www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Inne spojrzenie

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

19 kwietnia br. w Ameryce ukazała się książka „Y: A Holocaust Narrative” pabianiczanina Jacka Adlera, napisana przy współpracy W.F. Aspenwalla. Wspomnienia zawierają dwa rozdziały poświęcone Pabianicom - „Getto w Pabianicach, Polska” oraz „Mój powrót do Polski”. Pabianice są przedstawione jako miejsce doświadczeń traumatycznych, które wpłynęły głęboko na poglądy, przekonania i uprzedzenia autora. Jack Adler jest obecnie najbardziej aktywnym przedstawicielem pabianiczan pochodzenia żydowskiego na świecie. Przez wiele dekad odbywał i odbywa spotkania z uczniami, studentami, dziennikarzami, nauczycielami i żołnierzami amerykańskimi, którym opowiada o Holokauście i antysemityzmie.

Posłuchajmy Jacka Adlera: Spotkałem się z antysemityzmem już w dzieciństwie. Byłem chłopcem, który zaczynał coraz lepiej poznawać świat. Teraz jestem starcem, jednak przykłady nienawiści trudniej mi zapomnieć niż chwile szczęścia.

W niedzielny poranek stałem na zewnątrz kościoła w Pabianicach, małe miasto niedaleko Łodzi. Mieszkałem przy ulicy Warszawskiej 41 (Warsaw Street). Wiele pamiętam, ale nie potrafię powiedzieć dlaczego znalazłem się pod kościołem. Może bawiłem się z kolegami. Matka przestrzegała mnie, żebym nie przebywał blisko wejścia do kościoła w niedziele i święta chrześcijańskie, ale ja nie słuchałem. Byłem wszystkiego ciekawy, więc jej nie posłuchałem. Zresztą to nie jest ważne.

Stałem obok wejścia, gdy rodziny zaczęły wychodzić po zakończonej mszy. Często tutaj spacerowałem. Nie miałem pojęcia co może mi grozić. Pamiętam rówieśników. Byli nawet moimi kolegami, do czasu gdy nauczyli się nienawiści. Nauczyli się jej od rodziców, w kościele, a nawet w swojej szkole. Jeden z chłopców zwrócił na mnie uwagę. Myślałem, że chce się przywitać. Był nieco starszy ode mnie. Ubrany w niedzielny, starannie odprasowany garniturek, blondynek z uśmiechem od ucha do ucha.. Zwyczajny chłopak, niczym szczególnym się nie wyróżniał. To, że jego zachowanie, które miało za chwilę się uwidocznić, także uważano za normalne szokuje mnie do dzisiaj.

Gdy zobaczył, że jestem pochodzenia żydowskiego, obrzucił mnie potokiem wyzwisk, których na szczęście nie pamiętam, bo wstydziłbym się ich powtórzyć. Wystarczy powiedzieć, że podłe słowa zrodziła nienawiść panująca w moim miasteczku. Używał ordynarnych epitetów i groził mi palcem. Obejrzałem się za siebie, myśląc, że mówi do kogoś innego. Jednak byłem sam. Podszedł do mnie, a ja zesztywniałem.

Miałem piękną marynarkę z błyszczącymi guzikami, połyskującymi intensywnie w porannym, mocnym słońcu. Chłopak sięgnął po pierwszy guzik. Chwycił go delikatnymi palcami i szarpnął gwałtownie, rozrywając materiał. Rzucił guzik pod nogi z tym samym uśmiechem na twarzy. Opuściłem wzrok, ale nie mogłem niczego zrozumieć. Znajdowałem się w szoku, jakbym złamał nogę. Sięgnął po następny guzik, stałem bez ruchu. Zmroziły mnie strach i zaskoczenie. Wyrwał drugi guzik i pozbawiał mnie następnych, aż wszystkie trafiły na ziemię. Wyglądały smutno, nie przypominały tych guzików, z których byłem niezwykle dumny.

Chłopak zaśmiał się głośno i odwrócił w kierunku swoich rodziców, którzy stali w pobliżu, podobnie jak inne osoby dorosłe wychodzące z kościoła. Nie wiem na co czekałem. Wyobrażałem sobie, że przywołają swojego syna do porządku.. Niestety, uśmiech miał po rodzicach. Roześmiani, wzięli go za rękę i poszli dalej. Byłem zapomnianą istotą, która miała dostarczyć im chwilowej rozrywki w ich piękną niedzielę. Pozbierałem guziki i wróciłem do domu.

Jack Adler przywołuje także, zapamiętane w dzieciństwie, obrazy z września 1939 r. : Dziadek i większość z jego dziesięciorga dzieci, także mój ojciec, pracowali w przemyśle włókienniczym Pabianic i Łodzi. Ojciec codziennie dojeżdżał tramwajem do Łodzi. Przywoził świeże, koszerne salami, które uwielbiałem. To był właśnie jeden z takich dni,ojciec miał niebawem wrócić do domu, a ja wspinałem się na drzewa, zamiast przebywać zupełnie w innym miejscu.

Wagarowałem. Byłem bardzo ciekawym świata chłopcem. Zastanawiałem się nawet, czy nie nauczę się więcej poza szkołą, wśród drzew. Mówiłem po polsku i w jidysz, uczęszczałem do szkoły publicznej i szkoły hebrajskiej. Lubiłem być nieobecnym w szkole. Byłem niestrudzony, młody i bezgranicznie zaciekawiony. Miejscem, gdzie najchętniej przebywałem był niewielki ogród przylegający do naszej kamienicy. Dziadek był właścicielem posesji, toteż nie miałem żadnych skrupułów, wchodząc na kwitnące drzewa.

Jabłonie i wiśnie stanowiły mój plac zabaw, a niekiedy także źródło pożywienia. Rodzina była na tyle zajęta swoimi sprawami, że nikt nie zwracał na mnie uwagi. Czasem dołączali do mnie koledzy. Skakaliśmy z gałęzi na gałąź, osypując kwiecie i nie przejmując się światem dorosłych, światem na krawędzi wojny, o czym szeptali starcy i nasi wyedukowani ojcowie. Krążyły rozmaite pogłoski dotyczące naszej przyszłości, ale one w najmniejszym stopniu nie odnosiły się do 10-letniego chłopca zajętego zabawą.

Pod numerem 41 przy ulicy Warszawskiej (Warsaw Street) w Pabianicach, Polska upływało moje życie, którego częścią były szkoła, synagoga, gałęzie drzew i koledzy. Oczywiste sprawy dla dziecka, które lubiło zabawki, słodycze i psoty. Tego dnia poznałem w pełni nazistów i wojnę.

Nasza kamienica znajdowała się przy głównej ulicy Pabianic (W kwietniu 2011 r. wróciłem tam. Kamienica wygląda tak jak ją zapamiętałem. Obecnie nie jest już własnością naszej rodziny, ale kogoś obcego, kogo nigdy nie poznam). Będąc w ogrodzie usłyszałem odgłosy silników i radosne okrzyki powitania. Nie wiedziałem o żadnym festynie, toteż moja ciekawość sięgnęła zenitu. Wykonałem obrót na gałęzi i wylądowałem na ziemi niczym zawodowy akrobata. Byłem sam. Stanąłem bez ruchu, żeby lepiej rozpoznać dźwięki dochodzące z ulicy Warszawskiej. Okrzyki radości nasilały się coraz bardziej. Pobiegłem przez podwórko w stronę ulicy, aby nie ominęło mnie to ekscytujące wydarzenie...


J. Adler, W. F. Aspenwall, „Y: A Holocaust Narrative”, Denver 2012


https://www.denverlibrary.org/blog/author-and-holocaust-survivor-jack-adler-speaks-dpl


Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij