Fortuna
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęWszechobecna bieda w przedwojennym miasteczku skłaniała wielu mieszkańców do rojeń na temat nieistniejących skarbów i gigantycznych spadków. Szlama Dawidowicz na przykład był przekonany, że odziedziczył miliony dolarów po swoim krewnym z Los Angeles. Co więcej stał się obiektem podziwu i zazdrości, a także powodem pospolitych żartów.
Dawno już skarżą się Pabianice na zaborczość Łodzi. Łódź ma tę brzydką naturę, że co Pabianice mają dobrego, chlubnego, sobie przypisuje – jakby to była jej własność. Przecież niedawno, jak Łódź chwaliła się przed szerokim światem, iż jej to rodaczka „rdzenna łodzianka” Jadzia Wajsówna odniosła rekordowe sukcesy, podczas gdy tu każdy dzieciak wie, że urodziła się, wychowała, trenowała i kochała w naddobrzyńskim grodzie, Pabianicami zwanym.
I tak zawsze i zawsze! Bo Łódź, proszę czytelników, gdy chodzi o jakiś plus Pabianic uważa to miasto za swoją peryferię, gdy natomiast mowa o minusach – to Pabianice stanowią centrum samodzielne, nic wspólnego z nią nie mające. Można było jeszcze jako tako ten stan rzeczy tolerować dopóki wywłaszczenie odnosiło się do spraw tylko abstrakcyjnych jak sport, muzyka, nauka etc. Pękła jednak cierpliwość pabianiczanina z chwilą skierowania przez Łódź swego apetytu imperialistycznego w kierunku rzeczy wcale nie abstrakcyjnych, a mianowicie grubej fortuny wyrażającej się sumą 75 milionów dolarów.
To już doprawdy jest niedopuszczalne! Jak to, wszak każdy tu doskonale zna Szlamę Dawidowicza i wie, że jest stałym mieszkańcem miasta Pabianic. Jak to więc może Łódź nieprzerwanie reklamować w pewnych gazetach, że „łodzianin”, biedny posługacz odziedziczył 75 milionów dolarów?
Tym razem Pabianice się nie dają – protestują i protestują urbi et orbi: Szlama Dawidowicz to stuprocentowa figura pabianicka, a jego 75 milionów dolarów (proszę pomnożyć przez 9 by wyszła suma w złotych) wpadną niepodzielnie tylko do Pabianic. Ani centa dla Łodzi!
Udaję się więc co najrychlej do przyszłego „ super - Kruszego” (pojęcie pabianickie), by zdążyć jeszcze ujrzeć jego status-quo, nim się wyprowadzi do wspaniałej rezydencji (co ma nastąpić, jak sam bohater mi powiada, w najbliższych dniach, jak tylko dostanie pierwszy milion).
Już na samym progu domu zostaję powiadomiony, że reb Szlojma jest w domu, bo nie zawsze jest, przeważnie go dotąd w domu nie było. Jego żona Gitla nie cierpi męża darmozjada, niezdary, łamagi, który w swoim życiu ani grosza nie zarobił. Ostatnio co prawda dostał się Szlama na szamesa do pewnego cadyka, lecz tylko za ochłap, a na życie musi Gitla wraz z córkami nadal pracować w pocie czoła.
Na tle więc tego „szlamazarstwa” męża wre od wielu już lat zażarta walka małżeńska, której dopiero nowina o milionerskiej perspektywie kres położyła. I teraz panuje błogi, idealny pokój!
Zastałem właśnie całą odświętnie ubraną rodzinę in corpore siedzącą przy świątecznym obrusem nakrytym stole i konsumującą świąteczny obiad a la Ender (dalsza kategoria myślenia pabianickiego oraz wizja naszego bohatera). Aż łzy mi się cisnęły do oczu na widok tej rzadkiej harmonii i idylli rodzinnej w otoczeniu prawie-kuzynów, niedoszłych szwagrów, zaraz zięciów, eks sąsiadów, byłych wspólników i znajomych, i całej falangi krewniaków, szukających z całą koniecznością cienia chociażby pokrewieństwa ze Szlamą Dawidowiczem, mającym - jak piszą wszystkie gazety świata – odziedziczyć spadek 75 milionów dolarów.
Docisnąłem się nareszcie do reb Szlojmy. Widocznie nie udzieliły się jeszcze Szlamie wszystkie nastroje potentatów światowych skoro z kapcańską uniżonością przyjął mnie i udzielił informacji o planach osobistych, dobroczynnych i matrymonialnych dla swych córek (przy czym dokonał sprawiedliwego podziału).
W końcu mnie usilnie prosił, by gazeta ogłosiła w jego imieniu, że szuka dyskontera, któremu odstąpiłby fortunę za 50 procent, aby tylko zaraz, gotówka. Niezły interes faktycznie 37 i poł miliona dolarów zarobku na czysto! Może więc kto się natychmiast zgłosi, by Szlamie Dawidowiczowi lub jego żonie Gitli (już teraz wszystko jedno jemu czy jej) wypłacić tylko 37 i pół miliona dolarów, a odebrać za niedługo aż 75 milionów masy spadkowej po zmarłym w Los Angeles krewnym zdaje się (tak przypuszcza) Szlamy Dawidowicza.
- Jak, panie Dawidowicz, doszedł pan do wiadomości o swym szczęściu? – zaczynam swój wywiad.
- Bardzo zwyczajnie, czytałem w „Forwertsie” nowojorskim, że niejaki Motel Hurwicz vel Dawidowicz, który przed kilkudziesięciu laty wywędrował z Kowna do Ameryki zmarł w Los Angeles jako kawaler, pozostawiając wspomniany majątek.
- No, jak pan sądzi, czy jest to właśnie pański krewny?
- Pewnie! Miałem kuzyna w Szczercowie, który zdaje się miał syna, który prawdopodobnie nazywał się Mordka Dawidowicz i zdaje się, że wyjechał przed wojną do Londynu.
- Ale przecież w gazecie piszą, że zmarły pochodził z Kowna, a nie ze Szczercowa, zresztą i Londyn chyba nie leży w Ameryce.
- No tak, ale przecież Londyn i Ameryka to prawie jedno i to samo, bo już tak daleko nie leżą od siebie. Co zaś do Kowna, to mi się przypomina, że właśnie był gdzieś tam w stronach kowieńskich, bo uczył się w jeszybocie w Nasielsku …
Wreszcie nader uprzejmy mój interlokutor wyraził swe niezłomne przekonanie, że jego krewniak nazywa się Mordka (na pewno nie wie, ale prawdopodobnie tak jest, bo to imię figuruje w jego rodzinie, a przecież Mordka i Motel to wszystko jedno).
Jeszcze trochę podobnych perswazji i wywiad mój z nader rozpromienionym, strasznie ziewającym po trzech nieprzespanych nocach multimilionerem in futurum, zakończony. Żegnając mnie jeszcze raz prosił, aby redakcja zechciała wydrukować w gazecie dużymi literami, że kto chce zarobić bez trudu 37 i pół miliona dolarów, może się do niego Szlamy Dawidowicza zgłosić (godzin przyjęć na razie jeszcze nie ma) i wypłacić mu tylko tyleż dolarów.
Zresztą może jeszcze mniej weźmie, byle zaraz i gotówką! Przyrzekłem mu to, z całego serca, tym bardziej, że jak mnie zapewnił, nie ma na razie na znaczki potrzebne mu do korespondencji w sprawie spadku. Piekarz, rzeźnik i sklepikarz jakoś kredytują na konto fortuny, ale poczta bez pieniędzy znaczków nie chce dać.
Więc może kto reflektuje na zarobek 37 i pół miliona dolarów amerykańskich – podaję mu adres: Pabianice, Warszawska 28, Szlama Dawidowicz. Grunt – zaraz gotówka!
Tak się to przedstawia w świetle faktów sensacja, która poruszyła głębi Pabianice, Polskę i Europę. (Głos Poranny nr 268/1932 r.)
Autor: Sławomir Saładaj