmowano również łódzkiego korespondenta Tajnego Detektywa. Pierwszy telefon brzmiał: „Coś się dzieje. W mieście strzelanina. Tego rodzaju relacja musiała wywołać spodziewany efekt. Po 20 minutach jesteśmy już na miejscu.

Kierują nas na ulicę Łąkową o tym jednak, aby się dostać przed dom oznaczony numerem 29 nie ma mowy. Drogę zamyka nam bowiem silny oddział policji w pancerzach stalowych i hełmach. Rozlegające się strzały tłumaczą zresztą, dlaczego policja nie chce nas przepuścić na miejsce. Dopiero po pewnym czasie na własną rękę rozpoczynamy dochodzenie, na podstawie którego zrekonstruować można było przebieg i tło niezwykłej tragedii.

Dom przy ulicy Łąkowej 29 należał do wdowy 63-letniej Marii Ciepłowskiej. Na terenie posesji było kilka mieszkań, które zajmowali m. in. członkowie rodziny. Razem zaś z Ciepłowską mieszkała córka jedna jej Maria Zawadzka z mężem Antonim. Na pierwszym piętrze jedno z mieszkań zajmował bratanek właścicielki, z zawodu tkacz, 32-letni Roman Ciepłowski.

Ciepłowski uważał, że z tytułu swego powinowactwa posiada również pewne prawa do nieruchomości, nie płacąc równocześnie należnego czynszu. Tłumaczono mu, że ciotka jest wdową i że utrzymuje się z domu, że jest wreszcie wyłączną jego właścicielką i dlatego ma prawo żądać czynszu nawet od swych krewnych.

Ciepłowski był jednak uparty. W końcu Ciepłowska musiała skierować do sądu skargę o eksmisję. Sprawa odbyła się i Ciepłowska otrzymała przeciw bratankowi wyrok. Bezpośrednio po rozprawie Ciepłowski wychodząc ze sądu odezwał się do ciotki i Zawadzkich: - Dam ja wam eksmisję, ale z rewolwerem w ręku! Sądził on jednak, że do wykonania wyroku nie dojdzie. Przerachował się jednak, albowiem Ciepłowska znajdując się w krytycznej sytuacji materialnej i pragnąc mieć z mieszkania dochód, skierowała wyrok do komornika dla wykonania.

Ciepłowski począł wówczas działać. W niedzielę w parterowym mieszkaniu Ciepłowskiej panował pogodny, świąteczny nastrój. O godzinie pierwszej nakryto do stołu, przy który, zasiedli Ciepłowska z córką i zięciem. I w chwili, kiedy pomiędzy biesiadnikami toczyła się ożywiona rozmowa, nagle z trzaskiem otwarły się drzwi. Kiedy Ciepłowska odwróciła się i spojrzała przed siebie, znieruchomiała z przerażenia. W drzwiach stał bratanek z rewolwerem w ręku.

Ciepłowski skierował broń w stronę Zawadzkiej i nacisnął cyngiel. Gruchnęły strzały. Zawadzka zwaliła się na podłogę, podczas gdy Ciepłowski z pianą na ustach począł strzelać do ciotki, a później do Zawadzkiej. Ciepłowska ranna w pierś zerwała się od stołu i wybiegła na ulicę, gdzie padła pod oknem swego mieszkania. Ciepłowski wybiegł za ciotką i w dalszym ciągu strzelał.

Tymczasem Zawadzcy korzystając z tego, że mają wolną drogę, również wybiegli na ulicę głośno wzywając pomocy. Zarówno strzały jak i krzyki zwabiły sąsiadów i przechodniów. Ciepłowski w obawie, aby nie został ujęty i zlinczowany przez tłum wbiegł z powrotem przez furtkę na podwórze, a następnie do sieni i tu zaryglował drzwi. Wydostał się w ten sposób na dach i stąd dalej prażył na oślep kulami.

W pewnej chwili ustał ogień rewolwerowy. Nastąpiła scena, która wywarła na przygodnych widzach wstrząsające wrażenie. Ciepłowski począł przemawiać do tłumu: - Byłem w wojsku, pracowałem i nic z tego nie mam.

Ciepłowski przerwał, albowiem zauważył silny oddział policji w pancerzach i hełmach stalowych. Dom został otoczony. Dowodzący oddziałem komisarz Grzywak wezwał Ciepłowskiego do poddania się. Wezwanie to odniosło ten skutek, że Ciepłowski znów rozpoczął strzelaninę. W obawie, aby go nie zastrzelono zeszedł z dachu i powrócił do sego mieszkania, skąd ukryty za framugą w dalszym ciągu zasypywał policję strzałami. Sytuacja stawała się groźna, albowiem kule policjantów nie mogły ukrytego zbrodniarza dosięgnąć.

Przez otwarte okno poczęto, wobec tego wrzucać bomby gazowe. Skutek był piorunujący. Ciepłowski musiał bowiem zaczerpnąć świeżego powietrza i w tym celu zbliżył się do okna. Kiedy ukazał się w oknie, padły znowu strzały. Tym razem zbrodniarz został trafiony.

Jest rzeczą znamienną, że po zastrzeleniu Ciepłowskiego, kiedy policja wkroczyła do jego mieszkania, na stole znaleziono list zaadresowany do władz. W liście tym Ciepłowski stara się usprawiedliwić swój czyn. Sam wyjechała jednak napisania tego listu świadczy o tym, że Ciepłowski był przygotowany na to, że sam również postrada życie. Treść listu jest jednak do tej chwili przedmiotem dochodzenia policyjnego i dlatego ujawniać jej jeszcze nie można.

Ciepłowski był żonaty. W niedzielę żona wyjechała jednak na jeden dzień z Pabianic i nic o szale swego męża nie wiedziała. Wróciła dopiero wieczorem i nie zdając sobie sprawy z tego, co w międzyczasie zaszło, udała się do mieszkania. Z przerażeniem stwierdziła jednak, że mieszkanie zostało opieczętowane, kiedy zwróciła się po wyjaśnienie do sąsiadów, ci odkryli jej dopiero tragiczną prawdę. (Tajny Detektyw nr 25/1934 r., s.10)

Tajny Detektyw. R. 4, 1934 nr 25 (17 VI)

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij