Przygoda
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęPabianiczanki chętnie jeździły tramwajem do Łodzi na zakupy, ale czyhały tam na nie rozmaite niebezpieczeństwa, o czym donosiły lokalne dzienniki.
Prowincja łódzka jest przemiła. Byłem kiedyś w Pabianicach i żałowałem, że nie mogę mieszkać w tym mieście. Gdy postawiłem tam pierwszy krok wiedziałem, że wszyscy pabianiczanie wiedzą, że jestem „nietutejszy”. Nie przypuszczam, aby z tej racji miasteczko na gwałt zaczęło zmywać kurz z ulicy. Jednakże ulice te były bez wątpienia bardziej czyste, niż ulice łódzkie.
Ludzie chodzili ulicami normalnie, tzn. nie śpiesząc się zbytnio i nie tłoczyli, w cukierni pabianickiej nie dyskontowano weksli natomiast jedzono ciastka, co w łódzkich cukierniach należy do rzadkości. Pabianiczanki były niezwykle miłe i uprzejmie się do mnie uśmiechały.
Tegoż dnia byłem w pabianickim kino-teatrze. Wprawdzie widownia siedziała sztywno i zamrożona, chociaż działo się to wczesną jesienią, nie było braw dłużej niż dwie sekundy, ale też nie obrzucano wykonawców zgniłymi jajkami, co już należy poczytać za objaw dużej pobłażliwości i dobrego wychowania.
Przygoda kobiety z Pabianic świadczy, że pabianiczankom najlepiej jest w Pabianicach, w Łodzi bowiem czyhają na nie ze wszech stron niebezpieczeństwa.
Janina Zeliger, stale zamieszkała w Pabianicach przy ulicy Zamkowej przyjechała dnia 14 października tramwajem podmiejskim do Łodzi dla dokonania różnych zakupów. Kupując towar w halach przy ulicy Nowomiejskiej zauważyła dwóch obserwujących osobników, którzy gdy ponownie w halach „nad Łódką” kupowała drewniane zabawki, zbliżyli się do tego co i ona stołu.
Jeden z nich oglądał zabawki, drugi zaś pozostał w tyle. W pewnym momencie Zeligerowa odczuła intuicyjnie, że ktoś za nią stoi. Zamierzała więc odwrócić się i nagle poczuła dotkliwy ból w lewej dłoni, w której trzymała torebkę, zawierającą gotówkę 214 zł oraz dokumenty. To jeden z obserwujących ją uprzednio rzezimieszków obcinał jej właśnie „żyletką” paski torebki, zaś gwałtowny ruch ręki Zeligerowej wytrącił złodziejowi nożyk z ręki, kalecząc jednocześnie dłoń okradzionej.
Na krzyk poszkodowanej nadbiegł posterunkowy Policji Państwowej Włodarczyk, który zatrzymał wspólnika , 28-letniego Maxa Szinklera, podczas gdy „operator” zdążył na razie umknąć.
Szinkler początkowo do niczego się nie przyznawał, następnie jednak oświadczył, że wspólnie z Rubinem Myszkowiczem wałęsali się po halach poszukując „ofiary”, którą upatrzyli sobie w osobie Zeligerowej, jako że zauważyli, jak wyjmowała z torebki pęk banknotów.
Myszkowicza zatrzymano następnego dnia i odebrano mu zł 186, resztę zaś zdążył on już wydać. Sąd Powiatowy skazał obu złodziejaszków po 1 roku więzienia. Jerzy Krzecki (Echo nr 31/1931 r.)
Autor: Sławomir Saładaj