Bianca
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęPabianiczanka Bianca W. Weil mieszka w Sun Lakes, Floryda, USA. Z okazji Dnia Pamięci o Holokauście jej historię przedstawił magazyn Sun Sentinel.
Bianca Weil, mieszkanka Sun Lakes uciekała przed niemieckimi i amerykańskimi bombami, widziała jak zastrzelono jej ojca i powieszono kantora w jej miasteczku, przetrwała dwa getta i trzy obozy koncentracyjne zanim ukończyła 21 lat.
Obecnie podczas Yom Hashoa, czyli Dnia Pamięci dzieli się swoimi przeżyciami, które są przerażająco podobne do opowieści ponad 15 tysięcy osób ocalałych z Holokaustu, które teraz mieszkają na południu Florydy.
Urodziłam się w 1924 r. w Pabianicach, obok Łodzi, Polska. Byłam najmłodszą spośród rodzeństwa, składającego się z pięciu sióstr i brata. Rodzice byli osobami religijnymi. Aż do wybuchu wojny tworzyliśmy szczęśliwą, należącą do klasy średniej, rodzinę. Pamiętam, że wojna rozpoczęła się 1 września 1939 r. Przebywaliśmy w naszym domu letniskowym w Kolumnie, 15 kilometrów od Pabianic. W niedzielę rano Niemcy zrzucili bomby. Zginęli nasi sąsiedzi. Rabin, który mieszkał w pobliżu leżał martwy przed swoim domem, jego nogi znajdowały się w sporej odległości od ciała. Widzieliśmy żołnierzy, dzieci i starców zmierzających w nasza stronę. Mówili, że nie wiedzą dokąd idą, byle dalej od linii frontu.
Postanowiliśmy wrócić do domu. Pociągi już nie kursowały, przed południem na pieszo wyruszyliśmy do Pabianic. W domu byliśmy o godzinie 14. Natychmiast schroniliśmy się w korytarzu ponieważ było kontynuowane bombardowanie. Szyby powypadały z okien, zatrzęsły się ściany, talerze poleciały na podłogę.
W ciągu siedmiu dni Niemcy opanowali Polskę, za wyjątkiem Warszawy, która jednak też się poddała. W listopadzie 1939 r. zostaliśmy wysiedleni do getta w Pabianicach. Na ubrania musieliśmy naszyć żółte gwiazdy w celu lepszej identyfikacji mieszkańców pochodzenia żydowskiego. Do dzisiaj nie znoszę koloru żółtego. W getcie władze niemieckie nakazały nam szycie mundurów. Żyliśmy w nieustannym strachu. Gestapo dzień po dniu wysyłało dziewczęta i chłopców do obozów koncentracyjnych.
Któregoś popołudnia ojciec siedział w korytarzu. Traf chciał, że do domu wszedł nazista. Kiedy zobaczył starszego Żyda z okazałą brodą, zapalił zapałkę. Zasłoniłam ojca i zdmuchnęłam płomień, ale on mnie odepchnął i strzelił ojcu w serce. Ta straszna scena wraca zawsze w moich snach. Budzę się i płaczę.
Całe miasteczko zostało zmuszone do oglądania egzekucji kantora Żelichowskiego. Powiesili go ponieważ jego żona wyszła poza teren getta. Z pętlą na szyi śpiewał Shir Hasirim z „Pieśni nad pieśniami”. Pewnej nocy obudziły nas wrzaski i krzyki. Naziści chodzili od mieszkania do mieszkania, aż wreszcie przyszli do nas. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam wycelowany we mnie pistolet. Splądrowali nasze mieszkanie, zabierając biżuterię i wartościowsze przedmioty, przy okazji poniszczyli meble. W każdej chwili byliśmy narażeni na nieludzkie traktowanie.
W maju 1942 r. zebrali nas na dużym placu. Zdolnych do pracy skierowali na jedną stronę, a słabych i starych na drugą. Naziści zobaczyli, że Anna, moja siostra trzyma na rękach dwuletnie dziecko. Wyrwali jej to dziecko i popchnęli ją w moim kierunku. Stałam wraz z siostrą Dorą. Matki, brata Morrisa, jego żony i dwójki dzieci, mojej siostry Rozy, jej męża i dwójki ich dzieci, podobnie jak dziecka Anny nigdy więcej nie zobaczyłam. Trafili na Majdanek i ponieśli śmierć w komorach gazowych.
