www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Rzeczułka

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Tereny leżące nad Dobrzynką, od Rydzynek po ulicę Grobelną w Pabianicach, były wykorzystywane rekreacyjnie. Pojawiały się projekty „łazienek rzecznych ” (kąpieliska otwarte), bulwarów, parków, letnisk, miejsc uprawiania sportów wodnych. Rzeczka była niemym świadkiem wielu dramatycznych zdarzeń i zabawnych sytuacji.

Łazienki  rzeczne

Jedną z poważnych bolączek miasta naszego jest brak dostatecznych łaźni miejskich publicznych. Przez miasto nasze przepływa rzeczka Dobrzynka, przy której przy odpowiedniej regulacji dałoby się urządzić łazienki rzeczne i plażę, lecz z braku finansów sprawa ta trudna jest do zrealizowania. (Orędownik nr 113/1937 r.)

Rada Miejska. Odczytano petycję Józefa Chorążego w sprawie wykupienia od niego przez magistrat kawałka ziemi nad rzeką Dobrzynką przy ul. Bugaj 41, na którym magistrat twierdząc, że jest to własność  miasta zamierza wybudować łazienki miejskie. Prezydent Jankowski oświadczył, że na zasadzie planów opracowanych przez geometrę przysięgłego Starzyńskiego ziemia ta jest własnością miasta. Jeżeli p. Chorąży twierdzi inaczej, to musi to udowodnić i wystąpić na drogę sądową. (Gazeta Pabianicka nr 5/1926 r.)

Lewityn

Przy ul. Bugaj w pobliżu Dobrzynki istnieje obszerna posesja, dochodząca do 15 hektarów częściowo zadrzewiona i posiadająca obszerny staw. Posesja ta przed niedawnym czasem zmieniła właściciela, mianowicie nabył ją p. Aleksander Lewityn obywatel miasta Pabianic. Pan Lewityn nosi się z  myślą, gdy tylko nastąpi regulacja rzeki Dobrzynki na tym odcinku, urządzić  na swej posesji  tzw. salon letni. Projektuje on rozszerzenie i uregulowanie stawu w celu zaprowadzenia na nim sportu wioślarskiego na łódkach i kajakach. W pobliskim parku pragnie urządzić  pawilon, który w okresie letnim byłby miejscem zbierania się mieszkańców miasta, pragnących odetchnąć na świeżym powietrzu. W pawilonie tym mogącym pomieścić pod dachem do dwustu osób urządzona zostanie cukiernia a być może i piwiarnia. (Expres Wieczorny Ilustrowany nr 101/1937 r.)

Specjalną troską napawa wszystkich myślących obywateli brak terenów na sporty letnie, jak pływanie i wioślarstwo. Zarząd Miasta ma wprawdzie w projekcie ukończenie basenu krytego w zakładzie kąpielowym, ale jest to sprawa ciągle odległa. Otwarte baseny na terenach fabryk, które posiadają zbiorniki wody lub sadzawki czy stawy wykorzystywane są do pływania, ale są to obiekty zamknięte, dostępne dla nielicznych wybranych. Pływacy udają się najczęściej do Kolumny lub Sereczyna za laskiem miejskim, rzadziej do stawu „Chemicznej” przy końcu ulicy Bugaj (późniejszy Lewityn). Gdyby posiadacze dwóch ostatnich stawów leżących najbliżej miasta, zechcieli urządzić tu otwarte kąpieliska z szatnią, plażą, stanowiska wyniesione (nasłonecznione), to zapewne pabianiczanie mieliby ułatwione korzystanie z kąpieli wodnych i słonecznych oraz wpłynęłoby to na podniesienie pływactwa. (Gazeta Pabianicka nr 12/1936 r.)

Nowe kąpielisko rzeczne. Przed wielu laty znane było ogólnie w Pabianicach i stale odwiedzane przez tłumy mieszkańców kąpielisko przy ul. Bugaj – Nawrockiego, które ze swymi łazienkami kąpielowymi, łódkami, ogrodem itp. atrakcjami, niezwykle pociągającymi w okresie upalnego lata, było popularnym miejscem wypoczynku dla pabianiczan. Miejscowość ta wraz z młynem wodnym przechodziła różne koleje losu i stale zmieniała swych właścicieli, którzy z tych czy innych względów nie starali się o utrzymanie tak stawu, jak i ogrodu w należytym stanie. Wreszcie doszło do tego, że kąpielisko w tym miejscu przestało w ogóle istnieć, bowiem staw i rzeka uległy zamuleniu, wykluczając wszelką kąpiel i wypoczynek. Obecnie majątek po Nawrockim przeszedł definitywnie w ręce byłego właściciela masarni w Pabianicach pana Lewityna, który energicznie wziął się do oczyszczania stawu i okolicy. Regulacja stawu została już ukończona i obecnie staw, korzystając z przepływającej w tym miejscu rzeki Dobrzynki, której wodami jest stale zasilany, znowu stał się zdatny do użytku jako kąpielisko dla wszystkich spragnionych ochłody amatorów kąpieli. Pojawiły się również na stawie łódki i kajaki, co razem wziąwszy stanowi powrót do dawnych stosunków, czyniących z tego miejsca prawdziwe i pożyteczne kąpielisko rzeczne. Niezadługo pobudowane zostaną szatnie damskie i męskie, bufet oraz piaskowa plaża nadbrzeżna. Wszystkim tym poczynaniom p. Lewityna należy przyklasnąć, bowiem nareszcie pabianiczanie zdobędą należyte kąpielisko, którego brak przez długie lata dał się wszystkim odczuć. (Echo nr 160/1938 r.)

Wypożyczalnia łódek

W dniu 25 maja roku ubiegłego siadło kilku chłopców do czterech łódek, należących do Antoniny Kuligowskiej przy ulicy Bugaj 17, a więc na brzegu uroczej Dobrzynki, która w tym miejscu z szumem toczy wonne fale swoje i wpada.. no, nie do morza, lecz do stawu należącego do firmy Krusche i Ender. Przy stawie zbudowane są bielniki tejże firmy, czerpiące wodę z niezmierzonych głębin fabrycznego stawu. Woda idąca do bielnika musi być czysta, toteż mącenie jej jest zakazane. Tymczasem nasi chłopcy, wielcy amatorzy przygód wpłynęli sobie spokojnie na staw, pracując wiosłami  aż do zmęczenia. Zauważyli to robotnicy fabryczni i donieśli o tym administratorowi fabryki. Ten, opierając się na pradawnym zwyczaju zajmowania szkodników w szkodzie, polecił łódki zabrać i ustawić je na terytorium fabrycznym. Próżno właścicielka łódek czeka do wieczora powrotu chłopców z łódkami. Wreszcie dowiaduje się, że łódki zostały zajęte przez administrację fabryki. Zrozpaczona Antonina domaga się zwrotu swego ruchomego majątku. (Gazeta Pabianicka nr 1/1926 r.)

Ślizgawka

W pozaprzeszłym tygodniu wieczorem grono młodych ludzi na miejskim stawie urządziło zabawę na lodzie. Widzów było sporo, bo ślizgawkę oświetlono kilkuset różnokolorowymi latarkami, miejscowa muzyka uprzyjemniała zabawę, która jednak nie trwała długo, gdyż wielkie zimno zwracało do domu. (Tydzień nr 6/1889 r.)

Pastwiska

Od ulicy Siennej  w stronę rzeki Dobrzynki rozciągały się pastwiska, o ich ewentualnym wykorzystaniu pisał Głos Pabianic.

Pabianice są w tym szczęśliwym położeniu, że posiadają w pobliżu miasta i na terenach należących do miasta 208 hektarów lasu, który jest płucami Pabianic. Pomiędzy miastem a lasem znajduje się kilkadziesiąt hektarów tzw. pastwisk, a właściwie nieużytków. Na tych kiepskich pastwiskach mieszkańcy peryferii w lecie pasają swoje krowy. Już przed wojną rodziły się różnego rodzaju projekty, aby pastwiska wykorzystać należycie i racjonalnie. Był zamiar zalesienia tej przestrzeni. Część społeczeństwa czyniła zabiegi, ażeby na pastwisku urządzić  obszerny, reprezentacyjny stadion sportowy. Wszystkie te zamiary z wybuchem wojny upadły. Po wojnie miasto ma zbyt wiele pilnych spraw do załatwienia i na razie nie jest w stanie zająć się tą ważną, ale mniej pilną sprawą. Zarząd Miasta z prezydentem na czele ma zamiar powołać do życia specjalny komitet, który opracuje kilka planów zmierzających do racjonalnego wyzyskania terenów z pożytkiem dla miasta i jego mieszkańców. O ile utrzymałaby się propozycja zbudowania tam stadionu, to w pierwszej mierze należałoby wybudować pływalnię, do której czyste wody Dobrzynki mogłyby być skierowane. Kąpielisko winno być obszerne, tak aby można tam urządzić sport kajakowy. Istniejący w centrum miasta niewielki stadion PZPB tzw. Krusche-Ender  mógłby być z biegiem czasu zamieniony na park Jordanowski, w którym dziatwa  gęsto zaludnionego śródmieścia mogłaby zażywać wypoczynku. (Głos Pabianic nr 20/1948 r.)

Bulwary

Oprócz parku im. Juliusza Słowackiego, leżącego nad rzeką Dobrzynką przy ulicy Armii Czerwonej (Zamkowa), Pabianice posiadają jeszcze inny park, leżący nad tą samą rzeczką. Jest to popularny park na bulwarach, którego główne wejście znajduje się od ul. Grobelnej. Ogród ten stanowił niegdyś piękny zakątek. Obecnie o parku tym władze miejskie zdaje się zupełnie zapomniały. Piękne niegdyś zieleńce są obecnie zupełnie zaniedbane, zdeptane, śladu nie ma po kwiatach, jakie tu niegdyś rosły, tu i tam poniewierają się szczątki ławek.

Po byłych zieleńcach biegają swobodnie dzieci, chłopcy z Bugaju grają tutaj w piłkę nożną. Po alejkach swobodnie jeżdżą rowerzyści, a nawet przejeżdżają tędy motocykliści. Zginęła bez wieści tablica z przepisami porządkowymi, która stała przy wejściu kilka lat temu, a samo wejście jest rozbite i uszkodzone, ścieżki zarastają powoli trawą.

Dziwne, że teraz, kiedy miasto nasze wkłada tyle pracy w budowę nowych trawników i zieleńców, dopuszczono do takiej ruiny pięknego niegdyś i dobrze utrzymanego zakątka. Pamiętamy, że dwa lata temu pracowali tutaj junacy Służby Polsce w ramach trzydniówek i ich zasługą było doprowadzenie parku do porządku. Teraz praca ich poszła na marne.

Władze miejskie winny zainteresować się czym prędzej parkiem na bulwarach i niezwłocznie przystąpić do doprowadzenia go do porządku. Ważną sprawą jest także sprawa oczyszczenia koryta Dobrzynki w parku, w okresie dni upalnych bowiem woda prawie całkiem tu wysycha, a przykry zapach mułu rzecznego zatruwa powietrze. Muł ten nadawałby się jako wspaniały nawóz na okoliczne pola.

Przy okazji należy też wspomnieć o zupełnie karygodnym zaniedbaniu dalszych części parku, a mianowicie bezpańskiego parku przy Nowej Drodze (Roweckiego). Nie ma tu żadnej opieki nad drzewami, krzewami, trawnikami. Na całym terenie nie ma ani jednej ławki, a przecież i ten park byłby z pewnością odwiedzany przez pabianiczan. (Głos Pabianic nr 152/1950 r.)

Potaźnia

Nad Dobrzynką w Potaźni znajdowały się wytwórnia potażu, folwark, młyn, Urząd Leśny.

Piotr Sὂlle w publikacji „Gmina Pabianice” pisał: W północnej części dzisiejszych Rydzyn, przy drodze z Pabianic (przedłużenie ulicy Rydzyńskiej), u ujścia potoku Bychlewka płynącego od strony Huty Dłutowskiej do Dobrzynki znajduje się teren dawnego folwarku „Potaźnia”. (…) Potaż produkowano z popiołu pochodzącego ze spalania drewna i węgla drzewnego, a także przez wypalanie skał o znacznym stężeniu soli potasowych. Stosowano go przy produkcji mydła, szkła, wyrobów ceramicznych, do bielenia tkanin, a w dobrach pabianickich głównie jako nawóz. Często wypalaniem potażu zajmowali się budnicy.

Folwark w tym miejscu powstać miał według Barucha w początkach XIX stulecia, jednak zaznaczono go już na mapie „Dóbr y Gruntów Klucza Pabianickiego…” Wincentego Odrowąża Pieniążka w 1796 roku. (…) Sama fabryka potażu musiała istnieć już w czasach przedrozbiorowych. (…) Dzierżawcami Potaźni byli Żydzi. (…) W 1823 roku wymieniono Potaźnię, jako jeden z trzech folwarków wchodzących w skład klucza pabianickiego (obok folwarków w Pabianicach i na Młodzieniaszku).

Jak pokazuje mapa Gilly’ego (1802-3), na strumieniu Bychlewka płynącym od strony Huty Dłutowskiej i tu uchodzącym do Dobrzynki, znajdował  się również staw, a przy nim koło wodne, którego nie było jeszcze na mapie Pieniążka z 1796 roku. (…) Młyn ten powstał zatem prawdopodobnie dopiero w czasach zaborów, i to w XIX stuleciu. Działał w ramach folwarku o tej samej nazwie położonego przy starej drodze z Bychlewa do Prawdy. W 1839 roku w aktach parafii pabianickiej  wymieniono Łukasza, młynarza z Potaźni.

(…) Jak pisze Baruch pozostałe po uwłaszczeniu dobra nabył w 1873 roku Rudolf Kindler, a mianowicie: folwarki Widzew i Potaźnia, osady karczmarskie w Chocianowicach, Łaskowicach, Chechle i Piątkowisku, młyny i osady wieczysto-dzierżawne Charzew, Biesaga, Laskowice, Młodzieniaszek  i Grzywienna za cenę 62,500 rubli. W ten sposób folwark Potaźnia (podobnie jak osada młyńska Biesaga) stał się własnością jednego z największych pabianickich fabrykantów. (…)

Jako właściciel majątku Potaźnia w latach 30. XX wieku odnotowany został Zygmunt Jurakowski, który mieszkał tu prawdopodobnie od 1926 roku wraz z żoną Anną z Surzyckich, córkami Jadwigą, Marią i Zofią oraz najmłodszym – synem Zygmuntem Janem Jurakowskim. Włodarzem w majątku był Walenty Podębski (zmarł na Potaźni w grudniu 1945 roku), ogrodnikiem w latach 1929-36 Franciszek Wygnański, a na przestrzeni lat 20.i 30. mieszkali tu również robotnicy rolni Pułanecki, Szczepanik, Staszek, Matusiak, Retlewski, Kawulski, Dytwiński wraz z licznymi rodzinami.

W majątku Potaźnia mieszkała także matka Anny Jurakowskiej – Jadwiga z Chałubińskich Surzycka (1858-1941). Zofia Frenych w artykule „Pensjonarki, guwernantki, emancypantki, czyli jak kształciły się kobiety na przełomie XIX i XX wieku” pisała: (…) Wśród absolwentek pensji Guerin była Jadwiga Surzycka, córka Tytusa Chałubińskiego, lekarza, botanika i miłośnika Tatr. Surzycka była autorką wspomnień o ojcu, ale nie na tym kończy się jej wyjątkowość. Po ukończeniu pensji Guerin uczyła się dalej u Jadwigi Sikorskiej. Skończyła także kurs buchalterii, by, jak sama pisała: „mogła sobie naprawdę poradzić w każdym wypadku”. Miała niezależne poglądy, duże poczucie humoru, dzięki któremu brylowała w towarzystwie. Uważana była za silną indywidualność. Przyjaźniła się z ludźmi nieprzeciętnymi. Wspólnie z mężem Janem Alfonsem Surzyckim, prowadziła działalność filantropijną i społeczną wśród robotników. Była także związana z Tatrami, gdzie miała wybudowaną przez ojca willę „Jadwiniówkę”. Razem z bratem Ludwikiem przekazała ziemię pod budowę pierwszego Muzeum  Tatrzańskiego. Zmarła w Pabianicach. (Refleksje nr 4/2024 r.)

W Potaźni wraz z Jadwigą z Chałubińskich przebywał również jej mąż Jan Alfons Surzycki – prawnik, ekonomista, menadżer.

Wikipedia.org - Jan Alfons Surzycki

Komornik przy Sądzie Okręgowym w Łodzi na Starostwo Łaskie, Alojzy Gałczyński, urzędujący w Łasku ogłasza, że dnia 23 listopada 1926 roku od godziny 10 rano w Potaźni gm. Widzew odbędzie się sprzedaż przez publiczną licytację ruchomości: mebli należących do Zygmunta Jurakowskiego, oszacowanych na zł 2.600. (Kurier Łódzki nr 309/1926 r.)

W majątku Potaźnia nad rzeką Dobrzynką 3 km od Pabianic przy szosie prowadzącej do Rydzyn, są do sprzedania na dogodnych warunkach place drenowane wielkości 2000 metrów kwadratowych lub więcej. Miejscowość zdrowa w sąsiedztwie las miejski iglasty, w bliskości olbrzymie lasy rydzyńskie. Wiadomość na miejscu. (Kurier Łódzki nr 122/1928 r.)

Place na letniska 3 km szosą od Pabianic obok dużego lasu sosnowego nad rzeką Dobrzynką. Okolica zdrowa i miła. Wiadomość na miejscu w majątku Potaźnia. (Echo nr 238/1929 r.)

W majątku Potaźnia ćwiczenia odbywali strażacy: Ubiegłej soboty w godzinach popołudniowych odbyła się na placu ćwiczebnym Ochotniczej Straży Pożarnej, a następnie w majątku Potaźnia nad rzeką Dobrzynką próba sprawności nowo zakupionej motopompy. Próba wypadła udatnie. Motopompa wydaje 960 litrów wody na minutę. Siła wyrzutu wody dosięga 30 metrów, czyli może zalewać pożar na piątym piętrze. (Express Wieczorny Ilustrowany nr 203/1936 r.)

Z Potaźnią łączy się pewna legenda. Aurelia Janke: Tuż pod Pabianicami leży wieś Potaźnia. Na jej terenie krąży legenda o dwóch stawach oparta na starym jak ludzkość motywie – męskiej zazdrości o miłość kobiety. Dwaj bracia chcieli w Potaźni postawić młyn. Zgoda między nimi nie trwała długo, bo pokochali jedną kobietę. Starszy brat zamordował  młodszego, a zwłoki wrzucił do jednego ze stawów. Woda w stawie nie chciała okryć zbrodni tajemnicą. Odsłonięte dno oddało ludziom z wioski zwłoki ofiary. Oburzeni chłopi w drugim stawie utopili zabójcę. (Aurelia Janke „Pabianice w legendzie”, Studia Etnograficzne t. XI, 1970 r.)

Obecnie o dawnych czasach przypomina ulica Potaźnia znajdująca się tuż za mostem na Dobrzynce. Przy ulicy wybudowane zostały okazałe rezydencje, a na jej końcu są trzy duże stawy rybne.

Urząd Leśny nad Dobrzynką

Piotr Sὂlle: W latach 30. XIX wieku Potaźnia stała się siedzibą Urzędu Leśnego Pabianice, nadzorującego lasy rządowe w okolicach Pabianic. Operując dzisiejszymi nazwami urząd ten pełnił rolę dzisiejszego Nadleśnictwa. Siedziba tego urzędu początkowo (w latach 20. XIX wieku) znajdowała się jeszcze na północnych rogatkach Pabianic, nad rzeką Dobrzynką, przy drodze do Rypułtowic. W latach 30. XIX wieku została przeniesiona właśnie do Potaźni, w sąsiedztwo tutejszego folwarku. Jej siedzibę zaznaczono na tzw. Mapie Kwatermistrzostwa z 1839 roku, podobnie jak podlegające jej „podleśnictwa” w Prawdzie, Róży i kolonii Wymysłów.

W aktach parafii św. Mateusza w Pabianicach w 1838 roku wymienieni zostali m. in. Kajetan Lipka „Nadleśniczy w Potaźni” oraz Franciszek Łuczyński „Strażnik Leśny na Potaźni zamieszkały”. W Latach 50. XIX wieku siedzibę Urzędu Leśnego przeniesiono do Rydzyn.

Działalność Urzędu Leśnego przybliżają obwieszczenia ukazujące się w dziewiętnastowiecznych mediach.

„Urząd Leśny Pabianice podaje do wiadomości publicznej, iż dnia 29 grudnia  br. o godz. 9 z rana odbędzie się w kancelarii Urzędu Leśnego w Pabianicach licytacja na wypuszczenie małego polowania na polach i stawach Leśnictwa Pabianice pojedynczymi kluczami, od 1 stycznia 1832 r. O warunkach każdego czasu przed terminem w Urzędzie Leśnym dowiedzieć się można”. Potaźnia, dnia 22 listopada 1831 roku. Sprawujący Urząd – Nadleśny, Saint Paul (Dziennik Urzędowy Województwa Kaliskiego nr 46/1831 r.)

„Urząd Leśny Pabianice podaje do publicznej wiadomości, iż na zasadzie reskryptu Komisji Rządowej Przychodu i Skarbu (…) w dniu 8 (20) grudnia i dnia następnego od godziny 10 z rana w kancelarii Urzędu Leśnego Pabianice w Rydzynach pod miastem Pabianice w powiecie sieradzkim położonej odbywać się będzie głośna in plus licytacja na sprzedaż drzewa z cięć w 9 obrębach, pojedynczo obrębami, a mianowicie: w obrębie Prawda, okręg I, cięcia nr 8,11,12, 13, 14, poczynając od sumy rs. 1,184 kop. 27; w obrębie Róża, okręg I, cięcia nr 1,7, poczynając od sumy rs. 1,160 kop. 54 (…)

Przy czym nadmienia się, iż przystępujący do licytacji winien być zaopatrzony w wadium wynoszące  1/10 części szacunku, a utrzymujący się przy kupnie być w gotowości dokompletowania wadium z sumy postąpionej i zapłacić połowę należności przy podpisaniu protokółu licytacyjnego.

O innych warunkach tej sprzedaży, dowiedzieć się można każdodziennie w godzinach biurowych w kancelarii Urzędu Leśnego Pabianice, miejscowa zaś służba leśna zgłaszającym się okaże drzewo na gruncie”.  Starszy Nadleśny, Wasilkowski (Dziennik Warszawski nr 263/1866 r.)

Sereczyn

Miejski Komitet Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego w Pabianicach organizuje w niedzielę 2 sierpnia o godz. 15.30 w Sereczynie za lasem miejskim propagandowe zawody pływackie dla klubów sportowych i niestowarzyszonych. Program zawodów – dla mężczyzn: 100 m, styl klasyczny; 100 m, styl dowolny; 400 m, styl dowolny. Dla kobiet: 100 m, styl klasyczny; 100 m, styl dowolny. Dla młodzików: zawody o odznakę pływacką. Zapisy przyjmowane będą na miejscu bez względu na pogodę. (Gazeta Pabianicka nr 31/1936 r.)

Pabianice należą do tych miast, które nie leżąc nad żadną większą rzeką, nie dają swym mieszkańcom możliwości uprawiania sportu pływackiego. Uważam jednak, że z braku rzeki (naszą Dobrzynkę trudno do nich zaliczać) należałoby wykorzystać wszelkie inne możliwości uprawiania  tego sportu. Takie możliwości stwarzają wody stojące, a mianowicie stawy. Miasto nasze obok stawu przy ul. Grobelnej należącego do PZPB, a stanowiącego zbiornik wody potrzebnej fabryce, posiada dość pokaźnych rozmiarów staw przy końcu ulicy Bugaj oraz staw położony dość daleko od miasta, bo za lasem miejskim w tzw. osiedlu Sereczyn.

W latach poprzednich stawy te wykorzystywane były w ciągu lata w całej pełni przez spragnionych chłodnej, orzeźwiającej kąpieli pabianiczan. Niestety, w roku ubiegłym z tych dwóch ostatnich stawów korzystać nie mogliśmy. Podobno powodem tego było przeznaczenie ich dla gospodarki rybnej. Jest to o tyle dla mnie nie zrozumiałe, że przecież ogólnym dążeniem  jest dostarczanie mieszkańcom większych, zwłaszcza fabrycznych miast, możliwości odpoczynku nad wodą.

Sądzę, że będę wyrazicielem opinii ogółu miłośników sportu pływackiego, jeśli zaapeluję do Zarządu Miejskiego oraz stowarzyszeń sportowych, istniejących na terenie  naszego miasta, jak i Rady Powiatowej Związków Zawodowych, aby zajęły się tą sprawą i postarały umożliwić nam, ludziom pracy, korzystanie w ciągu nadchodzącego lata choćby tylko ze stawu przy ulicy Bugaj, który należałoby również choć częściowo oczyścić i wyszlamować w roku bieżącym. (Głos Pabianic nr 70/1950 r.)

O niedzielnej rekreacji w Sereczynie pisał wybitny scenograf polski Bogdan Sὂlle we wspomnieniach „Meandry pamięci”.

(…) Dalej Leśna (obecnie 20 Stycznia) prowadziła do lasu, za którym stał stary młyn nad rzeczką przecinającą kwitnące łąki. Stawy rybne wyglądały jak rozpostarte na łące, suszące się w słońcu płachty prześcieradeł, farbkowanych na bladoniebieski kolor, bo wody stawów odbijały bezchmurne niebo. Tuż przed nieczynnym, zrujnowanym młynem, zagrodzono rzeczkę tamą, nad którą przechodził drewniany most.

Powstały wielki staw był ulubionym kąpieliskiem w czasie upalnych dni. W niedzielę po mszy przychodziły całe rodziny, na kraciastych kocach siedziały grube kobiety w różowych halkach, dopomoże.

wyciągały słoiki z kapustą, sałatką z kartofli, szykowały pajdy chleba z jajkiem, pomidorem i szczypiorkiem, swojską kiełbasą z czosnkiem.

W stawie chłodziły się butelki z landrynkową oranżadą, obok litrowe butelki z wódką, nie wiadomo dlaczego zwaną pieszczotliwie Perełką? Ktoś grał na harmonii, inni śpiewali „Wszystkie rybki śpią w jeziorze…”. Chmara dzieci biegała wrzeszcząc, chlapiąc się w płytkiej wodzie lub skacząc do wody ze starych pochyłych wierzb. Starsi pływali uczepieni lub siedząc na wielkich samochodowych dętkach. Podpici mężczyźni wchodzili do wody w świątecznych czarnych ubraniach, a grube kobiety, chcąc ich na siłę wyciągnąć z wody, wchodziły do stawu w różowych halkach. Gdy wychodziły z wody, mokre Chalki oblepiały ich ciała, wyglądały nieprzyzwoicie śmiesznie, jak pokręcone, popękane, niewydarzone serdelki od Wołosińskiego (sklep na rogu Leśnej i Skargi).

Często przyjeżdżał lodziarz „Kapitan”, bo tak go nazywaliśmy. Pojawiał się dziwnym pojazdem na trzech kołach, złożonym z roweru i białej skrzyni na dwóch kołach z napisem „Lody Pingwin – Egzotico”. Z daleka błyszczały jak złoto mosiężne, wypolerowane pokrywy. Z daleka też słychać było jak zachwalał swój towar.

- Lody, lody dla ochłody. Lody, lody, tanie , na śmietanie.

- Kto poliże temu stanie … zegar na ścianie.

- Która panna zajść nie może .. to tej Pingwin dopomoże.

Tłum dzieci otaczał wąsatego lodziarza ubranego w białą marynarkę, czapkę z granatowym otokiem i haftowaną kotwicą na środku. Na daszku opierał się pleciony, żółty sznur przypięty złotymi guzikami. Czapka podobno należała do kapitana okrętu podwodnego? Podnosił wypolerowane, mosiężne pokrywy, sięgał ręką uzbrojoną w specjalny przyrząd, wyciągał kolorowe kulki, nakładając je w stożkowe chrupiące rożki lub wafle w kształcie muszelek. Objeżdżał staw naokoło przez most z tamą, ciągle zachwalając lody.

Niektórzy zapraszali go, przysiadał się na koc, częstowali go zakąską i wódką. Podchmielony rozdawał  dzieciakom lody za darmo, bo nie miał siły jeździć dalej, a lody i też by się rozpuściły. Dzieci widząc, że taki moment nadejdzie otaczały go wianuszkiem, słuchając marynarskich dowcipów i opowieści. Czasem kazał dzieciakom zakrywać uszy. Udawały, ze nie słyszą i zaśmiewały się z świńskich dowcipów.

Zabawa trwała do zmroku, potem wszyscy pakowali manele, trzepali koce, ktoś się zgubił albo spał w krzakach, nawoływano dzieci. Wracały wtedy jak z pielgrzymki całe rodziny, a podpici ojcowie, trzymając się jeden drugiego śpiewali sprośne piosenki. Lodziarz jechał zygzakiem, mosiężne pokrywy podskakiwały na wybojach dźwięcząc metalicznie. Niezmordowany wykrzykiwał dalej sprośne wierszyki ochrypłym głosem.

- Każda panna i dziewczyna od Pingwina noc zaczyna.

- A ta, która zajść nie może? … To jej lodziarz dopomoże.

- Bo, gdy rumu się napije… To mu stanie … i to murowanie.

- Hej..Hop… i chlup butelka rumu … Na umrzyka skrzyni.

Maksymilian Baruch pisał o Sereczynie: Pierwotna nazwa brzmiała nieco odmiennie: Szeryczyn lub Szczerzyczyn. Młyn na Dobrzynce, powstał w połowie XVI w. Wystawił go niejaki Paweł Cegiełka z Bychlewa, otrzymawszy od kapituły osadę, składającą się z roli, łąk i ogrodu, oraz zapis 10 grzywien na tymże młynie. W 1805 r. rząd pruski wypuścił osadę młynarską, mającą  przestrzeni 99 morgów, Mateuszowi Czereczyńskiemu w wieczystą dzierżawę. Nabył ją prawem własności Antoni Czereczyński, skupiwszy czynsz w roku 1876 za sumę rubli 2184.

Topielcy i inni

Knapik Feliks, robotnik, lat 40, zamieszkały przy ul. Prezydenta Narutowicza 54, od czasu do czasu zapadał na chorobę zwaną padaczką. Padał wtedy na ziemię i przez dłuższą chwilę nie powracał do przytomności. Knapik znosił tę chorobę cierpliwie.

W dniu 11 maja udał się w nocy na połów ryb w rzece Dobrzynce przy ulicy Bugaj. Zabrał ze sobą sieci i więcierze, i zakładał je w wodę. Ponieważ podobnemu zajęciu Knapik często się oddawał, żona spokojnie go oczekiwała w domu. Nad ranem przyszedł nad rzekę ojciec Knapika. Ku swemu zdziwieniu ujrzał on na wodzie pływające czółno, a w nim więcierze. Ponieważ syna swego nie zauważył, pobiegł do synowej i tu dowiedział się, że syn z połowu jeszcze nie powrócił.

Zaniepokojony starzec pobiegł wraz z synową nad staw. Padło przypuszczenie, że Knapik Feliks utonął. Zaczęto więc w wodzie poszukiwać zwłok i znaleziono je w miejscu nawet niezbyt głębokim. Bliższe badanie ustaliło, że Knapik w czasie połowu zachorował na padaczkę i wtedy prawdopodobnie wpadł do wody, znajdując w niej straszną śmierć. (Gazeta Pabianicka nr 4/1926 r.)

W nurtach rzeki Dobrzynki na odcinku pomiędzy parkiem firmy Krusche i Ender a posesją p. Lewityna znaleziono wczoraj zwłoki biednie odzianej kobiety w starszym wieku. Przeprowadzone śledztwo ustaliło, że zmarła nazywa się Augustyna Miszczak, lat 60, zamieszkała przy ul. Kopernika 24. Ponieważ na ciele trupa nie znaleziono żadnych obrażeń, zachodzi przypuszczenie, że nieszczęśliwa popełniła samobójstwo. Jak twierdzą znajomi samobójczyni, wymieniona przed kilku laty również usiłowała się utopić. Uratowano ją jednak w ostatniej chwili. Tym razem zamiar swój przeprowadziła do końca, znajdując upragnioną śmierć w nurtach rzeki. (Echo nr 68/1938 r.)

Rankiem dnia wczorajszego przechodzący przez most na rzece Dobrzynce przechodnie zauważyli jak jakaś biednie odziana kobieta skoczyła z brzegu do wody od strony parku Słowackiego. Niezwłocznie zaalarmowano policję, która po krótkich poszukiwaniach wydobyła  już tylko trupa kobiety. Samobójczynią okazała się 42-letnia panna Dytwińska Helena zamieszkała w Pabianicach przy ul. Fabrycznej 10. Denatka od dłuższego już czasu cierpiała na rozstrój nerwowy, w tych dniach miała być umieszczona w szpitalu dla chorych umysłowo, co najprawdopodobniej popchnęło ją do tragicznego czynu. (Echo nr 98/1937 r.)

W dniu onegdajszym na uregulowanym korycie zamarzniętej rzeki Dobrzynki przy ul. Grobelnej ślizgało się kilkunastu chłopców. W pewnym momencie pod jednym z nich załamała się powłoka lodowa i chłopiec, niejaki Grabarczyk Antoni z ul. Kilińskiego 5 wpadł do rzeki. Zaalarmowana straż pożarna przybyła na miejsce i chłopca wydobyła w stanie nieprzytomnym. Odwieziono go do szpitala Ubezpieczalni Społecznej w Pabianicach. Chłopiec został uratowany. (Echo nr 4/1936 r.)

W dniu 11 stycznia zaalarmowany został ks. dziekan Lewandowicz, że na stawie fabryki Krusche i Ender tonie trzech chłopców, którzy ślizgali się na łyżwach i pod którymi załamał się cienki lód. Ks. Lewandowicz pośpieszył na miejsce wypadku. Dwom chłopcom udało się wydostać z wody, zaś trzeciemu Antoniemu Grabarczykowi groziło utonięcie.  Wówczas przechodził ul. Grobelną robotnik z pabianickiego Towarzystwa Akcyjnego Przemysłu Chemicznego p. Józef Łuczak. Wezwany na pomoc rzucił się na ratunek tonącemu i wydobył go z wody, po czym przeniesiono chłopca do portierni fabryki Dobrzynka, gdzie zawezwane zostało pogotowie ratunkowe z Ubezpieczalni Społecznej. Dzięki przytomności umysłu księdza dziekana Lewandowicza i dzielnemu zachowaniu się p. J. Łuczaka uratowane zostało życie chłopca. P. J. Łuczak przemoczony i zziębnięty wrócił do domu na skutek zarządzenia  dyrektora Broniatowskiego, który wydał dyspozycję, aby inny robotnik zastąpił go w pracy w fabryce. (Gazeta Pabianicka nr 1/1926 r.)

Z chwilą, gdy na rzece Dobrzynce ruszyła kra zauważyć można gromadki dzieci uprawiające harce i jeżdżące na cienkich krach lodowych. Nie trudno więc o wypadek utonięcia. Rodzice winni wobec tego dzieci swe ostrzec przed niebezpieczeństwem i poświęcić im baczniejszą uwagę, a czynniki odnośne powinny chłopców od tej niebezpiecznej zabawy odpychać. Zaszedł już bowiem wypadek ześlizgnięcia się z kry do wody lecz na szczęście skończyło się tylko skąpaniem. (Orędownik nr 42/1937 r.)

Onegdaj na gruntach należących do firmy Przemysł Chemiczny w Pabianicach znaleziono w rzece Dobrzynce zwłoki kobiety w stanie rozkładu. Śledztwo wykazało, że są to zwłoki umysłowo chorej Elżbiety Zelcer, lat 73. Zelcerowa wyszła z domu w dniu 8 marca i już nie powróciła. Poza tym śledztwo wykazało, że winy osób postronnych nie było. (Republika nr 85/1931 r.)

W ubiegłym tygodniu koło mostu na Dobrzynce topił się ob. Okoniewski Józef, zam. w Pabianicach przy ul. Karolewskiej 24. Przeszkodził mu w tym „bezinteresowny bohater”, uczeń jednego z gimnazjów w Pabianicach, który widząc tonącego skoczył bez namysłu do wody i wyciągnął go na bruk. Badanie lekarskie niedoszłego topielca wykazało, że ten był podczas wypadku w stanie nietrzeźwym. (Głos Pabianic nr 46/1948 r.)

Na polach obok rzeki Dobrzynki została zgwałcona 13-letnia dziewczyna. Sprawcą ohydnego gwałtu okazał się Marciniak zamieszkały przy ulicy Pięknej. Marciniaka skutego w kajdanach odesłano do więzienia. (Echo nr 186/1935 r.)

W ubiegłym tygodniu robotnicy miejscowej fabryki papieru na terenie posesji fabrycznej w pobliżu Dobrzynki znaleźli płód płci męskiej. Po zarządzeniu sekcji sądowo-lekarskiej płód pochowano. Policja prowadzi śledztwo w sprawie odnalezienia wyrodnej matki. (Gazeta Pabianicka nr 2/1926 r.)

Nieudany piknik

Nad brzegiem Dobrzynki były często urządzane rodzinne pikniki. Na rozłożonych kocach biesiadowali starsi członkowie rodziny, natomiast dzieci brodziły w rzeczce i wyprawiały różne harce.

Pewnego dnia kwietniowego p. Franciszek Habich wybrał się z całą rodzinę na wilegiaturę do wsi Rypułtowice pod Łodzią. Po kilkugodzinnym spacerze po polach i lasach państwo Habichowie rozsiedli się na brzegu rzeczki Dobrzynki. Nagle ukazał się na łące jakiś jegomość   w towarzystwie młodej niewiasty. Ujrzawszy towarzystwo zgromadzone nad brzegiem rzeczki zatrzymał się i zawołał do p. Habicha: - W tej chwili wynosić się z łąki!

P. Habich nie podnosząc się z ziemi odpowiedział ostro nieznajomemu, iż nie zamierza ruszyć się z miejsca. Nieznajomy powtórzywszy kilkakrotnie swe wezwanie zagroził wreszcie p. Habichowi, że będzie strzelał. Groźba ta wywołała tego rodzaju efekt, że p. Habich zbliżył się szybko do nieznajomego mężczyzny i począł mu wymyślać. Wywiązała się zacięta sprzeczka, w trakcie której nie szczędzono sobie wzajemnie obraźliwych epitetów.

W pewnej chwili, gdy p. Habich zaczął się szamotać z nieznajomym ten wyciągnął z kieszeni rewolwer i strzelił doń, raniąc go w palec u lewej ręki. Obawiając się skutków dokonanego czynu, nieznajomy zbiegł w kierunku pobliskiej wioski.

P. Habich dowiedział się od włościan, iż był to właściciel folwarku, 42-letni Walenty Walczak, do którego należała łąka nad brzegiem rzeczki. O wypadku p. Habicha poinformowano władze policyjne, które pociągnęły do odpowiedzialności  krewkiego obywatela.

W dniu wczorajszym znalazł się on na ławie oskarżonych Sądu Okręgowego. Walczak nie przyznał się do winy, twierdząc, iż nie miał zamiaru strzelać do Habicha i jedynie groził mu rewolwerem. W pewnej chwili niechcąco nacisnął cyngiel i spowodował wystrzał. Sąd skazał go na miesiąc twierdzy. (Express Wieczorny Ilustrowany nr 336/1926 r.)

Tama w Bychlewie

Dwaj gospodarze wiejscy zamieszkali we wsi Bychlew pod Pabianicami, Błoch Adam i Klimek Franciszek, przez których pola przepływa rzeczka Dobrzynka z wiadomych tylko sobie powodów zastawili wodę w rzece na granicach swych posiadłości. Działo się to podczas największych roztopów wiosennych. Nagromadzona woda w rzece, nie mając ujścia rozlała się szeroką taflą po najbliższej okolicy, zalewając innym gospodarzom zasiane grunty, łąki, pastwiska, niszcząc  je doszczętnie. Na widok spustoszenia spowodowanego przez żywioł wodny sąsiadów porwała złość. Już miano sprawę tę załatwić we własnym zakresie w sposób doraźny, atoli  któryś z rozważniejszych gospodarzy zażegnał burzę, wiszącą nad głowami sprawców sztucznej powodzi i poradził oddać ich pod sąd, co też niezwłocznie  uczyniono. W rezultacie obaj pomysłowi gospodarze ukarani zostali grzywnami po 40 zł każdy. Łagodny wyrok umotywowany został tym, że obaj wkrótce usunęli zapory wodne, dzięki czemu wszystko powróciło do normalnego stanu. (Echo nr 120/1937 r.)

Wieża obronna

W Pabianicach w końcu XV wieku istniała wieża obronna (zapewne drewniana) otoczona przez administratora Bernarda z Lubrańca (1496-1499) parkanem przy bramie znajdowało się „samborze”, określane jako propugnaculum, a przy moście na rzece Dobrzynce „piękna baszta”. Tak więc drewniany obwód obronny zaopatrzony był w dodatkowe wzmocnienia, a na majdanie dworu wśród innych budynków stała także wieża. (Leszek Kajzer „Zamki i dwory obronne w Polsce Centralnej”, 2004 r.)

Najcenniejszym zabytkiem miasta Pabianic jest zamek. Pierwotną rezydencję stanowił obszerny dwór drewniany, otoczony mocnymi wałami i rowami napełnionymi wodą, posiadający fortalicję w postaci wieży obronnej, a przy bramie wjazdowej występ obronny czyli „samborzę” i w pobliżu tuż przy moście nad Dobrzynką basztę. (Ziemia nr 7/1949 r.)

Pabianice osada bardzo dawna, w XV wieku do rzędu miast wyniesiona, położona nad rzeką Dobrzynką, posiada stary ratusz i kościół, który był wybudowany w XVI wieku. (Rozwój nr 290/1903 r.)

W drewnianym dworze otoczonym ostrokołem nad rzeką Dobrzynką mieszkali tenutariusze , czyli dzierżawcy dóbr, przeważnie pochodzący ze stanu duchownego, którzy do kasy kapituły krakowskiej wpłacali dość poważne kwoty za dzierżawę. (K. Staszewski „Przewodnik po Pabianicach, Łasku i powiecie łaskim”, 1929 r.)

Przed wejściem do dworu stała baszta, od której do wieży poprowadzony był zwodzony most. Od strony Dobrzynki znajdowała się druga baszta, strzegąca mostu. (Orli Lot nr 10/1950 r.)

Wzniesienie nad rzeczką

Ludność posuwająca się znad morza Bałtyckiego  w kierunku południowo-wschodnim,  znalazłszy dogodne warunki, osiedliła się na czas jakiś na niewielkim wzniesieniu nad Dobrzynką w sąsiedztwie dzisiejszej ulicy Bugaj. Najstarsi mieszkańcy dzisiejszych Pabianic prowadzili życie osiadłe, budowali trwałe chaty dla siebie i bydła, znali uprawę roli, prowadzili walkę z sąsiadami.

Zmarłych palono na stosie, pozostałe po spaleniu zwłok kości skrzętnie zbierano, a po ich rozsortowaniu  wsypywano je do naczyń zwanych popielnicami albo urnami, zachowując przy tym anatomiczny układ szkieletu. (…)

Roboty ciągnięte są jednak dalej w kierunku rzeki. W przekopie, odległym o około 100 metrów od obecnego uregulowanego koryta rzeki Dobrzynki zupełnie niespodziewanie na głębokości 80 cm pod powierzchnią natrafiono na dwie ziemianki, które jako ciemne plamy zarysowały się na jasnym, żółto-szarym tle piasku. Były one blisko siebie położone i różniły się tylko między sobą wielkością i kształtem. (Gazeta Pabianicka nr 53/1934 r.)

Zakątek pierwotny

Badania przyrodnicze wykazały, że w okolicy Pabianic w promieniu kilku kilometrów od miasta znajduje się zakątek o pierwotnym charakterze, a mianowicie w pewnej części lasu miejskiego w okolicy źródlisk Dobrzynki.  Pierwotność  tej części lasu polega na: mieszanym charakterze lasu, czego dowodzi obecność starych świerków, starej olchy; obecność podszycia krzewiastego, złożonego z leszczyny, kaliny, kruszyny, tarniny, czeremchy i wikliny; obecność licznych i w innych częściach lasu występujących bylin (roślin zimotrwałych), jak przylaszczki, sasanki i inne. Zakątek ów pierwotny, wymagający zachowania tej części lasu w stanie nienaruszonym bez mieszania się w jego życie człowieka, odkrył profesor gimnazjum żeńskiego p. Minko, na wniosek którego Towarzystwo Krajoznawcze wystąpiło z prośbą o przeznaczenie powyższego kawałka na rezerwat leśny. (Gazeta Pabianicka nr 46/1935 r.)

Na wniosek Towarzystwa Krajoznawczo-Turystycznego p. Goliński, komisarz rządowy Stowarzyszenia Rolnik przychylił się do zabiegów zarządu towarzystwa i polecił utworzyć w lesie miejskim rezerwat. Rezerwat urządzony zostanie w okolicy źródlisk rzeki Dobrzynki. Przeznaczony okręg zostanie otoczony rowami, przy których umieszczone będą tablice z napisami zabraniającymi spaceru, polowań, zbiórki suszu i ściółki oraz wypasania. (Express Wieczorny Ilustrowany nr 337/1935 r.)

Sobótki

W ubiegłą środę jako wigilię św. Jana  obchodzono tradycyjne „sobótki”. Wieczorem mieszkańcy schodzili się wzdłuż rzeki Dobrzynki i  nad sadzawki parku Wolności, gdzie puszczano wianki. Dzieci zaś rozpalały sobótki. Wypadków poważniejszych wskutek lekkomyślnego bawienia się i rzucania ogni sobótek nawet na ulicach zabudowanych niskimi drewnianymi chatkami nie było. Jedynie na dach domu mieszkalnego p. M. Jerszaka dostał się rzucony przez chłopców ogień sobótek, który wzniecił pożar na szczęście zaraz stłumiony. (Orędownik nr 145/1937 r.)

Z inicjatywy Rodziny Policyjnej w wigilię św. Jana , w czwartek 23 czerwca odbędzie się w parku im. Słowackiego nad Dobrzynką wieczór świętojański. W programie wieczoru przewidywane są konkursy łodzi i kajaków, puszczanie wianków na wodę, ognisko z muzyką, śpiewami i tańcami, korowody, ognie bengalskie i rakiety oraz cały szereg niespodzianek.  Zabawa jest dla zorganizowania wieczoru powołany został specjalny komitet, w skład którego weszli p. dyr. Jędrychowska jako przewodnicząca, p. kom. Giziński, dyr. Kanenberg, dyr. Botner, kier. Michniewicz, oraz cały szereg przedstawicieli  miejscowych stowarzyszeń. Zabawa jest dla całego miasta, toteż udział w programie wezmą niemal wszystkie organizacje. (Republika nr 170/1932 r.)

Pliszka

Pabianice, 13 X. W osadzie młyńskiej noszącej nazwę „Joachim na Pliszce” pod Pabianicami, będącej własnością rodziny Krauze z niewiadomych przyczyn wybuchł pożar, który wkrótce ogarnął wszystkie zabudowania. Okoliczni włościanie wspólnie z właścicielami rzucili się do gaszenia ognia, alarmując jednocześnie straż ogniową w Pabianicach. Pomimo, że niektóre budynki pokryte były dachówką, pożar wzmagał się z minuty na minutę. Zanim straż ogniowa pabianicka zdążyła przybyć na miejsce, ogień ogarnął stodołę, oborę, chlewy, szopy oraz inne budynki. Praca straży ogniowej polegała jedynie na umiejscowieniu ognia, nie pozwalając przenosić się groźnemu żywiołowi na sąsiednie zabudowania. Po kilkugodzinnej akcji ogień zlokalizowano. Z osady młyńskiej Joachim pozostały zgliszcza. Straty wynoszą kilkanaście tysięcy złotych. (Echo nr 283/1933 r.)

Maksymilian Baruch: Pliszka, młyn. Młyn wodny nad Dobrzynką, poniżej miasta Pabianic, istniał tu z dawnych czasów. Wzmianka w akcie erekcyjnym kościoła pabianickiego z roku 1389 o dwóch młynach we wsi Siekielowie, z których jeden położony na południe pod samymi Rypułtowicami, ze stawem, nie pozostawia wątpliwości, iż chodzi o młyn, który później otrzymał nazwę Pliszka. Młyn Pliszka znajdujemy wymieniony w lustracji 1677 roku. Rząd pruski w 1803 r. oddał w wieczystą dzierżawę młyn z gruntami obszaru 128 morgów. W kontrakcie wymienione zostało wolne mełcie zboża dworskiego i włościańskiego wsi Karnyszewic, Kudrowic i Siekielowa; na włościan zaś włożono obowiązek naprawiania grobli i przyłożenie się w 1/3 części do kupna kamieni młyńskich.

Jachim, młyn. Młyn na Dobrzynce najwcześniej wymieniony w lustracji 1677 roku.

Rydzynki

Stawy w górnym biegi Dobrzynki w Rydzynkach upodobali sobie zarówno mieszkańcy Łodzi, jak i Pabianic.

W miejscowości letniskowej Rydzynki pod Tuszynem miał miejsce niezwykły wypadek. Bawiący na letnisku 20-letni Alfons Lerhe z Łodzi w pewnej chwili podczas kąpieli w stawie począł tonąć. Na brzegu znajdowało się liczniejsze towarzystwo, wśród którego była również p. Erna Szwalbe oraz Artur Lorenc z Pabianic. Pani Szwalbe pośpieszyła na pomoc tonącemu i przy pomocy p. Lorenca zdołano topielca wyciągnąć na brzeg. Po zastosowaniu sztucznego oddychania Lerhego przywrócono do przytomności. Obecni przy wypadku zgotowali bohaterskiej pływaczce owację za poświęcenie w ratowaniu tonącego. (Kurier Zachodni nr 219/1935 r.)

W miejscowości letniskowej Rydzynki koło Tuszyna w dużym i głębokim stawie kąpało się grono wycieczkowiczów, przybyłych z Łodzi i Pabianic. W pewnym momencie jeden z kąpiących się 20-letni Alfons Lerhe, zamieszkały w Łodzi począł tonąć. Na pomoc tonącemu pośpieszyła niezwłocznie Erna Szwalbe, właścicielka składu piwa w Pabianicach przy ul. Kościelnej. Będąc dobrą pływaczką p. Szwalbe udało się tonącego wypchnąć na płytszą wodę, skąd przy pomocy pabianiczanina p. Artura Lorenca topielca wyciągnięto na brzeg. Uratowanemu zastosowano sztuczne oddychanie i po pewnym czasie przywrócono go do życia. Opisany wypadek rozwijał się w błyskawicznym wprost tempie na oczach licznie zgromadzonej publiczności, która bohaterskiej kobiecie zgotowała serdeczną owację. (Echo nr 219/1935 r.)

Letnisko nad Dobrzynką, oblegane  zwłaszcza przez  zamożnych kupców z Łodzi, nękali wiejscy opryszkowie.

W Rydzynkach – miejscowości położonej tuż obok Poddębia na linii tramwajowej tuszyńskiej, gdzie przed rokiem miał miejsce krwawy mord na osobie kupca łódzkiego błogosławionej pamięci Nordwinda, mord  -– dodajmy – dotychczas niewykryty, rozegrały się wczoraj znów sceny rozpasania wiejskich opryszków.  Do stawu Redloffa, z powodu upału nadciągnęła znaczna liczba letników, nie tylko z samych Rydzynek, lecz również z pobliskiego Poddębia. Gdy zabawa w wodzie trwała w najlepsze grupa wyrostków wiejskich poczęła obrzucać  kąpiących się najrozmaitszymi dosadnymi epitetami.

Po pewnym czasie opryszki  niesyci tego poczęli obrzucać płynących w łódkach kamieniami. Gdy letnicy, zażywając mocno wątpliwych w tych warunkach wywczasów wysiedli z łódki bandyci rzucili się na nich i poczęli ich okładać kijami. Dopiero dzięki interwencji kilku rzeźników z Tuszyna letnicy wyszli z opresji stosunkowo cało. Kupiec łódzki Abram Zylberman został dotkliwie pobity, inni lżej. (Republika nr 185/1932 r.)

Gajowy lasów państwowych znalazł w lesie na terenie wsi Rydzynki, pod Rzgowem, mężczyznę lezącego w kałuży krwi i dającego słabe znaki życia. Gajowy poznał w rannym zamożnego łódzkiego kupca, przebywającego w Rydzynkach na letnisku, p. Leona Nordwina. O odkryciu swoim powiadomił gajowy rodzinę p. Nordwina i posterunek policyjny. Sprowadzone auto prywatne p. Nordwina przewiozło bezprzytomnego, w stanie agonii do Łodzi.

Na miejsce wypadku skierowano bezzwłocznie kilku urzędników pod przewodnictwem oficera policji śledczej. Użyto również psa policyjnego. Jak wykazało wstępne dochodzenie  p. Nordwin mając przy sobie większą sumę pieniędzy został napadnięty i ograbiony przy czym oprócz licznych ran zadanych nożem w głowę i gardło stwierdzono również kilka ran pleców. Jak wskazują pokaleczone ręce p. Nordwin musiał stoczyć z napastnikami walkę. Ponieważ ranny  jest bezprzytomny, nie było możliwe uzyskanie odeń jakichkolwiek informacji. Policja przedsięwzięła obławę na znacznej przestrzeni, kierując wszystkie wysiłki w stronę ujawnienia sprawców. (Dziennik Bydgoski nr 160/1931 r.)

Krwawa zbrodnia popełniona w lasach państwowych we wsi Rydzynki na osobie kupca łódzkiego Nordwina, rzuca ponury cień na stosunki panujące na letniskach podmiejskich, w jaskrawych barwach maluje zły stan bezpieczeństwa w tych miejscowościach, do których rok rocznie zjeżdżają na letnie miesiące liczne rzesze łodzian.

Właśnie wypadek, jaki miał miejsce w Rydzynkach jest najbardziej charakterystyczny, najlepiej świadczący o rozzuchwaleniu zbirów wiejskich. Należy bowiem w pierwszym rzędzie zauważyć, że napad miał miejsce nie w gęstwinie leśnej i nie na blisko czterokilometrowej drodze, jaka dzieli Rydzynki od przystanku tramwajów podmiejskich, lecz już u samego wylotu lasu, w odległości kilkudziesięciu metrów od stawu młynarza Redloffa – miejsca bardzo licznych wycieczek z miasta. Jak stwierdziło dochodzenie i jak potwierdził jedyny naoczny świadek całej zbrodni – kilkuletni chłopiec, syn gospodarza – trzech rabusiów zaatakowało swą ofiarę z tyłu, zdając jej szereg ciosów w głowę toporkiem. Konającego  już Nordwina znaleziono mniej więcej w godzinę po wypadku. Zbrodniarze zawlekli go z dość szerokiej drogi na stronę i obrabowali doszczętnie. Pomoc okazała się już bezskuteczna. Nordwin zmarł wczoraj o godzinie 3 rano.

Posterunek policji w sile trzech ludzi znajdujący się w Rzgowie ma do obsłużenia kilka wsi, nic więc dziwnego, że letnicy zdani są na łaskę, a raczej na niełaskę złodziei i bandytów wiejskich. (Republika nr 190/1931 r.)

Wczoraj w Rydzynkach pod Tuszynem odbyła się uroczystość poświęcenia domu wypoczynkowego dla dzieci policjantów i sierot po poległych policjantach. Na uroczystości obecni byli przedstawiciele władz w osobach naczelnika dr. Wrony, zastępcy komendanta wojewódzkiego policji – inspektora Złotowskiego, inspektora Brożyńskiego, zastępcy komendanta policji na miasto Łódź – komisarza Lewandowskiego. Po poświęceniu nastąpiły przemówienia insp. Złotowskiego i przewodniczącej Stowarzyszenia Okręgowego ”Rodzina Policyjna” inspektorowej Brożyńskiej. Na zakończenie odbyły się deklamacje dzieci. (Echo nr 185/1938 r.)

Według Władysława Okasa – regionalisty – na Dobrzynce były trzy spiętrzenia wodne i należały: jedno do Furmanka, drugie  - Redloffa i Sztańberka oraz trzecie – Klinkego. Znajdowały się tu również trzy młyny. Tereny wokół rzeki były zalane wodą, po której pływały kajaki i małe żaglówki, w okresie międzywojennym. W Zofiówce było 7 stawów, dziś (1997) pozostały tylko po nich małe oczka u W. Chrustowskiego i B. Niedźwieckiego. W rzece i stawach żyły dawniej ryby i raki. Dziś rzeka Dobrzynka jest bardzo zanieczyszczona w głównej mierze przez ścieki Szpitala w Tuszynku. Na skutek obniżenia się wód i zniszczenia spiętrzeń wodnych, dawne tereny kiedyś zalane, dziś są porosłe trawą, chwastami i krzakami.

Położone nad Dobrzynką Rydzynki miały specyficzny mikroklimat i malowniczy charakter. W okresie PRL-u organizowano tam kolonie dla dzieci pracowników łódzkiego Skogaru, na które zapraszano także  kolonistów z NRD i Czechosłowacji. W miejscowości tej wypoczywali również pracownicy Polskiego Radia oraz Filmu Polskiego.

Wycieczki

Dobrzynka interesowała krajoznawców. Głos Polski donosił: Łódzkie Towarzystwo Krajoznawcze organizuje dla swych członków i wprowadzonych gości w niedzielę 15 czerwca br. wycieczkę doliną Dobrzynki. Punkt zborny o godzinie 9.15 rano na Górnym Rynku. (Głos Polski nr 160/1924 r.)

W niedzielę dnia 9 maja Oddział Łódzki PTK urządził do naszego miasta wycieczkę botaniczną. Zwiedzono park miejski nad rzeką Dobrzynką, ogrody prywatne Enderów, park przy szpitalu miejskim (ul. Szpitalna) oraz wzorowo urządzony ogród amatorski p. J. Hilera. (Gzazeta Pabianicka nr 4/1926 r.)

Dobrzynka  wraz z  położonym nad nią zamkiem służyła do identyfikowania Pabianic. Joachim Antoni Szyc autor ”Jeografii dawnej Polski” z 1852 roku pisał:

„Pabianice nad Dobrzynką z zamkiem.

Piotrków nad strumieniem Strawa z zamkiem, zamożne, ludne i handlowe ze szkołami miejsce, gdzie odbywał czynności Trybunał Koronny dla Wielkopolski. Zbierały się tu często synody duchowne. Jagiellonowie często tu przebywali.

Łask nad Grabówką, miasteczko handlowe przez Żydów po większej części zamieszkałe.

Tuszyn między wzgórzami”.

Jednak Dobrzynka pojawia się także w opisach Tuszyna. „Osada miejska Tuszyn, do roku 1867 miasteczko, leży nad rzeką Dobrzynką (lewy dopływ Neru) i należy do rzędu starszych osad, rozmieszczonych ongi wśród rozległych puszcz płaskowyżu leżącego między dolinami Warty i Pilicy”. (Gazeta Łódzka nr 224/1916 r.)

„Tuszyn dawniej miasteczko, a dziś osada nad rzeką Dobrzynką, chociaż początkiem swoim sięga 1260 roku i był niegdyś pierwszym miastem po Piotrkowie, spał sobie spokojnie, od dawna zasklepiony w codziennych troskach”. (Tydzień nr 51/1902 r.)

„Tuszyn. Osada nad Dobrzynką, 4.200 mieszkańców, książęca osada została pierwszym miastem po Piotrkowie. W XVI wieku ludność przeważnie trudniła się hodowlą pszczół, wyrobem piwa i przemysłem leśnym, jarmarki słynęły ze sprzedaży rasowego bydła. Obecnie ludność trudni się rolnictwem i garncarstwem”. (Krótka geografia Królestwa Polskiego”, 1848 r.)

Electric fishing

The Dobrzynka River was electric fished in early October each year between 1979 and 1986. On each sampling occasion six successive fishings were carried out by wading upstream aand removing all fish stunned. The equipment consisted of two anode dip nets powered from a control unit with a fully rectified alternating current output of 220 V, 1,5 - 3,0 A at  50 50 Hz.

A total of 15 species were cought in the Dobrzynka River, but of these only a maximum of 14 (1980) and an average of 11 were cought in any one year, suggesting movement of fish species about the river. On only one sampling occassion (1982) were all fish „species” representative of the fish fauna in that year.  Caught in the first fishing the species list was completed in the second and subsequent samples in other years. (I. G. Gowx „Developments in Electric Fishing”, 1990)

Raki

Bogdan Sὂlle ”Meandry pamięci”: (…) Nie miałem ochoty wracać do domu, tu było tak cicho, spokojnie, słoneczko coraz mocniej ogrzewało. Siedziałem przy brzegu na górce piasku wypłukanego przez rzekę, obserwowałem płynącą wodę, nagle mignął mi jakiś cień, jakby wydostał się z głębszej wody, zdarzyło się to tak szybko, że nie zorientowałem się, co to takiego. Wpatrywałem się w to miejsce i za moment kolejny raz zobaczyłem ten cień…

To nie był cień, to rak wypływał na płytszą wodę, chwilę stał w miejscu i wracał ukrywając się w cieniu. Powtarzał to kilka razy. Obserwując raka nie spostrzegłem, że ktoś nadchodzi, usłyszałem znany dźwięk błotników roweru, jakiś człowiek przechodził górą tamy trzymając rower i zawieszone metalowe wiadro. Gdy przeszedł na moją stronę poznałem tego pana, to ten sam wędkarz, który opowiadał mi o ciernikach, pewnie mnie poznał, bo pomachał mi ręką. Też pomachałem  a on szedł w moją stronę.

- Co ty tu robisz tak rano? – spytał.

- Dzień dobry panu, dawno pana nie widziałem. Siedziałem nad rzeką i obserwowałem raka jak wypływał na płyciznę z większej wody. Wcześniej wypuszczałem cierniki, bo spadły z nieba w czasie wczorajszej burzy i ulewy, znalazłem je na ulicy w kałuży mętnej wody.

- Zaraz, zaraz, jak to na ulicy? Coś ci się chyba przyśniło – odpowiedział znajomy wędkarz. Zrozumiałem, że nie wierzy, więc opowiedziałem w szczegółach całą historię z rybkami. Chwilę pomyślał i odpowiedział mi, że to mogło się zdarzyć, bo w czasie burzy czasem tworzą się silne wiry powietrzne, mogły porwać małe rybki z płycizn i przenieść nawet bardzo daleko, ale to rzadkie zjawisko u nas, zdarza się, ale w ciepłych krajach. On nie spotkał się z takim zdarzeniem. Powiedział mi, że przyszedł łowić raki.

Jest wiele sposobów, najlepiej łowi się nocą, bo nocą raki wychodzą na żer, ale dziś będzie ich szukał w czasie dnia, siedzą schowane w norkach przy brzegu, jak będzie mało, spróbuje innego sposobu. Ten raczek, którego widziałem może szukał lepszego miejsca by się schować.

Ten pan rozebrał się, został w krótkich kalesonkach, wszedł do rzeczki, zanurzył ręce przy brzegu i już za pierwszym razem wyciągnął sporego raka. Wyrzucił na brzeg, a ja ostrożnie złapałem go za grzbiet i włożyłem do wiadra. Szliśmy wzdłuż brzegu , a wiadro zapełniało się bardzo szybko. (…)

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij