Zamach
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęWłodzimierz Iwanow (35 lat) był szefem rezerwy policji w Łodzi, w 1903 roku został przeniesiony do Łasku na stanowisko naczelnika powiatu. Zasłynął niechlubnie w burzliwym 1905 roku, gdy kazał żołnierzom szablami obcinać brody żydowskich mieszkańców Pabianic, a przede wszystkim pogromem z dnia 10 grudnia 1905 roku. W październiku 1905 r. car Mikołaj II wydał manifest, który zapowiadał swobody obywatelskie, prawo wyborcze dla wszystkich mieszkańców Imperium i powołanie Dumy, jako władzy ustawodawczej. Wydarzenie to wzbudziło optymizm w społecznościach lokalnych. Pobożni i patriotycznie nastawieni wieśniacy z okolicznych miejscowości wraz z pabianiczanami postanowili dać wyraz swojej radości, organizując manifestację narodowo-religijną. Spotkał ich srogi zawód, zostali zmasakrowani przez siepaczy Iwanowa.
Wypadki pabianickie znalazły szeroki oddźwięk w kraju i na świecie. The New York Times pisał: „At Pabianice the populace organized a patriotic procession which 200 mounted peasants from neighboring villages wanted to join, but a company of dragoons charged the crowd and severely wounded twenty-nine”.
Na znak protestu komitet budowy szpitala na Starym Mieście, któremu z urzędu przewodniczył naczelnik Iwanow, opuścili m. in. dr Witold Eichler, dr. Edward Ostaniewicz, inż. Jan Procner. W specjalnym oświadczeniu opublikowanym w prasie warszawskiej stwierdzali, że nie mogą współpracować z człowiekiem, który ma krew na rękach.
Pacyfikacja pochodu, chociaż urządzonego przez środowisko narodowe, przebrała czarę goryczy wśród socjalistów, którzy postanowili rozprawić się ostatecznie z „ruską kanalią”. Zabójstwo naczelnika Iwanowa wywołało wielkie poruszenie. Jeszcze po latach wspominał je Andrzej Wrzos w Łodzianinie (1925 r.).
Iwanow był czystej krwi moskalem, nienawidził bojowców, brał łapówki, które obracał na swe wygody i przygody w Łodzi i Pabianicach. Jako naczelnik łaskiego powiatu, dokonywał nadużyć, zarządzał wspólnie z łódzką żandarmerią aresztowania „dziwiąc się”, że go robotnicy nienawidzą.
Nienawidzili go robotnicy bez różnicy przekonań, a bojowcy ochrzcili go „krową”. Żeby już krówką, cielęciem, nie, zwykłą krową. Gdy mu o tej nazwie doniósł szpicel, tak się Iwanow rozzłościł, że szpicla pobił, żonę poturbował i przysiągł zemstę bojowcom. Wzmogły się aresztowania, a kary administracyjne były rzeczą powszednią.
Endekom, którzy ufali w jego opiekę, dokuczył w okropny sposób. Wierząc, że im się nic nie stanie, urządzili mało poważny pochód konny z kapelanem, wodzami i innymi dygnitarzami. Pochód miał przejechać szosą piątkowicką z pobliskiej Górki Pabianickiej, zmieniwszy jednak marszrutę, podążył ulicą Lutomierską, o czym nie wiedzieli ukryci dragoni.
Koło portierni R. Kindlera pochód spotkał dragona. Pytano się go, czy można przejechać. „Uwiditie” – odrzekł żołnierz i „uwidieli”. Przed mostem na rzece Dobrzynce wysunął się rząd bagnetów i zagrodził drogę pochodowi. Wszczął się popłoch. Gdy jednak wyjechali dragoni, rozpoczęła się gonitwa. I „wodzowie” i „kapelan” – pierwsi uciekli, wzmagając popłoch. W rezultacie chłopom poobcinano uszy i nosy, o mało nie zabito księdza, a sztandarami wymiatano rynsztoki.
Jedynym zaś zuchem był chorąży sztandaru czerwonego z orłem białym, który dragona pobił, przeskoczył przez barierkę i umknął ze sztandarem.
Jako zemstę za sponiewierane uczucia zastosowali endecy … niepodawanie rąk. I tą karę endecy Iwanowowi darowali. Jeśli nie skończyło się pobudowaniem przez kołtuństwo willi, jak Miaczkowowi, to tylko dzięki temu, że zginął.
Gdy bojowcy przekonali się, że został przygotowany plan poaresztowania szeregu działaczy, i że Iwanow ma spisy członków PPS, posłali mu wyrok śmierci. Nie przeraził się rzekomo satrapa i mówił do znajomych: „nie bojuś”. Ale to „nie bojuś” przejawiło się w skrupulatnym przebieraniu się w cywilne ubrania.
Wyjeżdżał potajemnie do Łodzi, Pabianic i Warszawy. Gdy o wyjazdach dowiedzieli się bojowcy postanowili zrobić zamach na niego. W dzień zamachu Wydział Bojowy w Łodzi dowiedział się od sekretarza powiatu, że Iwanow wyjechał.
Przysłano do Pabianic trzech bojowców.
Bojowcy łódzcy z pabianickim oczekiwali od rana do południa na satrapę i zmęczeni, myśląc, że nie przyjedzie udali się do towarzysza Krygera, aby się posilić. Z rozpaczy, że nie udała im się misja, myśleli nawet jechać do Łasku i tam zamachu dokonać.
O godzinie trzeciej dano im znać, że Iwanow przyjechał. Bojowcy ruszyli na stanowisko. Dzień był straszny. Zawierucha szalała, śnieg sypał, jakby zasypać chciał miasto. Bojowcy stanęli na drodze pomiędzy ostatnimi domami a dworcem kolejowym przy ulicy Łaskiej.
Dorożkarz Krupczyk wiózł Iwanowa z hotelu Hegenbarta, spokojny, ze nikt nie wie o tym, kogo wiezie. Nagle usłyszał salwy rewolwerowe z tyłu i boku dorożki i sam uczuł, że go coś ugryzło w udo. Koń stanął. Z dorożki wyskoczył Iwanow, lecz upadł na kolana. Krupczyk zszedł z kozła, pomógł wejść satrapie do dorożki i zawiózł go czym prędzej na dworzec. Zawoławszy żandarma, rzekł: „strzelano do naczelnika”.
Gdy zajrzeli z żandarmem do dorożki, już Iwanow nie żył.
Po śmierci tymczasem rozeszła się pogłoska o zamachu. Toteż robotnicy, wychodzący wieczorem z fabryki Kindlera zaglądali do przejeżdżającej dorożki ze zwłokami Iwanowa. A on leżał posępny i obojętny na wszystko co się wokół działo. Na policję zaś padł strach. Trupa zawieziono do policmajstra, a stąd do szpitala fabrycznego Krusche i Endera. I tu jednak nie zaznał spokoju. Robotnicy zastrajkowali, nie bacząc na kary i trupa musieli moskale usunąć do hotelu Hegenbarta, a później do Łasku.
Moskale na razie sądzili, że zamachu dokonali endecy za rozgromienie pochodu. Ciągano rannego, a niewinnego dorożkarza, wsadzono go nawet do więzienia. Po wypuszczeniu dorożkarza, zaaresztowano także niewinnego w tej sprawie towarzysza L. Po śledztwie i poręczeniach wypuszczono go na wolność. Policjanci podnieśli krzyk, twierdząc, że wypuszczono na wolność zabójcę naczelnika powiatu.
Toteż wyszedł powtórny rozkaz aresztowania go. Towarzysze dowiedziawszy się o tym, wysłali go za granicę. Stało się to za pośrednictwem towarzyszy O. i G. Ten ostatni o mało nie zarobił katorgi, bo w drodze powrotnej, po przeprowadzeniu bojowca, tuż przy granicy został aresztowany, a uwolniony po śledztwie, które stwierdziło, że mieszka w pasie granicznym.
Z bojowców zaś łódzkich dwóch poszło na tułaczkę, jeden zginął w więzieniu, zabity przez żołdaka, zastrzelony przez okno więzienne. Bojowiec pabianicki po długoletniej tułaczce poza krajem wrócił do Pabianic i tu żyje spokojnie, niechętnie wspominając o tej sprawie. Coraz większy cień pada na ten epizod, a wokół osób powstaje legenda. Dziś mamy po tylu latach niewoli, prawo niemilczenia. Wtedy groziło to stryczkiem, wieczną katorgą – lub śmiercią za zdradę. (Andrzej Wrzos „Zamach na satrapę Iwanowa”, Łodzianin nr 9/1925 r.)
Autor: Sławomir Saładaj