www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Miasto tkaczy

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Niedawno ukazała się książka „Tam był kiedyś mój dom... Księgi pamięci gmin żydowskich”, wybór i opracowanie: Monika Adamczyk-Garbowska, Adam Kopciowski, Andrzej Trzciński, Wydawnictwo UMCS, Lublin 2009. Publikacja zawiera między innymi fragment interesujących wspomnień Jehoszua Birnbojma zamieszczonych pierwotnie w Seifer Pabianic (Księga Pabianic. Księga pamięci zamęczonej gminy), red. A. Wolf Jasni, Ziomkostwo Pabianic w Izraelu, Tel Awiw 1956.

Mój dziadek Szymon Friszman błogosławionej pamięci, w 1849 roku, jako dyplomowany majster tkacki przybył do Pabianic z miasteczka Kromołowa w guberni radomskiej. Dziadek był synem zamożnego człowieka i wyuczył się fachu, aby nie musieć odbywać służby wojskowej, która wówczas trwała dwadzieścia pięć lat. Tkacze byli uprzywilejowani. Carskiemu rządowi zależało na tym, aby na terytorium Polski rozwijał się przemysł tekstylny. Każdy, kto wyuczył się zawodu tkackiego i otrzymał dyplom, był zwolniony ze służby wojskowej. Kiedy w Pabianicach utworzono cech mistrzów tkackich, jednym z założycieli był mój dziadek. Wykonywał swój zawód i pracował jako tkacz wraz ze swymi dziećmi. Dziadek umarł, dożywszy sędziwego wieku – 103 lat. Miał pięciu synów i dwie córki, i wszyscy pracowali jako ręczni tkacze.

O ile mnie pamięć nie myli, w 1905 roku tkactwo ręczne stanowiło w Pabianicach, jeden z podstawowych sposobów zarabiania na życie. Gdzie by się człowiek nie ruszył, zewsząd dobiegały go charakterystyczne dźwięki wydawane przez ręczne krosna. Większość żydowskich tkaczy skupiała się przy dwóch ulicach: Konstantynowskiej i Nowopolnej (ostatnio Kopernika). Tętniło tam śpiewem i pracą. Pamiętam, jak pracowaliśmy dla jednego z pierwszych pabianickich fabrykantów – Israela Barucha. Miał własną fabrykę z mechanicznymi krosnami, do tego apreturę, drukarnię i wygładzarnię, i produkował wełniane chusty w różne wzory.

Baruch był dumnym człowiekiem i wielkim filantropem, którego obchodziło narodowe życie Żydów. Dawał pracę ręcznym tkaczom, troszcząc się o to, żeby dobrze zarabiali. Żywo interesował się także biedotą, potrzebującymi, stając się jednym z pierwszych czołowych działaczy społecznych w Pabianicach.

W pewnym okresie pojawił się na horyzoncie żydowskiego życia społecznego w mieście, wielki fabrykant i filantrop Herszel Faust. Był on właścicielem zmechanizowanej fabryki, wytwarzającej najpiękniejsze materiały na damskie bluzki. Z tego powodu nazywano go „królem bluzek”; także dawał pracę tylko żydowskim tkaczom ręcznym. Należał do grona założycieli gminy żydowskiej i organizatorów życia społecznego w Pabianicach.

Faust wspierał wszystkie instytucje dobroczynne, a jako prezes gminy troszczył się o żydowską biedotę w Pabianicach. Jego syn Moryc, człowiek o postępowych poglądach, jeśli idzie o sytuację Żydów, także wiele zdziałał dla Pabianic. W 1905 r. zorganizował żydowską samoobronę, gdyż w tamtym czasie Żydzi byli narażeni na ataki chuliganów, przysyłanych z carskiej Rosji do przeprowadzenia pogromów. Utworzył także związek zawodowy tkaczy, którego jednak władze carskie nie chciały zalegalizować.

Kiedy młody Faust przejął ojcowską fabrykę, stając się jej właścicielem, przyjął żydowskich tkaczy do pracy i nauczył ich obsługiwać krosna mechaniczne. Kształcąc w tym fachu pierwszych żydowskich tkaczy naraził się w swojej fabryce na konflikt z polskimi robotnikami, którzy nie dopuszczali żydowskich robotników do tego zawodu. Żydowskie Pabianice dobrze oceniły działalność Fausta i w mieście powstała biblioteka jego imienia.

Jeden z wcześniejszych tekstów dotyczących historii pabianickiej społeczności żydowskiej pojawił się w Życiu Pabianic  w 1961 r. Pretekstem do napisania artykułu była egzotyczna nazwa ulicy miasta przy kt& oacute;rej stała niegdyś synagoga.

Nazwy  ulic zawsze mają historię. Na przykład ulica Bóźniczna. Została ona tak nazwana dopiero w roku 1847, w związku z wystawieniem tu synagogi. Do tego czasu, bowiem Żydzi zamieszkujący w Pabianicach odprawiali nabożeństwa w przygodnych domach modlitwy.

Nim jednak doszło do wybudowania na wschodnim krańcu miasta synagogi, wiele się zmieniło w osiedlaniu się w Pabianicach ludności żydowskiej. Biskupi krakowscy nie dawali zezwoleń na zamieszkiwanie Żydów w miastach i wsiach będących w posiadaniu kapituły. Toteż w całych dobrach pabianickich, nie wyłączając Pabianic i Rzgowa, nie było w czasach przedrozbiorowych Żydów, aczkolwiek  osiedlali się w pobliżu, na przykład w Łasku.

Żydzi zaczęli się osiedlać w dobrach pokapitulnych dopiero w czasie okupacji pruskiej. Do Pabianic przybyły na zamieszkanie pierwsze cztery rodziny żydowskie dopiero w roku 1794. Powoli napływali inni. W roku 1822 miasto liczyło 70 Żydów, w 1827- 134 osoby, w roku 1846, gdy Pabianice liczyły około 4 tys. mieszkańców – Żydów było 558, zaś w roku 1888 – przy rozroście miasta i rozwoju przemysłu – 2.900 osób.

Mniej więcej sto lat temu, zamieszkujący w Pabianicach Żydzi  (w dzielnicy staromiejskiej) obowiązani byli do płacenia składek na stowarzyszenie szkoły katolickiej. Szkoła ta nosiła nawet przez pewien czas nazwę „dwuletniej szkoły katolickiej  i mojżeszowej”. Jeden z dwóch nauczycieli był Żydem, wychowankiem szkoły rabinów w Wilnie. Na 190 uczniów chodzących wówczas do tej szkoły 19 było dziećmi żydowskimi.

Zgodnie z przepisami, Żydzi osiedlali się na Starym Mieście. Gdy w roku 1848 władze wydały ogólne przepisy o osiedlaniu się Żydów w miastach poza oznaczoną pierwotnie dla nich dzielnicą (getto), również w Pabianicach dozwolono na zamieszkiwanie w całym mieście. Wówczas to niektórzy z nich zaczęli się przenosić również do Nowego Miasta, ale pod warunkiem posiadania kwalifikacji rzemieślniczych.

Jeszcze w roku 1860 wypłynął  nowy projekt – utworzenia w Pabianicach ponownie dzielnicy żydowskiej, mianowicie przy ul. Bóźnicznej i w części Tuszyńskiej, jednakże zarządzenie o równouprawnieniu nie doprowadziło tego zamiaru do skutku.

W wieku ubiegłym ludność żydowska w Pabianicach trudniła się tkactwem, jak również innymi rzemiosłami. Prócz tego zajmowała się handlem, początkowo prowadząc kramy, później zaś utrzymując placówki handlowe w postaci sklepów. Z biegiem czasu ludność żydowska Pabianic miała dostęp do przemysłu, do praktykowania wolnych zawodów itd., zrównując się w zupełności z innymi mieszkańcami miasta.

Jehoszua Birnbojm ( Seyfer Pabianice, Melbourne 2014):

Polscy tkacze ręczni już częściowo przeszli na krosna mechaniczne, ale Żydzi pozostali przy krosnach ręcznych. Wkrótce z inicjatywy Izraela Wolfa Baruchowicza, dziesięciu majstrów – Judl Lys, Sieradzki, Grossman, Birnbojm, Bressler, Herszlikowicz i inni - wynajęło halę produkcyjną od Mojsze Dombka. Każdy z nich zakupił dwa angielskie krosna w łódzkiej firmie Bauer. Krosna były napędzane silnikiem spalinowym ponieważ nie mieliśmy jeszcze elektryczności w Pabianicach.

Chrześcijanie nie zezwalali swoim majstrom na pracę z Żydami. Chociaż jeden z nich zaryzykował. Zwabili go do knajpy, a następnie podcięli mu gardło. Nazywał się Pukczyński. W takich okolicznościach ruszyło żydowskie tkactwo mechaniczne. Nieco później powstała firma Chaima Szteina, który zatrudniał pracowników żydowskich. Kiedy ja i koledzy przystąpiliśmy do pracy, przedstawiciele załogi doprowadzili do zamknięcia fabryki. Oświadczyli, że nie będą pracować z żydowskimi robotnikami. Chaim Sztein wykazał żelazny charakter i postawił na swoim. Powiedział chrześcijańskim robotnikom, że żydowscy pracownicy muszą pozostać, nawet jeśliby miał zaprzestać produkcji i ponieść stratę. Zwyciężył po długiej walce ze swoimi robotnikami. Każdego dnia, po popołudniowej zmianie, z rewolwerem w dłoni odprowadzał nas do domu.

Wkrótce zmechanizowaną firmę w Łodzi utworzyli Herzberg i Birnbojm, którzy zatrudniali tylko Żydów. Pojechaliśmy do Łodzi ponieważ nie dało się wytrzymać z polskimi robotnikami w Pabianicach. Jednak dojazdy do Łodzi stanowiły wielką niedogodność. Czekaliśmy na fabrykę w Pabianicach, która będzie przyjmowała tylko żydowskich tkaczy.

Wreszcie nadeszła stosowna chwila. Polscy robotnicy zastrajkowali w firmie Urbach-Sinicki. Fabryka była zamknięta przez trzy miesiące. Powodem strajku był kierownik Hiller. Wówczas firma zaprosiła delegację żydowskich tkaczy. Wśród nich byłem ja oraz towarzysze Gyska i Lubnicki. Postanowiliśmy podjąć wyzwanie. Sporządziliśmy listę tkaczy żydowskich i zaczęliśmy pracę. Wtedy rozpoczął się spór. Delegaci polskich robotników zażądali, abyśmy zaprzestali pracy. Argumentowaliśmy, że nie mamy wyboru, bo Polacy nie chcą pracować razem z Żydami. Dlatego potrzebujemy czysto żydowskiej firmy w Pabianicach.

Walka trwała nadal. Polscy robotnicy uciekali się do przemocy. Wybijali szyby w oknach fabrycznych. Nie byli zbyt uprzejmi dla nas, gdy wracaliśmy z pracy. W samej fabryce rządziło dwóch antysemickich kierowników – Hiller i Krebs. Obaj byli Niemcami. Uszkadzali krosna, żeby udowodnić nam brak kwalifikacji. Hiller zapomniał już, że polscy robotnicy chcieli go usunąć z fabryki i teraz przeszedł nawet na ich stronę. Znaleźliśmy się w trudnym położeniu, a firma ponosiła straty. Udaliśmy się do szefostwa firmy, żeby poinformować o sabotażu stosowanym przez dwóch kierowników. Za zgodą firmy sprowadziliśmy Nusbauma, dyrektora szkoły tkackiej w Łodzi, który dokonał przeglądu krosien. Kierownicy zaczęli się wzajemnie obwiniać. W rezultacie obaj stracili pracę. Nasza walka zakończyła się sukcesem. Udowodniliśmy, że Żydzi nie ustępują w niczym Polakom.

Mojsza Banet:

Praca na krosnach ręcznych stanowiła główne źródło utrzymania Żydów w Pabianicach. Tkacze skupiali się w starej części miasta przy paru ulicach, w okazalszych zabudowaniach. W każdym budynku pracowało kilkunastu „bossów”, dysponujących trzema lub więcej krosnami. „Bossowie” byli ortodoksyjnymi, religijnymi Żydami, którzy chodzili do synagogi lub sztibla przynajmniej dwa razy dziennie, aby recytować psalmy lub medytować nad wybraną stroną Miszny. Chodziło o to, żeby doskonalić się duchowo, a później zakupić kolejne krosna i stać się bogatym fabrykantem. Wszystkie zawody związane z tkactwem wykonywali zwolennicy cadyków z Góry Kalwarii lub Aleksandrowa. Inne zajęcia żydowskie to: krawiectwo, szewstwo, stolarstwo, blacharstwo, malarstwo, garbarstwo. Najbardziej popularne było tkactwo ręczne. Pracownicy tkaccy to: uczniowie, czeladnicy i majstrowie.

Uczniowie, oprócz nauki zawodu, byli chłopcami na posyłki. Warunki terminowania ustalał majster z ojcem ucznia, który po dwóch latach dostawał niewielkie wynagrodzenie. Czas pracy obejmował kilkanaście godzin dziennie. W czwartek pracowano również nocą. Kwitł wyzysk, praca była ciężka, zarobki niskie. W piątek następowała wypłata. Majstrowie też nie mieli łatwego życia. Uwijali się przy krosnach razem ze swoimi pracownikami. Mieli nawet „przywilej” dłuższej pracy. Wszystkich natomiast wyzyskiwał właściciel fabryki, który zlecał im do wykonania pracę.

Tkacze ręczni pracowali przy ulicach Tuszyńska (Skargi), Nowopolna (Kopernika), Konstanynowska. Ulice te były znane jako „księża wioska”. Większość tkaczy tam mieszkała. Około dwustu tkaczy i uczniów pracowało między domami Pawłowskiego i Zaltera przy ulicy Konstanynowskiej. Warto wspomnieć ówczesnych majstrów: Mojsza Jechiel Lipnicki, Isser Gothajner – każdy miał 5-6 krosien ręcznych, Wolf Leczyński - posiadał nawet więcej krosien. Dużo warsztatów słychać było w domu Matczynkowskiego. Na pierwszym piętrze mieszkali tkacze: Symcha Radoszycer, Izraelek Lipnicki, Eliasz Banet, oraz Estera (nie była tkaczką, ale miała synów i córkę, i u niej odbywały się zebrania).

Organizacja Poalej-Syjon (Żydowska Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza) rozpoczęła swoją działalność od walki z wyzyskiem. Spotkania partyjne miały miejsce w domach tkaczy. Największą otwartością cechowały się mieszkania Estery i Lejbka Garbusa, których dzieci należały do grupy organizatorów. Spotkania były urządzane w piątkowe wieczory i sobotnie popołudnia. Chłopcy i dziewczęta rozmawiali przy piwie. Sąsiedzi się skarżyli, ale Estera ignorowała ich głosy. Ona rozumiała potrzebę innego życia. Lejbka także puszczał koło uszu wszelkie uwagi, gdyż myślał przede wszystkim o swoich dzieciach. Dzieci Estery i Lejbka należały do małego grona osób dorosłych mieszkających z rodzicami w domu Matczynkowskiego. Majstrowie chcieli mieć duże rodziny, co gwarantowało większą liczbę pracowników. Dom Matczynkowskiego jednak nie stanowił wyjątku. W centrum tkackim przy Konstantynowska wychowały się setki młodych ludzi.

Ruch rewolucyjny wstrząsnął carską Rosją w latach 1904-1905, do Pabianic dotarł jednak z pewnym opóźnieniem. Wynikało to z religijnych przekonań tkaczy. Zmiany myślenia nastąpiły pod wpływem aktywności żydowskich członków Polskiej Partii Socjalistycznej. Starsi czeladnicy pracujący u majstrów, zaangażowali się w działalność konspiracyjną. Przystali do nich nastolatkowie z zamożniejszych rodzin chasydzkich. Nie mogli występować jawnie w obawie przed nieobliczalną reakcją konserwatywnych rodziców.

Większość młodych tkaczy nie miała nic do stracenia. Byli przybyszami, którzy wiedli ciężkie życie. Pamiętam niektórych spośród nich: Mały Jąkała, Welwet, Ślepy Izaak, Duzy Abram, Głuchy Szulem, Mendele Fryzjerczyk.

Pogromy były poważnym wyzwaniem dla Żydów w carskiej Rosji. Wystąpiła konieczność zorganizowania żydowskiej samoobrony, aby sprostać tzw. Czarnej Sotni (bojówka antysemicka), która dokonywała pogromów. Potrzeba ta znalazła zrozumienie w żydowskiej warstwie średniej. Żydzi spojrzeli teraz łaskawszym okiem na nielegalne poczynania swoich dzieci. Okazało się, że muszą w ostatecznym rozrachunku polegać na „ tsitsilists” (socjaliści), którzy byli gotowi bronić żydowskiego honoru.

W ten sposób miejscowa młodzież dołączyła do ruchu, także uczniowie jesziwy, studenci i dziewczęta. Organizacja samoobrony polegała na wytypowaniu gospodarza każdej większej kamienicy. Osoba ta była odpowiedzialna za swój teren. Mieszkańcy musieli słuchać jej poleceń. Na wszelki wypadek przygotowano wyostrzone pręty i ostre narzędzia. Nawet dzieci 6- i 8-letnie zostały wciągnięte do akcji. Nikt nie spodziewał się, że mogą one przenosić broń. Zimą dzieci z łatwością ukrywały zakazane przedmioty pod ubraniami. Pomagali także asystenci nauczycieli z chederów. Główny arsenał znajdował się w „księżej wiosce” u rodzin Segalów, Szylitów, Lejzerowiczów. Obaj synowie Joela Garbera (Kochman) byli zaangażowani w tworzenie samoobrony.

Pod koniec 1906 roku rozeszła się pogłoska, że Czarna Sotnia zmierza do Polski. Partia wznowiła przygotowania do obrony. Do działania włączyli się również ojcowie rodzin, szczególnie ci, którzy służyli w wojsku. Wzmocniono drzwi wejściowe kamienic. Pamiętam, że wyczuwało się poważne niebezpieczeństwo. Drzwi były zamknięte przez cały dzień, z wyjątkiem czasu zarezerwowanego na dokonanie niezbędnych sprawunków. Byliśmy gotowi odeprzeć napastników. Wiedzieliśmy, że nie obejdzie się bez ofiar. Przy drzwiach wejściowych dyżurowali bez przerwy mieszkańcy domów. Były kamienice, w których mieszkało do 20 rodzin. Były też przypadki, że musieliśmy ewakuować żydowskie rodziny z domów, gdzie większość mieszkańców stanowili Polacy. Nie mieliśmy do nich zaufania. Przy ulicy Widzewskiej mieszkały rodziny Mojsze Jechiela Lipnickiego, Issera Gothajnera, Mojsze Lajzera Lutomierskiego.

W tym okresie zaczął się organizować żydowski ruch pracy. Coraz więcej Żydów neutralnych religijnie w Pabianicach a zainteresowanych syjonizmem i socjalizmem, nie było zadowolonych z działania żydowskiej sekcji PPS.

Partie Poalej-Syjon i Bund (lewicowa, antysyjonistyczna partia żydowska) zaczęły rywalizować z PPS o poparcie społeczności żydowskiej. Liderzy to: Ber Segal, Fajwel Szylit, Ślepy Izaak, Welwet, Mendel Lejzerowicz. Początkowo mieliśmy wrażenie, iż Pabianice nie zaakceptują żydowskiego ruchu socjalistycznego. Robotnikom było bliżej do PPS, chcieli mieć kontakty z pracownikami przemysłu włókienniczego. Agitatorom Bundu nie udało się uzyskać poparcia w Pabianicach. Więcej szczęścia miał Poalej-Syjon. Partia utworzyła syjonistyczną organizację związkową w Pabianicach. Przywódcami Poalej-Syjon w naszym mieście byli: M. W. Kochman, Hersz Josel Giska, Golda Bresler, Mojsza Z. Strumutki, Sznejberg. Odtąd wśród pabianickich Żydów rozgorzała rywalizacja między stronnikami Poalej i PPS.

Poalej – Syjon zaczęła organizować młodzieżówkę i rozwijać związek zawodowy. Nie było to proste zadanie. PPS już posiadała legalny związek zawodowy. Tymczasem żydowscy robotnicy musieli spotykać się w synagodze lub domu studiów religijnych, aby zmylić czujność żandarmów.

Pamiętam wydarzenie, które wstrząsnęło Pabianicami. Było święto Tisha B’Av (pamiątka zburzenia Świątyni Jerozolimskiej) w 1908 roku. Zgodnie ze zwyczajem Żydzi odwiedzają wtedy swoje cmentarze. Pod tym pretekstem Poalej-Syjon urządziła tam zgromadzenie kilkuset robotników oraz nastolatków, uczniów jesziwy z rodzin chasydzkich. Żandarmi wykryli ten spisek i aresztowali wszystkich uczestników spotkania. Szef policji zajął się osobiście sprawą. Kiedy zobaczył kim są aresztanci, nakazał połączyć łańcuchem dziewczęta i chłopców w czteroosobowe grupki, poprowadzić ich przez miasto i ogłosić, że spędzą wspólnie 48 godzin. Nie trudno zrozumieć jakie były reakcje mieszkańców. Rodziny aresztowanych miały naprawdę Tisha B’Av. Wtedy rabin Jakob Kuczyński – miał ponad 50 lat, śnieżnobiałą brodę i patriarszy wygląd - wziął sobie do serca wstyd rodziców i poszedł do cyrkułu. W rezultacie tej interwencji uwolnione zostały dziewczęta. Mężczyźni pozostali w areszcie. Nikt nie wiedział jaki los czeka aresztowanych, ale wszyscy poczuli ulgę, że dziewczęta nie będą przebywały z obcymi mężczyznami. W owym czasie Pabianice nie posiadały solidnego aresztu. Istniała tylko cela zatrzymań przy ratuszu, obok rynku. Areszt nazywano „kozą”. Mogło się tam pomieścić parę osób, a nagle liczba aresztantów sięgnęła 200. Po raz pierwszy w historii naszego miasta doszło do tak niezwykłego wydarzenia – tylu aresztantów i w dodatku wszyscy Żydzi.

Aresztowanych umieszczono w sali sądowej. Podczas dnia przebywali na placu ratuszowym. Oczywiście całe miasto stało przy wejściu, aby zobaczyć zadziwiający widok. Rozmawiano z aresztantami i dokarmiano ich koszernym jedzeniem. Ostatecznie władze stwierdziły, że zatrzymani zostali przede wszystkim młodzi ludzie z warstwy średniej. Wszystkich zwolniono do domu, z wyjątkiem towarzysza Dawida z Błaszek. Odesłano go do rodzinnego miasta. Nikt z aresztowanych nie wydał organizatorów zgromadzenia. Podczas przesłuchania każdy powoływał się na obchody święta Tisha B’Av. Rzecz jasna nie obeszło się bez sowitych łapówek, dzięki którym udało się uniknąć surowej kary. Przekupstwo było na tyle skuteczne, że nawet towarzysz Dawid powrócił po paru tygodniach do Pabianic.

Kiedy ferment rewolucyjny nieco osłabł, nowy problem wystąpił w Pabianicach. Rząd nakazał, aby wszystkie dzieci uczęszczały do szkół państwowych. Do tej pory nie było takiej potrzeby. Nowe prawo dotknęło chedery, nawet sztible, w których chłopcy studiowali Torę zostały zaliczone do kategorii chederów. Oznaczało to, że wszystkie dzieci żydowskie pójdą do szkół państwowych.

Znajdowały się dwie szkoły państwowe w Pabianicach. Jedna była przy rynku, obok ratusza. Pracowała na trzy zmiany: rano uczyły się dzieci chrześcijańskie, w południe rozpoczynali zajęcia uczniowie z chederów, wieczorami kształcili się tu starsi uczniowie. Druga szkoła przyjmowała tylko Żydów. Kierownik i nauczyciele pochodzili z rodziny Szapoczników. Ojciec był kierownikiem, a nauczycielami jego synowie i córki. Szkoła znajdowała się w domu Majerowskiego przy ulicy Warszawskiej.

Istniały również prywatne szkoły aprobowane przez władze rosyjskie. Jedną z nich prowadziła pani Rosensaft. Chodziły do niej dziewczęta z zamożniejszych rodzin chasydzkich.

Pragnę uwydatnić znaczenie biblioteki założonej przez Moryca Fausta – ważnej instytucji w rozwoju życia społecznego i kulturalnego w Pabianicach. Z początku wydawało się, że biblioteka jest przeznaczona tylko dla bardziej wyrobionych czytelników takich jak Szneibergowie, siostry Frankenberg, Tobolski, Poznański, rodzina Szapoczników, Sztahl Jelinkowicz. Niezadługo bibliotekę udostępniono wszystkim osobom zainteresowanym literaturą w języku jidysz oraz świeckim piśmiennictwem. Wzmiankowani czytelnicy, którzy w istocie współtworzyli bibliotekę, zdołali przyciągnąć wielu nastolatków z różnych warstw społecznych. Dosłownie wykradaliśmy się z religijnych ośrodków edukacji – zwłaszcza w długie zimowe wieczory, żeby przebywać w bibliotece wraz ze wspomnianymi inteligentami. My mówiliśmy im o Biblii, a oni zaznajamiali nas z naukami przyrodniczymi.

O bibliotece Moryca Fausta wiedziały osoby zainteresowane pogłębianiem wiedzy. Szersze kręgi społeczne nie przejawiały zaciekawienia biblioteką. Natomiast młodzi ludzie, szczególnie dziewczęta i chłopcy z jesziwy lubili tutaj przesiadywać, czytając książki świeckie. Wśród nich były osoby, które dostrzegały zaczątki zmian w społeczności żydowskiej Pabianic.

Aktywność polityczna nie była aprobowana przez władze carskie. Nie mogliśmy urządzać oficjalnych zebrań. Spotykaliśmy się zatem na głównej ulicy miasta, która była „giełdą” informacji wymienianych w trakcie spacerów. Tutaj wysłuchiwaliśmy najnowszych wiadomości, tutaj członkowie partii dyskutowali kwestie polityczne.

Położenie żydowskich tkaczy ręcznych pogarszało się ustawicznie. Nie mogli wytrzymać konkurencji ze strony rosnącej liczby nieżydowskich tkaczy i zmechanizowanych fabryk, w których nie mogli uzyskać zatrudnienia Żydzi. Ubóstwo i bezrobocie stawały się problemem społecznym. Wtedy nastąpiły próby zmechanizowania krosien. Młodzi Żydzi zaczęli myśleć o rzetelnej edukacji technicznej. W Pabianicach możliwości kształcenia zawodowego były ograniczone. Nie istniała żadna szkoła włókiennicza. Można było iść do braci Szwalbów – specjalistów od krosien żakardowskich. Uczyli się u nich m. in. Bracia Lipniccy i Fedor.

W Łodzi działała już szkoła rzemieślnicza Jaroczyńskiego. Chłopcy otrzymywali tam kwalifikacje, ułatwiające zdobycie pracy w fabrykach. Jednak zazwyczaj po ukończeniu szkoły pozostawali bezrobotni. Nusbojm, dyrektor szkoły Jaroczyńskiego poszedł do żydowskich fabrykantów. Przekonał niektórych, żeby zatrudniali żydowskich robotników.

Firma Hiszberga była pierwszą, która dokonała wyłomu, zapewniając młodym ludziom z rodzin żydowskich doskonalenie kwalifikacji zawodowych. U Hirszberga pracowali pabianiczanie: Chona Radziejewski, Ber Goldberg, Jechiel Suchecki, Josef Mendel Gliksman, Fajwel Szilyt.

Autor niniejszych wspomnień pracował w fabryce Juliusa Rozentala, gdzie zatrudniano Żydów i innych robotników, a to dzięki zabiegom mojego wuja – wysokiego urzędnika w firmie.

Gdy pracowaliśmy w Łodzi, w naszym mieście tkacze ręczni spróbowali zastosować krosna mechaniczne Byli to: Josef Bresler, Mojsza Jechiel Lipnicki, Isser Gothajner, Hersz Josef Giska, Aron Dombek, Dawid Wagman, Izraelek Lipnicki, Josef Rozental, Izrael Lubnicki, Josef Jedwab. Każdy z nich kupił dwa krosna, rozpoczynając prawdziwy biznes tkacki. Nie posiadali własnych fabryk, a więc mieli spore trudności. Ostatecznie, po długich rozmowach, Aron Dombek przekonał swojego wuja Mojsze, że powinien udostępnić pusty budynek. Tkacze sprowadzili pierwsze 20 krosien i zapoczątkowali swoją działalność. Przez tygodnie czekali, aż ruszy produkcja. Wiedzieli, że w ich rękach znajduje się przyszłość młodzieży żydowskiej i setek żydowskich tkaczy w Pabianicach. Eksperyment został uwieńczony sukcesem. Produkcja była wysokiej jakości. Miało to olbrzymie znaczenie ponieważ właściciele fabryk nie wierzyli, iż Żydzi potrafią uruchomić krosna mechaniczne.

Przykład ten zachęcił innych do naśladownictwa. Wszyscy ręczni tkacze zaczęli się „mechanizować”. Wkrótce Mojsza Dombek, który początkowo nie doceniał tej inicjatywy, wybudował nowoczesną halę. Zainstalował silnik i zaczął wynajmować miejsca posiadaczom krosien. Przedsiębiorcy konkurowali ze sobą w budowie hal dla żydowskich tkaczy. Każdy tkacz mógł teraz wytwarzać tkaniny szybciej i lepiej. Rozwinęła się poważna działalność przemysłowa w Pabianicach.

Zniknęło około 80 procent żydowskich tkaczy ręcznych. Ucierpieli także tkacze nie będący żydami, ale oni mogli liczyć na zatrudnienie w fabrykach. Sytuacja była niezwykle trudna dla młodych pracowników żydowskich. Wówczas partia Poalej-Syjon postanowiła przełamać istniejący bojkot i wywalczyć nowe miejsca pracy. Przywódcami partii w Pabianicach byli dawni członkowie PPS - Ber Segal i Ślepy izaak. Starsi towarzysze to: Dymand, Gliksman, Dwojra Kjak, Aronowicz, Hersz Josel Giska. Mojsza Zyndel Srumutki, Mejer Iris, Ber Goldberg, Wolf Kochman, Itamir Warszawski, Aleksandrowicz, Golda Bresler. Młodzi członkowie: Chaim Jecheskel Lipnicki, Izaak i Mordka Frejlich, Pincza Giska, Mojsza Abramczyk, Szlama Jejman, Izraelek Grinbojm, Ber i Jankiel Wagman, Josef i Abram Lipniccy, Mojsza Banet, Harcsztark, Jechiel Suchecki, Gerszon Baum, Beniamin Goldwasser, Michał Alej, Herszel i Szulem Papiernik. Feder, Finkelsztein, Izaak Leder, Jechiel Zitnicki, Jechiel Grynszpan, Mordka Rosental. Grojnem Lubnicki, Jakob Lipiński, Zalcberg, Jechoszua Bernbojm, Dawid Konsztat, Mandel Szustak. Wspierały nas również: Chaja Dombek, Jehudis Klepkarczyk, Masza Zawadzka, Bronia Joskowicz, Laja Roznsztein, Igiełka, Chaja Ciechanowska, Zelda Ajzner, Fradel Chana Lutomierska, Rywka Wagman, Sara Gothajner, siostry Wygodzkie.

Aktywiści Poalej-Syjon postanowili zorganizować jak największą liczbę młodych ludzi do pracy w warsztatach mechanicznych. Wysyłaliśmy lepiej wykwalifikowanych tkaczy do warsztatów, które pracowały dla właścicieli fabryk. Akcja zakończyła się połowicznym sukcesem, gdyż w miejscach tych zatrudnione były już całe rodziny.

Toczyliśmy nieustanne rozmowy z żydowskimi właścicielami fabryk, w nadziei, że zechcą zatrudniać więcej żydowskich pracowników. Jednak na nic zdały się nasze starania. Jeśli zgodził się właściciel, to protestowali polscy robotnicy. Partia nie rezygnowała, prosiliśmy o pomoc nawet członków rodzin fabrykantów. Niestety drzwi były zamknięte. Prowadziliśmy negocjacje ze związkowcami z PPS. Na próżno. Sytuacja z dnia na dzień była gorsza.

W 1913 roku dzięki interwencji Mojsze Zelichowskiego, Eliasza Baneta, Szymona Klepkarszczyka, Fajwelowicza i Henocha Frejmana, żydowska firma Urbach i Sinicki zgodziła się przyjąć 4 żydowskich pracowników, pod warunkiem, że inne żydowskie firmy także zatrudnią Żydów.

Wysłaliśmy najlepszych pracowników do Urbacha i Sinickiego. Żydzi objęli nowe stanowiska pracy, nie byli zatrudnieni w miejsce Polaków, ale oni natychmiast zaprotestowali. Urządzili strajk i zagrozili śmiercią pracownikom żydowskim. Naturalnie dopilnowaliśmy, żeby nic złego ich nie spotkało. Równocześnie rozpoczęliśmy rozmowy ze związkowcami PPS, tłumacząc im, że w żydowskiej fabryce Żydzi powinni mieć takie same prawa jak Polacy, Na próżno. Zawyrokowali, że pracownicy żydowscy muszą opuścić fabrykę.

Pabianicki komitet Poalej-Syjon postanowił działać. Ciągle jeszcze pamiętam zebranie członków komitetu i sympatyków partii, które trwało od sobotniego wieczora do poniedziałkowego poranka. Zdecydowaliśmy, ze nie oddamy tej fabryki. Polacy ogłosili strajk okupacyjny i wszyscy robotnicy pozostali w firmie, łącznie z czterema Żydami, którzy nie do końca zdawali sobie sprawę o co chodzi. Zmylił ich niemiecki kierownik „Gruby Otto”, informując, że robotnicy strajkują o wyższe płace. Jankiel Sinicki, syn współwłaściciela firmy pozostał razem z żydowskimi tkaczami. Wyjaśnił Żydom jaki jest prawdziwy powód strajku, a zarazem zapewnił, że każda nowa maszyna w firmie będzie obsługiwana przez robotników żydowskich.

Związkowcy nie wyobrażali sobie, że pójdziemy na konfrontację ze względu na los czterech robotników żydowskich. Po 19-godzinnej okupacji firmy Polacy opuścili fabrykę, podtrzymując wszak strajk, aż do momentu, gdy żydowscy pracownicy odejdą z zakładu.

Sytuacja była poważna. Za wszystko odpowiedzialność ponosiła Poalej-Syjon. Z jednej strony mieliśmy przeciwko sobie robotników regionu łódzkiego, z drugiej zaś musieliśmy za wszelką cenę pilnować fabryki, aby zrealizować nasze podstawowe żądanie: utrzymać czterech Żydów na stanowiskach pracy. Nasza kampania mogła przesądzić nie tylko o losie żydowskich robotników w Pabianicach, ale także w Zduńskiej Woli, Bełchatowie, Zgierzu i do pewnego stopnia w Łodzi.

Członkowie partii w Pabianicach i Łodzi patrzyli na nas z nadzieją, uświadamiając sobie równocześnie powagę sytuacji. Jedyną osobą w fabryce, która okazywała nam konsekwentne poparcie był Jankiel Sinicki. Chciał zatrudniać żydowskich pracowników, chciał nawet wznowić pracę fabryki siłami czterech robotników. Jednak rozumieliśmy, że nie ma sensu uruchamianie silnika tylko dla paru maszyn. Za sprawą interwencji członków komitetu – Szymona Klepkarczyka i Henocha Frejmana - doszło do zamknięcia firmy na 9 dni. Zapewniliśmy właścicieli, że w tym czasie doprowadzimy do porozumienia z polskimi związkowcami. Pełniliśmy straż wokół zabudowań fabrycznych i w samej fabryce, aby uchronić się przed aktami sabotażu.

Społeczność żydowska czekała z zapartym tchem na rozstrzygnięcie sporu. Organizowaliśmy spotkania, żeby wyjaśniać przyczynę strajku. Muszę powiedzieć, że mieszkańcy Starego i Nowego Miasta szybko pojęli nasze cele. Prawie wszyscy dawni członkowie sekcji żydowskiej PPS stawili się do dyspozycji komitetu Poalej-Syjon. Oni też, rozpalone głowy, domagali się nawet rozwiązań siłowych.

Ponownie podjęliśmy próbę rozmów z szefem związkowców, Kowalskim. Wysłaliśmy towarzyszy Giska, Dymanda i Szneiberga. Mieli przygotować grunt do dyskusji na temat liczby zatrudnionych Żydów w fabrykach żydowskich. Dowiedzieliśmy się, że najpierw żydowscy tkacze muszę opuścić fabrykę Sinieckiego. Dopiero wtedy związek zadecyduje o kierunku rozmów z nami.

Zwołaliśmy zebranie, na którym została podjęta ważna uchwała. Poprzednio żądaliśmy, aby w fabrykach pracowało 10 procent Żydów, teraz podnieśliśmy ten wymóg do 20 procent. Informacja poszła w miasto. Czekaliśmy na reakcję związkowców. Po dwóch dniach wezwali nas do siebie. Tłumaczyli, że przez nasz upór robotnicy nie mogą pracować i zarabiać na chleb. Powoływali się na naszą świadomość klasową.

Wysłuchaliśmy ich spokojnie i wtedy ogłosiliśmy, że chcemy, aby 25 procent Żydów pracowało w każdej fabryce żydowskiej. Polacy zaczęli nam grozić. Spotkanie nie dało żadnego rezultatu.

Zgodnie z porozumieniem zawartym z Sinickim fabryka miała ruszyć o godzinie 6 w poniedziałek, a my tymczasem byliśmy ciągle w polu. Liczyliśmy na konstruktywna dyskusję z Polakami. Jeszcze w piątek nie mieliśmy od nich jakiejkolwiek wiadomości. Postanowiliśmy zatem przedstawić im ultimatum. Jeśli nie zaakceptują naszych warunków, to przejmiemy fabrykę. Spotkaliśmy się z ostrą reakcją robotników polskich. Czy wam się w głowach poprzewracało? Hańba! Żydzi chcą wejść do fabryki, w której są zatrudnieni Polacy?

Byliśmy przygotowani na antyżydowskie wystąpienia. Zmobilizowaliśmy wszystkich mężczyzn zdolnych do ewentualnej walki. Wzmocnione zostały straże wokół fabryki. Ponieważ był już piątek do dyspozycji mieliśmy żydowskich wozaków i rzeźników, którzy wzięli odpowiedzialność za ochronę fabryki i domu Mendla Sinickiego. Poinformowaliśmy cała społeczność żydowską Pabianic o naszych zamiarach i poprosiliśmy o wsparcie. Wszyscy zachęcali nas do wytrwałego oporu.

W sobotę poszliśmy do Kowalskiego. Na próżno. Powiedział, że lepiej wychodzi nam konsumpcja czulentu (potrawa szabatowa) niż działalność organizacyjna wśród robotników. Kto to słyszał, żeby Żydzi pracowali w zmechanizowanych fabrykach – mówili Polacy. Antyżydowski atak doprowadził nas do wrzenia. Rozgniewany towarzysz Hersz Josef Giska przerwał rozmowę i oświadczył, że zapełnimy fabrykę żydowskimi pracownikami. Następnie spotkaliśmy się ze swoimi zwolennikami.

Zaczęliśmy myśleć o uruchomieniu firmy. Podjęliśmy także odpowiednie kroki, aby ochronić pracowników.

Żydzi rozpoczęli dwuzmianową pracę o godzinie 6 w niedzielę. Nasz plan się powiódł. Za jego realizację była odpowiedzialna Poalej-Syjon i żydowska sekcja PPS. Rozpracowane zostały wszelkie szczegóły, byliśmy gotowi na każdą ewentualność. Wyznaczyliśmy grupy do pilnowania firmy i zapewnienia pracownikom bezpiecznej drogi. Pragnę wymienić tutaj osoby najbardziej zaangażowane w tej akcji. Są to Mendel Szuster oraz synowie akuszerki. Oni to odprowadzali robotników z pracy i do pracy. Chancza Klepkarczyk kierował grupą medyczną. Zostawił nawet swoich pacjentów, aby przyłączyć się do walki o prawa pracownicze dla Żydów.

Atmosfera była napięta , ale byliśmy gotowi do poświęceń. Już podczas pierwszych dni pracy kierownik „Gruby Otto” dokonał sabotażu. Komitet partyjny dowiedziawszy się o tym wydarzeniu, przysłał do fabryki Hersza Giska, żeby zwolnić Niemca z zakładu. Jeszcze tego samego dnia stracił pracę. Drugi kierownik miał pozostać do czasu znalezienia następcy. Towarzysz Gisek został w fabryce.

Minęły pierwsze nerwowe dni. Komitet partyjny czuwał, żeby fabryka funkcjonowała zgodnie z naszymi obietnicami - wysoka jakość i znacząca wielkość produkcji. Polscy związkowcy nie próżnowali. Rozpowszechniali plotkę, że fabryka nie spełnia warunków sanitarnych i zatrudnia nieletnich robotników na fałszywych papierach. Przybyła inspekcja pracy. Zatrzymana została produkcja. Inspektorzy pytali każdego robotnika o przynależność partyjną i stosunek do religii. Interesowało ich czy fabryka będzie pracowała w sobotę (wówczas przepisy dopuszczały pracę w niedzielę, jeśli fabryka była zamknięta w sobotę).

Inspektorzy nie znaleźli uchybień. Wręczyliśmy im petycję podpisana przez wszystkich pracowników, w której zobowiązaliśmy się do pracy w niedzielę. W piątek zamknęliśmy pierwszy tydzień pracy jako pierwsza w pełni żydowska fabryka w Pabianicach. Napięcie wyraźnie się zmniejszyło. Towarzysze nadal pilnowali fabryki. Postanowiliśmy utrzymać nasze zdobycze pracownicze.

Sytuacja jednak trochę się skomplikowała. Fabryka nie miała kierownika. Szybko rozwiązaliśmy ten problem, pozyskując profesjonalistę z dużego warsztatu za zgodą właściciela. Kierownikiem został Piryk, najlepszy majster tkacki w Pabianicach. Pod okiem Piryka do dyplomu mistrzowskiego szykowało się paru pracowników, m. in. Abram Gothajner, Josef Lipnicki, Grojem Lubnicki.

Piryk był Niemcem o liberalnych przekonaniach. Rozumiał mentalność żydowską i był szczęśliwy, że został kierownikiem w pierwszej fabryce żydowskiej w Pabianicach. Właściciele naszej fabryki również mieli satysfakcję. Cieszył się zwłaszcza Jankiel Sinicki, że Piryk zastąpił zamordystę Otta.

Piryk spełnił nasze oczekiwania. Właściciele byli zadowoleni, że rośnie produkcja. Panował wzorowy porządek. Wygraliśmy bitwę a Poalej-Syjon dowiodła, że naprawdę potrafi reprezentować skutecznie pracowników żydowskich.

Pokazaliśmy Żydom – właścicielom zmechanizowanych fabryk, ze żydowscy pracownicy nie boją się nieżydowskich robotników. Polacy zaczęli także dostrzegać, iż stanowimy siłę polityczną. Odtąd żydowscy fabrykanci zaczęli przyjmować robotników żydowskich, a następnie żydowskich majstrów.

Wraz z rozrostem proletariatu żydowskiego w Pabianicach nastąpił wyraźny wzrost znaczenia Poalej-Syjonu. Naszą działalnością objęliśmy wkrótce wszystkie zawody. Odczuliśmy wtedy potrzebę miejsca, gdzie moglibyśmy organizować narady polityczne i zapraszać młodzież. Oczywiście w carskiej Rosji nie mogliśmy posiadać własnej siedziby. Kto ośmieliłby się wynająć lokal partii rewolucyjnej? Wreszcie pod koniec 1913 roku, dzięki usilnym staraniom członków partii, udało się nam dostać lokum. Do tej pory była to sala weselna, należąca do Iczy Wypychacza (Czerkawski). Wynajęliśmy ją pod pretekstem organizowania zabaw. Wtedy to rozpoczęliśmy również działalność kulturalną.

Któregoś wieczoru na początku sierpnia 1914 roku przeczytaliśmy obwieszczenie o mobilizacji. Wybuchła pierwsza wojna światowa. Robotnicy żydowscy znaleźli się w trudnym położeniu. Już na drugi dzień po ogłoszeniu mobilizacji stanęliśmy wobec problemu pomocy bezrobotnym robotnikom i drobnym sklepikarzom.

Operacja militarna nie była korzystna dla Rosjan, którzy winą za porażki obarczali Żydów mieszkających w guberni piotrkowskiej. Postanowiono, że wszyscy Żydzi zostaną wysłani w głąb Rosji. Na szczęście udało się zmienić tę decyzję. Jednak władze wojskowe odpowiadały za bezpieczeństwo transportu kolejowego i komunikację telegraficzną. A to oznaczało niebezpieczeństwo dla tysięcy Żydów. Zaraz pociągano ich do odpowiedzialności w przypadku jakiegokolwiek uszkodzenia torów kolejowych czy linii telegraficznych.

Natychmiast w każdej miejscowości powstała milicja ochraniająca telegraf i kolei. Żydowskie Pabianice utworzyły milicję złożoną z członków Poalej – Syjon i rzemieślników. Posterunki zlokalizowano wzdłuż linii kolejowych i telegraficznych na odcinku między Łaskiem a Łodzią. Najgorsza była warta nocna. Z jednej strony las, z drugiej wojsko rosyjskie, a pośrodku tory kolejowe. Milicjanci żydowscy nosili opaski identyfikacyjne na prawej ręce. Lokal studium religijnego przy Warszawskiej stanowił kwaterę żydowskiej milicji. Wartownicy udawali się stamtąd na wyznaczone posterunki, które były bliżej linii frontu.

Zastępowałem mojego ojca, który nie był zdolny do pełnienia służby w milicji. Nie chciał jednak żadnych przywilejów, kiedy Żydzi czuli się zagrożeni. Dlatego poprosił mnie, swojego najstarszego syna, żebym go zastąpił (miałem 19 lat). Rzecz jasna spełniłem prośbę ojca i zgłosiłem się do służby w żydowskiej milicji. Przydzielono mi wartę wraz z innymi młodymi mężczyznami. Była jesień, z zimnymi i deszczowymi wieczorami. Las tworzył złowrogą ścianę. W takich warunkach ponosiliśmy odpowiedzialność za los bardzo wielu Żydów.

Kiedyś podczas warty, około godziny drugiej w nocy, na odcinku między Łaskiem a Pabianicami doszło do zdarzenia, które mogło mieć dla nas tragiczne konsekwencje.

Byłem w niewielkiej grupie, która spotkała się z grupą łaską w ustalonym punkcie między dwoma miastami. Obok mnie byli starsi koledzy z Pabianic: Jelinowicz, Szwalba, Kantorowicz, Jojna Izraelewicz (zginął w potyczce z Arabami w 1936), Jechiel Bycker, Poznański. Szwalba dowodził grupą. Kantorowicz i ja obserwowaliśmy ciemny las. Po drugiej stronie widzieliśmy sołdatów wokół ognisk. Nagle usłyszeliśmy poruszenie w lesie. Zamarliśmy. Padliśmy na ziemię, dygocąc ze strachu. Odgłosy narastały, nie mieliśmy pojęcia jak się zachować. W tym momencie nadszedł kolega z Łasku o imponującej posturze. Powiedzieliśmy mu szeptem o wszystkim. Dały się słyszeć wyraźne kroki. Rozdzieliliśmy się, aby zaatakować złoczyńcę z dwóch stron. Nie trzeba było długo czekać. Ktoś podchodził do linii telegraficznej z długą tyką w dłoniach. Wszyscy rzuciliśmy się na młodego wieśniaka. Próbował walczyć z nami, ale przywołaliśmy na pomoc rosyjskich żołnierzy i oficera. Związaliśmy chłopa i odstawili do obozowiska Rosjan.

Oficer napisał raport i przez gońca powiadomił żandarmerię w Pabianicach. Wyładowaliśmy nasze rozgoryczenie na ujętym wieśniaku, którego wnet zabrali do cyrkułu i zaraz zastrzelili. Oficer rozumiał nas doskonale i rozmawiał życzliwie o losie tych, którzy zawsze cierpią mimo swej niewinności. Wiedzieliśmy, że miał na myśli nas, Żydów. Prawdopodobnie sam mógł być Żydem.

Gdy Niemcy zajęli Pabianice, rozpoczął się trudny okres w życiu robotników i biedoty żydowskiej. Dotyczyło to w szczególności młodych ludzi, których wywożono do Niemiec na roboty przymusowe. Rosło ubóstwo. Niemcy zabierali z fabryk gotowe tkaniny, surowce i maszyny. Społeczność była całkowicie uzależniona od okupanta i pozbawiona perspektyw życiowych.

Stąd też działacze Poalej-Syjon utworzyli „Dom Robotnika”, a w nim bibliotekę, zespół teatralny i klub szachowy. Chodziło o wypełnienie czasu wolnego i wspieranie edukacji politycznej młodzieży. Działalność kulturalną prowadziły towarzyszki: Jehudis Klepkarczyk, Chaja Dombek, Masza Zawadzka, Bronia Joskowicz, Laja Finkelsztein, Golda Bresler, siostry Frankenberg, Igiełka. Kobiety wspomagali towarzysze: Szneiberg, Zitnicki (późniejszy pisarz), Dymand, Gliksman, Kochman, Segal. Członkami grupy teatralnej byli: siostry Falkenberg, Igiełka, Zalcberg, Redlich, Mojsza Ajzner. Działalność kulturalna pozwalała ukryć potajemną aktywność polityczną. Pod koniec 1915 roku świętowaliśmy otwarcie „Domu Robotnika” w Pabianicach.

Komitet łódzki partii przysyłał nam dwa razy w tygodniu towarzyszy: Lejzara Lewina, Holenderskiego i Mietka, którzy wygłaszali prelekcje polityczne. Organizowaliśmy spektakle teatralne dla towarzyszy z Łodzi. My także jeździliśmy do nich, aby uczestniczyć w przedsięwzięciach kulturalnych.

Komitet Poalej-Syjon zaczął organizować formy pracy samopomocowej. W „Domu Robotnika” były kuchnia publiczna i herbaciarnia, które ułatwiały egzystencję setkom ludzi. Wraz z poszerzaniem się strefy ubóstwa nasze działania uległy wzmocnieniu. Kierownictwo „Domu Robotnika” wynajęło pomieszczenie od tego samego właściciela budynku, w którym pierwotnie miała być sala produkcyjna. Utworzyliśmy jadłodajnię. Posiłki były także dostarczane do mieszkań osób potrzebujących pomocy. Zamożniejsi Żydzi wspierali nas finansowo. Pomocni okazali się również właściciele sklepików spożywczych.

Im dłużej toczyła się wojna, tym większy głód panował w Pabianicach. Warunki ulegały dramatycznemu pogorszeniu w miesiącach zimowych. Nie byliśmy w stanie zapewnić opału rodzinom żydowskim. Powołano grupę, która miała się zmierzyć z tym problemem: Szymon Klepkarczyk, Joska Dawidowicz, Henech Wygdorowicz, Josef Cymberknop, Mojsza Srebrni, Abram Hersz Adler. Dokładali oni wszelkich starań, ale niewiele mogli zdziałać. Aby utrzymać jadłodajnię i herbaciarnię urządzaliśmy odpłatne spektakle teatralne. W ten sposób udało się podreperować nasz budżet. Zespół teatralny zdobył znakomitą reputację, dawał występy w wielu miastach między Pabianicami a Kaliszem. Odniósł sukces zarówno finansowy jak i artystyczny. Dotrwaliśmy do wiosny.

Jednak wiosną 1915 roku sytuacja uległa pogorszeniu. Niemcy znowu zaczęli urządzać łapanki. Mężczyzn wywozili do pracy przymusowej. Zdarzały się nawet przypadki, kiedy Żydzi zgłaszali się do wyjazdu, aby uniknąć głodu. Całe grupy opuszczały miasto, jadąc do Niemiec.

Komitet partii postanowił rozszerzyć działalność „Domu Robotnika”. Wszyscy towarzysze zostali zmobilizowani do świadczenia pomocy. Biblioteka powiększyła się o kilkaset książek. Klub szachowy wznowił aktywność. Bracia Menasza I Efraim Gwiazdowie sporządzili zestaw figur szachowych. Niektórzy towarzysze okazali się mistrzami w tej grze, wśród nich był Leib Zitnicki, który wtedy zajął się pisarstwem.

Poalej-Syjon czyniła starania, aby młodzi ludzie mogli pozostać w Pabianicach, niestety najczęściej bezskutecznie. Oczywiście nadal prowadziliśmy działalność polityczną i kulturalną, ale młodzież była zagrożona wywózką do Niemiec, co nie sprzyjało naszym zamiarom.

W listopadzie 1918 r., po wybuchu rewolucji w Niemczech i klęsce Niemiec młodzi ludzie zaczęli wracać do Pabianic. Znowu nasza partię zasilili dojrzali politycznie aktywiści. W „Domu Robotnika” słychać było gorące dyskusje. Hersz Josef Giska był liderem ruchu i kierownikiem „Domu Robotnika”. Był to cichy i spokojny towarzysz, który jednak przejawiał mnóstwo inicjatywy. Wtedy też doszło do rozłamu w partii. Potrzebny był duży talent, żeby organizować życie polityczne w Pabianicach, gdzie ponad 80 procent społeczności stanowili robotnicy – zazwyczaj bezrobotni. W trakcie czteroletniej okupacji niemieckiej obrabowano wszystkie fabryki. Wyzwaniem chwili było tworzenie nowych miejsc pracy.

Żydzi wracali z Niemiec, a w naszym mieście brakowało pracy. Pozostała jedynie pewna liczba krosien ręcznych, która nie mogła rzecz jasna sprostać oczekiwaniom rynku pracy. Związkowcy Poalej-Syjon pod przewodnictwem Hersza Giska musieli znaleźć rozwiązanie problemu. Razem z przedstawicielami innych organizacji i partii politycznych działających w Pabianicach utworzyliśmy zespół (komitet) w celu poprawy losu ludności żydowskiej. Później do grupy tej przylgnęło określenie „komitet amerykański” funkcjonujący przy gminie żydowskiej.

„Komitet amerykański” otrzymywał pomoc finansową oraz produkty żywnościowe z JOINT-u (Jewish Joint Distribution Comittee – amerykańska organizacja pomocy humanitarnej dla Żydów). Przedstawiciele Poalej-Syjon w komitecie przyjęli uchwałę, aby każda organizacja rozdzielała otrzymaną pomoc wśród swoich członków. Poalej-Syjon dostała znaczącą ilość mąki. Hersz Giska natychmiast zorganizował piekarnię. Ubodzy mogli zaopatrzyć się w chleb po niższej cenie niż w pozostałych pabianickich piekarniach.

Doszło jednak na tym tle do nieporozumień. Prawicowi syjoniści, którym przewodził dyrektor hebrajskiej szkoły średniej, inż. Izaak Zeliński ( a później Henech Wigdorowicz) oświadczył, że oni protestują przeciwko oddaniu tak ważnego zadania, jak dystrybucja chleba, w ręce żółtodziobów. Spór zakończył się zwycięstwem Poalej-Syjon. Piekarnia w „Domu robotnika” otrzymała całą dostawę mąki. Przedstawiciele innych organizacji zgodzili się, ze piekarnia wykonuje swoje zadania rzetelnie i zawsze na czas. Później mąka już nie docierała z Ameryki. Jednak póki co odpowiedzialność za dystrybucję mąki przejęła rada miejska. Poalej-Syjon miał tam jedynego przedstawiciela - Abrama Dymanda. Prawicowi syjoniści wraz z inż. Zelinskim przeciwstawili się wnioskowi, żeby piekarnia robotnicza otrzymywała więcej mąki. W rezultacie piekarnia została zamknięta.

Sprawa uruchomienia warsztatów zmechanizowanych nie dawała nam spokoju. Przed pierwszą wojną światową 90 procent robotników żydowskich było zatrudnionych w przedsiębiorstwach Mojsza Dombka, Emanuela Sieradzkiego „Griska”, Grosmana „Noska”, które uległy likwidacji podczas wojny. Aby je odbudować i uruchomić potrzebne były silniki. Nie mieliśmy kapitału, żeby zakupić nowe urządzenia, chociaż istniała wykwalifikowana siła robocza.

Poalej-Syjon zwołała zebrania indywidualnych tkaczy u Issera Gothajnera, Josela Gelera i innych. Panował marazm, rezygnacja, ludzie opuścili ręce. A przecież stawką była egzystencja setek rodzin żydowskich. Nasz Hersz Gisek wziął na siebie odpowiedzialność za utworzenie nowych miejsc pracy. Zniknął na pewien czas, po powrocie zakomunikował nam, że niedaleko Kalisza znalazł silnik o mocy pozwalającej wprawić w ruch setki krosien. Jeśli nie znaliście Hersza, to nie jesteście zdolni wyobrazić sobie jego triumfu. Misja zakończyła się powodzeniem. Powstał wszak nowy problem – kto zapłaci za silnik?

Poszliśmy do fabrykantów z projektami współpracy, ale nikt z nich nie zareagował. Nie interesował ich los rodzin żydowskich. Postanowiliśmy jechać do JOINT-u w Warszawie. Oni mieli swoje biuro także w Łodzi, ale rozumieliśmy, ze to dla nich zbyt blisko, aby wyświadczyć nam przysługę. W Warszawie rozmawiał z nami dyrektor JOINTU na Polskę, Mr. Bernstein. Opisaliśmy mu nasz trudny problem, którego rozwiązanie kosztowało 1. 400 dolarów. Aby zapewnić sprzedaż silnika mieliśmy dać zadatek w wysokości 10 procent wspomnianej kwoty. Resztę pieniędzy winniśmy przekazać w ciągu miesiąca. Pozyskaliśmy zaufanie Bernsteina, który przekazał polecenie do biura łódzkiego, aby wypłacili nam 138 dolarów.

Następnego dnia Hersz pojechał do majątku pod Kaliszem, żeby kupić silnik. W miasteczku zapanował nieopisany entuzjazm, kiedy Hersz przyjechał z pokwitowaniem odbioru pieniędzy zatwierdzonym przez notariusza. Wkrótce budynek fabryczny zaczął tętnić pracą. Ludzie płakali z radości. Powróciła nadzieja na normalne życie.

Wzrosło znaczenie i wpływy Poalej-Syjon. W sobotę dziękowali nam przedstawiciele wszystkich warstw społeczności żydowskiej. Mojsze Gedalia Zelichowski, zwolennik cadyka z Góry Kalwarii, przysłał swojego syna do „Domu Robotnika” z zaproszeniem na kiddush (uroczystość szabatowa). Właściciele krosien mechanicznych zaczęli swój sprzęt, mając nadzieję na jego szybkie uruchomieniem.

Z fakturą pojechaliśmy ponownie do Warszawy. Mr. Bernstein wyraził swoje uznanie i podziw, i nakazał wypłacić resztę pieniędzy. Zgodnie z umową 90 procent sumy mieliśmy zapłacić natychmiast po sprowadzeniu silnika do Pabianic. W mieście działało już towarzystwo budowlane, powiązane z JOINTEM, toteż zaraz oddaliśmy im 1. 260 dolarów.

Między Poalej-Syjon a działaczami prawicowymi wybuchła walka o silnik, który dawał szanse egzystencji setkom rodzin. Relacje między partiami syjonistycznymi nie układały się zbyt dobrze. Kiedy sprowadzono silnik, prawicowcy rozpowszechnili plotkę, że towarzysze z „Domu Robotnika” będą pobierali opłatę za udostępnienie silnika na rzecz partii. Nie udało im się obniżyć prestiżu Poalej-Syjon. Większość indywidualnych tkaczy nadal z nami sympatyzowała.

Silnik został zainstalowany w fabryce przy ul. Poprzecznej. Fabryka sąsiadowała z placem Szymona Kirszbojma przy ulicy Majdany, gdzie mieściła się garbarnia. Oczywiście produkcja tekstylna okazała się wyzwaniem dla garbarni i drukarni. Efraim Lipski uruchomił bowiem drukarnię w tym budynku. Silnik mógł zasilać nie tylko krosna mechaniczne. Lipski wystąpił z wnioskiem, aby zezwolono mu korzystać z mocy silnika dla prowadzenia prywatnego biznesu. Tkacze odmówili ponieważ silnik został zakupiony przez kolektyw pracowniczy. Dlatego nie można go udostępniać prywaciarzowi. Prawicowcy wykorzystali tę odmowe jako powód do walki z naszą partią. Żydowskie Pabianice podzieliły się na stronników i przeciwników Poalej- Syjon.

Po długich negocjacjach sprawę przekazano do gminy żydowskiej. Wtedy zaczęła się autentyczna batalia. Prawicowcy pod wodzą Henocha Wigdorowicza ogłosili, że czynimy wielką krzywdę Lipskiemu. Mijały tygodnie i miesiące, a spory trwały. Ostatecznie większością głosów odrzucono wniosek Lipskiego, aby mógł korzystać z własności wspólnoty robotniczej.

Prawicowcy nie złożyli broni, zwrócili się bezpośrednio do JOINTU w Ameryce, pisząc, że nie potrafimy należycie wykorzystać udzielonej nam pomocy finansowej. Doszło do tego, że amerykańskie kierownictwo JOINTU nakazało biuru w Warszawie szczegółowe rozeznanie sprawy. Jak „chłopcy” z małej dziurki zwanej Pabianicami mogli wykołować bossów z Ameryki? Oczywiście biuro Warszawskie sprawę przekazało do Łodzi.

Z Łodzi przyjechał incognito pracownik JOINTU, który zebrał informacje dotyczące konfliktu wywołanego żądaniami Lipskiego. Któregoś dnia do Pabianic przyszła wiadomość, że JOINT zajmie się ponownie sprawą Pabianic. Wywołało to wielkie poruszenie w miasteczku.

Przewodniczącym gminy był w tym czasie prawicowiec Josla Dawidowicz – rzetelna i liberalnie nastawiona osoba. Odpowiedział wysłannikowi JOINTU, że zwoła zebranie w tej sprawie, pod warunkiem, że weźmie w nim udział Mr. Bernstein, dyrektor organizacji na Polskę.

Propozycja została przyjęta. Na spotkaniu w Pabianicach byli obecni przedstawiciele wszystkich partii jak również delegaci rabinatu. Połowa społeczności żydowskiej stała przed siedzibą gminy, czekając na ostateczną decyzję. Spotkanie trwało całą noc. Rano, po burzliwych dyskusjach, wysoki przedstawiciel JOINTU zaproponował, że w głosowaniu nie powinni brać udziału ani członkowie Poalej-Syjon, ani prawicowi syjoniści. Decyzję mieli podjąć trzej przedstawiciele rabinatu i Mizrachi (organizacja syjonistyczno- ortodoksyjna).

Znowu rozgorzały dyskusje. Poalej-Syjon realnie oceniła nową sytuację i przyjęła propozycję Mr. Bernsteina. Spotkanie odroczono na kilka godzin. Nie brali w nim udziału ani członkowie Poalej-Syjon, ani prawicowi syjoniści. Ortodoksi postanowili ostatecznie, że silnik zakupiony dzięki środkom JOINTU może być używany tylko przez robotników, którzy własnymi rękami pracują na utrzymanie swoich rodzin, a nie przez prywatnego przedsiębiorcę zatrudniającego pracowników.

Na tym zakończył się ten kłopotliwy i nieprzyjemny epizod. Jednakże spory między prawicowymi syjonistami a towarzyszami z „Domu robotnika” prowadzonego przez Poalej-Syjon trwały aż do mojego wyjazdu z Pabianic.

Wolf Sewusz: Hersz Josef Giska był moim szwagrem. Spotkałem go w 1932 roku w Paryżu. Choć był z dala od Pabianic, ale jak zawsze pochłaniała go kwestia proletariacka. Kiedy w Pabianicach szliśmy ulicami zamieszkanymi przez Żydów, ludzie podchodzili do niego śmiało, prosząc o interwencję w różnych sprawach. Zajmując się problemami robotników, żył nader skromnie. Nie chciał wyjechać do Ameryki ponieważ, jak mówił, Ameryka nie stanowiła problemu dla żydowskiej klasy robotniczej. Gdy Niemcy zajęli Paryż, zdobywał dokumenty dla Żydów ułatwiające ucieczkę do Vichy. W 1941 r. został zamordowany przez hitlerowców.

Wolf Bresler: Jednym z najbardziej godnych upamiętnienia działaczy robotniczych w Pabianicach był niewątpliwie Hersz Josef Giska. Był sztandarowym aktywistą Poalej-Syjon jeszcze przed rozłamem partii. Podczas pierwszej wojny światowej utworzył „Dom robotnika” w Pabianicach. Robotnicy z Pabianic i okolic traktowali go jak swojego nauczyciela, i przewodnika. Jeśli problemy żydowskich robotników dyskutowano na sesjach rady miejskiej, zawsze był tam Hersz J. Giska.

W 1920 r. powstał pierwszy legalny, żydowski związek zawodowy, afiliowany przy polskim związku robotniczym Antoniego Szczerkowskiego (PPS). Polacy traktowali żydowski związek z wielkim respektem ze względu na Hersza Giska.

Występował on często na demonstracjach i mityngach z porywającymi przemówieniami na temat socjalizmu, pracy, proletariackiego syjonizmu. Dla niego socjalizm i syjonizm stanowiły jedność. Uważał, że przyszły Izrael będzie państwem socjalistycznym.

Hersz Giska pochodził z biednej proletariackiej rodziny. Rodzice nie mogli sobie pozwolić, żeby kształcił się w szkołach nieżydowskich. Nikt by nie uwierzył, że zdobył tylko początkowe wykształcenie. W swoich wystąpieniach ukazywał głęboką znajomość filozoficznych, ekonomicznych i społecznych podstaw socjalizmu, syjonizmu, i borochowizmu (ruch syjonistyczno-socjalistyczny). W dzień pracował, a nocą uzupełniał swoją wiedzę. Jednak zawsze miał czas, aby poświęcać się sprawom klasy robotniczej.

Warto podkreślić, że przed każdą istotną akcją społeczną Giska znikał z oczu i wracał parę tygodni później z gotowym planem działania.

Pamiętam pewne wydarzenie z 1919 roku, tuż po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Jak wiemy Niemcy ogołocili nasze miasto ze wszystkiego. Wywieźli maszyny i wyposażenie całych fabryk. Żydowscy robotnicy nie mieli pracy. W tej krytycznej chwili Giska zniknął, jak jeden z 36 ukrytych świętych, których dobroć pozwala istnieć światu. Nagle w piątek, przed szabatem pojawił się z radosną nowiną – znalazł silnik w okolicach Kalisza. Silnik, który mógł napędzać wszystkie krosna w miasteczku. Pamiętam jak dziś entuzjazm, który towarzyszył Gisce.

Kiedy odwiedziłem mega szwagra Josefa Breslera w fabryce i zobaczyłem kłęby pary, krosna, odgłosy pracującego silnika od razu zrozumiałem czyja to zasługa – ofiarnego Hersza J. Giska. Dzięki niemu robotnicy z Pabianic zaczęli nowe życie po głodnych latach długiej wojny.

W jaki sposób powstała religijna organizacja syjonistyczna Mizrachi w Pabianicach?

Moshe Cohen: Ten sztibl (dom modlitwy) był twierdzą chasydów z Góry Kalwarii, a zgromadzenie modlitewne określano jako „uczniowie Tory i dobrych czynów”. Kiedy przychodziłem do sztibla o godzinie 5 rano, w najzimniejszy dzień roku, aby studiować tygodniową porcję Shachris (stopnie modlitwy) spotykałem już moich kolegów głośno rozważających teksty. Było jasno, ciepło i światło wypełniały wnętrze domu. Na zewnątrz panował mróz, a na ziemię opadały płatki śniegu.

Większość zgromadzenia stanowili rzemieślnicy, sklepikarze, przedsiębiorcy i kupcy, którzy podczas dnia pracowali. Między 7.30 a 8 przerywali studiowanie i zaczynali poranne modlitwy. Następnie szli do swoich domów na śniadanie. O godzinie 11.30 wracali do rozważań religijnych, które trwały do godziny 14.30. O godz. 16.30, po posiłku i odpoczynku, przychodzili do domu modlitwy. Dołączały do nich inne osoby. Pobyt w sztiblu trwał do godziny 22 lub 23.

Wśród młodych mężczyzn wyróżniali się: Moshe, syn Leizera Rittkopfa, Shalon, syn Hesinicha Kriegera, Eliasz, syn Chaima Kabitkowskiego, Mosze Leizer, syn Chenocha Zederbauma, Yivlech, Josef syn Mosze Zimberknopfa. Oni potrafili pochylać się nad Torą aż do rana. Trudno jest opisać przebieg owych lekcji, które odbywały się bez nauczyciela i określonej metody.

Gdy jedni zakończyli swoje studia, aby założyć rodzinę lub podjąć pracę bądź też kontynuować naukę w szkołach rabinicznych w Polsce i na Litwie, inni pozostali na miejscu, służąc pomocą młodszym kolegom. Członkowie wspomnianej grupy zdobywali kwalifikacje rabinackie, niektórzy jechali nauczać do Izraela, albo kontynuować tam dalsze studia. Jednak nawet najbardziej oświeceni nadal nosili tradycyjny ubiór chasydzki.

Wiatr przemian i postępu, który w ciągu wielu lat odmienił życie polskich Żydów, w niewielkim stopniu docierał do Pabianic. Oczywiście nasze miasto znajdowało się tuż obok wielkiej Łodzi (w odległości piętnastominutowej jazdy tramwajem), toteż niektórzy Żydzi ulegali zmianom. Aczkolwiek większość mieszkańców składała się z ortodoksów, którzy pomimo istnienia ruchu syjonistycznego, stawiali opór wszelkiej modernizacji.

Nawet partia Agudad Israel, której niemiecki odpowiednik już w 1911 r. uległ syjonizmowi, była postrzegana przez ultraortodoksyjnych Żydów z nieufnością. Uwierzyli oni bowiem, że każda zmiana koliduje ze wskazaniami Tory.

Na początku pierwszej wojny światowej społeczność żydowska doświadczyła wielkiego kryzysu ekonomicznego, zwłaszcza w miastach, gdzie dominował przemysł tekstylny. Wszelkie powiązania z Rosją ustały. Jednak niemiecka okupacja miała też dobrą stronę, jeśli chodzi o aktywność Żydów.

Młodzież z ruchu socjalistycznego rozpoczęła podziemną działalność. „Pracownicy Syjonu’ oraz inni działacze zorganizowali nowe środowisko społeczne. Wynajęli pokój przy ulicy Warszawskiej. Przychodzili tam Żydzi, aby zapoznać się z najnowszymi informacjami z frontów wielkiej wojny i z Palestyny, czytać prasę, grać w szachy, słuchać wykładów na temat syjonizmu.

Ortodoksyjni uczniowie byli zbyt przestraszeni, aby uczestniczyć w spotkaniach, których nie pochwalali ich rodzice. Jednakże nowe idee przeniknęły także do chederów. W drugi dzień święta Shavuot w 1915 roku (pamiątka otrzymania Tory) przy ulicy Kościuszki 33 w domu Pozonowskiego odbyło się spotkanie z udziałem moich ortodoksyjnych przyjaciół: Josef Zimberknopf, Izaak Meir Morgenstein, Josef Neidek oraz kilkunastu innych młodzieńców.

Postanowiliśmy zorganizować grupę Chibat Zion (Miłość Syjonu), aby idee syjonistyczne mogły przenikać do środowisk religijnych. Rabin Mendel Reichbart, ojciec szefa grupy, odkrył nasze plany i wpadł do pokoju, gdzie odbywaliśmy naradę, krzycząc: Dlaczego spiskujecie? Wynoście się stąd natychmiast. Dopilnuję, żeby mój syn został przykładnie ukarany.

Wieści o tym incydencie rozeszły się szybko z pożytkiem dla naszej grupy. Przystąpiło do nas wielu ludzi. Powstał Religijny Ruch Syjonistyczny w Pabianicach, który pozostawał w łączności z Mizrachi w Łodzi i Warszawie. Odbywaliśmy regularne zebrania, wysyłając najbardziej przekonanych członków do szkół religijnych. Wkrótce religijni syjoniści zasilili naszą organizację, ku wielkiemu zgorszeniu malkontentów.

W trakcie jednego ze spotkań tymczasowego komitetu założycielskiego, poprosiliśmy Josefa Zimberknopfa, żeby przygotował wykład o ruchu Mizrachi (organizacja głosiła konieczność budowy opartego na zasadach religijnych państwa żydowskiego w Palestynie). Zaprosił do Pabianic profesora Hazchaka Dibkina, który wygłosił odczyt „Czym jest Mizrachi?” Wynajęliśmy salę w hotelu Hagenbartha przy ulicy Zamkowej, uzyskując zezwolenie ze strony zarządu miasta, który był nieco lepiej do nas nastawiony niż carscy urzędnicy. Wykładu wysłuchało ponad 100 mężczyzn i kobiet. Wielu uczestników spotkania po raz pierwszy usłyszało o syjonizmie z ust wybitnego intelektualisty. Wieczór zakończył się sukcesem, chociaż nazajutrz suchej nitki nie zostawili na nas ultraortodoksyjni Żydzi.

Na zakończenie Chol Hamoed Sukkot (dni święta Szałasów) w przeddzień Szmini Aceret (ósmy dzień Sukkot) pytano, kiedy zacznie się Hakafot (taniec wokół Tory). Z nieznanych powodów ceremonia została wstrzymana. Kilku fanatyków zaczęło krzyczeć: Nie będziemy się z wami modlić, wy niegodziwcy! Wrzaski trwały do późnej nocy. Ludzie rozeszli się do domów bez odmówienia Ma’ariv (wieczorna modlitwa). Bez tradycyjnego Hakafotu święto zakończyło się w dość ponurej atmosferze. Następnego ranka nie było Minyan (kworum), aby modlić się o deszcz.

Wieczorem w święto Simchat Torah (Radość Tory) udało się nam zwołać wymaganą liczbę uczestników, bo po Pabianicach krążyła plotka, że wszystkie sztible zostały „zdobyte”. Ci, którzy utożsamiali się z nami przybyli tłumnie nawet ze Starego Miasta. Przyłączyli się także młodzi mężczyźni, którzy dotychczas nie świecili przykładem pobożności.

W przeciwieństwie do poprzedniego wieczoru, teraz świętowaliśmy na całego, z pieśnią i tańcem. Co więcej nie byliśmy sami, nawet czcigodny rabin Heinrich Vigdorowicz przyszedł na nasze spotkanie. Pochodził z szanowanej dynastii cadyków z Góry Kalwarii. Obiecał, że poprze nasze starania o odnowienie dzierżawy dla domu modlitewnego. Zaprosił nas także na mashkeh (napitek ceremonialny) z okazji Simchat Torah. Zachęcał nas do wytrwałości. Sztibl przetrwał zimę, chociaż sfanatyzowani Żydzi nie chcieli postawić tutaj swojej stopy. Czyniliśmy starania, aby się z nimi pojednać. Jednak oni odrzucili wyciągniętą rękę i utworzyli nowy dom modlitwy.

Josef Zimberknopf był naszym przywódcą i łącznikiem z innymi ośrodkami Mizrachi w Polsce. Wraz z upływem czasu nasz sztibl zyskał reputację wiodącego centrum edukacyjnego nie tylko w Pabianicach, ale w całym regionie. Fanatycy podjęli kilka prób odzyskania sztibla, ale bez powodzenia. Zamierzali nawet podać nas do polskiego sądu, ku zażenowaniu społeczności żydowskiej. Syjonizm religijny był ruchem politycznym i społecznym, dążącym do odtworzenia żydowskiej siedziby narodowej na terenach starożytnego Izraela, będącego w okresie międzywojennym mandatem Wielkiej Brytanii; akcentował religijne podstawy przyszłego państwa.

Syjoniści – rewizjoniści

Gerszon Rajchman: W połowie lat 20. XX wieku narastało niezadowolenie z niemrawej działalności syjonistów – kolejny kawałek ziemi i następne stado kóz. W ruchu syjonistycznym pojawiła się opozycja. Byłem jednym z tych działaczy, którzy byli owładnięci ideą bardziej zdecydowanej walki o państwo Izrael.

W 1927 r. zacząłem organizować grupę rewizjonistów w Pabianicach. Grunt był podatny . Utworzyliśmy tymczasową radę: Abram Szpira, Pinchas Rotenberg, Mojsze Kempiński, Natan Strumutki. Przystąpiła do nas grupa młodych ludzi, którzy poprzednio należeli do Hashomer Hatzair (skauci żydowscy). Znaleźliśmy lokal. Przyjechał do nas instruktor Betaru z Łodzi. Dowódcą grupy został inż. Izaak Lubliński. Przyjęliśmy nazwę Brit Hatzahar (Związek Rewizjonistów Syjonistów).

Miarą sukcesu Brit Hatzahar w Pabianicach były wybory kandydatów na międzynarodowy Kongres Syjonistyczny w Pradze, podczas których zdobyliśmy 150 głosów. Szef grupy został delegatem. Po jego wyjeździe do Palestyny w 1935 r. kierownictwo przejął Mordka Podemski. Nie było łatwo prowadzić działalność rewizjonistyczną. Centrowi syjoniści wydali nam dokuczliwą wojnę. Traktowali nas jak odpady z ruchu syjonistycznego. Naszych oponentów interesował przede wszystkim udział w wyborach do polskiego parlamentu, rady miasta, gminy żydowskiej etc. Sprawa Ziemi Izraela schodziła na daleki plan. My natomiast uważaliśmy, iż głównym celem wszystkich syjonistów powinno być szybkie utworzenie państwa żydowskiego.

Nasza organizacja przejęła pomieszczenia i bibliotekę Moryca Fausta. Ponadto utworzyliśmy grupę Betaru (skrajnie nacjonalistyczny ruch młodzieży żydowskiej) w pobliskim Łasku. Prowadził ją Izaak Nejdot z Pabianic. W kwietniu 1933 r. utworzyliśmy Brit Hachaial (Związek Wojskowy), który od razu przyciągnął wielu towarzyszy. Kiedy w tym samym roku wyjechałem do Izraela działalność rewizjonistów szła pełną parą.

Po moim wyjeździe kierownictwo przejął bardzo energiczny towarzysz. Udało się im zaprosić dr. Szechtmana, a następnie wielkiego przywódcę Ze’ewa Żabotyńskiego(Działacz polityczny, przedstawiciel radykalnego nurtu w ruchu syjonistycznym. Inicjator Legionu Żydowskiego podczas pierwszej wojny światowej. Członek egzekutywy Światowej Organizacji Syjonistycznej, twórca Nowej Organizacji Syjonistycznej z siedzibą w Londynie, założyciel Betaru). Do małego miasta przybyła wielka postać świata żydowskiego.

Niebawem w Pabianicach zorganizowano Betar, który przez lata prowadził inż. Lubliński z Łodzi. Chłopcy otrzymywali stosowne przeszkolenie w duchu radykalnym.

Członek Macabi: Po zakończeniu służby wojskowej w 1927 r. postanowiłem zająć się szkoleniem młodych kadr w Pabianicach. Słyszałem o pogromach, które zniszczyły społeczności żydowskie na Ukrainie po pierwszej wojnie światowej. Rozumiałem także, iż przyszli osadnicy w Palestynie będą potrzebowali umiejętności wojskowych na równi z przygotowaniem zawodowym. Zorganizowałem grupę na bazie klubu sportowego Macabi.

Instruktorami byli zawodowi wojskowi – oficerowie i podoficerowie. Uprawialiśmy sport a jednocześnie braliśmy udział w zajęciach wojskowych. Nasza działalność była kopią polskiego przysposobienia wojskowego. Gdy zauważyłem, że grupa obniża swój poziom postanowiłem zorganizować pabianicki Betar, którego członkowie wykazywali większą dyscyplinę niż sportowcy z Macabi. W ciągu trzech lat grupa skupiła 80 mężczyzn z klasy robotniczej. Otrzymali oni elementarne wyszkolenie wojskowe.

Warto zaznaczyć, że żydowskie przysposobienie wojskowe w Pabianicach stanowiło chlubny wyjątek w całym regionie. W Łodzi Legion Berka Joselewicza pod komendą pułkownika Majznera powstał znacznie później. Była podjęta próba zorganizowania żydowskiego przysposobienia kobiet, ale została udaremniona przez znaną powszechnie w Pabianicach panią Jędrychowską, która prowadziła szkolenie wojskowe Polek.

Kilkakrotnie próbowaliśmy utworzyć żydowskie stowarzyszenie sportowe w Pabianicach, np. Nesher (Orzeł), ale wreszcie w 1923 powstał klub Macabi. Klub natychmiast zdobył uznanie społeczność żydowskiej, a zwłaszcza młodzieży. Macabi posiadał m. in. sekcje – kolarską, piłki nożnej, tenisa stołowego, gimnastyczną, bokserską. Organizatorem imprez sportowych był Szmulik Proport. Inni organizatorzy to: Michał Sztal, Kuba Lubraniecki, Izaak Urbach. Przy klubie działała orkiestra Nechemiego Finkelszteina.

Z naszego klubu wywodził się m. in. Chaim (Chaimke) Zawacki – mistrz Polski w podnoszeniu ciężarów.

Nasz Fundusz

W latach 20. nasiliła się lokalna działalność grup syjonistycznych. Pojawili się młodzi ludzie, którzy zbierali datki na Żydowski Fundusz Narodowy. Przy tej okazji popularyzowali idee syjonistyczne wśród najszerszych mas. W Pabianicach jako pierwsza w Polsce powstała grupa Żydowskiego Funduszu Narodowego. Kierował nią Jechiel Zylber. Grupa miała charakter ponadpartyjny. Prowadziła wiele form pracy kulturalnej i krajoznawczej. 16 lutego 1934 r. wydała jednodniówkę Nasz Fundusz. Na czołówce gazety znalazł się artykuł o Menachemie Mendlu Usishkinie (Menachem Usyszkin – inżynier, przywódca ruchu syjonistycznego, kierownik ŻFN).

Mała społeczność żydowska wydawała także tygodnik, który ukazywał się w latach 1930-1931, po czym nastąpiła długa przerwa. Został wznowiony w latach 1938-1939. Gazeta zwalczała cadyków z Góry Kalwarii, a szczególnie rabina Pabianic Mendla Altera, który był równocześnie prezesem Związku Ortodoksyjnych Rabinów w Polsce.

Hashomer Hatzair (harcerstwo)

D. Ben-Yosef: Grupa żydowskich skautów powstała w naszym mieście podczas pierwszej wojny światowej. W Polsce wówczas tworzyło się wiele grup działających według zasad ustanowionych przez Baden-Powella dla międzynarodowego skautingu.

Nasza organizacja realizowała program skautowski, ale wraz z upływem czasu zaczęła się kierować ideami socjalizmu – syjonizmu. Założycielami organizacji byli uczniowie Szkoły Rzemiosł w Pabianicach przy ulicy Tuszyńskiej (Skargi), którzy przyjechali do nas z Łodzi. D. Hermetz (Charmac) był liderem tzw. grupy Reubena przez wiele lat. Z tego grona wywodziło się sporo aktywistów. Wymienię niektóre osoby: Dawid Hereziński, Heniek Sztal, bracia Frankenbergowie, Rachela Dialozińska, Hela Frankenberg, Sara Birenbaum, Sara Fogel, Regina Glass. Hela Frankenberg prowadziła grupę skautek. Najpierw założyciele przyjęli nazwę Bar-Kochba, ale wkrótce zmienili ją na Hashomer Hatzair.

Między 1922 a 1924 rokiem wielu członków grupy wyjechało do Izraela oraz na studia zagraniczne. Kierownictwo przeszło w ręce młodszych skautów. Ruch podzielił się na dwie części: starszą shomrim (strażnicy) i młodszą kifirim (młode lwy). Strażnicy prowadzili młodszą grupę. Hashomer Hatzair była postrzegana jako najważniejsza organizacja żydowska w Pabianicach. Jej działalność nabrała rozmachu z chwilą powstania Szkoły Hebrajskiej (pierwsza niereligijna żydowska szkoła średnia w mieście). Żadna inna organizacja młodzieżowa nie mogła konkurować z Hashomer Hatzair.

Trzeba zauważyć, iż strażnicy chodzili do polskiego gimnazjum, a młodsi skauci byli uczniami Szkoły Hebrajskiej. Grupa spotykała się na terenie tej szkoły. Nauczyciele wspomagali realizację edukacyjnych projektów Hashomeru. Strażnicy zostali wprowadzeni w żydowską kulturę, której brakowało im w polskiej, przesyconej antysemityzmem, szkole.

Program realizowany przez skautów obejmował zajęcia terenowe, wycieczki, obozy letnie, zbiórki, a także typowo żydowskie zagadnienia – język hebrajski, wiedza o Ziemi Izraela, literatura żydowska, święta i folklor.

Bardzo popularny wśród skautów był obóz letni w Dąbrowie, obok Pawlikowic. Organizowali to przedsięwzięcie - Natan Glass, Dawid Dawidowicz, bracia Marzyńscy – Izaak i Eliasz. Pomocą służyły dziewczęta: Estera Birenbaum, Fela Abramson, Regina Szpiro. Obóz miał zapewnić młodzieży wypoczynek z dala od miasta, w sielskim otoczeniu, które zarazem stanowiło namiastkę Palestyny. Członkowie Hashomeru, jako przyszli osadnicy, przygotowywali się do zagospodarowania Ziemi Izraela.

Przez trzy tygodnie kifirim (młode lwy) brali udział w zajęciach terenowych, pomagali w pracach rolnych, urządzali przedstawienia teatralne, wykonywali śpiewy chóralne, zwiedzali pobliskie miejscowości, np. Bełchatów, Łask, Rzgów. Redagowali gazetkę „Młody lew”, w której zamieszczane były opowiadania, rysunki, rebusy, zagadki. W Dąbrowie obchodzono także święto Lag Ba Omer (upamiętnienie Szymona bar Johela autora Zoharu). Wtedy przyjeżdżali tutaj uczniowie i nauczyciele ze Szkoły Hebrajskiej. Urządzano ognisko i zabawy w lesie. Święto to na długo zapisywało się w pamięci młodych ludzi.

Poza skautowskim programem zajęć pojawiały się formy pracy syjonistycznej. Na przykład z okazji otwarcia Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie w 1925 r. w pabianickim kinie Luna przy ul. Św. Jana odbyła się okazała impreza okolicznościowa.

Hashomer miał duży wpływ na takie grupy jak Gordonia (stowarzyszenie przygotowujące do wyjazdu do Palestyny), Nesher (stowarzyszenie sportowe), religijni skauci (Hashomer Hadati). Członkowie Hashomeru byli pomocni podczas organizowania wyborów samorządowych i rozmaitych akcji społecznych. W 1925 r. aktywiści wyemigrowali do Palestyny, doprowadzając w rezultacie do zakończenia działalności skautowskiej w Pabianicach.

Więzi ukształtowane wśród członków Hashomeru przetrwały próbę czasu. Wielu dawnych skautów wracało do naszego miasta. Dość wymienić „grupę wykładową” utworzoną w 1930 roku przez absolwentów uniwersytetów, byłych członków Hashomer Hatzair, którzy wspomagali Żydowskie Stowarzyszenie Handlowe. Grupa organizowała sobotnie wykłady na temat syjonizmu, nauki, sztuki, ekonomii, religii. Wykłady przyciągały młode osoby ze wszystkich organizacji. Wykłady prowadzili: Y. Alter (samorządowiec), Natan Glass, inż. Dawid Dawidowicz, H. Teichel, Zvi Rotkowitz, dr Shenker, inż. Jelinowicz.

W 1930 roku grupa ta założyła pierwszą żydowską gazetę w naszym mieście – Pabianicer Zeitung. Członkowie pabianickiego Hashomeru przyczynili się w istotnej mierze także do zagospodarowania Ziemi Izraela.

Związek Rzemieślników

M.W. Kochmann: W Pabianicach oprócz tkaczy mieliśmy także innych rzemieślników. Istniały trzy kategorie krawców. Przedstawiciele pierwszej kategorii szyli dla rolników i sprzedawali dzieła swoich rąk na targach i jarmarkach. Druga kategoria obsługiwała robotników i innych pracowników. Krawcy z trzeciej grupy wykonywali zamówienia fabrykantów, właścicieli domów, wyższych urzędników. W Pabianicach mieliśmy 250 krawców żydowskich.

Podobne kategorie występowały w przypadku szewców. Mieliśmy także dekarzy i stolarzy, ale już znacznie mniej, gdyż w zawodach tych przeważali Polacy. Byli też przedstawiciele tradycyjnie żydowskich profesji – zegarmistrzowie i czapnicy.

W 1915 roku Żydzi utworzyli Związek Rzemieślników, który wyrobił sobie dobrą markę i skupiał około 500 członków. Związek prowadził również działalność kulturalna. Istniała na przykład grupa teatralna pod opieką Wolfa Breslera. Udało się utworzyć kasę pożyczkową, która udzielała bezprocentowej pomocy rzemieślnikom.

Opieka nad chorymi

Dawid Papiernik: Gdy byłem chłopcem, ojciec zabierał mnie na modlitwę, co oznaczało, że podtrzymywałem jego szal modlitewny. Ojciec, Szlama Papiernik modlił się w małym sztiblu wraz z całym zgromadzeniem. Byli to zwykli ludzie, którzy mówili o sobie – ci, którzy odwiedzają chorych.

Grupa ta postawiła sobie za cel opiekę nad chorymi. Pamiętam, że nie jeden raz ktoś w środku nocy pukał do naszego okna, żeby powiadomić ojca, iż osoba, która miała dyżurować przy chorym nie przyszła na czas. Ojciec ubierał się i szedł sprawdzić co się stało. Czasem nie wracał do samego rana. Zakres działania grupy ulegał powiększeniu. Zakupiono nawet niezbędne przedmioty, np. szklane bańki. Były one przechowywane w naszym mieszkaniu. Nieraz dzieci przenosiły je z domu jednego chorego do mieszkania drugiego pacjenta, gdzie odbywało się tzw. stawianie baniek.

W Pabianicach zawsze było duże zapotrzebowanie na tego rodzaju bezinteresowną pomoc. Z czasem społecznicy wystąpili do gminy o wyznaczenie „miejsca dla sprawiedliwych”. Otrzymali pomieszczenia w budynku zajmowanym przez organizacje żydowskie. Mogli kontynuować swoją dobroczynną aktywność. Pozyskali nawet lekarza, który udzielał bezpłatnej pomocy dzieciom z ubogich rodzin. Przypominam sobie, że mój ojciec planował zorganizowanie dzieciom wypoczynku letniego poza miastem. Zamiar ten udało się mu urzeczywistnić.

Ojciec zmarł w 1930 roku, ale jego współpracownicy nadal troszczyli się o chorych aż do wybuchu drugiej wojny światowej. Wyjechałem z Pabianic do Kanady, gdzie spotykałem pabianiczan, którzy pomimo trudnej sytuacji materialnej, nieśli pomoc swoim ziomkom.

Wolf Bresler: Elye Banet, zwany Reb Elye, należał do starszego pokolenia pobożnych i rzetelnych Żydów, którzy przychodzili do domu modlitwy (House of Study). Rozumiał znaczenie społecznego zaangażowania, które przejawiało się np. w powinności (mitzvah) odwiedzania chorych i opiekowania się nimi.

Na początku XX wieku była to szczególnie istotna sprawa. Pabianice nie miały wtedy jeszcze szpitala dla pacjentów żydowskich. Elye Banet utworzył grupę, której członkowie przychodzili do mieszkań osób chorych, zapewniając im pomoc lekarską i darmowe leki. Pacjent mógł przetrwać kolejny dzień. Jeśli rodzina chorego potrzebowała także pomocy materialnej, to jej udzielano. Działalność dobroczynna była prowadzona bez rozgłosu.

Warto przyjrzeć się w jaki sposób, błogosławionej pamięci, Reb Elye Banet, zorganizował akcję samopomocową. Otóż osobiście chodził od domu do domu i rozmawiał z przedstawicielami wszystkich warstw społecznych – od bogatych fabrykantów po prostych robotników. Każdy zobowiązał się, że przeznaczy od 1 do 10 kopiejek tygodniowo na rzecz osób potrzebujących opieki lekarskiej. Każda głowa rodziny płaciła bez szemrania, rozumiejąc doniosłość mitzvah i doceniając szczerość zwykłego Żyda, Elye Baneta. Nikt nie odmówił pomocy, łącznie z odwiedzaniem chorych.

Owe kopiejki – tygodniowa płatność – trzeba było zebrać. W grę wchodziły zbyt małe sumy, aby korzystać z usług poczty. Co zrobił Reb Elye? Zwołał uczniów jesziwy i rozdał im bloczki z pokwitowaniami wpłat. Dzięki wszędobylskim chłopcom udało się rozwiązać problem finansów.

Ludzie, którzy znali Baneta wspominają życzliwość jaką okazywał swoim podopiecznym. Zawsze pytał ich nie tylko o zdrowie, ale także o to, czy mają co jeść. Kiedy wracałem do Pabianic i szedłem do „Domu robotnika”, i biura związkowego przy ulicy Tuszyńskiej, zawsze spotykałem się z Banetem, wyjątkowym reprezentantem społeczności żydowskiej. Często widziałem go przy pracy, jak obsługiwał ręczne krosno. Znałem go od najlepszej strony, był cichym i skromnym człowiekiem, który, mimo zasług, nie czynił żadnego hałasu wokół swojej osoby.

Kiedy zmarł Banet, byłem akurat w Pabianicach. Nie wiem jaką inskrypcję jego dzieci umieściły na tablicy nagrobnej. Ale jestem przekonany, że pojawił się tam napis: „Służył swej wspólnocie z najlepszymi intencjami” i nie ma tutaj najmniejszej przesady. Nie było zbyt wielu ludzi podobnych do Elye Baneta w Pabianicach.

Odziać ubogich uczniów

Mojsze Cohen: Do dzisiaj pozostaję pod ogromnym wrażeniem akcji, jaką prowadzili szanowani przedstawiciele społeczności żydowskiej w Pabianicach, którzy zaopatrywali w odzież ubogich uczniów uczęszczających do Talmud-Torah (szkoła religijna).

Na przełomie 1902 i 1903 roku powstało Towarzystwo dla Odziania Ubogich. Chodziło o to, aby zapewnić uczniom należytej odzieży i obuwia na okres zimowy. Był to wyraz tradycyjnej żydowskiej dobroczynności. Uczniowie cierpieli z powodu słoty i zimna. W mroźne i deszczowe dni musieli pozostać w swoich domach. Wtedy w szkole panowała pustka.

Kiedyś podczas Shabbat Bereshit (rozpoczęcie cyklu czytań Tory), gdy zwyczajowo dokonywano zmian zarządów lokalnych stowarzyszeń, wybrani zostali nowi ludzie: Jojel Kochman, Jakob Wygodzki, Emanuel Kotik, Pinchas Tenenbojm.

Z inicjatywy Jojela Towarzystwo dla Odziania Ubogich rozpoczęło, tuż po szabacie, intensywne starania, aby odpowiednio wyposażyć uczniów Talmud-Torah. Społecznicy chcieli zdążyć przed nadejściem deszczy i mrozów. Dzieci nie powinny opuszczać zajęć. Według rabinów świat istnieje dzięki nieustannemu zgłębianiu Tory. Jojel przekazał skórę ze swej garbarni na 40 par butów. Jakob Wygodzki zapłacił za wykonanie obuwia. Emanuel Kotik i Pinchas Tenbojm postarali się o 40 kożuszków dla ubogiej dziatwy.

Powiedziane i zrobione – w ciągu miesiąca wszystko było gotowe. Zanim nadeszła zima uczniowie mieli stosowne ubrania. Nie musieli już siedzieć w domach ze swoimi klepiącymi biedę rodzicami.

Rodzice zresztą byli szczęśliwi, gdy któregoś dnia ich dzieci otrzymały w Talmud-Torah nowe rzeczy. Byłem bardzo młody, ale to wydarzenie utknęło mi głęboko w pamięci. Jojel, wówczas jeszcze młody człowiek, inspirował swoich trzech towarzyszy do bezinteresownego działania. Każdego roku po święcie Sukkot sprawiali nową odzież swoim podopiecznym. Było tak aż do 1916 roku, wtedy z powodu choroby musiał przerwać swoją aktywność w Towarzystwie dla Odziania Ubogich.

Później jego syn Jecheski Kochman i Mateusz (Mordka) Chmura kontynuowali tę pracę społeczną w nieco innej, bardziej współczesnej, formie. Wybuch drugiej wojny światowej zniszczył wszystkie instytucje żydowskie i położył także kres Towarzystwu dla Odziania Ubogich.

Jojel Kochman zmarł w 1927 r. Przeszedł do historii naszego miasta jako ten, który postanowił ubrać ubogich uczniów Talmud-Torah w Pabianicach.

Galeria postaci

Mojsze Adler

Dawcza D. : Zachowałem w pamięci naszego szlachetnego sąsiada Mojsze Adlera, który łączy się z najwcześniejszym okresem mojego dzieciństwa. Mieszkaliśmy przy ulicy Konstantynowskiej naprzeciwko domu Adlera. Nasze rodziny pozostawały w przyjacielskich relacjach przez ponad 40 lat.

Adlerowie należeli do najstarszych rodzin żydowskich w Pabianicach. Byli także współtwórcami żydowskiego tkactwa w naszym mieście. Ojciec Adlera – Chaim był jednym z pierwszych żydowskich właścicieli firmy tekstylnej w drugiej połowie XIX wieku. Wytwórczość tkacka rozwijała się wtenczas głównie na Starym Mieście. Jego synowie – Szulem Birch, Mojsze, Josef i Aram Hersz byli powszechnie znanymi przedsiębiorcami. Poza Szulemem Birchem – mieszkańcem Łodzi – wszyscy zakorzenili się na Starym Mieście. Tam też mieli swoje warsztaty i magazyny. Cieszyli się dobrą sławą jako głowy rodzin, pobożni Żydzi, uczciwi handlowcy i pionierzy tkactwa w Pabianicach.

Reb Mojsze, drugi syn Chaima, był nie tylko właścicielem firmy, ale także liderem społeczności w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jego poważną twarz ozdabiała długa, starannie wyczesana broda. Zawsze nosił czarny płaszcz i okrągłą czapkę - po prostu klasyczny Żyd. Widywałem go z mojego okna jak szedł, bez względu na pogodę, do synagogi na poranną, popołudniową i wieczorną modlitwę. Szedł ulicą Konstantynowską do Bóźnicznej.

Reb Mojsze był właścicielem posesji. Pamiętam, że za domem miał niewielki ogród. Dla nas, dzieci, był to istny rajski ogród. Bawiliśmy się tam godzinami za zgodą Adlera. Jedliśmy słodkie czereśnie – bez jego wiedzy. Lubiliśmy przekradać się do hurtowni drewna Iczela Goldringa, skąd - stojąc na wysokich stertach desek - prowadziliśmy wojnę na kamienie z polskimi chłopakami z Kaplicznej. Pamiętam, że w Święto Szałasów wraz ze starszymi braćmi oglądałem szałas przygotowany przez Adlera. Był to rodzaj przydomowej komórki z prowizorycznym daszkiem. W dzień święta unosił daszek, zastępując go zielonymi gałęziami. Powstawał regularny namiot (kosher sullkah).

Jego starsze dzieci otrzymały edukację chederową, a ponadto pobierały świecką naukę u pani Rozenzaft. Młodsze uczęszczały już do polskiej szkoły średniej. Mojsze Adler miał bardzo liczną rodzinę. Piątkowe wieczory były u niego patriarchalne. Wszyscy gromadzili się przy stole wokół Adlera i jego żony – Guczy. Wtedy dochodziły nas śpiewy szabatowe, które mieszały się z naszymi głosami.

Reb Mojsze Adler należał do najbardziej znanych osób w żydowskich Pabianicach. Popularność zawdzięczał swej funkcji gospodarza synagogi na Starym Mieście (the president of synagouge represents the eggs, while the Rabbi represents the bacon. I think you know what I mean). Z synagogą łączyło go wiele więzi. Nieraz mieszkańcy odnosili wrażenie, iż Adler jest nie mniej istotną częścią synagogi niż barwna Arka (szafa, w której przechowuje się zwoje Tory) albo malowidła z żydowskimi motywami.

Pamiętam go z synagogi, jak stoi obok osoby, która prowadziła modlitwę. Był zaszczycony, że za pomocą srebrnego wskaźnika ułatwia czytanie wersów Tory. Następnie zza okularów spoglądał na zgromadzenie, po czym wywoływał poszczególne osoby do odczytania fragmentów Tory (maftir). W czasie Simchas Torah pozwalał młodym i starszym obnosić zwoje Tory wokół synagogi. Zaszczyt otwarcie nowego cyklu czytania Tory przypadał zawsze Herszlowi Faustowi. Mojsze Adler z wdziękiem reżysera rozdawał owe honorowe „role”. Zgromadzenie akceptowało każdą decyzję gospodarza synagogi.

Jak wiadomo, synagoga stanowiła miejsce ważnych dla społeczności spotkań. Organizowano tam obchody świąt i mityngi polityczne. Przywódcy syjonistów, np. Izaak Grynberg, wygłaszali płomienne przemówienia. Rabin Mendel Alter dawał nauki religijne. Podczas święta Lag B’oner przychodzili tu skauci z Hashomer Hatzair. Synagoga rozbrzmiewała odgłosami burzliwych dyskusji zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczych do polskiego parlamentu, rady miejskiej i gminy żydowskiej. Tym razem widzieliśmy Mojsze Adlera jako rozjemcę – bezstronnego zarządcę świętego miejsca zgromadzeń.

Pragnę dodać jeszcze szczegół, który przybliża postać Mojsze Adlera.

Podczas jednej z wizyt w Pabianicach, gdy studiowałem jeszcze we Francji, postanowiłem namalować obraz pabianickiej Arki, która, jak wszyscy wiemy, słynęła pięknem artystycznego wykonania. Nie byłem pewny, czy Mojsze pozwoli mi malować w synagodze. Spodziewałem się, że powie: Chcesz, żeby wywołać cię do maftir? Z przyjemnością! Ale na malowanie nie wyrażam zgody. Byłoby to świętokradztwo.

Byłem w błędzie. Nie tylko Reb Mojsze pozwolił malować w synagodze, ale nawet poinstruował odźwiernego, że ma wydać mi klucze kiedykolwiek o to poproszę. – Maluj Arkę do woli – powiedział – ale w zamian przyjdź w szabat do synagogi, a ja wywołam cię do maftir.

W świętej ciszy malowałem Arkę, którą oświetlały promienie słońca, wpadające przez okna sektora kobiecego i tworzące feerię barw na misternych płaskorzeźbach (symbolika płaskorzeźb miała przywoływać obraz Świątyni Jerozolimskiej, wzbudzać nadzieję na jej odbudowanie i powrót narodu wybranego do Ziemi Izraela – Erec Izrael).

Wracając do Francji, obraz zostawiłem swoim rodzicom. Po latach, gdy zamieszkałem w Izraelu, napisali do mnie, że ofiarowali go w prezencie ślubnym naszemu sąsiadowi i mojemu przyjacielowi Matisowi Abramsonowi. Nie miałem informacji co się stało z obrazem i jaki los spotkał rodzinę Matisa w czasie Holokaustu.

Ostatni raz widziałem Adlera w 1938 r., gdy przyjechałem do Pabianic z Erec Izrael. Byłem rad, że mogę znowu się z nim spotkać. Przywiozłem pozdrowienia od jego córki Rojzy i prawnuków z Tel Awiwu. Spełniliśmy toast (L’chaim) a w szabat Mojsze wywołał mnie do maftir.

Wówczas nie miałem wątpliwości, że Reb Mojsze, po spełnieniu obowiązków rodzinnych i zawodowych, będzie nadal codziennie chodził do synagogi, aż do późnej starości; że będzie troszczył się o uczniów Talmud-Torah i pomagał wszystkim. Każdy był przekonany, że jego dom będzie zawsze emanował tradycją żydowską.

Niestety, los chciał inaczej ...

Śmierć, którą poniósł symbolizowała jego życie. Gdy świętokradcze ręce nazistów i ich polskich pomocników niszczyły synagogę – jego synagogę, Arkę i bimę (kazalnica) – wyrywały deski z podłogi i siedzisk, uszczerbku doznała także dusza jej gospodarza Mojsze Adlera.

Razem z tysiącami Żydów naszego miasta trafił do Chełmna – cmentarza Pabianic.

Henech Wigdorowicz

D. Dawidowicz: Do najciekawszych postaci żydowskich Pabianic należał Reb Henech Wigdorowicz. Odwiedzał nas często, gdy został wybrany wraz z moim ojcem oraz Josefem Leibem Adlerem i Jeklem Wigodzkim w skład kierownictwa ruchu syjonistycznego w naszym mieście podczas pierwszej wojny światowej.

Lubił dyskusje polityczne i, od czasu do czasu, grę w karty z moim ojcem. Przypominam sobie, że podobnie jak wielu zwolenników żydowskiego Oświecenia miał słabość do …. geografii. Mówiąc prawdę denerwowało mnie, że dręczył mnie pytaniami z tej dziedziny. Kiedyś zapytał czy potrafię odnaleźć Spitzbergen na mapie. Początkowo myślałem, że stroi ze mnie żarty, albo ma na myśli wierzchołek jakiejś góry. Gdy przyznałem się do niewiedzy, przyniósł duży polski atlas. Założył okulary i pokazał mi gdzie znajduje się to miejsce.

Wiele lat później, po przyjeździe z Francji, znowu go spotkałem. Wówczas podejrzewano, że podziela przekonania rabina Mendla z Góry Kalwarii. Nie było to do końca jasne i pozostało na zawsze zagadką. Odwiedziłem go w domu jako kwestarz na rzecz Żydowskiego Funduszu Narodowego. Zastałem go w podobnej sytuacji jak w czasie pierwszej wojny światowej. Stał w eleganckim szlafroku obok półek z książkami. Rozmowa z jego strony była wyznaniem starego syjonisty, którego z niewiadomych względów podejrzewano o sympatyzowanie z naszym rabinem Mendlem Alterem, wielkim wrogiem syjonizmu i syjonistów. Rozstaliśmy się w serdecznej atmosferze. Otrzymałem pokaźną sumkę na Żydowski Fundusz Narodowy.

Niedługo zmarł. Los zrządził, iż nawet wtedy nie zeznał spokoju. Chasydzi związani z cadykami z Góry Kalwarii – rodzina Juskowiczów – nie mogli znieść, że Wigdorowicz został pochowany blisko grobu ich dziadka Mojsze Wolfa Juskowicza. Nocą wymurowali ściankę oddzielającą dwa groby. Przyjaciel Wigdorowicza, polski prokurator, nakazał usunąć ściankę, a rodzinę Juskowiczów podał do sądu. Ten brak szacunku dla zmarłego i fanatyzm rodem ze średniowiecza poruszył żydowską opinię publiczną i nie tylko ją, zarówno w Pabianicach, jak i w całej Polsce.

Łódzkie Echo (23 sierpnia 1933) opisało owe wydarzenie w artykule pod tytułem „Echa skandalu na cmentarzu żydowskim. Kara więzienia za profanację zwłok”

W swoim czasie zmarł w Pabianicach znany działacz żydowski w duchu sjonistycznym H. Wigdorowicz. Wymieniony w ciągu całkowitej swej działalności prowadził walkę z miejscowym rabinem Alterem i Gminą Wyznaniową żydowską, czem zjednał sobie mir u miejscowych syjonistów, narażając się ortodoksom. Po jego śmierci, rodzina zwróciła się do Gminy Wyznaniowej z prośbą o sprzedanie placu na cmentarzu żydowskim dla pochowania na nim zwłok zmarłego. W tym czasie, na skutek niesnasek i nieporozumień w łonie Gminy starosta powiatowy mianował komisarza, który niezwłocznie objął urzędowanie, zwalniając ze stanowisk zarząd Gminy.

Komisarzem mianowany został krawiec pabianicki Uszer Sztern, zam. w Pabjanicach przy ul. Zamkowej 15, będący zwolennikiem rabina Altera, o przekonaniach ortodoksyjnych. Komisarz Sztern zażądał od rodziny zmarłego Wigdorowicza za plac na cmentarzu żydowskim nieproporcjonalnie wysoką sumę 2.000 dolarów, tj. wówczas około zł 18.000, podczas gdy normalna cena za plac wynosiła około 500 zł. Nie pomogły prośby i groźby wdowy. Gmina odmówiła udzielenia zezwolenia na pochowanie Wigdorowicza o ile rodzina nie zapłaci żądanej sumy. Ponieważ spór się przedłużał, a zwłoki nie mogły leżeć w domu ze względu na zbliżające się święta żydowskie, rodzina pochowała zmarłego bez zezwolenia Gminy, przy pomocy syjonistów pabianickich.

Po pewnym czasie na cmentarz żydowski przybyli dwaj bracia Josek i Abram Joskowicze – ortodoksi, którzy przekopali rów pomiędzy zwłokami Wigdorowicza a zwłokami jakiegoś swego członka rodziny i postawili mur oddzielający zwłoki zmarłych. Joskowiczowie nie chcieli, aby ich zmarły krewny stykał się po śmierci z ”bezbożnikiem”, za jakiego uważali Wigdorowicza. Kopiąc rów, Joskowiczowie naruszyli zwłoki zmarłego Wigdorowicza, przesuwając je o kilka centymetrów. W czynności tej pomagał im kamieniarz żydowski Symcha Grossgluck oraz Frohmann.

Na wiadomość o profanacji grobu wdowa po zmarłym Wigdorowiczu zwróciła się do prokuratora z odpowiednim oskarżeniem, wnosząc zarazem powództwo cywilne przeciwko sprawcom o odszkodowanie z tytułu poniesionych strat. Rzecz charakterystyczna, że powództwo to opiewało na kwotę zł 1.

W tych dniach w Sądzie Grodzkim w Pabjanicach odbyła się sprawa karna przeciwko braciom Joskowiczom, S. Grossgluckowi i Prohmanowi. Na świadków wezwano cały szereg osób oraz rzeczoznawcę do spraw żydowskich. Rozprawa ciągnęła się przez cały dzień od świtu do późnej nocy i obfitowała w momenty pełne dramatycznego napięcia. W rezultacie Sąd skazał sprawców profanacji grobu Wigdorowicza: Abrama Joskowicza na 1 miesiąc więzienia, Symchę Grossglucka na 2 miesiące więzienia, Frohmana zaś uniewinnił. Josek Joskowicz na sprawę się nie stawił i zachodzi podejrzenie, że uciekł z Pabjanic.

Następnie Sąd polecił odnośnym czynnikom znieść mur wybudowany przez Joskowiczów i wszystko przywrócić do poprzedniego stanu.

Ben-Zion Grynbojm

Ben-Zion Grynbojm był zwolennikiem żydowskiego Oświecenia, a zarazem miłośnikiem chasydyzmu. Ten handlarz zbożem miał jeszcze czas, żeby publikować chasydzkie opowieści i legendy w łódzkiej i pabianickiej prasie żydowskiej.

Gothelf

Na początku XX wieku mieliśmy utalentowanego malarza o nazwisku Gothelf (szwagra Izraelka Jelenowicza), który w Paryżu cieszył się reputacją dobrego malarza. Publikował swoje prace we francuskich periodykach artystycznych.

Majer Rosensztein

Majer Rosensztein miał przydomek Majer Filozof. Był jednym z pierwszych artystów pabianickich. Ozdobił sufit w synagodze kolorową polichromią, która stanowiła przykład żydowskiej sztuki ludowej. Rosensztein przebywał parę lat w Erec-Izrael u swojego brata Fiszla. Potem wyjechał do swoich dzieci w Ameryce.

Finkelsztein

W Pabianicach tworzył portrecista Finkelsztein. Jego czarno-białe obrazy ozdabiały ściany lokalu komitetu syjonistów. Szczególną uwagę zwracała podobizna dr. Hertzla (Teodor Herzl twórca Światowej Organizacji Syjonistycznej). W latach 30. wyjechał do Paryża, gdzie zdobył uznanie w kręgu żydowskich artystów.

Iza Alter

Szlama Szijak: W 1936 roku Iza Alter powrócił do Pabianic z Wilna, gdzie studiował prawo. Pracował w mieście jako adwokat. Po kilku tygodniach do lokalnego komitetu partii Poalej-Syjon, której byłem członkiem wpłynął list od Altera. Pisał: Przyjechałem z Wilna, gdzie należałem do studenckiej grupy Poalej-Syjon. Chciałbym spotkać się z towarzyszami pabianickiego Poalej-Syjon w moim domy, gdyż jako adwokat nie mogę przyjść do waszego biura.

List, który cytuję z pamięci, był napisany wileńską odmianą jidysz. Komitet przychylił się do prośby towarzysza Altera i wyznaczył towarzyszy: Stycki, Jelenkiewicz, Warszawski i ja. Spotkaliśmy się z Alterem w domu jego rodziców w sobotnie przedpołudnie. Zostaliśmy serdecznie przyjęci. Wywiązała się dyskusja polityczna. Towarzysz Alter poinformował, że jest członkiem Poalej-Syjon i chce utrzymywać z nami kontakt, aczkolwiek obecnie nie może angażować się w działalność partyjną. Rozpoczynał bowiem praktykę adwokacką.

Młody prawnik pozostawał z nami w bliskiej łączności. Dostarczaliśmy mu prasę partyjną. Doradzał nam w sprawach politycznych i społecznych.

Towarzysz Alter opowiadał także o swoich problemach. Wówczas nasilał się antysemityzm w Polsce. Był to czas pogromów w Przytyku, Częstochowie, etc. Poalej-Syjon organizowała zebrania protestacyjne, podczas których żydowscy robotnicy opuszczali miejsca pracy, a kupcy zamykali swoje sklepy. Ze względu na panującą sytuację towarzysz Alter nie chciał prowadzić własnej kancelarii adwokackiej.

Adwokat Alter kontynuował nieformalną współpracę z Poalej-Syjon aż do 1939 roku, kiedy wystąpiło zagrożenie wojną. Pabianicka rada miejska została rozwiązana w marcu 1939 roku. Nowe wybory miały się odbyć w maju. Wszystkie partie przystąpiły do działania. Poalej-Syjon postanowił na czele swojej listy umieścić Altera. Pozostałe partie żydowskie były zaskoczone naszą decyzją.

W Polsce ówczesnej wybory organizowano w taki sposób, żeby mniejszości narodowe i partie opozycyjne miały jak najmniejszą reprezentację w gremiach przedstawicielskich. Pabianice zostały podzielone na wyborcze okręgi. Żydzi z Nowego Miasta nie mogli głosować na swojego kandydata ze Starego Miasta. Żydowscy wyborcy tracili siłę głosu w zdominowanych przez chrześcijan okręgach. Żydzi byli w stanie wybrać tylko jednego radnego ze Starego Miasta. Partie żydowskie musiały ustalić wspólnego kandydata, aby mieć swojego przedstawiciela w radzie miejskiej.

Ogólni Syjoniści zorganizowali zebranie obu partii i zaproponowali pana Klejmana, dyrektora szkoły na pierwsze miejsce listy. Poalej-Syjon nie wyraziła zgody i wysunęła adwokata Altera. Nie doszło do porozumienia między nami i nie utworzyliśmy wspólnej listy. Poalej-Syjon poszła do wyborów samodzielnie.

Kampanię wyborczą prowadziliśmy wespół z Polską Partią Socjalistyczną. Polscy socjaliści wezwali chrześcijan mieszkających w rejonach żydowskich do głosowania na listę Poalej-Syjon. My natomiast prosiliśmy Żydów z rejonów chrześcijańskich do oddania głosu na PPS. Urządziliśmy wiec przedwyborczy razem z PPS. Nasz Iza Alter zwyciężył znaczącą liczbą głosów.

Na pierwszej sesji rady miejskiej Iza Alter odczytał deklarację polityczną po polsku i w jidysz. Endecy przerwali wystąpienie, krzycząc : - Żydzi do Palestyny! Byli gotowi do bójki. Gdyby nie interwencja radnych z PPS, sesja mogłaby mieć fatalne zakończenie. Sesja rady była dla Altera zarazem pierwszą i ostatnią. Rada, w której większość mieli przedstawiciele PPS została rozwiązana. Wyznaczono komisarza, ale kampania wyborcza nie została zapomniana.

Pamiętam wizytę w Pabianicach towarzysza Ya’akova Zerubavela (pisarz, publicysta, promotor języka jidysz, współtwórca partii Mapam w Izraelu) latem 1939 roku, tuż przed wybuchem wojny. Towarzysz Zerubavel przybył w niedzielny wieczór. Sala była wypełniona Żydami. Gościa powitano partyjną pieśnią i hymnem Hatikvah. Towarzysz Alter przewodniczył spotkaniu. Zerubavel mówił bez obsłonek o położeniu Żydów w hitlerowskich Niemczech i w krajach włączonych do Trzeciej Rzeszy. Wzywał do natychmiastowego wyjazdu do Erec Izrael (Ziemia Izraela) za wszelką cenę. Publiczność zgotowała mu entuzjastyczne przyjęcie. Łzy cisną się mi do oczu, gdy myślę o ostatnich dniach przed zagładą. Nikt nie wierzył jaki los czeka pabianickich Żydów.

Po zebraniu odbył się bankiet w domu towarzysza Altera. Świętowaliśmy do białego rana. Alter zakończył życie w osławionym obozie tortur w Radogoszczy.


Dr Szmuel Szenker

Melech Najsztat: Szmuel Szenker pochodził z Przemyśla. Był doświadczonym towarzyszem. Do partii Poalej-Syjon wstąpił jako student przed pierwszą wojną światową. Należał do współzałożycieli afiliowanej przy partii organizacji studenckiej „Wolność”. Podczas studiów we Lwowie miał opinię jednego z najaktywniejszych członków partii.

Podczas pierwszej wojny światowej służył w stopniu oficera w armii austriackiej. Dostał się do niewoli rosyjskiej. Po wojnie ukończył studia medyczne w Wiedniu, gdzie nadal udzielał się w życiu politycznym. Do Pabianic przybył jako zięć zasłużonego fabrykanta Fausta. Tutaj też rozpoczął praktykę lekarską. Natychmiast oddał się również do dyspozycji pabianickiego komitetu Poalej-Syjon. Przez dwadzieścia lat był przewodniczącym partii w miasteczku. Występował często na wiecach w miejscowościach regionu łódzkiego. Był przedstawicielem zarówno regionalnych jak i centralnych struktur partii. Często reprezentował Ligę Pracujących Izraela.

Na początku drugiej wojny światowej dr Szenker wyjechał do wschodniej Galicji. Żona i synowie schronili się w Warszawie. On także dołączył do rodziny. Wszedł w skład personelu kuchni ludowych w getcie. Zaangażował się równocześnie w działalność podziemną.

W czasie wielkiej deportacji (lipiec-sierpień 1942) jego synowie, członkowie Droru zostali zabrani do obozu koncentracyjnego. Pogrążony w smutku wraz z żoną dołączył do transportu jadącego do Auschwitz. Miał 56 lat.

Dwojra Sieradzka-Kjak

M. W. Kochman: Dwojra Sieradzka, córka Izraela Zalmana Kjaka, należała do żydowskiej sekcji Polskiej Partii Socjalistycznej podczas rewolucji 1905 roku. Odznaczała się inteligencją i odwagą, ofiarnością i poświęceniem. Była kilka razy aresztowana przez Rosjan. Należała do grona najbardziej bojowo nastawionych towarzyszy. Wyjechała do USA, skąd wspierała materialnie społeczność żydowską w Pabianicach zarówno po pierwszej, jak i drugiej wojnie światowej.

Josef Davidowitz (Dawidowicz)

Inż. Izaak Gilum Zelinsky: Nie można wyobrazić sobie pabianickiej Księgi Pamięci bez wspomnienia o Josefie Dawidowiczu. Podczas mojego pobytu w Pabianicach traktował mnie jako swojego bliskiego przyjaciela. Uczestniczyłem wraz z nim w ważnych dla społeczności żydowskiej wydarzeniach. Był człowiekiem rodzinnym, zawsze gotowym do niesienia pomocy osobom starszym, poszukującym ciągle nowych form opieki. Był absolwentem jesziwy, ale równocześnie człowiekiem o szerokich horyzontach poznawczych, otwartym na świat. Był jednocześnie arystokratą i wielkim demokratą. To połączenie wyjątkowych cech charakteru ułatwiało mu realizację wielu wspólnotowych przedsięwzięć. Współpracował ze wszystkimi instytucjami. Wszyscy go znali jako Joska Dawidowicza.

Spotkałem go w 1917 roku, kiedy przybyłem do Pabianic, aby objąć stanowisko dyrektora Hebrajskiej Szkoły Średniej. Josef należał do czterech najważniejszych liderów społeczności. Był wybierany do gminy żydowskiej. Przy pierwszym kontakcie, ten mężczyzna w tradycyjnym stroju, przypominał ortodoksa. Jednak w trakcie dyskusji dotyczących prowadzenia szkoły wykazywał wielką znajomość współczesnej edukacji.

Kiedy dowiedziałem się, że na przełomie XIX i XX wieku wysłał swoich synów do średnich szkół hebrajskich w Łodzi i Warszawie, zrozumiałem, że odczuwał wielką frustrację z powodu braku podobnej szkoły w Pabianicach. Na przeszkodzie stały religijne uprzedzenia. Zrozumiałem jego postępowe przekonania i aspiracje.

Josef Dawidowicz urodził się w 1870 roku w miejscowości Dąbrowa, obok Kalisza. Jego ojciec to Aliyahu Leito, znany kupiec drzewny, wywodzący się z zamożnej rodziny Kośmiraków – właścicieli ziemskich w rejonie Kutna. Matka Estera, z domu Rewadzka, pochodziła z rodziny rabina z Łasku Meira Tzillicha, który w połowie osiemnastego wieku był posłem na Sejm Czterech Ziem (centralny organ samorządu Żydów Korony Królestwa Polskiego I Rzeczypospolitej).

W 1895 roku po swoim ślubie Josef przyjechał do Łodzi, do swojego szwagra Mendla Cohena, który później w Pabianicach uczył go tkactwa. Wkrótce Reb Josef stał się dobrze prosperującym przedsiębiorcą i wielkim promotorem żydowskich pracowników w przemyśle pabianickim.

Jeszcze przed pierwszą wojną światową był współzałożycielem żydowskich kooperatyw – Niezależni Tkacze Zmechanizowani. Dzięki temu żydowscy tkacze przełamali zakaz pracy w fabrykach. Ten młody biznesmen uświadomił sobie, że pracownicy żydowscy nie mają szans na sukces bez własnych instytucji finansowych oraz firm. Z pomocą przyjaciół udało się mu stworzyć pierwszy bank żydowski.

Wraz z pierwszą wojną światową nastąpił upadek tkactwa, które stanowiło główne źródło utrzymania pabianickich Żydów. Jednocześnie do miasta dotarły informacje o Mandacie Brytyjskim w Izraelu i Deklaracji Balfoura. Josef występował do niemieckich władz okupacyjnych w obronie Żydów. W tym okresie powstały żydowski klub i biblioteka. Jednak największym jego osiągnięciem pozostaje Żydowska Szkoła Średnia i niestrudzona walka o syjonistyczną edukację w opozycji do ultraortodoksyjnej Agudy oraz niemieckiej i polskiej administracji.

Pod koniec pierwszej wojny światowej zaangażował się w poprawę bytu ubogich warstw społeczności żydowskiej. Utworzył tzw. konsum – sklep ogólnospożywczy, który zaopatrywał mieszkańców w żywność po przystępnych cenach.

Po wojnie zaczęła napływać mąka i inne produkty od ofiarodawców z USA, głównie byłych pabianiczan. Najważniejsza donatorka – Dwojra Kjak prosiła, żeby dystrybucją pomocy zajął się Josek Dawidowicz. Podziwiałem jego energię i inicjatywę. Kiedyś zaproponował utworzenie żydowskiej farbiarni, gdyż farbowaniem zajmowali się polscy robotnicy w niemieckiej fabryce Dobrzynka. Fabryka nie zatrudniała Żydów, nie chcieliśmy zatem jej wspierać. Josek utworzył firmę – Fabrikanka z błogosławieństwem wszystkich: przedsiębiorcy, Aguda, rabin Mendel, Góra Kalwaria. Fabryka szczyciła się nowoczesnymi maszynami i otrzymywała wiele zleceń od żydowskich przemysłowców. Utrzymała się na rynku przez kilka lat.

Postawę jaką Josek przyjmował wobec swoich pracowników opisuje następująca historia:

Chrześcijańska dziewczyna chciała znieważyć jednego z pracowników - Noego zwanego Pobożnym i przyłożyła do jego brody nożyce. Josek zwolnił ją natychmiast. Uważał bowiem, iż żart ten obrażał nie tylko ofiary bezmyślnych zachowań, ale także religię żydowską. Nie pomogły żadne prośby. Dziewczyna straciła pracę. Pojąłem, że Josek stosował zasadę: „Najlepszym edukatorem jest święty przykład”.

W 1935 roku zrealizował swoje marzenie o wyjeździe do Izraela. Zamieszkał z żoną Hannah w Tel Awiwie i cieszył się nową ojczyzną w otoczeniu innych pabianiczan. Razem z żoną zwiedzał Ziemię Izraela. Trudno opisać radość jaka mu towarzyszyła podczas wizyty w Jerozolimie, przy Ścianie Płaczu i u grobu Racheli. Wszedł na górę Har Hatzofim, gdzie znajduje się Uniwersytet Hebrajski i skąd roztacza się oszałamiający widok na biblijny kraj.

Nie miał jednak szczęścia. Dopadła go choroba i po 18 miesiącach wrócił do Polski. W listach pisał, że bardzo brakuje mu Izraela i pięknego, błękitnego nieba.

Naziści przerwali życie tego szlachetnego człowieka. Wraz z nim zginęli jego synowie i prawnuczęta.

Jakob Wigocki

Gerszon Rajchman: Pragnę napisać o błogosławionej pamięci moim dziadku. Jakob Wigocki urodził się w Ozorkowie. Do Pabianic przybył jako dorosły człowiek. Rozpoczął działalność biznesową, która przysporzyła mu wielu klientów i jeszcze więcej przyjaciół, zarówno Żydów i nie-Żydów. Wszyscy go znali i szanowali.

Zajął wysoką pozycję w społeczności żydowskiej. Przez wiele lat był członkiem gminy żydowskiej i radnym miejskim. Przewodniczył grupom charytatywnym. Doradzał kierownictwom szkoły Talmud-Torah, domu starców, banku kredytowego oraz innych instytucji.

Podczas pierwszej wojny światowej pracował dla JOINTU, rozdzielając środki finansowe wśród społeczności żydowskiej Pabianic. Przed drugą wojną także zajmował się dystrybucją amerykańskiej pomocy.

Aktywność społeczna nie była nigdy dla niego trampoliną do kolejnego osobistego sukcesu. Nie myślał o sobie. Przeciwnie, nie szczędził sił, czasu i pieniędzy, aby rozwijać inicjatywy lokalne. Wspomagała go moja babcia, błogosławionej pamięci, Hadasa. Oboje mieli otwarte serca i ramiona dla każdego kto potrzebował pomocy. Mój dziadek otrzymał największe błogosławieństwo ponieważ zmarł śmiercią naturalną w dojrzałym wieku. Ominęły go cierpienia i gorycz wypędzenia. Moja rodzina i ja czujemy się zaszczyceni, że dzięki Księdze Pamięci możemy uwiecznić tego niezwykłego pabianiczanina.

Oszer Wyntner

Oszer Wyntner urodził się w Ozorkowie. W 1924 roku przyjechał do Pabianic, gdzie ożenił się z Zahavą Cohen. Był zegarmistrzem. W Pabianicach zaangażował się w sprawy społeczne, stając się jednym z czołowych liderów syjonistycznych. Kierował z wielkim powodzeniem pracami Żydowskiego Funduszu Narodowego. W 1934 r. wyjechał do Izraela. Kontynuował swą aktywność w Ziomkostwie Pabianickim (Pabianice Landsmanshaft). Był wiceprezesem tej organizacji i prowadził jej kasę pożyczkową. Pomagał nowym przybyszom z Pabianic. Zmarł w 1954 roku, mając 51 lat.

Szmuel Dawid Grynsztein

Szmuel Dawid Grynsztein urodził się 25 lutego 1917 roku, był synem Abrama i Chawy. W wieku 16 lat wstąpił do Komunistycznego Związku Młodzieży w Pabianicach. Należał do najbardziej aktywnych działaczy lewicowych. Dawał przykład ofiarnego zaangażowania w sprawy klasy robotniczej. Pod jego wpływem znalazło się 87 młodych komunistów. Był także członkiem zarządu i bibliotekarzem Hazomiru – organizacja kulturalna. Zginął podczas Holokaustu w wieku 22 lat.

Nasn Glass

Dawid: Moja przyjaźń z Nasnem, lub Natkiem Glassem sięga młodych lat przed pierwszą wojną światową w Pabianicach. Chodziliśmy do tej samej klasy w pierwszej świeckiej szkole żydowskiej, znanej powszechnie jako Hebrajska Szkoła Średnia Luriego. Kiedy została zamknięta znaleźliśmy się obaj w polskim gimnazjum. Odtąd byliśmy bardzo blisko aż do matury w 1925 roku. Wtedy też opuściłem Polskę. Łączyła nas nie tylko szkoła, ale także uczestnictwo w Hashomer Hatzair (skauting żydowski).

Natek zarówno wyglądem jak i mentalnością nie przypominał Żyda. Nie miał kompleksu diaspory. Działając w Hashomer Hatzair trzymał nerwy na wodzy, żeby nie prowokować konfliktów, ale denerwował go nadmiar polityki i filozofii syjonistycznej. Chciał więcej wycieczek, obozów letnich, sportu, gimnastyki, zajęć rekreacyjnych. Rozpierały go energia i entuzjazm, gdy popularyzował formy pracy skautowskiej wśród dzieci i młodzieży ze szkoły średniej i podstawówek, a nawet z rodzin chasydzkich. Uważaliśmy, iż Nasn Glass jest urodzonym przywódcą i wybitnym organizatorem. Jeśli Hashomer Hatzair należała do najprężniejszych organizacji w Pabianicach, była to zasługa Glassa.

Glass stał na czele Hashomeru, grupy sportowej Nesher i nawet przewodził pierwszej grupie żydowskich ateistów w miasteczku. Nigdy nas nie zawiódł.

Po maturze rozbiegliśmy się po świecie. Niektórzy wyjechali na studia zagraniczne (w Polsce Żydzi mieli ograniczone możliwości zdobywania wyższego wykształcenia), inni wyemigrowali do Izraela. Wielu porzuciło Hashomer ze względów ideologicznych, uważając, że jest zbyt mało lewicowy albo nie dość prawicowy. Organizacja ta przestała istnieć w Pabianicach.

Sytuacja finansowa rodziny Natka uległa pogorszeniu po śmierci jego ojca Reb Henocha. Wraz z siostrą musiał utrzymywać rodzinę. Przyjął intratną posadę sekretarza Związku Żydowskich Przemysłowców. Nie opuszczała go jednak społecznikowska pasja. Spotykał się z kolegami w swoim nowym domu. On i jego żona Regina (Szapiro) podtrzymywali dawne relacje z czasów Hashomer Hatzair.

Poruszali tematy kulturalne i miejskie. Wtedy też powstało „koło dyskusyjne”. Natek przygotowywał przeglądy prasy i wydawnictw książkowych, prezentował także nowinki edukacyjne. Jego wystąpienia przeradzały się w swobodne rozmowy ze słuchaczami, do których przywykliśmy w Hashomer. Wraz ze swoim przyjacielem Hanumanem z Łodzi utworzył pierwszą grupę ateistów w Pabianicach.

Lata mijały. Spotykaliśmy się gdy przyjeżdżałem na wakacje. Wspomnieniom nie było końca, snuliśmy także plany. I znowu nasze drogi się rozeszły. Ostatni raz widziałem go w 1930 roku.

Po wojnie wiadomość o Natku dotarła do Izraela. Niezłomna pasja życia albo po prostu szczęście sprawiły, że ocalał wraz żoną i synem. Otrzymał wysokie stanowisko ministerialne w Polsce Ludowej. Jednak ostatecznie wybrał emigrację do Australii.

W Australii ożywiły się jego zainteresowania problemami wspólnoty żydowskiej oraz dziennikarstwem. Opisywał swoje doświadczenia z czasów wojny w formie dziennika. Strony te, pełne bólu, opowiadają o ukrytym życiu pod okupacją nazistowską. Zorganizował małą grupę ludzi z Pabianic w ziomkostwo. Pisał artykuły do lokalnej prasy żydowskiej i próbował walczyć o zmianę systemu wyborczego wyłaniającego Żydowską Izbę Deputowanych w Australii. Marzył o wejściu w jej skład jako przedstawiciel polskich Żydów. Wykazywał szczególną aktywność w organizowaniu obchodów Yom Haatzmaut (Dzień Niepodległości Izraela) i zbierał pieniądze na rzecz akcji i kampanii proizraelskich.

Byliśmy pewni, że impet jego działania będzie trwał, aż tu nagle ….

Jakob Yakubowitz (Jakubowicz)

Josef Zimberknopf: Jakoba Jakubowicza wychowywał dziadek, błogosławionej pamięci, Issachar Dor. Natomiast dziadek ze strony matki – Efraim Rosenthal należał do najbardziej poważanych członków społeczności pabianickiej. Obaj dziadkowie wywarli ogromny wpływ na osobowość Jakoba. Był znakomitym uczniem w pabianickiej jesziwie. Nie miał jednak ojca, toteż musiał bardzo wcześnie podjąć pracę, żeby utrzymać matkę i rodzinę. Matka – Sheindl pilnowała, aby po pracy nadal kontynuował naukę.

Po ożenku z Pearl, córką chasyda Kalmana Feldmana, przystał do grupki młodych zwolenników cadyka z Góry Kalwarii, którzy łączyli pracę zarobkową ze studiowaniem Tory. Wyróżniał się głębokim rozeznaniem aktualnych spraw i wydarzeń – religijny syjonizm, rewolucja socjalistyczna w Rosji, bezsensowny udział żołnierzy żydowskich w pierwszej wojnie światowej, którzy walczyli przeciwko sobie w mundurach obcych armii. Wszystko to na porządku dnia stawiało pytanie: Kiedy wrócimy do Ziemi Izraela?

Będąc pragmatycznym człowiekiem zaangażował się w syjonizm religijny. Chociaż rabin Pabianic nie pochwalał tej ideologii, Jakob niewzruszenie realizował swoje cele. Zaczął się powoli przygotowywać do wyjazdu do Izraela.

W 1925 r. był obecny na otwarciu Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Wrócił do Polski, ale często odwiedzał Izrael. W końcu osiadł w Izraelu na stałe. Założył tam sad, wybudował dom i dużą fabrykę. Oprócz pieniędzy miał nade wszystko niespożytą energię, ogromną pomysłowość i inicjatywę. Był pionierem (chalutz), który wytyczał drogę następnym przybyszom do Erec-Izrael.

Pragnę podkreślić entuzjazm jaki okazywał ruchowi Mizrachi. Mieszkając jeszcze w Pabianicach, należał do współzałożycieli Mizrachi i liderów Komitetu Hebrajskiego. Znaczenie jego pracy polegało na upowszechnianiu żydowskiej edukacji wśród dzieci i starszej młodzieży. Zaszczepiał w nich miłość do Tory i pionierskiego ducha. Czynił tak z myślą o inspirowaniu emigracji (aliyah) do Izraela.

Na swej pabianickiej posesji przygotowywał religijnych syjonistów do życia w Izraelu (haschara). Stworzył miniaturowy kibuc, który stanowił wkrótce wzorzec dla innych miejscowości w Polsce. Akcję finansował ze swoich prywatnych pieniędzy.

Pamiętam strajk polskich robotników w jego fabryce, którzy protestowali przeciwko zatrudnianiu religijnych syjonistów. Umiejętności przekonywania, które znamionowały Jakoba sprawiły, że Polacy zgodzili się na tymczasową pracę „syjonistów szykujących się do wyjazdu do Izraela”.

Jako członek zarządu Żydowskiego Banku Spółdzielczego czynił wszystko, aby pomóc prostemu człowiekowi. Niejednokrotnie osobiście wydawał zgodę na udzielenie pożyczki. Żona Pearla zawsze stanowiła dlań duchowe i praktyczne oparcie. Przyjmowała gościnnie przedstawicieli organizacji syjonistycznych i organizatorów akcji charytatywnych.

Dzięki jego miłości do Izraela ocalała znaczna część rodziny, która tam się osiedliła. Aczkolwiek nazistowski topór nie oszczędził córek – Debora i Szoszana oraz synów – Izaak i Efraim.

Izrael Gedalia Rosensztein

Fiszl Rosensztein: Mój ojciec, Izrael Gedalia był z zawodu piekarzem. Nie odebrał świeckiego wykształcenia, jednak brak szkoły dawał się we znaki jego czterem synom i dwom córkom. W owym czasie Żydzi pabianiccy byli bardzo religijni i nie chcieli słyszeć o świeckiej szkole, która kształciła nie- Żydów.

Cheder i nauczyciel chederowy stanowili jedyną placówkę oświatową. Mój ojciec był jednym z tych Żydów pabianickich, którzy chcieli świeckiej szkoły żydowskiej. Traf chciał, że rosyjski generał-gubernator Lubalow przejeżdżał przez Pabianice. Mój ojciec wraz ze swoim kolegą Kaliskim wykorzystali tę sposobność, aby, jako oficjalna delegacja społeczności, przedstawić dostojnikowi prośbę o pozwolenie na otwarcie szkoły żydowskiej w Pabianicach.

Skąd Izrael Gedalia czerpał tyle odwagi? Trzeba było go znać. Ten silny, energiczny mężczyzna był pierwszej klasy piekarzem, mówiono o nim „szlachetny”. Zawsze gotów do pomocy i zaangażowania w sprawy wspólnoty. Odwaga z jaką szedł do władz niejednokrotnie oszczędziła Żydom wielu problemów.

Ojciec nie mógł się pogodzić, że w mieście istniała polska szkoła, która nie przyjmowała dzieci żydowskich, chociaż Żydzi płacili wyższe podatki niż Polacy. Postanowił przeto, że czas najwyższy, aby zapukać do urzędowych drzwi.

Nic więc dziwnego, iż potrafił wykorzystać krótki postój Lubalowa w miasteczku. Jak już wspomniałem wraz z Jakobem Kaliskim wręczyli generałowi prośbę o utworzenie szkoły dla dzieci żydowskich. W uzasadnieniu prośby napisali, że Żydzi pabianiccy płacą całkiem wysokie podatki. Oczywiste było, że dzieci żydowskie powinny uczęszczać do szkół państwowych.

Lubalow, gubernator warszawski, ciepło przyjął Gedalię Rosenszteina i Jakoba Kaliskiego. Obiecał przychylnie ustosunkować się do przedłożonej prośby. Tak też się stało. Niedługo obaj Żydzi zostali wezwani do ratusza, gdzie poinformowano ich, że gubernator zezwala na otwarcie szkoły dla dzieci żydowskich w Pabianicach. Społeczność żydowska otrzymała powiadomienie o terminie przyjazdu nauczyciela Szapocznika z Częstochowy, który miał zorganizować szkołę.

Ojciec często mówił, że szkoła była jego największym sukcesem. Pamiętam wiele scenek z naszego życia w Pabianicach.

Pamiętam duży piec piekarniczy w naszym domu. Górna część pieca była określana jako „piekielnik”. Według moich obecnych kalkulacji mogła liczyć około 16 metrów kwadratowych. Zimą wędrowni Żydzi spali na piecu albo odpoczywali w jego sąsiedztwie, odkładając na bok swoje worki i kije. Czuli się jak u siebie w domu.

Zimą podchodzili od razu do pieca, żeby rozgrzać zziębnięte kości. Rodzice częstowali ich gorącą herbatą i świeżymi wypiekami. Często przychodziły całe rodziny, żeby się ogrzać.

W podwórku mieliśmy także duże pomieszczenie, które zimą służyło jako drewutnia. Latem mieściła się tam noclegownia. Na siennikach spali nasi goście.

Oprócz zwykłych wędrowców przyjmowaliśmy także poważne persony – Żydów z sąsiednich miasteczek, którzy przybywali do Pabianic w interesach. Przyjeżdżali w piątek i pozostawali przez tydzień. Sprzedawali skóry królicze, zajęcze, pióra, puch, imitację biżuterii, tefiliny (dwa pudełeczka z czterema fragmentami Tory, które przywiązywane są rzemieniami do czoła i lewego ramienia), mezuzy (pudełeczka z fragmentami Tory umieszczane w drzwiach domów), tsitsity (frędzle szali modlitewnych).

Rodzice otaczali ich szczególną atencją. Przygotowywali im posłania w naszym domu i zapraszali do rodzinnego stołu. Z wielką przyjemnością, do późnej nocy, słuchali opowieści ze świata.

Oprócz wspomnianych gości przyjmowaliśmy nierzadko kapelę z Łasku. Zespół składał się z siedmiu klezmerów, którzy byli dobrze znani w całej okolicy. Grali zazwyczaj na żydowskich weselach, ale, dla oddzielenia sacrum od profanum, nie gardzili także weselami szlacheckimi. Wędrowali z wodzirejem. Kiedy przebywali z nami robiło się zaraz wesoło i przyjemnie. Podczas świąt żydowskich podejmowaliśmy również kantorów. Wszyscy goście dobrze się czuli w naszym przytulnym domu. W olbrzymim samowarze zawsze gotowała się woda, a wypieki pachniały wprost cudownie.

Spośród całej rodziny, oprócz mnie, zagłady uniknął starszy brat Majer, który był autorem polichromii w pabianickiej synagodze. Mieszkał dłuższy czas w Izraelu, ale zmarł w Ameryce.

Henech Rajchman

Gerszon Rajchman: Piszę te słowa, aby upamiętnić mojego ojca. Henech przyszedł na świat w 1903 roku w Radomsku. W Pabianicach ożenił się z Sarą, córką Jakoba Wygockiego. Z zawodu był drukarzem. W 1923 roku otworzył drukarnię „Promień”.

Jako syjonista rozpoczął działalność polityczną w młodym wieku, chociaż nie było wtedy sprzyjających ku temu warunków. Działał również w banku żydowskim. Po pierwszej wojnie światowej zintensyfikował swoją aktywność. Od 1925 roku przewodniczył Ogólnym Syjonistom (centrowa grupa wewnątrz ruchu syjonistycznego, a później partia polityczna w Izraelu) i prowadził walkę z Agudą kierowaną przez rabina Altera. Był ogólnym syjonistą w najlepszym tego słowa znaczeniu. Obecnie jego poglądy wydają się nieco naiwne, ale dla niego były świętością. Zawsze myślał o emigracji do Izraela, gdzie mieszkały już jego dzieci. Niestety, plany pokrzyżowali naziści. W 1943 roku został wysłany z getta łódzkiego do obozu zagłady.

Dr Yosef Ben Renan (Józef Szwarcwasser)

Dawid Dawidowitz: Najbardziej wyróżniającą się osobą w naszej pabianickiej społeczności był przez wiele lat dr Józef Szwarcwasser (urodził się 28 listopada 1879 roku, był kapitanem WP). Niewielu już pamięta, że przybył do Pabianic w 1915 roku jako lekarz wojskowy. Szybko wykazał się niepospolitymi zdolnościami i ogromną inicjatywą. Uczestniczył w powstawaniu ruchu syjonistycznego w miasteczku oraz tworzeniu Hebrajskiej Szkoły Średniej. Był zwolennikiem nasycania programów szkolnych treściami syjonistycznymi. Należał do najpoważniejszych przeciwników Agudy. O tych sprawach pisywał do Głosu Żydowskiego.

Wchodził również w skład rady miejskiej i był dyrektorem szpitala, oraz prowadził prywatną praktykę lekarską. Nie wszyscy wiedzieli o jego uwielbieniu dla języka hebrajskiego. Interesował się etymologią. Myśleliśmy, że to jest tylko hobby wybitnego lekarza. On jednak chciał wrócić do języka naszych przodków. Nauczył się hebrajskiego i używał go w swoich wystąpieniach publicznych, aby zaciekawić młodzież. Pragnę podkreślić, że pasjonowały go najnowsze odkrycia w zakresie medycyny i psychologii.

W 1908 roku ukończył z wyróżnieniem medycynę w Bazylei. Rozprawę doktorską poświęcił chorobom oczu. Następnie studiował w Berlinie i Zurichu. Zajmował się również badaniem bakterii. Wyniki badań opublikował w Zentreblatt fur bacteriology (Berlin 1909). W 1910 powrócił do Bazylei, gdzie był asystentem profesora Gerhardta. Opublikowali wspólnie pracę „Znaczenie soli chlorków w organizmie człowieka z punktu widzenia jego odporności”. Praca ta ukazała się po polsku w 1911 roku. W latach 1915-1918 pracował w szpitalach pabianickich. W 1922 roku kandydował w wyborach do Sejmu RP z listy mniejszości narodowych.

W 1925 roku wyjechał do Izraela. Pracował w klinikach uniwersyteckich i prowadził także prywatną praktykę lekarską. Specjalizował się w internie i neurologii. W 1929 roku wybrano go prezesem Towarzystwa Medycznego w Tel Awiwie, jednocześnie wydawał popularny magazyn medyczny Bramy Zdrowia.

W Tel Awiwie opublikował m. in. prace: „Tel Awiw – uzdrowisko”, „Leczenie przewlekłej anginy zogniskowaną radiacją słoneczną”, „Toksyczność talu”, „Symptomy zapalenia opon mózgowych”, „Osłabienie słuchu jako znaczący wskaźnik w epidemicznym zapaleniu mózgu”, „Pochodne argentum w leczeniu tyfusu”, „Wpływ klimatu Izraela na zdrowie mieszkańców”, „Badania medyczne, a testy porównawcze produktów farmaceutycznych”, „ Elektrowstrząsy w psychiatrii”, „Dobre samopoczucie a odporność organizmu”, „Fizjologia układu neuronów motorycznych”.

Pracę naukową łączył z zaangażowaniem politycznym. Ułożył na przykład frazę: „Przypominajmy Anglikom i Amerykanom o doniosłości problemu żydowskiego w świetle bio-historii i psychoanalizy”. Miał na myśli potrzebę utworzenia niepodległego Izraela. Sugerował jednocześnie, że narody mają kłopoty z uznaniem żydowskiego państwa ze względu na swoje chrześcijańskie bądź islamskie uprzedzenia. Wierzył, iż nowoczesna demokracja w Izraelu będzie korzystna dla Bliskiego Wschodu i całego świata.

Opisując doktora Renana, nie możemy pominąć jego pasji językoznawczych. „Encyklopedia języka hebrajskiego” zawiera wiele ustaleń jakie poczynił poszukując powiązań między hebrajskim a językami starożytnych Indii. Dopatrywał się nawet paraleli między „językiem fizyki” a językiem hebrajskim, gdyż oba języki wydobywają „istotę i blask” rzeczy za pośrednictwem pojedynczych cząsteczek – atomów. Teza ta spotkała się z zainteresowaniem Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej w Genewie w październiku 1955 roku. Praca językoznawcza doktora została opublikowana staraniem tej agencji.

Nowa generacja Izraelczyków nie zna dr. Yosefa, podobnie jak bracia biblijnego Józefa, nie potrafi go należycie docenić. Jednak my, pabianiczanie, którzy znaliśmy go osobiście i podziwiali jego oddanie sprawie żydowskiej, a także jego troskę o chorych, uważamy go za niezwykle inspirującego ducha, który zstąpił do doliny śmierci, aby tchnąć w nią życie.

Henech Frejman i Icze Dawidowicz

D. Dawidowitz: Henech Frejman był właścicielem domu, kluczowym syjonistą. Przewodniczył także uroczystościom w synagodze przy Bóźnicznej. Upodobał sobie jednak sztibl należący do organizacji Mizrachi, który mieścił się w domu Elezeara Mendla Lewina.

Mój brat Icze był bardzo muzykalny. Po zakończeniu szabatu zwykł był grać na pianinie ulubione melodie rabina z Rozprzy. Cechowała go także ogromne poczucie humoru. Któregoś piątkowego wieczoru w sztiblu Mizrachi zapowiedział, że nazajutrz zaskoczy nas „nową” wersją Lecho Dodi (pieśń liturgiczna, która jest zaproszeniem ukochanej osoby - Boga lub kogoś spośród przyjaciół do udziału w szabacie). Pieśń opracował Henoch Frejman.

Z tajemniczym uśmiechem usiadł do pianina gdy na niebie zabłysła pierwsza gwiazda. Zaśpiewał Lecho Dodi na melodię walca francuskiego „Pod mostami Paryża”. Rytm walca współgrał doskonale ze słowami pieśni. Później, rozbawiony, potwierdził, że zgromadzenie podchwyciło „nową” melodię i przyłączyło się do szabatowej modlitwy.

Warto wspomnieć, że Henech Frejman chciał się osiedlić w Izraelu, ale najpierw wysłał syna i córkę. Los sprawił, że jego syn oddał życie w wojnie o niepodległość walcząc w szeregach Palmachu (elitarny oddział Hagany).

W Izraelu zginęli także inni pabianiczanie: Abram Ben-Henech (Frajman), Szymon Aron Grynberg, Ben-Zion Arije Chen (Chanczyński) , Jisroel Jerust, Joine Jisraelewicz.

Welwel Szer

Chcę opowiedzieć o zapożyczeniu innej melodii. Tym razem jest to zasługa młodego pabianickiego artysty Welwela Szera. Był znanym w miasteczku muzykiem, entuzjastą Feliksa Mendelssohna. Popularyzował wraz z kolegami z Hazomir ludowe piosenki w języku jidysz. Chociaż wykonywał z zespołem Melomani również pieśni Mendelssohna. Śpiewaliśmy często z Welwelem w domu Feli Abramson. Była to nasza koleżanka z Hazomer Hatzair, która dysponowała znakomitym altem. Welwel Szer dyrygował nawet chórem naszego słynnego kantora Jeremiasza Wędrownika, którego zaliczano do kategorii niedoścignionych mistrzów i najwybitniejszych teoretyków muzyki synagogalnej w Polsce. Chór składał się z 10-12 chłopców, spośród nich zapamiętałem szczególnie Jechiela Grynszpana, członka Hazomir.

Było to podczas Święta Sukkot. W synagodze chór śpiewał „Hallel” (psalm wykonywany podczas wieczerzy paschalnej), do muzyki Ludwiga van Beethovena. Jak już wspomniałem maczał w tym palce Welwel. Wyobraźcie sobie, słynny chór z IX Symfonii i finałowa kantata do słów Schillera „Wszyscy ludzie będą braćmi…” dopasowane do „Hallela”. Kantor śpiewał pierwszą część pieśni chwalebnej a chór dodawał „ki l’olam chasdo” (Jego miłość jest wieczna).

Wydawało mi się, że sam Beethoven byłby zadowolony ze swojej Symfonii zamienionej w pieśń chwały Pana Wszechświata. Aczkolwiek „ludzie” Schillera – a szczegó lnie bracia Niemcy- nie byli zbyt humanitarni i braterscy…

Przed drugą wojną światową Welwele Szer wyemigrował do Południowej Afryki, gdzie objął stanowiska pierwszego dyrygenta Wielkiej Synagogi w Johannesburgu.

Hehendil „Lodziarz”

Wśród barwnych postaci poczesne miejsce zajmował Hehendil „Lodziarz” * (nie znałem jego nazwiska). Utrzymywał się z handlu lodami. W ciepłe dni stał w okolicy Starego Rynku, często obok gazeciarza Zonenberga na rogu ulicy Konstantynowskiej. Wokół niego kłębiła się zawsze gromada dzieciaków, które za kopiejkę, markę, a później grosz kupowały ulubione lody.

Hehendil nie tylko sprzedawał lody, aby utrzymać rodzinę. Ten interes szedł jedynie latem. My, dzieci Starego Miasta, zapamiętaliśmy także jego popisy artystyczne.

Gdy nadeszło Święto Purim (pamiątka uchronienia Żydów od zagłady z ręki perskiego króla Achaszwerosza), Hehendil organizował zespół 6-7 muzyków. Grali popularne piosenki purimowe na podwórkach i ulicach, ale to nie było wszystko. Oprócz znanej piosenki „Tylko dzisiaj Purim/ jutro już nie będzie okazji/ dajcie mi grosz i wyrzućcie za drzwi”, którą rozpoczynał się występ, zespół prezentował spektakl (głównie dla dzieci) pod tytułem „Jak sprzedano Józefa”. Jeśli artyści mieli dobre przyjęcie – jeśli w ręce Hehendila trafiły kopiejki, marki, a potem grosze – wtedy na bis płynęły dźwięki Marsza Chasydów, a nawet piosenka z operetki „Shulamis” Goldfadena.

Hehendilowi ciężko było utrzymać się na powierzchni, bo miał sporo dzieci. Jednak, mimo wszystko, był szczęśliwym biedakiem, beztroskim artystą naszego miasteczka.

Reb Mojtele

Zabawną postacią był Reb Mojtele – furman. Nie znałem go osobiście, ale krążyło o nim wiele anegdot. Pozwólcie, że przypomnę bardziej znane historyjki, które wykorzystywał jako materiał artystyczny nasz pabianicki satyryk i aktor Herszl Jedwab.

Reb Mojtele nie był zbyt uczony, a nawet miał kłopoty z poprawnym czytaniem. Ponadto posiadał wadę wymowy. Kiedy urządzał wieczerzę sederową (posiłek podczas Paschy), Żydzi przychodzili pod jego okno, żeby usłyszeć jak pociesznie odczytuje „Chad gadyo” (tekst okolicznościowy). Inni wspominali jak czytał opowieść o Bnei Brak (miasto w Izraelu). Według wersji Reb Mojtela Tarfon (bohater opowieści) został pozostawiony samemu sobie. Inna anegdota mówi o żartownisiach, którzy posklejali kartki w Księdze Lamentacji należącej do Mojtele. Zazwyczaj w trakcie święta czytał Hagadę wraz z Lamentacjami. Abram Rotberg i Henech Glass, pabianicerzy, byli niezastąpionymi odtwórcami „sederu Mojtela”, którzy ukazywali każdy szczegół tej wieczerzy.

Kiedy Mojtele w piątkowe popołudnia wjeżdżał do Pabianic, załadowanym towarami wozem , który ciągnęły rącze konie, nie zwracał uwagi, że w każdym oknie paliły się już świece szabatowe. Rabin przywoływał go do porządku i nakładał nań niewielką karę pieniężną. Jednak Mojtele nie tracił dobrego nastroju. Odpowiadał niezmiennie: Rabbi, weź dwadzieścia kopiejek i szabat będzie uszanowany.

Mojtele był wyjątkowo uczciwym człowiekiem. Na drogach, którymi się poruszał czyhali złoczyńcy. Jednak ładunek spoczywał w odpowiedzialnych rękach powiernika żydowskiej własności.


Hebrajska Szkoła Średnia (Żydowskie Gimnazjum Humanistyczne)

Inż. Yitzchak Gilun Zelinsky: Społeczność żydowska przemysłowych Pabianic w ciągu 150 lat swego istnienia miała szczęście do znakomitych liderów. Przed uzyskaniem przez Polskę niepodległości miastem zarządzały władze rosyjskie i Żydów obowiązywała asymilacja.

Należy zaznaczyć istotną rolę pabianickich Żydów w przemyśle tkackim, w oparciu o który rozwinął się ruch robotniczy. Równocześnie kultywowane były tradycje religijne. Każdy tkacz chciał jednak zostać niezależnym fabrykantem. W dawnych czasach społeczność identyfikowała się z chasydami z Góry Kalwarii albo Aleksandrowa.

Wielka zmiana nastąpiła w przededniu pierwszej wojny światowej. Wtedy zrodził się nowy kierunek myślenia. Żydzi w Europie Wschodniej zrozumieli, że nadchodzi „wiosna narodu”. Wszyscy usłyszeli o Legionie Żydowskim walczącym przeciwko Turkom. Deklaracja Balfoura i zapowiedź utworzenia żydowskiego państwa w Palestynie wywarły olbrzymi wpływ na aspiracje Żydów. Wydarzenia te przyczyniły się do uaktywnienia działaczy syjonistycznych, zwłaszcza w radzie miejskiej Pabianic.

Najważniejszymi przywódcami społeczności żydowskiej byli: Yosef Dawidowicz, Chanoch Vigdorowicz, Ya’acov Vigotcki, Leib Adler. Dzięki nim pojawiły się w miasteczku nowe instytucje, a przede wszystkim szkoły żydowskie. Oczkiem w głowie każdego mieszkańca było Żydowskie Gimnazjum Kooedukacyjne.

Aby osiągnąć swój cel liderzy nawiązali kontakt z dr. Mordechajem Brandą i A. Perlmanem, którzy odpowiadali za szkolnictwo w Łodzi. Szukali pomocy w sprawach organizacji nauczania, programu i kadry nauczycielskiej. Po wielu konsultacjach z ośrodkami żydowskimi w Polsce przypadł mi zaszczyt kierowania Społecznym Żydowskim Gimnazjum Humanistycznym w Pabianicach.

Poprzednio pracowałem jako chemik w fabryce, jednak wybór na stanowisko dyrektora był dla mnie nie lada wyróżnieniem. Bez wahania opuściłem Tomaszów Mazowiecki i wraz z rodziną przyjechałem do Pabianic. Po załatwieniu formalności urzędowych nastąpiło oficjalne otwarcie szkoły z udziałem wielu osobistości, m. in. panów Brandy i Perlmana.

Uczniowie przeszli ulicą Warszawską do ulicy Bóźnicznej, gdzie mieściła się synagoga i po stosownych modlitwach mogliśmy ogłosić, że rok szkolny 1918/1919 został otwarty. Pierwszy problem jaki napotkaliśmy dotyczył budynku. Po wojnie nie było środków na wzniesienie nowego obiektu. Po wielu deliberacjach wynajęliśmy obszerny dom Israelka Eksteina przy ulicy Warszawskiej, w pewnej jednak odległości od ratusza i rynku.

Ustalenie programu nauczania nie było prostym zadaniem. Pomagały nam komisje z Warszawy i Łodzi. Wyznaczono wreszcie pierwszych nauczycieli. Najpierw, o ile pamiętam, przyjęliśmy pana Gurewicza, który uczył hebrajskiego dla zaawansowanych. Był to rzetelny wykładowca kultury hebrajskiej i Biblii. Warteman z Tomaszowa uczył hebrajskiego dla poczatkujących. Był entuzjastą nowych metod dydaktycznych, chociaż sam należał do absolwentów tradycyjnej jesziwy.

Przez lata nauczyciele ci nie tylko uczyli swoich przedmiotów, ale także prowadzili warsztaty i koła zainteresowań zajmujące się historią i literaturą żydowską. Pracowali również z młodymi ludźmi, którzy nie byli uczniami tej szkoły. Warterman i jego żona wyreżyserowali wiele sztuk i sami występowali jako aktorzy. Muszę również wymienić innych nauczycieli. Wallach i Samina uczyli matematyki, Stern uczył francuskiego. Jeśli chodzi o panie, to Saminowa wykładała fizykę i biologię, Zalinok – moja żona – botanikę, a pani Nireenstein uczyła polskiego i polskiej literatury. Mieliśmy też dyrygenta Drogozinskiego, który był nauczycielem muzyki. Wspierał go wybitny kantor Jeremiasz Wędrownik. Pani Paster uczyła sztuki i prac ręcznych, natomiast pan Viskopp prowadził zajęcia z wychowania fizycznego.

Głównym celem szkoły było zgłębianie żydowskiej kultury, historii, literatury, języka. 18 godzin tygodniowo przeznaczaliśmy na tematykę żydowską. Pozostały czas wypełniały lekcje przedmiotów ogólnych. Wzorowaliśmy się na szkole w Łodzi, która uchodziła za najlepszą w Polsce.

Priorytet stanowiła edukacja młodzieży w duchu miłości do Izraela, języka hebrajskiego, żydowskiej historii i geografii. Chcieliśmy uformować młodą generację syjonistów. Uczniów wyróżniały niebiesko-białe mundurki oraz berety z Gwiazdą Dawida otoczoną gałązkami oliwnymi. Był to nasz znak firmowy. Uczniowie, podobnie jak prawie cała społeczność, byli dumni ze swojej szkoły.

Przychodzili do nas uczniowie z tradycyjnych szkół żydowskich i szkół nieżydowskich. Zmianę odczuwali szczególnie uczniowie ze szkół państwowych, którzy tutaj spotykali się z wyrafinowaną kulturą żydowską. W pierwszym roku szkoła liczyła 150 uczniów. Każdego roku dochodziła kolejna klasa. Oczywiście do szkoły uczęszczały nie tylko dzieci z rodzin zamożnych, otwarto ją także dla dzieci z warstw niższych. Była to jedyna średnia szkoła żydowska między Łodzią a Kaliszem. W rezultacie do Pabianic przybywała młodzież z Łasku, Zduńskiej Woli, Praszki, Krośniewic i Tomaszowa.

Hebrajska Szkoła Średnia symbolizowała przebudzenie narodowe w naszym miasteczku. Tutaj bardziej niż w innych miejscowościach czuło się atmosferę judaizmu i syjonizmu.

Działalność prowadzona przez szkołę nie ograniczała się do lekcji przedmiotowych, ale obejmowała także aktywność Hashomer Hatzair (większość członków to uczniowie naszej szkoły) oraz innych młodzieżowych organizacji żydowskich. Szkoła oferowała dodatkowe zajęcia językowe, sportowe, teatralne i muzyczne. Rodzice uczniów powołali komitet, który wspierał biedaków, dbał o wyposażenie klas, urządzał doroczne wycieczki.

Nawet żydowskie uczennice z polskiego Gimnazjum im. Królowej Jadwigi spędzały większość czasu wolnego, korzystając z naszej oferty. Szkoła była miejscem spotkań prawie wszystkich grup młodzieżowych. Uczniowie lubili szczególnie obchody Lag Ba’omer w pobliskim lesie. I znowu brali w nich udział uczniowie żydowscy z polskich gimnazjów, ale musieli zachować dyskrecję, bo w ich szkołach nazywano ich „zdrajcami”. Traktowaliśmy to jako nieuzasadnioną ingerencję polskich nauczycieli w zachowanie młodych ludzi.

Wymieńmy naszych współpracowników w zakresie prowadzenia edukacji: dr Yosef Szwarcwasser (znany w Izraelu jako Ben Renan), Yehoshua Alter, Chanoch Freiman, Moshe Fuchs, Chanoch Reichman, Alter Grinstein, Mendel Shinitzki, Yosef Shinitski, Mordechaj Chmura. Naszymi inspektorami oświaty byli dr Mordechaj Branda i A. Perlman – dyrektor gimnazjum w Łodzi (obecnie inspektor szkolny w Izraelu), oraz dr Ariech Tretkover ze Światowego Kongresu Syjonistycznego (obecnie w Izraelu).

W międzyczasie zostałem reprezentantem syjonistów w lokalnym gremium przedstawicielskim. Ze szkołą współpracowałem jako konsultant. Jedno z moich zadań polegało na dystrybucji paczek żywnościowych, które nadsyłali nasi ziomkowie z Ameryki. Tamte czasy postrzegam jako złoty okres w historii Pabianic.

Wielu moich byłych uczniów, obecnie mieszkańców Izraela, z rozrzewnieniem wraca do owych cudownych lat.

Z gimnazjum w Pabianicach był także związany Aleksander Alkon Russak (Rusak) inżynier chemik, tłumacz przysięgły. W 1916 r. ukończył studia na paryskiej Sorbonie. Rozpoczął pracę w Kielcach, a następnie przyjechał do Pabianic, gdzie otrzymał na krótko (rok szkolny 1918/1919) posadę w Koedukacyjnym Żydowskim Gimnazjum Humanistycznym (Średnia Szkoła Żydowska). Uczył matematyki i fizyki. Potem był dyrektorem w łódzkich szkołach żydowskich. Dwukrotnie zasiadał w Radzie Miasta Łodzi. Należał do znanych działaczy syjonistycznych. Był także członkiem Polskiego Towarzystwa Chemicznego i redaktorem miesięcznika Tel Awiw (1919-1921). Jako tłumacz współpracował z sądem okręgowym w Łodzi.


Przy okazji prezentacji żydowskiego szkolnictwa w Pabianicach warto wspomnieć o ustaleniach mgr. Franciszka Wasilewskiego dotyczących Szkoły Powszechnej nr 13 , które zostały opublikowane w nr. 11 Biuletynu Nauczycielskiego z 2002 roku.

Numer 13 nadano w roku 1918 Jednoklasowej Szkole Powszechnej żydowskiej mieszczącej się przy ul. Garncarskiej 21/23. Szkoła ta istniała od 1886 roku jako prywatna dla dzieci wyznania mojżeszowego. Od chwili powstania do roku 1910 była utrzymywana przez gminę żydowską ze składek. W roku 1910 dwóch nauczycieli szkoły było opłacanych z budżetu magistratu, gdzie znajdują się na liście płac.

Szkoła początkowo mieściła się przy ul. Warszawskiej 7 w domu prywatnym wynajętym od Majewskich. Posiadała dwie izby do nauki. 6 VIII 1917 roku starszy nauczyciel szkoły Markus Szapocznik wystąpił do Deputacji Szkolnej przy Magistracie o poprawienie warunków nauki w tej szkole. Motywując swą prośbę podał, że szkoła posiada tylko dwa pomieszczenia do nauki, do których uczęszcza do południa 113 uczniów, a po południu 130. Z braku miejsca nie przyjęto w bieżącym roku 184 dzieci.

W wyniku tego pisma Deputacja Szkolna przy Magistracie w Pabianicach podjęła uchwałę z dnia 10 VIII 1917 roku o konieczności przeniesienia szkoły na ul. Garncarską 21/23 do domu prywatnego L. Moszkowicza. Szkoła posiadała tu 11 pomieszczeń do nauki, a w niektórych latach podnajmowała izby lekcyjne przy ul. Poprzecznej 22.

1 kwietnia 1933 Szkoła Powszechna nr 13 przeprowadziła się na ulicę Tuszyńską (Skargi) 30 róg Poprzecznej. Był to budynek prywatny Altera Grinsztajna i Mojżesza Puklacza. Według umowy z magistratem posiadała 12 pomieszczeń do nauki.

W roku 1937 otrzymała status III stopnia. Była czynna do 1 IX 1939 roku. Nauka w szkole odbywała się od niedzieli do piątku do godziny 13. Sobota była wolna. W niedzielę odbywały się normalne zajęcia prowadzone przez nauczycieli Żydów. Czas pracy nauczycieli katolickich trwał od poniedziałku do piątku włącznie. Językiem nauczania był język polski. Nauczyciel religii mojżeszowej był opłacany przez państwo. W szkole nie uczono języka hebrajskiego, o co wystąpili rodzice do Inspektora Szkolnego w Zduńskiej Woli w dniu 20 IX 1937 roku. Uczono języka polskiego, rachunków, historii, przyrody, geografii.

W Szkole Powszechnej nr 13 na rogu Tuszyńskiej i Poprzecznej odbywały się również zebrania różnych organizacji i stowarzyszeń żydowskich. Kierownikiem szkoły w okresie międzywojennym był Markus Szapocznik i Maurycy Klejman – wywieziony 16 V 1942 roku do obozu zagłady w Auschwitz. Nauczyciele uczący w roku szkolnym 1938/1939 to: Maurycy Klejman, Rozalia Altman, Reja Bernsztajn, Chawa Fulman, Kaplan Trojdla, Tauba Szapiro, Ita Pesa Sztajman, Jadwiga Śliwińska, Zofia Śmiałkowska, Meszek Wajsberg, Lucyna Wilczyńska-Pawlikowska.

W okresie okupacji do października 1939 roku szkoła stała pusta. Od X 1939 roku do 18 I 1940 w budynku szkoły mieściło się gimnazjum żeńskie dla dzieci polskich im. Królowej Jadwigi. Od lutego 1940 do stycznia 1945 roku w budynku mieściła się szkoła zawodowa dla dzieci niemieckich.

Po wyzwoleniu w lutym 1945 roku nie otworzono szkoły o numerze 13 tylko o numerze 8, obecnie mieszczącej się przy ulicy Piotra Skargi 30.

1 IX 1957 roku w wyniku reformy II Państwowej Jednolitej Szkoły Jedenastoletniej przy ul. Pułaskiego 29, a powołanej 1 IX 1948 roku, wydzielono klasy młodsze tworząc szkołę podstawową , której nadano nr 13. Szkoła ta początkowo mieściła się w tym samym budynku zajmując 6 pomieszczeń do nauki aż do 31 VIII 1962 roku. 1 IX 1962 została przeniesiona na ulicę Karolewską 16, obecnie Jana Pawła II, do budynku własnego, wybudowanego w ramach akcji „Tysiąc szkół na Tysiąclecie”.

Działalność kulturalno-polityczna

Wolf Bresler: Żydowskie Pabianice wzorem pobliskiej Łodzi utworzyły Towarzystwo Muzyczne HAZOMIR. Nie było łatwo znaleźć odpowiedniego dyrygenta chóru, który początkowo składał się z nastoletnich dziewcząt i chłopców.

W latach 1922-1923, kiedy chór zasiliły osoby w wieku średnim, przyjeżdżał do nas trzy razy w tygodniu słynny dyrygent Synagogi Reformowanej w Łodzi – Dorogozański. Chór wykonywał piosenki ludowe w językach jidysz i hebrajskim, i pieśni liturgiczne (chazanut).

Podczas koncertów chór odtwarzał „Zielone drzewko” Bialika oraz „ Zdradę” do muzyki Bensmana i dawne pieśni żydowskie (chatskele), a także inne popularne utwory w ówczesnej Polsce.

Przez pewien czas mieliśmy także grupę teatralną. Zapraszaliśmy Herszla Jedwaba – znanego łódzkiego aktora i reżysera, który urodził się w Pabianicach. Pod jego kierunkiem przygotowaliśmy takie sztuki jak „Bóg zemsty” Sholema Ascha i „Jak na dłoni” Scholema Aleichema. Wystawiliśmy także szereg sztuk Pereca Hirshbeina i Leona Kobrina. Byliśmy bliscy uzyskania statusu żydowskiego teatru repertuarowego. Aczkolwiek kryzys ekonomiczny w latach 30. Położył kres naszym ambicjom.

Niektóre spektakle reżyserował Natan Goldberg ze Zduńskiej Woli. Przygotowaliśmy na przykład sztukę Hirshbeina oraz „Przemytników” Bimki. Grupę tworzyli m. in.: Dawidowicz, nauczyciel Warcman wraz z utalentowaną żoną, siostry Birnbojm, Frankenbergowie, Bresler.

Mnie także udało się wyreżyserować sztukę Jacoba Gordina „Bóg, człowiek i diabeł”, w której wystąpili Beniamin Goldwasser (Hershele), Mojsze Bones (leizer Drakhma) i Wolf Bresler (Uriel Mazila). Spektakl spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem.

Hazomir odegrał istotną role w żydowskich Pabianicach, ale jeszcze większe znaczenie miał chór Nehemiego Finkelszteina. Kilka razy w roku dawał koncerty, odzwierciedlające bogactwo repertuaru.


Jakob Grynsztein: Hazomir w latach 1933-1939. Większość pabianickich Żydów wychowywała swoje dzieci w duchu religijnym. Kształciły się w chederach albo w jesziwie należącej do Agudy, która gromadziła 500 uczniów. Szefem Agudy był ultraortodoksyjny rabin Pabianic – Mendele Alter.

W latach 1933-1939 Pabianice należały do niewielu żydowskich miast, które nie miały nowoczesnych placówek oświatowych, nie posiadały także hebrajskiej szkoły średniego szczebla (Gimnazjum Hebrajskie, które powstało w 1918 roku już wtedy nie istniało). Młodzież pracująca garnęła się do wiedzy, ale musiała się zadowolić kółkami samokształceniowymi, organizowanymi przez partie lewicowe i paroma bibliotekami. Grupa politycznie wyrobionych młodzieńców weszła do Hazomiru.

Hazomir miał swoją siedzibę przy ulicy Garncarskiej 13 i był towarzystwem muzycznym (śpiewaczym), które skupiało „lepszą młodzież” – produkt zamożnej warstwy średniej – która piosenką i tańcem umilała sobie czas. Hazomir był niedostępny dla nastolatków z rodzin robotniczych. W 1933 roku na dorocznym zebraniu towarzystwa grupa młodych marksistów wygrała wybory do jego zarządu.

W krótkim czasie nowy zarząd nadał dotychczasowej organizacji formę klubu robotniczego, istotnego dla rozwoju młodej klasy pracującej. Nowy Hazomir tworzyli towarzysze: inż. Majer Jelenowicz, Npojach Buchner, Szmuel Dawid Grynsztein, Fajwel Gutsztat, Ester Harcsztark, Sala Joskowicz, Efraim Kupper, Beniamin Breslowski, Abram Jakubowicz, Mendel Joskowicz, Jakob Grynsztein, Fiszel Krakowski, Dawid Hojsman, Mendel Laznowski, Mojsze Goldstein, Dawid Gerszt, Lejbusz Rajchbart, Josef Kuperberg.

Hazomir była jedyną robotniczą organizacją kulturalną w miasteczku, która łączyła politykę i kulturę. Wówczas w wyniku polityki antyżydowskiej w kraju wiele rodzin kupieckich i rzemieślniczych utraciło środki do życia. Setki Żydów zaczęły przybywać do Pabianic w nadziei na uzyskanie pracy w przemyśle włókienniczym. Młodzi ludzie z tych właśnie rodzin byli najbardziej aktywni w Hazomir.

Pabianicki Hazomir stanowił jedyne w miasteczku forum prezentacji kultury jidysz - pisarze, poeci, aktorzy, muzycy, mówcy polityczni.

Do rozwoju Hazomir w Pabianicach przyczynił się zwłaszcza Alter Kacyzne (1885 Wilno – 1941 Tarnopol) – pisarz, publicysta i fotograf, który został prezesem honorowym tej organizacji. Kacyzne występował na spotkaniach urządzanych w kinie Zachęta – Dom Ludowy (ostatnio Miejski Ośrodek Kultury) oraz w sali Hagenbarta. W miejscach tych raz w tygodniu organizowano ważne dla społeczności żydowskiej imprezy kulturalne. Zachęta gościła m. in. Binema Hellera (1909 Warszawa – 1998 Izrael) – poeta proletariacki, Moszego Szulsteina (1911 Lublin – 1981 Paryż) – poeta rewolucyjny, Chaima Grade (1910 Wilno – 1982 Los Angeles) – najwybitniejszy stylista języka jidysz, Rachelę Holzer (1889 Kraków – 1988 Melbourne) – najwybitniejsza aktorka żydowskiego teatru XX wieku, Józefa Kamińskiego (1903-1972 Izrael) - skrzypek, kompozytor, m. in. twórca Kwartetu Warszawskiego, który w1934 roku zdobył nagrodę Marszałka Piłsudskiego jako najlepszy zespół muzyczny w Polsce.

Szmuel Dawid Grynsztein ofiarował swój księgozbiór, który dał początek bibliotece Hazomir. Prowadził ją z wielkim oddaniem. Szmuel był duszą Hazomir, a także szefem grupy młodych komunistów.

Członkowie Hazomir udzielali się w grupie teatralnej prowadzonej przez aktora Dawida Lejzerowicza z Kalisza. Grupa liczyła 25 członków i dawała programy artystyczne prawie każdego tygodnia przy pełnej sali. Piosenki, dowcipy, skecze podchwycone podczas występów rozbrzmiewały w wielu pabianickich domach.

Chór Finkelszteina cieszył się nie mniejszym wzięciem.

Hazomir utworzyła specjalną grupę mówców, przygotowanych do wystąpień publicznych. Grupa skupiała ponad 20 osób. Wśród nich znaleźli się Sala Joskowicz, Majer Jelenowicz, Efraim Kupper, Mojsze Korn. Dwa razy w tygodniu urządzali wykłady z socjologii, ekonomii politycznej, materializmu historycznego i dialektycznego. Ponadto odbywały się wieczory dyskusyjne na różne tematy, wieczory literackie, prowadziliśmy również „żywą gazetę”.

Hazomir stał się drugim domem dla młodzieży pracującej. W każdy sobotni wieczór organizowana była zabawa taneczna. Trzeba podkreślić, że wielu nastolatków, a szczególnie dziewczęta, musiało zmierzyć się z gniewem swoich ortodoksyjnych rodziców, którzy nie pochwalali ich zaangażowania w strajkach, demonstracjach, akcjach antyfaszystowskich, oraz w wyborach lokalnych.

Hazomir był inicjatorem strajku w marcu 1936 roku w odpowiedzi na wydarzenia w Przytyku oraz bojkotu wyborów parlamentarnych. Między innymi dzięki aktywistom Hazomir Pabianice odnotowały najniższą frekwencję wyborczą w regionie łódzkim. Hazomir współorganizował również kampanię poparcia dla adwokata Izy Altera w wyborach do rady miejskiej.

W soboty i niedziele podczas letnich miesięcy były organizowane wycieczki turystyczne, także wizyty w ważnych ośrodkach przemysłowych. Z okazji Święta Pracy urządzaliśmy imprezy wspólnie z młodzieżówką Polskiej Partii Socjalistycznej i Towarzystwem Wolnomyślicieli.

Hazomir zbierał pieniądze na pomoc dla więźniów politycznych, wysyłał paczki żywnościowe do więzień, w których przebywali pabianiczanie, opłacał adwokatów, przeprowadzał zbiórki pieniędzy na rzecz strajkujących robotników i ich rodzin.

Napaść hitlerowskich bestii przerwała intensywną działalność Hazomir. Towarzysze pod wodzą Szmuela Dawida Grynszteina ukradkiem zakopali 20 skrzyń z książkami na placu przy ulicy Konstantynowskiej 20.


Chaim Papiernik: W latach 20. lewicowe skrzydło Poalej Syjon czyniło starania, aby wzmocnić placówki kulturalne i oświatowe, które powstały podczas pierwszej wojny światowej. Był to „Dom Robotniczy” w sali Czerkawskiego przy ulicy Poprzecznej, kursy oświatowe dla dorosłych, grupa teatralna i biblioteka. Do Pabianic przyjeżdżali towarzysze z Warszawy, żeby wygłaszać odczyty, prelekcje, referaty.

Po pierwszej wojnie światowej „Dom Robotniczy” został przeniesiony na ulicę Tuszyńską 39.

Podczas wojny polsko-radzieckiej w 1920 „Dom Robotniczy” zajęło wojsko polskie. Wtedy majątku, a zwłaszcza biblioteki pilnował Hersz Josef Giska. Kiedy życie w Polsce zaczęło się normalizować, mieliśmy obawy co do naszej przyszłości. Spora liczba towarzyszy opuściła Pabianice. Wyemigrowali do Niemiec, Francji, Belgii i obu Ameryk. Większość jednakże pozostała w Pabianicach. Ruszyły fabryki tekstylne i ludzie dostali pracę, ale wystąpiła wysoka inflacja. Płace robotnicze traciły na wartości.

W „Domu Robotniczym” Hersz Josef Giska i inni towarzysze zaczęli natychmiast organizować pracowników w sekcje zawodowe – tkacze, fryzjerzy, krawcy, piekarze, szewcy. Szczególną troską Giska otaczał uczniów, którzy latami sposobili się do pracy bez jakiejkolwiek zapłaty.

Działalność polityczno-kulturalną prowadzili towarzysze Mojsze Cytrinowski, Baruch Szapiro, Mietek Brand i Izrael Stolarski. Przyjeżdżali do nas z Łodzi. Od czasu do czasu bywał tutaj nawet towarzysz Zarubabel.

W tym okresie biblioteką „Domu Robotniczego”zarządzał Szlama Jelenkiewicz .

Ważny dla nas był ruch młodych borochowców (od nazwiska Dow Ber Borochowa ideologa syjonizmu, próbującego godzić judaizm z marksizmem), który uchronił wielu nastolatków od zachowań aspołecznych. Dojrzewali politycznie, stawali się bardziej kulturalni i zdobywali wiedzę ogólną o świecie i sprawach żydowskich. Dobrze służyli lokalnej społeczności. Szczególne zasługi w pracy z młodymi miał Abram Stycki z Łodzi.

Pabianice chlubiły się znakomicie działającym Towarzystwem Kursów Oświatowych dla Dorosłych. Z kursów skorzystały setki nastolatków z ubogich rodzin. Uczyli się czytać i pisać, zdobywali podstawowe wiadomości z zakresu historii i przyrody. Towarzystwo organizowało publiczne wykłady znanych pisarzy żydowskich. Niespożyty zapał organizacyjny wykazywał Szulem Papiernik.

Grupa teatralna Towarzystwa Kursów Oświatowych występowała w Pabianicach i okolicznych miejscowościach. Reżyserem był Natan Goldberg. Z grupy teatralnej wywodził się znakomity aktor Majer Federman oraz uzdolniony reżyser Mojsze Czerniak.

Przed wyborami do Sejmu RP oraz rady miejskiej następowała intensyfikacja działalności Poalej Syjon. Przybywało sympatyków partii oraz uczestników manifestacji, wieców, spektakli, wieczorów dyskusyjnych. Wtenczas liderami naszego środowiska byli: Mojsze Czerniak, Majer Federman, Wolf Lubnicki, Mojsze Warszawski, Szlama Szijale, Roza Papiernik, Fajwel Szeracki.


W 14. numerze Gazety Pabjanickiej z 1913 roku ukazało się sprawozdanie Żydowskiego Towarzystwa Dramatycznego.

W sobotę 1-go marca w lokalu własnym (ul. Św. Rocha 23) odbyło się Ogólne Zebranie Członków. Na zasadzie ustawy zebraniu przewodniczył prezes Towarzystwa Maurycy Faust, który zagaił Zebranie zwracając się z radosną nowiną, do tych wszystkich, którym sprawa szerzenia oświaty bliską sercu jest, iż od wtorku 4-go bm. otwarta zostanie, przy istniejącej bibliotece, powszechna czytelnia.

Zaprenumerowano gazety i dzienniki w językach: polskim, rosyjskim, niemieckim, hebrajskim i żargonie. (Z polskich zaprenumerowano: „Nową Gazetę”, „Kurjer Warszawski”, „Kurjer Polski”, „Przegląd Codzienny”, „Kurjer Łódzki”, „Gazetę Pabjanicką”, „Nurty”, „Przemysłowiec”, „Życie Warszawskie”, „Śmiech” i „Flirt”).

Czytelnia będzie otwarta codziennie od 7 ½ do 10-ej wieczorem. Członkowie Towarzystwa płacą za wejście po 3 kopiejki, nie członkowie po 5 kopiejek.

Ciężką niezmordowaną pracą i bezgranicznym poświęceniem zdobyto nową ważną placówkę oświaty, z której tak młode Towarzystwo dumne być może.

Po tym wstępie przystąpiono do porządku dziennego, a więc: odczytano protokół z ostatniego Ogólnego Zebrania, protokół Komisji Rewizyjnej, zatwierdzono sprawozdanie kasowe, które wykazało w przychodzie rubli 2924, w rozchodzie 2913, zatwierdzono budżet na 1913 r. w wysokości 1400 rubli, po czym prezes Towarzystwa odczytał sprawozdanie z działalności Towarzystwa za pierwszy rok istnienia. (Towarzystwo otwarto 1-go grudnia 1911 r.).

Z biblioteki, która czynności swe rozpoczęła 1-go maja 1912 r. korzystały 742 osoby (438 członków, 304 nieczłonków), a więc przecięciowo (średnio) 106 osób miesięcznie). Księgozbiór liczy 707 książek, a mianowicie: 392 polskie i 315 hebrajskich i żargonowych. Jedna trzecia księgozbioru składa się z treści naukowej, z dziedzin historii, geografii, chemii, fizyki, przyrody, aeronautyki, literatury i filozofii. Poczytność przedstawia się w następujący sposób: w okresie sprawozdawczym (w przeciągu 7 miesięcy) wydano 2546 książek, a mianowicie: 1451 polskich i 1095 żargonowych, przecięciowo 364 miesięcznie.

Biblioteka jest czynna 2 razy w tygodniu: w poniedziałki i czwartki od godz. 7 ½ do 9.

Członków w dniu otwarcia towarzystwo liczyło 96 w okresie sprawozdawczym wystąpiło i zostało wykreślonych za niepłacenie składek 34, przyjęto 19, a zatem na 1-go stycznie liczono 80 członków (obecnie Towarzystwo składa się z 98 członków).

Przedstawień odbyło się 9 ponadto urządzono 2 zabawy z czego osiągnięto 500 rubli czystego zysku.

Co do zatwierdzonej, na ostatnim ogólnym zebraniu, sekcji muzyczno-śpiewaczej poczyniono już odpowiednie kroki i takowa zostaje powołana do życia po świętach wielkanocnych.

Sekcja odczytowa rozpocznie systematyczne urządzanie odczytów dopiero w sierpniu rb.

Na cele dobroczynne pracowano w miarę możności. Wydano wsparcia Żydowskiemu Towarzystwu Dobroczynności rubli 100, pozostałym po zabitym podczas napadu na tramwaj w Ksawerowie, członku Towarzystwa Brokmanie rubli 180, dwa jednorazowe wsparcia po 10 rubli. Razem rubli 300.

Zarząd odbył 14 posiedzeń i 20 narad; zebrań ogólnych odbyło się 3.

Powyższe dane chyba dostatecznie wykazują, iż Towarzystwo w pierwszym roku istnienia rozwinęło się pod każdym względem dodatnio.

Na tym zakończył prezes Towarzystwa czytanie sprawozdania wraziwszy życzenie by liczba członków do przyszłego sprawozdania się podwoiła.

Po 15 minutowej przerwie przystąpiono do wyborów z następującym wynikiem: na prezesa Towarzystwa wybrano jednogłośnie p. Maurycego Fausta. Do Zarządu pp. M. Gotthelfa, dra Papłockiego, J. Frankenberżankę, S. Tobolska, J. Gotthelfa, S. Urbacha i F. Rozensztajna.

Na kandydatów pp. M. Stahla, M. Dobrzyńskiego, A.H. Adlera i I. Jelinowicza.

Do Komisji Rewizyjnej pp. : G. Wajnsztajna, S. Kantora i M. srebrnego.

Na zakończenie przyjęto następujące wnioski:

Ogólne Zebranie wyraża p. Teodorowi Hadrianowi szczere podziękowanie za przyczynienie się do zaprowadzenia oświetlenia elektrycznego.

W celu uwolnienia członków Zarządu od uciążliwej sprzedaży biletów na każde przedstawienie, Ogólne Zebranie postanawia by każdy z członków Towarzystwa był zobowiązany wykupić abonament na 6 przedstawień w zamian czego członkowie otrzymują 20% rabatu.

W odpowiedzi na pisemną prośbę grupy młodzieży z Łasku o utworzenie tamże filii Towarzystwa, Ogólne Zebranie upoważnia Zarząd poczynić odpowiednie kroki u władzy w celu otrzymania pozwolenia.

Rozważywszy, iż Towarzystwo przez jeden rok istnienia stanęło na pewnym gruncie, rozwija się stale i że działalność Towarzystwa jest bez wątpienia pożyteczna, Ogólne Zebranie postanawia by ze wszystkich sum brutto 10% zdeponować w kasie Oszczędnościowej dla utworzenia kapitału potrzebnego do budowy własnego gmachu.

Po wyczerpaniu porządku dziennego Zebranie zamknięto, poi czym obecni podziękowali prezesowi Towarzystwa za dzielne i umiejętne prowadzenie tegoż. (Gazeta Pabjanicka, nr 14/ 1913 r.)

W grudniu 1920 r. do Pabianic przybył z USA Joseph Hyman, aby omówić sprawę podziału sumy 236 tys. marek zebranych w Paterson, stan Nowy Jork dla mieszkańców Pabianic.

O sytuacji w Pabianicach informował swojego zwierzchnika Jacques’a Rieur’a.

Sir,

Zgodnie z instrukcją odwiedziłem Pabianice, obok Łodzi, Polska. Zbadałem warunki życiowe naszych pobratymców, spotkałem się z amerykańsko-pabianickim Jewish Joint Distribution Committee (Żydowski Komitet Dystrybucji – organizacja pomocy), z którym ustaliłem sposób rozdziału 236.000 marek polskich.

Miasto

Pabianice liczą ok. 60 tys. mieszkańców, z których 10 tys., czyli jedna szósta, to Żydzi. Jest to miasto satelickie Łodzi. Posiada duże wełniane i bawełniane fabryki, prawie cały przemysł miasta stanowi produkcja włókiennicza. Miasto jest bardziej czyste niż Łódź. Mieszka tutaj i pracuje wielu Niemców. Tutejsi Żydzi mają nieco lepsze warunki życiowe w porównaniu z łódzkimi Żydami.

Społeczność żydowska

W Pabianicach istnieje, jak wszędzie, gmina; nie ma Talmud Torah (szkoła początkowa o charakterze religijnym dla biedniejszych dzieci), ale działa wiele chederów, tak popularnych w Polsce. Mają wspaniałe gimnazjum; wzorcowe przedszkole, choć ubogo wyposażone, ale pełne radości; bardzo słabe Bikur Cholim (charytatywna organizacja społeczna); jadłodajnię dla dzieci.

Gimnazjum jest oczkiem w głowie narodowo nastawionych Żydów. Dyrektorem szkoły jest pan I. Zelinski, wspaniały przykład młodego, żydowskiego intelektualisty. To on właśnie stoi na czele naszego komitetu w Pabianicach. Do szkoły uczęszcza 200 uczniów. Zatrudniają 13 nauczycieli, dyrektora i sekretarza. Lekcje odbywają się w języku polskim, hebrajskim, francuskim. Wykładana jest matematyka, przyrodoznawstwo (poziom podstawowy), geografia, etc. W szkole panuje wzorowy porządek; chociaż pomieszczenia są zbyt ciasne i niedostatecznie ogrzewane. Jednak występuje znakomity nastrój. Klasy ozdabiają uczniowskie rysunki, które są zabawne i dekoracyjne. Uczniowie w klasach hebrajskich wybornie opanowali zarówno hebrajski, jak i nowohebrajski. Dzieci z pozostałych klas też wywarły na mnie niezwykle korzystne wrażenie. 75 procent uczniów stanowią dziewczęta, co jest spowodowane tym, że chłopcy uczą się w chederach. Czesne wynosi 12. 000 marek na miesiąc. Jednakże 25 procent uczniów pochodzi z biednych rodzin i pobiera naukę bezpłatnie, wśród nich jest 6 sierot. Dzieci wyglądają zdrowo i są odpowiednio ubrane. Znajduje się także sala do ćwiczeń gimnastycznych, które prowadzi wykwalifikowany nauczyciel.

Istnieje niższa szkoła (grammar school lub Mittelschule) powiązana z gimnazjum, mieszcząca się w oddzielnym budynku. Wizyta w niej sprawiła na mnie również pozytywne wrażenie – wzorowy porządek i doskonały nastrój. Klasy ozdabiają prace dzieci. Budżet szkoły wynosi milion marek. Obecnie występuje deficyt na sumę 300.000 marek i nie ma widoków na jego likwidację.

Przedszkole jest usytuowane na piętrze domu mieszkalnego, obejmuje dwa duże pokoje wykorzystywane jako miejsce zabawy, dwa mniejsze pomieszczenia przeznaczono na kuchnię i magazyn. Przedszkole jest słabo wyposażone, ale widać próby upiększenia pokoi – obrazki i ozdoby. W przedszkolu jest 67 dzieci, z których 31 – to sieroty. Wiek dzieci: 4-6 lat. Obowiązuje język hebrajski. Dzieci śpiewają piosenki i bawią się. Otrzymują też posiłki: śniadanie – kakao i chleb, lancz – zupa, podwieczorek – kakao i chleb. Dzieci prezentują się dobrze, są odżywione i szczęśliwe. Jakkolwiek stwierdzono kilka przypadków zadawnionej riketsji (pasożyty). Podopieczni zdejmują obuwie i wkładają kapcie, zakładają także fartuszki na swoje ubrania. Budżet placówki wynosi 26.000 marek; JDC zapewnia 2.600 marek na miesiąc. Przedszkole ma deficyt w wysokości 30.000 marek. Wyżywienie, oprócz chleba, gwarantuje P.K.P.D. (?)

Cheder, który odwiedziłem mieści się w kilku ciemnych pokojach. Okna były zamknięte, a powietrze zatęchłe. Nauczycie to starcy, klasa recytowała śpiewnie teksty religijne, kiwając się rytmicznie w przód i w tył. Nauczanie jest mocno prymitywne i niestety mało skuteczne.

Jadłodajnia dla dzieci otrzymuje z P. K.P.D. (?) produkty dla 270 dzieci. Liczba dzieci ulegnie podwojeniu z dniem 1 stycznia 1921 roku.

W lipcu br. tkacze, którzy nie mogli znaleźć pracy w fabrykach postanowili utworzyć spółdzielnię. Wyszukali pomieszczenie w budynku dawnej fabryki, a także silnik, który miał kosztować 58 tys. marek. Dlatego tez wystąpili do komitetu (JDC) z prośbą o pożyczkę. Dostali od pana Rubinsteina, dyrektora Jointu na Polskę pomoc w wysokości 60.000 marek i bezzwrotne wsparcie o wartości 15.000 marek. Wyrazili zgodę na spłatę pożyczki w kwocie 75 marek miesięcznie od każdego krosna. Spółdzielnia zrzeszyła 17 członków, spośród których parę osób miało więcej niż jedno krosno. Ogółem posiadali 36 krosien. W październiku doszli do przekonania, że nie dadzą rady wywiązać się z przyjętych zobowiązań, gdyż potrzebowali dodatkowo 50. 000 marek, żeby wyposażyć silnik w pasy transmisyjne. Ponownie zwrócili się do Jointu, ale bez powodzenia i przez dwa miesiące nie mogli kontynuować pracy. W międzyczasie ceny poszybowały w górę. Teraz potrzebowali już 80.000 marek. Silnik za który zapłacili 56.000 marek kosztował już pół miliona marek.

28 listopada do Warszawy trafiła kwota w wysokości 500 dolarów od Pabianickiego Towarzystwa Pomocy w Paterson, stan Nowy Jork. Załączony list nakazywał Jointowi wykorzystać pieniądze z najlepszym pożytkiem dla Pabianic. Kwota została wymieniona na marki polskie, co dało sumę 236. 000. Autorzy listu sugerowali, aby wśród osób dzielących pieniądze byli następujący pabianiczanie: H. Faust, Jakob Wigodzki i Szyja Alter.

Joint zebrał się w lokalu przedszkola. Przybyli wszyscy członkowie komitetu. Społeczność żydowska była dobrze reprezentowana. Przewodniczył I. Zelinski, a H. Diamant był sekretarzem. Pan Zelinski wyjaśnił cel spotkania i przedstawił mnie zgromadzonym. Zaproponowałem projekt podziału 236.000 marek polskich:

80.000 marek dla Spółdzielni Tkackiej; 100.000 marek na utworzenie Towarzystwa Pożyczkowego, 56.000 marek na cel wskazany przez komitet.

Wszyscy zgodzili się na pierwszy punkt, ale różnili się co do zasad przyznawania pieniędzy spółdzielcom. Niektórzy byli zdania, że silnik powinien stanowić własność Jointu i pozostać w dyspozycji całej społeczności. Inni uważali, iż po spłacie długu silnik powinien pozostać w rękach spółdzielców. Ponieważ nie zanosiło się na ugodę, zaproponowałem utworzenie podkomitetu, składającego się z 4 członków Jointu i 4 robotników celem podjęcia decyzji w tej sprawie. Propozycja została przyjęta.

Po burzliwej dyskusji dotyczącej roli towarzystw pożyczkowych oraz rosnących potrzeb edukacyjnych ustalono niewielką większością głosów, że 100.000 marek pozwoli utworzyć Towarzystwo Pożyczkowe w Pabianicach. W tym celu powołano komitet w składzie: Szyja Alter, H. Dimant, Giske, Reichman, Jakob Wigodzki – kasjer.

Jeśli chodzi o trzeci punkt – 56.000 marek, przewodniczący zebrania zgłosił wniosek, żeby spółdzielnia tkacka zajęła się szkoleniem - każdego miesiąca - 10 mężczyzn w zawodzie tkackim. Przewodniczący wyjaśnił, że wielu Żydów posiada tylko nędzne sklepiki „które nie pozwalają ani żyć, ani umrzeć”. Stanowisko to zostało przyjęte ze zrozumieniem. Komitet podejmie starania, żeby zrealizować ten pomysł.

Spotkanie było bardzo ekscytujące, burzliwa dyskusja toczyła się po niemiecku i polsku, z udziałem rozgorączkowanego przedstawiciela Poale Syjon.

Fundusz złożyłem na ręce p. Daniela Braumana, kierownika naszego biura w Łodzi, który wręczył mi pokwitowanie i zaniósł pieniądze do banku. Został upoważniony do wypłacenia pieniędzy pabianickiemu komitetowi tylko pod warunkiem otrzymania właściwie wystawionych rachunków.

Ostatnim tramwajem udałem się z Pabianic do Łodzi i zmarznięty zameldowałem się w hotelu. Joseph Hyman


O szkolnictwie żydowskim możemy przeczytać w artykule Anety Cilulki „Żydowska Gmina Wyznaniowa w Pabianicach w latach 1836 – 1914”, Studia z historii społeczno – gospodarczej XIX i XX wieku, T. 1, 2003 r.

Bardzo mało informacji posiadamy na temat żydowskiego szkolnictwa w Pabianicach. Pierwotnie nauczycielami byli, na początku XIX wieku rzezacy rytualni. Pierwszym długoletnim rzezakiem, a jednocześnie nauczycielem był Ezyk Sienniecki (urodzony prawdopodobnie w 1793 r.). Lata, w których sprawował swoje obowiązki, też można określić tylko w przybliżeniu, na: 1838-1865(6). Zezwolenie na uprawianie swoich zawodów otrzymał 22 stycznia (9 lutego) 1848 r. i zarabiał 12 rbs.

Nie wiadomo jednak czy istniał wówczas jakiś osobny cheder, czy zajęcia z dziećmi odbywały się po prostu w synagodze na zasadzie „szkółki niedzielnej”. W 1862 r. w wykazie wiadomości o wyznaniu mojżeszowym znajdujemy informację, że w owej szkółce religijnej uczyło się 20 uczniów pod opieką jednego nauczyciela, którym był z pewnością Ezyk Sienniecki.

Osobne chedery w Pabianicach prawdopodobnie założono w połowie XIX wieku, ale nie zachowały się o nich żadne informacje. Dopiero ze spisu sporządzonego przez burmistrza 3 marca 1883 r. dowiadujemy się, że istniały wówczas w mieście 3 chedery i tyluż uczących w nich nauczycieli żydowskich. Za naukę jednego ucznia rodzice płacili od 50 kopiejek do 1 rubla na miesiąc. Była to składka umówiona z nauczycielem i płacona niezależnie od oświatowej składki miejskiej.

Od dnia 1 stycznia 1898 r. nauczycielem w jednym z chederów był Arzyk Szlick, a od 20 grudnia 1902 r. Moszek Gersz Bresler. Wynagrodzenie wynosiło wówczas zgodnie z postanowieniami o pensjach za lata 1898/1900 i 1901/1903 – 100 rb. W następnych latach zarobki podniesiono do 200 rubli.

Ustawa o chederach dopuszczała istnienie w jednym mieście 5 takich placówek na 100 członków dozoru, dlatego szacowano, że na dzień 28 października 1900 roku w Pabianicach powinno ich być ok. 30 przy 6154 „duszach”. W kwietniu 1900 r. burmistrz zamknął dwie nielegalnie działające placówki: Gity (Gnoti) Rozenzoft, która prowadziła cheder dla dziewcząt i Gustawa Surmuta. Gita Rozenzoft potrafiła jednak szybko wyjść z kłopotów i już w miesiąc później uzyskała niezbędne zezwolenie na ponowną działalność.

Gdy w 1838 r. powstała szkoła ewangelicka miasto podzielono na dwa stowarzyszenia szkolne: katolickie obejmujące Stare Miasto i ewangelickie na Nowym Mieście. Starozakonni ze względu na ograniczenie miejsca ich zamieszkania, przynajmniej w teorii, do Starego Miasta, zostali automatycznie przypisani do Stowarzyszenia Katolickiego. W 1841 r. niejaki Gabriel Navberg starał się o pozwolenie na otwarcie osobnej szkoły dla dzieci starozakonnych, jednak nie otrzymał potrzebnych zezwoleń. Dopiero w 1864 r. w aktach pojawia się szkoła tzw. dwuklasowa katolicka i mojżeszowa, w której jeden z nauczycieli był Żydem, wychowankiem szkoły rabinów w Wilnie. Na 190 uczniów 19 było pochodzenia żydowskiego.

Osobna szkoła tylko dla dzieci żydowskich została otworzona w 1886 r. i początkowo nie przedstawiała się najlepiej. Zajęcia odbywały się w jednej izbie, a zatrudniony był tylko jeden nauczyciel. Szkoła mieściła się w domu niejakiej Majewskiej na ulicy Warszawskiej 8 na Starym Mieście. W szkole wykładane były następujące przedmioty: język rosyjski, polski lub niemiecki, geografia, arytmetyka, historia Rosji, Kaligrafia, religia. Uczono również dzieci śpiewać, a w trosce o rozwój fizyczny wprowadzono między zajęciami rannymi a popołudniowymi gimnastykę.

W roku szkolnym 1886/1987 uczęszczało do tej szkoły 98 uczniów, w tym 38 chłopców i 60 dziewcząt. W pięć lat później (1892/1893) w placówce uczyło się już 128 osób (83 dziewczęta i 45 chłopców). W latach 1904/1905 liczba uczniów radykalnie spadła do 75. Dziewcząt było wówczas 50, a chłopców 25. Tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej, w latach 1912/1913, liczba ta wynosiła 116 osób.

Przeważająca liczba dziewcząt w szkole była spowodowana różnymi modelami wychowania. U chłopców większy nacisk kładziono na religię, dziewczynki zaś mogły poświęcić się uczeniu świeckich przedmiotów. Dlatego chłopców posyłano do szkół kładących nacisk na tradycyjne wartości przeważnie chederów. Pierwszym i wieloletnim nauczycielem w tej szkole był Chaim Szapocznik, dziadek znanej rzeźbiarki Aliny Szapocznikow. Chaim przyszedł na świat w 1847 r. w Rosji w powiecie Radomyśl guberni kijowskiej, jako syn Elkona i Małki. Później zamieszkał w Częstochowie, gdzie poznał i poślubił swoją żonę Altę z domu Zelten. Tam też urodziło się jego pięciu synów: Chenoch, Elkon, Izaak, Markus i Jakub (ojciec Aliny).

Do Pabianic rodzina Szapocznik przeniosła się ok. 1885 r. Tu powiększyła się o córki: Chaję Liba, Ruchlę oraz Maszę. Chaim Szapocznik zmarł w 1904 r. i został pochowany na żydowskim cmentarzu. Przez lata 1886 -1904 był nauczyciel kilku pokoleń pabianickich Żydów. Po śmierci ojca stanowisko przejął najprawdopodobniej któryś z synów. W artykule z czerwca 1913 r. w „Gazecie Pabjanickiej” o stanie szkolnictwa jako nauczyciel szkoły żydowskiej podany został Szapocznik, jednak bez konkretnego imienia. Skoro zaś Chaim Szapocznik zmarł w 1904 r. musi to być któryś z jego synów, chyba, że w Pabianicach mieszkał ktoś jeszcze o tym nazwisku.

Ogółem w Pabianicach w 1914 r. istniały dwie nie religijne szkoły żydowskie, wymieniona tu już jednoklasowa szkoła ogólna na ulicy Warszawskiej 7 (lub 8) oraz tzw. średni zakład naukowy, prywatna czteroklasowa szkoła z kursem rządowego progimnazjum na ulicy Kościelnej 6.

Pomocą w szerzeniu oświaty w Pabianicach było Żydowskie Pabianickie Towarzystwo Talmud – Tora. Zostało zarejestrowane 11 lutego 1910 r. w celu „udostępniania biednym żydowskim dzieciom płci męskiej bezpłatnego nauczania”, by to osiągnąć Towarzystwo miało utrzymać specjalne bezpłatne chedery i jeszyboty, i tym podobne placówki nauczające, a także biblioteki dla uczniów i nauczycieli. Starano się dbać nie tylko o umysł, ale i o ciało dzieci przez zapewnienie im odzieży oraz żywności ze specjalnie dla nich zakładanych kuchni. Również opuszczający mury szkolne wychowankowie nie pozostawali bez opieki. Starano się zapewnić im pracę, a dobrze się uczącym dalszą naukę. Jego założycielami byli: Icek Goldring, Moszek Joskowicz, Abram Pit, Josip Najman, Lejbus Gothelf. W pierwszym zarządzie zaś znaleźli się: Abram Joskowicz, Icek Szub, Szlama Lidzbarski, Icek Goldring, Jakub Wygodzki i Jakub Poznański jako sekretarz.

Udział dzieci żydowskich w procesie nauczania wypada bardzo korzystnie w porównaniu z innymi wyznaniami zamieszkującymi Pabianice. W samym tylko roku szkolnym 1912/1913 do szkół uczęszczało 111 uczniów żydowskich, co stanowiło 6,2 proc. wszystkich uczniów w Pabianicach.


O znaczeniu żydowskiej inicjatywy gospodarczej dla miasta pisał Arkadiusz Rzepkowski w artykule „Pochodzenie terytorialne ludności napływowej i jej rola w rozwoju ekonomicznym Pabianic w pierwszym okresie uprzemysłowienia (do roku 1865)”, Rocznik Łódzki t. 56, 2009.

(…) Rozwój przemysłu i handlu był w dużej mierze zasługą społeczności żydowskiej. Masowy napływ Żydów do Pabianic zwiększył się po 1823 r. W 1836 r. została utworzona w mieście gmina żydowska, która zasięgiem swym obejmowała także okoliczne miejscowości. Pabianickie kupieckie rodziny żydowskie, takie jak: Silbersteinowie, Gliksmanowie, Adlerowie, Poznańscy, Urbaczowie, Pikowie, Silbermanowie, Działoszyńscy, Friedmanowie, Joskowiczowie, Lewinowie, Gothajnerowie, Moskowiczowie, Szyiccy, Konowie, Foglerowie, Birenbaumowie, Kantorowiczowie, Grosklikowie stanowiły elitę finansową miasta. Rodziny te były właścicielami wielu nieruchomości.

Żydzi stali się również głównymi organizatorami nakładu w mieście. Były to następujące osoby: Fabian Lewicki, Abraham Pik, Józef Pik, Leyman Jeleniewicz, Nata Matys Lewin, Markus Deutchman, Szmul Poznański, Mosiek Baruch, Majer Grynbaum, Izaak Silberstein.

Osoby narodowości żydowskiej stanowiły zdecydowaną większość wśród pabianickiej burżuazji przemysłowej  i handlowej. W połowie lat  60. XIX w. do największych przedsiębiorców żydowskich w mieście należeli: Samuel Goldman, Majer Baruch, Majer Grynbaum, Falek Kohn, Liber Behn, Chaim Adler.

(…) Inny przedstawiciel żydowskiej burżuazji – Fabian Lewicki zaczynał w połowie XIX w. od pozycji drobnego tkacza, aby w latach 60. Znaleźć się wśród największych pabianickich przemysłowców (wartość posiadanego przez niego majątku przewyższała wartość majątku będącego własnością Baruchów), Fabian Lewicki zajmował pod względem zamożności trzecią pozycję po Beniaminie Krusche i Rudolfie Kindlerze w mieście. Z czasem firma podupadła.

Wśród osadników przybywających do Pabianic w pierwszej połowie XIX w. znaczną część stanowili także rzemieślnicy nie związani z wytwórczością włókienniczą. Byli to rzeźnicy, szewcy, piekarz, mydlarz, krawcy, stolarze itd. Ta grupa przybyszów również wniosła swój wkład w rozwój gospodarczy miasta.

Rozwój handlu w Pabianicach był zasługą kupców żydowskich, którzy posiadali koncesje na handel wyrobami tekstylnymi, produkowanymi przez miejscowy przemysł i rzemiosło. W końcu lat 50. XIX w. 8 kupców pabianickich posiadało koncesje na handel tego rodzaju wyrobami.

Trzeba zatem wyraźnie zaznaczyć, iż rozkwit gospodarczy Pabianic w pierwszej fazie rozwoju przemysłu tego miasta był głównie zasługą ludności pochodzenia niemieckiego i żydowskiego. Polacy nie występowali wśród miejscowych przedsiębiorców. Byli oni jedynie robotnikami w miejscowych przedsiębiorstwach.


Gazeta Pabjanicka z dnia 23.01.1930 r. zamieściła relację z „Oryginalnego pochodu żydowskiego”.

W ubiegłą niedzielę miasto zostało zainteresowane niezwykłym pochodem, przechodzącym ulicami. Na czele pochodu podążali brodaci jeźdźcy w starożytnych rzymskich zbrojach, nieco dalej jeźdźcy w mundurach kozackich i rosyjskich, dalej szła orkiestra Makabi ze Zduńskiej Woli, jeszcze dalej członkowie klubu sportowego Makabi z Pabianic.

Przyczyna tego oryginalnego pochodu była następująca: od wielu lat przebywała w Pabianicach niejaka Klara Kuryk. Była to kobieta dość zamożna, tylko jedno mogli jej współwyznawcy zarzucić: nie miała potomstwa, co wśród ortodoksyjnych Żydów uchodzi za ujmę. Aby zmyć plamę ze swego życia, postanowiła zgodnie z rytuałem ufundować drogocenne rodały ( rodał – ręcznie pisany tekst Tory w formie zwoju. Przepisywaniem zajmował się zawodowy skryba, tzw. sofer, który przed przystąpieniem do pracy był zobowiązany do poddania się kąpieli rytualnej. Pergamin przeznaczony na Torę musiał pochodzić z określonej części skóry zwierzęcia koszernego. Poszczególne karty zszywało się nićmi wykonanymi ze ścięgien zwierzęcych. Do pisania używano ptasich piór i czarnego atramentu).

Klara Kuryk należała do sekty zwolenników cadyka z Drohiczyna. Sekta ta nie posiadała jeszcze swoich rodałów. W międzyczasie Kuryk straciła majątek i została żebraczką. Aby ufundować rodały, inicjatorka zbierała przez szereg lat drobne grosze. Wreszcie mogła zamówić u rytualnych pisarzy pabianickich rodał. Przed rokiem pisarze wśród specjalnych uroczystości rozpoczęli pisanie rodału. W tekście nie może być najmniejszego błędu, gdyż w tym wypadku rodał traci znaczenie relikwii.

I oto w ubiegłą niedzielę rodał został wykończony. Przeniesienie rodału musi się odbyć wśród objawów radości wyznawców. Stąd też wymyślono wyżej opisaną maskaradę, sprowadzono orkiestrę, zaproszono samego cadyka.

O godzinie 11 w nocy ulice Poprzeczna, Warszawska i Bóźniczna oświetlono świecami stojącymi w oknach członków wyznania mojżeszowego. O północy wśród dźwięków orkiestry, głośnych okrzyków radości wyniesiono rodał pod baldachimem z domu przy ulicy Poprzecznej i przeniesiono go do bóźnicy. Tu specjalnie wybrani, zasłużeni wyznawcy dostąpili tego zaszczytu, że pozwolono im w ostatnim wierszu rodału wpisać po jednej literze tekstu, co pisarze rytualni od razu utrwalili na pergaminie. Porządku wśród licznie zgromadzonych rzesz starozakonnych pilnie przestrzegała policja.

Kazimierz Staszewski w 10. numerze Gazety Pabjanickiej z 1929 r. zamieścił artykuł „Cenzura u starozakonnych”.

Cenzura dotarła i do ksiąg hebrajskich. W 1832 roku władze donoszą burmistrzowi miasta Pabianic „że przez czas rewolucyjny mogło być wiele sprowadzonych książek, które jako nieostemplowane dawałyby powód do nadużyć w sprowadzaniu potajemnie dzieł szkodliwych zamiarom rządu i dobra samych starozakonnych.” Dlatego też władze nakazują, aby wszystkie książki starozakonnych były przejrzane i zbadane czy posiadają stempel cenzury, w razie zaś, gdyby były stempla, winny być odebrane protokolarnie. W imieniu dozoru bożniczego miasta Pabianic starozakonni Zelig Urbach i Izrael Sieradzki własnoręcznym podpisem stwierdzają, że u starozakonnych żadne księgi bez cenzury nie znajdują się. (21 grudnia 1833)

Ciekawe koleje przechodziła książka hebrajska pt. „Chorzem Myszpoł”. Dzieło to „jako zawierające w sobie szkodliwe dla bezpieczeństwa społecznego i indywidualnego treści” miało być w przeciągu 30 dni wycofane i odesłane do Sieradza, kto by zaś ze starozakonnych dzieło to ukrywał, podlegać będzie surowej karze. W imieniu Dozoru Bóźnicznego Abraham Pik i Izrael Sieradzki stwierdzili, ze w Pabianicach powyższego dzieła nie ma. (25 lutego 1837)

Okazało się, że książka ta jedna z zasadniczych dla wyznania mojżeszowego i stale duchowieństwu żydowskiemu jest potrzebna. Dlatego też mimo jej szkodliwości konfiskatę jej postanowiono chwilowo wstrzymać, ale burmistrz winien posiadać spis właścicieli książek.

Jednakże w roku 1847 władze nakazują burmistrzom, aby różnymi skutecznymi sposobami, jakie im się nadarzą, starali się usunąć z obiegu tę zgubną książkę. Specjalna komisja, w skład której wchodzili wybitni Żydzi, na posiedzeniu w Warszawie ustaliła, dlaczego tę książkę zaliczyć można do zgubnych. Mówi o tym pismo Komisarza Obwodu Sieradzkiego z dnia 16 września 1852 roku.

Komisja ta stwierdziła, że „w pomienionej książce 36 artykuł obejmuje w sobie miejsca drażliwe odwołujące się właściwie do czasów prześladowania Żydów w wiekach barbarzyńskich, które w obecnym porządku akceptowane być nie mogą”. Komisja przekonała się, że powyższe dzieło stać się może „źródłem największych zbrodni, nie tylko bowiem zaleca wszelkiego rodzaju oszustwa przeciw osobom nie wyrażającym wiary mojżeszowej, ale co gorsza nawet nakazują sprzątnięcie ze świata tych, którzy by o jakimkolwiek występku przez starozakonnych popełnionym zwierzchności donieśli lub donieść zamierzali.” W tym stanie rzeczy komisja uznała za konieczne natychmiast to dzieło wycofać i zniszczyć, a z dotacji Skarbu wydać nowe z pominięciem zgubnych zasad. Protokół mówi, że „przypadek śledztwa odkrył między Żydami tak zgubne dzieło, które za wiedzą rabinów potajemnie z zagranicy z Austrii sprowadzone i pomiędzy ludem starozakonnym upowszechnione zostało”.

Jak to z powyższego widać, władze carskie zwalczały tu nie tylko zgubne skutki polityczne dzieła, ile raczej etyczne.



Yiddish Leksikon, 2015 zamieścił biogram Dawida Dawidowicza, inżyniera, artysty, publicysty, współpracownika prasy pabianickiej.

DOVID DAVIDOVITSH (DAVID DAVIDOVITCH)

(20 listopada 1905 -1993)

Urodził się w Pabyanits (Pabianice), obok Łodzi, Polska w prominentnej rodzinie. Podstawy wykształcenia zdobywał w szkole wyznaniowej i w polskiej handlówce. Ukończył uniwersytet w Sztrasburgu z tytułem inżyniera. Przez pewien czas pracował w Paryżu a od 1933 roku mieszkał w Izraelu. Od młodych lat działał w Hashomer Hatsair (Młoda Gwardia). Zasłynął także jako malarz i rysownik. Początkowo pisał po polsku, ale później przeszedł na jidysz i hebrajski. W latach 1930-1939 był korespondentem Pabyanitser tsaytung (Gazeta Pabianicka), gdzie publikował też artykuły na temat artystów żydowskich. Zasilał swoimi tekstami również Haarets (Ziemia), Had hadefus (Echo drukarni) i Gazit (Obróbka kamienia) w Tel Awiwie. Był autorem barwnej monografii zatytułowanej Megilat pabyanits (Zwoje pabianickie), Tel Awiw, 1938; współautor (wraz z A.V. Yasni, M.V. Korman i G. Raykhman) Sefer pabyanits (Księga Pabianic), tom pamięci udręczonej wspólnoty (Tel Awiw, 1956), gdzie umieścił swoje eseje: „Das yidishe pabyanits” („Żydowskie Pabianice”), „Alte holts – shuln in pabyanitse svive” („Dawne synagogi drewniane w rejonie Pabianic”) i „Kultur – institutseyes un di pabyanitser tsaytung” (”Instytucje kultury w Gazecie Pabianickiej”), co stanowiło istotny przyczynek do historii Żydów w tym mieście. Publikował też jako: Dortshe, Dovid i Di. Mieszkał w Tel Awiwie.


https://www.google.com/search?q=Andrzej+Rykala+Dzia%C5%82alnos%C4%87+spoleczno&ie=utf-8&oe=utf-8&client=firefox-b 


W opracowaniu Zalmena Zylbercweiga „Leksikon Fun Yidishn Teater” znajduje się biogram Hersza Jedwaba (1870-1931), który w 1912 roku prowadził grupę teatralną w Pabianicach i występował także w późniejszych latach w naszym sztetl, ciesząc się ogromną popularnością. Na jego występy przychodziły tłumy pabianiczan.

Zajęcie reżysera teatru amatorskiego w Pabianicach łączył z pracą w łódzkim zespole Habima HaHevrit, grając postać Wasserstina w sztuce Herzla „Nowe getto” oraz występując w Wiedniu podczas kongresu socjalistów. W 1913 r. dołączył do zespołu Teatru Scala w Łodzi. Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa specjalizował się w monologach politycznych. Wraz z Solomonem Kustinem i Pesach Burstein jeździł po Polsce, Galicji i Wołyniu. Występował także solistycznie w Berlinie i Lipsku. Zylbercweig pisał o nim: „Dla mnie Jedwab był więcej niż aktorem teatralnym i nie chodzi o to, że była to jego profesja. On po prostu z samej swej natury był klaunem, prześmiewcą, żartownisiem, łobuzem, współczesnym badchenem (wodzirejem) – istotą, która patrzyła na świat przez komiczne okulary”. Jedwab stanowił przykład olśniewającego sukcesu, pochodził bowiem z rodziny robotniczej i początkowo pracował w fabryce włókienniczej jako postrzygacz. Dzięki zaangażowaniu w działalność społecznego ruchu kulturalnego zwrócił na siebie uwagę szerszej publiczności. Był niezrównanym odtwórcą prozy Sholema Aleichema. Stał się prawdziwą gwiazdą teatru jidysz w Europie.

Giuseppe Motta w pracy „The Great War against Eastern European Jews 1914-1920”, 2017 wspomina wizytę przedstawiciela Żydów amerykańskich, Bernarda Harwicha w Pabianicach wiosną 1919 roku. Harwich zajmował się dystrybucją żywności i prowadził inspekcję różnych instytucji żydowskich w Polsce. 28 kwietnia opuścił Warszawę i udał się na kilkutygodniowy objazd kraju. Był wyposażony w kwestionariusz, który pozwalał na precyzyjny opis sytuacji w wizytowanych miejscowościach. Stwierdził, że społeczność żydowska w Pabianicach zmalała o 25 procent w stosunku do stanu sprzed wojny, a tylko 35 procent Żydów utrzymywało się z własnej pracy – wolne zawody, przemysłowcy, kupcy, rzemieślnicy, robotnicy i pracownicy niewykwalifikowani. W mieście panowała bieda. Jednocześnie Żydzi nie byli dopuszczani do pracy w sektorze publicznym. Motta cytuje Haint z 9 kwietnia 1919 r.: The public demonstration in Pabianice near Lodz invoking the dismissal of Jewish public employees.


W Yiddish Leksikon, 2017 znajduje się biogram Jacoba Nachbina (ur. 18.05.1896) – poety, publicysty, redaktora, wykładowcy, znawcy historii Żydów w Ameryce Południowej, samouka, radykała  i awanturnika.

Osierocony Nachbin mieszkał w Pabianicach, gdzie uczył się w szkółce religijnej działającej przy synagodze na ulicy  Bóźnicznej, tzw. beth midrash. (He lived in Pabyanits [Pabianice] where he studied in the synagogue study hall).

Następnie pobierał naukę w Otwocku i terminował u zegarmistrza. Podczas pierwszej wojny światowej  służył w armii austriackiej, spędził sześć miesięcy na linii frontu pod Rawą Ruską. Później przywędrował do Budapesztu i pracował w fabryce amunicji. W 1918 roku założył tam syjonistyczną Organizację Pracy. Został  też komisarzem politycznym „Drugiej Międzynarodowej Armii Czerwonej” na Węgrzech. Po upadku władzy komunistycznej przedostał się do Szwajcarii. Ze względu na swoje radykalne poglądy i działalność polityczną został wydalony z tego kraju. W 1921 r. wraz z żoną Leą Drechter i dziećmi przybył do Włoch, by wyruszyć do Pernambuco w Brazylii. Od 1918 r. publikował utwory poetyckie w lewicowej prasie austriackiej, węgierskiej, amerykańskiej, argentyńskiej. W Brazylii wydawał dziennik i periodyk literacki w języku jidysz, i współpracował z wydawnictwami żydowskimi. Opublikował w języku portugalskim szereg książek o dziejach Żydów w Brazylii, m.in. ”Os primordies da histografia judaica no Brasil” (ostatnie wydanie 2014), a także monografie Barucha Spinozy i Antonio Jose da Silvy.

W 1927 r. przyjechał do USA, gdzie wykładał historię Żydów w Northwestern University w Illinois i w New Mexico State University w las Cruces (obecna nazwa). Poślubił Elizabeth Lurie, z którą udał się do Meksyku w celach badawczych. Spędził trzy miesiące w więzieniu, bezpodstawnie oskarżony, o przywłaszczenie z archiwum narodowego szesnastowiecznego manuskryptu autorstwa Luisa de Carvajala, opisującego przybycie Żydów do Ameryki. W tym czasie w archiwum pracowało trzech historyków, którzy zajmowali się losami de Carvajala i prawdopodobnie jeden z nich postanowił pozbyć się konkurenta, posądzając go o kradzież bezcennego rękopisu.

Wieść o kradzieży dotarła do prasy żydowskiej w Ameryce Południowej i … do legalnej żony Nachbina w Recife. Drugie małżeństwo zostało anulowane, a Jakob wydalony z USA jako oszust. W 1935 był w Hiszpanii, a w 1938 r. w Paryżu. Tam też zniknął bez śladu.

Wspomniany manuskrypt Carvajala – uważany od osiemdziesięciu lat za bezpowrotnie zaginiony – pojawił się na aukcji w Londynie dopiero w 2017 roku. Sprawę przypomniał Joseph Berger na  łamach The New York Times w artykule „A Secret Jew, New World, a Lost Book: Mystery Solved”.

W 1922 r. urodził się syn Jakoba – Lepoldo Nachbin, najwybitniejszy matematyk brazylijski o światowej renomie. Francisco Antonio Doria w specjalistycznym magazynie  Logique & Analyse nr 153, 1996 pisząc o Leopoldzie Nachbinie wspomina jego ojca Jacoba.

(..) He once described me his father, Jacob Nachbin, as a kind of rabbi who has belonged  to the left wing of the Zionist movement. That description turned out to be an understatement, as Jacob Nachbin was a mainly self-taught intellectual with a very adventurous life; let me just mention that nobody knows for certain the date of his death, as he simply vanished during the Spanish Civil War where he had been fighting against Franco.

Roman Vishniac (1897-1990) był rosyjsko-amerykańskim fotografem, a jednocześnie profesorem biologii i lekarzem. Przeszedł do historii jako fotograf społeczności żydowskich Europy Środkowo-Wschodniej, w tym także Pabianic. Ocalił od zapomnienia m. in. żydowskiego chłopca z torbą na ulicy Zamkowej – „Boy clutching his satchel”. Prace Vishniaca możemy oglądać w International Center of Photography w Nowym Jorku oraz w wielu miastach świata.

http://vishniac.icp.org/868-2009.108.80


https://www.youtube.com/watch?v=S46YcoOz5K8


Autorzy wielu publikacji przypominają pabianickie korzenie wybitnych chasydów. Yissakhar Shlomo Teichtal „Restoration of Zion As a Response During the Holocaust”, 1999 wspomina na przykład gaona Józefa Pacanowskiego z prominentnej rodziny rabina Chaima.

R. Joseph Pachanovsky, the gaon and hasid, from the distinguished family of our R. Hayyim of Pabianice, writes in his volume Pardes Yosef: As long as Israel does not return to its land, and will not dwell everyone under his own vine and under his own fig tree, his wealth and business will be for naught.

Havi Ben-Sasson i Amos Goldberg “Years Wherein We Have Seen Evil…”, 2003 przypominają Jehudę Lejba Girsta, urodzonego w Pabianicach nauczyciela i edukatora.

Girst, Yehuda Leib (1910-1963). Teacher and educator, born in Pabianice, Poland. Before the war he had acquired a name in  Lodz.(…)

Esther Farbstein i Rachelle Emanuel “Hidden in Thunder: Perspectives on Faith, Halachah and Leadership”, 2007  podają więcej szczegółów  z działalności edukacyjnej i religijnej Girsta.

Yehuda Leib Girst was an Agudath Israel activist with a broad education, a man of the world, a teacher in the Horeb religious school in Łódź since 1928, and an expert in teaching grammar and Hebrew literature. He wrote a book to teach Hebrew entitled Leshon Ever (Łodź 1933/34), the Yaldutenu series to teach children Hebrew  literature, journals for teenagers, and articles in Yiddish. In the Łódź ghetto he taught in the official classes and also taught Torah, Hebrew, and history illegally to children and adults, along with Rabbi Nota Yerucham Berliner. Clandestine communal prayer services were held in his home. When the ghetto was liquidated he was deported to Auschwitz, and then to camps in the Dachau area and Bergen-Belsen. Though weak he was one of the best known teachers in the DP camps. In 1946 he moved to Jerusalem, where he taught at the Beth Jacob Teachers’ Institute. His book Min ha-Metsar was published in 1948/49. Afterwards he published additional books, the most important of them being Bi-Netivot ha Zeman Veha – Netsah and Tahnot te-Sifrut Yisrael.

Historycznym wydarzeniem  była wizyta Włodzimierza Żabotyńskiego w Pabianicach, o której napomyka Joseph B. Schechtman „ The Vladimir Jabotinsky Story: Fighter and Prophet”, 1961.

(..) Upowszechniana była pogłoska, że Żabotyński, bojąc się represji odwołał cykl wykładów w Polsce. Żabotyński natychmiast zaprzeczył. „Nieprawda – napisał  – dzisiaj przemawiam w Lublinie, w sobotę w Nowogródku, w niedzielę w Pińsku, we wtorek w Ostrowicach, w czwartek w Pabianicach, a następnej soboty w Brześciu”.

W. Żabotyński (1880 Odessa - 1940 Nowy Jork) – założyciel prawicowego odłamu w ruchu syjonistycznym tzw. Syjoniści Rewizjoniści, pisarz, poeta, publicysta, twórca Legionu Żydowskiego, admirator Józefa Piłsudskiego.


Alicja Bełcikowska w „Stronnictwach Politycznych w Polsce”, 1926  podaje, że w  Pabianicach ukazywał się organ prasowy Syjonistycznej Partii Ortodoksyjnej „Mizrachi”.

Syjonistyczna Partia Ortodoksyjna „Mizrachi” – działała przez krótki czas po roku 1905 w zaborze rosyjskim. Wznowiła swą działalność w latach 1918-1919, zakładając seminarium rabiniczne w Warszawie oraz szereg szkół freblowskich, początkowych i średnich w Warszawie i na prowincji. Propaguje język hebrajski, jako narodowy język Żydów. Organy prasowe: tygodnik hebrajski „Mizrachi” w Warszawie oraz „Idiszer Weg” w Pabianicach. Partia ma w Kole Żydowskim 6 posłów i 2 senatorów.



Nowy Dziennik, nr 49/1934 r. przedstawił sprawozdanie z procesu  dotyczącego głośnego wydarzenia, jakie miało miejsce na cmentarzu żydowskim w Pabianicach.

Sprawa o profanację zwłok i grobu błogosławionej pamięci Wigdorowiocza w Pabianicach, o której już przed kilku dniami relacjonowaliśmy, odbiła się głośnym echem w całym społeczeństwie. Choć rozprawa sama obfitowała w niezwykle emocjonujące, sensacyjne wprost momenty, to nie mniej ważne i ciekawe są spostrzeżenia i refleksje, które się nasunąć muszą bacznemu obserwatorowi społecznego życia żydowskiego, na marginesie tej właśnie sprawy.

Pokrótce poniżej przebieg rozprawy. Model trumny na stole sędziowskim.

Przewodniczący stwierdza, że usprawiedliwili niestawiennictwo poseł rabin Aron Lewin i Lajb Mincberg, prezes gminy żydowskiej w Łodzi. Stawili się natomiast biegli rabin dr Brande i rabin gminy żydowskiej w Łodzi J. Fajner oraz około 40 świadków. Zwraca powszechną uwagę tłumnie zebranej publiczności nieduży model trumny, umieszczonej na stole sędziowskim obok szeregu zdjęć fotograficznych, dokonanych przez sędziego śledczego, ilustrujących groby Goldringa, Joskowicza i Sytnera, przedzielone wysoką murowaną ścianą od opuszczonej mogiły Wigdorowicza. Te niezwykłe na Sali sądowej rekwizyty wytwarzają dziwny nastrój.

Oskarżony Grosglik, majster kamieniarski, wyjaśnia, że z polecenia Joskowiczów wykonał z palików ogrodzenie zamykające z trzech stron groby Goldringa, Joskowicza i Sytnera, a z czwartej wznosi się mur, oddzielający je od mogiły Wigdorowicza. Grosglik wypiera się wszelkiej  winy, polecenie dali mu Joskowicze.

Abram  Jakób Joskowicz, syn pochowanego w średnim grobie Joskowicza, nie mógł przeboleć, że obok zwłok jego ojca, człowieka nabożnego i tak religijnego, spoczną, choć nie w bezpośrednim sąsiedztwie, zwłoki tak „świeckiego” człowieka jakim był Wigdorowicz, który był członkiem Powiatowej Rady Szkolnej, założycielem i prezesem zarządu gimnazjum filologicznego, prezesem szeregu towarzystw dobroczynnych, prezesem gminy żydowskiej, a nawet prezesem organizacji syjonistycznej. Wobec tego, gdy Wigdorowicz w roku 1931 został pochowany koło Sytnera, za zwłokami Joskowicza, synowie tego ostatniego udali się do rabina Meislara w Łasku, obecnie nieżyjącego, i ten kazał oddzielić groby Wigdorowicza i Joskowicza wysokim murem. Joskowicz przedstawił pismo  Związku Agudas Rabunim w Polsce,, że związek ten w r. 1933 zatwierdził to orzeczenie rabina z Łasku, co do nakazu ustawienia muru.

Gmina żydowska w Pabianicach, opierając się na woli synów Joskowicza i nakazie rabina z Łasku również poleciła wdowie po Wigdorowiczu ustawienie ściany oddzielającej. Gdy Wigdorowiczowa tego nie wykonała, wtedy oni, synowie Joskowicza ścianę wznieśli. Przedstawiają pismo rabina z Pabianic, że Joskowicz był „cadykiem”.

Trzeci oskarżony Frohman, szwagier Joskowiczów, wypiera się wszelkiego udziału w sprawie. Następują zeznania długiego szeregu świadków, z których najbardziej sensacyjnie brzmią słowa kilku chrześcijan, dozorcy cmentarnego Heinricha i robotników kamieniarskich, którzy potwierdzają, że w czasie roboty Grosglik przy stawianiu muru na grobie Wigdorowicza, został wykonany dół niżej bocznych desek trumny, nad trumną wzniesione zostało sklepienie z cegieł, a na nim ustawiony mur, który częściowo u głowy i stóp zmarłego wspiera się o trumnę Wigdorowicza.

W czasie kopania wysunęła się z trumny stopa zmarłego owinięta w białe płótno oraz ręka. Świadek Zuwald, robotnik, zeznał, że Groglik popchnął ręką wystającą nogę Wigdorowicza poza deskę, aby dalej się nie wysuwała, gdyż robotnik Szewc tego zrobić nie chciał. Przypatrywali się temu dwaj młodzi Joskowicze.

Wśród spotęgowanego naprężenia audytorium sąd przystępuje do wysłuchania opinii biegłych i rabina dra Markusa Braudego i rabina Joska Fajnera. Obrona oponuje przeciwko badaniu w charakterze biegłego, wskazując na to, że jest on kaznodzieją synagogi postępowej w Łodzi, prezesem  rabinów z akademickim wykształceniem w RP oraz członkiem  Ministerialnej Komisji Egzaminacyjnej dla Rabinów, ustanowionej przez Ministerstwo Wyznań Religijnych – sąd odrzuca sprzeciw obrony i przystępuje do wysłuchania opinii najpierw dra Braudego.

Biegły dr Braude: Nie ma przepisu religijnego. Który by ustalał jaki ma być odstęp między grobami. Według przepisów religijnych nie wolno usuwać zwłok dla zrobienia miejsca na inny grób. Nie wolno grobu pod żadnym pozorem otwierać nawet w interesie rodziny. Otwarcie grobu stanowi niewątpliwie znieważenie grobu. Istnieje przepis, że jeśli pochowano zwłoki na obcym gruncie, natenczas można zwłoki przenieść i przenieść można zwłoki do grobu w Ziemi Świętej, ale poza tym nigdy.  Nie wolno zwłok przenieść nawet do grobu najbardziej zaszczytnego. Przez obcy grunt należy rozumieć grunt, zakupiony przez kogo innego według zasad prawa prywatnego.

Według przepisu nie należy grzebać obok siebie ludzi, którzy się do siebie oczywiście wrogo odnosili. Nie należy też chować obok siebie ludzi o wielkiej różnicy poziomu moralnego, a więc człowieka uczonego obok prostaka, ale nie ma przepisu co do wypadku, gdy wbrew tej zasadzie pogrzebano już zwłoki. Nie ma żadnego przepisu, który by zezwalał lub nakazywał ustawienie muru. W danym konkretnym wypadku nie ma poza tym bezpośredniego sąsiedztwa między grobami. Co się zaś tyczy okazanego mi nieoficjalnie pisma rabina  Leibenhalfa z Pabianic, że Joskowicz był cadykiem, to stwierdzam, że nie ma obecnie w żydostwie świata całego takiej instancji, która by była uprawniona do orzekania, kto jest cadykiem. Takiej beatyfikacji prawo religijne żydowskie nie zna.

W odpowiedzi na pytania obrony, czy uchwała zarządu gminy wyznaniowej powzięta z udziałem rabina posiada moc religijną bezwzględnie obowiązującą dla Żyda religijnego, odpowiada biegły, że uchwałę gminy należy odróżnić od orzeczenia rabinatu jako takiego. Tylko orzeczenie rabina jako takiego wiąże Żyda religijnego jako nakaz religijny. Biegły uznaje, że jest obrazą dla zmarłego postawienie grobu poza murem. Samo otwarcie grobu mieści w sobie obiektywne znamiona zbezczeszczenia grobu.

Co ma do powiedzenia drugi biegły?

Biegły rabin Fajner oświadcza: Między grobami może być ustawiona przegroda, niekoniecznie ze ściany murowanej, może być także ścianka drewniana. W Łodzi często zdarza się, że przy robotach na grobach widać kawałek całunu lub zwłok z sąsiedniego grobu, lecz nie zwraca się na to uwagi i nie pociągają za to do odpowiedzialności. Według Talmudu oraz Szaluchan – Aruch Joredaja, o ile zmarły został pochowany na placu nienabytym w legalnej drodze, można jego zwłoki ekshumować. Biegły stwierdza, że nigdy jeszcze nie widział ściany między grobami, ani też nie może wskazać, gdzie się taka ściana znajduje.

Umieszczenie zwłok pod murem stanowi niewątpliwie obrazę zmarłego, choć nie ma w tym względzie przepisu, lecz takie jest powszechne mniemanie. Naruszenie zwłok nieumyślne, przypadkowe, nie jest obrazą. Groby dwóch zaciętych wrogów winny mieścić się w odstępach przynajmniej czterech łokci od siebie. Uchwała związku gmin wyznaniowych, jeżeli została powzięta z udziałem rabina, powinna posiadać moc religijnego nakazu dla każdego pobożnego Żyda. Na pytanie zastępcy strony poszkodowanej dra Thona, czy biegły ma tu na myśli uchwałę co do składki gminnej, biegły odpowiada twierdząco. Nie może być mowy o przypadkowym naruszeniu grobu i zwłok, kiedy oskarżeni zupełnie nie przypadkowo znaleźli się na grobie Wigdorowicza i wcale nie przypadkowo rozkopali jego grób. Przyjąć w sprawie przypadek znaczyłoby to samo, co uważać, że znalazł w mieszkaniu pieniądze ten, który się do niego włamał.

Pełnomocnik poszkodowanej zamknął przemówienie słowami:  wyrok sądu będzie miarą, czy żyjemy w XX wieku w ustroju, gdzie naczelna zasadą jest porządek prawny, czy cofnąć się mamy do średniowiecza z przemocą jego kościoła i kleru tego czy innego wyznania.

Obrońca oskarżonych adwokat R. Kempner wywodzi, że oskarżeni działali pod wpływem moralnego nakazu, jaki dla nich stanowiło orzeczenie rabina z Łasku. Również silnym bodźcem było dla nich uczucie czci dla ich zmarłego ojca, którego uważają za cadyka. Naruszenie zwłok miało charakter jedynie przypadkowy, gdyż nastąpiło w związku z wystawieniem ściany zgodnie z nakazem rabina z Łasku i chwała gminy żydowskiej w Pabianicach, powziętą z udziałem rabina, co według opinii biegłego Fajnera stanowi również nakaz o charakterze religijnym dla wierzącego Żyda. Wobec tego brak w działaniu oskarżonych zamiaru znieważenia zwłok i zbezczeszczenia grobu zmarłego, a wystawienie ściany w tych warunkach nie oznacza obrazy, a jedynie chęć  uczczenia zmarłego Joskowicza. Wina Tronmana nie została udowodniona. Grosglik działał w dobrej wierze w wykonaniu swojego zawodu, a uszkodzenie grobu Wigdorowicza w toku tej pracy, jeśliby nawet miało miejsce, nosiło charakter przypadkowy, co według opinii biegłego nie oznacza wcale zniewagi zmarłego. Joskowicz działał na podstawie uchwały gminy wyznaniowej zgodnie ze swoim religijnym wierzeniem. Wobec tego prosi o uniewinnienie oskarżonych.

Adwokat Pfaff: wskazuje na to, że zwłoki bp. Wigdorowicza nie zostały trącone ani wydane na pogardę, że nic się nie stało takiego, co by obliczone było na obrażenie w opinii publicznej pamięci Wigdorowicza. Po czym przeprowadza szczegółową analizę stanu faktycznego sprawy i wnosi o uniewinnienie oskarżonych  z zastosowaniem amnestii (czyn popełniony przed 1.09.1932)

Wyrok

O godzinie 9 wieczorem sąd udaje się na naradę, po czym po godzinnej przerwie zostaje wznowione posiedzenie i sędzia przewodniczący Klimek ogłasza wyrok, mocą którego sąd zarządza zburzenie muru na grobie Wigdorowicza, uznaje winnym Symchę Grosglika zarzucanego mu czynu znieważenia zwłok i miejsca spoczynku zmarłego Henocha Wigdorowicza na cmentarzu żydowskim w Pabianicach i skazuje go na dwa miesiące aresztu, Abrahama J. Joskowicza uznaje winnym podżegania do tego przestępstwa i skazuje go na 1 miesiąc aresztu. Rywena Frohmana dla braku dowodów winy uniewinnia.  Sąd uwzględniając powództwo cywilne wdowy zasądził na jej rzecz symboliczną złotówkę i żądanych 10 zł jako zwrot kosztów za uprzątnięcie grobu. Ze względu zaś na to, że czyn miał miejsce w roku 1931, sąd postanowił do kary pozbawienia wolności zastosować amnestię i karę  aresztu oskarżonemu darować.

Apelacja podwyższyła kary

W ubiegłym tygodniu w ciągu dwóch dni sad okręgowy w Łodzi rozpoznał apelację stron. Po wielu emocjonujących momentach przewodniczący zamyka przewód sądowy.  Po wysłuchaniu wniosków prokuratora, który żądał znacznego podwyższenia kary oraz przemówienia pełnomocnika wdowy po bp. Wigdorowiczu adwokata dra A. Thona oraz obrońców - adwokata Rafała Kempnera i adwokata Stefana Kobylińskiego sąd ogłosił wyrok skazujący Abrahama Joskowicza na 6 miesięcy, Symchę Grosglika na 3 miesiące, powództwo cywilne uwzględnił w całości, nakazał zburzenie muru.

Dwa światopoglądy

Sprawa ta będzie niewątpliwie stanowiła dla przyszłego historyka obyczajowości pewnego odłamu współczesnego żydostwa polskiego ważny i charakterystyczny przyczynek. W opiniach biegłych dra Braudego i Fajnera starły się dwa światopoglądy. Jeden zmierzający do bezwzględnej klerykalizacji życia żydowskiego, drugi zmierzający w kierunku sekularyzacji społecznego życia żydowskiego.

Proces pabianicki w tych warunkach był ostrzeżeniem dla postępowych czynników w żydostwie, że czynnik klerykalizmu i średniowiecznego zacofaństwa przygotowuje ofensywę na życie społeczne żydowskie. Prawdziwe najistotniejsze tendencje naszej rodzimej reakcji klerykalnej, która jako naczelna zasada naszego życia społecznego chętnie widziałaby posłuch ślepy dla woli cadyka, ujawniła się tu z całą wyrazistością. Społeczeństwo jednak w swej olbrzymiej większości czuwa!

Nowy Dziennik to polskojęzyczna gazeta żydowska, wydawana w Krakowie w latach 1918-1939, czytana w kręgu zasymilowanych Żydów. Nowy Dziennik publikował także informacje dotyczące  Pabianic i pabianiczan.

Nowy Dziennik, nr 128/1936 informował o strzelaninie: W Pabianicach do mieszkania państwa Morris przy ul. Moniuszki 3 przybył dzisiaj młody człowiek w skromnym ubraniu i oddał do matki dwóch córek szereg  strzałów, zabijając ją na miejscu, następnie uciekł do mieszkania niejakiej Jatkowskiej przy ul. Solnej 22. Pod groźbą rewolweru wypędził  właścicielki z mieszkania i sam się w nim zabarykadował . Kiedy przybyła policja, przyjął ją gradem kul rewolwerowych. Policja przystąpiła do regularnego oblężenia. W pewnym momencie wybuchł w mieszkaniu pożar, który spowodował morderca i sam się spalił. Podczas badania wyszło na jaw, że jest to 25-letni Feliks Rosentreter, który od dłuższego czasu zalecał się do starszej córki Morrisów. Będąc jednak ubogi i chory na płuca, otrzymał odmowną odpowiedź i to spowodowało ten straszny czyn.

Nowy Dziennik z 18 sierpnia 1937 roku donosił o „Pierwszym wypadku śmierci od pioruna w Tatrach” z udziałem pabianiczanina – Leopolda Schloenvogta.

Jak ostatecznie stwierdzono, ofiara uderzenia pioruna na Giewoncie padli śp. Jan Mróz, syn znanego kobziarza Stanisława, liczący lat 42, śp. Kazimierz Bania lat 18 z zakopanego trudniący się na Giewoncie sprzedażą ciastek oraz śp. dr Leopold Schloenvogt z Pabianic. Ciężko porażony został dr Eugeniusz Schloenvogt, asystent Uniwersytetu Jagiellońskiego z Krakowa.

Poza tym lekkiego porażenia doznało 9 osób, które jednak o własnych siłach zeszły z Giewontu i odjechały do Zakopanego.

Przebieg katastrofy był następujący: około godziny 12-ej w południe zerwała się nagle w górach silna burza z piorunami, która zaskoczyła w pobliżu Giewontu kilkanaście osób. Z tych Jan Mróz i dr Leopold Schloenvogt siedzieli w nie większej  odległości, jak 4 metry od krzyża w kierunku przeleczy na płycie między dwoma kamieniami. Po przeciwnej  stronie krzyża w odległości około 7 metrów siedzieli śp. Bania oraz dr Eugeniusz Schloenvogt. W momencie uderzenia pioruna  Mróz, Bania i dr Leopold Schloenvogt  zostali zabici na miejscu, natomiast dr Eugeniusz Schloenvogt siłą prądu został odrzucony ze szczytu ku dolinie Kondratowej na dół około 60 metrów, doznając przy tym poważnych obrażeń. Dr Eugeniusza Schloenvogta zniosło Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe około godz. 13-ej do Kuźnic, skąd przetransportowano go do szpitala, gdzie poddano go natychmiastowym zabiegom operacyjnym. Ciała reszty ofiar wypadku zniesiono do Kondratowej, skąd zostaną przewiezione do Zakopanego.

Zaznaczyć należy, że katastrofa na Giewoncie jest pierwszym znanym wypadkiem porażenia ludzi w górach, gdyż do tej pory kroniki tatrzańskie nie notują wypadku porażenia w Tatrach ani turystów, ani pasterzy.

Nowy Dziennik, nr 237/1936 pisał o konfliktach między ortodoksami a innymi środowiskami społecznymi  i politycznymi w sztetl: (…) Z prowincji nadchodzą wiadomości, że we wszystkich miastach, gdzie mają się odbyć wybory do gmin żydowskich, komisje wyborcze składające się przeważnie z członków Agudy anulują listy opozycyjne. W Pabianicach zostało anulowanych 5 list: Poale Syjon lewica i prawica, lista drobnych kupców, drobnych rzemieślników i bezpartyjnych robotników.

Nowy Dziennik, nr 261/1932 przyniósł niecodzienną wiadomość  o „szczęściu”, jakie spotkało pewnego pabianiczanina.

Niejaki Szloma Dawidowicz, zamieszkały od szeregu lat w Pabianicach był służącym u jednego z rabinów łódzkich. Do kancelarii rabinackiej przybyła onegdaj żona Dawidowicza i oddała mężowi zalakowaną kopertę. Po przeczytaniu listu Dawidowicz zemdlał. Jak się okazało, w kopercie znajdował się list od konsula amerykańskiego donoszący, iż Szloma Dawidowicz odziedziczył spadek po swoim 48-letnim bratanku, Motlu Dawidowiczu. Spadek wynosi bagatelna sumę … 75 milionów dolarów. Jak się okazuje, Motyl Dawidowicz wychowywał się u Szlomy Dawidowicza do 18-go roku życia po czym wyjechał do Ameryki i osiadł w Los Angeles, gdzie rozpoczął karierę od kolportażu gazet, a następnie otworzył sklep z zegarkami. Interes prosperował znakomicie, tak ze wkrótce Dawidowicz dorobił się olbrzymiej fortuny. Dawidowicz zmarł przed 6 miesiącami i z wdzięczności za opiekę w latach młodzieńczych, zapisał cały swój majątek Szlomie Dawidowiczowi.

Tydzień później  w Nowym Dzienniku pojawił się frapujący artykuł „Kto chce zarobić 37 ½ miliona dolarów? Kusząca oferta przyszłego milionera p. Szlomy Dawidowicza z Pabianic”.

Niedawno obiegła prasę sensacyjna wiadomość o spadku w kwocie 75 milionów dolarów, jaki otrzymał ubogi posługacz cadyka w Pabianicach pod Łodzią, Szloma Dawidowicz. Współpracownik łódzkiego Głosu Porannego opisuje obszernie wizytę swą u przyszłego (mocno zresztą wątpliwego) milionera. Czytamy tam m.in.: Już na samym progu domu zostaję powiadomiony, że reb  Szloma jest w domu; bo nie zawsze jest, przeważnie go dotąd w domu nie było. Jego żona Gitla nie cierpi męża darmozjada, niezdary, łamagi, który w swoim życiu ani grosza nie zarobił. Ostatnio co prawda dostał się Szloma na „szamesa” do pewnego cadyka, lecz tylko za ochłap, a na życie musi Gitla wraz z córkami nadal pracować w pocie czoła. Na tle więc tego „ślamazarstwa” męża wre od wielu lat zażarta walka małżeńska, której dopiero nowina o milionerskiej perspektywie kres położyła. I teraz panuje błogi idealny pokój.

Zastałem właśnie całą odświętnie ubraną rodzinę in corpore siedzącą przy świątecznym obrusem nakrytym stole i konsumującą świąteczny obiad. Aż łzy mi się cisnęły do oczu na widok tej rzadkiej harmonii i idylli rodzinnej w otoczeniu „prawie-kuzynów”, „niedoszłych szwagrów”, „zaraz –zięciów”, „eks-sąsiadów”, byłych wspólników i znajomych, i całej falangi innych „dobrych przyjaciół” (oprócz oryginalnych krewniaków) szukających z całą koniecznością cienia chociażby pokrewieństwa ze Szlomą Dawidowiczem, mającym jak – jak piszą wszystkie gazety świata – odziedziczyć  spadek 75 milionów dolarów.

Docisnąłem się nareszcie do reb Szlomy. Widocznie nie udzieliły się jeszcze  Szlomie wszystkie nastroje potentatów światowych, skoro z uniżonością przyjął mnie i udzielił informacji o szczęściu, jakie go spotkało, o wielkich swoich planach osobistych, dobroczynnych i matrymonialnych dla swych córek. W końcu mnie usilnie prosił, by gazeta  ogłosiła w jego imieniu, że szuka dyskontera, któremu odstąpiłby fortunę za 50 procent, aby tylko zaraz gotówką.

Niezły interes faktycznie  - 37 i pół miliona dolarów zarobku na czysto! Może więc kto się natychmiast zgłosi, by Szlomie Dawidowiczowi lub jego żonie Gitli (już teraz wszystko jedno jemu czy jej) wypłacić tylko 37 i pół miliona dolarów a odebrać za niedługo aż 75 milionów z masy spadkowej po zmarłym w Los Angeles krewnym zdaje się Szlomy Dawidowicza Motlu Hurwiczu vel Dawidowiczu.

- Jak, panie Dawidowicz, doszedł pan do wiadomości o swoim szczęściu – zaczynam swój wywiad.

- Bardzo zwyczajnie, czytałem w Fortwertsie nowojorskim, że niejaki Motel Hurwicz vel Dawidowicz, który przed kilkudziesięciu laty wywędrował z Kowna do Ameryki zmarł w Los Angeles jako kawaler, pozostawiając wspomniany majątek.

- No, jak pan sądzi, czy jest to właśnie pański krewny?

- Pewnie! Miałem kuzyna w Szczercowie, który zdaje się miał syna, który prawdopodobnie nazywał się Mordcha Dawidowicz i zdaje  mi się, że wyjechał przed wojną do Londynu.

- Ale przecież w gazecie piszą, że zmarły pochodził z Kowna, a nie ze Szczercowa, zresztą i Londyn chyba nie leży w Ameryce.

- No tak, ale przecież Londyn i Ameryka – to prawie jedno i to samo, bo tak daleko nie leżą od siebie! Co zaś do Kowna, to mi się przypomina, że właśnie był gdzieś tam w stronach kowieńskich, bo uczył się w jeszybocie w Nasielsku.

Wreszcie nader uprzejmy mój interlokutor wyraził swe niezłomne przekonanie, że jego krewniak nazywa się Mordka (na pewno nie wie, ale prawdopodobnie tak jest, bo to imię figuruje w jego rodzinie), a przecież Mordka i Motel to wszystko jedno.

Żegnając mnie jeszcze raz prosił, aby redakcja zechciała wydrukować w gazecie dużymi literami, że kto chce zarobić bez trudu 37 i pół miliona dolarów, może się do niego Szlomy Dawidowicza zgłosić i wypłacić mu tylko tyleż dolarów. Zresztą może jeszcze mniej weźmie, byle zaraz i gotówką! Przyrzekłem mu to z całego serca, tym bardziej, że jak mnie zapewnił nie ma na razie na znaczki pocztowe, potrzebne mu do korespondencji w sprawie spadku.

Piekarz, rzeźnik i sklepikarz jakoś kredytują na konto fortuny, ale poczta bez pieniędzy znaczków nie chce dać. Wiec może kto reflektuje na zarobek 37 i pół miliona dolarów amerykańskich – podaję mu adres: Pabianice, Warszawska 28, Szlomo Dawidowicz. Grunt – zaraz gotówka!

Tak się  to przedstawia w świetle faktów sensacja, która poruszyła do głębi Pabianice, Polskę i Europę.



Informacje publikowane w Nowym Dzienniku tworzą kronikę wydarzeń związanych z Pabianicami. 

Przed kilku miesiącami zawitał do Pabianic jakiś „młody wytworny mężczyzna”, opowiadając, iż ma w Buenos Aires duży skład manufaktury a przyjechał do Polski, by wyszukać sobie żonę, bo amerykańskie dziewczęta mu nie odpowiadają. Smutny koniec tego wesołego początku był oczywiście taki, że ów „Amerykanin” „ożenił się” z córką  zamożnego kupca pabianickiego, a na ślubie omotał jeszcze ubogiego szewca łódzkiego i jego żonę, tak, że w końcu dostał w swoje szpony córkę pabianickiego kupca i żonę łódzkiego szewca. Obecnie poniewczasie, okazało się, rzecz jasna, że był to znany argentyński handlarz żywego towaru, a co do obu nieszczęśliwych kobiet, to władze argentyńskie dotąd nie ustaliły jeszcze miejsca ich obecnego pobytu. (Nowy Dziennik, nr 126/1932). Gazeta zacytowała artykuł jaki ukazał się w Głosie Porannym z 14 stycznia 1931 roku: Nadeszła do Łodzi wiadomość o porwaniu dwóch młodych niewiast przez argentyńskich handlarzy żywym towarem.

W pierwszych miesiącach ubiegłego roku zawitał do Pabianic jakiś młody, wytworny mężczyzna. Twierdził on, iż posiada w Buenos Aires duży skład manufaktury i przyjechał do Polski, by wyszukać sobie żonę, ponieważ amerykańskie dziewczęta mu nie odpowiadają.

Pabianiccy swaci wzięli się do roboty. Po paru dniach przedstawili już zamożnemu Amerykaninowi długą listę posażnych panien miejscowych. Amerykanin wybrał sobie p. Salę Łęczycką, córkę zamożnego kupca pabianickiego.

Pan Łęczycki był człowiekiem bardzo rozważnym i znał się na ludziach. Młodemu  Amerykaninowi udało się jednak bardzo szybko zdobyć jego zaufanie. Przedstawił mu bowiem referencje znanych w Ameryce działaczy żydowskich, pokazał blankiety firmowe swego przedsiębiorstwa i wreszcie książeczki czekowe. Młody mężczyzna poza tym wywierał wrażenie bardzo solidnego człowieka, toteż p. Łęczycki uznał go za zupełnie odpowiedniego kandydata na zięcia.

Panna Sala zgodziła się na związek małżeński. Wkrótce odbył się huczny ślub. P. Łęczycki zaprosił na tę uroczystość wszystkich swych krewnych, między innymi Jankla Czopa, ubogiego szewca łódzkiego i jego żonę. Amerykanin w rozmowie z Czopem zapewnił, iż po pewnym czasie przyśle mu z Buenos Aires „szyfskartę” (bilet na rejs statkiem) oraz da mu odpowiednie zajęcie w przedsiębiorstwie amerykańskim.

W parę miesięcy po ślubie młodzi małżonkowie wyjechali do Argentyny. Młoda mężatka początkowo dość często pisała do rodziców. Donosiła im, iż jest bardzo szczęśliwa i że jej małżonek jest bardzo znanym i ogólnie szanowanym w Buenos Aires człowiekiem. 

W jednym z ostatnich listów nadesłała „szyfskartę” dla p. Czopowej. Mąż jej do listu tego załączył karteczkę, w której zaznaczył, iż dla Czopa na razie nie udało mu się wyrobić dokumentów, lecz że go również sprowadzi.

Pan czop nie chciał się rozstać ze swoją małżonką. Nie miał zresztą czasu na opiekowanie się trojgiem małych dzieci, gdyż cały dzień pracował w swym warsztacie.

Małżonka postanowiła jednak wyjechać. Zdawało się jej, iż w Argentynie z łatwością się urządzi i gdy mąż do niej przyjedzie razem z dziećmi, przy poparciu zamożnego krewnego szybko się zbogacą.

Wyruszyła więc w podróż.

Pan Czop otrzymał z Argentyny tylko dwa lakoniczne listy, z których absolutnie nie mógł się zorientować, co się z nią dzieje.

W ciągu następnych kilku miesięcy nie otrzymał już od niej żadnych wiadomości.

Zrozpaczony małżonek zrozumiał, iż musiało się stać coś złego. Gdy dowiedział się od państwa Łęczyckich, iż również nie otrzymują listów od swej córki, zwrócił się listownie do jednej z żydowskich instytucji w Argentynie, prosząc o wyjaśnienie co się stało z jego żoną.

Odpowiedź nadeszła dość szybko.

Okazało się, iż wytworny kupiec argentyński w rzeczywistości był znanym argentyńskim handlarzem żywym towarem i od dawna sprowadzał z Polski młode niewiasty, które umieszczał w domach rozpusty w Buenos Aires.

Małżonkę swą z Pabianic przez pewien czas więził w swym mieszkaniu i zmusił ją do napisania listu do Czopowej. Gdy Czopowa wreszcie przyjechała, umieścił obie kobiety w jakimś lupanarze.

Argentyńskie władze policyjne dotychczas nie ustaliły jeszcze dokładnie, gdzie się obie niewiasty znajdują.

Gdy je odszukają, odeślą z powrotem do Polski. (GP, nr14/1931)

Weissówna z Pabianic osiąga w rzucie dyskiem około 40 metrów. Jeśli wiadomości prasowe są prawdziwe miałaby Konopacka-Matuszewska już dwie konkurentki, bo pono i Jasna (Kraków) ma dalekie rzuty dyskiem około 39 metrów. (Nowy Dziennik, nr 126/1932)

Ludność Pabianic znajduje się pod wrażeniem tragicznych skutków eksmisji. Przy ulicy Warszawskiej 31 w domu należącym do znanego działacza społecznego Kohna, mieszkał od 18 lat eks-potentat i obywatel Pabianic, Wolf Zylber. Przed laty Zylber uchodził za najzamożniejszego przemysłowca i kupca. W ostatnich jednak latach zubożał. Doszło do tego, że zamieszkał katem u Kohna, ale mimo to nie mógł regularnie płacić komornego i był dłużny za 3 kwartały. Na zasadzie otrzymanego wyroku eksmisyjnego przybyć miał do mieszkania Zylbera komornik, by dokonać eksmisji i zarazem licytacji skromnych mebli. Przed licytacją znajomi Zylbera zaproponowali Kohnowi, aby przyjął na poczet długu 25 procent należności w gotówce, a resztę w wekslach. Kohn jednak nie chciał o tym słyszeć, zapowiadając przeprowadzenie eksmisji. W rodzinie Zylbera zapanowała rozpacz. Małżonka Zylbera w obliczu zupełnej ruiny rozchorowała się i po upływie godziny zmarła wskutek udaru sercowego. W pogrzebie jej, który odbył się według zwyczajów żydowskich, tego samego jeszcze dnia, wzięły udział kilkutysięczne rzesze.

Po pogrzebie tłum udał się do domu, w którym mieszkał Kohn. Wyłamał zamknięte drzwi i wtargnął do mieszkania, zdemolował kompletnie wszystkie jego urządzenia, meble etc. Napastnicy wybili wszystkie szyby i rozbili lustra, szafy, zniszczono podłogi i ściany.

Gdy policja przybyła nikogo już w opuszczonym i zdemolowanym mieszkaniu Kohna nie było. (Nowy Dziennik, nr 207/1932)

Teren fabryki Krusche i Ender w Pabianicach został zajęty przed trzema dniami przez około 600 robotników, zwolnionych czasowo przez zarząd fabryki. Robotnicy ci stosując strajk włoski, nie dopuszczali do pracy pozostałej grupy robotników niezwolnionych i nadal pracujących w liczbie ponad 2.000 osób. Ponieważ robotnicy okupujący fabrykę, dopuszczać się poczęli skutkiem agitacji wywrotowej ekscesów, zagrażających bezpieczeństwu fabryki, przeto organa Policji Państwowej  nocy ubiegłej przystąpiły do ewakuowania terenów fabryki. Wobec oporu prowodyrów i czynnego wystąpienia przed policją, przy czym kilku posterunkowych poparzonych zostało kwasem solnym przez robotników,  policja  przy zastosowaniu granatów łzawiących usunęła z fabryki zajmujących ją robotników, zatrzymując przy tym kilkunastu za stawianie czynnego oporu. Po usunięciu demonstrujących robotników panuje obecnie zupełny spokój. (Nowy Dziennik, nr 194/1932)

Dziś w Pabianicach doszło demonstracji bezrobotnych. Tłum zaatakował policję, wobec czego policja dala jedną salwę w powietrze, drugą w tłum. Trzej robotnicy zostali zabici, kilkunastu rannych, w okręgach łódzkiego przemysłu włókienniczego zarządzono pogotowie. Zajścia w Pabianicach spowodowane zostały tym, że starosta nie zezwolił na wiec, wobec czego tłum samorzutnie zorganizował demonstrację, w czasie której zetknął się z policją. (Nowy Dziennik, nr 78/1933)

Atak gazowy na bandytę. Przed kilku dniami 19-letni bandyta Bronisław Dziuba postrzelił w Pabianicach posterunkowego Policji Państwowej Pszenicznego. I zabił swego przyjaciela 28-letniego Stefana Jatczaka. Po dokonaniu tych zbrodni, Dziuba ukrył się w okolicznych lasach. Onegdaj Dziuba niespodziewanie powrócił do Pabianic i ukrył się w domu przy ul. Świętokrzyskiej 52. Po drodze Dziuba spotkał jakiegoś osobnika, który prawdopodobnie  poznał w Dziubie poszukiwanego złoczyńcę. Bojąc się, by ów osobnik nie zdradził go, Dziuba popełnił jeszcze jedno morderstwo. Zamordowanym był Antoni Ślusarczyk.

Po dokonaniu tej zbrodni Dziuba uciekł na ulicę Piękną gdzie ukrył się w domku nr 52. Zawiadomiona policja otoczyła dom, rozpoczęła oblężenie, które trwało do godziny 3-ciej nad ranem. Bandyta ostrzeliwał policję, która odpowiadała salwami. W czasie strzelaniny ranny został naczelnik urzędu śledczego komisarz Wesołowski i jeden z przodowników.

Gdy walka przeciągała się policja przypuściła atak gazowy wobec czego bandyta uciekł na dach domu i tam trafiony celnym strzałem padł trupem na miejscu. Krwawa ta walka wywołała w Pabianicach i Łodzi olbrzymie wrażenie. (Nowy Dziennik, nr 135/1933)

Liczba członków Stronnictwa Narodowego (endecja) umieszczonych w obozie w Berezie Kartuskiej wynosi 17. Są to działacze z następujących miejscowości: 4 z Łodzi, po 2 z Łomży i Wadowic, oraz po 1 z Żywca, Nowego Targu, Ostrołęki, Pabianic, Brzeżan, Kielc, Końskich i Ciechanowa. (Nowy Dziennik, nr 208/1934)

Na terenie Pabianic podinspektorzy Pracy z Łodzi spisali 30 protokołów tamtejszym przemysłowcom za nieprzestrzeganie przepisów o czasie pracy, niewypłacanie zarobków i niestosowanie taryf. Wszystkie protokoły odesłano do referatu karnego. (Nowy Dziennik, nr 75/1935)

Duże wrażenie w sferach przemysłowych Pabianic wywołało  samobójstwo znanego przemysłowca 62-letniego Borochowicza. Borochowicz udał się do swej nieczynnej od dłuższego czasu tkalni przy ul. Konstantynowskiej 8, gdzie na skręconym z przędzy sznurze powiesił się. Wezwany lekarz zastał już tylko stygnące zwłoki. Przyczyny samobójstwa nie ustalono. (Nowy Dziennik, nr 4/1935)

Przed wyborami do rady miejskiej w Pabianicach w dwutygodniku Prawda Pabianicka ukazał się artykuł, który atakował Edwarda Wendlera, kandydata na radnego, iż ten w czasie okupacji niemieckiej  denuncjował, był przyjacielem żandarmów niemieckich. Wendler pociągnął do odpowiedzialności sądowej autora artykułu Jankowskiego, który został skazany na 3 miesiące więzienia i 50 zł grzywny. Sąd Apelacyjny w Warszawie wyrok ten zatwierdził. (Nowy Dziennik, nr 122/1935)

Dzisiaj, o godzinie 8.20 rano dokonano w Pabianicach zamachu rewolwerowego na dyrektora administracyjnego Towarzystwa Akcyjnego Fabryki Wyrobów Półwełnianych Krusche i Ender Ryszarda Kannenberga.

Zamach dokonany został skrytobójczo. Zamachowiec oddał do dyrektora Kannenberga pięć strzałów, po czym skierował rewolwer w stronę towarzyszącego dyrektorowi Kannenbergowi urzędnika fabryki Borkowskiego. W tym momencie rewolwer zaciął się. Zamachowca aresztowano i odprowadzono do komisariatu Policji Państwowej. Jest to niejaki Józef Tysiak, zredukowany przed kilku laty robotnik firmy Krusche i Ender. Zabójcę osadzono w więzieniu w Łodzi. Ciężko rannego dyrektora Kannenberga przewieziono do szpitala w Pabianicach. W czasie wnoszenia na salę operacyjną  dyr. Kannenberg po krótkiej agonii zmarł. Zmarły liczył lat 43, był dyrektorem od 15 lat, osierocił żonę i dwoje dzieci. Inżynier Kannenberg brał żywy udział w życiu publicznym i sportowym. Był on prezesem Związku Oficerów Rezerwy w Pabianicach i wiceprezesem Klubu Sportowego Krusche-Ender. (Nowy Dziennik, nr 147/1935)

Prasa żydowska stwierdza, że właściwą przyczyną wykluczenia rabina Lewina ze Związku Rabinów jest zażarta walka, jak toczy się już od 15-tu lat między dwoma wielkimi obozami ortodoksyjnymi w Polsce. Przywódca Związku Rabinów rabin Mendel Alter z Pabianic, brat cadyka z Góry Kalwarii, uważa, że kierować życiem religijnym Żydów w Polsce powinni rabini oraz Związek Rabinów, jako ich reprezentacja. Natomiast leader Agudy p. Izaak Meir Lewin, zięć cadyka z Góry Kalwarii reprezentuje pogląd, że głos decydujący we wszystkich sprawach religijnych, nie tylko w polityce ortodoksyjnej, mieć winna Aguda (partia polityczna ultrasów żydowskich). Dotychczas górą w tej walce był p. Izaak Meir Lewin, bowiem po jego stronie stał cadyk z Góry Kalwarii. Obecnie, gdy ten ostatni opuszcza Polskę i osiedla się – jak mówią – na stale w Palestynie, Aguda traci główny swój filar, co osłabia ja znacznie, tak iż Związek Rabinów starać się może o zdobycie hegemonii. Pierwszą zapowiedź stanowi właśnie wykluczenie pos. rab. Lewina ze Związku, ponieważ on to, zasiadając w Związku, popierał Agudę i prowadził jej politykę. Jak podaje Unzer Express, wykluczenie rabina ze Związku Rabinów wywołało wielka radość w Małopolsce, zwłaszcza wśród chasydów bielskich, którzy od dawna prowadzili przeciwko pos. Lewinowi zaciekłą kampanię. (Nowy Dziennik, nr 203/1935)

Na terenie Pabianic dokonano morderstwa na osobie dyrektora cyrku „Arena”, 27-letniego obywatela węgierskiego Rosenthala. O godzinie 1 w nocy,  gdy Rosenthal wracał z pieniędzmi, zainkasowanymi na przedstawieniu, został napadnięty przez trzech osobników, z których jeden uderzył go butelką w głowę, kładąc go trupem. Zaalarmowana policja rzuciła się w pościg, aresztując wszystkich trzech sprawców, których przeniesiono do Łodzi. (Nowy Dziennik, nr 223/1935)

Z Pabianic donoszą, że na polecenie władz prokuratorskich aresztowany został Niemiec Herbert Hegebart. Niemiec ów przybył do restauracji pabianickiej i wszczął rozmowę z drugim Niemcem. Jeden z bywalców lokalu Polak, zwrócił tedy Niemcom uwagę, że są w Polsce  i winni mówić po polsku. Hegebart wówczas krzyknął: „Heil Hitler! Ja Polskę mam w …..!” O tym wypadku zawiadomiono władze, które Niemca aresztowały i osadziły w więzieniu w Łodzi. Odpowiadać on będzie przed sądem z art. 152 kk, który mówi o zohydzaniu narodu i państwa polskiego. Grozi mu kara do trzech lat więzienia. (Nowy Dziennik, nr 61/1936)

Przed Sądem Okręgowym toczył się wczoraj i dziś proces przeciwko Józefowi Remischowi, synowi niemieckiego przemysłowca z Pabianic, oskarżonemu o uchylanie się od powinności wojskowej oraz przeciwko dr. Mieczysławowi Grzegorzewskiemu i ławnikowi z Pabianic Łaznowskiemu oskarżonym o współudział w tym przestępstwie. Oskarżony Józef Remisch przed zjawieniem się na komisji poborowej, chcąc uniknąć asenterowania (poboru do wojska)  zrobił sobie zastrzyk z parafiny nie bacząc na to Remisch został asenterowany a służbę wojskową odroczono mu na 1 rok. Przy powtórnym badaniu sprawa ta wyszła na jaw i wytyczono wszystkim trzem dochodzenie karne. Wyrok zapadnie w sobotę. (Nowy Dziennik, nr 204/1936)

Przed Łódzkim Sądem Okręgowym toczył się przez kilka dni proces o oszustwa poborowe. Na ławie oskarżonych zasiadł lekarz miejski w Pabianicach dr Mieczysław Grzegorzewski, 23-letni poborowy Leonard Rensz, jego ojciec, znany pabianicki przemysłowiec, Józef Rensz i były ławnik Pabianic, Mendel Łaznowski. Jak wynika z aktu oskarżenia, Józef Rensz przy współdziałaniu swego ojca poddał się zabiegowi, który miał go uczynić niezdolnym do służby wojskowej. Zabiegu polegającego na wstrzyknięciu parafiny do moszny oskarżonego, dokonał dr Grzegorzewski.  Zastrzyk spowodował objawy, optycznie bardzo groźnie wyglądały. Mimo to komisja poborowa Rensza uznała zdolnym do wojska. Dopiero druga komisja udzieliła mu odroczenia. Łaznowski pociągnięty został do odpowiedzialności za przeprowadzenia pośrednictwa między Renszami i lekarzem. Na sprawie młody Rensz tłumaczył się, iż nie zamierzał zwolnić się z wojska, chciał jedynie uzyskać odroczenie. Oskarżony lekarz zeznał, iż zastosował pacjentowi punkcję, a nie zastrzyk. Zabiegu tego dokonał, konstatując u Rensza uraz. Sprawa obfitowała w szereg drastycznych momentów. Sąd zawezwał do procesu szereg świadków i biegłych.

W sobotę w godzinach wieczornych Sąd Okręgowy ogłosił wyrok. Oskarżony Leonard Rensz wyraził w ostatnim słowie skruchę i prosił o łagodny wymiar kary, który by mu  umożliwił odbycie służby wojskowej. Został on skazany na 1 rok aresztu z zawieszeniem. Ojciec jego skazany został na 10 miesięcy więzienia. Lekarz dr Grzegorzewski skazany został na 2 lata więzienia, a wobec tego, że działał w chęci zysku – na 500 zł grzywny. Dr Grzegorzewski jest wybitnym działaczem endeckim i piastuje urząd wiceprezesa Stronnictwa Narodowego w Pabianicach. Pośrednik Łaznowski skazany został na 1 rok więzienia i 500 zł grzywny. (Nowy Dziennik, nr 206/1936) 

Na kolejce Warszawa-Góra Kalwaria został dokonany chuligański napad na jednego z najwybitniejszych rabinów w Polsce, prezesa Związku Rabinów i brata rabina z góry Kalwarii, pana Mendla Altera, rabina w Pabianicach. Rabin Alter wczoraj jechał kolejką do swego brata. W wagonie został on zaczepiony i kilkakrotnie uderzony przez grupę uczniów spod wiadomego znaku. Na alarm rabina kolejka została zatrzymana, ale żadnego z uczniów nie ujęto. Rabin z Góry Kalwarii interweniował w tej sprawie w dyrekcji kolejki, grożąc, że o ile nie zostaną zagwarantowane warunki bezpieczeństwa wśród pasażerów żydowskich, wyda polecenie chasydom, aby w ogóle unikali kolejki i przyjeżdżali do niego pociągiem lub autobusami. Wobec tego, że  do rabina z Góry Kalwarii przyjeżdżają tysiące chasydów, byłoby to wielkim ciosem dla kolejki. Dyrekcja kolejki zawiadomiła dziś rabina, że poczyni wszystko, aby więcej podobne wypadki  się nie powtarzały. (Nowy Dziennik, 19 listopada 1937)

W Pabianicach endecy rozpoczęli akcję bojkotową. Przed wszystkimi sklepami żydowskimi są ustawione pikiety. Na tym tle dochodzi do ostrych incydentów. Endecy znaleźli „znakomity” środek przeciwko takim incydentom i oto każdego Żyda, który nie chce się dać przez nich terroryzować, oskarżają, że obraża naród polski … (Nowy Dziennik, nr 84/1937)

W dniu dzisiejszym Sąd Okręgowy rozpatrywał sprawy Heleny Gertner i Ireny Sulak, zamieszkałych w Pabianicach. W czasie kłótni Gertner odezwała się do Sulakowej: Wy Polacy jesteście głupi. Co Niemiec ma w pewnej części ciała, to wy nie macie w głowie. Gertner została skazana na 2 miesiące więzienia. (Nowy Dziennik, nr 155/1937)

W Pabianicach właściciel tkalni mechanicznej Lejzor Pleniec kilka tygodni temu oddalił swego robotnika Nowickiego i jego żonę. Przez dłuższy czas Nowicki nachodził mieszkanie Plenieca, żądając, by go przyjął z powrotem do pracy. Wczoraj wieczorem Nowicki przyszedł znów do fabrykanta, a ten miał uderzyć robotnika żelaznym łomem w głowę. Okrwawiony Nowicki wybiegł na ulicę, gdzie wszczął wielką wrzawę. Z tłumu zaczęły padać okrzyki: precz z Żydami! Kilkanaście osób usiłowało się dostać do mieszkania przemysłowca, chcąc dokonać samosądu. Dzięki interwencji paru rozsądniejszych osób powstrzymano tłum. Robotnicy fabryki Plenieca na znak protestu zastrajkowali. (Nowy Dziennik, nr 153/1937)

Rabin pabianicki, Mendel Alter, brat cadyka z Góry Kalwarii i prezes Związku Rabinów w Polsce został zaangażowany do Kalisza jako tamtejszy rabin. Gmina żydowska w Pabianicach nie chciała jednak go zwolnić i zmusiła go do podporządkowania się sądowi rabinackiemu, w którym brali udział rabini ze Zgierza, Otwocka i Jeżowa. Orzeczenie zapadnie za dwa miesiące. (Nowy Dziennik, nr 244/1937)

W dniu dzisiejszym przed Sądem Okręgowym zakończył się kilkudniowy proces przeciwko b. prezydentowi m. Pabianic i ówczesnemu dyrektorowi K.K.O. (Komunalna  Kasa Oszczędności) m. Pabianic, Romanowi Jabłońskiemu, oskarżonemu o nadużycia władzy, w związku z czym zarówno miasto, jak i K.K.O. narażone zostały na stosunkowo duże straty finansowe. Sąd skazał Romana Jabłońskiego na trzy i pół roku więzienia. (Nowy Dziennik, nr 340/1937)

W swoim czasie informowaliśmy o proteście 1700 robotników zatrudnionych w fabryce Kindlera w Pabianicach, która miała zostać sprzedana przez B.G.K. firmie Ettingon w Łodzi. Robotnicy protestowali przeciwko przekazaniu tej fabryki w „obce ręce” i wysłali delegację do Warszawy. W dniu dzisiejszym nadeszła do Łodzi wiadomość, że w wyniku dłuższych pertraktacji fabryka została sprzedana firmie Karol Eisert, należącej do spółki niemieckiej. Ciekawym jest czy „Orędownik”, który tak walczy o polskość fabryk będzie protestować, że sprzedano fabrykę w ręce niemieckie. (Nowy Dziennik, nr 283/1937)

Aresztowano pikieciarza. W Pabianicach członek Stronnictwa Narodowego Tadeusz Kasprzak pikietował stragany żydowskie. W pewnym momencie zaczepił jakiegoś klienta chrześcijańskiego, który kupował u Żydów. Doszło do awantury, w wyniku której Kasprzak został aresztowany. (Nowy Dziennik, nr 118/1938)

Przed Sądem Apelacyjnym stawali dziś groźni bandyci ze skazanym na śmierć Józefem Włodarczykiem na czele. Szajka ta grasowała w okolicach Łodzi, gdzie dokonała szeregu napadów rabunkowych. W noc Bożego Narodzenia 1935 został przez Włodarczyka zorganizowany napad rabunkowy na kupca Ratajczyka w Pabianicach. Włodarczyk wraz ze wspólnikami zabił wówczas Ratajczyka i zrabował 4. 500 zł i biżuterię. Przy Ratajczyku znaleziono dwa rewolwery, będące własnością Włodarczyka. W Sądzie Okręgowym Włodarczyk został skazany na karę śmierci, jeden z jego wspólników na dożywotnie więzienie, a dwaj inni po 3 lata więzienia.

Dziś Sąd Apelacyjny przyjął sensacyjny wniosek obrony o dokonanie wizji lokalnej na miejscu zbrodni w Pabianicach, wobec czego rozprawa została odroczona. Wizja lokalna, dokonywana przez Sąd Apelacyjny zdarza się niezmiernie rzadko w sądownictwie polskim. (Nowy Dziennik, nr 131/1938)

W dniu 23 marca nastąpi w Pabianicach otwarcie pierwszej fabryki sztucznej wełny, wytwarzanej z mleka. Na uroczystość przyjedzie p. Prezydent Rzeczypospolitej i cały szereg  dygnitarzy państwowych. (Nowy Dziennik, nr 63/1938)

W sobotę odbędzie się w Łodzi cały szereg uroczystości, na które zjadą przedstawiciele  sfer rządowych z Warszawy. I tak odbędzie się położenie kamienia węgielnego pod gmach biblioteki publicznej imienia Marszałka J. Piłsudskiego, w godzinach południowych nastąpi otwarcie wykończonej części gmachu „Domu-pomnika” im. Józefa Piłsudskiego, po czym w Pabianicach nastąpi otwarcie pierwszej w Polsce fabryki lanitalu. Na uroczystości te zaproszeni zostali p. premier Składkowski, wicepremier Kwiatkowski, minister Roman i cały szereg wyższych urzędników. (Nowy Dziennik, nr 129/1938)

W Pabianicach grupy awanturników biły dziś przechodniów żydowskich i wybijały szyby. Policja interweniowała, aresztując 2 z nich, a reszta zbiegła. (Nowy Dziennik, nr 26/1939)



Na początku XX wieku pewną sensację wywołała informacje, iż w Pabianicach zmarł najstarszy weteran powstania listopadowego i styczniowego – Mojżesz Kruk.

Rozwój, nr 102/1910 pisał: 115-letni starzec. W gazecie żargonowej warszawskiej Unser Leben jest wzmianka o mieszkańcu Pabianic, Mojżeszu Kruku, 11-letnim starcu, który przyjmował udział w powstaniu z r. 1931 w polskich szeregach. Kruk urodził się w r. 1795, chociaż w dowodach jego wpisano rok 1798 jako datę jego urodzin. Pamięta, jak Napoleon I przybył do Łodzi i jak tutejsza gmina żydowska wydelegowała Szmula Bermana, pachciarza z Brzezin, aby Napoleonowi drogę do Brzezin pokazał.

Goniec Łódzki, nr 104/1913: W Pabianicach zmarł Mojżesz Kruk przeżywszy 118 lat. Ojciec jego, który zmarł mając 120 lat, przywędrował do Polski z Hiszpanii. Kruk miał 70 synów i wnucząt.

Kurier Poranny, 24 maja 1913: O zmarłym w Pabianicach M. Kruku, o którym daliśmy już krótką wzmiankę, donoszą jeszcze, co następuje: Urodził się w r. 1793 w Hiszpanii, skąd przywędrował do Krakowa. W r. 1863 brał udział w wypadkach ówczesnych, naprzód jako żołnierz, a potem jako oficer. W młodych latach przeniósł się do Łodzi, gdzie do spółki z założyciel fabryki Poznańskich handlował wełną. Na starość przeniósł się do Pabianic, gdzie zmarł w 120-ym roku życia. Dopiero przed 5 laty przestał pracować.

W 1935 roku rabin pabianicki – Mendel Alter wydał odezwę, zachęcającą Żydów do udziału w wyborach parlamentarnych.

Warszawa, 31.8. (tel. wł.) Związek Rabinów Rzeczypospolitej ogłosił następującą odezwę.:

Do braci w Izraelu w Polsce!

Jak wam wiadomo wyznaczono w Polsce na niedzielę 8 września wybory do Sejmu, zaś 15 września do Senatu, na podstawie nowej konstytucji i ordynacji wyborczej Rzeczypospolitej Polskiej. Artykuł 1 p. 1 ustawy konstytucyjnej głosi, że państwo polskie jest wspólnym dobrem wszystkich obywateli. Art. 7 p.2 ustawy konstytucyjnej  stwierdza m. in., że przynależność do jakiegokolwiek wyznania nie może być powodem ograniczenia uprawnień obywatelskich. My, Żydzi, od wielu pokoleń i stuleci wierni obywatele polscy, obowiązani jesteśmy uczynić użytek z naszych praw i wybierać do ciał ustawodawczych uczciwych i zdolnych ludzi. Jest  naszym obowiązkiem czynić to zgodnie z nakazami naszej Tory, aby spełnić słowa proroka: „I szukajcie pokoju miasta, do któregom was przeprowadził, a módlcie się, za nie do Pana, bo w jego pokoju będzie i wam pokój” (Jeremiasz, 29,7). Dlatego też wzywamy wszystkich uprawnionych do głosowania Żydów, aby we wspomnianych dniach wyzyskali swe prawa wyborcze, co z pomocą Boską przyczyni się do pomyślności ogółu Izraela w Polsce i dla całego państwa. Tak niechaj stanie się wola Boża. Związek Rabinów Rzeczypospolitej Polskiej. Prezes (-) Rabin Mendel Alter – Rabin gm. wyzn. w Pabianicach. (Głos Lubelski, nr 238/1935)

Społeczność żydowska nie miała łatwego życia w miasteczku, o czym świadczy  wybór tekstów z prasy regionalnej.  

Bezrobotni pracownicy umysłowi – Żydzi w Pabianicach zwrócili się do p. wojewody z prośbą, by tenże wpłynął na magistrat pabianicki w kierunku wydawania obiadów bezpłatnych w naturze. W kwestii tej urząd wojewódzki interweniował i prośba bezrobotnych Żydów została uwzględniona. Liczba tych bezrobotnych sięga 20. (Łódzkie Echo Wieczorne, nr 288/1926)

Dnia 19 stycznia 1926 roku Trybunał Administracyjny nakazał przywrócenie na listę  pełnomocników gminy żydowskiej w Pabianicach dwóch pełnomocników Cymberknopfa i Kochmana, którzy poprzednio zostali skreśleni przez województwo. Wojewoda łódzki w marcu przystąpił do wykonania tej decyzji Najwyższego Trybunału Administracyjnego, wszakże w kwietniu 1926 roku z powodu nieprawidłowego gospodarstwa zarządu, sporów pomiędzy zebraniem pełnomocników, gdzie przeważali syjoniści a zarządem, gdzie przewaga była po stronie ortodoksów, Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego wstrzymało akcję wojewody i nakazało nowe wybory do zebrania pełnomocników i zarządu gminy w Pabianicach. Cymberknopf i Kochman zaskarżyli tedy do najwyższego trybunału zarządzenie ministerstwa W.R. i O.P., wyznaczające nowe wybory do władz gminnych. Sprawa ta znalazła się na wokandzie  Najwyższego Trybunału Administracyjnego w dniu wczorajszym. Pełnomocnik Cymberknopfa i Kochmana adwokat Polakiewicz wskazał na to, że decyzja trybunału o przywrócenie jego klientów winna być wykonana przed zarządzeniem nowych wyborów. Przedstawiciel ministerstwa p. naczelnik Adelberg i pełnomocnik zebrania pełnomocników gminy żydowskiej adwokat Hipolit Grynwaser wskazywał na to, że wobec zupełnej zmiany stosunków w gminie, ciągłych sporów pomiędzy zebraniem pełnomocników a zarządem gminy,  ministerstwo  było uprawnione do zawieszenia dawnych władz i wyznaczenia nowych wyborów dla obioru nowych władz gminy żydowskiej w Pabianicach. Trybunał Administracyjny po dłuższej naradzie postanowił decyzję swą odłożyć do dnia 1 marca 1927 roku. (Głos Polski, nr 5/1927)

Wbrew zakazowi wzbraniającemu przemysłowcom zatrudniać robotnice w porze nocnej, skonstatowano, że w fabryce B. Wajntrauba przy ulicy Fabrycznej oraz w  fabryce Lidzbarskiego przy ulicy Majdany zakaz ten zignorowały dyrekcje. W sprawie tej sporządzone zostały odpowiednie protokoły. Przesłano je do dyspozycji władz sądowych. (Łódzkie Echo Wieczorne, nr 4/1927)

W dniu wczorajszym Sąd Okręgowy w Łodzi rozpatrywał sprawę przeciwko Izaakowi Blumenkrancowi, lat 22, Joskowi Sonenbergowi, lat 41 i Esterze Sonenberżance oskarżonym o przynależność do Związku Młodzieży Komunistycznej. W dniu 7 października 1926 r. wywiadowca Starczewski obserwował z polecenia kierownika V brygady urzędu śledczego Blumenkranca.  Wywiadowca Starczewski zauważył m.in. że Blumenkranc przyjechał do Pabianic, udał się na ul. Konstantynowską, gdzie wszedł do domu nr 2 i zabawił tam około 5 minut. Po wyjściu z wspomnianego domu Starczewski aresztował Blumenkranca, sprowadził do komisariatu i dokonał u niego rewizji osobistej, w czasie której ujawniono u aresztowanego notes z podejrzanymi notatkami, których znaczenia Blumenkranc  nie chciał wyjaśnić. Ponieważ, jak stwierdziło dochodzenie, w domu przy ul. Konstantynowskiej 2 mieszkał Josek Sonenberg z córka swą, Esterą, oboje będący pod obserwacją, jako notowani członkowie partii komunistycznej. Przeprowadzono u nich rewizje, która dała nadspodziewane wyniki. Znaleziono prócz kilku pism komunistycznych referat pisany na maszynie pt. „ KPP i inne partie robotnicze” oraz szereg kompromitujących dokumentów. Wydział Karny Sądu Okręgowego pod przewodnictwem sędziego Arnolda w asyście sędziów Wileckiego i Olbromskiego uznał działalność oskarżonych za przeciwpaństwową i skazał Izaaka Blumenkranca na 3 lata więzienia, Esterę Sonenberg na 3 lata więzienia, zaś Joska Sonenberga uniewinnił. (Echo, nr 19/1927)

Włamywacze prowincjonalni po krótkiej przerwie, dali znów znać o sobie śmiałą kradzieżą dokonaną wczorajszej nocy w mieszkaniu kupca Kiwy Libermana, zamieszkałego w Pabianicach, przy ul. Łaskiej 22. Złoczyńcy posiłkując się podrobionymi kluczami i łomami, splądrowali mieszkanie i zabrali 1.800 złotych w gotówce, biżuterię oraz garderobę wartości dotąd nieustalonej. Kradzież spostrzeżono nad ranem. Włamywaczy poszukuje policja. (Łódzkie Echo Wieczorne, nr 138/1927)

Wczoraj po południu Marceli Grzybowski  zamieszkały w Pabianicach przechodząc ulicą Piotrkowską zauważył, że jakiś mężczyzna obserwuje go uparcie. Po dość długim spacerze, kiedy Grzybowski skręcił w ulicę Karola osobnik ów podszedł do niego prosząc o rozmienienie 20 zł. Kiedy Grzybowski wyciągnął portfel z zamiarem wykonania prośby, nieznajomy kopnął go w nogę i wyrwawszy portfel zaczął uciekać. Grzybowski dzięki pomocy kilku przechodniów ujął złodzieja dopiero na ulicy Wólczańskiej. Odprowadzono go do komisariatu policji i poddano rewizji. Zatrzymanym okazał się notoryczny złodziej  kieszonkowy niejaki Symcha Baumgarten, bez stałego miejsca zamieszkania. (Łódzkie Echo Wieczorne, nr 167/1927)

Przed paroma dniami do znanego w Pabianicach hurtownika mąki Jakóba Fuksa zgłosił się niejaki Henoa Hersman i podając się za reprezentanta Warszawskich Młynów Parowych, zaofiarował Fuksowi swoje usługi. Fuks wręczył mu 300 złotych na conto większego transportu maki, a kiedy ten nazajutrz pokazał odpowiednie frachty (listy przewozowe), Fuks powiększył zadatek do 1000 zł. Hersman pobrawszy gotówkę  nie pokazał się więcej, zaniepokojony kupiec zameldował policji. Przeprowadzone dochodzenie ustaliło, że tajemniczy oszust podobne transakcje pozawierał z całym szeregiem kupców pabianickich. Sprytnego oszusta poszukuje policja. (Łódzkie Echo Wieczorne, nr 85/1927)

Dnia 22 bm. w szkole powszechnej nr 15 w Pabianicach, do której uczęszczają dzieci żydowskie wybuchł strajk uczącej się młodzieży. Kierownikiem szkoły jest niejaki p. Jung. Powodem strajku było zamianowanie w siódmym oddziale szkoły nauczycielem niejakiego Glinojeckiego. Strajk miał być wyrazem protestu przeciwko przydzieleniu polskiej siły nauczycielskiej. (Głos Trybunalski, nr 222/1927)

Dzisiaj rano Stanisława Kowalska, służąca Berka Kirszbauma, właściciela biura próśb i podań zamieszkałego przy ul. Kościuszki 10, wracając ze sklepiku do domu, zastała drzwi mieszkania zamknięte. Kiedy pomimo silnego pukania drzwi jej nie otworzono, służąca zawezwała policjanta. Po chwili drzwi otworzył przywołany ślusarz. Niemałe przerażenie ogarnęło wszystkich, gdy znaleziono Kirszbauma wiszącego na sznurze, przyczepionym do haka od lampy. 50-letni Berek Kirszbaum już nie żył. Zwłoki jego zdjęto  ze sznura i zabezpieczono do czasu przybycia władz sądowo-lekarskich. Powodem samobójstwa  - zły stan materialny. O tragicznej śmierci powiadomiono żonę Kirszbauma, zamieszkała u krewnych w Łodzi oraz syna i córkę kształcących się  na Uniwersytecie Warszawskim. (Łódzkie Echo Wieczorne, nr 12/1927)

Powiatowa Kasa Chorych w Pabianicach na mocy art. 53 ustawy z dnia 18 maja 1920 o przymusowym ubezpieczeniu na wypadek choroby, podaje do wiadomości, iż dn. 18 stycznia 1927 r. o godz. 10 rano w Łasku przy ul. Sieradzkiej odbędzie się licytacja ruchomości, należących do gminy żydowskiej, oszacowanych na zł 360, składających się z 12 wanien emaliowanych z łaźni gminy żydowskiej na pokrycie należnych Kasie Chorych składek członkowskich. Ruchomości obejrzeć można w dniu licytacji od godz. 10 rano, spis zaś takowych codziennie od 9 rano do 5 po południu w wydziale egzekucyjnym Kasy Chorych. Pabianice, dn. 13 stycznia 1927 r. (Głos Polski, nr 16/1927)

W dniu wczorajszym sad okręgowy w Łodzi w trybie postępowania uproszczonego rozpatrywał sprawę 56-letniego Majera Lewkowicza, zamieszkałego w Pabianicach oskarżonego o zmuszanie do nierządu 17-letniej Gołdy Turek z Łodzi. W sierpniu ub. roku Majer Lewkowicz zgłosił się do ojca dziewczyny i zaproponował, by wyjechała wraz z nim do Pabianic, gdzie obejmie u niego stanowisko służącej. Przedstawił się jako zamożny kupiec i obiecał dziewczynie doskonałe warunki. Rodzina Turków znajdowała się w nader krytycznej sytuacji materialnej – wobec czego propozycja Lewkowicza przyjęta została z radością. Gołda pojechała z Lewkowiczem do Pabianic, lecz tu przekonała się, że wpadła w ręce człowieka czerpiącego zyski z nierządu kobiet. Rozpaczliwy opór dziewczęcia usiłował przełamać okrutnym biciem Lewkowicz.

Ojciec Gołdy zaniepokojony brakiem wiadomości od niej, udał się do Pabianic i tu dowiedział się strasznej prawdy o losie swej córki. Powiadomił więc niezwłocznie policję, która uwolniła Turkównę z rąk sutenera, jego samego zaś aresztowała. Na przewodzie sądowym ustalono, że Lewkowicz karany był już raz więzieniem za sutenerstwo. Do winy się nie przyznał. Jednakże udowodniły ją w dostatecznym stopniu zeznania głównego świadka – Goldy Turkówny. Zarówno Turkówna, jak i ojciec jej zeznali, że przed rozprawą sądową koledzy po fachu Lewkowicza grozili im pobiciem w razie składania zeznań obciążających. Po przemowie prokuratora Kawczaka, który domagał się surowego wymiaru kary, sędzia Zaborowski ogłosił wyrok, którego mocą Majer Lewkowicz skazany został na 2 lata ciężkiego więzienia z pozbawieniem praw. (Głos Polski, nr 116/1928)

Policja polityczna w Łodzi wysłała najzdolniejszych wywiadowców w okolice powiatu łaskiego. Otrzymano bowiem informacje, ze w tym powiecie powstała organizacja młodzieży komunistycznej, która rozwija szeroką działalność. Do Łasku przyjechali jacyś młodzieńcy i młode niewiasty obładowane bibułą komunistyczną. Kolporterzy ci utrzymywali kontakt z miejscowymi działaczami partyjnymi, którzy udzielali im noclegów. Wywiadowcy, którzy ustalili nazwiska agitatorów, przez szereg dni śledzili wszystkich przyjezdnych do Łasku. Pewnego wieczoru zauważyli oni młodą niewiastę, która przyjechała do miasteczka autobusem z Pabianic. Miała ona przy sobie sporą paczkę zawierającą jakieś druki. Wywiadowcy sprowadzili ją do komisariatu. W toku badania stwierdzono, że posiadała ona przy sobie kilkaset odezw związku młodzieży komunistycznej, skierowanych przeciwko obecnemu rządowi. Była to 20-letnia krawcowa Dora Chabelska. Nie przyznała się ona do kolportażu bibuły komunistycznej.

- Jakiś nieznajomy wręczył mi tę paczkę w Pabianicach – oświadczyła – miał się zaraz zgłosić po nią, lecz już go więcej nie widziałam.

Policja ustaliła jednak, że Chabelska była znaną działaczką partyjną i pełniła funkcję kolporterki. Wczoraj Chabelska znalazła się przed sądem okręgowym. Na sprawie nie przyznała się również do winy. Sąd po zbadaniu świadków, wysłuchaniu mów prokuratora i obrońcy mecenasa Rafała Kempnera, skazał ją na rok i 6 miesięcy więzienia. Połowę kary darowano skazanej na zasadzie amnestii. (Express, nr 215/1928)

W swoim czasie do Sądu Okręgowego w Łodzi wpłynęła skarga Bernarda Szmidta, który domagał się zasądzenia na jego korzyść od wyznaniowej gminy żydowskiej w Pabianicach pieniędzy, należnych mu za pracę w charakterze sekretarza gminy w roku 1925 i za niewykorzystany urlop w ogólnej sumie 3.501 zł 80 gr. Na rozprawę pozwana gmina nie stawiła się wobec czego zapadł wyrok zaoczny, uwzgledniający powództwo. Na ten wyrok pozwani wnieśli opozycję, wyjaśniając, że powód Szmidt został wydalony przez nowy zarząd gminy, ponieważ nieprawidłowo prowadził księgowość. Na potwierdzenie swych słów gmina powołała się na szereg świadków. Jednak zarówno wezwani świadkowie, jak i biegły powołany na wniosek gminy, stwierdzili, że książki były przez powoda prowadzone zupełnie prawidłowo. W związku z tym sąd ostatecznie zasądził od gminy wyznaniowej żydowskiej w Pabianicach na rzecz Bernarda Szmidta zł 3.489 z 15 procentami od 23 listopada r. 1925 do 1 marca 1927 roku do dnia zapłacenia, skazując jednocześnie gminę na opłacenie 167 złotych tytułem kosztów procesu. (Głos Poranny, nr 253/ 1928)

W Pabianicach na wiecu jednej z partii politycznych odbywającym się w lokalu kina miejscowego znalazła się grupa komunistów, która nie dopuszczała mówców do głosów i rozrzucała po sali odezwy komunistyczne. Jakaś młoda niewiasta, znajdująca się na balkonie, stanęła na krześle i rozpoczęła mowę agitacyjną, wznosząc okrzyki na cześć rewolucji socjalnej. Przybyła policja chciała wyprowadzić z sali komunistkę lecz w jej obronie  stanęli jacyś młodzieńcy, którzy umożliwili jej ucieczkę. Policji udało się jedynie przytrzymać jednego z młodzieńców, który występował w obronie agitatorki. Był to 19-letni Gerszon Pakin. Miał on przy sobie spory zapas odezw komunistycznych. Pakin po przesłuchaniu w policji został odstawiony do więzienia. W dniu wczorajszym znalazł się on przed sądem okręgowym, który sprawę tę rozważał pod przewodnictwem wiceprezesa sądu B. Witkowskiego w asyście sędziów Falta i Tauberszlaka. Na sprawie oskarżony nie przyznał się do winy. Twierdził on, że odezwy otrzymał od jakiegoś nieznajomego osobnika i nie znał nawet ich treści i nie brał udziału w zajściach, które miały miejsce podczas wiecu. Sąd po zbadaniu świadków, funkcjonariuszy policji politycznej oraz wysłuchaniu prokuratora, skazał Pakina na 2 lata więzienia. (Republika, nr 45/1929)

W fabryce Wajntrauba w Pabianicach wynikł zatarg między dyrekcją a robotnikami na tle niestosowania obowiązującego w przemyśle włókienniczym cennika. Robotnicy zatrudnieni w tej fabryce na dwóch zmianach zarabiali zaledwie od 12 do 15 zł tygodniowo. Ponieważ interwencja związku nie odniosła rezultatu robotnicy porzucili pracę. Sprawa skierowana została do inspektora pracy XV obwodu p. Obolskiego. (Echo, nr 95/1929)

Ubiegłej nocy policja miejscowa na mocy konfidencjonalnych danych, dowiedziała się o przyjeździe do Pabianic grupy komunistów organizatorów miejscowej grupy wywrotowców. Na zasadzie powyższych danych policja urządziła nocną obławę. W wyniku rewizji trwających do białego rana aresztowano 9 wybitnych komunistów karanych już za działalność komunistyczną. Ponadto w trakcie rewizji wpadł duzy materiał kompromitujący, jak bibuła komunistyczna, jednodniówki, listy itp. Nazwiska aresztowanych ze względu na toczące się śledztwo trzymane są w tajemnicy. (Echo, nr 71/1929)

W dniu wczorajszym w Pabianicach przy ulicy Garncarskiej został dotkliwie pobity 40-letni Maurycy Lewkowicz, kupiec ryb, zamieszkały w Widawie. Jak się okazało sprawcami krwawej bójki byli: bracia Nisel, Ordynans, znani hurtownicy ryb w Pabianicach, którzy pobili Lewkowicza przez zemstę, widząc w nim niebezpiecznego konkurenta. Poszkodowanemu Lewkowiczowi udzielił pomocy lekarz, który następnie przewiózł go w stanie ciężkim do szpitala. W związku z krwawym zajściem miejscowa ludność zbojkotowała rybiarzy pabianickich nie kupując ryb. (Głos Poranny, nr 101/1929)

W dniu wczorajszym odbyło się posiedzenie rady nadzorczej  Komunalnej Kasy Oszczędnościowej w Pabianicach [KKO- instytucja samorządu terytorialnego ułatwiająca gromadzenie oszczędności w sposób zapewniający bezpieczeństwo zebranego kapitału i stosowne odsetki oraz udzielająca pożyczek].Na porządku dziennym był wybór członka zarządu na miejsce p. Jelinowicza, który nie może pełnić funkcji członka zarządu, gdyż wchodzi w skład zarządu innego banku. Syjoniści wysunęli kandydaturę p. Stahla, ortodoksi p. Wajswola, opróżnione bowiem miejsce rada chciała przyznać przedstawicielowi Żydów. Mimo wielokrotnego glosowania nikt nie został wybrany, gdyż żadna kandydatura nie otrzymała dostatecznej ilości głosów. Po kilkugodzinnych głosowaniach posiedzenie przerwano. (Republika, nr 188/1929)

Rada nadzorcza Komunalnej Kasy Oszczędności odbyła już cztery posiedzenia w celu wyboru trzeciego członka zarządu kasy. Aby wybór mógł być prawny kandydat winien otrzymać 8 głosów. Kandydat ortodoksów Sztern otrzymuje stale 7 głosów przeciw 5 głosom opozycji chcącej do zarządu wprowadzić  socjalistę, ewentualnie syjonistę. (Republika, nr 215/1929)

Towarzystwo Sportowe MAKABI zakupiło za 6.000 zł instrumenty muzyczne, celem zorganizowania orkiestry pod kierunkiem zawodowego kapelmistrza p. Bernarda Debicha. Pierwszy publiczny występ orkiestry odbędzie się w dniu 3 maja 1930 r. (Republika, nr 340/1929)

Od dnia 2 lutego pabianicka gmina żydowska znajdzie się pod sekwestrem. Sekwestr został nałożony za nieprawidłową gospodarkę finansową, bowiem budżet gminy był deficytowy. Sekwestr z polecenia władz wykonuje magistrat m. Pabianic. Sekwestr ma być zniesiony za dwa miesiące po doprowadzeniu budżetu do równowagi.(republika, nr 185/1929)

Zjednoczeni piekarze żydowscy budują ogromną piekarnię mechaniczną przy ul. Kazimierza. Piekarnia może obsługiwać poł miasta. (Republika, nr 185/1929)

Z Pabianic donoszą: ubiegłej nocy niewykryci dotąd sprawcy za pomocą włamania dostali się do lokalu żydowskiego Banku Kredytowego w Pabianicach przy ul. Szkolnej 3, gdzie operacje ich skoncentrowały się na usiłowaniu rozprucia kasy ogniotrwałej. Złoczyńcy wypalili kwasem otwór w pancerzu wewnętrznym kasy, której wszakże nie rozpruli i spłoszeni przez dozorcę nocnego zbiegli, pozostawiając na miejscu nieudanego przestępstwa cały arsenał narzędzi kasiarskich. (Echo, nr 237/1929)

Mimo szumnych zapowiedzi ze strony komunistów, dzień 1 sierpnia, który miał być poświęcony manifestacjom antywojennym, minął spokojnie. Władze skoncentrowały w mieście policję z całego powiatu. Nad ranem na drutach telegraficznych policja zauważyła sztandar z napisem antywojennym. Jest to już drugi tego rodzaju występ komunistyczny, gdyż w środę  zdjęto z drutów podobny sztandar. Fabryki pracowały normalnie. W areszcie przebywa 29 przywódców komunistycznych, których ulokowano w jednej celi. Wczoraj udekorowali się oni czerwonymi kokardami. (Republika, nr 209/1929)


Już w roku 1926 urząd skarbowy akcyz i monopoli otrzymał anonimowe doniesienie, iż pabianicki rabin Mendel Alter wraz z Abramem Dawidem Frenklem urządzili w tym mieście loterię na budowę szkoły religijnej. Według tych informacji, rabin Alter wraz z Frenklem zakupili w Pabianicach dom i puścili w obieg pewną ilość losów loteryjnych, przy czym wygraną stanowić miała właśnie owa kamienica.

Ze względu na to, że prywatne loterie są w Polsce  zabronione wdrożono w tej sprawie dochodzenie, w wyniku  którego rabin oraz Frenkel stanęli przed sądem grodzkim w Pabianicach. Na sprawie tej kilku świadków  zeznawało, że otrzymali oni losy od pozwanych i że ci wzywali wszystkich swych współwyznawców do uczestnictwa w loterii. Sąd skazał obu pozwanych po 200 zł grzywny. Z wyroku tego nie byli zadowoleni ani skazani, ani też urząd akcyzy i monopoli, występujący w roli oskarżycieli,  toteż obie strony wystosowały skargi apelacyjne, na skutek których w dniu wczorajszym sprawa ta znalazła się na wokandzie łódzkiego sądu okręgowego pod przewodnictwem sędziego Wyrzniekiwicza w asyście sędziów Żabińskiego i Balickiego. Oskarżał prokurator Kozłowski. Sąd po zapoznaniu się z całokształtem sprawy, zbadaniu świadków, doszedł do wniosku, że oskarżeni w rzeczywistości mieli zamiar urządzić tę loterię, lecz projektu tego jeszcze nie zrealizowali, wobec czego uchylił wyrok pierwszej instancji i uniewinnił ich. (Ilustrowana Republika,  nr 131/ 1930)

W ubiegłym roku rozpoczęto wznosić przy ul. Kaplicznej nr 20 piętrowy budynek, który miał posłużyć na schronisko dla żydowskich starców. Gmach ten w ostatnich dniach został wykończony. Pomieści on 40 starców w dwudziestu dwuosobowych pokoikach. Dom urządzono schludnie i wygodnie. Dziś odbędzie się uroczyste otwarcie domu. Uroczystości dokona rabin Alter w obecności władz oraz społeczeństwa żydowskiego. Do budowy domu starców przyczyniła się też i rada miejska przeprowadzając uchwały o subwencji na cele budowy. (Republika, nr 232/1930)

W dniu wczorajszym przybył z Nicei do Pabianic sędziwy historyk miasta Pabianic, p. M. Baruch wraz z małżonką. Barucha witali przedstawiciele Towarzystwa Krajoznawczego z prezesem p. K. Staszewskim na czele. P. Baruch przybył do Pabianic celem osobistego doglądu wydania najnowszego swego dzieła o Pabianicach, które ukaże się w naszym mieście w połowie października. W dniu 13 bm. o godz. 5 po południu p. Baruch wygłosi w sali kina miejskiego odczyt „Z dziejów zamku pabianickiego”. (Republika, nr 244/1930)

Onegdaj policja państwowa dokonała rewizji w mieszkaniu komunisty zamieszkałego przy ul. Bóźnicznej. Stwierdzono, że odbywało się tu właśnie posiedzenie komunistycznego komitetu wyborczego. Znaleziono szereg druków i notatek wyraźnie wskazujących na charakter posiedzenia. Policja sprowadziła wszystkich zebranych w liczbie 20 osób do komisariatu celem wylegitymowania  przy czym kilka osób zatrzymano do wydania decyzji przez sędziego śledczego. (Republika, nr 303/1930)

Policja pabianicka w sobotę przeprowadziła cały szereg rewizji u miejscowych działaczy komunistycznych, przy czym znaleziono moc materiału kompromitującego. W trakcie przeprowadzania rewizji natknięto się w jednym z mieszkań przy ul. Tuszyńskiej na obradujący w tym czasie pabianicki komitet wyborczy. Aresztowano znajdujących się komunistów w liczbie 18 osób, przy czym skonfiskowano moc nielegalnej literatury komunistycznej. Wszystkich aresztowanych przekazano do dyspozycji władzom sądowym. (Echo, nr 315/1930)

Od szeregu miesięcy w gminie żydowskiej istnieją poważne zatargi między syjonistami, którzy w radzie gminy mają bezwzględną większość a ortodoksami, którzy swoimi ludźmi osadzili już dawno stanowiska przez gminę opłacane. W roku ub. na skutek zaległych opłat, które gmina nie wpłaciła, władze państwowe zarządziły sekwestr  podatków oraz powierzyły regulowanie rachunków magistratowi. Z dniem 1 stycznia budżet gminy został na tyle uregulowany, że władze zdjęły sekwestr z gminy, jednak na skutek zatargów i nieopłacania przez gminę pracowników, władze zmuszone były ponownie sekwestr nałożyć. Magistrat jednak nie chciał przyjąć na siebie obowiązku ściągania zaległych podatków. Wobec tego władze wyznaczyły komisarza rządowego dla gminy żydowskiej w osobie urzędnika starostwa p. Petrykowskiego. (Echo, nr 28/1930)

Prasa informowała o działalności żydowskich zespołów sportowych w Pabianicach.

Sprawozdania z zawodów piłkarskich pabianickich klubów przedstawiają się następująco:

SZTERN – MAKABI 1:1 (O:1)

W spotkaniu rewanżowym rozegranym w Pabianicach na boisku Sokoła między zespołami Szterna i Makabi o wejście do klasy B, uzyskano remis 1:1. Mecz powyższy, który prawdopodobnie został rozegrany po raz ostatni w bieżącym sezonie między tymi zespołami miał też rozstrzygnąć  komu przypadnie tron piłkarski spośród lokalnych żydowskich klubów piłki nożnej. Za terenem boiska było gwarno, słowem atmosfera gorąca, gdzie akcje zakładów czynionych przez obustronnych zwolenników szły w górę. Stawiano fory na korzyść zespołu robotniczego, który ostatnio wyszedł ze spotkań tych zwycięsko. Wskutek zaś naprężenia do pewnego stopnia wzajemnego stosunku klubowego, rozegranie meczu towarzyskiego jest wykluczone. Toteż zmagania o moralny tytuł odbywają się w ramach rozgrywek mistrzowskich. Powracając do przebiegu zawodów, które wbrew zapowiedzi jakoby nosić miały, jak zwykle, charakter burzliwy przyznać trzeba, iż stały one na odpowiednim poziomie.

Interesująca gra zyskała wiele na wartości, szczególnie w pierwszej połowie meczu, kiedy obydwa zespoły zaprezentowały grę naprawdę „fair”, co jest zasługą sprężyście prowadzącego mecz ten – arbitra. W tej fazie Niebiescy maja przewagę nad swym ambitnym przeciwnikiem, grającym pod wiatr. W 30-ej minucie zespół robotniczy kapituluje po ładnym przeboju, zamienionym w punkt honorowy przez Jakubowskiego. Dzięki niezwykle bezstronnym decyzjom sędziego, który nie dopuścił do brutalnej gry, ta staje się coraz bardziej żywa i interesująca, co też publiczność przyjmuje z zadowoleniem. Po zmianie stron inicjatywę obejmuje Sztern, który odtąd częściej atakuje. Podyktowany rzut karny za faul obrońcy Niebieskich zamienia w bramkę Rydzewski, przy czym wynik remisowy utrzymuje się do końca. U robotniczego zespołu wyróżnił się Finkelsztajn, będący najlepszym graczem na boisku. Zespół przeciwny wystąpił bez Zawadzkiego, który w  ostatnim meczu z Kruschender w turnieju Burzy pabianickiej uległ złamaniu ręki. Zawody prowadził ku ogólnemu zadowoleniu p. Rychter. (Echo, nr 293/1931)

W niedzielę przed południem w sali kina Zachęta (obecnie MOK) rozegrano spotkanie zapaśnicze między reprezentacyjnymi zespołami Łodzi i Pabianic, zakończone zaszczytną porażką miejscowych w stosunku 11:8. Przeciwnik Łodzi rekrutował się wyłącznie  z zawodników klubu fabrycznego Kruschender, który pomimo przewidzianego udziału trzech zawodników z Makabi (Zawadzkiego, Libermana i Bączkowskiego) musiał sam w ostatniej chwili obsadzać wszystkie wagi. Z wyjątkiem pierwszego, który nie mógł walczyć wskutek złamania ręki onegdaj na meczu, kierownictwo  wydelegowało Bączkowskiego (waga ciężka), oraz Ginsberg miał zastąpić swego kolegę klubowego. Obecni na sali zawodnicy Niebieskich (Żydzi) odmówili brania udziału, co też świadczy o pozbawieniu dyscypliny u tych zawodników. (..) (Echo, nr 293/1931)

W Pabianicach rozegrano spotkanie zapaśnicze z udziałem drużynowego mistrza Łodzi Kruschendera oraz miejscowej Makabi zakończone zwycięstwem zespołu fabrycznego w stosunku 8:4.

Powyższe spotkanie należało do ciekawych. Inauguracyjne otwarcie sezonu ciężkoatletycznego jakie nastąpiło w Pabianicach, wzbudziło olbrzymie zainteresowanie miłośników tej gałęzi sportu.

Warto podkreślić, iż przebiegowi zawodów towarzyszył niezwykle uroczysty nastrój. Przed rozpoczęciem walk nastąpiła pomiędzy przedstawicielami obydwu towarzystw wzajemna wymiana upominków. W imieniu gospodarzy powitał gości prezes honorowy i radny miasta  p. Stahl, wręczając przedstawicielowi KE puchar srebrny. W odpowiedzi na powyższe przyjęcie dziękował w podniosłych słowach patron Kruschender p. dyr. Kanenberg, wręczając gospodarzom artystycznie i pięknie wykonany proporzec.

W ramach spotkania nastąpiło rozdanie nagród zwycięzcom wyścigu kolarskiego, urządzonego ostatnio o mistrzostwo klubowe Makabi.

Przebieg wczorajszego spotkania przedstawia się następująco:

Musza: Gąsiorowski (KE) – Ginsberg (M): w drugiej minucie zwycięstwo odniósł pierwszy przerzutem z tylnego pasa.

Kogucia: Falecki (KE) – Lieberman (M): odwrotnym pasem zwycięża drugi w 19-ej minucie, najładniejsza walka dnia.

Piórkowa: Raźniewski (KE) – Zylberg (M): pierwszy zwycięża pół suplesem znacznie słabszego przeciwnika.

Lekka: Wnuk (KE) – Finkelsztajn (M): zwyciężył w drugiej minucie Wnuk nelsonem.

Półśrednia: Kunicki (KE) – Zawadzki (M): walka ta również należała do ciekawych. Pierwszy z wymienionych zawodników ukazujący się na ringu dzielnie stawia czoło swemu przeciwnikowi, który przeważając technicznie zwycięża tez w 2-ej minucie przez załamanie mostu.

Średnia: Sułat (KE) – Bączkowski (M): w błyskawicznym tempie, bo po upływie 20 sekund Sułat powala na łopatki kolosa Bączkowskiego.

W ringu sędziował  bardzo dobrze p. E. Nowak. Organizacja wzorowa, za którą gospodarzom należy się całkowite uznanie. (Echo, nr 274/1931)

„Panie przy drewnianym stole”. Odbył się w Pabianicach inauguracyjny w sezonie bieżącym mecz pingpongowy z udziałem najsilniejszych zespołów tj. Kruschender i Makabi zakończony niepowodzeniem zespołu fabrycznego, który wystąpił w osłabionym składzie między innymi bez Waltera – mistrza klubowego. Zawody powyższe odbyły się systemem tenisowym w których Białoniebiescy (Żydzi) osiągnęli zwycięstwo nad swym  poważniejszym przeciwnikiem lokalnym.

Najładniejszą partię rozegrano między mistrzynią klubową  KE p. Beymówną a indywidualną mistrzynią okręgu Tewą. Partia powyższa trzymała widzów w napięciu, przy czym należy przyznać, iż mistrzyni KE godnie dorównywała stojącej na wysokim poziomie dowolnej i stylowej grze swej przeciwniczki, do której przegrywa obydwie partie w tak mało przekonywującym stosunku. Mistrzyni Łodzi grała jednak lepiej technicznie dysponując produktywnymi smeczami. (Echo, nr 278/1931)

Onegdaj odbyły się wybory do Gminy Żydowskiej w Pabianicach. Do wyborów stanęły tylko ugrupowania ortodoksyjne, gdyż syjoniści wybory bojkotowali. Głosowano w małej sali Kina Miejskiego (obecnie TOMI). Wybory odbyły się w zupełnym porządku, tak spokojnie, ze w mieście nawet nie zauważono ich. Do gminy w rezultacie glosowania przeszli jedynie zwolennicy Agudy z p. Emanuelem Sternem na czele. (Republika, nr 141/1931)

Przed kilku laty dwaj łodzianie Konstanty Rozenfeld i Hersz Wolf Bankier założyli w Pabianicach przedsiębiorstwo handlowe pod firmą „Konstanty Rozenfeld i S-ka”, trudniące się hurtową sprzedażą węgla. Nowa firma mająca poparcie jednego z najpoważniejszych przemysłowców pabianickich, zdobyła sobie pełne zaufanie w kołach przemysłowych i handlowych. Właściciele wynajęli w śródmieściu lokal oraz teren na skład węgla obok stacji kolejowej i zainstalowali telefon – jednym słowem firma od razu stała się wielkim przedsiębiorstwem.

Po pewnym czasie zauważono, że właściciele Bankier i Rozenfeld zaczęli prowadzić hulaszczy tryb życia i nawiązali ścisłe stosunki z miejscowym półświatkiem, szczodrze szafując pieniędzmi. Postepowanie to odbiło się fatalnie na samym przedsiębiorstwie, które zaczęło szwankować i nie mogło pokrywać niektórych zobowiązań wekslowych. W rezultacie dobra do tej pory opinia firmy poczęła się psuć. Złemu zaradzono w ten sposób, że firmę „Konstanty Rozenfeld i S-ka” zmieniono na nową „Carbovis” i pod nowym szyldem interesy potoczyły się tymi samymi drogami. Katastrofa nastąpiła wkrótce. Firma znalazła się w poważnych trudnościach płatniczych. Niewykupione weksle i puszczone w obieg czeki, które nie miały pokrycia zostały zaprotestowane i majątek firmy rychło zlicytowano.

Przedsiębiorcy chwycili się wówczas przestępstwa. Do tutejszego komisariatu Policji   Państwowej doszła wiadomość o sfałszowaniu na firmę „Carbovis” weksli. Dochodzenie ustaliło winę właścicieli, którzy przerabiali sumy z jednego tysiąca na dwa tysiące. Obaj aferzyści osadzeni zostali w areszcie w Pabianicach do dyspozycji sędziego śledczego. (Echo, nr 101/1931)


W połowie maja odbędą się w Pabianicach wybory do gminy żydowskiej. Wybory te budzą ogromne zainteresowanie ze względu na zaognione stosunki, jakie panują pomiędzy ortodoksami i syjonistami. W poprzednich wyborach zwyciężyli syjoniści, którzy tez opanowali gminę żydowską. Przeciwko nim wystąpili ortodoksi, którzy posiadając poparcie rabina pabianickiego Altera przyczynili się w dużej mierze do rozwiązania zarządu gminy i mianowania komisarza, którym został ortodoks p. Sztern Uszel.

W radzie miejskiej m. Pabianic obie strony mają niemal równe reprezentacje po 3 radnych. Przy obecnych wyborach ortodoksi dążą do bezwzględnego zwycięstwa. Dwa obozy ludności żydowskiej miasta przygotowują się do walki wyborczej z cała energią, chcąc przy wyborach osiągnąć jak najwyższa ilość głosów. W tym celu powstają już odpowiednie komitety wyborcze. (Echo, nr 123/1931)

Na onegdajszym posiedzeniu komitetu do spraw bezrobocia w Pabianicach uchwalono zorganizowanie dla 135 osób spośród ludności żydowskiej, zarejestrowanej w komitecie  bezpłatną  kuchnię rytualną pod opieką gminy żydowskiej, z tym jednak, że cena jednego obiadu  maksymalnie wynosić może 30 groszy. (Republika, nr 12/1932)

Onegdaj wieczorem w małej sali Kina Miejskiego odbyło się posiedzenie rady miejskiej. Na wstępie radny Klajnman zapytuje magistrat, jakie stanowisko zajmują władze miejskie w stosunku do ostatniej  akcji antysemickiej, ujawniającej się w rozpowszechnianiu napisów antyżydowskich na parkanach, murach itp. Prezydent miasta p. Orłowski oświadczył, że władze ścigają sprawców tych napisów, którym należy się bezwzględne potępienie. Następnie dokonano wyborów do rady nadzorczej  Kasy Komunalnej na miejsce pięciu członków, których kadencja się skończyła. Drogą tajnego glosowania wybrano pp. Ruszewskiego, Gersona, Weinsteina, Grabskiego, Meesa i Wlazłowicza. (…) Całą serię wniosków postawiły frakcje żydowskie. Ponieważ budżet nie przewiduje niemal żadnych subsydiów, a wnioski frakcji żydowskich domagały się subsydiów na instytucje żydowskie, przeto rada większością głosów odrzuciła te wnioski. Niezadowolony z tego przebiegu glosowania  radny Klajnman oświadczył, że opuszcza posiedzenie, a za nim wyszli również dwaj radni ortodoksyjni, którzy byli również niezadowoleni z wyborów do rady   nadzorczej kasy komunalnej. (Republika, nr 78/1932)

Pabianice, 14 lipca. W dniu wczorajszym pabianicka policja polityczna otrzymała poufną wiadomość, że w obrębie wsi Chechło 2 pod Pabianicami odbywa się masówka komunistyczna, zorganizowana przez pabianicką organizację komunistyczną. Na skutek doniesienia, oddział policji z komisarzem Gizińskim na czele udał się samochodami na miejsce, gdzie zastał licznie zebrane grono obojga płci, zajęte zabawą. Część towarzystwa zabawiała się przy obficie zastawionym bufecie, zaś reszta tańczyła pośrodku polany. Policja wszystkich uczestników wycieczki aresztowała w liczbie 60 osób, z wyjątkiem kobiet. Aresztowanych odstawiono samochodami do komisariatu policji państwowej w Pabianicach. Po przeprowadzeniu pierwiastkowego śledztwa większa część aresztowanych została zwolniona, zaś kilku najbardziej podejrzanych, pomiędzy którymi znajdują się mieszkańcy Pabianic: Skrobiszewski, Frant, Książek, bracia Pawłowscy i Fiszebrandt, zatrzymano do dyspozycji sędziego śledczego. Czy była to tylko zaimprowizowana wycieczka, pod którą ukrywał się cel inny, okaże śledztwo. (Echo, nr 193/1932)

Pabianice, 19 lipca. W dniu dzisiejszym wszystkie fabryki w Pabianicach pracują normalnie, z wyjątkiem fabryki „Krusche i Ender”. W mieście panuje zupełny spokój. Do głosu przychodzą obecnie związki zawodowe, które najprawdopodobniej w tych dniach wejdą w pertraktacje z firmą Krusche i Ender, po czym należy spodziewać się rychłego zakończenia strajku. Rankiem dnia wczorajszego przyjechał do Pabianic z Łodzi poseł komunistyczny Rozenberg, który usiłował zwołać wiec przy zbiegu ulic Zamkowej i Jana. Gdy poseł wszedł na ławkę i rozpoczął przemawiać do grupki robotników, policja wiecowników rozproszyła, zaś posła odprowadziła do Komisariatu PP, przy ul. Garncarskiej. (Echo, nr 198/1932)

Pabianice, 16 września. Zuchwałe włamanie, dokonane onegdaj w Pabianicach w mieszkaniu przemysłowca Fausta przy ulicy Warszawskiej 6, postawiło na nogi cały aparat śledczy. Włamywacze rozpruli kasę ogniotrwałą oraz porozbijali szafy i biurka, co jednak padło łupem na razie nie zdołano ustalić. Wysokość poniesionych strat ustali sam właściciel mieszkania, przebywający w jednym z uzdrowisk. P. Faust wezwany przez policję ma przybyć do Pabianic w dniu dzisiejszym. W związku z włamaniem do Pabianic udali się przedstawiciele łódzkiego Urzędu Śledczego. Pierwiastkowe dochodzenie wykazało, że włamania dokonali wykwalifikowani przestępcy posługujący się narzędziami używanymi przez zawodowych kasiarzy. Ubiegłej nocy w Pabianicach dokonana została generalna obława. Przez cała noc przeprowadzano rewizje spelunek i podejrzanych lokali. W wyniku obławy zatrzymano kilka osób. Czy pośród nich znajdują się istotni sprawcy włamania dotąd nie stwierdzono. Dalsze poszukiwania trwają. (Echo, nr 256/1932)

Pabianice, 29 grudnia. Wieczorem na powracającą do domu żonę cadyka-cudotwórcy Lejzera Sufringa, zam. róg ul. Kościelnej i Szkolnej napadli nieznani awanturujący się pijacy. Żona cadyka chora od dłuższego czasu na serce, z przestrachu dostała ataku serca i po kilku godzinach zmarła. Dochodzenie w toku. Ze względu na osobę cadyka-cudotwórcy, który niedawno przybył do Pabianic z Wyszkowa tysięczne tłumy odprowadziły zmarłą na miejscowy cmentarz żydowski. (Echo, nr 358/1932)

Pabianice, dnia 1 października. Policja pabianicka poszczycić się może dalszym sukcesem, odniesionym w związku z wielką kradzieżą, dokonaną niedawno w Pabianicach na szkodę przemysłowca pabianickiego p. Hermana Fausta, zamieszkałego przy ul. Warszawskiej, róg Szkolnej. Jak wówczas donosiliśmy, złoczyńcy podczas nieobecności właściciela mieszkania, który wraz ze swoją rodziną wyjechał na letnisko, włamali się do jego mieszkania, gdzie rozpruli rakiem kasę ogniotrwałą, z której zabrali całą zawartość w postaci lirów włoskich, dolarów, marek niemieckich i t. p. waluty zagranicznej wartości zł 5.000 oraz skradli całą zawartość wszystkich szaf w postaci 11 futer, nakryć srebrnych, ubrań, bielizny, wszystko oszacowane na sumę przeszło 20 tysięcy złotych. Kradzież dokonywana była kilkakrotnie, co uchodziło złoczyńcom bezkarnie, z powodu  dłuższej nieobecności właściciela p. Hermana Fausta.

Gdy p. Herman Faust powrócił do Pabianic zastał kasę ogniotrwała rozprutą i mieszkanie zupełnie ogołocone ze wszystkich cenniejszych przedmiotów. Powiadomiona o włamaniu i kradzieży policja pabianicka z miejsca wszczęła energiczne śledztwo. Kierownictwo i całkowite śledztwo spoczywało w rękach niezwykle energicznego komisarza PP w Pabianicach Gizińskiego przy wydatnej pomocy przodownika policji kryminalnej Tadeusza Staszewskiego.

Przeprowadzono cały szereg rewizji na terenie Pabianic, Łodzi, Wieruszowa i Zgierza. W jednej ze spelunek paserskich odnaleziono część skradzionej garderoby, co naprowadziło policję na właściwy ślad przestępców. Po nitce do kłębka, policja pabianicka aresztowała inicjatora i głównego wykonawcę kradzieży niejakiego Sztainhorna Zalmę, zamieszkałego w Pabianicach przy ul. Warszawskiej róg Szkolnej, tj. właśnie w tym domu, w którym dokonano kradzieży.

Wymieniony, wzięty w krzyżowy ogień pytań przyznał się do kradzieży i wskazał swoich wspólników, którymi byli: Abram Kohn, Lipkowicz Kuski, Moszek Kuperwasser i Paweł Wiener – wszyscy mieszkańcy Łodzi. Wszystkich wymienionych aresztowano i osadzono w więzieniu. Następnie policja zabrała się do paserów. W Wieruszowie aresztowano Dawida Wienera i Mordkę Lewkowicza, u których znaleziono bieliznę i srebro, pochodzące z kradzieży w mieszkaniu  Hermana Fausta w Pabianicach. W Łodzi aresztowano paserów: Hendla Lipszyca, Felę Gawrońską, u których znaleziono część bielizny. Następnie aresztowany został w Łodzi niejaki Hersz Eisenbach – ojciec paserów łódzkich, który z kolei wskazał pasera Pejsera Zelka. U ostatnich wykryto 4 futra – piżmowce i oposy. W toku śledztwa wykryto 5 futer ukrytych dowcipnie w przechowalni  kolejowej na stacji Łódź-Kaliska.

Miejscem , gdzie dokonywano transakcji skradzionymi przedmiotami była herbaciarnia Feli Gawrońskiej w Łodzi przy ul. Aleksandryjskiej. Herbaciarnię opieczętowano. W Wieruszowie u 15 osób znaleziono skradzione w Pabianicach srebrne nakrycia stołowe, nabyte u Dawida Wienera zam. w Wieruszowie. W ten sposób 80 proc. skradzionych cennych przedmiotów zdołano odebrać. Brak jedynie biżuterii, co tłumaczy się późnym ujawnieniem kradzieży. Zwłoka bowiem jaka powstała między samą kradzieżą a jej ujawnieniem, pozwoliła złodziejom na ukrycie biżuterii, składającej się z drobnych kosztowności.

Poszukiwania trwają nadal i jest nadzieja, że reszta łupu złodziejskiego zostanie odnaleziona. Jest to jeszcze jeden wspaniały sukces policji pabianickiej z komisarzem Gizińskim na czele, która w walce z przestępczością ujawniła niezwykłą energię i nieprzeciętne zdolności, pełnię poświęcenia. (Echo, nr 271/1932)

19 stycznia firma włókiennicza pn. „Moryc Żarski” Pabianice, ul. Sejmowa ogłosiła bankructwo i w związku z tym właściciel firmy Żarski usiłował popełnić samobójstwo przez powieszenie. Niedoszłego samobójcę uratowali krewni jego zamieszkujących w tymże domu. Żarski niedawno bo zaledwie  przed dwoma laty wybudował sobie przy ul. Sejmowej luksusową willę inkrustowaną wewnątrz marmurami. Meble do willi sprowadził z zagranicy. Fabrykant zabrnął w nadmierne długi, z których wobec złej koniunktury nie mógł wybrnąć. Ostatnio wierzyciele zajęli willę wraz z meblami. Żarskiemu groziła eksmisja. Dochodzenie prowadzi policja. (Echo, nr 19/1933)

We wrześniu roku ubiegłego do jednego z banków pabianickich złożył weksle do inkasa sekretarz gminy wyznaniowej żydowskiej Bernard Schmidt, na co otrzymał odpowiedni kwit inkasowy z wyszczególnieniem każdego weksla.

Po pewnym czasie, gdy terminy płatności weksli już minęły Bernard Schmidt zgłosił się do banku po odbiór zainkasowanych sum. Ponieważ na razie wpłynęły tylko dwa pierwsze weksle przeto bank wypłacił klientowi należną mu sumę, przy czym przez przeoczenie urzędniczki nie wykreślił na kwicie wypłaconej sumy za weksel 100 złotych. Po kilku dniach Schmidt zgłosił się do banku po raz wtóry celem podjęcia reszty należności za pozostałe weksle. Na skutek nie wykreślenia na kwicie weksla na 100 zł, Schmidt razem z resztą należnych mu pieniędzy pobrał powtórnie 100 złotych, które już mu wypłacono poprzednio. Z chwilą ujawnienia omyłki dyrekcja banku zainterweniowała w powyższej sprawie i domagała się zwrotu dwa razy wypłaconej sumy 100 złotych. Niestety interwencje te nie odniosły pożądanego skutku, bowiem Bernard Schmidt uporczywie twierdził, że odebrał tylko raz jeden 100 zł i do żadnej winy się nie poczuwa.

Bank zaskarżył Schmidta do sądu. Sprawa ta jednak ze względu na brak świadków pozwanego, którzy ani razu nie stawili się na wezwanie sądowe ciągle była odraczana. Epilog zatargu rozegrał się dopiero w tych dniach przed sądem grodzkim w Pabianicach. Sąd po rozpatrzeniu  dowodów i odczytaniu zeznań świadków banków, którzy stwierdzili niezbicie winę oskarżonego wydał wyrok mocą którego sekretarz gminy żydowskiej w Pabianicach Bernard Schmidt skazany został na zapłacenie 100 zł bankowi tytułem dwukrotnie pobranej należności z weksla oraz koszty sądowe za prowadzenie sprawy. (Echo, nr 27/1933)

W firmie „Tkalnia Mechaniczna” Majdany 13 należącej do p. Jedwaba wybuchł strajk na tle redukcji robotników. Ponieważ właściciel trzyma się nadal zamiaru redukcji robotników, strajk się przedłuża. Ogółem strajkuje około 30 robotników. (Echo, nr 154/1933)

Na terenie Pabianic pojawiło się ostatnio moc pośredników tzw. faktorów, którzy wskutek specjalnie przez siebie stosowanej metody stanowią prawdziwą plagę miasta. Na rogach ulic, po cukierniach uwija się sporo ludzi, którzy za rzekomo małą opłatą podejmą się pośrednictwa (faktorstwa) przy kupnie lub sprzedaży wszystkiego, począwszy od nieruchomości a skończywszy na przedmiotach pierwszej potrzeby. Za swoje usługi faktorzy pobierają od strony sprzedającej i kupującej pewien przez siebie ustalony procent. Podstawą do obliczenia jest suma sprzedażna. Pośrednicy ci, jak pijawki czepiają się naiwnych i z całą bezwzględnością ściągają dość pokaźne kwoty pieniężne, grożąc w razie niezapłacenia sądem. Czepianie się faktorów wkracza niejednokrotnie w dziedzinę szantażu, objętą kodeksem karnym. Ponieważ pośrednicy w lwiej części nie posiadają odpowiednich patentów oraz  nie wyliczają się ze swoich dochodów celem wymiaru podatku dochodowego, władze skarbowe niechybnie zainteresują się tymi pijawkami miasta i z pomocą władz bezpieczeństwa publicznego położą kres ich samowoli. (Echo, nr 267/1933)

Małżonkowie Z. zamieszkali w Pabianicach przy ul. Kamiennej znajdowali się od pewnego czasu w wielkich kłopotach pieniężnych. Mąż, robotnik jednej z tutejszych fabryk został zredukowany, a żona nie pracowała nigdzie już od dłuższego czasu. Mimo tych ciężkich warunków pani Z. posiadając resztę zaoszczędzonych pieniędzy z poprzedniego okresu czasu, zapragnęła kupić sobie palto zimowe i w tym celu udała się do pewnego krawca wyznania mojżeszowego Kalinowskiego, zamieszkałego przy ul. Tuszyńskiej. Palto zostało kupione za 200 złotych płatnych na raty. Pierwszą ratę zł 60 – zapłacono przy kupnie. Gdy nadszedł termin płacenia 2 raty, a dłużnicy jakoś się zjawiali, krawiec udał się do mieszkania p. Z. celem zainkasowania odpowiedniej sumy. Niestety, małżonkowie Z. nie mieli pieniędzy i raty nie zapłacili. Od tego czasu Kalinowski zachodził często do mieszkania swoich dłużników i każdorazowo żądał zapłacenia reszty należnych mu pieniędzy za palto. Te osobiste reklamacje nie dały jednak rezultatu. Na skutek częstych odwiedzin Kalinowski zapłonął gorąca miłością do swej klientki p. Z. nie tając przed nią miotających nim uczuć. Fakt ten postanowili wykorzystać pomysłowi małżonkowie, aby pozbyć się wreszcie ustawicznych a nieprzyjemnych wizyt krawca.

Pewnego dnia na usilne naleganie zakochanego do szaleństwa Krawca, p. Z zgodziła się przyjąć go u siebie i  bez świadków spełnić jego śmiałe pragnienia. Wyznaczony został dokładny termin wizyty wówczas, gdy pana Z. miało w domu nie być. Oznaczonego dnia  Kalinowski z biciem serca przestąpił próg mieszkania p. Z. Początek był dobry, bowiem męża w domu nie było. Po pewnym czasie niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Krawiec w obawie przed mężem pani swego serca schował się pospiesznie do szafy. W pośpiechu zapomniał zabrać ze sobą do szafy czapkę, która pozostawała na widocznym miejscu. Drzwi otwarto i do mieszkania wkroczył zazdrosny mąż. Ujrzawszy czapkę obcego człowieka, począł przeszukiwać mieszkanie i w rezultacie znalazł w szafie ukrytego donżuana, który znajdował się w   pożałowania godnym stanie. Nastąpiła tragiczna scena, z której niedoszły kochanek p. Z. wyszedł obronną ręka. Za pozostawienie go w spokoju zrzekł się reszty zapłaty za palto tj. zł 140. W ten sposób pomysłowa para małżeńska weszła tanim kosztem w posiadanie palta. (Echo, nr 268/1933)

Polska Partia Socjalistyczna CKW łącznie ze Stowarzyszeniem b. Więźniów Politycznych, Związkami Klasowymi i Organizacją Młodzieży TUR zorganizowała na terenie Pabianic obchód 1-Majowy. Rankiem zebrały się delegacje i tłumy świętujących robotników w lokalu Domu Robotniczego przy ul. Bagatela nr 8, po czym uformowany został pochód, który przeszedł główną ulicą miasta, aż do dzielnicy żydowskiej, tj. ulicy Bóźnicznej. Pochód następnie zawrócił i zatrzymał się na placu gen Dąbrowskiego, gdzie nastąpiły przemówienia. Po przemówieniach, pochód udał się z powrotem do Domu Robotniczego, gdzie został rozwiązany. Porządek wzorowy, nigdzie spokoju nie zakłócono. Wieczorem odbyła się akademia zorganizowana przez PPS CKW. W związku z obchodem 1-szo majowym niektóre wydziały Kasy Chorych w Pabianicach były nieczynne. (Echo, nr 120/1933)

Pabianickie Towarzystwo Sportowe MAKABI obchodziło swoją uroczystość „poświęcenia” sztandaru. Na uroczystość tę zaproszono wszystkie miejscowe towarzystwa sportowe oraz zbliżone ideologią towarzystwa sportowe zamiejscowe. Poprzedniego dnia na stadionie Kruschendera odbyły się zawody sportowe. Ta na wielką skalę zakrojona uroczystość została zakłócona zajściem, jakie miało miejsce w drugim dniu obchodu. Oto, gdy w myśl programu miało nastąpić „poświęcenie” sztandaru w tutejszej synagodze na Starym Mieście i poczet sztandarowy zbliżył  się do drzwi wejściowych synagogi drogę zastąpiła grupa ortodoksów, która nie chciała wpuścić do synagogi członków Makabi ze sztandarem. Wywiązała się kłótnia, która wkrótce przeszła w ogólną bijatykę ortodoksów broniących wejścia do synagogi z syjonistami – członkami towarzystwa Makabi, usiłującymi przemocą wedrzeć się do synagogi. Ulica Bóźniczna wypełniła się rozgorączkowanymi Żydami, żądnymi walki z syjonistami, z którymi od dawna mają osobiste porachunki. Powiadomiona o zajściu policja przybyła na miejsce i przywróciła spokój. Spisano kilkanaście protokołów bardziej rozgorączkowanym uczestnikom bójki. Po uspokojeniu uroczystości  „poświęcenie” sztandaru odbyło się  według programu. (Echo, nr 281/1933)

W firmie Szwarcbardt, mieszczącej się przy ul. Tuszyńskiej od czasu zawarcia umowy zbiorowej stale dochodziło do zatargów na tle niehonorowania umowy zbiorowej. Robotnicy będąc krzywdzeni na każdym kroku, dopominali się o takie zarobki, jakie były określone w umowie zbiorowej. Mimo strajku włoskiego trwającego kilka dni, właściciele fabryki ani myśleli o poprawie skandalicznych stosunków. Postępowanie to zmusiło robotników do zwrócenia się do władz miejscowych ze skargą na stosunki w firmie tej panujące. Sąd Administracyjny po zapoznaniu się z całokształtem sprawy skazał Szwarcbardta na 2 miesiące aresztu lub 1000 złotych grzywny. Ostatnio kilku robotników tej fabryki wniosło powództwo cywilne do sądu grodzkiego w Pabianicach, który w całej rozciągłości przyznał słuszność pretensji robotniczych i zasądził od właściciela na rzecz skarżących całą sumę powództwa. Należy nadmienić, że jeśli chodzi o samą fabrykę o której mowa, to mieści się ona w murach p. J. Hansa przy ul. Tuszyńskiej. Podobno właścicielem fabryki jest niejaki Braun, zaś Szwarcbardt jest zwykłym szyldem i za to mu płacą specjalnie. Kierownikiem nieoficjalnym fabryki jest niejaki Beniamin Ekstein. W tych warunkach trudno znaleźć winnego, a rzeczywistego właściciela fabryczki, która pozwala sobie na różnego rodzaju wybryki. (Echo, nr 304/1933)

Od dłuższego już czasu na terenie Kasy Chorych (Ubezpieczalni Społecznej) dojrzewał zatarg na tle nieregulowania należności z tytułu ubezpieczenia przez pracodawcę- partię Aguda, która prowadząc szkołę Or -Tora nie wpłacała składek za personel nauczycielski.

Należność urosła do sumy wprost zawrotnej, jak na stosunki szkolne. Kasa Chorych postanowiła sumę wyegzekwować, lecz z powodu małej wartości ruchomości będącej własnością szkoły, postanowiono nałożyć areszt  na subwencję  asygnowaną na szkołę Or-Tora w 1933 r. przez zarząd gminy wyznaniowej żydowskiej w sumie 2.000 zł Ponieważ zarząd gminy, mimo aresztu wypłacił szkole subwencję Kasa Chorych złożyła meldunek do prokuratorii. Dochodzenie ustaliło przestępstwo w art. 282 k.k. w rezultacie pociągnięto do odpowiedzialności 5-ciu członków zarządu, stanowiących większość z ramienia partii Aguda.

Tymi członkami sa: prezes Uszel Stern, skarbnik – Moszek Przybylski i członkowie : Michał Wolf Rozenthal, Hersz Goldring i Szlama Jelinowicz, których stawiono przed sąd.

W imieniu Kasy Chorych stanął adwokat Kotowski z Łodzi, zaś oskarżonych broniło aż 2-ch adwokatów tj. Weisfuss z Łodzi i Pfaff z Pabianic. Oskarżony Jelinowicz bronił się sam. W charakterze świadków z ramienia Kasy Chorych, p. Raczyński i Knop – urzędnicy Kasy Chorych,  sekretarz gm. żyd. – p. Szmidt i st. poster.  służby śledczej p. Niziurski.  Akt oskarżenia zarzucał oskarżonym, iż rozmyślnie, mimo aresztu, wypłacili subwencję szkole Or-Tora w sumie dwu tysięcy złotych, z akceptami podpisanymi przez: prezesa Sterna, skarbnika B. Przybylskiego, Goldringa i Rozenthala.

Inni członkowie gminy o tym, że jest areszt na subwencji dla szkoły nie wiedzieli.

Prezes Stern tłumaczył się tym, że przybyła doń delegacja szkoły Or-Tora wraz z rabinem Alterem i wówczas to rabin Alter miał całość sprawy wziąć na swoje barki.

Charakterystyczny jest fakt, że rabin Alter, krewny cadyka z Kalwarii, zeznawał przy pomocy tłumacza, chociaż jako urzędnik stanu cywilnego winien mówić i pisać w języku polskim.

Sad grodzki po wysłuchaniu całości zeznań świadków skazał Sterna i Przybylskiego na 1 miesiąc aresztu. M Rozenthala i H. Goldringa na 14 dni aresztu, zaś ostatni Sz. Jelinowicz został uniewinniony. (Echo,  nr 62/1933)

W swoim czasie do firmy „Bracia Zagórowscy” przy ul. Tuszyńskiej zgłosił się nieznany osobnik, podający się za kupca z Warszawy i wyraził życzenie zakupienia większej partii towaru. Podczas oglądania sztuk towaru, korzystając z nieuwagi właściciela skradł 1 sztukę i począł uciekać. Zaalarmowani krzykiem poszkodowanego przechodnie rzucili się w pościg za złodziejem i schwytali go na jednej z przyległych ulic. Złodziejem okazał się Chaim Moszek Monchajt, lat 24, syn Machela, zamieszkały w Warszawie. Stawiony przed sąd przyznał się do winy i prosił o łagodny wymiar kary. Sąd skazał go na 6 miesięcy więzienia. (Echo, nr 16/1934)

W Pabianicach przy ul. Kaplicznej mieści się mała fabryczka, której właścicielem jest Szmul Eljasz. Ostatnio fabryczkę tę wydzierżawił niejaki Josef Comber – rzekomo przemysłowiec włókienniczy. Po pewnym czasie Comber wpadł w tarapaty finansowe i przestał płacić za energię elektryczną, która czerpał z Miejskiego Zakładu Elektrycznego na cele pędne i oświetleniowe. To spowodowało, że Miejski Zakład Elektryczny polecił monterowi p. Biskupskiemu wyłączyć prąd. W pierwszym rzędzie wyłączono sieć oświetleniową. Wówczas fabrykant  Comber wpadł na genialny jego zdaniem pomysł i spreparował odpowiednie połączenie drutowe, z pomocą którego bez wiedzy M.Z.E. włączał prąd oświetleniowy w porze nocnej, a wyłączał za dnia. Taki stan trwał przeszło 1 miesiąc, aż pewnego dnia fabrykancik został na tym przychwycony i stawiony przed sąd. Akt oskarżenia zarzucał Szmulowi Eljaszowi oraz Joskowi Comberowi kradzież prądu z art. 257 k.k. Atoli na przewodzie sądowym zostało ujawnione, że Szmul Eljasz nie ma nic wspólnego z całą tą sprawą. Natomiast oskarżony Comber tłumaczył się, że to robotnicy na własną rękę bez jego wiedzy włączyli prąd, który i tak przechodził przez licznik, wobec czego nie może być mowy o kradzieży prądu, za który i tak musi zapłacić według stanu licznika. Kierownik M.Z.E .i p. Biskupski – monter stwierdzili, że istotnie prąd przechodził przez licznik, ale jednak włączanie i wyłączanie prądu przysługuje wyłącznie M.Z.E. Wobec czego Comber miast z art.257 odpowiada z art.251 k.k. Został skazany za samowolne włączanie prądu na 7 dni aresztu. Szmul Eljasz z braku dowodów został uniewinniony. (Echo, nr 81/1934)

W fabrykach Sinieckiego Jakóba, Urbacha Icka przy ul. Bóźnicznej 14, Bernarda Fausta przy ul. Rocha 3, Staszewskiego Bornera przy ul. Szewskiej 4 robotnicy pracowali w dni świąteczne, do czego zmuszani byli przez właścicieli. O fakcie tym dowiedziała się policja i wszystkich wymienionych pociągnęła do odpowiedzialności. (Echo, nr 344/1934)

Urząd Policji Państwowej w Pabianicach w dalszym ciągu sporządza protokoły właścicielom za dręczenie koni: furmanowi Jakóbowi Lewkowiczowi, zam. przy ul. Poprzecznej 22 za to, że używał do pracy kulawego konia; furmanowi Jakóbowi Grynbaumowi, zam. przy ul. Kiehna 22 w Łodzi za używanie do zaprzęgu odparzonego konia i furmanowi Mrusie Szlamie zam. przy ul. Berka Joselewicza 14 w Łodzi za znęcanie się nad końmi. Wszyscy wymienieni zostaną ukarani w drodze administracyjnej. (Echo, nr 344/1934)

Pabianice, dnia 10 kwietnia. W tych dniach w Sądzie Grodzkim odbyła się rozprawa sadowa byłych robotników fabryki B. Weintrauba w Pabianicach, ul. Fabryczna 11, którzy wystąpili do sądu z powództwa przeciwko właścicielowi z tytułu niewyrabiania stawek. Rozprawa sadowa, która zakończyła się wygraną robotników, ujawniła cały szereg brudnych spraw i odsłoniła kulisy skandalicznych stosunków panujących na terenie tejże fabryki.

Właścicielem fabryki, jak już na wstępie zaznaczono, jest p. B. Weintraub, człowiek z przemysłem włókienniczym do niedawna nie mający nic wspólnego. Ważniejsze stanowiska w fabryce zajmuje jego rodzina, a mianowicie: zona i dwie córki – osoby również nie mające pojęcia o zawodzie tkackim, a wprowadzające do fabryki czynnik niepożądany – plotki i donosicielstwo.

Zawód przemysłowca włókienniczego traktowany jest przez p. Weintrauba po kupiecku, sprowadza się do wyciśnięcia z robotników największej wydajności pracy. Sztuczki jakich chwyta się p. Weintraub w swoim dążeniu do uzyskania jak największych zysków są wprost  skandaliczne. I tak na przykład, gdy pewna grupa zwolnionych bez właściwego powodu robotników zaskarżyła właściciela do sadu, p. Wientraub zwolnił również bez właściwego powodu innych robotników, aby w ten sposób groźbą redukcji zmusić pozostałych w fabryce pracowników do uległości.

Na rozprawie sądowej o której mowa, świadkowie ze strony p. Weintrauba, ludzie przezeń sterroryzowani, starali się zaszkodzić swoim kolegom z fabryki i składali tendencyjne zeznania na korzyść pracodawcy. Atoli żadne tricki i sztuczki p. Weintrauba nic nie pomogły. Po zeznaniach przedstawicieli związków zawodowych pp. Majchrowskiego i Raszpli Sąd Grodzki w Pabianicach zasądził od fabrykanta Weintrauba na korzyść poszkodowanych robotników 50 proc. powództwa i 15 proc. za prowadzenie sprawy. (Echo, nr 96/ 1934)

Niejaki Grynsztein, stały mieszkaniec Pabianic, zameldował w policji, że jacyś nieznani sprawcy dostali się do wnętrza synagogi przy ul Bóźnicznej i skradli 2 dywany i 4 żarówki, śledztwo w toku. (Echo, nr 105/ 1934)

W tych dniach firma B. Weintraub w Pabianicach przy ul. Fabrycznej 11 samorzutnie obniżyła tkaczom stawkę za jeden metr wyrobionego towaru „Mongol”. Dotychczas za metr produkcji tego towaru robotnicy otrzymywali 21,5 grosza, obecnie zaś firma obniżyła stawkę na 16 groszy. W związku z powyższym, robotnicy na znak protestu przeciwko niczym nieuzasadnionej obniżce postanowili jednogłośnie porzucić pracę. Po długich targach firma zgodziła się płacić na razie 18 groszy, wskutek czego robotnicy powrócili do pracy. Warto przypomnieć, że wspomniana firma w ubiegłym roku miała karny proces sądowy za niehonorowanie umowy zbiorowej i właściciel jej B. Weintraub skazany został na 2 miesiące bezwzględnego aresztu. Oprócz tego 50-ciu zwolnionych tkaczy wnosi pretensje do sądu grodzkiego z powództwa cywilnego przeciwko B. Weintraubowi z tytułu niewyrabiania stawek. (Echo, nr 31/1934)

Robotnik Błoch, stały mieszkaniec Pabianic pracował w firmie Salomona Lidzbarskiego przy ul. Mariańskiej 2, która po pewnym czasie zwolniła go z pracy, nie wypłacając należności za urlop. Błoch zaskarżył firmę do sądu i uzyskał wyrok, mocą którego przyznane mu zostało wynagrodzenie za urlop w kwocie 48 złotych. (Echo, nr 35/1934)

W dniu wczorajszym w lokalu p. R. Budzińskiego przy ul. Zamkowej nr 1 odbywał się bazar zorganizowany przez syjonistów pabianickich na rzecz najbiedniejszej dziatwy żydowskiej. Niespodziewanie w godzinach wieczornych na sale wpadła grupka wyrostków, która zdemolowała kioski, przewróciła kasjerkę, rozbiła kasę, bijąc obecnych na sali kijami. Zaalarmowana o wypadku policja przybyła na miejsce i zdążyła jeszcze przytrzymać 6-ciu wyrostków. Reszta zbiegła w nieznanym kierunku. Napastników osadzono w areszcie prewencyjnym. Policja prowadzi energiczne śledztwo, celem wykrycia pozostałych uczestników napadu. (Echo, nr 58/1934)

W dniu wczorajszym przed sądem grodzkim w Pabianicach stanęło 5-ciu wyrostków w wieku 15-18 lat, oskarżonych o zdemolowanie kiosków, pobicie kasjerki oraz wywołanie awantury w bazarze żydowskim w dniu 27 lutego br. w lokalu przy ul. Zamkowej 1. Jak wiadomo w bazarze tym zorganizowanym przez syjonistów pabianickich, sprzedawane były wyroby produkcji palestyńskiej. Dochód ze sprzedaży przeznaczony był na najbiedniejsze dzieci emigrantów palestyńskich (Żydów). Na zasadzie art.251 k.k. sąd grodzki wydał wyrok skazujący: Pawłowskiego Jana, Kapitanka Leona i Barochta, każdego na 3 tygodnie więzienia, Raźniewskiego Stanisława, Kaźmierczaka Tadeusza po 2 tygodnie. Skazani, którym zaliczono areszt prewencyjny zapowiedzieli apelację. (Echo, nr 68/1934)

W dniu wczorajszym stanęli przed sądem grodzkim członkowie zarządu i rady nadzorczej Banku Handlowo-Przemysłowego w Pabianicach w osobach: Jelinowicz Szlama- kierownik banku, Frohman Rubin – prezes zarządu, Berr Joel, Grynsztein Alter, Żelichowski N., Rozental M., Pik Dawid i Weinberg – wszyscy oskarżeni o przywłaszczenie sumy 481 zł 50 gr wpłaconej przez Gutsztadta, a która miała być przekazana Tow. Kopalń Sosnowieckich za dostarczony węgiel. Samo przesłuchanie oskarżonych nastręcza sądowi wiele trudności, gdyż każdy winę pragnie zwalić na innego. Oskarżonego Jelinowicza broni adwokat Chądzyński, pozostałych adwokat Kobyliński z Łodzi. Zeznania oskarżonych mają charakter groteskowy. Nikt nic nie wie … Nie wiedzą o tym, że są członkami zarządu lub rady nadzorczej, nie mają pojęcia ile zarabiał ich kierownik banku, ile udział wynosił, kto bank założył. Na zebraniach nie byli nigdy obecni, dopiero podpis na protokole przywracał im świadomość. Na zebraniu likwidacyjnym w dniu 4 czerwca 1933 r. nie wszyscy byli obecni i gdyby nie podpisany protokół, kto wie czy który z nich by się przyznał, że takie zebranie odbyło się. W portfelu  – kogo to mogło obchodzić – było coś 7.000 zł, w wekslach, w protestach itd., jednym słowem bałagan. Całość winy wszyscy zwalili, przynajmniej na razie, na barki Jelinowicza – jako kierownika, kasjera i całego machera banku. Udowodniono w całości winę Jelinowicza – jako kierownika, który ma już  siódmą sprawę z „działalności” bankowej. Po zamknięciu przewodu i przemówieniach obu stron sąd grodzki skazał Jelinowicza na 1 i pół roku więzienia, innych oskarżonych od winy i kary uwolnił. (Echo, nr 196/1934)

Niejaki Lejb Glass, w roku 1929 umknął do Niemiec, przed wcieleniem do wojska. Powrócił do Polski dopiero w listopadzie 1932 r. i służbę odbył w 25 p.p. Za dezercję pociągnięto go do odpowiedzialności sądowej. Glass przed sądem do winy się nie przyznał i wyjaśnia, że musiał uchodzić z Polski, gdyż był winien firmie Krusche i Ender kilka tysięcy złotych za towar, a nie był w stanie uiścić tej sumy.

Powołani w tej sprawie świadkowie stwierdzili, że istotnie Glass był winien pieniądze firmie Krusche i Ender, które zostały zwrócone (częściowo) tuż przed powrotem Glassa do Polski.

Po zamknięciu przewodu i przemówieniach stron sąd wydał wyrok, na mocy którego Glass został skazany na 3 miesiące więzienia z zawieszeniem na 2 lata. Przy wydaniu wyroku sąd wziął pod uwagę niekaralność oskarżonego, skróconą służbę wojskową (z 2 lat na 18 miesięcy) oraz nienagannie odbytą służbę w 25 pułku piechoty. (Echo, nr 204/1934)

Niejaki Habelak Lajb stały mieszkaniec Pabianic i właściciel autobusu, kursującego między Łodzią a Kaliszem jechał pewnego dnia ze zgaszonym światłem, za co został zatrzymany przez st. posterunkowego Rybę. Policjant prócz tego stwierdził, że autobus jest nadmiernie obciążony, zabierając o 9 pasażerów za dużo. Rozgniewany kontrolą i spisywanym protokółem właściciel autobusu wyraził się obelżywie pod adresem posterunkowego Ryby. Obelgę tę słyszał bardzo dobrze przechodzący wówczas policjant Zarzycki.

W dniu wczorajszym przed sądem grodzkim w Pabianicach stanął Lajb Habelak, oskarżony o nieprzestrzeganie odnośnych przepisów drogowych i ubliżanie pełniącemu służbę policjantowi. Habelak do winy się nie przyznał, twierdząc, że obelżywe słowa skierowane były pod adresem szofera, a nie policjanta.

Po zbadaniu świadków Ryby, Zarzyckiego i szofera Kozłowskiego, sąd skazał Habelaka Lajba na jeden miesiąc aresztu z zawieszeniem na 2 lata. (Echo, nr 218/ 1934)

Właściciel mechanicznej tkalni zarobkowej przy ul. Majdany nr 5 – Lipski Efraim doniósł policji, że ze składu fabrycznego w niewyjaśniony sposób systematycznie ginie towar. Podczas śledztwa podejrzenie o kradzież padło na niejakiego Altera Urbacha zamieszkałego przy ul. Poprzecznej 12, którego aresztowano i przekazano władzom śledczym. (Echo, nr 316/1934)

Komisariat Policji Państwowej w Pabianicach pociągnął do surowej odpowiedzialności woźniców dręczących swoje konie – Hersztajna Icka zam. w Pabianicach za używanie do pracy odparzonego konia oraz Hefta Szlamę zam. w Bełchatowie za przeładowanie wozu ciężarowego, którego konie nie mogły uciągnąć. (Echo, nr 327/1934)

Niejaki Lipkowicz Abram, zamieszkały w Pabianicach przy ulicy Fabrycznej 26, wraz ze swą kuzynką Gentelmann Chają, stałą mieszkanką Częstochowy, przybyłą do Pabianic w odwiedziny, udał się do parku Wolności na spacer dla zaczerpnięcia świeżego powietrza. Oboje są jeszcze młodzi, pełni życia i posiadają gorąco bijące serca. Piękny wrześniowy wieczór na łonie natury nastrajał romantycznie i dziwnie podniecająco. Korzystając z ustronnego miejsca Lipowicz ze swą kuzynka dopuścili się czynu karygodnego ze względu na miejsce publiczne, czego niestety był świadkiem dozorca parku Wójcik.

Bezlitosny dozorca gruchającą parkę zatrzymał i oddał w ręce policji, która spisała protokół. Pociągnięci oni zostaną do odpowiedzialności sądowej za obrazę moralności publicznej. (Echo,  nr 259/1934)

Pabianice, 24 września. Sytuacja w przemyśle włókienniczym na terenie miasta, znacznie się poprawiła. O ile w ubiegłych miesiącach, większa część małych fabryk, ograniczyła czas pracy do 6-ciu godzin dziennie lub do 3-4 dni w tygodniu, to w obecnym czasie fabryki te pracują normalnie a nawet po 9 godz. dziennie, odrabiając w ten sposób okres świąt żydowskich.

Na polepszenie sytuacji w znacznej mierze wpłynął przewlekły strajk jedwabników łódzkich, po wyczerpaniu zapasów gotowego towaru, powierzają przędzę przemysłowcom pabianickim. Jednakże zarobki robotnicze przedstawiają wiele do życzenia, gdyż niektóre firmy przeszły na system czwórek, to znaczy tkacz pracuje na 4-ch krosnach i zarobki jego wynoszą za pracę na 4-ch krosnach około 3 zł dziennie, co jest niezgodne z taryfą płac, gdyż wynoszą tylko około 50 proc.

Do tych firm należą przede wszystkim J. Engelhorn , ul. św. Jana i Lidzbarski, ul. Mariańska. (Echo,  nr 262/ 1934)

Mieszkaniec Pabianic Jelenowicz Kaufmann, zamieszkały przy ul. Zamkowej nr 61 złożył w Komisariacie PP przy ul. Gdańskiej portmonetkę z pewna sumą pieniędzy oraz klucze, które to przedmioty znalezione zostały przez niego na ulicy. Właściciel zguby może zgłosić się po odbiór wymienionych przedmiotów do komisariatu.

Policja sporządziła protokół fabrykantowi Grossmanowi Mojżeszowi, zamieszkałemu w Pabianicach przy ul. Kopernika 5 za to, że w swojej mechanicznej tkalni zarobkowej zatrudniał robotników w niedzielę. Pociągnięto również do odpowiedzialności karnej właściciela piekarni przy ul. Warszawskiej 28 niejakiego Ickowicza M., który wypiekał chleb w niedzielę i zmuszał pracowników swoich do pracy w dzień świąteczny.

Właściciel sklepu z ubraniami przy ul. Zamkowej – Boruch Halberg od dłuższego już czasu uprawiał handel w dnie świąteczne, nie przestrzegając odnośnych przepisów policyjnych. Wszystkowidząca policja przybyła ostatniej niedzieli do składu Halberga, stwierdziła obecność kupujących i w rezultacie pociągnęła właściciela do surowej odpowiedzialności. (Echo, nr 302/ 1934)

Przez Pabianice przejeżdża codziennie mnóstwo wozów ciężarowych, przy czym niejednokrotnie widzi się, jak woźnice znęcają się nad końmi, obijając boki konia batem za to, że nie raz nie jest w stanie ciągnąć nadmiernego ciężaru. Prym w znęcaniu się nad końmi wiodą woźnice żydowscy, którzy z jednego na wpół zdechłego konia pragną wyciągnąć ostatnie resztki sił. Wdzięczne pole do pracy w tej dziedzinie ochrony zwierząt ma w Pabianicach Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Towarzystwo to, niestety większej działalności nie przejawia, pozostawiając kontrole w tej sprawie prawie wyłącznie organom bezpieczeństwa publicznego. Niejaki Jakóbowicz Herszlik, pochodzący z Kamieńska koło Częstochowy, przejeżdżając przez Pabianice, został zatrzymany przez policję, która stwierdziła, że konie jego wskutek nadmiernej pracy uległy odparzeniu i stały się niezdolne do jazdy. Jakóbowiczowi sporządzono protokół.

Stałego mieszkańca Pabianic niejakiego Litmanowicza Szaję, zamieszkałego przy ul. Tuszyńskiej 21 pociągnięto do surowej odpowiedzialności karnej za znęcanie się nad koniem. Każdy z przechodniów baczyć winien, aby raz nareszcie wyrugować bestialstwo niektórych woźniców. (Echo,  nr 305/1934)

Josek Szurek z zawodu rzeźnik, właściciel domu przy ul. Kościuszki wynajął mieszkanie niejakiej F. Sucheckiej za 300 złotych rocznie. Przy wynajmie stanęła umowa, że lokatorka zapłaci 200 złotych z góry za cały rok, zaś 100 złotych zatrzyma i za tę sumę przeprowadzi remont wynajmowanego lokalu. W myśl umowy Suchecka wyremontowała należycie mieszkanie, przeprowadzając cały szereg niezbędnych napraw i gdy miała się już sprowadzić do nowego lokalu natrafiła na zdecydowany opór właściciela domu. Szurek tymczasem doszedł do wniosku, że zawarta przez niego transakcja nie jest tak zyskowną, a mając widocznie na uwadze nowe lepsze kombinacje, postanowił zerwać wiążącą go umowę  z Suchecką. Suchecka wprowadziła się jednak do swego mieszkania, co – widząc Szurek wpadł w straszną wściekłość i o pewnej godzinie wtargnął do mieszkania, powybijał wszystkie szyby i w dzikiej furii rzucił się na Suchecką i zaczął ją dusić. Na szczęście sąsiedzi posłyszeli awanturę i wspólnym wysiłkiem wyrwali nieszczęśliwą z rąk oszalałego rzeźnika. Jak stwierdzono, gdyby nie interwencja sąsiadów, Suchecka zostałaby uduszona. Przed sądem Szurek okazał wielką skruchę, tłumacząc się zbytnim zdenerwowaniem, ponieważ lokatorka jego nie chciała przyjąć z powrotem pobranego komornego w sumie 200 złotych. Sąd ustalił, że Szurek pod presją usiłował zmusić Suchecką do zerwania umowy, aby w ten sposób oszukańczy zawładnąć mieszkaniem, wyremontowanym na koszt Sucheckiej i skazał go na 1 miesiąc aresztu. (Echo, nr 313/1934)

Izaak Dawidowicz zamieszkały w Łodzi przy ul. Zawadzkiej 14 wspólnie ze swym bratem założyli przed paru miesiącami małą fabryczkę włókienniczą w Pabianicach. Obaj godni siebie wspólnicy robili świetne interesy w ten sposób, że surowce  itp. materiały nabywali na kredyt, natomiast wyrobiony towar sprzedawali za gotówkę. Ponadto zatrudnionym u nich robotnikom wypłacali zarobki na raty i zawsze im byli dłużni pewne kwoty. Kiedy suma długów urosła do zatrważających rozmiarów, a wierzyciele coraz gwałtowniej poczęli się domagać swoich należności, wspólnicy nagle zwinęli cały interes i ulotnili się w niewiadomym kierunku. W ten sposób pokrzywdzonych zostało wiele firm prywatnych oraz Skarb Państwa za podatki i robotnicy fabryczki. Jak się później okazało Izaak Dawidowicz przeniósł się z powrotem do Łodzi, zaś brat jego uciekł do Palestyny. Pozostały po wspólnikach majątek został zlicytowany. Jednakże nie wszystko zdołano sprzedać, bowiem Dawidowicz w międzyczasie zajęte przez komornika przedmioty sprzedał na własną rękę. Oszukańczego fabrykanta stawiono przed sad grodzki w Pabianicach, który zastosował surowy wymiar kary i skazał go na 6 miesięcy  więzienia z art. 282 k.k. (Echo, nr 348/ 1934)

Od kilku lat istniał w Pabianicach przy ul. Kaplicznej żydowski Bank Handlowo-Przemysłowy, którego dyrektorem był niejaki Szlama Jelinowicz. Bank jednoczył Żydów ortodoksów przeważnie mieszkańców Starego Miasta i cieszył się specjalna opieką tutejszego rabinatu. Częste zmiany w składzie zarządu i rady nadzorczej banku były wynikiem tarcia pomiędzy poszczególnymi członkami. Tarcia takie powtarzały się bardzo często. Rzecz charakterystyczna, że zainkasowaną z weksli gotówkę kasjer tej instytucji chował do własnej kieszeni, do której chował również weksle oraz przekazy pieniężne. W taki to domowy sposób, gdzie kasa i wszystkie operacje przechodziły przez kieszenie paru ludzi bankiem rządzących, instytucja jakiś czas  prosperowała i egzystowała. W rezultacie rok temu bank zbankrutował i władze się rozwiązały. Aliści, jak się okazało, pokrzywdzonych zostało kilkanaście osób, którym przepadły pewne dość poważne sumy. Po pewnym czasie  dyrektor zbankrutowanego banku Szlama Jelinowicz, łącznie z innymi oddanymi sobie ludźmi, otworzył nową instytucję bankowa pod nazwą Kasa Kupiecka mieszczącą się przy ul.  Warszawskiej. Poszkodowani, których odsunięto od nowego banku, oświadczając im, że zlikwidowany Bank Handlowo - Przemysłowy nie ma nic wspólnego z nowo otwartą Kasą Kupiecką, zwrócili się ze skargą do prokuratora. Zarzucali oni Sz. Jelinowiczowi przywłaszczenie sobie sum pieniężnych będących ich własnością. Prokuratura zarządziła śledztwo i pociągnęła Sz. Jelinowicza do odpowiedzialności karnej.

W tych dniach niefortunny dyrektor żydowskiego banku stanął przed sądem grodzkim w Pabianicach oskarżony o przywłaszczenie sumy około 2.000 złotych. Po przesłuchaniu świadków, zbadaniu dowodów, sąd skazał dyrektora zlikwidowanego Banku Handlowo-Przemysłowego 53-letniego Sz. Jelinowicza dwukrotnie po 6 miesięcy więzienia, czyli razem na 12 miesięcy więzienia. Wobec zbieżności dwóch jednakowych spraw, skazał na jedną karę 6 miesięcy więzienia. Kara ta na mocy przysługującej amnestii została darowana. W najbliższym czasie na wokandzie sądu grodzkiego znajdzie się 5 podobnych spraw z powództwa 5-ciu poszkodowanych klientów tego banku, którzy zarzucają Sz. Jelinowiczowi przywłaszczenie pieniędzy. (Echo, nr 324/1933)

W tych dniach przy zbiegu ulic Zamkowej i Reymonta nieznani sprawcy pobili dotkliwie właściciela fabryki w Pabianicach K. Jelinowicza, zam. przy ul. Zamkowej 61. Napastnikami okazali się b. robotnicy Jelinowicza, którzy w ten sposób zemścili się za wyrzucenie ich z fabryki. Policja spisała protokół celem pociągnięcia napastników do odpowiedzialności sądowej. (Echo, nr 50/1933)

W dniu onegdajszym Kuperwasser Rywka zamieszkała w Pabianicach przy ul. Majdany nr 3, lat 60 pobita została przez zamieszkałego w tymże domu niejakiego Reichbarta Jankla, który według zeznań pokrzywdzonej w bójce użył noża i zadał jej dotkliwą ranę kłutą w rękę. Wojowniczym Reichbartem zainteresowała się policja, spisując odpowiedni protokół. (Echo, nr 50/1933)

U p. K. Jelinowicza znanego fabrykanta zam. przy ul. Zamkowej 61 pracowała w charakterze służącej p. Zofia S., lat 21 o nieprzeciętnej urodzie. Przed 3 tygodniami lokatorzy domu p. Jelinowicza zostali zaalarmowani jękami wydobywającymi się z mieszkania zajmowanego przez wspomnianą służącą. Po wyważeniu drzwi ujrzano wijącą się z bólu dziewczynę. Jak się okazało służąca zażyła w celach samobójczych większą dozę jodyny. Zawezwany lekarz Kasy Chorych p. dr Schaenker polecił odwieźć denatkę do szpitala, gdzie nazajutrz urodziła dziecko płci męskiej. Po kilku dniach na przechodzącego ulicą Zamkową p. Jelinowicza (juniora) napadło kilku osobników, którzy go dotkliwie pobili. Dodać należy, że byli to krewni denatki, którzy w ten sposób zemścili się na p. Jelinowiczu za uwiedzenie dziewczyny. (Echo, nr 63/1933)

„Żyd z Pabianic na szafocie”. Paryż. Obywatel polski Schwiderski, narodowości żydowskiej zawarł przed kilku laty ślub przed rabinem w Metzu, z  Fajgą Dyzenchantz. Schwiderski był z zawodu piekarzem, jego żona zaś po pewnym czasie zaczęła uprawiać handel … swoim ciałem. Idel Schwiderski nie tylko wiedział o tym, ale nawet namawiał do tego żonę, która pod jego wpływem wstąpiła do pewnego domu publicznego w Tunisie. Powróciwszy po pewnym czasie do Paryża, Fajga uprawiała w dalszym ciągu swój niecny proceder ciągle za wiedzą męża. Nagle w małżonku obudziło się drzemiące gdzieś na dnie jego ciemnej duszy uczucie zazdrości. Pod wpływem tego uczucia  Schwiderski zastrzelił swoją żonę i zranił przy tym jednego ze swych współwyznawców, który chciał go rozbroić. Działo się to rok temu. Sprawa ta znalazła się obecnie na wokandzie sądu przysięgłych w Paryżu. Sąd przysięgłych dep. Seine wydał  wyrok  na zabójcę Idela Schwiderskiego z Pabianic, który w ohydny sposób zastrzelił swą żonę Fajgę zmuszając ją wpierw do nierządu. Schwiderskiego broniło  aż 4 adwokatów ze sławnym adwokatem paryskim na czele p.  Moro-Giafferi. Wygłosił on, jak podają dzienniki francuskie błyszczącą obronę, ale to nie pomogło. Ława przysięgłych zatwierdziła wszystkie pytania trybunału, wobec czego Idel Schwiderski skazany został na ścięcie gilotyną. (Echo, nr 12/1935)

http://bc.wimbp.lodz.pl/dlibra/docmetadata?id=37541&from=publication

Woźnice żydowscy w dalszym ciągu znęcają się nad zwierzętami. Dzięki skutecznej akcji tutejszej policji pochwyceni na dręczeniu koni  woźnice zostają przykładnie ukarani. Dwóch furmanów żydowskich, pochodzących z Bełchatowa: niejaki Mordkiewicz Siapsia (Bełchatów, Stary Rynek) oraz Hafta Arie (Bełchatów, Stary Rynek) jechali przez Pabianice używając do pracy odparzonych koni. Obu furmanom policja sporządziła protokół. (Echo, nr 54/1935)

„Komunista przeszedł na judaizm”. Znany w Pabianicach komunista Klemens Derdoń, karany więzieniem, zamieszkały przy ulicy Świętokrzyskiej ożenił w ubiegłym roku z Żydówką mieszkanką Pabianic, która pozornie przeszła na katolicyzm. Po roku wspólnego pożycia mieszanemu małżeństwu urodziła się córka, którą pomimo sprzeciwu żony Derdoń ochrzcił w kościele katolickim. Przeciwności życiowe załamały jednak moralnie Derdonia i zepchnęły go na śliską drogę. Wymieniony uległ wreszcie złym podszeptom swej żony Żydówki i w tych dniach oficjalnie przeszedł na judaizm wraz z cała swoją rodziną. Operacji rytualnej na osobie Derdonia dokonali specjaliści z Warszawy i nowo wykreowany starozakonny pozostał w  szpitalu do wyleczenia. Po wyzdrowieniu udaje się do Palestyny, gdzie wysyłają go na swój koszt nowi współwyznawcy. (Echo, nr 108/1935)

Izrael Żółtak, lat 22, z zawodu biuralista oraz jego kolega Uszer -  obaj mieszkańcy Pabianic, kawalerowie z tzw. złotej młodzieży, zapragnęli przygód i zabawy. Nie posiadali wprawdzie gotówki, lecz nie przeszkodziło to im w zrealizowaniu swych pomysłów. W tym celu sprowadzili do swego mieszkania napotkana na ulicy „dziewczynkę” niejaką Józefę Polakowską, z którą zabawiali się do białego rana. „Miłe złego początki, lecz koniec żałosny”. Gdy przyszło do uregulowania należności. „dziewczynki”, okazało się, że żaden ze złotych młodzieńców nie posiada na ten cel odpowiednich funduszów. W rezultacie doszło do gorszącej awantury i Polakowska, czując się pokrzywdzona przywłaszczyła sobie tytułem rekompensaty portmonetkę, pończochy oraz inne drobne przedmioty, należące do siostry Żółtaka, po czym opuściła niegościnne mieszkanie. Całą tą historią zainteresowała się policja, która pociągnęła Polakowską do odpowiedzialności sądowej za kradzież przedmiotów, należących do innej osoby. Sąd Grodzki w Pabianicach skazał ją na 3 miesiące aresztu. Dostało się również obu niesumiennym młodzieńcom, którzy na przewodzie sądowym najedli się wiele wstydu. (Echo, nr 79/1935)

W pabianickiej gminie wyznaniowej żydowskiej przy ul. Warszawskiej doszło do wielkiej awantury, a następnie bójki pomiędzy sekretarzem gminy Schmidtem  Jakóbem (Pułaskiego 16) a Joskiem Lidzbarskim, zamieszkałym przy ul. Mariańskiej 13 i Wolfem Jelinowiczem, zamieszkałym przy ul. Warszawskiej 18. Powodem bójki była nieuregulowana sprawa ogrodzenia grobu zmarłego niedawno przemysłowca żydowskiego Szlamy Lidzbarskiego, za które to ogrodzenie gmina żydowska wyznaczyła do zapłacenia olbrzymią sumę. Podczas bójki pobity został srodze biuralista gminy Lubraniecki. Kres bójce położyła policja, która pociągnie winnych do odpowiedzialności karnej.  (Echo, nr 35/1935)

Chaim Bermański, zamieszkały w Pabianicach przy ul. Warszawskiej 31 poskarżył się władzom bezpieczeństwa, że niejaki Grzechowiak Marian, zam. w Poznaniu przy ul. Szwajcarskiej 167 usiłował podpalić mu brodę ogniem z papierosa. (Echo, nr 231/1935)

Przed fabryką firmy Urbach i Bicz przy ul. Warszawskiej, podczas wychodzenia robotników z fabryki, usiłowała wygłosić przemówienie podburzające jakaś Żydówka pochodząca z Łodzi. Zaledwie agitatorka zdołała wymówić kilka zdań, zjawiła się policja, która niedoszła mówczynię aresztowała i osadziła w areszcie miejskim. W związku z powyższym incydentem policja aresztowała także kilku młodych robotników narodowości polskiej i żydowskiej stale mieszkających w Pabianicach, u których przeprowadzono rewizje. (Echo, nr 79/1935)

Do fabryki M. Żarskiego w Pabianicach przy ul. Sejmowej włamali się w porze nocnej złodzieje przez wybicie dziury w murze i skradli większą część towaru. Złodzieje byli dobrze zorganizowani i posiadali w pobliżu własną furmankę, którą mieli zamiar uciec z łupem. Na razie wynoszone sztuki towaru składano do ogródka sąsiadującego z fabryką. Nocny ruch w fabryce zwabił dozorcę, który widząc co się dzieje, niezwłocznie zaalarmował właścicieli i policję. Oddział policji otoczył całą posesję fabryczną i w rezultacie schwytano wszystkich sprawców włamania. Złodziejami okazali się: Niklasiński Mikołaj (Rydzyńska 5), Tenenbaum Jakób – znany łódzki złodziej (P.O.W. 18), Różycki Stanisław (Łódź, Natalii 2). Aresztowano również właściciela wynajętej furmanki, niejakiego Lewkowicza Izraela Srula (Łódź, Lutomierska 19). Towar w całości odebrano i zwrócono prawemu właścicielowi. (Echo, nr 307/1935)

Na odczycie zorganizowanym przez TUR w lokalu przy ul. Zamkowej i pomiędzy słuchaczami kręcił się jakiś osobnik, kolportujący odezwy komunistyczne. Obecni na odczycie funkcjonariusze policji osobnika zatrzymali i odprawili do komisariatu. Kolporterem odezw komunistycznych okazał się stały mieszkaniec Pabianic Lajzerowicz Berek, zamieszkały przy Konstantynowskiej 32, któremu odebrano pakiet odezw. Lajzerowicza osadzono w areszcie do  dyspozycji władz sądowych. (Echo, nr 19/1935)

Do sklepu hurtowego Joskowicza w Pabianicach przybył sekwestrator i zawołał do obecnego w magazynie pracownika Szymona Warszawskiego:

- Jestem z urzędu skarbowego. Zapłacić 30 zł.

- Już … - odpowiedział Warszawski i wymknął się ze sklepu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Sekwestrator pozostał sam. Gorzej, bo – w zamknięciu. Dopiero po 15 minutach wołania i dobijania się, został oswobodzony. Szymona Warszawskiego postawiono w stan oskarżenia o pozbawienie wolności urzędnika w czasie wykonywania funkcji. Sąd Okręgowy w Łodzi skazał Warszawskiego na 2 miesiące aresztu. Na skutek skargi apelacyjnej, sprawa znalazła się w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie.

Obrońca Warszawskiego, adwokat Gelernter wysunął pomysłową tezę.

Dowodził mianowicie, że oskarżony nie wiedział, że ma przed sobą sekwestratora, przypuszczał, że jest to jakiś rabuś, który podszywa się pod osobę urzędnika. Ponieważ Joskowicz miał przy sobie kilkaset złotych, wolał się wymknąć. Obrońca okazał sądowi kwity, z których wynika, że firma Joskowicza rocznie wpłaca 30.000 złotych. Nie mogło więc być mowy o chęci uchylenia się od obowiązku uiszczenia należności skarbowej, która wynosiła 30 złotych.

Sąd Apelacyjny podzielił te wywody i wydał wyrok uniewinniający. (Dziennik Piotrkowski, nr 148/1935)

Stały mieszkaniec Pabianic, niejaki Gajzer Ber Birenbaum otworzył sobie rachunek bieżący w banku żydowskim pod nazwą Spółdzielczy Bank Kredytowy w Pabianicach, gdzie po wpłaceniu pewnej minimalnej zresztą kwoty wydano mu książeczkę czekową. W myśl prawa wymieniony mógł wystawiać czeki tylko w granicach rozporządzalnego na rachunku funduszu, czego Birenbaum nie przestrzegał. Czeki swoje wystawiał na dość duże sumy z datą kilka tygodni późniejszą, aby w międzyczasie zdobyć odpowiednią sumę i czek wykupić. Tego rodzaju transakcje stosowane są powszechnie przez ogół kupców i właściwie przestępstwa nie stanowią, jeżeli taki czek z datą późniejszą  opatrzony jest odpowiednią opłatą stemplową i we właściwym czasie zostanie honorowany.

Birenbaum jednakże wystawił 2 czeki, które nie miały pokrycia i których nie myślał wykupić. Czeki zostały zaprotestowane, a następnie złożone u prokuratora, który pociągnął wystawcę do odpowiedzialności karnej. Sąd Grodzki w Pabianicach skazał Birenbauma na zapłacenie grzywny w wysokości 50 złotych z zamianą w razie nieściągalności na 1 tydzień aresztu. (Echo, nr 136/1935)

Wiele osób, a szczególnie Żydów, w nieludzki wprost sposób obchodzi się ze zwierzętami. Ze zwierzyną lub ptactwem przeznaczonym na rzeź postępuje się w sposób, jakby istoty te nie były wrażliwe na bol. Ostatnio organa bezpieczeństwa publicznego stwierdziły, że wprost na porządku dziennym jest obdzieranie żywcem ptactwa przed zarżnięciem, łamanie nóg i skrzydeł oraz trzymanie w miejscu, w którym ptactwo narażone jest ciągle na kalectwo. Jednemu z takich oprawców, Idelewiczowi Tobia, zamieszkałemu w Pabianicach przy ul. Zamkowej 10 policja sporządziła protokół. (Echo, nr 147/1935)

Fiszer Szafir, straganiarz  z pl. Dąbrowskiego 13 pałał nienawiścią do swej konkurentki  Sali Krumholc, właścicielki straganu na Starym Rynku. W dniu onegdajszym jak codziennie konkurenci poczęli się obrzucać wyzwiskami, życząc sobie wzajemnie rzeczy najgorszych. Sala Krumholc okazała się mocniejszą w języku, co tak rozzłościło  jej przeciwnika, że w zdenerwowaniu wywrócił jej deskę straganu wraz z towarem. W rezultacie pomiędzy przeciwnikami doszło do ostrej bójki, którą musiała likwidować policja, spisując zarazem protokoły tak jednej, jak i drugiej stronie. (Echo, nr 324/1935)

Goldman Bajnisz, Tuszyńska 29 przed trzema dniami przyjął do pracy nową służącą i nie znając jej jeszcze dobrze powierzył opiekę nad domem. Służąca, którą musiała być jakaś rutynowana złodziejka skorzystała z najbliższej sposobności i w nocy skradła 2 serwety, kołdrę pluszową itp. przedmioty domowego użytku, po czym zbiegła w niewiadomym kierunku. Nieroztropny Goldman oblicza straty na 50 złotych. Policja szuka złodziejki. (Echo, nr 324/1935)

Mądry Wigdor i Szwarc Abram sąsiedzi z ul. Bóźnicznej wszczęli kłótnię na ulicy za co sporządzono im protokół. (Echo, nr  324/1935)

W swoim czasie głośna była sprawa pobicia 9-letniego dziecka Henryka Dąbrowskiego, zam. przy ul. Bugaj 29 przez Żyda Kuszera Wolfa (Bugaj 16). Kuszer Wolf bez wyraźnego powodu pałając nienawiścią do samego Dąbrowskiego, napotkane na ulicy jego dziecko pobił dotkliwie. Na krzyk bitego dziecka nadbiegli przechodnie, którzy wyrwali dziecko z rąk wojowniczego Wolfa i oddali je rodzicom. Sprawa ta w dniu onegdajszym znalazła się na wokandzie Sądu Grodzkiego w Pabianicach, gdzie oskarżony Wolf Kuszer skazany został na 7 dni aresztu i zapłacenie kosztów sadowych. Ze względu na niekaralność podsądnego wykonanie kary zawieszono mu na dwa lata. (Echo, nr 337/1935)

Pabianice poruszone zostały tragiczną śmiercią znanego w sferach przemysłowych miasta dzierżawcę tkalni zarobkowej przy ul. Pułaskiego 7, Kopela Kona. Gdy rankiem tego dnia pracownicy tkalni przybyli do pracy, zastali drzwi fabryki zamknięte, co wydawało im się podejrzane, bowiem właściciel zawsze przychodził punktualnie i przybyciem swym rozpoczynał dzień pracy. Po stwierdzeniu jego nieobecności w mieszkaniu prywatnym, drzwi fabryki otworzono wytrychem. Oczom przybyłych ukazał się okropny widok. Ciało przemysłowca Kona z okropnie wykrzywioną twarzą (głowa tkwiła w pętli z pasa transmisyjnego), zwisało bezwładnie, nogami dotykając ziemi. Wszelki ratunek okazał się spóźniony i przybyły lekarz stwierdził zgon denata przez uduszenie. Przyczyną samobójstwa były olbrzymie długi firmowe, grożące rychłym bankructwem. Kon był mężczyzna w poważniejszym wieku i posiadał liczną rodzinę, składająca się m. in. z dorosłych synów i córek. (Echo, nr 342/1935)

Gutstadt Gerszon Herman, zamieszkały w Pabianicach przy ul. Poprzecznej 17 doniósł władzom bezpieczeństwa publicznego, że jego dłużnik niejaki Lipiński Jankiel (Kościuszki 7) zabrał mu protestowany weksel z własnego wystawienia i obecnie ani weksla, ani pieniędzy nie chce oddać. Pomysłowym Janklem zajęła się policja. (Echo, nr 344/1935)

Sklepikarkę Zelman Cywie, zamieszkałą przy ul. Batorego pociągnięto do odpowiedzialności karnej za to, że w niedzielę sprzedawała artykuły spożywcze i w ten sposób pogwałciła odnośne przepisy o zakazie handlu w niedzielę i dni świąteczne.(Echo, nr 344/1935)

Firma włókiennicza Wiener, Jakubowicz i Adler zwolniła 20 tkaczy, a pozostałych zatrudnia 4 dni w tygodniu po 6 godzin dziennie, wymawiając im jednak pracę. I tutaj również stwierdzono, że firma nie honoruje umowy zbiorowej, obowiązującej w przemyśle pabianickim. Firma M. Żarski czynna jest pełny tydzień i na brak zamówień narzekać nie może. Pomimo tego wszystkim robotnikom wymówiono pracę. (Echo, nr 344/1935)

W dniu wczorajszym organa bezpieczeństwa publicznego otrzymały wiadomość, ze w domu przy Bóźnicznej jakaś Żydówka targnęła się na swoje życie. Zaalarmowano niezwłocznie pogotowie ratunkowe, którego lekarz po przybyciu na miejsce stwierdził już tylko śmierć denatki przez otrucie się jakąś bliżej nieznaną trucizną. Samobójczynią okazała się Chana Dyna Przedbórz, zamieszkała przy  Bóźnicznej nr 1. Powód rozpaczliwego kroku  samobójczyni nie jest znany. (Echo, nr 15/1936)

W dalszym ciągu sanitarna komisja kontrolna przeprowadziła lustrację poszczególnych zakładów gastronomicznych, cukierni, sklepów spożywczych i masarni, jatek mięsnych, znajdujących się w obrębie miasta, w celu stwierdzenia stanu  sanitarnego tych przedsiębiorstw, które w pierwszym rzędzie obowiązane są do bezwzględnego przestrzegania czystości. Jednocześnie policja kontroluje, czy zachowane są zasady czystości podczas uboju bydła oraz przy przewożeniu mięsa z rzeźni do sklepu. W wyniku tej ostatniej akcji zatrzymany został stały mieszkaniec Pabianic Majer Chaim z zawodu rzeźnik (Warszawska 9), który przewoził mięso w brudnych workach. Poza tym komisja kontrolna  stwierdziła antysanitarny stan sklepu należącego do Joska Szlezingera przy Pułaskiego 3. Brudasów pociągnięto do surowej odpowiedzialności karnej. (Echo, nr 24/1936)

Pochodzący z Łasku (ul. Dzika 2) niejaki Icek Braun przyjechał do Pabianic własnym zaprzęgiem. Koń jego – licha wygłodzona szkapina – w pewnym momencie stanął na ulicy i osłabiony zupełnie nie mógł  ani kroku ruszyć dalej. Zdenerwowało to bohaterskiego Icka z Łasku:  a nuże walić konia grubym batem. Na szczęście scenę tę ujrzał  posterunkowy, który stwierdził u konia, poza ogólnym wyczerpaniem liczne odparzenia od złej uprzęży i nadmiernej pracy. W rezultacie bestialskiego woźnicę pociągnięto do odpowiedzialności karnej. Drugi woźnica Chaim Tragarz zam. w Pabianicach przy Konstantynowskiej 84 tak nieumiejętnie prowadził swój wóz, że na dłuższy czas zatamował kołowy ruch uliczny na jednej z ulic miasta. Nieumiejętnemu woźnicy spisano protokół. (Echo, nr 24/1936)

Władze  bezpieczeństwa publicznego stosownie do otrzymanego rozporządzenia pilnują skrupulatnie, czy handel pabianicki odbywa się w ściśle wyznaczonych dniach i godzinach, zaś winnych nieprzestrzegania pociągają do odpowiedzialności karnej. W ubiegłą niedzielę stwierdzono, że w szeregu sklepów spożywczych – kolonialnych pomimo zakazu odbywa się normalny handel jak w dzień powszedni. W związku z tym ukarani zostali następujący kupcy: Zajde Chaim, Warszawska 7, Fajwel Beer, Majdany 4, Izrael Sieradzki, pl. Dąbrowskiego 20, Mordka Wilner, Konstantynowska 8, Kalma Podemski, Pułaskiego 6, Sztajer Edmund, Zachodnia 12, Zajdeman Abram, Kościuszki 7. Wszystkim spisano odpowiednie protokoły policyjne. P. Waintrauba z ulicy Warszawskiej 17 ukarano grzywną za zatrudnianie pracowników piekarskich w dzień świąteczny.

Również pilnie przestrzegane są przepisy o ruchu kołowym w mieście, który to ruch pozostawiał wiele do życzenia. Dwóch nieumiejętnych woźniców, a mianowicie Ptaszkowskiego Moszka (Złota 5) oraz Władysława Kolasę ze wsi Petrykozy, gm. Górka Pabianicka za tamowanie ruchu kołowego pociągnięto do odpowiedzialności karnej. Ponadto policja zatrzymała niejakiego Jaworskiego Eugeniusza z ulicy Zamkowej 58 za jazdę wózkiem po chodniku przeznaczonym dla ruchu pieszego.(Echo, nr 29/1936)

Ze składu desek Goldringa Jakoba przy ul. Zamkowej 69 nieujawnieni na razie złodzieje w porze nocnej skradli 20 sztuk desek. (Echo, nr 29/1936)

Frakcja radziecka Stronnictwa  Narodowego w Pabianicach złożyła na jednym z poprzednich posiedzeń rady wniosek o zniesienie uboju rytualnego  na terenie Pabianic. Zarząd Miejski wysłuchał treści wniosku, przyjął rękopis i obiecał sprawę tę rozpatrzyć w swoim zakresie. Od tego czasu upłynęło kilka miesięcy, a o sprawie tej nic nie wiadomo. Najprawdopodobniej Zarząd Miejski, uważając snać,  że sprawa ta jest zbyt drażliwa bowiem wniosek złożony został na długo przed głośnym wnioskiem posłanki Prystorowej, schował go pod sukno. Czyżby pabianicki Zarząd Miejski nie zgadzał się z wnioskiem posłanki Prystorowej i opinią ludzi nauki? Coraz więcej miast polskich załatwiło tę sprawę na własnym terenie, a tymczasem  Pabianice choć już dawno istniał odnośny wniosek milczą. Cała opinia miasta domaga się wyjaśnienia tej sprawy. (Echo, nr 70/1936)

Jak się okazało powodem samobójstwa syna przemysłowca J. Żarskiego były naprężone stosunki pomiędzy denatem a jego ojcem, który nie chciał do tej pory uznać żony syna poślubionej wbrew jego woli, byłej buchalterki firmy. Młodym małżonkom, którzy ślub wzięli w tajemnicy w Łodzi, urodziło się dziecko. Gdy rodzice młodej matki pragnęli odwiedzić córkę, zięcia i ujrzeć dziecko, Żarski senior miał rzekomo zamknąć przed nimi drzwi swego pałacu przy ulicy Sejmowej 4, gdzie w drodze łaski zamieszkiwali młodzi małżonkowie. Rozgoryczony w najwyższym stopniu, ambitny syn przemysłowca, którego ciągła walka z ojcem przyprawiła o chorobę nerwową strzelił sobie w głowę z pistoletu hiszpańskiego, ponosząc śmierć na miejscu. Żona denata na widok trupa swego męża doznała wstrząsu nerwowego i usiłowała popełnić samobójstwo. Zabrano ją do szpitala na kurację. Tragedia ta wstrząsnęła opinią publiczna miasta. (Echo, nr 119/1936)

Jachimowicz Szlama z ulicy Kościuszki nie posiadał patentu na prowadzenie handlu węglem, za co pociągnięto go do odpowiedzialności. (Echo, nr 70/1936)

Władze bezpieczeństwa publicznego pociągnęły do surowej odpowiedzialności następujących przemysłowców żydowskich, którzy zmuszali swych robotników do pracy w niedzielę: Zajda Chaim (Warszawska 7), M. Ickowicz (Warszawska 28) oraz Sz. Weintraub (Warszawska 17). (Echo, nr 56/1936)

Pomiędzy dwoma kupcami, handlującymi manufakturą, Łaznowskim Mendlem z ul. Poprzecznej 7  oraz Joskiem Bermańskim z ul. Warszawskiej 31 istniał antagonizm na tle konkurencyjnym. Jednego z ostatnich dni obaj przeciwnicy spotkali się na terenie pewnej fabryki, gdzie doszło między nimi do kłótni. W trakcie kłótni  Bermański Josek schwycił leżącą w pobliżu dużą szpulę i zadał nią cios w głowę obecnego przy zajściu brata swego przeciwnika, który upadł na ziemię i stracił przytomność. Policja prowadzi dochodzenie.

