List
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęW marcu 1885 roku do wydawanej w Warszawie Gazety Rzemieślniczej nadesłał list pewien pabianiczanin, który w dzieciństwie mieszkał w Ksawerowie, a w późniejszym czasie przybył do Pabianic. W swojej korespondencji podkreśla przedsiębiorczość i dynamizm osadników niemieckich oraz polską opieszałość i niezaradność. Jednocześnie nie kryje fascynacji fabryką i „profesjonalizmem przemysłowym” niektórych Polaków.
Ni z tego ni owego nasunęła mi się na myśl kolonia niemiecka Ksawerów, o trzy wiorsty od Pabianic na trakcie łódzkim położona; osiedleńcy jej są sami drobni posiadacze, uprawiają ziemię krowami i wyrabiają tkactwo ręczne; większa część z nich odbiera postawy gotowe od łódzkich fabrykantów, wyrabia za stosowne wynagrodzenie, a niektórzy wyrób swój roznoszą po domach, bądź po jarmarkach i targach sprzedają.
Krowy mają tak piękne, że kropla wody by się na nich nie obstała, sierść błyszcząca jakby polerowana, wymiona wielkie, że nawet w pługu sporszego kroka zabraniają (utrudniają pracę w polu). Gospodarz zwykle uprawia ziemię, a dzieci lub czeladź na krosnach tkają; nigdy obcych ludzi do roboty polnej nie najmują; mają zwyczaj wszystko sami sobie obrobić, są to ludzie dbający o przyszłość, starają się być umiejętnymi, dbają wiele o wykształcenie swych dzieci. Widziałem dwie dziewczyny grające na weselu, z których jedna zapytana, dlaczego jeszcze za mąż nie wyszła? Odpowiedziała – „Już mi się trafiało i to nawet za bogatego, ale ja nie chciałam, bo pisać nie umiem”.
Wielu z podobnych kolonistów dorabia się znaczniejszych majątków, często nawet biorą się za folwarki, ale to rzecz dziwna, że taka Niemka choć już w dobrym stanie, o ile może tka na krosienku, co nawet nieraz jest ze szkodą rolnictwa. W szynku ich prócz piwa i wódki dostanie się wszystkiego, czego tylko kolonia potrzebuje. Roztropne córki zajmują się szynkiem i drobnym handlem; ojciec wszystko ma na uwadze, co tylko jego dobrobyt podnieść może, ma nawet własną cegielnię, z której cegłę nie tylko za gotówkę, ale i na częściową wypłatę udziela, takim więc sposobem dorobił się znacznego majątku.
Niemcy są ludzie przebiegli, wiele można z nich brać przykładów, ale zawsze zapatrywać się z daleka, gdyż kto się pomiędzy nich dostanie, to się takim stanie jak ów Wawrzon Ryba, do zapoznania się z którym odsyłam do dziełka pt. „Pan Laborski” wydawnictwa Teodora Paprockiego w Warszawie, kopiejek 10. Czytelnik znajdzie tam prócz Wawrzona Ryby wiele również pięknych i pouczających wiadomości.
Opisałem Niemców, trzeba się teraz otrzeć o naszych mniejszych posiadaczy rolnych. Byłoby to może zbyteczne z mej strony szeroko się o tym rozpisywać, bo każdy z czytelników zna bardzo dobrze stan ludu naszego – przykład może za wszystko wystarczyć.
Znałem pachołka orzącego krowami, który pomimo znaczącego kawałka ziemi nacierpiał się biedy, nieumiejętna praca nie starczała mu na szczupłe utrzymanie; prócz gruntu miał piękne łąki, mógłby mieć i piękny dobytek, lecz cóż z tego, kiedy nie tylko sobie, ale nawet bydlęciu żałował. Piękne siano z grabki (sianokosy) odkładał do wiosny, a przez zimę bydlęta gołą sieczką karmił: „Przyda się do roli” – powtarzał. Jak przyszło orać na wiosnę, zaprzęgał do pługa po cztery krowy i to tak nikczemnie, że ledwie pług uciągnąć z malutką skibka zdołały.
Po parogodzinnej pracy pomdlały, gospodarz zmuszony został z jarzma je uwolnić na trawę, ale o dziwo owe bydlątka zamiast skubać trawkę, pokładły się na spoczynek. Gospodarz również poszedł do domu na posilenie. Powróciwszy z chaty myśli o zaprzęgu, by dokończyć rozpoczętej orki, a bydlątka jeszcze odpoczywają; pogania, aby się podniosły, lecz te ani się ruszą z miejsca; kładzie bicz obok siebie, a sam dźwiga za ogon by podnieść na nogi, ale siły jego niepotężne, nie wystarczają mu – nie ma żadnej rady, ani też w polu nikogo do pomocy w dźwiganiu; udaje się do modlitwy, wzywa Najświętszych Ran Jezusowych, pomocy Matki Boskiej, pada na kolana, lecz to nic nie pomaga, bydlątka jak leżą tak leżą.
Dużo się namartwił, napłakał, aż wreszcie ku wieczorowi bydlątka same się podźwignęły i poskubały trawy. Niepodobna już było nimi orać, bo i słonko zachodziło. Zaprzągł je do jarzma, pojechał do domu, aby przez noc odpoczęły. Do dokończenia nazajutrz rozpoczętego zagonu niewiele przez noc sił im przybyło, gdyż siano zatęchłe im nie smakowało, gdy z jesieni poszłoby im na pożytek, lecz skąpiec im żałował.
Ja będąc pastuszkiem, pasłem nieopodal swe bydło i wszystkiemu się przyglądałem. Strzeżcie się chłopki, by o was podobna opinia pastuszków, których często za nic macie, nie doszła do następnych pokoleń.
Inny już nie krowami tylko końmi gospodarował. Szkapiny owe były tak nikczemne, że z daleka by im żebra porachował; po skończonej pracy wpuścił je do stajni, aby wyjadły wczorajszy obrok, a gdy mu żona kazała go przykrasić, to odpowiedział: „Niech stoi psia jucha póki go nie wyźre”. Lub innym razem wyprzągł z chomonta, odział uzdami i wygnał na trawę mówiąc: „Idź a niech cię tam wilcy zjedzą”. Biedaki po dni kilka do domu nie przychodziły, póki znów gospodarz nie potrzebował ich do zaprzęgu.
Na świecie nie było człowieka, który by go powstrzymał od znęcania się nad stworzeniem bożym. Lecz ten ten, który mieszka wysoko i na złe czyny patrzy, użył za narzędzie owego bydlątka, które uderzyło go raz kopytem tak, że już więcej się nad nim nie znęcał – poszedł na wieczny spoczynek.
Bardzo by to z mojej strony niepiękne było, bym tylko w złym świetle umiał przedstawić swoich. Broń Boże! Nie wszyscy są jednakowi, są kmiotki dobrzy gospodarze, którzy pomimo że prócz ziemi niczym się więcej nie trudnią , mają jednak piękne koniki i krówki, choć cokolwiek nie takie jak niemieckie.
Są mieszczanie zajmujący się rzemiosłem i gruntem, niektórzy z nich kształcą wysoko swych synów, wyprowadzają ich na księży, nauczycieli i urzędników. Żaden jednak nie pomyślał dotąd, by dać synowi wyższe przemysłowe wykształcenie.
Zostawił tu piękny przykład były burmistrz naszego miasta, pan Ślusarski, który choć nie za granicę, tylko do fabryki miejscowej pana Kindlera, dał syna swego na farbiarza. Nie wstydził się syn wyższego urodzenia chodzić w ubiorze pofarbowanym. Zrozumiał syn obywatela, że to więcej dziś stanowi dla dobra kraju niż urzędowanie.
Zaprzyjaźnił się on z moim kolegą w fabryce, różności mu z nauk szkolnych opowiadał. Szkoda takiego człowieka z naszego miasta, jest on już podobno teraz w Moskwie. Ile tam pensji pobiera tego nie wiem, w praktyce, jak mówiono, otrzymywał miesięcznie do 40 rubli, a wykwalifikowany farbiarz pobiera miesięcznie około 400.
Po ukończeniu listu doniesiono mi, że w fabryce p. Endera farbiarz doktor-chemik pobiera rubli 200 tygodniowo.
Na tym dziś kończę, innym razem napiszę co innego. (Gazeta Rzemieślnicza – pismo tygodniowe w Warszawie - nr 15/1885 r.)
„Zgodne pożycie”
O relacjach polsko-niemieckich w Pabianicach pisał także Tydzień piotrkowski.
Wczoraj odbyła się u nas zabawa na korzyść Grodna. Program składały: koncert tutejszej orkiestry strażackiej, urozmaicony chóralnymi śpiewami, sztukami magicznymi i żywymi obrazami przy blasku ogni bengalskich. Panie zajęły się sprzedażą kwiatów, co nie mało grosza przysporzyło nieszczęśliwym pogorzelcom. W szczupłym iluminowanym ogródku tłoczono się formalnie; wiele osób przyjechało też z Łodzi. Datki sypały się obficie i przypuszczalnie dochód wyniesie około 300 rubli.
O ile cel sam za siebie mówi, o tyle charakterystyczna jest okoliczność, że promotorami zabawy byli przeważnie Niemcy; wykonawcami też programu wyłącznie przedstawiciele niemieckiej części ludności. Pierwszy ten krok do zgodnego pożycia napawa nas nadzieją, że odtąd więcej się znajdzie punktów styczności, by wspólnymi siłami dążyć do celów humanitarnych, niezależnych od zasadniczych przekonań jednej lub drugiej części ludności. (Tydzień nr 31/1885)
Autor: Sławomir Saładaj