Echo Dalekiego Wschodu
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęPo zakończeniu pierwszej wojny światowej Anna Leliwa Bielkiewiczowa uratowała z Syberii tysiąc polskich dzieci. Wśród nich była Felicja Zawadzka, która wróciła do ojca w Pabianicach 25 września 1925 roku. Bielkiewiczowa utworzyła Komitet Ratunkowy dla Dzieci Dalekiego Wschodu jeszcze we Władywostoku, później powstawały kolejne oddziały Komitetu, także w Pabianicach, natomiast w Wejherowie prowadziła Zakład Wychowawczy Dzieci Syberyjskich.
W 1914 i 1915 roku cofające się wojska rosyjskie pędziły przed sobą setki tysięcy polskiej ludności, zmuszając ją do opuszczenia kraju. Razem z ludnością szła do Rosji niezliczona liczba polskich dzieci – pisało Echo Dalekiego Wschodu (1924 r.) - kto nie był zabity, zmożony chorobą na etapach ewakuacji lub na szosach i w lasach przydrożnych, ten na tyłach armii został wrzucony do wagonów towarowych i odesłany w głąb Rosji – ku Moskwie, na Ukrainę, nad Wołgę. W opuszczonych koszarach, na różnych etapach, w skleconych naprędce barakach rozlokowani wygnańcy czekali z rozpaczą na powrót do swoich opuszczonych siedzib.
W roku 1915 i następnie 1916 przybyła z frontu do Rosji znaczna liczba jeńców austriackich, zaczęto więc naszych wygnańców wysyłać jeszcze dalej. W pośpiechu, często po nocach, zmuszano ich do natychmiastowego opuszczenia etapu i ładowania się do pociągów, odwożących wygnańców na Ural do Kubania, na Kaukaz, do Turkiestanu, na Syberię i na Daleki Wschód. Często w chaosie tych ewakuacji rodziny gubiły się nawzajem. W zimie zamarzali ludzie całymi pociągami, ginęli w śnieżnych tajgach od mrozu, chorób, głodu i bratobójczych walk – nikt ich nie policzy.
Wyłoniony ze społeczności polskiej Komitet Ratunkowy we Władywostoku z panią Anną Leliwa Bielkiewiczową na czele niósł pomoc wszędzie, gdzie mógł dotrzeć – od Morza Japońskiego do jeziora Bajkał.
Władywostok
Anna Bielkiewiczowa wspominała: Muszę więc cofnąć się o kilka lat do roku 1919, kiedy klęski towarzyszące wszechświatowej wojnie, jak rozruchy polityczne, epidemie tyfusu, cholery i dżumy tak szybko następowały po sobie, że ludność w popłochu z miejsca na miejsce uciekała, szukając bezpiecznego kąta. Po rewolucji Tatjaniński Komitet Wygnaniowy we Władywostoku przestał funkcjonować, a że innej pomocy nie było przeto zorganizowanie akcji ratunkowej stało się konieczne. Kolonia Polska we Władywostoku zwróciła się do mnie z prośbą o zorganizowanie i prowadzenie takiego komitetu. Prosiłam o pomoc w organizowaniu tej pracy doktora Jakóbkiewicza, który w tym czasie kierował harcerstwem we Władywostoku i następnie na całym Dalekim Wschodzie. Wyniki tej działalności oraz wpływ na młodzież polską, zjednały mu powszechne uznanie. Energia zaś jaką wykazał na stanowisku naczelnego lekarza sanitarnego miasta Władywostok w stłumieniu epidemii tyfusu plamistego i cholery dawały rękojmię, że i pracę ratunkową zorganizuje należycie.
Doktór Jakóbkiewicz na razie wahał się, zdając sobie sprawę z odpowiedzialności i trudności w znalezieniu ludzi do stałej współpracy, gdyż większość Polaków czekała na okazję wyjazdu czy to do Polski, czy też gdzieindziej , byle nie pozostać na Dalekim Wschodzie. Mogliśmy mieć tylko czasową pomoc wciąż zmieniających się ludzi. Należało więc rachować jedynie na własną wytrwałość.
Po pewnym wahaniu dr Jakóbkiewicz zgodził się przystąpić do zorganizowania pracy ratowniczej i 10 października 1919 rozpoczęliśmy takową jako Polski Komitet Ratunkowy we Władywostoku. Przede wszystkim weszliśmy w kontakt ze wszystkimi organizacjami polskimi na Dalekim Wschodzie, by w porozumieniu z nimi pracować. Następnie wysłaliśmy wszelkie informacje o sytuacji Ludności naszej do Wydziału Narodowego Polskiego i do innych organizacji społecznych Wychodźstwa w Ameryce, prosząc o pomoc dla Syberii.
Wkrótce widząc jak wiele jest dzieci opuszczonych i sierot postanowiliśmy obok pomocy dla dorosłych zająć się zorganizowaniem specjalnej pomocy dla dzieci, w zamiarze skoncentrowania najbardziej potrzebujących we Władywostoku, a następnie wywiezienia ich do Polski.
Zajęliśmy się więc tymczasem urządzeniem ochronki dla 30 dzieci we Władywostoku. W parę tygodni już ochronka była przepełniona. Należało myśleć o zorganizowaniu innej – większej. Mieszkania we Władywostoku niepodobna było wtedy zdobyć za żadną cenę. Zwróciliśmy się do Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, prosząc o pomoc w tym względzie, by dał nam część koszar, którymi rozporządzał.
Przedstawiony przez nas projekt ewakuacji dzieci ACK uznał za słuszny i obiecał dać koszary dla skupienia przywożonych z różnych stron Dalekiego Wschodu dzieci oraz środki ich wyżywienia i ubrania. Mając zapewnienie tak solidnej pomocy postanowiliśmy działać szybko. Należało przede wszystkim wyjechać w kierunku Bajkału, aby zabrać te dzieci, o zabranie których telegraficznie alarmowały nas organizacje społeczne. Wobec panującej anarchii i epidemii, szczególnie tyfusu plamistego z obawy zarażenia się w wagonach nikt tej misji nie decydował się podjąć.
Doktór Jakóbkiewicz uzyskał urlop w zarządzie miejskim i sam wyruszył w drogę 23 grudnia 1919 roku. Niestety tylko do Czyty mógł dotrzeć i to pociągiem Amerykańskiego Czerwonego Krzyża. Było to w okresie kiedy zdemoralizowane wojska Kołczaka rozpierzchły się i alianci ewakuowali się z Syberii. Nasza V Dywizja osłaniająca odwrót aliantów, opuszczona przez wszystkich, tragicznie zginęła. Popłoch ogólny, chaotyczna lawina uciekających, epidemia tyfusu, całe pociągi zmarzniętych ludzi.[Licząca kilkanaście tysięcy żołnierzy 5. Dywizja Syberyjska pod dowództwem płk. Kazimierza Rumszy, zajmowała się ochroną odcinka Kolei Transsyberyjskiej, a następnie zabezpieczała odwrót ”białych wojsk”, spowalniając ofensywę bolszewicką]
Z Czyty doktór Jakóbkiewicz wyprawił jednak pierwszy transport 38 dzieci i na przestrzeni wzdłuż miast kolei syberyjskiej zorganizował ratownictwo dzieci. Otrzymawszy depeszę, że dzieci już jadą, idę do Amerykańskiego Czerwonego Krzyża zawiadomić o tym, aby dopilnować przygotowania lokalu dla nich. Tymczasem otrzymuję wiadomość dla nas wprost katastrofalną. ACK zwija swoją działalność , opuszcza Daleki Wschód i dlatego już żadnej pomocy dać nie może.
Jednak dzieci jadą i musimy je gdzieś umieścić. Udałam się do wszystkich sztabów alianckich z prośbą o udzielenie mi miejsca w koszarach, ale wszystko było przepełnione wojskiem. Z tej krytycznej sytuacji wyratował nas p. Edward Sinkiewicz, zacny człowiek, zawsze uczynny, któremu zawdzięczam te hojne zasilenie kasy naszej przy zorganizowaniu Komitetu, gdyż ofiarował mi 100.000 rubli. I teraz oddał dla dzieci swą willę pod Władywostokiem na Sedance. W tym czasie otrzymana z Ameryki wiadomość, że Wychodźstwo rozpoczyna akcję pomocy dla nas dodała nam otuchy i umożliwiła dalszy rozwój pracy naszej.
Dzieci dojechały do Władywostoku szczęśliwie, chociaż kilkoro było tylko w koszulkach, owinięte w chusty, a większość boso. We Władywostoku oprócz p. E. Sinkiewicza wielką pomoc w naszej pracy okazali panowie inżynier Lucjan Arct, znany przemysłowiec i działacz społeczny Z. Tokarzewski, Zalewski, pułkownik Burchardt zawsze radą i czynem podtrzymujący pracę naszą, misja francuska z generałem Lawerne na czele, jak również sztab japoński.
Wobec tego, że dzieci wciąż przybywało i jednocześnie na Sedance liczba ich dochodziła już do 80, a jeszcze masa dzieci czekała pomocy, musieliśmy przyspieszyć ich wyjazd z Władywostoku, tym bardziej, że coraz zwiększająca się akcja pomocy ludności dorosłej pochłaniała dużo sił i środków. Postanowiliśmy prosić doktora Jakóbkiewicza by jechał do Ameryki jako delegat Komitetu i prosił o przyjęcie 300 dzieci na parę lat, zanim można będzie je do Polski przewieźć.
Ja zaś miałam do wypełnienia przeprowadzenie możliwości przewiezienia dzieci do Japonii. Skoncentrowanie ich tam jakiś czas, aż Ameryka będzie na ich przyjęcie gotowa.
Tokio
(…) Po przybyciu do Japonii do Japończyków na razie się nie zwracałam dlatego, że wszędzie mi mówiono o nieuczynności tego narodu. Przede wszystkim udałam się do wszystkich misji francuskich katolickich, mając nadzieję, że można będzie pomoc potrzebną uzyskać, ale nadzieje moje spełzły na niczym, wszędzie pod różnymi pozorami mi odmawiano.
Nie pozostawało mi nic innego jak zwrócić się do Japończyków. Nie znałam nikogo. Przyszło mi na myśl, że jeżeli dzieci nasze na Syberii są ofiarami wojny, to należy mi pójść do Ministerium Wojny i tam prosić o pomoc. Nazajutrz rano już tam byłam. Zapytano mnie kogo chcę widzieć. Co miałam powiedzieć, kiedy nie znałam nikogo. Oczywiście najlepiej ministra, bo przecież od razu może dać decydującą odpowiedź. Po chwili wyszedł adiutant p. Ishibasi bardzo miłej powierzchowności, mówiący po francusku. Grzeczność wielka i uprzejmość jego tak mnie ośmieliły, ze opowiedziałam mu wszystko o co mi chodziło i prosiłam by mi poradził jak mam postąpić.(…)
Pani Anna Bielkiewiczowa zjednała dla polskiej sprawy cały szereg publicystów i działaczy społecznych Japonii. Zainteresowała polskimi tematami sfery rządowe i nawet najwyższe sfery dworskie. Przez dziesięć miesięcy wydawała w Tokio czasopismo Echo Dalekiego Wschodu w językach polskim, angielskim i japońskim, aby przybliżyć sytuacją ludności polskiej na Syberii oraz fakty dotyczące Polski.
Bielkiewiczową oraz towarzyszące jej dzieci przyjęła cesarzowa Japonii. Echo donosiło: Dnia 6 kwietnia 1921 roku Jej Cesarska Mość Najjaśniejsza Pani Cesarzowa Japońska raczyła zaszczycić swymi odwiedzinami polskie sieroty i bezdomne dzieci syberyjskie. Jednocześnie raczyła udzielić audiencji prezesce Polskiego Komitetu Ratunkowego p. Annie Bielkiewiczowej i wiceprezesowi Komitetu doktorowi Józefowi Jakóbkiewiczowi. Ceremonialne odwiedziny odbyły się w następującym porządku: w szpitalu Japońskiego Czerwonego Krzyża w dzielnicy Azabu-ku na dziedzińcu oczekiwało Jej przybycia wiele osób.
Przy głównym wejściu stali przedstawiciele JCK –prezes Hirajama, wiceprezesi markiz Tokugawa i Sakamoto. Koło nich z boku stała grupa najwyższych dostojników, następnie dwa miejsca były przeznaczone dla przedstawicieli Polskiego Komitetu Ratunkowego – prezeski p. A. Bielkiewiczowej i dra J. Jakóbkiewicza. Dalej stali wszyscy doktorzy szpitala JCK i nieskończony szereg sióstr miłosierdzia, który sięgał do bramy wjazdowej.
Z drugiej strony drogi wjazdowej koło głównego wejścia stały w dwóch szeregach damy z najwyższej arystokracji, przedstawicielki różnych instytucji społecznych. Wejście było zasłane białym płótnem, jak również i droga cała po której miała, wyszedłszy z samochodu, przejść Cesarzowa Japonii. O 9 minut 15, pąsowy samochód ze złoconymi skrzydłami wtoczył się powoli na podwórze. Wielka uroczysta cisza zaległa. Wszyscy w miarę zbliżania się samochodu pochylali się w głębokim ukłonie.
Cesarzowa najpierw udała się do salonu, gdzie chwilkę spoczęła, prezes JCK Ekscelencja Hirajama i sekretarz osobisty Jej Cesarskiej Mości baron Omosi wręczyli referat Bielkiewiczowej o pracy Komitetu i o tej wielkiej pomocy, jaką JCK oraz naród japoński okazuje polskim dzieciom. Jednocześnie wręczono list dziękczynny za pomoc i względy, jakimi są dzieci otoczone i prośbę o wzięcie pracy tej pod Jej Wysoki Protektorat. Referat i list zostały łaskawie przyjęte a prośba uwzględniona.
Następnie przeszła do oczekujących Jej audiencji. Cała świta składająca się z Wielkich Księżniczek i najwyższych dygnitarzy państwa postępowała za nią w pewnej odległości. Powoli przechodziły odpowiadając pochyleniem głowy na niskie ukłony. Dziesięciu doktorów JCK i przedstawiciele Polskiego Komitetu Ratunkowego Dzieci Syberii – prezeska p. Anna Bielkiewiczowa i wiceprezes dr Józef Jakóbkiewicz głębokim ukłonem powitali jej Majestat.
Nasze dzieci w liczbie 101 oraz 50 japońskich sierot, mieszkających w jednym ogrodzie z naszymi, stały według wzrostu w szeregach. Dzieciarni udzielił się nastrój uroczysty i cisza zaległa. Główki ciekawe zwracały się w stronę pawilonu, gdzie w błękitnym kostiumie na tle błękitnego nieba i kwitnących wiśni stała postać Cesarzowej.
Na dany znak prezeska Komitetu Anna Bielkiewiczowa poprowadziła szereg dziewczynek, a wiceprezes Jakóbkiewicz chłopców. Na oznaczonym miejscu stanęli wszyscy. Według zwyczaju Cesarzowa nigdy w takich razach nie rozmawia i zawsze przestrzeń dzieląca od niej jest dosyć odległa w danym wypadku na 30 do 40 metrów. Chwila, i dzieci pochyliły się w głębokim ukłonie. Cesarzowa dała znak, by podeszły bliżej.
Natychmiast wiceprezes JCK p. Sakamoto powiedział o tym p. Bielkiewiczowej i szeregi posunęły się bliżej.
- Jeszcze bliżej – zażądała Cesarzowa. Na razie się zmieszano, gdyż to łamało ustalone zwyczaje.
- Chcę dobrze dzieci widzieć ..
Ekscelencja Hirajama powtórzył rozkaz. Znowu dzieci podeszły. Zaledwie 10 kroków dzieliło je od Jej Majestatu. Wszystkich ogarnęło wzruszenie. Wszyscy byli zdziwieni tą wielką łaską. Pochyliły się główki dziecięce i wszyscy opiekunowie złożyli ponownie niski ukłon. Po chwili melodia hymnu narodowego Kimi-ga jo popłynęła zgodnie z piersi poilskich i japońskich dzieci. Chwilka przerwy i nasze Jeszcze Polska nie zginęła rozległo się raźnie na tej gościnnej japońskiej ziemi, pod japońskim niebem przed obliczem Cesarzowej Krainy Wschodzącego Słońca. Dzieci japońskie dzielnie pomagały w śpiewie. Hymn nasz znają już dobrze. Cesarzowa z dobrym jasnym uśmiechem słuchała.
- Pragnę widzieć najmniejsze dziecko, niech pani Bielkiewiczowa przyprowadzi je do pawilonu.
Cisza zaległa znowu. Świta cesarska stała zdumiona. Przedstawiciele JCK bezradnie patrzyli to na p. Bielkiewiczową, to na najmniejsze dziecko. Tak niesłychane przełamanie etykiety i zwyczajów do reszty zrujnowało cały przygotowany według określonych reguł program dnia. Cesarzowa stała ze ślicznym uśmiechem na ustach i dawała znak ręką w stronę p. Bielkiewiczowej, która nie wierzyła własnym oczom, stała zdumiona nie wiedząc co robić i obawiając się zbyteczną śmiałością narazić. Poinformowana uprzednio, że nic niewolno ani mówić, ani samodzielnie postępować czekała wyraźniejszego rozporządzenia.
Chwila zamętu … i stał się w dziejach Japonii fakt historycznej wagi, nigdy dotąd nie bywały. Cesarzowa wyszła z pawilonu i sama poszła do dzieci polskich. Trudno opisać tę chwilę. Zdumienie i zachwyt ogarnęły wszystkich. Cesarzowa podeszła do p. Bielkiewiczowej i zapytała o najmniejsze dziecko. W tej chwili przyprowadzono z szeregu malutką, trzy i pół letnią, dzieweczkę znalezioną w lesie.
- Ile lat? Skąd?
Informacje dawała p. Bielkiewiczowa po francusku. Kiedy Ekscelencja Hirajama zaczął tłumaczyć, Cesarzowa ruchem głowy dała znak, że rozumie. Następnie położyła swą rękę na głowie dziecka, głaskała je i zwróciwszy się do p. Bielkiewiczowej wyraziła najlepsze życzenia pomyślności w pracy ratowania dzieci i nadzieję, że one będą odtąd szczęśliwe. Ośmielona jej życzliwym spojrzeniem p. Bielkiewiczowa w krótkich słowach podziękowała za pomoc okazaną i wyraziła pewność, że z tak wielką łaską i dobrocią Jej Cesarskiej Mości jest zupełnie spokojna, że dzieci polskie będą szczęśliwe. Głęboki ukłon zakończył tych słów kilka.
Cesarzowa przeszła wzdłuż szeregu przyglądając się uważnie wszystkim dzieciom i z wyrazem ogromnej dobroci na twarzy. Następnie znowu z prezesem Hirajamą podeszła do p. Bielkiewiczowej i powiedziała, że jest bardzo zadowolona, iż widziała dzieci, którymi się bardzo interesuje i ma nadzieję, że będą zdrowe i szczęśliwe. Pani Bielkiewiczowa powiedziała, że wierzy, iż z łaski i pomocą Jej Majestatu to jest zapewnione. Wszyscy ogromnie byli wzruszeni i rozanieleni.
Dwór otoczył jasną postać Cesarzowej, wszystkie głowy pochyliły się w ukłonie pełnym czci i zachwytu dla niesłychanej prostoty i niepojętej dobroci Wielkiej Monarchini, która by ulżyć nieszczęśliwym dzieciom polskim na Syberii – ofiarom wszechświatowej wojny, zeszła do nich przełamawszy wszystkie mury etykiety i odwiecznych zwyczajów swojego kraju. Nigdy jeszcze w Państwie Japońskim dzieci cudzoziemskie nie oglądały Cesarzowej. Pierwszy raz to nastąpiło dla dzieci polskich. (…)
Łódź
Anna Bielkiewiczowa po przybyciu do Polski wraz z ocalałymi dziećmi nadal szukała pomocy w różnych miastach całego kraju.
(…) Następną palącą potrzeba była kwestia ubrania dzieci. Oczywiście pomyśleliśmy o Łodzi. Ze wszystkich stron słyszałam słowa wątpliwości w uczynność Łodzi. Nauczona już doświadczeniem, że i o Japonii mi tak mówiono, a jednak nie sprawdziło się nic ze złych przepowiedni, pojechałam do tego polskiego Manchesteru.
Ponieważ nikogo w Łodzi nie znałam, udałam się do p. Wojewody Rembowskiego, który wydał mi zaświadczenie potrzebne, następnie wszyscy przedstawiciele władz naszych tak życzliwie, tak serdecznie popierali naszą akcję, że ze wzruszeniem i radością wspominam miłe warunki pracy, jakie tam miałam. (…)
Mając tak poważne poparcie zwróciłam się do szeregu osób z prośbą o zorganizowanie Oddziału Komitetu Ratunkowego dla Dzieci Dalekiego Wschodu na terenie województwa łódzkiego. Do Komitetu weszli jako prezes pani baronowa A. Heintzlowa, wiceprezes p. wicewojewoda Łyszkowski, sekretarz – zastępca starosty p. S. Dakwicz, skarbnik - p. W. Eckersdorf, członkowie – Komisarz Rządu p. S. Iżycki, p. rejent Chrzanowski, p. dyrektor Pawłowski, przedstawicielka PCK p. Chawłowska, dr Grabski, przemysłowcy panowie R. Geyer, A. Heiman-Jarecki i A. Fathershon. (…)
Pabianice
Z prośbą o sformowanie Komitetu zwróciłam się do p. dr Drzewieckiej. Dzięki jej poparciu powstał Komitet w Pabianicach, w skład którego weszli pp. dr Alina Drzewiecka, Bronisława Wróblewska, Feliksowa Krusche, Ksenia Knothe, Oskar Gracze i dr Bronisławski. Poza Komitetem dopomagały panie Nitkowska i Fure, szczególnie wiele pracy poświęciły panie Wróblewska i Krusche, powiększając majątek dzieci syberyjskich. Pan Drzewiecki (przyszły wiceminister) , dyrektor fabryki papieru Saengera, zaopatrzył dzieci w ilość papieru potrzebnego na 15.000 kajetów szkolnych.
Spis ofiar zebranych w Pabianicach
Tkaniny
Tow. Akc. Krusche i Ender - 250 m chusteczek i 750 m khaki
Tow. Akc. R. Kindler – 7 sztuk towaru (117 m)
Tow. Akc. „Dobrzynka” – szewiot półwełniany (20 m)
Preiss Herman – szewiot półwełniany (20 m)
Engelhorn i Markgraf – towar (10 m)
Józef Hans, Tkalnia – towar (10 m)
Różne
Tow. Akc. Wyrobów Chemicznych – 50 gr kreozot, carbonat 100 gr, kali sulfo guajacel 100 gr, antipytia 100 gr, amidopyrin 500 gr, tanalbin 500 gr, lithelum 1pud., fortesan 10 pud.
Tow. Akc. Robert Saenger -100 kg papieru piśmiennego na kajety
Pabianickie Konsorcjum Przemysłowe – 10 koców
Johanna Krusche – 4 chusteczki
Gotówka
Preiss Gustaw – 5.000.000 marek polskich
G. A. Krusche – 1.000.000
Dom Handlowy Ekspedycyjny – 8.000.000
G. W. Witte, Młyn Parowy, 2 worki mąki żytniej -6.000.000
Hieronim Wlazłowicz, Cegielnia – 6.000.000
A. Hadzianowa – 500.000
Firma Karol Kolbe – 10.000.000
Firma Otton Gross – 500.000
Młyn Parowy „Miłowski i Ska” – 5.000.000
Firma Waldemar Krusze, Odlewnia – 2.000.000
Firma Magrowicz, Zaklad Mebli – 1.000.000
Bank Handlowy w Warszawie, Oddział w Pabianicach – 3.000.000
(Echo Dalekiego Wschodu nr 1/1924 r., nr 12/1929 r.)
Echo z Dalekiego Wschodu. 1924, No. 1 (11)
Autor: Sławomir Saładaj