Anna, Dora i ja zostałyśmy przewiezione do getta w Łodzi.. Musiałyśmy ciężko pracować, żeby przetrwać. Wydzielano nam jedzenie, byłyśmy ciągle głodne. Mieszkańcy getta wyglądali jak chodząca śmierć. Mówiliśmy o nich, że są żywymi nekrologami. Mieszkałyśmy naprzeciwko szpitala i byłyśmy świadkami straszliwej selekcji. Dzieci były przyprowadzone do szpitala, a następnie wrzucane przez okno do czarnych furgonów, które zabierały ich do komór gazowych. Matki biegły za wozami, ale były odpychane i zabijane strzałami z pistoletów. Horror. Miałam jedynie nadzieję, że aniołowie w niebie zaopiekują się tymi dziećmi.
We wrześniu 1944 r. zostałyśmy wysłane do Auschwitz. Setki ludzi stłoczone przez dwie doby jak bydło bez jedzenia, wody i powietrza. Przybyliśmy pół martwi. Ostrzyżono nas. Szłyśmy nagie przed nazistami, którzy decydowali o tym, kogo posłać do gazu. Te, które zostały oszczędzone pognano do baraków. Pewnego poranka uczestniczyłyśmy w następnej wielkiej selekcji. Tysiące kobiet biegło piątkami przed esesmanami. Wybrano tylko 150 więźniarek, które pojechały do obozu Bergen-Belsen. Miałyśmy szczęście. Wybrano naszą piątkę, wśród niej mnie i moje siostry. Cztery tygodnie w Auschwitz były jak 40 lat piekła.
W Bergen-Belsen trapiły nas choroby i głód. Dora ciężko się przeziębiła i musiałyśmy wymieniać chleb na aspirynę dla niej. Chroniłyśmy ją przed esesmankami, które chore kobiety kierowały do gazu. W grudniu 1944 r. wywieziono nas do Melteour, obok Plaen. Pracowałyśmy w fabryce produkującej samoloty. Kazali nam obsługiwać ziejące ogniem maszyny, które wymagały chłodzenia olejem, od którego porobiły się nam na rękach i twarzach bąble. Pracowałyśmy na 12 – godzinnych zmianach. Bałyśmy się korzystać z umywalni, bo groziła za to chłosta.
Ciągle byłyśmy wystawione na barbarzyńskie traktowanie, ale w niezrozumiały sposób udało się nam przetrwać. Pracowałam z Dorą na dziennej zmianie, natomiast Anna pracowała nocą w innej hali. Rzadko się widziałyśmy. Miała okrutnego nadzorcę, który kopał dziewczyny, wyrywał włosy i groził komorą gazową za sabotaż. Anna napisała, że nie daje rady. Odpowiedziałam, żeby pracowała najlepiej jak potrafi ponieważ w dniu moich urodzin odzyskamy wolność. Napisałam tak w styczniu 1945 r. Moje urodziny przypadały 10 kwietnia. Nigdy nie traciłam nadziei, nawet w najtrudniejszych chwilach. Wreszcie, sześć dni po moich 21. urodzinach, 16 kwietnia 1945 r.. zostałyśmy wyzwolone przez armię amerykańską.
Niech Bóg błogosławi Amerykę, naszą ukochaną ziemię. Spośród 21 członków naszej rodziny z Pabianic przeżyły tylko 4 osoby. Anna, Dora oraz ja mieszkamy w USA, podobnie maż Anny, Morris Sonnechein. Przez 41 lat jestem szczęśliwą mężatką. Mamy zamężne córki i dwoje wnucząt. Jeszcze po tak wielu latach w snach ciągle widzę próbującego mnie zabić gestapowca. Zawsze uciekam, ale nie wiem z jakim skutkiem, bo kiedy już mnie dopada, budzę się przerażona.
http://articles.sun-sentinel.com/1988-04-14/features/8801230311_1_ghetto-father-shot-holocaust
Autor: Sławomir Saładaj