Zychmilch G. (ul. Warszawska 22) za wszczęcie bójki na ulicy Poprzecznej i uderzenie pięścią w twarz Dawida Gerszta pociągnięty został do odpowiedzialności. (Echo, nr 112/ 1936)

Łaznowski Mendel, zamieszkały ul. Poprzecznej 7 wywołał wielką  awanturę z Bermańskim na ulicy Warszawskiej. Kłócących się Żydów otoczyli przygodni widzowie, w skutek czego powstało zbiegowisko, któremu kres położyła dopiero policja. (Echo, nr 118/1936)

Chil Kotek, właściciel domu przy ul. Warszawskiej na Starym Mieście wynajął sklep niejakiej M. Krymałowskiej.  Krymałowska jakiś czas płaciła komorne regularnie, ostatnio jednak zaczęła z komornem zalegać. Gdy kilkakrotne upomnienia nic nie pomagały Kotek podał sprawę do sądu i uzyskał wyrok zasądzający na jego rzecz całkowitą należność za komorne z prawem natychmiastowego ściągnięcia. Wyrok znalazł się wkrótce w posiadaniu komornika, który zajął dłużnikowi kilka przedmiotów i wyznaczył licytację. Podczas licytacji, gdy Kotek chciał wejść z licytantami do sklepu Krymałowska wspólnie z niejakim Mojsze Srumutką zagrodziła mu drogę, nie pozwalając dostać się do wnętrza. Fakt ten spowodował awanturę. W pewnym momencie podczas szamotania  się gospodarza i lokatorki, po wymianie całego szeregu bardzo soczystych wyrażeń żargonowych, Krymałowska uderzyła Kotka w twarz, na co ten nie pozostał dłużny. Awanturę zlikwidowała dopiero policja, spisując odpowiedni protokół. Za nieprzyzwoite zachowanie się podczas licytacji i uderzenie w twarz Chila Kotka, M. Krymałowska oraz jej pomocnik Mojsze Srumutka skazani zostali po 1 miesiącu aresztu z zawieszeniem. (Echo, nr 155/1936)

W tych dniach do cukierni Piątkowskiego przy Zamkowej 7 przyszło kilku młodzieńców wyznania mojżeszowego na czele z niejakim S. Gr., którzy będąc w stanie nietrzeźwym zajęli salę bilardową, uniemożliwiając normalną grę obecnym. Poza tym wymienieni w przystępie niefrasobliwego nastroju poczęli zabawiać się brudnymi ścierkami do wycierania, rzucając nimi po głowach obecnych na sali gości. Czas już, aby kierownictwo cukierni ukróciło rożnego rodzaju wybryki niepoczytalnych ludzi w swych lokalach. (Echo, nr 274/1936)

Wolf Joab, zamieszkały przy ul. Zamkowej 11 zwyczajem swoich współwyznawców mieszkańców małych miasteczek na głuchej prowincji, wylewał brudną wodę na chodnik i ulicę wbrew surowym zakazom władz administracyjnych, mającym zdrowie publiczne na względzie. Wolf robił to dość sprytnie i o zmroku, toteż jakiś czas polewał brudami chodniki bezkarnie. Atoli w dniu onegdajszym starozakonny chlusnął wodą tak niefortunnie, że oblał od stóp do głowy przechodzącą wówczas chodnikiem  mieszkankę Pabianic panią Felczerek Helenę. Poszkodowana poskarżyła się policji, która pociągnie niechlujnego Wolfa Joaba do odpowiedzialności karnej. (Echo, nr 110/1936)

Na ostatnim posiedzeniu Rady Miejskiej m. Pabianic frakcja radnych żydowskich zgłosiła wniosek domagając się zwiększenia pozycji w budżecie miasta na zapomogi dla starców gminy wyznaniowej żydowskiej z preliminowanej sumy zł 500 na zł 2.500. Wniosek ten większością głosów został odrzucony. Odrzuceniem wniosku poczęli się dotknięci radni żydowscy i na znak protestu opuścili salę obrad. (Echo, nr 148/ 1937)

W fabryce Gerszona Wajnsztajna w Pabianicach przy ul. Warszawskiej 73 po żydowskim strajku protestacyjnym w związku z wypadkami w Brześciu nad Bugiem w godzinach od 12 do 14 robotnicy samorzutnie zastrajkowali, następnie dwie godziny tj. od 14 do 16 dla uczczenia ofiary zajścia – posterunkowego  policji na stanowisku. [ W maju 1937 w Brześciu doszło do  bijatyki  między handlarzami mięsa a policjantem, który wkrótce zmarł. Rozpoczęły się pogromy ludności żydowskiej]. (Echo, nr 151/1937)

Od pewnego czasu zauważyć się daje w Pabianicach niepokojące zjawisko. Oto Żydzi starają się wszelkimi siłami opanować coraz bardziej zawód tkacki i co najgorsze, że się to im częściowo udaje. Dzieje się to w ten sposób, że Żydzi wypychani stale z handlu rzucili się na najpopularniejszy na tutejszym terenie powszechnie przez robotników polskich uprawiany zawód tkacki. Liczba tkaczy – Żydów rośnie z dnia na dzień, co już obecnie daje się wyraźnie odczuwać w panującym bezrobociu tkaczy – chrześcijan. Zaawansowany już nieco w tym zawodzie Żyd kupuje z własnych funduszy albo najprawdopodobniej przy pomocy swych współwyznawców i gminy wyznaniowej żydowskiej warsztaty tkackie, na których pracuje sam przy pomocy swej rodziny, albo też angażuje do pracy, ale li tylko Żydów. Właściciel kilku warsztatów tkackich, a nawet mniejszy i większy fabrykant żydowski, który do tej pory zatrudniał tkaczy chrześcijan obecnie zwalnia tychże, a na ich miejsce przyjmuje do pracy robotników żydowskich. Wytworzyła się już obecnie taka sytuacja, że wskutek rugowania rąk chrześcijańskich spora liczba tkaczy-chrześcijan znajduje się bez pracy na zapomogach, albo bez absolutnie żadnych środków do życia. Na niebezpieczeństwo to należy zwrócić uwagę. Bezrobocie bowiem wśród tkaczy pabianickich rośnie stale wypieraniu ich przez żywioł żydowski. (Echo, nr 215/1937)

W dniu wczorajszym targnęła się na swoje życie zamężna 32-letnia White Marta, z domu Rozentretter – siostra szalonego zbrodniarza, chorego na gruźlicę, Feliksa Rozentrettera, który z zemstą za odmówienie mu ręki córki Morycówny zamordował swa niedoszłą narzeczoną, jej siostrę i matkę Morycową. Po dokonaniu tego straszliwego czynu – o czym w swoim czasie obszernie donosiliśmy – Rozentretter schronił się do jednego z domów przy ul. Polnej i ukryty w mieszkaniu tego domu stoczył walkę z policją. Od wybuchów zastosowanych przez ostrzeliwaną policję bomb gazowych zapaliło się mieszkanie i szaleniec w ogniu poniósł śmierć na miejscu. Głośna ta masowa zbrodnia wstrząsnęła całą ludność miasta, a ziejący do dziś dnia czernią spalenizny otwór okienny tego mieszkania nadal przypomina przechodniom o okropnym czynie Rozentrettera. Wypadki te wstrząsnęły głęboko rodziną mordercy, jedna z sióstr  właśnie White Marta zamieszkała z mężem w Pabianicach przy ul. Ostatniej 6 z powodu opisanych wypadków doznała wstrząsu nerwowego. Korzystając z chwilowej nieobecności pozostałych w dniu wczorajszym domowników denatka w przystępie silnej depresji brzytwą poderżnęła sobie gardło. Przybyły lekarz stwierdził już tylko zgon nieszczęśliwej kobiety, która nie mogła przeżyć tragedii rodzinnej. (Echo, nr 176/1936)

Onegdaj podczas niedzieli organizacja syjonistyczna w Pabianicach zorganizowała za pozwoleniem władz swój dzień znaczka, tj. zbiórkę ofiar pieniężnych na cele organizacyjne. Kwestarze i kwestarki żydowskie omijali przechodniów chrześcijan, zaczepiając tylko Żydów. Zdarzyło się jednak w dwóch wypadkach, że zaczepiono również i chrześcijan od których dość  natarczywie domagano się ofiar. W związku z tym doszło do drobnych incydentów. W jednym wypadku policja spisała protokół. (Echo, nr 42/1937)

W dniu wczorajszym w godzinach obiadowych niektóre sklepy i zakłady żydowskie zostały zamknięte na  2 godziny na znak solidarności plemiennej w związku z zajściami w Brześciu nad Bugiem. (Echo, nr 42/1937)

Nachman Abramowicz i Uszer Polakowski, obaj drobni przemysłowcy zamieszkali w Pabianicach przy ul. Kilińskiego 25 utrzymywali stosunki handlowe w swej branży z przemysłowcem łódzkim niejakim Izraelem Boksenbergiem (ul. Piotrkowska 43), od którego nabywali surowiec do wyrobu towarów. Stosunki te zakończyły się smutnie dla łodzianina, bowiem Abramowicz i Polakowski przywłaszczyli sobie ostatni transport surowca w postaci wątków i wszelkiego rodzaju osnowy, na łączną sumę 1.670  złotych uchylając się od zapłacenia należności i w ogóle wypierając się, jakoby oni mieli materiał ten otrzymać. Jak sprawa przedstawia się dokładnie ustali policja, która prowadzi dochodzenie w celu pociągnięcia winnych do odpowiedzialności karnej. (Echo, nr 41/1937)

Z balkonu, znajdującego się w klatce schodowej w domu przy ulicy Warszawskiej 27 nieznani sprawcy skradli tymczasowo tam umieszczone paczki towaru, surowego sztucznego jedwabiu ogólnej wartości ponad 400 złotych. Towar ten był własnością łodzianina Abrama Jakuba, zamieszkałego przy ul. Piotrkowskiej 35, który paczki z towarem przywiózł do Pabianic na przechowanie do swego brata, zamieszkałego przy ul. Warszawskiej 27. Niestety, brat nie wywiązał się należycie z nałożonego nań obowiązku i towar lekkomyślnie zostawił na otwartym balkonie, skąd został skradziony. Złodziei poszukuje policja. (Echo, nr 41/1937)

Abram Rozental, zamieszkały przy ul. Orlicz-Dreszera 5 znęcał się w bestialski sposób nad swym wygłodzonym koniem. Spisano za to protokół. ( Echo, nr 42/1937)

Kupcowi Janowskiemu Moszkowi, zamieszkałemu przy ul. Tuszyńskiej 37 nieznani sprawcy skradli 2 skrzynie pełne ryb, wartości ponad 50 złotych. Powiadomiona o kradzieży policja wszczęła energiczne śledztwo, aresztując kilku przypuszczalnych sprawców kradzieży, a wśród nich niejakiego Tszydla Jana z ul. Kopernika 24. (Echo, nr 42/1937)

Policja pabianicka zabroniła w okresie obecnych świąt żydowskich ustawiania tzw. kuczek na balkonach domów ze względu na bezpieczeństwo publiczne. Do tego rozporządzenia nie zastosowało się kilku Żydów, których pociągnięto do odpowiedzialności karno-administracyjnej. Są to: Stajnberg Lejb (Szewska 9), Winer Josek (Szewska 2) i Wajngold Moszek (Bóźniczna 8). [Kuczki to szałasy przypominające o trudach wędrówki na pustyni podczas ucieczki z Egiptu. Dlatego też w kamienicach żydowskich było wiele balkonów]. (Echo, nr 267/1937)

W związku z ustanowieniem na wyższych uczelniach tzw. getta ławkowego dla Żydów, miejscowi Żydzi zorganizowali protest przeciwko temu zarządzeniu. Na znak protestu zamknięto 65 sklepów w dzielnicy Starego Miasta i 7 na Nowym Mieście. Ponadto w fabryce Fajwla Beera robotnicy oraz personel administracyjny fabryki – wszyscy Żydzi porzucili pracę. Protest ten trwał  4-5 godzin i przeszedł bez żadnego wrażenia. (Echo, nr 284/1937)

Kupcowi pabianickiemu Goldsztajnowi Kopelowi zamieszkałemu przy ul. Pułaskiego 6 jakiś osobnik w czasie transakcji kupieckiej wręczył między innymi fałszywą monetę 5-złotową. Na skutek złożonego w policji meldunku osobnika owego przytrzymano. Okazał się nim niejaki Rozencwajg Abram, którego osadzono w areszcie miejskim do śledztwa. (Echo, nr 91/1938)

Kontrolująca w ubiegłą niedzielę zakłady pracy policja stwierdziła, że w niektórych żydowskich zakładach krawieckich właściciele tychże zmuszają do pracy swych czeladników pomimo niedzieli. Wszystkim tym pracodawcom spisano protokoły, na mocy których pociągnięci zostaną do surowej odpowiedzialności karnej. Protokoły spisano: Pacanowskiemu Chilowi, Wolfowi z ulicy Zamkowej 25, Jakubowiczowi Moszkowi Dawidowi z ul. Kosciuszki 1, Petto Chaimowi Mordce z ulicy Kilińskiego 1. (Echo, nr 299/1937)

Ze strony kupców pabianickich, jak i mieszkańców miasta wznosiły się ostatnio skargi za potęgującą się stale plagę żebractwa. Żebracy wszelkiego rodzaju wypierani z większych miast, a w szczególności z Łodzi urządzają formalne najazdy na miasta prowincjonalne, gdzie odnośne rozporządzenia władz w sprawie walki z żebractwem nie zostały jeszcze wprowadzone w życie. Takim nieszczęsnym pod tym względem miastem są Pabianice, które zalewane bywają  w każdy piątek żebrakami niby szarańczą, rozpełzającą się po wszystkich sklepach i mieszkaniach prywatnych. Żebracy żydowscy – jak nam komunikują z pewnych źródeł – przyjeżdżają do Pabianic zbiorowo resorkami i zatrzymują się gdzieś w okolicy Starego Miasta w swoim punkcie zbornym, skąd wyruszają na miasto dla żebraniny. Wieczorem z powrotem spotykają się w obranym przez siebie punkcie zbornym i razem odjeżdżają do Łodzi. Jest to zupełnie planowa i zorganizowana akcja żebracza, którą władze winny się bliżej zainteresować. Wszyscy kupcy pabianiccy bez wyjątku gotowi są opodatkować się na cel budowy jakiegoś przytułku, czy domu pracy dla żebraków, aby pozbyć się natarczywych żebraków domagających się datku, niby należnego haraczu. Raz wreszcie należy zrobić w miastach pod Łodzią leżących należyty porządek pod tym względem, bowiem jak dotychczas przy wprowadzaniu porządku w Łodzi cierpią na tym miasta okoliczne, które są zalewane przez uciekinierów łódzkich. (Echo, nr 335/1937)

J. Jedwab, przemysłowiec, zamieszkały w Pabianicach przy ul. Bóźnicznej 3 kazał swym robotnikom pracować w niedzielę. Dowiedziały się o tym władze i pociągnęły Jedwaba do odpowiedzialności karnej.

Kupiec żydowski Konopnicki Moszek, ul. Zachodnia 77 uprawiał handel w godzinach zakazanych. Spisano mu protokół. (Echo, nr 174/1937)

Na przechodzącego ulicą Mieczysława Śpionka, zamieszkałego w Pabianicach przy ul. Bugaj 98 napadło dwóch osobników Abusz Fosek (Kościuszki 18) i Ch. Goldberg (Barucha 22), którzy srodze pobili Śpionka. Poszkodowany o napadzie doniósł policji, która prowadzi dochodzenie. (Echo, nr 336/1937)

Roznebaumowi Jakubowi, zamieszkałemu przy Warszawskiej 121 skradziono cylinder z krosna tkackiego wartości kilkudziesięciu złotych. O kradzież poszkodowany podejrzewa niejakiego Birnbauma Mojżesza niewiadomego miejsca zamieszkania. (Echo, nr 336/1937)


W firmie „Herman Faust” przy ul. św. Rocha, robotnicy otrzymali wymówienia 14-dniowe. Ostatnim dniem wymówienia, w którym robotnicy zakończą pracę, będzie sobota 31 lipca. Nadmienić należy, że w tym samym dniu kończą się wymówienie trzymiesięczne majstrów i personelu biurowego. Firma „Herman Faust” należała do firm, pracujących na własny rachunek i zarobki robotnicze kształtowały się na wyższym poziomie, ale to wszystko się zmieniło bardzo radykalnie, oczywiście na złe, gdyż zaprzestano produkcji. Niejednokrotnie zalegano w wypłatach, tak że robotnicy zmuszeni byli interweniować w związkach zawodowych i Inspekcji Pracy. Ukoronowaniem wszystkiego będzie prawdopodobnie zamknięcie firmy, gdyż zarząd, spoczywający w rękach sukcesorów (2 bracia i 4 siostry- dzieci zmarłego) nie jest w możności intensywnie pracować. Jest to trzeci z kolei fabryka w Pabianicach, gdzie na skutek śmierci właściciela, sukcesorzy likwidują przedsiębiorstwo, do nich należą: firma Herman i Artur Preiss, Gustaw Preiss i obecnie Herman Faust. (Echo, nr 190/1937)

Właściciele mechanicznych krosien tkackich: Knopel Moszek, zamieszkały przy ulicy Jakuba, Abramowicz Mordka, Rotberg Chil, Tosch Fiszek, Nys Chil, Szczucki Abraham, Hamburg Zucher nie płacili należnych Urzędowi Skarbowemu podatków za co zajęto im warsztaty, które zostały opieczętowane. Wszyscy wyżej wymienieni drobni przemysłowcy zlekceważyli sobie sankcje skarbowe, zerwali pieczęcie i warsztaty swe uruchomili bez zezwolenia władz skarbowych. Za czyn ten pociągnięto ich do odpowiedzialności karnej i w dniu onegdajszym sąd grodzki w Pabianicach skazał każdego z nich po jednym miesiącu bezwzględnego aresztu – bez zawieszenia. Jeden z przemysłowców niejaki Sieradzki Jankiel ukarany został za to samo przestępstwo jednotygodniowym bezwzględnym aresztem. (Echo, nr 190/1937)

Antoni Berlikowski, właściciel zakładów tkackich w Pabianicach przy ul. Majdany odznaczony został Krzyżem Niepodległości za działalność niepodległościową w latach 1905-1906 w d. PPS Frakcji-Rewolucyjnej. (Echo, nr 355/1937)

Mieszkańcy pobliskiej wsi Bychlew Cyks Władysław i Cyks Waleria przybyli do Pabianic i tu na ulicy Kilińskiego wszczęli awanturę z Mysem Ickiem i Mysem Szlamą (Kilińskiego  3). Awanturę zlikwidowała policja, spisując odpowiedni protokół. (Echo, nr 13/1938)

Nocy wczorajszej do biura gminy wyznaniowej żydowskiej w Pabianicach przy ul. Warszawskiej włamali się na razie nieujawnieni sprawcy – kasiarze, którzy rozpruli znajdującą się tamże kasę gminną tzw. rakiem. Łupem złodziei padły pieniądze w sumie 211 złotych 31 groszy. Po obrabowaniu kasy złodzieje zbiegli w niewiadomym kierunku. Kasa gminy żydowskiej nie była ubezpieczona na wypadek rabunku. Powiadomiona o włamaniu policja pabianicka wszczęła energiczne poszukiwanie za sprawcami. (Echo, nr 281/1938)

W dniu onegdajszym członkowie Stronnictwa Narodowego w Pabianicach obstawili sklepy żydowskie w śródmieściu, nie dopuszczając do nich kupujących chrześcijan. Znajdujących się już w sklepach kupujących chrześcijan siłą wyciągnięto na ulicę. Niektórzy interweniujący kupcy żydowscy zostali lekko poturbowani. Policja spisała kilka protokołów. (Echo, nr 355/1936)

W myśl odnośnego rozporządzenia władz w Rzeźni Miejskiej w Pabianicach, wzorem wszystkich rzeźni w kraju zaprowadzono humanitarny ubój bydła przeznaczonego na rzeź, przez ogłuszanie każdej bitej sztuki. Dla Żydów system uboju rytualnego został utrzymany i stosowany jest tylko do ograniczonej ilości bydła zależnie od zapotrzebowania konsumentów Żydów. Mięso pochodzące z uboju rytualnego oznaczone jest czworokątną pieczątką podłużną i sprzedawane być może li tylko w specjalnie do tego wyznaczonych sklepach i jatkach. Mięso takie nie może być sprzedawane  w sklepach rzeźnickich, w których sprzedawane jest mięso pochodzące z uboju humanitarnego. I odwrotnie mięso z uboju humanitarnego nie może się znajdować w sklepach z mięsem pochodzącym z uboju rytualnego.. Niestosowanie się do tych rozporządzeń grozi kara grzywny do sumy 3 tysięcy złotych lub 3-miesięcznym aresztem, albo obu tym karom łącznie. W związku z tym rzeźnicy żydowscy jako przeciwnicy uboju humanitarnego rozpoczęli cichą walkę konkurencyjną z rzeźnikami chrześcijańskimi, obniżając przyjęte ogólnie ceny za mięso z zadów cielęcych. (Echo, nr 14/1937)

Istniejąca w Rzeźni Miejskiej drobiarnia firmy Tadex masowo nabywa wszelkiego rodzaju drób, przyczyniając się w ten sposób do polepszenia dotychczasowych cen na ptactwo domowe. Zamiast przeto sprzedawać kury, kaczki, gęsi, indyki na ulicy w okolicach podmiejskich oczekującym tam przekupniom żydowskim, lepiej jest zawieźć drób na targowisko miejskie, gdzie sprzedawać je będzie można po znacznie wyższej cenie. Fakt ten jest bardzo ważny dla wszystkich gospodyń i gospodarzy wiejskich, co winni wziąć pod uwagę. (Echo, nr 14/1937)

Na ostatnim posiedzeniu rady miejskiej m. Pabianic frakcja radnych żydowskich zgłosiła wniosek domagający się zwiększenia pozycji w budżecie miasta na zapomogi dla starców gminy wyznaniowej żydowskiej z preliminowanej sumy zł 500 na zł 2.500. Wniosek ten większością głosów  został odrzucony. Odrzuceniem wniosku poczuli się dotknięci radni żydowscy i na znak protestu opuścili salę obrad. (Echo, nr 148/1937)

W tkalni Lipszyca przy ul. Mariańskiej wskutek tego, że robotnicy nie zrozumieli jeszcze znaczenia organizacji klasowej i solidarnej walki przeciw wyzyskowi, firma cynicznie i brutalnie łamie najelementarniesze zasady ustawodawstwa o ochronie pracy. 8-godzinny dzień pracy należy w fabryce do mitów. Część robotników pracuje nawet po 16 godzin na dobę. Firma zatrudnia wiele młodocianych, przy czym młodociani wbrew ustawie są zatrudniani nie przy pomocniczych pracach, lecz w charakterze tkaczy przy szerokich krosnach. Praca ta jest bardzo uciążliwa, nierzadkie są wypadki całkowitego wyczerpania fizycznego nie tylko robotników młodocianych, lecz również dojrzałych kobiet. Oburzającymi „kolonialnymi” stosunkami pracy panującymi w tej fabryce winien się zainteresować Inspektorat Pracy i wyciągnąć jak najostrzejsze konsekwencje w stosunku do właściciela. (Łodzianin, nr 211/1938)

Makowska Estera, zamieszkała w Pabianicach przy ul. Warszawskiej 40 w czasie odbywającego się targu zaczęła bluźnić przeciwko kościołowi katolickiemu. Bluźniercze słowa posłyszeli przechodnie, którzy o tym dali znać policji. (Echo, nr 220/1938)

W związku z niedawną wizytą premiera Sławoj-Składkowskiego w Pabianicach władze bezpieczeństwa publicznego ukarały cały szereg osób i firm za niestosowanie się do odnośnych  zarządzeń i nieotynkowanie względnie niepomalowanie we właściwym czasie domów i parkanów, na co premier zwrócił uwagę. Wszyscy oporni ukarani zostali grzywnami od 100 do 300 złotych, ponadto wyznaczono im termin 3-dniowy do wykonania poleceń z dalszymi konsekwencjami w razie oporu. Starosta powiatu łaskiego lustrował w tych dniach ulice miasta i między innymi zwiedzał zabudowania Gminy Wyznaniowej Żydowskiej przy ulicy Warszawskiej, gdzie zastał wielki brud i nieporządek. W wyniku lustracji wszyscy członkowie gminy ukarani zostali grzywnami, przy czym zmuszeni byli zgłosić się osobiście do urzędu starościńskiego w Łasku dla wytłumaczenia złego stanu posesji gminy. W ciągu najbliższych dni ostateczne oczyszczenie miasta winno być dokonane. (Echo, nr 188/1938)

Właściciel piekarni przy placu Dąbrowskiego nr 20 Wajntraub Cotel zmuszał do pracy w niedzielę swych pracowników piekarskich. Pociągnięto go za to do odpowiedzialności karnej w trybie administracyjnym. (Echo, nr 219/1938)

Bresler Esterze z ul. Kościuszki 36 nieznani sprawcy skradli z kramu na rynku kilka tuzinów pończoch. (Echo, nr 220/1938)

W budynku żydowskiej szkoły w Pabianicach przy ul. Kaplicznej 8 zapaliły się nagle sadze w kominie. Wydobywające się z komina gęste kłęby dymu wywołały popłoch wśród przebywających w lokalach szkolnych dzieci żydowskich i osób starszych, pośród personelu nauczycielskiego i służby. Niezwłocznie zaalarmowano ochotniczą straż pożarną m. Pabianic, która przybyła na miejsce i ogień zalała wodą. Straty spowodowane pożarem są niewielkie. ( Echo, nr 320/1938)

W stawie rzecznym przy ul Bugaj dawniej stawy Nawrockiego, żydowscy handlarze ryb posiadają swoje skrzynie, w których hodują ryby przeznaczone na sprzedaż. Do skrzyń tych onegdajszej nocy dobrali się jacyś nieznani złoczyńcy, którzy wyłowili wszystkie niemal ryby i po załadowaniu ich do worków zbiegli w nieznanym kierunku. Poszkodowany handlarz ryb niejaki Ordynans Chil, zamieszkały w Pabianicach przy ul. Kościelnej 10 straty swe oblicza na 112 złotych. Policja poszukuje sprawców kradzieży. (Echo, nr 322/1938)

Mendel Łaznowski już raz odpowiadał przed sądem okręgowym: brał on udział w aferze poborowej w Pabianicach i znalazł się na ławie oskarżonych wespół z dr. Grzegorzewskim, w swoim czasie lekarzem miejskim. Za dokonanie zabiegu na poborowym został w wyniku procesu skazany – zarówno dr Grzegorzewski jak i Łaznowski.

Wczoraj Łaznowski odpowiadał znów przed sądem – tym razem za nadużycie władzy i łapownictwo. Oskarżony był z ramienia rady miejskiej członkiem komisji sanitarnej wraz  z dr. Grzegorzewskim jako lekarzem miejskim, obchodził w listopadzie 1935 r. warsztaty masarskie i jatki mięsne, kontrolując ich stan. Masarnia Jana Otto została między innymi zamknięta przez komisję. Po kilku dniach do Otta zgłosił się Łaznowski i oświadczył, że za 100 złotych spowoduje otwarcie warsztatu. Rzeźnik dał tylko  na początek 10 zł, potem przyniósł wraz z drugim rzeźnikiem jeszcze 25 zł.

W identyczny sposób poczynał sobie  - jak głosi akt oskarżenia – Łaznowski z kilku innymi rzeźnikami i piekarzami, pobierając od nich sumy mniej więcej podobne.

Za te właśnie przestępstwa odpowiadał wczoraj Łaznowski przed sądem. Oskarżony liczy zaledwie 44 lata, wygląda jednak jak starzec. Odziany w strój więzienny, z długą siwiejąca brodą, zgarbiony i kaszlący – czyni Łaznowski wrażenie chorego.

Do winy oskarżony się przyznał. Ludzie dawali mu pieniądze, jak wyjaśniał, zmuszali go, by je brał i by „załatwiał” te sprawy. Pieniądze nie były przeznaczone dla niego w całości, gdyż miał przy takich sprawach również wydatki.

Jako świadek zeznawać miał dr Grzegorzewski – obecnie poważnie chory. Świadek ten został jednak skreślony z listy dowodów. Sąd skazał Łaznowskiego na 3 lata więzienia, a po zastosowaniu amnestii na 2 lata więzienia i 200 zł grzywny. (Republika, nr 283/1938)

Znana jest powszechnie gadatliwość starozakonnych. Gdy tylko spotka się z sobą kilku Żydów, szwargotowi ich nie ma końca. Rozmawiają z sobą bez przerwy bez względu na czas i miejsce. W zasadzie nikogo sprawa ta obchodzić nie powinna – niech sobie gadają. A jednak poruszyć ją należy publicznie ze względu na publiczne dobro. Oto grupki zagadanych Żydów gromadzą się w najruchliwszych nieraz punktach miasta, na uczęszczanych chodnikach i tamują wskutek tego ruch uliczny. Aby położyć kres temu przyzwyczajeniu prowincjonalnych starozakonnych policja przystąpiła do spisywania protokołów winnym tamowania ruchu. Onegdaj spisano protokoły 3 Żydom, a mianowicie: Glassowi Chilowi z ul. Konstantynowskiej 11 i Jakóbowi Joskowiczowi z pl. Dąbrowskiego 6, którzy rozmawiając w grupce tamowali ruch uliczny. (Echo, nr 326/1938)

Traube Beniamin Szlama z ul. Bóźnicznej 3 zatrudniał swych robotników w dzień świąteczny, za co pociągnięty został do odpowiedzialności.

Również w dzień świąteczny handlował niejaki Szmul Hersz Rogala z ul. Majdany 7, który załatwiał pewne transakcje  gotówkowe z kupcami łódzkimi.

Miller Mordka, właściciel piekarni przy ul. Konstantynowskiej 3 sprzedawał pieczywo w dzień świąteczny. Protokoły  policyjne pouczą wymienionych, że wszelka praca w dzień świąteczny jest zakazana. (Echo, nr 66/1939)

Sąd okręgowy rozpoznawał sprawę przeciwko 40-letniemu Joskowi Dawidowi Finkelsteinowi, zamieszkałemu w Pabianicach, oskarżonemu o dezercję w czasie wojny bolszewickiej. Finkelstein, jako rocznik  1899 przed wcieleniem go do wojska w  r. 1919, zbiegła za granicę. W roku 1926 Finkelstein zgłosił się do konsulatu polskiego w Hamburgu do rejestracji jako rocznik 1899, lecz zataił, że już stawał przed komisją i był uznany za zdolnego do służby wojskowej. Na tej zasadzie wydano mu dokument odraczający zgłoszenie się przed komisję. W roku 1936 ponownie zgłosił się do konsulatu z prośbą o wydanie mu paszportu. Władze wojskowe polskie ustaliły wówczas, że Finkelstein przebywa w Niemczech. W roku 1936 wydana została ustawa amnestyjna, stanowiąca, że dezerterzy, którzy zgłoszą się do kraju w ciągu roku i zameldują się u władz, podlegają amnestii. Finkelstein w tym czasie przyjechał za paszportem do kraju, jednak po trzytygodniowym pobycie wyjechał z powrotem do Niemiec, nie zgłaszając się do władz. Dopiero w październiku 1938 r. Finkelstein został przymusowo wysłany do Polski, gdzie stwierdzono jego winę i pociągnięto do odpowiedzialności karnej. Sąd skazał Finkelsteina na 2 lata więzienia. (Głos Poranny, nr 87/1939)




W Pabianicach odbyło się posiedzenie rady miejskiej. Na posiedzeniu tym przystąpiono do drugiego czytania preliminarza budżetowego. Wnioski radnych narodowców większość radnych z Żydami na czele odrzuciła. Zaznaczyć należy, że Żydzi nie posiadają w Pabianicach większości. Do przegłosowania wniosków narodowców dopomogli im radni innych polskich ugrupowań politycznych.

Stanowisko tej większości z Żydami na czele jaskrawo uwidoczniło się  przy rozpatrywaniu działu budżetowego opieki społecznej. W dziale tym radni narodowcy zgłosili wniosek o podwyższenie kredytu na urządzenie kolonii letnich dla dzieci Polaków z zagranicy przez przeznaczenie na cel ten sum, powstałych ze skreślenia subwencji na żydowskie stowarzyszenia Linas Hacedek i Bejs Jakow. Przeciwko temu wnioskowi głosowali solidarnie Żydzi oraz radni Polacy (socjaliści i sanatorzy). Wniosek narodowców o skreślenie sum na prenumeratę  w czytelni miejskiej pism żydowskich Republika i Głos Poranny został znów większością głosów odrzucony.

Frakcja żydowska, widząc taką przychylną większość, zgłosiła wniosek o przyznanie im 1.500 zł na dom starców żydowskich. Mimo gorących sprzeciwów radnych narodowych wniosek Żydów, posłuszna im większość uchwaliła.  Tak wygląda „zgoda narodowa” w Pabianicach uchodzących za raj dla Żydów. (Lech. Gazeta Gnieźnieńska, nr 161/1936)

Z koła P.Z.M. W. (Polski Związek Myśli Wolnej) w Pabianicach.  Dnia 23 stycznia rb. odbyła się inauguracja lokalu koła. Przemawiali m.in. ob. ob.: Piaseczny, Poleski i Szymczyk. Ob. Haneman wygłosił odczyt pt. „Społeczna rola myśli wolnej”. Poza tym dzieci wolnomyślicieli deklamowały wiersze ob. Poleskiego.

Dnia 2 lutego br. wygłoszony został przez ob. Poleskiego odczyt pt. „Polsko, twa zguba w Rzymie” (o konkordacie). Po odczycie wywiązała się obszerna dyskusja.

Dnia 23 lutego rb. na ogólnym zebraniu kola uchwalono rezolucję, domagającą się zniesienia w Polsce uboju rytualnego, oraz przyłączono się do życzeń, związanych z 70-tą rocznica urodzin Romain Rollanda, a wyrażonych przez obóz antyfaszystowski na całym świecie temu wielkiemu pisarzowi francuskiemu.

Dnia 22 stycznia rb. odbył się w Pabianicach pogrzeb świecki członka koła, ob. Gogolewskiego. W pogrzebie wzięły udział liczne organizacje z wieńcami i orkiestrą oraz tłumy ludzi.

Dnia 9 lutego odbył się również pogrzeb świecki członka koła P.Z.M.W. ob. Joska Sonenberga, znanego działacza społecznego w Pabianicach. W pogrzebie wzięło udział 7 organizacji  z wieńcami i orkiestrą  oraz kilkutysięczny tłum ludzi. Przez całą drogę na cmentarz (3 km) trumna była niesiona na barkach towarzyszy, przeważnie tzw. aryjczyków, aby w ten sposób zamanifestować solidarność wszystkich walczących o wolność bez względu na ich pochodzenie. Nad grobem przemawiali ob. ob. Piaseczny, Rusak, Szymczyk. Cala prasa lokalna podała sprawozdanie z pogrzebu, który wywarł w Pabianicach wielkie wrażenie.

Zarząd cmentarza zemścił się na wolnomyślicielu przeznaczając na mogiłę Sonenberga miejsce obok kanału, tak że grób do połowy zapełniony był wodą. Kiedyż wreszcie będą wszędzie cmentarze ogólne i krematoria. (Wolnomyśliciel Polski, IV 1936)



*****

W 1935 r. aresztowano i skazano na więzienie trzech komunistów za wywrotową działalność antypaństwową prowadzoną na terenie naszego miasta.

Na początku marca władze policyjne otrzymały poufne wiadomości, że w Pabianicach miejscowe organizacje komunistyczne zamierzają urządzić kilka wieców robotniczych. W związku z tym wszystkie podejrzane osoby zostały poddane ścisłej obserwacji. Ustalono, że organizatorką masówek jest członkini Okręgowego Komitetu Komunistycznej Partii Polski, Dora Aronowicz, zamieszkała w Łodzi przy ul. Łagiewnickiej.

15 marca 1935 r. ta znana działaczka przybyła do Pabianic i przy pomocy miejscowych komunistów usiłowała zorganizować wiec. Jej pomocnikami w mieście byli: Jakub Grinsztajn, lat 16, zam. Konstantynowska, Izrael Moszek Lewkowicz, lat 26, zam. Tuszyńska, Dawid Wajer, lat 27, zam. Warszawska, i Moszek Sieradzki, lat 24, zam. Złota. Wymienieni komuniści postanowili urządzić masówkę przed tkalnią  K. Posta przy ul. Warszawskiej.

W trakcie wyczekiwania na wyjście robotników z fabryki wywrotowcy byli obserwowani przez wywiadowców z pabianickiego komisariatu, którzy czekali na odpowiedni moment, aby wszystkich działaczy antypaństwowych przyłapać na gorącym uczynku.

Gdy mówcy zaczęli nawoływać do wzięcia udziału w manifestacji 17 marca  z okazji 2. rocznicy śmierci robotników podczas krwawych zajść w Pabianicach, policja aresztowała głównych przywódców grupy: Dorę Aronowicz, Henocha Jakuba Grinsztajna i Henocha Dawida Dajcza.

W wyniku przeprowadzonej w ich mieszkaniu rewizji znaleziono broszury i bibułę komunistyczną. Całą akcją w Pabianicach kierował przodownik Stemperski.

Cztery miesiące po aresztowaniu żydowskich komunistów przez pabianicką policję, 12 sierpnia 1935 r. odbyła się rozprawa w Sądzie Okręgowym w Łodzi.

Na ławie oskarżonych zasiedli trzej wywrotowcy: sekretarz Okręgowego Komitetu Komunistycznej Partii Polski, 25-letnia Dora Aronowicz z Łodzi, zam. przy ul. Łagiewnickiej, oraz  16-letni Jakub  Grinsztajn (ul. Konstantynowska) i 28-letni Dawid Dajcz z Pabianic. Zostali oskarżeni o zorganizowanie 15 marca 1935 r. nielegalnego wiecu w Pabianicach przy ul. Warszawskiej obok tkalni K. Posta. Na rozprawie sądowej trójka propagatorów reżimu bolszewickiego nie przyznała się do winy. Po odbytej naradzie sąd wydał wyrok. Dora Aronowicz, karana już za działalność antypaństwową, skazana została na 3 lata i 6 miesięcy więzienia. Dawid Dajcz otrzymał 2 lata więzienia. Natomiast niepełnoletniego Jakuba Grinsztajna sąd ukarał umieszczeniem w zakładzie poprawczym na czas nieograniczony z zawieszeniem wykonania wyroku na 3 lata.

W marcu 1937 r. Dawid Dajcz po wyjściu z więzienia został aresztowany ponownie przez pabianicką policję i wysłany do słynnego obozu dla więźniów politycznych w Berezie Kartuskiej, gdzie trafił wspólnie z Romanem Szymczykiem i Antonim Rusakiem, działaczami Związku Klasowego PPS w Pabianicach. R. Adamek (NŻP na niedzielę, nr 23/1999 r.)

W 1926 r. w Pabianicach pojawiły się fałszywe pieniądze. 2 grudnia do piekarni Pawłowskiego przy ul. Cegielnianej przybył niejaki Kasryl Szyjewicz i zażądał od będącego w sklepie właściciela pół kilograma chleba. Gdy Szyjewicz otrzymał chleb, wyjął z kieszeni pięciozłotowy banknot i podał go sprzedawcy. Pawłowski przyjrzał się banknotowi i zauważył, ze jest on podrobiony. Zażądał wtedy innej pięciozłotówki. Okazało się, że następny banknot jest również fałszywy. Szyjewicz, widząc, że właściciel piekarni rozpoznał podróbkę, próbował uciec ze sklepu. Wtedy Pawłowski polecił przytrzymać  nieuczciwego klienta i wezwał policję. Przybyły policjant odebrał od Szyjewicza cztery banknoty pięciozłotówkowe. Wszystkie okazały się podrobione. Kolejne numery, jakimi były oznaczone pieniądze, wskazywały , że pochodzą z jednego źródła.

Przesłuchiwany Szyjewicz twierdził, że banknoty otrzymał od swojego wspólnika Majera Kopydłowskiego. Gdy policja udała się do Kopydłowskiego, stwierdziła, że ten rzeczywiście dał fałszywe pieniądze Szyjewiczowi.

Aresztowano obu sprawców. W czasie śledztwa Kopydłowski oświadczył, że podrobione pięciozłotówki otrzymał od trzeciej osoby. Nie chciał jednak ujawnić jej nazwiska.

Dwaj oszuści zostali oddani w ręce sędziego śledczego w Pabianicach. R. A. (NŻP, nr 1/2000 r.)

Wieczorem 3 lutego 1927 r. złodzieje dokonali skoku na mieszkanie Abrama Monica w Pabianicach przy ul. Kościelnej 18. W dniu tym małżeństwo Moniców udało się na wesele. Obawiając się o swoje mieszkanie, polecili służącej by zajęła się ich dobytkiem. Niestety, o nieobecności gospodarzy domu szybko dowiedzieli się tutejsi złodzieje. Wieczorem między godz. 18 a 20 przy pomocy podrobionego klucza lub wytrycha otworzyli drzwi i weszli do środka. Po splądrowaniu szafy zabrali futra z foki, a z szuflad skradli biżuterię. Wartość wszystkich skradzionych rzeczy wyniosła 1500 zł.

Gdy o godz. 20 do mieszkania Moniców weszła służąca, ujrzała panujący nieład. Wezwani gospodarze sprowadzili policję, która rozpoczęła dochodzenie, penetrując teren i przesłuchując świadków. Przestępców jednak nie udało się schwytać. R.A. (NŻP, nr 4/2000r.)

****

Żydowscy krawcy z Pabianic odwiedzali wsie w promieniu 30 kilometrów od miasta. Wędrowali od domu do domu oferując swe usługi. Gdy gospodarz zlecił uszycie szuby (płaszcz podbity futrem) czy innego odzienia, Żyd lokował się w tym domu do czasu, aż nie ukończy roboty. Czasem trwało to 2 tygodnie, a nawet miesiąc. Wszystko szył ręcznie przy pomocy igły, nie używał maszyny. Jego jednostajną pracę przerywał jedynie posiłek, przyrządzony przez gospodynię domu; od siebie Żyd dawał cebulę, czosnek itd. Czas między praca a snem spędzał na modlitwie.

Żydzi z Huty Dłutowskiej zajmowali się szklarstwem. Poza najbliższą okolicę wyruszali jednak rzadko, gdyż ciążył im bardzo warsztat wyładowany szkłem. Brat Izrael podjął się zaszklenia dubeltowych okien u jednego z dłutowskich gospodarzy. Zadowolony Żyd z nieoczekiwanego zarobku, pracując opowiadał domownikom różne ploteczki o swoich ziomkach. Na przykład Kochman Chaski z Rydzyn, który nic nie robił, biedę klepał, a jak twierdził  szklarz „wziąłby muchołapki i poszedł na wsie, buło nie buło zarobił złotówkę”. A tak leży sobie po rowach, a gdy raz wybrał się do Pabianic, to potem chwalił się: „A ja bułem w Pabianicze, a ja bułem w Pabianicze”. Szklarz uzupełnił tę wypowiedź: „Tak ja by był w Ameryka”.

Wieczór się zbliżał, szyby już były wprawione, a tu przyszła do chaty gospodarza babcia po prośbie, a zauważywszy węgiel przywieziony p[rzez firmę Kotnowskiego, powtarzała z zachwytu: „Co za piękny węgiel, co za węgiel”. Żyd krzyknął do ucha  żebraczki: „Babciu, od tego węgiel to głowa boli”. Babcia odrzekła: „A jużci, boli, gdy go nie ma”.

Najwięcej Żydów trudniło się handlem, ale tylko niektórzy z nich prowadzili handel hurtowy, jak Klapisz Berek, Lewi Mordka, Urbach Icek, Wejsman Izrael i kilku innych. Natomiast gros Żydów z miasta i okolicy trudniło się handlem detalicznym. Dzień targowy był dla nich rajem. Czym na rynku nie handlowano! Galanterią różnych branż, tkaninami z metra, pijawkami, śledziami z beczki zakonserwowanymi w lace. Bywało tak, że przybyły na targ wieśniak, mając za jedyny posiłek ziemniaczano-mączny placek, podchodził do Żyda pytając: „Panie, czy tu można umoczyć placek?”, w odpowiedzi zwykle usłyszał: „Jo ci, chamie,  umocze”. Natomiast bardzo uprzejmie traktowano kupującego, nawet jeśli był nim chłopiec. Żyd nadskakiwał: „Panie kawaler, niech Pan usiądzie tu na krześle, co trzeba, może landrynki, może szpilkę do krawata”. Złotówka trzymana w ręku młodzieńca musiała się znaleźć w sakwie Żyda. Szczególnych zabiegów dokładano, gdy ktoś kupował garnitur. Najpierw proponowano kolor ubrania i rodzaj tkaniny, następnie przystępowano do przymiarki. Żyd na kliencie obciągał i uklepywał garnitur.  Z przodu ubranie leżało na kliencie „idealnie”. Gdy pytano, dlaczego z tylu kołnierz „pieje”, błyskawicznie padała odpowiedź: „A miejsce na szalik?”. Kiedy klient był uparty, ubranie poprawiano na poczekaniu.

Ważnym tez był pierwszy klient, musiał coś kupić, inaczej handlarz uważał, że przez cały dzień nic nie sprzeda. Starano się kupującemu obniżyć cenę towaru nawet poniżej wartości, byle kupił.

Gmina wyznaniowa – żydowska przy ul. warszawskiej 24 zleciła polskiemu stolarzowi z Pabianic wykonanie głównego stołu bóżnicy. Stolarz się pospieszył i już za kilka dni stół był gotowy, ale pod stołem w mało widocznym miejscu umieścił krzyż. Synowie stolarza postanowili o tym powiadomić Żydów. Wybrali obchodzony przez wyznawców Mojżesza „dzień sądu ostatecznego”. W tym właśnie dniu do pełnej wiernych bóżnicy wrzucili kartkę z informacją o krzyżu. Na wieść o świętokradztwie wśród Żydów wybuchła trwoga i zamieszanie, o mało nie zadeptano kilka osób. Od tego czasu stolarz i jego synowie musieli uważać, aby przypadkiem nie znaleźć się na Starym Mieście, a zwłaszcza na ulicy Bóźnicznej.

W soboty (dzień świąteczny u wyznawców Mojżesza) nie wolno było palić Żydowi w piecu, nawet w tęgie mrozy. Niektórzy omijali ten zakaz, najmując  polskiego chłopca (szabesgoj) do tej pracy.

Wyznawcy Mojżeszowi tak daleko utożsamiali się ze swymi zajęciami, że po śmierci na nagrobkach rzeźbiono im symbol obrazujący ich doczesne zajęcie, np. kupcowi – pieniążek, krawcowi – igłę itp. Zbigniew Tobjański (NŻP, nr 6/1995 r.)


****

Dawni mieszkańcy Pabianic, a teraz coraz częściej ich potomkowie odwiedzają Muzeum Miasta Pabianic, aby ustalić rodzinne rodowody, odnaleźć miejsca zamieszkania członków rodziny, zobaczyć kirkut,  pospacerować uliczkami Starego Miasta, czyli późniejszego  getta. Niegdyś starówka tętniła życiem. Tutaj mieściły się siedziby wielu żydowskich organizacji, instytucji, firm włókienniczych. Z kamienic wychodzili zaaferowani  mężczyźni w chasydzkich strojach. Zewsząd dochodził gwar ożywionych rozmów, odgłosy pracujących krosien i rozpościerała się woń szykowanych posiłków.  Wzrok przyciągały szyldy sklepików i warsztatów rzemieślniczych  Po deportacji mieszkańców getta pozostały tylko upiory  przeszłości. Tutaj gęstnieją emocje, bo  każdy budynek skrywa niejedną, trudną do opowiedzenia,  tragedię.

Jakiś czas temu do działu historycznego Muzeum Miasta Pabianic zawitał ze Stanów Zjednoczonych Louis Wolff. Celem wizyty było odnalezienie śladów rodziny jego matki Berty Hampel, urodzonej w Pabianicach, która z ojcem Abrahamem i rodzeństwem wyjechała z naszego miasta do Ameryki.

Na podstawie zachowanych źródeł udało się ostatnio ustalić, że Hamplowie mieszkali nad Dobrzynką już w latach 60. XIX w. Prapradziadem Louisa Wolfa był tkacz Herszlik Hampel, urodzony w Będzinie w 1817 r. Z małżeństwa z pierwszą żoną, Mirlą Grajner, pozostawił syna Berka Dawida (ur. w 1845 r. w Będzinie). Z drugą żoną, Libą Hemajner, miał jeszcze dwóch synów. W 1854 r. w Ogrodzieńcu (powiat Olkusz) urodził się Nuchem, a w 1860 r. w Kromołowie (powiat Olkusz) przyszedł na świat Abe (dziad Louisa Wolffa).

W latach 60. XIX wieku Herszlik Hampel wraz z żoną i dziećmi przeniósł się do Pabianic. Tutaj w 1867 r. urodził się jego kolejny syn Majer oraz w 1872 córka Rajzla. Herszlik zmarł w Pabianicach w 1890 r.

Jego syn, Berek Dawid Hampel, dymisjonowany żołnierz rosyjski, z małżeństwa z Cyrlą Brodzką pozostawił troje dzieci urodzonych w Pabianicach: Abrahama, Ejzyka i Lipę.

Nuchem Hampel zajmował się krawiectwem. Ożeniony z Ruchla Łają Brauner miał sześcioro dzieci: Esterę Małkę, Hersza Ajzyka, Chaima Chaskiela, Perle i Ajcheta. Zmarł w  Pabianicach w 1902 r.

Abe Hampel utrzymywał się z pracy tkacza. Jego żoną była Rajzla Hampel, która zmarła w Pabianicach w 1908 r. Doczekał się 7 dzieci. Byli to: Moszek (1889), Złata (1891), Hersz (1892), Brana – matka Louisa Wolfa (1895), Frajdla (1897), Ajzyk (1899), Lajzer-Lajbuś (1901). W 1920 r. Abe Hampel wraz z dziećmi wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Tutaj wszyscy zmienili swoje imiona. Abe przyjął imię Abraham, natomiast jego dzieci kolejno: Beniamin, Jetta, Harry, Bertha, Frieda, Isadore, Leo.

W 1922 r. Bertha Hampel poślubiła Maxa Wolffa. Z tego małżeństwa przyszedł na świat Louis, który poślubił May Jean. Obecnie Louis mieszka na Florydzie i jest prezesem firmy Wolff Enterprises. Jego synem jest Keith, mieszkający w Jerozolimie razem z żoną Claire i sześciorgiem dzieci. R. Adamek (NŻP na niedzielę, nr 30/2001 r.)

Z działem historycznym Muzeum Miasta Pabianic skontaktował się przez Internet Alan Gliksman z Australii, którego przodkowie mieszkali niegdyś w naszym mieście. Siostra jego pradziadka była matką znanego historyka, Maksymiliana Barucha, autora pierwszej monografii Pabianic.

Gliksmanowie należeli do zamożnej rodziny kupieckiej pochodzenia żydowskiego, wywodzącej się z Turku. Już w XIX wieku członkowie tego rodu ulegli polonizacji.

Prapradziad Alana, Dawid Gliksman, przybył do Pabianic ze swoją żoną  Ruchlą (z domu Zylbersztejn) i córka Rozalią  między 1837 a 1846 r. Tutaj urodził się pradziadek Alana, Markus (Mortka) Gliksman.

Wspomniana Rozalia w 1954 r. wyszła za Majera Barucha, który został współwłaścicielem znanej pabianickiej firmy włókienniczej. Z tego małżeństwa urodziło się sześcioro dzieci: Salomea (1855), Pinkus Zeliga (1856), Izydor-Izaak (1858) i Maksymilian - Mortka (1861), pabianicki historyk, oraz Tadeusz-Dawid (1868).

Pradziadek Alana, Markus Gliksman, poślubił w 1870 r. Barbarę Liechtenstein. W Pabianicach przyszło na świat ich siedmioro dzieci. Większość z nich otrzymała imiona polskie: Mania (1871), Helena (1873), Dawid (1875), Gustaw (1878), Leon – dziadek Alana (1881), Adolf (1882) i Stanisław (1884). Syn Mani, Marek Mirtenbaum, jako polski oficer brał udział w walkach o Monte Cassino. Stanisław Gliksman był natomiast znanym inżynierem w Łodzi.

Leon mieszkał w Pabianicach i zajmował się handlem.

Zawarł związek małżeński  w 1910 r. z Bronisławą Heymann z Praszki. Ich dzieckiem był Marian Gliksman (ojciec Alana), urodzony w Pabianicach w 1912 r. W okresie międzywojennym Marian razem ze swoja siostrą Różą wyjechał do Australii. Tutaj urodził się jego syn Alan Gliksman, który obecnie mieszka w Sydney.

Dziadek Alana Leon, babka Bronisława i prababka Barbara zostali zamordowani przez hitlerowców w czasie II wojny światowej. R. Adamek ( NŻP, nr 39/2002 r.)

Do działu historycznego Muzeum Miasta zawitał Amerykanin Jack Operman z Nowego Jorku. Jego matka pochodzi z pabianickiej rodziny żydowskiej Lajzerowiczów. Dziadek Jacka, Jankiel (Jakub) Icek Lajzerowicz, syn Moszka i Mindli liby, urodził się w 1877 r. w Złoczewie kolo Sieradza. Stąd rodzina przywędrowała do naszego miasta. W 1906 r. Jankiel Icek poślubił Surę Rogozińską. Z tego małżeństwa w Pabianicach przyszło na świat troje dzieci: Mindla Liba – matka Jacka (1907), Masza (1910) i Mordcha (1915). Rodzina Lajzerowiczów mieszkała przy ul. Warszawskiej w domu, który już nie istnieje.

W czasie okupacji hitlerowskiej Mindla Liba dostała się do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Udało się jej przeżyć okres Holocaustu. Po wojnie wyjechała do Szwecji, gdzie w 1946 r. poślubiła Chaima Opermana, pochodzącego z Tomaszowa mazowieckiego. Następnie osiedliła się w Stanach Zjednoczonych. Tutaj w 1947 r. urodził się Jack.

Gość z USA zwiedził Stare Miasto, gdzie znajdowało się getto. Obejrzał także cmentarz żydowski. Po wizycie w Pabianicach Operman udał się do Tomaszowa Mazowieckiego, miasta rodzinnego jego ojca Chaima. (NŻP na niedzielę, nr 38/2002 r.)

Dział historyczny Muzeum Miasta Pabianic odwiedził niedawno Gerszon Litmanowicz z Izraela, któremu towarzyszyła  pochodząca z czeskiej rodziny żydowskiej.

Gerszon urodził się w naszym mieście w 1926 r. Jego ojciec , Sz. Litmanowicz, był właścicielem zakładu krawieckiego przy ul. warszawskiej 7. Należał do dość zamożnych Żydów pabianickich. Wchodził w skład Zarządu i rady Nadzorczej Banku Kredytowego, który znajdował się przy ul. Szkolnej 3. Litmanowiczowie po zakupieniu domu zamieszkali przy ul. Kościelnej 8. Większość członków rodziny wymordowali hitlerowcy w czasie   II wojny światowej. Gerszon po likwidacji getta pabianickiego został przeniesiony do Łodzi. Stąd wywieziono go do obozu koncentracyjnego w Auschwitz, który udało mu się przeżyć. (NŻP, nr 32/2003)

„Ambasador Pabianic z Izraela”. Mieszka w Hajfie nad Morzem Śródziemnym, ale ciągnie go do Pabianic. Kilka razy do roku przyjeżdża tutaj, żeby pospacerować ulicami Starego Miasta i pokłonić się mogiłom przodków na cmentarzu żydowskim. 81-letni Leon Działoszyński nie umie żyć be Pabianic.

Urodził się w 1918 roku na Starym Mieście. Był ósmym pabianickim pokoleniem żydowskiej rodziny Działoszyńskich. Jego dziadek miał dwie kamienice przy ulicy Szewskiej 2 i 4. Działoszyńscy mieszkali przy placu Dąbrowskiego 16 (dziś  Stary Rynek).

- Sklepy kolonialne musiały być zamknięte w niedziele, bo tak nakazywało prawo – opowiada pan Leon. – Od ulicy wisiały kłódki, ale otwarte były drzwi od zaplecza. Ulicami chodzili przodownicy, którzy pilnowali, by nie handlować w święta. Ale taki Olejnik lub Gałecki brali po złotówce i przymykali oko na handlowanie.

Rodzina Działoszyńskich utrzymywała się z „nitki” – kilku krosien, przy których stali najemni tkacze. Dobre gatunkowo tkaniny produkowali w wynajętej od Żyda Lidzbarskiego fabryce przy  ul. Mariańskiej 5/7.

Mały Leon uczył się w szkole żydowskiej – „piętnastce”, która wtedy mieściła się przy ul. Warszawskiej 45. Na przerwach spotykał się z Alina Szapocznikow – później największa polska rzeźbiarka, mieszkającą aż do śmierci poza granicami ojczyzny. Jej mama była pabianicka dentystką. U niej leczył zęby mały Leon. Na lekcje Talmudu biegał do szkoły Mosze Fuksa, w kamienicy przy ul. Majdany 3. Tam ćwiczył się w żydowskich mądrościach, przykazaniach i zakazach.

Żydzi spotykali się w synagodze przy ul. Bóźnicznej. Jej dach zdobiła miedziana kopuła. Ufundował ją wuj Leon – Henoch Działoszyński, do którego należała fabryka przy ul. Piłsudskiego 22.

- Z rodziny Działoszyńskich zostałem ja i kuzynka mieszkająca w Los Angeles – wylicza.  – Mógłbym starać się o odebranie tej nieruchomości. Tak samo należą mi się kamienice przy Szewskiej 2 i 4. Ale ja ich nie chcę. Pieniądze już mam, a taka kamienica to tylko kłopot. Lokatorzy się skarżą, że okna stare, że dach przecieka. Co to za interes?

Żydowskie firmy prosperowały w Pabianicach do 1939 roku. Do najbogatszych należeli: Baruch, Moszek Żarski, Gerszon Wajnsztajn, Matys Zylbersztajn, Fajwel Beer, Alter Grὕnsttein, Moszek Pukacz, Lidzbarski, Rotberg i Adler.

Podczas II wojny światowej   na Starym Mieście hitlerowcy utworzyli getto, 15 maja 1942 roku zagonili Żydów na boisko (dziś ul. Wyspiańskiego). Po selekcji mężczyzn wywieźli do łódzkiego getta, by tam poumierali z głodu. Starców i dzieci zabrali do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Dziś w miejscu pomordowania setek tysięcy Żydów stoi pomnik. Wybudował go Leon Działoszyński z Pabianic.  

- Uparłem się, że pomnik będzie stał w środku krematorium – opowiada. – Rabin nie chciał się zgodzić. Jednak dziś stoi tam pomnik z betonu, a na nim płyta z czarnego marmuru. Kazałem wyryć napis w dwóch językach: polskim i hebrajskim. Napisałem, że poświęcam go pamięci pomordowanych Żydów z Pabianic.

Po wojnie Działoszyński był dyrektorem w fabrykach włókienniczych. Pracował w Rakowie, Głuszycy, Zawierciu, Warszawie, lodzi i Pabianicach. U nas był dyrektorem technicznym  „Dobrzynki”( ostatnio Pawelana). Wytrzymał trzy miesiące. Nie mógł znieść wspomnień okupacji. W Polsce mieszkał do 31 stycznia 1957 roku. Gdy wyjeżdżał , był zamożnym człowiekiem.

- Bardzo chciałem jechać do Izraela – wyznaje. – Gdy wreszcie udało się, miałem przy sobie kilka kryształów, złoty zegarek, drogą bransoletę i obraz kupiony w wiedeńskim muzeum. W Tel Awiwie poszedłem do pracy. Kazali mi tyrać nocami. Po dwóch tygodniach miałem dość. Stwierdziłem, że Żyd u Żyda pracować nie może. Już w lipcu miałem swoją firmę rok później kupiłem 12 nowoczesnych krosien. Gdy szedłem na emeryturę, moja firma produkowała szóstą część wyrobów włókienniczych w Izraelu.

Po 32 latach, w 1989 roku Działoszyński przyjechał do Pabianic. Od tamtej pory był 20 razy. Dał pieniądze na ratowanie cmentarza żydowskiego. Dzięki niemu stanęło nowe ogrodzenie, nagrobki są odnowione, a przewrócone płyty zostały ustawione.

- Wszędzie podkreślam, że pochodzę z Pabianic – mówi. – Tutaj nikt nie traktował Żydów źle. W czasie wojny Polacy nam pomagali. Ja tłumaczę, że są ludzie i są chuligani. Generalizować nie wolno, bo można skrzywdzić uczciwych ludzi.

Żydzi bardzo szanują miejsca pochówku przodków. Do Pabianic chętnie przyjeżdżałyby wycieczki z Ameryki, Izraela, Anglii, Szwajcarii, Szwecji, Francji i Austrii.  Na żydowskim  cmentarzu jest 720 pomników.

- W Tel Awiwie jest Komitet Wychodźców z Pabianic – mówi pan Leon. – Co roku około połowy czerwca, w rocznicę likwidacji getta, 180 osób spotyka się i wspomina. Oni chcieliby przyjechać do Pabianic choćby na trochę. Na tych ulicach odżyłyby wspomnienia z dzieciństwa i młodości.

Żydzi z pabianickim rodowodami są rozrzuceni po świecie. Mieszkają w Szwecji, Szwajcarii i Niemczech. W USA jest ich prawie 200, w Australii – 40.

- W Pabianicach nie ma teraz ani jednego Żyda – twierdzi Działoszyński. – A przynajmniej ja o tym nie wiem. Żydem jest się do dwudziestego pokolenia, nawet będąc już innego wyznania.

W zeszłym tygodniu Leon Działoszyński odleciał do Monachium,  a stamtąd do Singapuru i Australii, gdzie mieszkają jego dzieci: córka i syn. Poleciał na spotkanie z czwórką wnucząt i prawnuczką. Za kilka dni 81-letni Działoszyński wróci do Hajfy, gdzie w pięknym domu na przedmieściu czeka żona – też pabianiczanka.  Nad Dobrzynkę znów przyjedzie we wrześniu.  Renata Kamińska (Życie Pabianic, nr 3/1999 r.)

„Nie zdążył wrócić do Pabianic”.  Przed rodzinnym domem w Izraelu samochód potrącił Leona Działoszyńskiego. Wielki przyjaciel Pabianic nie żyje. Miał 81 lat.

W Pabianicach się urodził i zawsze do Pabianic wracał. Po grudniu 1981 roku słał z Izraela paczki z żywnością: makaronem, mąką, cukrem, kawą. Od 1989 roku regularnie przylatywał do Polski z Australii, Ameryki Południowej, Izraela, Niemiec.

Na świat przyszedł w 1918 roku w żydowskiej rodzinie włókniarzy. Był ósmym pokoleniem rodu Działoszyńskich. Do szkoły chodził z Aliną Szapocznikow – później wielką polską rzeźbiarką.

Podczas II wojny światowej stracił wszystkich bliskich, kamienice i tkalnię. Po okupacji szukał przyjaciół, kolegów i dziewczyny z sąsiedztwa. W Czerwonym Krzyżu dostał wiadomość, że jego ukochana Estera Lewin żyje. Żydówkę z Pabianic wojenne losy rzuciły do Szwecji. Niebawem młodzi pobrali się i zamieszkali w Łodzi. W styczniu 1957 roku Działoszyńscy z dwójka dzieci musieli wyjechać do Izraela. Tam Leon założył firmę włókienniczą. Gdy odchodził na emeryturę, jego fabryka dawała szóstą część tkanin robionych w Izraelu.

Od 1989 roku Leon Działoszyński przyjeżdżał do Pabianic 20 razy. Dał pieniądze na odnowienie cmentarza  żydowskiego przy ul. Karolewskiej. Na zdewastowany cmentarz sprowadził robotników, ogrodnika i łódzkich plastyków. Dzięki niemu do dziś stoją tam zabytkowe pomniki.

- W Pabianicach znowu będę 2 czerwca – zapewniał, dzwoniąc na początku marca z Izraela. – Trzeba poprawić ogrodzenie cmentarza i zreperować furtki. Jeśli do Pabianic mają przyjeżdżać wycieczki z Izraela i Ameryki, trzeba o wszystko zadbać.

Leon Działoszyński planował wydać książkę o Pabianicach i Żydach niegdyś tu żyjących. Chciał rozesłać ją do żydowskich rodzin z pabianickim rodowodem, które żyją w Stanach Zjednoczonych, Szwajcarii, Niemczech, Szwecji, Izraelu i Australii. Książka miała być w dwóch językach: polskim i angielskim. Nie zdążył. Zmarł 17 marca.

Ostatnio do Pabianic przyjeżdżał coraz częściej. Spacerował uliczkami Starego Miasta, wspominał.

- Teraz, kiedy w Izraelu pochowaliśmy tatę, zabieram mamę do siebie, do Wiktorii w Australii – mówi Paulina Reich, córka pana Leona.

- Pabianice były bardzo ważne w życiu mojego ojca, dlatego proszę o nim nie zapominać.

W Australii na babcię Esterę czeka czwórka wnucząt i prawnuczka. W ich żyłach płynie krew Działoszyńskich z Pabianic. Renata Kamińska ( Życie Pabianic, nr 14/1999 r.)

Nieobcy pabianiczanom był także Aleks Bartel-Bicz, a to dzięki filmowi Zbigniewa Gajzlera.

Życie Pabianic, nr 39/2002 r. informowało: Zbigniew Gajzler kręci film o pabianickim getcie. Autorem zdjęć jest Andrzej Jaroszewicz.

- Praca przy tym filmie to dla mnie honor – oświadczył operator filmowy Andrzej Jaroszewicz na konferencji prasowej w Starostwie. – Uważam, że po 11 września trzeba zwrócić uwagę ludzi na siły, którym przeszkadza pokój.

Jaroszewicz współpracował z takimi reżyserami jak: Andrzej Wajda, Andrzej Żuławski, Krzysztof Kieślowski. To on kręcił „Quo Vadis” dla Jerzego Kawalerowicza.

- Film o losach pabianickich Żydów „chodził” mi dawno po głowie – dodaje Gajzler. – Niestety, z ośmiotysięcznej przed wojną społeczności żydowskiej nie ma dziś ani jednego przedstawiciela tej nacji w naszym mieście.

Przypadek sprawił, że Zbigniew Gajzler spotkał Aleksandra Bartel-Bicza, Żyda z Pabianic, i usłyszał historię jego życia.

- Losy Aleksa będą motywem przewodnim filmu – wyjaśnia reżyser.

- Film nazwałem „Sarid”, co po hebrajsku znaczy „ocalony”.

Aleksander Bartel-Bicz urodził się w 1927 roku w domu przy ul. Fabrycznej 17. Matka była rodowita pabianiczanką, ojciec pochodził ze Zduńskiej Woli. Był krawcem. Gdy wybuchła wojna, Aleks miał 12 lat. Wraz z rodziną przeszedł getto w Pabianicach i Łodzi. Matka zginęła w Auschwitz, a Aleks z ojcem trafił do obozu w Mauthausen. Z całej wielkiej rodziny tylko on ocalał. Swoją zonę Avivę (łodziankę) poznał na statku, którym po wyzwoleniu płynęli do Izraela. Sa małżeństwem 57 lat, mają syna.

- Jestem wdzięczny Zbyszkowi za ten film – mówi Aleks Bartel- Bicz. – Ocalała nas, pabianickich Żydów, tylko garstka. Mieszkamy w Izraelu i trzymamy się razem.

Wypowiedzi członków Ziomkostwa Żydów Pabianickich znajdą się w filmie. Gajzler zrealizował już część zdjęć w Tel Awiwie i Yad Vashem w Jerozolimie oraz w nekropolii w Holonie.

Teraz kręci w Polsce: Pabianicach, Łodzi, Oświęcimiu. Film będzie trwał 52 minuty. Reżyser zapowiada premierę w grudniu.


****

W 1988 roku Pabianice odwiedziły Izraelki z Holon obok Tel Awiwu, była to drużyna koszykarek. Życie Pabianic, nr 49/1998 r. donosiło: „Jak Izrael poruszył Pabianicami”. Czterech żydowskich ochroniarzy, tajni agenci polskiej policji i mała armia prywatnych detektywów strzegą garstki obywatelek Izraela, które we wtorek przyjechały do Pabianic.

Ekipa gości z Izraela to koszykarki klubu Elitzur Holon, trenerzy, masażysta i doskonale wyszkoleni agenci ochrony. Jest ich dwanaścioro. Izraelscy sportowcy przez całą dobę są pilnowani przez uzbrojonych „goryli”, bo rząd tego kraju obawia się terrorystycznych zamachów na Żydów. Takie środki ostrożności obowiązują od Igrzysk Olimpijskich w Monachium w 1972 roku, kiedy to zamachowcy zmasakrowali izraelskich olimpijczyków.

Zanim Żydzi przyjechali do Pabianic, agenci ich wywiadu chcieli wiedzieć wszystko o naszym mieście, mieszkańcach, hotelu, w którym będą spały koszykarki, kuchni i salce restauracyjnej oraz hali sportowej, gdzie zagrają ich zawodniczki. Skrupulatnie ustalili, ilu kibiców wejdzie do hali, jak będą siedzieć i gdzie są dodatkowe wyjścia z budynku. Zmierzyli też, ile metrów jest z hotelu do hali sportowej. MOSAD ma opinię najlepszych służb specjalnych świata. Działa piekielnie  starannie i skutecznie.

Przyjazd obywateli Izraela poderwał na równe nogi całą pabianicką policję. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że rozkaz strzeżenia hali sportowej i żydowskich koszykarek dostało 200 gliniarzy w mundurach i po cywilnemu.

Podinspektor Marek Pomarański, zastępca komendanta pabianickiej policji, jest bardzo tajemniczy.

- To prawda, że naszym zadaniem jest zabezpieczenie meczu. Więcej nie mogę powiedzieć – odparł krótko.

O izraelskich agentach w Pabianicach wie polski Urząd Ochrony Państwa.

- Nic w tym dziwnego. Zawodnicy Izraela zawsze podróżują z własnymi ochroniarzami – oświadczył nam porucznik Dariusz Pilarz, rzecznik łódzkiej delegatury UOP. – Są to profesjonaliści w ochronie.

Porucznik Pilarz nie przewiduje, by polskie służby specjalne były potrzebne nad Dobrzynką.

- Do godziny 10 we wtorek nie dostaliśmy takiego polecenia – oświadczył.

Na środowy mecz szefowie klubu Polfa wynajęli dodatkowych ochraniarzy z pabianickiej agencji „Argus”.

- Tym razem będzie nas więcej niż na ligowych meczach – powiedział nam szef „Argusa”. Rozkaz wymarszu dostało 20 „argusowców”. Są wśród nich dwie kobiety.

- Nasze dziewczyny będą sprawdzać, co wnoszą na widownię kibice płci żeńskiej – tłumaczy szef „Argusa”.

Izraelki z Holon mieszkają w hotelu „Włókniarz” przy stadionie. Karmi je szef hotelowej restauracji.

- Nie otrzymałem wytycznych, co do jadłospisu. Na pierwszy obiad będzie zupa-krem z porów, pierś z kurczaka w ananasach, a na deser galaretka owocowa – mówi Jarosław Szlukier. – W środę na obiad będzie ryba. Pozostałe posiłki mam uzgadniać z izraelskim dietetykiem.

Do wtorku nie było wiadomo, czy śniadania, obiady i kolacje będą koszerne.

Po każdym posiłku ekipy izraelskiej próbki dań ze stołów są zamykane w szklanych naczyniach. Potem przez parę dni leza w lodówce. Takie są wymagania sanepidu, na wypadek zatrucia.

Do przyjęcia izraelskiej drużyny od paru tygodni przygotowywał się Tadeusz Rozwens, szef Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Ściany hali koszykówki od ulicy Kilińskiego były malowane. Pod warstwą farby zniknęły antysemickie napisy i malowidła. Specjalnie na mecz przygotowano podłogę boiska koszykarskiego. Reklamy zaklejono samoprzylepna folią. Przepisy pozwalają, by na meczach międzypaństwowych na parkiecie były tylko trzy reklamy. W Pabianicach jest więcej.

ELitzur – drużyna koszykarek z Izraela, wylądowała na warszawskim Okęciu we wtorek rano. Stolica przywitała ją śniegiem i mrozem. Dziewczyny były na to przygotowane, choć w Holon, ich rodzinnym mieście, słońce grzeje i jest ponad 20 stopni ciepła. Izraelki były poinstruowane przez polskiego konsula w Tel Awiwie, jak mają się ubrać na nasze mrozy. Niektóre pierwszy raz w życiu zobaczyły śnieg. Z dziecięca radością brały śnieg do rąk i nacierały nim policzki.

Na Okęciu czekał cieplutki autokar z Pabianic. Około południa 12-osobowa grupa zawodniczek, trenerów, masażystów i „aniołów stróżów” była już w naszym mieście.


****

O gminie żydowskiej pisał Robert Adamek, NŻP na niedzielę, nr 20 i nr 26/2001 r. : W dwudziestoleciu międzywojennym ludność żydowska w naszym mieście występowała jako trzecia nacja obok Polaków i Niemców. W 1921 r. w Pabianicach mieszkało 7230 osób pochodzenia żydowskiego, co stanowiło 33% populacji. W 1931 r. liczba Żydów wzrosła do 8117 osób, a w 1938 r. osiągnęła 8357 (16%). Społeczność żydowska  w Pabianicach, podobnie jak w całej Polsce, korzystając z wielu przywilejów, organizowała własne życie religijne, oświatowe, społeczno-kulturalne, polityczne i gospodarcze.

Pabianicka gmina w okresie międzywojennym zachowywała skrajnie religijny charakter. Władzę sprawował Zarząd Gminy Wyznaniowej Żydowskiej. Decydujący wpływ na życie społeczne mieli chasydzi, uznający cadyka z Góry Kalwarii, który był skoligacony z Mojżeszem  Wolfem Joskowiczem z Pabianic. Chasydzi mieli własną partię polityczną o charakterze ortodoksyjnym „Agudas Iisroel”. W 1923 r., dysponując większością w zarządzie, chasydzi doprowadzili do wybrania na urząd rabina pabianickiego Menachema Mendla Altera, brata słynnego cadyka z Góry Kalwarii. Alter, zwany „Pabianicer Raw”, mieszkał w naszym mieście przez czternaście lat przy ul. Warszawskiej. Pełnił także funkcję prezesa Związku Rabinów w Polsce. W 1937 r. został wybrany na rabina Kalisza. W  wyniku wyborczych machinacji Agudas pozostawił na swoim miejscu w Pabianicach syna Abrahama Isachara Altera, który kontynuował działalność ojca.

Z tego też względu do końca okresu międzywojennego ster gminy spoczywał w rękach ortodoksów. W 1936 r. do zarządu zostały wybrane cztery osoby: Szlama Beniamin Traube, Joel Bel Goldsobel, Judel Mozes, Michael Rozental. Z Poalej Agudas Iisroel wprowadzono Mojżesza Przybylińskiego. Grupę bezpartyjnych w tym czasie w zarządzie stanowili: Chil Meir Łaznowski, Szlama Henoch Ostrowski i Samuel Sztajnholm. Członkami rabinatu byli: rabin Abraham Isachar Alter, Hersz Lewnhof, Boruch Łaznowski i Michael Galster.  

Własność gminy stanowiła synagoga wybudowana w 1847r. przy ul. Bóźnicznej. Gmina dysponowała własnym domem, w którym znajdowała się kancelaria. Należała  także do niej duża bóżnica, łaźnia rytualna przy ul. Warszawskiej 24, rzeźnia drobiu, dom starców wybudowany w 1928 r. (ul. Kapliczna 22), dom na Nowym Mieście (z bóżnicą i rzeźnią drobiu), cmentarz oraz dom przedpogrzebowy. Gmina żydowska w Pabianicach zatrudniała 23 osoby, m. in. 4 rabinów, sekretarza, kantora, woźnego kancelarii, 5 rzezaków, 2 powierników oraz kaznodzieję M. Federmana.

Z żydowskich instytucji społecznych, działających na terenie Pabianic, należy wymienić Stowarzyszenie Niesienia Pomocy Biednym Chorym „Linas Hacedek”, którego biuro znajdowało się przy ul. Warszawskiej 24. Funkcję przewodniczącego pełnił Mandel Wolf. Drugie stowarzyszenie tego typu o nazwie „Linas Hacholim” miało siedzibę na Nowym Mieście (ul. Pułaskiego 2). Założone zostało w 1927 r., liczyło 300 członków, przewodniczącym był Mosiek Rosen.

Przy ul. Zamkowej 11 mieściła się siedziba Zrzeszenia Kobiet Żydowskich (Stowarzyszenie „Wizo”), któremu przewodniczyła Ernestyna Schenkerowa. Organizacja miała charakter kulturalno-oświatowy, liczyła 103 członkinie. Jej zadaniem było uświadamianie narodowe szerokich warstw żydowskich i kierowanie ich do Palestyny w celu zakładania osad i gospodarstw rolnych.

W 1918 r. gmina założyła koedukacyjne gimnazjum, które w 1920 r. przeszło na własność Towarzystwa Żydowskiego Gimnazjum. Szkoła znajdowała się przy ul. Warszawskiej 45. Jej dyrektorem był dr inż. Aleksander Russak. Gimnazjum przetrwało do 1925 r. Oprócz tego w gmachu wybudowanym przez rabina Altera mieściła się ortodoksyjna szkoła „Or-Torach”, w której uczyło się ok. 250 dzieci.

Młodzież żydowska z Pabianic mogła także działać w licznych organizacjach. Na terenie naszego miasta występowały trzy żydowskie organizacje skautowskie. W 1927 r. założony został Związek harcerstwa Żydowskiego z drużyną im. Kapitana Trumpeldora. W 1928 r. powstał   Związek harcerstwa Mizrachi „Haszomer Hadati” (tzw. skaut religijny). Siedziba organizacji znajdowała się przy ul. Poprzecznej 25. Funkcję komendanta pełnił Symcha Miński. Pod hasłem „krzep i wzmacniaj się” (przy ul. Szewskiej 4 w lokalu udzielonym przez syjonistów) działali skauci „Honoar Hacair” – 80 druhów i druhen. Przewodniczącym był Aron Najdat.

W okresie międzywojennym istniały dwa kluby sportowe założone w 1928 r. Żydowskie Towarzystwo Sportowe „Makabi” z siedzibą przy ul. Poprzecznej 22 posiadało sekcję gimnastyczną, lekkoatletyczna, piłki nożnej, turystyczną i kulturalno-oświatową. Jego przewodniczącym był Henryk Stahl, założycielem – Michał Stahl. W 1934 r. liczyło 502 członków. Drugi klub o nazwie Żydowskie Towarzystwo Sportowe „Stern” miał swoją siedzibę przy Starym Rynku 20. Funkcję przewodniczącego pełnił Majer Federman. Liczba członków wynosiła w 1934 r. 60 osób, działających w sekcjach piłki nożnej, lekkoatletycznej, ping-ponga, dramatycznej, turystycznej i kulturalno-oświatowej.

Przy ul. św. Jana działało Stowarzyszenie Śpiewacza Hazomir, założone w 1929 r. Według danych z 1934 r. liczyło 115 członków. Przewodniczącym był Chil  Zilber, dyrygentem Nachemia Finkelstein.

W Pabianicach Żydzi posiadali również swoją prasę. W 1926 r. pojawił się tygodnik w języku jidysz „Pabianicer Cajtung”. Komitet redakcyjny tworzyli: M. Klajnman, M. Kochman, B. Schmidt, H. Tajch i W. Bresler. W 1927 r. gazeta przestała wychodzić. Ponownie zaczęła się ukazywać od 1931 r.

W okresie międzywojennym Żydzi pabianiccy zrzeszali się w wielu organizacjach politycznych. Wśród nich aktywna działalność prowadziło od 1919 r. Stronnictwo Ortodoksów z główną siedzibą przy ul. Kaplicznej 20. Funkcję przewodniczącego partii pełnił w 1934 r. Mosiek Przybylski. Program ortodoksów miał charakter konserwatywno-religijny. Przewidywał obronę praw religijnych Żydów ( w tym świętość soboty i uboju rytualnego), walkę oraz popieranie i rozwijanie szkolnictwa religijnego, utrzymanie tradycyjnego stylu życia.

W 1918 r. w Pabianicach założono religijną organizację Mizrachi, której program głosił budowę państwa żydowskiego w Palestynie, opartego na zasadach religijnych. Członkowie partii przestrzegali zasady lojalności i wierności wobec państwa polskiego.

Przy ul. Szewskiej 4 działo Stronnictwo żydowskie „Syjonizm” z przewodniczącym Mordką Chmurą. Celem syjonistów była budowa tzw. Żydowskiej Siedziby Narodowej w Palestynie, obrona interesów mniejszości żydowskiej oraz zbieranie datków na wykup ziemi w Palestynie i budowę podwalin państwa żydowskiego.

W 1932 r. zawiązało się w Pabianicach Stronnictwo Syjonistów Rewizjonistów. Siedziba organizacji znajdowała się przy ul. Poprzecznej 22. Funkcję przewodniczącego pełnił w 1934 r. Markus Podębski. Syjoniści żądali zezwolenia na nieograniczoną imigrację   Żydów do Palestyny i Transjordanii, utworzenie żydowskiej siły zbrojnej oraz zorganizowanie po obu stronach Jordanu państwa żydowskiego o charakterze narodowym i bezklasowym.

Oprócz tego w naszym mieście rozwijały się organizacje żydowskie zaliczane do nurtu lewicowego. Jedną z nich była partia Poalej-Syjon, której program opierał się na uznaniu socjalizmu i walki klas w społeczeństwie oraz utworzeniu nie wyznaniowej narodowej gminy żydowskiej.

Pabianicka społeczność żydowska miała swoich reprezentantów we władzach miejskich. W wyniku wyborów samorządowych w 1919 r. do Rady Miejskiej weszło sześciu Żydów. W kwietniu 192o r. mniejszość żydowska utworzyła trzy listy wyborcze i wprowadziła cztery osoby. W kwietniu 1925 r. wybrano do władz miejskich trzech radnych kandydujących z ugrupowań żydowskich. W 1928 r. Żydzi kandydowali z 6 list wyborczych, otrzymując w radzie pabianickiej 5 miejsc. Tyle samo Żydów zasiadało we władzach samorządowych w przededniu wojny. Byli to: Icek Alter, Pinkus Wajntraub, Dawid Rozencer-Kapłan, Izaak Wajskohl i Abram Szpiro.

Żydzi uczestniczyli w życiu gospodarczym miasta. W ich rękach znajdowały się przede wszystkim małe i średnie firmy włókiennicze. Według danych z 1938 r. wśród właścicieli  tkalni mechanicznych w Pabianicach znajdujemy następujących Żydów:

Beer Fajwel (Majdany 4), Bier H. (Mariańska 5), Cychtiger L. (Sejmowa 1), Goldring Natan Josef (sejmowa 5), Grinsztajn Alter, Pukacz Mojżesz i Pukacz Berel (Kościelna 11), Hajman Ch. (Majdany 13), Joskowicz Ch. M. (Sejmowa 1), Kuperwasser Juda (Warszawska 51), Kuperwasser Mendel Majer (Tuszyńska 55), Landsman Abram (Sejmowa 5), Pick Dawid (Konstantynowska 31), Pick Josef (Sejmowa 5), Poznański Jakub (Warszawska 25), Szpicek Aron (Kapliczna 24), Urbach Abram Lajzer i Sinicki Jakub (Bóźniczna 12), Urbach Szlama i Bicz Henryk (Warszawska 116), Wajndling Josef (Konstantynowska 31), Weinstein Gerszon (Warszawska 75), Weintraub Borysz (Fabryczna 11), Wiener Chaim, Jakubowicz Jakub, Adler Icek (Warszawska 176), Zylbersztajn Abram Matys (Traugutta 19).


****

Rozwój pabianickiej gminy żydowskiej  przerwał wybuch II wojny światowej. W dniu zajęcia miasta, 8 września 1939 r. hitlerowcy rozpoczęli represje wobec ludności żydowskiej. W święto Rosz Haszana zdewastowali synagogę. W pierwszych tygodniach okupacji część Żydów, zwłaszcza młodych, uciekło z Pabianic z zamiarem przedostania się do Związku Radzieckiego. Już w październiku 1939 roku w mieście rozpoczęto organizowanie Judenratu (rady żydowskiej). W styczniu 1940 r. władze niemieckie utworzyły getto na Starym Mieście, w którym skupiono 8-9 tys. Żydów. Granicami getta były ulice: Batorego – Garncarska – Konopna – Konstantynowska – Młynarska – Kapliczna – Warszawska – Bóźniczna – Skargi – Poprzeczna – Warszawska do Batorego.

Do maja 1940 r. Niemcy wywieźli z getta pabianickiego około 1000 Żydów do Kałuszyna pod Warszawa. Los ich jest nieznany. W maju 1941 r. 1200 kobiet i mężczyzn wysłano do pracy przy budowie drogi w okolicach Poznania. W tym samym czasie okupanci aresztowali rabina Pabianic, Lejba Ajzenberga. Hitlerowcy znęcali się nad nim, wyrywając włosy z brody i trzykrotnie wieszając na szubienicy. Po zapłaceniu przez mieszkańców getta okupu w zlocie rabin został zwolniony, lecz wkrótce, ponownie aresztowany, zginał w nieustannych okolicznościach.

W kwietniu 1942 r. mieszkańców getta poddano badaniu lekarskiemu. Wszystkich Żydów ostemplowano literami. Znak A otrzymali zdolni do pracy. Litera B oznakowano osoby chore, stare oraz dzieci do lat 10.

W sobotę, 16 maja 1942 r., około godz. 16 getto zostało otoczone oddziałami SA i policji niemieckiej. Mieszkańców, którym pozwolono zabrać niewielki podręczny bagaż, zgromadzono przy ul. Konstantynowskiej. Następnie ulicami warszawską, Zamkową, Skromną (wyszyńskiego) i Augusty (Broniewskiego) doprowadzono na stadion dawnego Towarzystwa Sportowego „Krusche i Ender” Zebranych Żydów podzielono na dwie grupy  - Ai B. Po zakończeniu segregacji osoby z literą B, czyli starcy, chorzy, dzieci (około 4000 osób), zostały wysłane koleją do obozu w Chełmnie nad Nerem. Tam zamordowano ich spalinami w specjalnie skonstruowanych samochodach. Pozostali ze stemplami A (około 3700 osób), przesłani zostali 17 i 18 maja do getta w Łodzi, gdzie zginęli później wraz z Żydami łódzkimi.


*****

Podczas prac ziemnych na terenie dawnego getta odkrywane były szczątki ludzkie.  Życie Pabianic, nr 26/1998  r. informowało: „Odkryli cmentarzysko przy Kościelnej”

- Nie ma dnia, żebyśmy czegoś nie znaleźli – mówi Zenon Wolny, który nadzoruje roboty ziemne przy ul. Kościelnej. – 8 czerwca wykopaliśmy kompletny szkielet ludzki, potem jeszcze kości przynajmniej dwóch osób.

Ostatnie szczątki (kilka długich kości, prawdopodobnie ręki i nóg) pracownicy firmy „Zenmar” odkopali w miniony piątek.

Podwórko domu przy ul. Kościelnej 2 ma kilkanaście metrów kwadratowych. Od początku czerwca robotnicy rozkopują je układając rury instalacji wodnej i kanalizacyjnej. 8 czerwca w południe jeden z robotników kopał pośrodku podwórka. Na niewielkiej głębokości (koło metra) trafił szpadlem w kość. Potem wygrzebał czaszkę ludzką.

- Wcześniej kolega kopał pod podłogą w korytarzu domu – opowiada jeden z pracowników. – Tam też leżały jakieś kości.

Ludzkie szczątki znaleziono również pod oknem domu. W piątek odkopano następne, obok studzienki. Policjanci przypuszczają, że są to szczątki co najmniej 3 osób, ale tylko jeden szkielet kompletny.

Kości zachowały się w dobrym stanie. Gliniasty grunt, w którym leżały, nie pozwolił na ich kompletny rozkład.

Szczątki z Kościelnej trafiły do laboratorium kryminalistyki w komendzie wojewódzkiej policji. Tamtejsi fachowcy orzekli, że są to szczątki człowieka zmarłego przed co najmniej 50 laty, najpewniej podczas II wojny światowej.

- Przypuszczam, że są to szczątki Żydów z getta – mówi Alicja Dopart z pabianickiego muzeum. – W tym czasie ulica Kościelna należała do getta.

Powtórnym pochówkiem zajmie się miasto. Kasa miejska pokryje koszty trumny i cmentarnej kwatery. Nie wiadomo jedynie, gdzie szczątki będą pochowane.

- Zwróciliśmy się z tym pytaniem do gminy żydowskiej w Łodzi – mówi Alicja Dopart. – Mamy przecież w Pabianicach także cmentarz żydowski. Ale na razie brak odpowiedzi.



****

NŻP na niedzielę nr 21/1999 r. postawiło pytanie: „Kto rozebrał synagogę?”

Łódzka gmina żydowska czyni starania o odzyskanie trzech z sześciu nieruchomości na terenie Pabianic, stanowiących niegdyś własność tutejszej gminy. Pierwsza z nich to plac przy ul. Bóźnicznej, pozostałe dwie to teren przy Warszawskiej 123 (dawna siedziba „Ruchu”) oraz działka przy ulicy Kaplicznej 8. Obecnie tereny te należą do Skarbu Państwa. Gmina nie ubiega się o nieruchomości służące mieszkańcom miasta (np. szpitale). Aktualnie toczy się w tej sprawie postępowanie przed Komisją Regulacyjną  w Warszawie. Gmina może zażądać zwrotu nieruchomości, odszkodowania lub przyznania jej innego terenu. Warunkiem jest posiadanie tytułu własności wystawionego przed wybuchem II wojny światowej.

Jak poinformował nas Robert Adamek, pracownik Muzeum Miasta Pabianic, na Bóźnicznej do roku 1960 stała synagoga. Przetrwała II wojnę światową, jednak podczas likwidacji getta została zdewastowana przez hitlerowców. Stało się to w maju 1942 r. Od zakończenia działań wojennych aż do zburzenia obiekt nie był zabezpieczony. W miejscu, gdzie stała synagoga, znajduje się dziś tablica informująca o tym, że świątynię zniszczyli Niemcy. Prawda jednak wygląda tak, że zezwolenie na  jej rozbiórkę wydały w czerwcu 1960 r. władze komunistyczne. Z informacji, jakimi dysponuje Robert Adamek, wynika, że zburzenie synagogi zlecono prywatnemu łódzkiemu przedsiębiorcy. Znana jest także kwota, jaką otrzymał za wykonanie prac – 80 tys. zł. Suma niebagatelna (dla porównania gazeta lokalna kosztowała wtedy 1,50 zł, czyli tyle ile NŻP dzisiaj).

Cegły i gruz miał wykorzystać Miejski Zakład Budownictwa Mieszkaniowego, więc można przypuszczać, że część budynków postawionych w naszym mieście po roku 1960 powstała … z synagogi (?). Na miejscu wyburzonej świątyni Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Pabianicach planowało urządzić plac zabaw albo targowisko.  

Lokalne tygodniki informowały o rewindykacjach żydowskich.

„Co oddamy Żydom?”

Spór o przedwojenny plac Icka Goldrynga, rabina Mendela Altera, Joska Joskowicza i Abrama Hersz-Adlera.

W październiku zeszłego roku Gmina Wyznaniowa Żydowska z Łodzi zażądała, by Pabianice oddały jej plac i dom przy ul. Kaplicznej 8. Żydzi twierdzą, że przed wojną nieruchomość ta należała do Gminy Żydowskiej w Pabianicach. W budynku mieściła się wtedy szkoła żydowska. Sporna działka jest własnością miasta od 1945 roku. W latach 1945-1979 była tu Szkoła Podstawowa nr 7. Dwadzieścia lat temu przerobiono ją na budynek mieszkalny.

Przepisy stanowią, że gmina żydowska ma prawo do domu i terenu, jeśli udowodni, że 1 stycznia 1939 roku budynek był jej własnością. Musi jednak dowieść, że obiekt „służył celom kultu religijnego, działalności oświatowo-wychowawczej i charytatywno-opiekuńczej”. Żydzi nie mają takich dokumentów.

W Urzędzie Miasta jest natomiast akt notarialny, który stwierdza, że 9 września 1923 r. nieruchomość przy ul. Kaplicznej 8 od Icka Goldrynga kupili rabin Mendel Alter, Josek Joskowicz i Abram Hersz-Adler – a więc osoby prywatne. Władze miasta mają także pismo z 19 marca 1929 roku, w którym Zarząd Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Pabianicach wylicza stan swego posiadania. Tego dnia własnością pabianickich Żydów były: synagoga przy ul. Bóźnicznej 4,  bejs medresz i mykwa przy ul. Warszawskiej 24 i cmentarz przy ul. Karolewskiej. Zarząd gminy podaje również, że „drogą dobrowolnych ofiar członków, gmina uzyskała plac przy ul. Kaplicznej pod budowę Domu dla Starców i Kalek”.  (Życie Pabianic nr 2/1999 r.)

„Oddamy Żydom?”

Gmina Żydowska domaga się zwrotu przedwojennych majątków, które miała w Pabianicach. Chce odebrać kamienice przy Kaplicznej 8 i 22 oraz place przy Kościuszki 21/23 i Batorego 7. Przy Kaplicznej 8 dawniej mieściła się szkoła rabiniczna. Dziś jest tu szwalnia firmy Adam.

Przed wojną do Żydów należała też fabryczka przy ul. Kaplicznej 22, gdzie od wielu lat siedzibę ma przedsiębiorstwo Victory. O te budynki upomniał się podrabin Symcha Keller, przewodniczący Wyznaniowej Gminy Żydowskiej w Łodzi.

- Pan Keller już drugi raz prowadzi rozmowy z miastem – wyjaśnia Jarosław Pinder, wiceprezydent Pabianic. – Jeśli komisja zakwalifikuje wskazane majątki do zwrotu będziemy musieli je oddać lub negocjować inną formę rekompensaty.

Gmina Żydowska domaga się też trzech placów. Dwa są przy ulicy Kościuszki pod numerami 21 i 23, vis a vis Miejskiego Ośrodka Kultury. Trzeci – przy ul. Batorego 7, to część  ryneczku na Starym Mieście.

Odebrana kamienica

Przez 36 lat Tema Kuperwasser (niegdyś pabianiczanka) procesowała się z Urzędem Miasta o odzyskanie kamienicy przy ulicy Piotra Skargi. Dopiero 4 lata temu jej syn z Hajfy (Izrael) stał się właścicielem kamienicy w Pabianicach. Jego odzyskany majątek to raptem dwa mieszkania, hala dawnej tkalni, kilka drewnianych komórek i mały ogródek. 44-letni mieszkaniec Hajfy zatrudnił zarządcę, który opiekuje się kamienicą i zbiera czynsz od lokatorów.

Tema Kuperwasser odzyskała majątek, bo z Pabianic wyjechała  dopiero po wojnie. Przez 34 lata kamienica należała do Urzędu Miasta.

Do czego Żydzi mają prawo

Nie jest możliwe, by zwrotu kamienic, placów i fabryk domagał się indywidualny spadkobierca. Zgodnie z ustawą o zwrocie majątku (z 20 lutego 1997 r.) o mienie ubiegać się mogą tylko gminy żydowskie – między innymi Gmina Żydowska w Łodzi.

- Wskazane przez Gminę Żydowską majątki zgłoszono komisji, która zdecyduje, czy kwalifikują się do zwrotu – dodaje wiceprezydent Pinder. – Wcześniej pan Keller był gotów do ugody za jedną tylko nieruchomość, ale nikt w Urzędzie Miasta nie chciał z nim rozmawiać. Dziś tego jest już więcej.

Gmina Żydowska nie chce na silę odbierać domów i placów w centrum miasta.

- Jesteśmy gotowi do zawarcia ugody. Chętnie usiądziemy do stołu rozmów – przekonuje Keller. – Minęło 50 lat i nie da się wrócić do tamtych czasów. Jako rekompensatę chętnie weźmiemy inne place lub nieruchomości.

Gmina złożyła też wniosek do komisji o odzyskanie cmentarza żydowskiego przy ul. Jana Pawła II, który teraz jest pod opieką wojewody łódzkiego i starosty pabianickiego.

- Jeśli się zdarzy, że miasto odda nam wskazane majątki, nie będziemy nikogo wyrzucać z tych domów – obiecuje Keller. – Nadal będziemy wynajmować osobom, które teraz mają umowy zawarte z miastem. Z tych pieniędzy zadbamy o cmentarz żydowski.

Co należało do Żydów

W 1931 roku w Pabianicach mieszkało 8.117 Żydów. Co czwarty pabianiczanin był Żydem.  Należały do nich budynki i place przy ulicach: Bóźnicznej 2, Warszawskiej 24, Kościelnej 30, Pułaskiego 2, Kaplicznej 22, Zamkowej 11, św. Jana 8, Szewskiej 4, Poprzecznej 22, Poprzecznej 25, Warszawskiej 45, Kościelnej 6, św. Rocha 5, Kościelnej 11, Starym Rynku 16 i 20, Poprzecznej 32, Szewskiej 4 i Kaplicznej 20.

- Gmina Żydowska w żadnym wypadku nie ma nic wspólnego z roszczeniami osób prywatnych – wyjaśnia Keller, podrabin i przewodniczący gminy.   Renata Kamińska (Życie Pabianic nr 44/2002 r.)

„Czy Żydzi dostaną kawał Pabianic”

Domagają się zwrotu placów i domów. Ale prezydent Jan Berner nie chce negocjować z Gminą Żydowską. Dlatego spór będzie rozstrzygnięty w Warszawie.

Budynki przy ul. Kaplicznej 8 i Kaplicznej 22 oraz plac przy ul. Skłodowskiej 2 (plac przed Miejskim Ośrodkiem Kultury) chce przejąć Gmina Żydowska. To przedwojenne majątki Żydów.

- Sprawy nie są proste. Żeby je rozwiązać, potrzeba dobrej woli z obu stron – twierdzi rabin Symcha Keller, przewodniczący  Wyznaniowej Gminy Żydowskiej w Łodzi. – My nigdy nie upieraliśmy się, że musimy dostać te budynki i place. Możemy negocjować rekompensatę w postaci pieniędzy lub innych placów. Rozmowy z władzami miasta i powiatu trwają już 5 lat.

- Poprzednie władze negocjowały z Gminą Żydowską. Ze strony obecnego prezydenta Pabianic wyczuwam niechęć do porozumienia – dodaje rabin Keller. – W Zduńskiej Woli i Piotrkowie doszliśmy do ugody w świetle prawa. 90 procent spraw jest rozwiązanych.

W dwóch miastach Gmina Żydowska napotkała opór. To Pabianice i Tomaszów.

- Skoro kwestionują dokumenty, które przedstawiliśmy wcześniej, musieliśmy wydać więcej pieniędzy, by znaleźć lepsze dowody – wyjaśnia rabin. Znaleźli dokumenty z przedwojennego kuratorium oświaty, z wizytacji i zatwierdzenia planu nauczania w szkole rabinicznej w Pabianicach przy ul. Kaplicznej 8. Jeśli Komisja Regulacji w Warszawie uzna, że nieruchomości należą do Gminy Żydowskiej, wtedy orzeczenie będzie brzmiało: „trzeba zwrócić”.

- Trudno mówić o chłodnych kontaktach, skoro w ogóle ich nie ma – wyjaśnia Adam Marczak, sekretarz miasta. – W najbliższym czasie prezydent zamierza spotkać się z przedstawicielami Gminy Żydowskiej. Jednak na sprawy toczące się w sądzie nie mamy już wpływu.

Do czego Żydzi mają prawo

Na początku lat 30. w Pabianicach mieszkało ponad 8. 000 Żydów. W przededniu wybuchu wojny było ich 12.000. Żyli z chałupnictwa, włókiennictwa i rodzinnych sklepików. Hitlerowcy zamknęli ich w getcie, a potem wywozili do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Na cmentarzu żydowskim przy ul. Jana Pawła II zachowało się 650 nagrobków w formie macew.

Choć co czwarty pabianiczanin był Żydem, zwrotu nieruchomości nie może się domagać indywidualny spadkobierca. Zgodnie z ustawą o zwrocie majątków (z 1997 r.) o mienie ubiegać się mogą żydowskie gminy wyznaniowe. Gmina ma prawo do domu i placu, jeśli udowodni, że 1 stycznia 1939 r. budynek był jej własnością. Musi także dowieść, że: „służył celom kultu religijnego, działalności oświatowo-wychowawczej i charytatywno-opiekuńczej”.

Ul. Kapliczna 8

W tym budynku przed wojną była średnia szkoła rabiniczna, którą prowadziła ortodoksyjna organizacja religijna Agudat Israel. Nauki pobierał tu młodzież chasydzka. Rozmowy Gminy Żydowskiej z miastem o odebraniu budynku trwają już 5 lat. Żydzi mają dowody, że należała do nich.

- Nie uznajemy roszczeń Gminy Żydowskiej – wyjaśnia mecenas Wojciech Czerwiński w imieniu prezydenta miasta.

Ul. Kapliczna 22

Dziś jest tu siedziba firmy Victory, szyjącej odzież sportową. Przed wojną był dom starców i kalek, który prowadziła Gmina Żydowska.

Ul. Skłodowskiej 2

Na tym placu przed wojną stała synagoga. Spalili ją Niemcy. Proces o odzyskanie placu rozpoczął się przed wakacjami. Leżący w centrum miasta skwer ma około 600 m kw. Jego wartość zależy od tego, jak się wykorzysta ziemię. Jako teren zielony plac jest wart około 20.000 zł. Jako plac budowlany – nawet do 60.000 zł.

Dogadali się

Gmina Żydowska ubiegała się też o budynek przy ul. Warszawskiej 24 (siedziba hurtowni Ruch) i plac po synagodze przy ul. Bóźnicznej 4. Rozmowy prowadziło Starostwo. Uznało roszczenia Gminy i jako rekompensatę przekazało działkę przy ul. Szpitalnej. (Życie Pabianic, nr 46/2004 r.)

„Żydowski układ”

Łódzka Gmina Wyznaniowa Żydowska zwróciła się do prezydenta Pabianic Jana Bernera z propozycją ugody w sprawie przekazania nieruchomości, które przed wojną były jej własnością. Gmina może się upominać o znacjonalizowane mienie na podstawie ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich z 1997 roku. Na terenie Pabianic znajdują się cztery nieruchomości należące przed wojną do gminy: nekropolia przy ulicy Jana Pawła II, która już powróciła do starych właścicieli, oraz plac po synagodze w okolicach ulicy Marii Skłodowskiej Curie, plac przy Starym Rynku i budynek po starej szkole talmudycznej przy ulicy Kaplicznej. Przewodniczący gminy, Symcha Keller, stara się jednak o to, by do gminy powrócił tylko budynek.

- To dla nas bardzo wartościowy obiekt o historycznym znaczeniu – mówi. – Dlatego złożyliśmy na ręce prezydenta ofertę, w której wycofujemy się z roszczeń do dwóch pozostałych nieruchomości pod warunkiem, że miasto odda nam budynek po szkole.

Problem w tym, że w jego wnętrzach siedzibę znalazły hurtownie i biura. Co się z nimi stanie, jeżeli miasto przystanie na propozycję?

- Nie mamy zamiaru pozbawiać ludzi pracy lub wyrzucać ich z budynku – mówi Symcha Keller. – Będziemy co najwyżej dążyli do tego, by na froncie budynku umieścić tablicę pamiątkową.

Prezydent zobowiązał się ofertę rozpatrzyć.

- Oferta jest warta uwagi – mówi Wojciech Janczyk, rzecznik prezydenta. – Na pewno zostanie rozpatrzona. (NŻP, nr 24/2005 r.)

„Żydowskie nieruchomości”

Władze Wyznaniowej Gminy Żydowskiej w Łodzi skierowały do Urzędu Miejskiego w Pabianicach projekt ugody dotyczący przekazania nieruchomości przy ul. Kaplicznej.

Przed wojną mieściła się tam szkoła talmudyczna. W zamian za przekazanie budynku gmina żydowska chce zrzec się praw do dwóch innych nieruchomości, które również były jej własnością: placu przy zbiegu ulic Kościuszki i Skłodowskiej, gdzie znajdowała się synagoga, oraz budynku przy ulicy Batorego, gdzie funkcjonował dom modlitewny towarzystwa Talmud Tora. Problem w tym, że władze miejskie nie kwapią się, by załatwić sprawę. Negocjacje ciągną się od pięciu lat i nic nie zapowiada, by rychło się skończyły.

- Ubieganie się o nieruchomości zapewnia nam ustawa o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich – mówi Symcha Keller, prezes łódzkiej gminy.

- Moglibyśmy starać się o odzyskanie wszystkich trzech, chcemy jednak tylko jednej, dla nas najcenniejszej. To korzystna oferta, tym bardziej że pieniądze pochodzące z wynajmu pomieszczeń przeznaczymy na opiekę nad cmentarzem żydowskim przy ulicy Jana Pawła II w Pabianicach.

Jak zapewnia prezes Keller, przejęcie budynku nie jest jednoznaczne z usunięciem działającej tam szwalni. Zmiana właściciela ma wiązać się jedynie z umieszczeniem na  zewnątrz budynku tablicy pamiątkowej. Mimo to szefowie przedsiębiorstwa są pełni obaw, że Żydzi podniosą opłaty za czynsz. Radni miejscy muszą ustosunkować się do przesłanej ugody. Jeżeli tego nie zrobią, gmina żydowska zażąda zwrotu wszystkich należących do niej nieruchomości.

Na terenie Pabianic jest jeszcze czwarta nieruchomość, która przed wojną należała do gminy. Jej przekazanie – jak mówi prezes Keller – leży w gestii wojewody łódzkiego, który nią zarządza. Budynek przy ulicy Kaplicznej 22 znajduje się teraz na terenie należącym do firmy „Victory”.

- Jest w katastrofalnym stanie – mówi Wiktoria Marucha, współwłaścicielka przedsiębiorstwa. – Jeżeli gmina go przejmie i wyburzy, zrobi nam dużą przysługę. (NŻP, nr 48/2005 r.)

„Nie oddamy Żydom!”

Radni toczą bój o dom i skwer, i kawałek ryneczku. Chodzi o dwie działki i budynek przy ulicy Kaplicznej. Domaga się ich Wyznaniowa Gmina Żydowska, od 8 lat prowadząca negocjacje z urzędem Miejskim. W ratuszu przygotowano ugodę, ale radni są jej przeciwni.

- Nie musimy im oddawać – twierdzi radny Zbigniew Grabarz.

Zgodnie z prawem. Żydom trzeba oddać nieruchomości i place, na których przed wojną stały budynki kultu religijnego. Wyznaniowa Gmina Żydowska domaga się zwrotu budynku przy Kaplicznej 8. Akt notarialny z 1937 roku dowodzi, że mieściła się tam szkoła Or-Tora fundacji oświatowo-religijnej Chorew. Wspierał ją Związek Ortodoksów Agudas-Izrael.

Powinniśmy oddać także plac przy ul. Skłodowskiej (o powierzchni 1.899 m kw.), gdzie przed wojną stała synagoga. Teraz jest tam skwerek (naprzeciwko Miejskiego Ośrodka Kultury). Na drugim spornym placu (o powierzchni 604 m kw.) przy ul. Batorego 7 stała synagoga Talmud-Tora. Dziś to wolny plac na ryneczku. O odzyskanie tych nieruchomości toczy się spór przed Komisją Regulacji w Warszawie.

- Gmina Żydowska chce podpisać z nami porozumienie – mówi Adam marczak, sekretarz miasta. – według naszych prawników, jest ono bardzo korzystne. Ucina raz na zawsze wszelkie roszczenia wobec Pabianic. Urzędnicy dogadali się z Gminą Wyznaniową, że dostanie budynek przy Kaplicznej, ale zrzeknie się obu placów.

- Ja jestem przeciw – upiera się radny Grabarz.

- Ja jestem tego samego zdania – popiera go radny Radosław Januszkiewicz. – Jeżdżę do Warszawy jako świadek w tej sprawie i uważam, że niczego nie musimy dawać.

- Jeśli teraz nie podpiszemy ugody, to za jakiś czas zapadnie decyzja w Komisji Regulacji. Spodziewamy się, że będzie dla nas niekorzystna. Wtedy będziemy musieli oddać wszystkie wskazane nieruchomości – tłumaczy Marczak. (ŻP, nr 13/2006 r.)

„Rabin chce do sądu”

Trwa spor między miastem a Gminą Żydowską o place i szkołę. Chodzi o place przy ulicy Batorego 7 i u zbiegu ulic Kościuszki i Skłodowskiej oraz dawną szkołę przy ul. Kaplicznej 8. Gminie Żydowskiej najbardziej zależy na odzyskaniu tej ostatniej.

- Była tam Szkoła Rabiniczna. Młodzież wychowywano w duchu patriotycznym, by działała dla dobra Polski – wyjaśnia  rabin Symcha Keller, przewodniczący Gminy Żydowskiej w Łodzi.

- Nie możemy się dogadać z Radą Miejską Pabianic w sprawie jej zwrotu.

- Konfliktu nie ma – uspokaja Henryk Ratajski, przewodniczący Rady Miejskiej. – Gmina nie posiada najważniejszego dokumentu w kwestii budynku przy Kaplicznej.

Keller jest innego zdania. Twierdzi, że złożył wszystkie dokumenty.

- Takie same jak w Łodzi, Piotrkowie i Opocznie, gdzie zawarliśmy ugody z władzami –dodaje.

Kwestią mienia żydowskiego pabianiccy radni zajmowali się już dwukrotnie. Kolejny raz będą obradować na wrześniowej sesji. Pabianice w sporze z Gminą Żydowską reprezentuje radca prawny Wojciech czerwiński.

- A jeśli we wrześniu nie dojdzie do porozumienia, kierujemy sprawę do sądu – zapowiada rabin. – Mamy już dość lekceważenia.

Gmina Żydowska ma nadzieję, że odzyska szkolę i będzie wydzierżawiać budynek. Pieniądze zamierza przeznaczyć na remont cmentarza żydowskiego. (ŻP, nr 34/2006 r.)



****

O Leonie Działoszyńskim, który mieszkał w Izraelu, ale swoje  korzenie miał w Pabianicach pisał Stanisław Czekalski w Życiu Pabianic nr 25-26/1990 r.

Wbrew temu, co głosimy, nie jesteśmy narodem tolerancyjnym. Dowiodła tego historia, a miejsce spoczynku tysięcy pabianiczan żydowskiego pochodzenia jest zarówno przykładem, jak i powodem wstydu.

Spotkany na cmentarzu przy ul. Karolewskiej starszy, filigranowej budowy mężczyzna w ciemnych okularach po kilka razy w roku, przez całe miesiące, uwija się wśród ocalałych płyt nagrobnych. To pan Leon Działoszyński, pabianiczanin, dziś na stałe mieszkający w odległym o tysiące kilometrów Izraelu. Mozolnie odczytuje zniszczone czasem i … ludzką ręką hebrajskie napisy, instruuje, jak mają nanieść farbę towarzyszący mu w dziele ocalenia od zapomnienia tego miejsca spoczynku, by znowu stały się czytelne nazwiska jego braci i przodków, przyjaciół i znajomych.

Jak żałosny widok jeszcze przed dwoma laty przedstawiał ten cmentarz , pamięta wielu pabianiczan, a latem 1988 roku oglądały go setki tysięcy ludzi na całym świecie. Sprawiła to wizyta byłej pabianiczanki, pani Freid, której rodzina, przed wojną przy ul. Zamkowej 11 (lub 13) miała sklep z tytoniem. Była pabianiczanka wykonała kilka zdjęć i one to znalazły się na łamach New York Times ilustrując artykuł, w którym rozważano m. in. to, do czego naród wobec narodu jest zdolny.

- Proszę pana – zwraca się do dziennikarza pan Leon Działoszyński – ja zaraz po wojnie, po wyjściu  z obozu i po leczeniu szpitalnym przyjechałem tutaj, do Pabianic. Ja nikogo żywego już nie miałem, ja przyszedłem tutaj, na nasz cmentarz i on wcale przez Niemców nie był zniszczony. To co ja zobaczyłem w gazecie i później, jak przyjechałem, to ogarnęła mnie rozpacz. Tu leżą ludzie, którzy nikomu nic złego nie zrobili. Spośród nich dziewięćdziesiąt procent w swoim życiu nigdy nie najadło się chleba do syta. Dlaczego ich taki los spotkał po śmierci?

Po  tym artykule – kontynuuje pan Leon – jaki duży był wstyd na cały świat dla Polski i moich Pabianic. Ja przecież tutaj się urodziłem, tutaj wychowałem, a z Polski wyjechałem w 1957 roku. Ja postanowiłem ten wstyd naprawić. I ja to robię. Jestem tutaj po raz czwarty. W ubiegłym roku byłem w marcu, czerwcu i sierpniu. Teraz, po miesięcznym pobycie, za kilka dni już jadę na urlop w Alpy i przyjdę tutaj jeszcze nie raz, jeśli zdrowie pozwoli. Nie wiem tylko dlaczego to wszystko idzie tak opornie. Zapłaciłem ciężkie pieniądze. W twardej walucie. Tutaj miał być porządek. Wykarczowano krzewy i rzucono na groby. Miał być zniwelowany teren, a tu jest śmietnik.

Ja tego nie rozumiem. Do cmentarza przylegają zakłady i jego pracownicy uciekają przez płot z pracy. Czy ich majster nie wie, gdzie oni są, a oni niszczą ogrodzenie.

Przed rokiem, jak tu byłem, zrobiłem ponad 200 zdjęć ustawionych płyt nagrobnych. Ja je zawiozłem do Izraela. Tam mieliśmy spotkanie. Wszyscy oglądali i byli zachwyceni. Oni już źle nie myślą o Polsce, chociaż już wiedzą, że to nie „wiatrołomy” zniszczyły groby ich przodków. Tak nam napisano. Co myśmy się nagłowili, co są „wiatrołomy”.

W ubiegłym roku, jak ja już wróciłem do Izraela, to w naszej gazecie Rabinowicz napisał, że cmentarz w Pabianicach jest zabudowany domami, to ja do niego zatelefonowałem i zapytałem: świadek widział, czy słyszał. On mi nic nie odpowiedział, a później to on się wstydził.

Długo rozmawiałem z panem Leonem Działoszyńskim, przez wiele godzin słuchałem jego opowieści o jego życiu. Życiu człowieka, który tak wiele przeżył, że trudno sobie wyobrazić, iż mógł to znieść, przeżyć. Przeżył. Pamięta dzień i godzinę wyzwolenia obozu. Zdaje sobie sprawę z tego, że już tylko minuty decydowały o jego życiu, a do życia przywracany był jako człowiek ważący 31 kilogramów.

- Już mówiłem panu o tych „wiatrołomach”. Niech pan spojrzy. Ta gruba, tonowa płyta pęknięta jest na pół, a te odłupane krawędzie – to wiatrołomy? Proszę pana, to nie wiatrołomy, to musiał być ciężki młotek.

My jesteśmy, że miasto Pabianice ogrodziło to, co pozostało z naszego cmentarza. Jest to teren 7.400 metrów kwadratowych. Na nim znajduje się ponad 600 mogił. Nie na wszystkich będę w stanie ustalić nazwiska zmarłych, ale prawie wszystkie płyty nagrobne będą odnowione. Do tej pory ustaliłem 404 nazwiska i tyleż płyt ma odnowione napisy. Trzeba je było najpierw postawić, bo jak tu pierwszy raz przyjechałem, to żadna płyta nie uchroniła się przed ”wiatrołomem”.

Widzi pan – tutaj są groby pierwszych rabinów Pabianic – Urbacha, Pika, Kucińskiego. A tutaj spoczywa Kopel Kon. Na ul. Kościuszki miał fabrykę jedwabiu naturalnego. Ja widzę. Pan jest dobry człowiek. Ja stanąłem, a pan stanął z boku, a tu jest grób Lidzbarskich, ojca i syna. Zmarli w tym samym 1935 roku. Byli właścicielami konsorcjum przemysłowego przy ul. Mariańskiej 7.

Tutaj leży Pinku Żarski, właściciel pałacu róg Konopnej i Sejmowej, a jego fabryka obok, to podobno już się rozleciała.

A tutaj, to ten Wajnsztain, który miał fabrykę na ul. Warszawskiej.

O Piku to ja już mówiłem. Jego wnuk mieszka w Australii, w Melbourne i ja się z nim widziałem i rozmawiałem. On wybiera się do Pabianic na grób dziadka, a jak przyjedzie, to się przekona, że nie jest to już prawda, że cmentarz ten jest tak zniszczony.

- Jest to pana, panie Leonie, zasługą i ludzi, z którymi codziennie pan tu przebywa i pracuje.

To są bardzo porządni ludzie, oni są inżynierami, architektami i oni tutaj ustawiają nagrobki, odnawiają napisy, ale ja cały czas muszę z nimi być. Oni nie znają hebrajskiego, a znaki są bardzo zniszczone i ja muszę im pokazywać, gdzie i jak malować. A tutaj, to widzi pan, ja sam nie mogłem dobrze odczytać, ale tutaj pisze tylko: „Tutaj leży człowiek, który żył sto lat” i nic więcej … Ta pani, ci panowie co są ze mną, to oni tutaj lepiej zarobią jak u siebie w pracy i ja tego nie mogę zrozumieć, że u was tak mało płacą. Ja u was wiele nie mogę zrozumieć. Spotykam się z bardzo życzliwymi ludźmi, ale w jednym urzędzie jak ja powiedziałem, że chcę się zobaczyć z panem prezydentem Pabianic, to taka pani mi powiedziała, że dobrze, ale dopiero za tydzień. To ja poszedłem sam do pana prezydenta i tam jego sekretarce powiedziałem, że nazywam się Działoszyński, że jestem pabianiczaninem i przyjechałem z Izraela. Ta pani wyszła i zaraz wróciła i ja zostałem przyjęty przez pana prezydenta i jego zastępców. Półtorej godziny rozmawialiśmy.

- Był chyba i czas na pańskie wspomnienia o młodości, późniejszych przeżyciach, drodze do Izraela i tęsknocie za rodzinnym miastem?

O tęsknocie to ja wolę nie mówić, bo jak ja czternastego września 1945 roku przyjechałem do Pabianic, to ja już tutaj nikogo nie miałem. Byli znajomi, byli – byli przyjaciele, ale nikt z nich mnie nie zapytał, czy jestem głodny, czy chce mi się pić. A ja wtedy byłem taki głodny.  Ja przyszedłem na ten cmentarz, a później pojechałem do Łodzi i zgłosiłem się w Centralnym Zarządzie Przemysłu Włókienniczego i ja pracę dostałem. Przez kilka lat odbudowywałem zniszczone zakłady i kierowałem nimi, byłem dyrektorem.

A dzieciństwo i młodość, to ja spędziłem w  Pabianicach. Tutaj kończyłem szkołę przy ul. Tuszyńskiej (dziś Piotra Skargi), a później szkołę techniczną w Łodzi i zostałem włókiennikiem. Miałem 21 lat jak wybuchła wojna. Jak tysiące ludzi, tak i ja dołączyłem do kolumny uciekinierów. Dotarłem do Warszawy, ale później trzeba było wracać. W Pabianicach zaczęły się prześladowania, to znowu udałem się w drogę, na wschód. Byłem w Brześciu, Lwowie, później z Wilna w straszny mróz, szedłem pieszo do Kowna, ale tam dostałem pracę i chciałem szybko zapomnieć tę drogę, pluton egzekucyjny czerwonoarmistów , bo oni myśleli, że ja jestem szpiegiem, a ja szukałem  pracy.

Później wybuchła dla mnie druga wojna. To ja znowu zacząłem uciekać, dalej na wschód. Zostałem ranny. Jak ja w lesie usnąłem, to ci, z którymi uciekałem, poszli dalej. Mnie do opuszczonej chałupy wziął miejscowy chłop i jak ja byłem w tej chałupie to weszli Niemcy i oni mnie zapytali, kto ja jestem. Ja im odpowiedziałem, że ranny Żyd. Pan wie, oni mnie nie zastrzelili, oni mnie zawieźli do szpitala i tam operował mnie niemiecki chirurg, ale później to ja znalazłem się już w getcie, w szpitalu. Ja w tym szpitalu nie mogłem wyleżeć i ja wyszedłem. Na moich oczach Niemcy otoczyli szpital, oblali benzyną i podpalili. Tam było dużo chorych.

A moje przeżycia?  Ja później przeszedłem wiele obozów i jak to się skończyło, to ja panu już mówiłem – ja ważyłem 31 kg. Pan pyta o moją tęsknotę? Ja tutaj w Pabianicach jestem czwarty raz, ale na Starym Mieście, w okolicach Szewskiej, Kościelnej, Tuszyńskiej to ja nie byłem. Ja tam nikogo już nie mam. A te kamienice, to niech one sobie stoją, ja ich nie chcę i nie chce oglądać. A moja droga do Izraela, to ona była krótka, tylko że długo musiałem  czekać i długo załatwiać ten wyjazd.

https://lodz.naszemiasto.pl/falsz-na-tablicy/ar/c1-5261267



***

Andrzej Nowicki w reportażu „Lew na grobie” opisuje swoją wizytę na cmentarzu żydowskim.

Tym razem kłódki nie ma. Uchylam furtkę i wchodzę na kirkut. Stoję tutaj pierwszy raz, chociaż mieszkam niedaleko, a drogą obok cmentarza jeżdżę często. Ścieżką ukształtowaną z zapadniętych grobów dochodzę do jego południowo-zachodniej części. Myślę, że znów zobaczę na nagrobkach ryty ksiąg, których setki podziwiałem latem na żydowskim cmentarzu w Łodzi. Interesuje mnie motyw księgi w dziele sztuki i jest to kolejna wyprawa po materiał na artykuł. Tymczasem przede mną aleja macew nie z księgami, ale z lwami!

Nagle moją obserwację przerywa pytanie mężczyzny – ojca nowojorskiej rodziny. Szukają grobu przodka. Biorą mnie za dozorcę cmentarnego. Udzielam im podstawowych informacji o cmentarzu i jego zarządcy, podaję własny numer telefonu i powracam do alejki z lwami. Później nie mogę pogodzić się z tym, że ja się przedstawiam, a oni nie. Nie pada z ich strony ani imię, ani nazwisko.

A więc na pabianickim kirkucie królują lwy – myślę. Rysunek lwa na nagrobku osoby o imieniu Jehuda Arie lub Lejb albo kogoś niezwykle silnego lub odważnego. Więc urodziłem się i mieszkam w mieście, gdzie żyli ludzie silni i odważni? – żartuję.

Nagrobki z przedstawieniem lwa są cztery; lwa i księgi (księga to symbol pisarza, wiedzy) dziewiętnaście; lwa i złamanego drzewa (łamane drzewo to symbol niespodziewanej śmierci) dziesięć; lwa i drzewa – osiem; lwa i świecznika – dwa; a lwa w układzie herbowym z koroną i dłońmi (dłonie kapłana to symbol osób  pełniących posługę w synagodze, studiujących Torę i Talmud) – cztery.  W sumie pięćdziesiąt macew z lwami.

Rysunki lwów dzielę na prymitywne, dekoracyjne i realistyczne z oddaniem ruchu zwierzęcia. Jedne są płaskie, inne reliefowe, a są i dwie płaskorzeźby. Różnorodne modelowanie grzyw, pyska, łap i krzywej ogona świadczy o różnym kunszcie kamieniarzy. Najpiękniejsze rysuję, płaskie reliefy odciskam sposobem frotażu, czyli pocierania, a polichromowane lwy fotografuję, ponieważ to akty barwienia współczesnego. Polichromie są zasługą przyjeżdżających ze świata Żydów. Na zarośniętej nekropolii wśród macew z szarego piaskowca kilka z nich świeci światłem barw. Powraca do życia zgładzona kultura Pabianic.

Nowojorczyk nie zatelefonował. (Nowe Życie Pabianic, nr 44/2008 r.)

***

Pabianickie muzeum oraz cmentarz żydowski odwiedzili Gerszon Litmanowicz i Jakub Zawadzki z Izraela, którzy urodzili się przed wojną w naszym mieście. Obaj jako kilkunastoletni chłopcy przetrwali okupację hitlerowską, przebywając w gettach i obozach koncentracyjnych.

Gerszon Litmanowicz urodził się w Pabianicach w 1926 r., mieszkał przy ul. Warszawskiej 7, potem przy Kościelnej 8. Jego rodzicami byli: Samuel Lajb Litmanowicz (ur. 1892), krawiec i Fajga z domu Lipińska (ur. 1889), córka Dawida, krawcowa. Gerszon uczęszczał do szkoły powszechnej nr 13 przy ul. Tuszyńskiej, po skończeniu której zdobył zawód krawca. W czasie II wojny światowej razem z rodziną w 1940 r. został przesiedlony przez Niemców do getta pabianickiego. W maju 1942 r., po likwidacji getta Litmanowiczów przewieziono do getta łódzkiego, gdzie mieszkali przy Acker Weg 18 m.12 i Blattbinder Gasse 18 m. 12. Matka Gerszona, Fajga, została wywieziona z getta we wrześniu 1942 r. i zgładzona w obozie w Chełmnie nad Nerem. W getcie zmarł jej ojciec, Samuel Lajb. Brat Dawid został zamordowany w Oświęcimiu. Gerszon w 1944 r. trafił do obozu koncentracyjnego w Brzezince, potem był więziony w Auschwitz, stąd przetransportowany   Buchenwaldu, następnie do Terezina. Po wyzwoleniu przebywał długi czas w szpitalu. Nie wrócił do Polski, wyjechał do Izraela, gdzie ożenił się z czeską Żydówką, Ahuwą.

Jakub Zawadzki urodził się w 1928 r. w Pabianicach jako syn Emanuela i Krajndly z Szałkowiczów. Miał trzy siostry i czterech braci. Rodzina Zawadzkich mieszkała przy ul. Warszawskiej 7. Początkowo w czasie okupacji  hitlerowskiej przebywali na terenie getta, skąd w maju 1942 r. zostali przewiezieni do getta łódzkiego (przy Sulzfelderstrasse 58 m. 15). W 1944 r. Jakub Zawadzki został przetransportowany z getta łódzkiego do obozu koncentracyjnego w Auschwitz, w którym udało mu się doczekać wyzwolenia. Po 1945 r. wyjechał do Izraela. Jego żoną jest Anisuara, Żydówka pochodząca  z Rumunii. (NŻP na niedzielę, nr 30/2007 r.)

***

W pabianickim muzeum gościła Aliza Maayan z Izraela, która podzieliła się z pracownikami interesującą historią rodzinną. Jej rodzice, Szmul i Minia Hupertowie, urodzeni w Pabianicach, przeżyli Holocaust. Do końca okupacji hitlerowskiej byli ukrywani przez Polkę, Marię Godlewską.

Pradziadek pani Alizy, Natan Wajcman, pochodził z Miechowa. Przybył do Pabianic prawdopodobnie w XIX wieku, gdzie założył tkalnię na ulicy Sejmowej 6. Jego córka, Alta Wajcman, wyszła za mąż za Ksyla Huperta, który pracował jako pisarz sądowy w Pabianicach. Rodzina Hupertów moieszkała w kamienicy przy ul. Zamkowej 24. Alta i Ksyl mieli czworo dzieci: Gitlę, Szmula (1916), Surę (1918) i Jadwigę-Ichudas (1923). Należeli do Żydów zasymilowanych, podobnie  jak wiele rodzin żydowskich zamieszkujących Nowe Miasto. Szmul Hupert odbył służbę wojskową w armii polskiej. Pracował jako elektryk. Przed wybuchem wojny zawarł związek małżeński z Minią Klajn, urodzoną w Pabianicach.

We wrześniu 1939 r. Szmul i jego żona uciekli przed hitlerowcami na wschód Polski. Dotarli do Białegostoku, który po napaści ZSRR na Polskę znalazł się w rękach sowieckich. W czerwcu 1941 r. w wyniku agresji Niemiec na Związek Radziecki do Białegostoku wkroczyli hitlerowcy, którzy osadzili małżeństwo Hupertów w getcie żydowskim. W listopadzie 1942 r. Szmul razem z żoną wydostali się z getta. Polski urzędnik załatwił im aryjskie dokumenty. (Szmul otrzymał dowód na nazwisko Wincentego Karczmarczyka, ślusarza ur. 1918 r. w miejscowości Gleb w powiecie białostockim).

Następnie Hupertowie zostali zaprowadzeni do Czarnej Wsi koło Białegostoku. Tam ukryła ich w swoim gospodarstwie Maria Godlewska, która prowadziła dom gościnny. Żydzi zamieszkali na pierwszym piętrze zajazdu. Maria Godlewska i jej 13-letnia córka Helena przynosiły im jedzenie oraz leki. Ich pomoc była bezinteresowna. Polki nie zwracały uwagi na niebezpieczeństwo, które im groziło ze strony władz niemieckich (osoby ukrywające Żydów w czasie okupacji były karane przez hitlerowców śmiercią). Hupertowie przebywali u Godlewskiej do lata 1944 r., czyli wkroczenia Armii Radzieckiej i wycofania się Niemców.

W Białymstoku już po wojnie urodziła się ich córka Aliza. Następnie wyjechali do Wałbrzycha, gdzie znajdowała się po wojnie dość liczna gmina żydowska. Stąd udali się do Niemiec, do Bergen Belsen, gdzie w byłym obozie koncentracyjnym urządzono ośrodek dla Żydów zamierzających wyjechać do Palestyny. W 1950 r. udali się do nowo powstałego państwa Izrael.

Rodzice Szmula nie przeżyli wojny, nie wiadomo, co się z nimi stało, gdzie zginęli. Uratowało się natomiast rodzeństwo Szmula: Guta, Sala oraz Jadwiga, która do dziś żyje w Australii. Okupację przeżyły w ZSRR.

W Izraelu Szmul z żoną często rozmawiali po polsku (ich córka Aliza do dziś rozumie nasz język). Hupertowie po wojnie utrzymywali kontakt korespondencyjny z Heleną Godlewską, a w 1986 r. zaprosili ją do Izraela, gdzie za ukrywanie żydowskiego małżeństwa w czasie okupacji otrzymała z Yad Vashem Medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.

Szmul zmarł niedawno w wieku 90 lat. Przed śmiercią prosił Alizę, żeby odwiedziła Pabianice. Aliza Maayan, goszcząc  w naszym mieście, zapoznała się z materiałami  dotyczącymi Żydów pabianickich, które są zgromadzone w dziale historycznym muzeum, oraz odwiedziła cmentarz żydowski, teren byłego getta i ulicę Bóźniczną, gdzie niegdyś stała synagoga. W Pabianicach turystce z Izraela towarzyszyła Holenderka, mieszkająca od 16 lat w Polsce, Petje Schrὅder, która zajmuje się genealogią rodzin żydowskich. (R. Adamek „Opowieść Alizy”, NŻP nr 38/2007 r.)

***

Pabianickie muzeum odwiedzili goście z Holandii, Fred i Els Cohnowie. Mieszkają w pobliżu Amsterdamu i są pochodzenia żydowskiego. Matka Freda, Fajga Lipińska, urodziła się w 1912 r. w Pabianicach. W 1934 r. wyjechała ze swoim mężem Konem do Holandii. Jej siostry również opuściły Polskę i osiedliły się jeszcze przed wybuchem II wojny światowej na Zachodzie Europy. Reszta  rodzeństwa została zamordowana przez hitlerowców w okresie okupacji.

Pracownicy muzeum pokazali holenderskim turystom archiwalne zdjęcia pabianickich Żydów oraz oprowadzili po renesansowym dworze. Cohnowie wybrali się także na cmentarz żydowski.

Do Pabianic zawitał również Akiva Achimay z Izraela. Jego żydowscy krewni mieszkali przed wojną w Pabianicach: J. Wygodzki posiadał fabryczkę mydła na placu Dąbrowskiego 9 (obecnie Stary Rynek), a H. Rajchman pod tym adresem drukarnię „Promień”. Wszyscy zginęli w czasie okupacji hitlerowskiej. Matka pana Akivy uniknęła Holocaustu, gdyż miała blond włosy i znała dobrze język niemiecki. Już w trakcie wojny, w 1940 r., udało się jej wyjechać do Triestu, skąd statkiem popłynęła do Palestyny. („Z Holandii i Izraela”, NŻP na niedzielę, nr 20/2007 r.)



Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij