Pułkownicy
A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkęPowieść Stanisława Rembeka „W polu” (1937) opowiada o walkach z bolszewikami w 1920 roku na terenie Białorusi nad rzeką Autą. Autor opisuje zmagania żołnierzy Pułku Strzelców Kaniowskich, który stacjonował w okresie międzywojennym w Łodzi. Bohaterowie książki wywodzą się z okolicznych miejscowości, m.in. Bełchatów, Wadlew, Dłutów, Pabianice. Spotykamy znajome nazwiska Jagusiaków, Gajzlerów, Piesików, Kaczmarków.
W książce została upamiętniona także postać kapitana Władysława Kudaja (ur. 1890). Oficer ten swoją młodość spędził w Pabianicach. Służył w armii carskiej. Po rewolucji październikowej znalazł się w I Korpusie Wojsk Polskich generała J. Dowbor-Muśnickiego. Następnie działał w mieście Łodzi – Polska Organizacja Wojskowa, Związek Wojskowy I, II, III Korpusów Wojsk Polskich, Komenda Sił Zbrojnych, w której odpowiadał za dział operacyjny. W 1918 roku szturmował niemiecką bazę samochodową przy ul. św. Emilii w Łodzi. Był odznaczony m. in. Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari i czterokrotnie Krzyżem Walecznych. Nie poparł zamachu majowego w 1926 r. W stopniu podpułkownika przeszedł na emeryturę. Po drugiej wojnie światowej mieszkał w Pabianicach, tutaj też spoczął na miejscowym cmentarzu.
Władysław Kudaj przyjaźnił się z pabianiczaninem - pułkownikiem Henrykiem Świetlickim. Syn pułkownika, Jerzy Świetlicki wspominał: podporucznik Henryk Świetlicki w bitwie pod wsią Biełki w maju 1920 r. został ciężko ranny. W walce prowadził swój oddział wycofując się przez mostek. Przedostali się do najbliższego drzewa. Tam otrzymał postrzał, kula trafiła go w szyję, przelatując na wylot. Koledzy zobaczywszy go, leżącego na ziemi, wzięli pod pachy i przebiegli przez ten sam mostek podczas ostrzału, wpadli akurat na Kudaja, który rozkazał rozładować wóz z amunicją i szybko zanieść ojca na punkt opatrunkowy. To co zrobił Kudaj, nie było zgodne z przepisami.
Inna sytuacja, ojciec ze swoimi żołnierzami wycofywał się, był w straży tylnej. Zobaczył, że w rowie ktoś leży, to był Kudaj. Ojciec zabrał jego dokumenty i podczas odwrotu rozkazał wsadzić go na polową kuchnię kompanijną i zawieźć w bezpieczne miejsce. Raz jeden, raz drugi ratował życie koledze.
Później ich drogi się rozeszły. Po powrocie mojego taty ze Szkocji, okazało się, że Kudaj także przebywa w Pabianicach. Pan Jerzy dodaje, że Kudaj przed wojną był zdecydowanym przeciwnikiem Piłsudskiego, w przeciwieństwie do jego ojca. Ten temat dla obu był tabu, dawno temu dość ostro wymienili swoje uwagi i nigdy później o tym nie rozmawiali. Pozostali do końca przyjaciółmi mimo różnych poglądów politycznych. Kudaj po zamachu majowym odszedł na emeryturę jako podpułkownik, za zasługi otrzymał na Kresach gospodarkę, osadził na niej swoją rodzinę, prawdopodobnie rozwiódł się ze swoją żoną. Podobno miał syna, ale nie jestem pewien. Mając wysoką emeryturę, stał się podróżnikiem, odwiedził Afrykę i Amerykę. (źródło: historia-nieznana.blogspot.com)
Kudaj niezwykłą odwagą zabłysnął podczas wojny polsko-rosyjskiej w 1920 roku. Wraz ze swoim batalionem dał się mocno we znaki bolszewikom. Oddajmy głos Stanisławowi Rembekowi, wybitnemu pisarzowi bataliście: (…) Wszystko to wskazywało na jakieś daleko idące zamiary Czerwonej Armii. Coraz uporczywiej mówiono o świeżych dywizjach bolszewickich sprowadzanych na odcinek; o niepowodzeniach na ukraińskim teatrze wojny i o przygotowywanej przez „Dziadka” nowej ofensywie, mającej uprzedzić natarcie Sowietów, które zlikwidowawszy już wszystkie walczące przeciwko nim armie kontrrewolucyjne miały teraz wszystkimi siłami uderzyć na Polskę.
Cieszono się ogólnie tą nadzieją, najwięcej jednak na przedmościu pod Sokołowszczyzną, znajdującym się za Autą, tuż na lewo od kompanii Ludomskiego. Przedmieście to było zdobyte wśród zajadłych walk jeszcze w połowie czerwca i obsadzone przez wszystkie cztery kompanie trzeciego batalionu kapitana Kudaja w ten sposób, że rowy strzeleckie szerokim łukiem otaczały zgliszcza osady.
W jakim celu dowództwo brygady upierało się na utrzymaniu tego stanowiska – tego nie można było objąć rozumem zwykłego śmiertelnika. Paprosiński, który wiedział wszystko, dowodził, że chodziło tu o posiadanie wzgórza, panującego nad olbrzymią połacią polskiego zapola aż po Pawłowicze, Szoroszno, Sielco, Tupiczynę, Ulinę i Podlipki. Ale rozumowanie jego było zbyt uczone, aby trafić do zwykłego rozsądku. Przecie bolszewicy przez tyle dni trzymali ten punkt przed jego zdobyciem, a pułk w dobrym zdrowiu pozostawał na swych stanowiskach. I właśnie dopiero z chwilą przejścia w ręce Polaków stał się on tym cierniem, tkwiącym w samym sercu czerwonego frontu, doprowadzającym do szału rozjuszonego nieprzyjaciela. Wszystkie jego działania miały odtąd jeden jedyny cel: odzyskanie przyczółka. Noc w noc szły nań zaciekle natarcia, jedno po drugim, kończące się nierzadko morderczymi walkami na granaty ręczne czy nawet na bagnety. Całymi dniami artyleria bolszewicka bębniła po okopach, obrzydzając życie nieszczęsnej załodze. Każdego niemal ranka batalion przedmościa odsyłał na tyły stały kontyngent poszarpanych, pokłutych i podziurawionych nieboszczyków na uczciwy chrześcijański pochówek. Nie licząc oczywiście rannych. Nie mogło też być mowy o regularnym zaprowiantowaniu żyjących w takich warunkach kompanii.
Wiele może znieść ten, kto musi. Wszystkie te niedole spływały po trzecim batalionie jak woda po psie. Wywoływały raczej coraz silniejszą nienawiść do ich sprawców – bolszewików. Strzelcy zapiekli się w swym uporze. Nawet w krótkich chwilach spokoju ich karabiny maszynowe węszyły choćby najlepiej zamaskowane kryjówki wroga. Całymi nocami ich patrole krążyły wokół jego stanowisk na kształt zgrai wygłodniałych wilków, oblegających podczas ciężkiej zimy uśpione wioski.
(…)Bronione przez kompanię techniczną Chachulki wpadły w ręce bolszewickie, tak że trzeci batalion, wrosły w zorany granatami pagórek Sokołowszczyzny, został ostatecznie odcięty od swoich.
Wywołało to niesłychane wrażenie na całym froncie. Hiobowa wieść biegła wzdłuż cofających się tyralierek, budząc wszędzie grozę i rozpacz.
-Trzeci batalion otoczony! Trzeci batalion otoczony! –podawano sobie z ust do ust.
Uchodzące kompanie zatrzymały się porażone. Oficerowie klęli i miotali się w bezsilnej wściekłości. Żołnierze płakali w poczuciu własnej bezradności.
-Nasze kolegi tam giną bez nijakiej pomocy! – biadali. – Tyle narodu się zmarnuje.
Skazany na zagładę batalion wydawał się tym droższy, im więcej trudów i ofiar poniesiono poprzednio, aby go uratować. Zbiorowa histeria opanowała cały odcinek. Szukano winowajców nieszczęścia, przerzucając odpowiedzialność za nie jedni na drugich. Co dzielniejsi oficerowie i podoficerowie organizowali naprędce przeciw uderzenie z rozmaitych rozbitków i wiedli ich z powrotem w beznadziejny bój z niepowstrzymaną nawałą wroga.
Ale cała ta rozpacz była przedwczesna. Gdy tylko bohaterski dowódca przyczółka, kapitan Kudaj, zauważył, że wskutek ogólnego odwrotu zadanie jego batalionu było skończone, zarządził opuszczenie okopów. Ponieważ w Chachulkach byli już bolszewicy, rzucił tam przydzieloną mu jako odwód dziesiątą kompanię pod porucznikiem Topczewskim. Ten bez wahania runął przez most na dogorywająca wioskę. Nieprzejrzane masy bolszewików cofały się przed jego furią.
Po pierwszej wojnie światowej Stanisław Rembek mieszkał z rodzicami w Łasku, gdzie jego ojciec był urzędnikiem Starostwa Powiatowego. Często odwiedzał Pabianice i pobliskie miejscowości. W swoich „Dziennikach: rok 1920 i okolice” (1997) napomyka o naszym mieście, np. „3 września, sobota. Wczoraj po południu pojechałem na Kolumnę po Tadka i jego żonę. Tadek pojechał do Warszawy, a ja poszedłem się kąpać. Woda była bardzo zimna. Dziś rano ojciec pojechał na parę dni do Łodzi i Pabianic. (…) 7 września, środa. W poniedziałek od południa układałem z Saniewskim i Zygmuntem fanty na jutrzejszą zabawę. Wieczorem błąkałem się po mieście. Na szosie spotkałem Kazię, która wróciła właśnie z Pabianic.”
Stanisław Rembek (1901-1985) - pisarz, autor m.in. „Nagana”, „Wyroku na Franciszka Kłosa”, „Ballady o wzgardliwym wisielcu”.
Również czyny bojowe Henryka Świetlickiego znalazły odzwierciedlenie w literaturze. Aż dziesięć razy wspomina pułkownika Melchior Wańkowicz w swoim klasycznym reportażu „Monte Cassino” (1957), publikując dodatkowo zdjęcie oficera.
(…) Scholastyka? Ależ znajduje się ona pod bezpośrednią obserwacją z Piedimonte! Przecież wczoraj, na odprawie u gen. Rakowskiego, dowódcy brygady pancernej, ppłk Świetlicki z mapy wybrał punkt (współrzędne 835200) zakryty od tej obserwacji i ppłk Bobiński go zaaprobował…
Gdy wypełniając rozkaz ppłk Świetlicki zbliża się do Scholastyki, widzi już, jak pierwsze pociski niemieckie grzęzną w jarach stoku górskiego. Jest jasne, że po dokładniejszym wstrzeleniu się nakryją Scholastykę ogniem.
(…) Ppłk Świetlicki uplasowawszy jako tako załogi, pod czołgami na obserwowanej Scholastyce, pragnie odnaleźć ppłk. Bobińskiego, dowiedzieć się, dlaczego „rejon wyczekiwania” został tak fatalnie wybrany, omówić szczegóły akcji.
Zabrawszy ze sobą mjra Ostrowskiego, dowódca 3. Dyonu 9. PAL-u, widzi, jak mu się mignął po drodze nr 6 szybko jadący do Piedimonte ppłk Bobiński, który dał znać, aby jechali za nim. Nim zawrócili, znikł im z oczu i już go nie odnaleźli. W ten sposób odprawa z Brytyjczykami dowódcy polskiego natarcia odbyła się bez udziału dowódcy pancernego pułku, stanowiącego trzon jego natarcia i bez przedstawiciela artylerii. (…)
Ppłk Bobiński wreszcie przyjeżdża o godzinie czternastej z brygadierem angielskim i oznajmia, że natarcie zostało oznaczone na godzinę 15.15.
Do godziny 15.30 – zauważa mjr Ostrowski, obecny przy rozmowie z brygadierem angielskim – będę mógł dać tylko ognie z obserwacji przez wysuniętego obserwatora w czołgu. Ppłk Świetlicki melduje, że zużycie paliwa w zbiorniach wynosi 60 procent i zaopatrzenie nie nadchodzi.
-Ach, to wystarczy – replikuje obu oficerom ppłk Bobiński – natarcie będzie krótkie i rozstrzygające.
I już – nie czekać, nie zwlekać.
(…) Posuwają się skokami, tzn., kiedy dwaj ubezpieczają, trzeci się posuwa. Grzmią ze wszystkich dział na Piedimonte. W Piedimonte, w które strzela dwadzieścia kilka dział czołgowych, siedem pepanców S-P, cały 9. PAL i działa 11. PAC-u powstaje sądny dzień. Niemcy są zaskoczeni tą szarżą kawaleryjską, której nie oczekiwali, spodziewając się wpierw naszego rozpoznania.
Ppłk Świetlicki – pragnie wykorzystać to stropienie się Niemców: - „Henryk raz” (krypt. por. Jadwisiaka). – „Henryk raz” – melduje się por. Jadwisiak – słucham. – „Henryk raz”! Wysłać sitwę (pluton) na wsparcie „kwiatków” (piechoty). „Kwiatki” nie mogą się uporać z neplem. (…)
A tymczasem przedni czołg pchor. Gduli melduje, że idzie na resztkach paliwa. Paliwa nie uzupełniono i czołgi spaliły jego większą część na dojście do podstawy wyjściowej, a warunki zapchania dróg nie pozwoliły na podsunięcie rzutu zaopatrzenia. Więc rozpoczęto z tym, co było w bakach.
Otrzymawszy o tym meldunek ppłk Świetlicki (który meldował bezskutecznie przy rozpoczęciu działania o braku paliwa), wydaje rozkaz dla plutonu ppor. Tymienieckiego: - Uważać zadanie za skończone, wracać do szwadronu.
Pluton Tymienieckiego wraca i łączy się ze szwadronem Jadwisiaka. Niemcy otwierają wzmożony ogień trwający przez dwie godziny. (…)
Ale nie ma ani paliwa, ani piechoty. I zapada ciemność. Ppłk Świetlicki, który w ciągu dnia otrzymywał rozkazy od ppłk. Bobińskiego, aby udał się na jego punkt obserwacyjny, za trzecim takim wezwaniem, oświadczył, że jest w natarciu z pułkiem i zamelduje się po natarciu.
Sytuacja obecnie dla niego jest jasna Piedimonte dzisiaj zdobyte nie będzie. Czołgi należy po zmroku wycofać. Uzyskuje na to zgodę ppłk. Bobińskiego z tym, że ma pozostawić dwa plutony na osłonę piechoty. Rozkaz ten jest dlań niezrozumiały. W nocy czołgi piechoty nie osłonią.
(..) Już wieczorem 20 maja, poczęła się doszukiwać artyleria niemiecka tej natłoczonej Scholastyki, na której rzuty z amunicją czołgową i paliwem deptały sobie po piętach ze stanowiskami naszej artylerii.
Dowództwo 6. Pułku pancernego przycupnęło na polanie między dębami na skraju doliny Liri, między drogą nr 6 a ostatnim odrożem masywu górskiego. Na tym odrożu nad ich głowami stał domek – Niemcy położyli na nim cztery … niewypały i zaraz potem pod drogą nr 6 położyli dwa pociski, które eksplodowały. Było jasne, że wzięli w widły. Ale nie było drogi ucieczki. I nazajutrz o godzinie 06.30, dnia 21 maja – przyszła ich artyleria i moździerze dużego kalibru na pewniaka, jak po swoje.
Dowódca 6. pułku pancernego ppłk Świetlicki, padł ze zgruchotanymi nogami, w jednej została całkiem urwana stopa, noga sterczała połamanymi kośćmi jak ułamany pień.
Lekarz pułkowy, por. Rutana, nie zważając na trwającą nawałę, obciął włókna, zatamował pod ogniem krwotok i uratował życie podpułkownikowi.
Nawała, która poraziła ppłk. Świetlickiego okrutnie zmasakrowała miejsce postoju sztabu „Bob” (Bobiński). Ppor. Kałucki padł tuż przy swoim dowódcy, żyjący jeszcze przez dwie godziny, zapobiegliwy po ostatnią godzinę życia, mając pełną świadomość, że umiera cały czas mówił o radio, daje wskazówki radiooperatorowi, panc. Wagnerowi, jak zarządzić, by nadchodzący dzień walki nie zastał nas bez łączności.
-Tak krzyczeli, żeby hełm nosić – uśmiechnął się „prywatnie”, zakończywszy ostatnie dowodzenie – i nic nie pomogło. To były ostatnie słowa.
W tejże nawale, trwającej z niewielkimi przerwami od godziny 06.20 do 07.16 ranni zostają podporucznicy Kondyjowski, Patorski i Chmaj oraz brytyjski oficer łącznikowy sąsiedniej 119. brygady i kilkunastu pancernych. Rozbitych jest osiem samochodów, pułk pozostał z zupełnie zdezorganizowaną siecią łączności, bo przecież dowódca pułku przeważnie operuje z operation room, a nie z czołgu. (…)
Od tego wiec czasu, kiedy dnia 19 maja 18. batalion był przynaglony do śpiesznego marszu, aby ubiec Anglików w zatykaniu sztandaru na Piedimonte, upłynęło pięć dni i cztery noce; od czasu kiedy ppłk Bobiński chodził z ułanami po mieście – trzy dni i trzy noce walki, w czasie których mieliśmy dwa pogromy artyleryjskie miejsca postoju dowództwa, dwukrotną rzeź czołgów w kierunku na Aquino, masakrę czołgów w kierunku na Piedimonte, ciężkie kalectwo ppłk Świetlickiego, załamanie natarcia mjra Tarkowskiego i jego śmierć, śmierć kapitana Ezmana, Kuczuka-Pileckiego i tylu innych, i stratę większości czołgów.(…)
Klasztor (…) Potwór straszliwy, przywarowany w zieloności wzgórz, spowity w wiosnę, maki, słowiki, zwabił ludzi prostych i wierzących, i żuchwy poszły w ruch. Przepoławiało się, bluzgotało, krwawiło mięso ludzkie, działały potworne żuchwy zasilane wciąż nowym żerem, obleśna gęba oblepiona strzępami wywalonych jelit, rozpryśniętych mózgów, okruchami miażdżonych kości.
Widzę wywalone wnętrzności Krolaka, spalony trup Bobonia, usmażonych Nickowskiego, Białeckiego, Karczewicza, Bogdajewicza, Ambrożeja, Sienkiewicza, zabijanego na raty Tereszczuka; przecięte wpół ciało Barglewicza; nogę jak pień strzaskaną Świetlickiego (…).
Księża byli sanitariuszami w tej bitwie, lekarze szli piechotą za czołgami, dowódcy jako ostatni atut rzucali na szalę – siebie.
Zginęli pułkownicy: Kurek, Franslau, Kamiński, Jastrzębski. Majorowie: Stojewski-Rybczyński, Rawicz-Rojek. Ranni pułkownicy: Świetlicki, Peszek, Steczkowski, Domoń.
Żegnaj ziemio, po której, gdy szedłeś w te dni, ścieżki od stanowisk były znaczone nie taśmą, ale krwią.
Obraz strzaskanej nogi pułkownika Świetlickiego powraca także w książce Adama Studzińskiego „4. pułk pancerny Skorpion. Wspomnienia” (str.278) . O dowodzonej przez niego jednostce wojskowej powstało wiele publikacji, ostatnio na przykład ukazała się praca Waldemara Handke „Semper Fidelis: dzieje Pułku 6. Pancernego Dzieci Lwowskich”.
Zainteresowanie problematyką kresową sprawiało, że o „Dzieciach Lwowskich”, którymi dowodził Świetlicki rozpisywała się szeroko prasa polonijna, pamięć o pułkowniku była kultywowana w Anglii i Ameryce Północnej. Goniec kanadyjski informował swoich czytelników: Oczy jadących autostradą Neapol-Rzym uderza z daleka imponujący widok ogromnego białego oświetlonego w nocy obelisku z orłem na szczycie, którego uroczyste odsłonięcie odbyło się w sierpniu 1973.
Od początku sierpnia „Radio-Tel Italiana” przypominało swoim słuchaczom oraz kombatantom włoskim i alianckim, że 19 sierpnia odbędzie się uroczyste odsłonięcie pomnika ku czci poległych żołnierzy Pułku 6. Pancernego „Dzieci Lwowskich” w Piedimonte San Germano nieopodal Monte Cassino. Ogłoszenia te, jak również starania byłych żołnierzy pułku przyczyniły się do tego, że na uroczystość zjechała się rzesza kombatantów włoskich, alianckich oraz polskich z całego świata.
Od wielu lat Koło Oddziałowe Byłych Żołnierzy Pułku 6. Pancernego „Dzieci Lwowskich” w Anglii oraz Koło Północnej Ameryki z siedzibą w Toronto prowadziły akcję zbiórkową celem postawienia pomnika ku czci poległych żołnierzy w tej pierwszej, największej i najkrwawszej bitwie pancernej w kampanii włoskiej, która stoczył pułk i za którą został odznaczony Orderem Virtuti Militari.
W dniu 19 maja 1944 dowódca pułku ppłk Henryk Świetlicki otrzymał rozkaz: „Pułk 6. Pancerny w ramach obszaru wojskowego grupy BOB (Bobiński) zdobędzie Piedimonte San Germano”. Jak się okazało, miasteczko stanowiło zawias ufortyfikowań niemieckiej „linii Hitlera”. Ruszyli do natarcia szykiem „dwa w przód” w terenie zupełnie pokrytym, górzystym, utrudniającym łączność wzrokową.
Już po 15 okazało się, że Piedimonte skupiało ogromny zasób siły ogniowej nieprzyjaciela. Niejednokrotnie czołgi wdzierały się do miasta, aby następnie wycofać się z powodu braku osłony lub wsparcia innych broni. Czołgi paliły się, wylatywały na minach oraz spadały do przepaści z umocnionych przez wroga tarasów, częstokroć blokując drogę idącym za nim. (…)
Sam Świetlicki tak wspominał tamte dramatyczne chwile: (…) W czasie naszej rozmowy artyleria niemiecka otworzyła ogień na cele dalsze od nas. Kazałem Stachowi Kałuckiemu iść do schronu, a rozmowę dokończymy później. Stach ociągał się z odejściem (…) W tym momencie padła w pobliżu nas seria pocisków, które przeszły pod samochodem – poraziły mi nogi . Stach był całkowicie odsłonięty(…) Na moje wezwanie przybiegł lekarz pułkowy dr por. Rutana. Powiedziałem mu: „Mnie trafili w nogi, tam leży Kałucki, idź do niego”. Rutana odszedł. Po pewnym czasie wrócił i powiedział: „Jemu nic nie trzeba, dostał odłamkiem w brzuch – jelita, dałem mu morfinę (…)”
Na odzew budowy pomnika ku czci żołnierzy – bohaterów opodatkowali się byli żołnierze pułku, a odbudowane miasto Piedimonte San Germano przyszło z pomocą finansową oraz techniczną w osobie architekta miejskiego profesora Francesco D’Alessandro – projektodawcy pomnika, i doktora Andrei Villiota, który został przewodniczącym Komitetu Budowy pomnika. W rezultacie tej polsko-włoskiej współpracy w dniu odsłonięcia pomnika zebrani zobaczyli wspaniały 12-metrowy śnieżnej białości obelisk ukoronowany na szczycie orłem z brązu o rozpiętości 4 m. Na dole po trzech stronach widnieją tablice w języku polskim, włoskim i angielskim głoszące: „Za Naszą i Wolność i Waszą. Pułk 6-ty Pancerny.”
Zdobycie 18 maja 1944 Monte Cassino nie kończyło bitwy. Dzień później 6. Pułk Pancerny „Dzieci Lwowskich”- dowodzony przez Świetlickiego - wraz z kresowymi żołnierzami zaatakował kolejną twierdzę – Piedimonte. Przed sobą mieli linię obroną rozciągającą się na głębokość pół mili. Składała się z pól minowych, rowów przeciwczołgowych, zasieków i pillboxów – wielu wież czołgowych z wmontowanymi działami 88 milimetrów, bunkrów i łowców czołgów z bronią pancerną krótkiego zasięgu. Akcja zdobycia Piedimonte pod dowództwem ppłk. Władysława Bobińskiego miała wszystkie cechy improwizacji. Pułk pancerny poniósł duże straty w ludziach i czołgach, pozbawiony właściwego wsparcia piechoty i artylerii. Jednak zajęcie Piedimonte otworzyło drogę na Rzym.
Henryk Świetlicki (ur.1898) – pabianiczanin, legionista, żołnierz Pułku Strzelców Kaniowskich, weteran wojny polsko-rosyjskiej 1920 r., dowódca 51. Dywizjonu Pancernego w krakowskiej Brygadzie Kawalerii, dowódca 6. Batalionu i Pułku „Dzieci Lwowskich” (9.10.1942 -21.05.1944), uczestnik bitwy o Monte Cassino. Odznaczony m. in. Virtuti Militari kl. IV i kl. V, czterokrotnie Krzyżem Walecznych, Star Africa, Italy Star, Defence Medal. Zmarł w Pabianicach w 1973 r.
Andrzej Braun – regionalista, opublikował na swojej stronie internetowej wiele nieznanych dokumentów oraz informacji dotyczących pułkownika Henryka Świetlickiego.
http://historia-nieznana.blogspot.com/2015/01/podpukownik-henryk-swietlicki-pierwszy.html
Waldemar Handke w pracy „Semper Fidelis. Dzieje Pułku 6 Pancernego “Dzieci Lwowskich”, 2015 przypomina wielokrotnie Henryka Świetlickiego. Pisze m. in. : Pierwsze spotkanie „Dzieci Lwowskich ze swoim nowym dowódcą, które miało miejsce 9 października 1942 roku w czasie pożegnania gen. Michała Tokarzewskiego – Karaszewicza, tak wspomina Roman Bojakowski: „ … przyszedł pożegnać się Dowódca Dywizji gen. Tokarzewski przed wcieleniem nas do 2-ej Brygady Czołgów. On właśnie przedstawił nam nowego Dowódcę Baonu mjr. Henryka Świetlickiego przybyłego z dalekiej Szkocji, który jako stary pancerniak miał nas piechurów wyszkolić na prawdziwych żołnierzy pancernych. (…) Jego oświadczenie w obecności D-cy Dywizji, że „już nas kocha” wywołało w nas nić sympatii. Myśmy od razu odczuli, że jego zaufania nie zawiedziemy, i że przyjdzie czas, gdy on będzie dumny, że nami dowodzi. On z nami, a my z nim rozpoczęliśmy pracę nad sobą, aby stać się jednostką pancerną.” (…)
Warto wspomnieć o jeszcze jednym wydarzeniu, które miało miejsce w pierwszych dniach sierpnia, a wiązało się z osoba ppłk. Henryka Świetlickiego, który po ciężkim ranieniu, 22 maja w czasie bitwy pod Piedimonte, musiał odejść z Pułku. W tym czasie kurował się w szpitalu polowym w Montecassiano. O tym, jaki był stosunek żołnierzy i oficerów do swego Dowódcy opowiada zdarzenie, które tak relacjonuje oficer Pułku – Roman Bojakowski: „Pisujemy do Niego i odwiedzamy, ale cóż – został na całe życie inwalidą. 8 sierpnia udała się delegacja do V-go Szpitala Wojennego w składzie rtm. A. Gromadzki, ks. H. Czorny, zabierając rozkaz o nadaniu ppłk. H. Świetlickiemu złotego orderu V.M. IV klasy. Nikt w szpitalu nie wiedział o odznaczeniach. Postanowiono dokonać wspólnego aktu dekoracji, na który przybyli gen. Przewłocki i gen. Nowina – Sawicki. Na dziedzińcu szpitala ustawił się pluton honorowy, oddział sióstr szpitalnych w białych strojach, pluton P.S.K., goście i ranni.
Na środku odznaczeni – ranni w liczbie 8-miu. Nasz Pułkownik siedzi na prawym skrzydle ubrany w mundur wojskowy. O godz. 16-ej wkroczył w otoczeniu świty gen. Przewłocki i przyjął raport. Po krótkim przemówieniu dekorował odznaczonych, całując ich. Odpowiedział w imieniu dekorowanych ppłk Świetlicki: „ … Dziękuję w imieniu wszystkich za tak zaszczytne wyróżnienie. Czyny, które dokonaliśmy uważaliśmy tylko za spełnienie swego obowiązku żołnierskiego”.
W tym wszystkim jak zwykle była ta skromność i prostota za co był jeszcze bardziej ceniony przez wszystkich. Nawet nikt z nas nie wiedział, że nasz Dowódca miał już V.M. 5 klasy, Krzyż Niepodległości i 4 –krotnie nadany Krzyż Walecznych.”
To wspomnienie dekoracji ppłk. Henryka Świetlickiego obrazuje stosunek jego podwładnych do swego dowódcy. Mimo, że nie był już ich dowódcą to jednak wieź sympatii, która powstała miedzy nimi, ciągle trwała. Nie przypadkiem określa się ppłk. Świetlickiego „Ojcem pancernych dzieci lwowskich”. To będzie się przejawiało także po wojnie, w korespondencji pomiędzy byłymi żołnierzami a ich dowódca, a także we wspomnieniach właściwie wszystkich, którym dane było zetknąć się z ppłk. Henrykiem Świetlickim.
Profesor Handke zamieścił także szczegółowy biogram pancerniaka.
Świetlicki Henryk – ppłk – ur. 27 VIII 1898 w Pabianicach (pow. Łask) s. Józefa i Franciszki z Sereszyńskich, w maju 1915 r. wstąpił do Legionów Polskich, od VIII tr. w 6 komp. 6 pp Leg. (II 1917 awans na kpr.), ranny 5 VII 1916 w pierś, w okresie 17 VII -24 XII 1917 internowany w Szczypiornie i Łomży, od 25 XII 1917 do 11 XI 1918 w P.O.W. w Pabianicach (11 XI 1918 awans na sierż.), od 11 XI 1918 do 1 II 1921 w 28 pp (12 komp. – d-ca plutonu, potem kompanii), w czasie wojny polsko-bolszewickiej ranny 28 V 1920 r. w szyję i głowę, w okresie 1 II 1921 -1 V 1922 w Szkole Podchorążych w Bydgoszczy, oficer zaw. broni panc. – ppor. (1921), 2V 1922 -15 IX 1925 w 1 pułku czołgów i Centralna Szkoła Czołgowa (d-ca plutonu), por. (1 II 1923), 16 IX 1925 -1 IX 1926 ukończył Szkolę Gimnastyki i Sportu, 1 IX1926 - 1–X 1929 kier. wych. fiz w Korpusie Kadetów nr 2, kpt. (starszeństwo od 1 I 1929), w okresie 1 IX 1929 – 15 VI 1932 w 66 pp (d-ca kompanii), w okresie 15 VI 1932 – 10 VI 1934 kier. wych. fiz. W D.O.K. I, 11 VI 1934 – 20 III 1935 w 48 pp (d-ca baonu), 21 III – 1 V 1936 Komendant Szkoły Podchorążych Piechoty rez. 11 DP w Stanisławowie, mjr (starszeństwo od 1 I 1936), 2 V 1936 – 30 X 1938 w 48 pp (d-ca baonu), 1 XI 1938 – 24 VIII 1939 z-ca d-cy 5 baonu panc., ukończył kurs dla oficerów sztabowych broni panc. przy Wyższej Szkole Woj. (1XI 1938 – 14 III 1939), od 25 VIII 1939 r. d-ca 51 dywizjonu pancernego w Krakowskiej Brygadzie Kawalerii – dyon zmobilizowany 23 VIII 1939 – (najpierw w A. „Kraków”, później w A. Odwodowej „Prusy”), 19 IX przekroczył granicę węgierską (21 IX – 24 X obóz internowania „Zebegeny” – komendant obozu), 27 X 1939 przybył do Francji – najpierw w Zgrupowaniu Oficerów Broni Panc. w Sable d’Or, od 2 II 1940 d-ca baonu zapasowego Broni Panc., 24 VI 1940 wraz z oddziałem przybył do Anglii, gdzie do 23 VIII pełni funkcję z-cy d-cy Centrum Wyszkolenia Broni Panc., 24 VIII 1940 – 15 VI 1942 w 16 Brygadzie Czołgów – d-ca 65 baonu czołgów, 16 VI – 20 VII 1942 podróż na Bliski Wschód, 28 VII – 5 VIII 42 w rezerwie oficerskiej WP SW, następnie odkomenderowany do D-twa 2 Bryg. Czołgów, 21 II 1943 objął dowództwo 6 baonu czołgów „Dzieci Lwowskich” (od 13 XI 6 pułk panc. „Dz.Lw.”), ppłk (1 III 1944), 21 V 1944 – ranny w czasie bitwy o Piedimonte, 3 VIII 1944 ewakuowany do Anglii, w okresie 13 VIII 1944 – 27 III 1946 w Szpitalu Wojskowym nr 1 w Szkocji, po rehabilitacji wykładowca Wyższej Szkoły Wojennej w Szkocji, od 10 X 1946 do 5 VIII 1947 w P.K.P.R. Powrócił do kraju – meldując o tym lojalnie gen. Wł. Andersowi – 4 sierpnia 1947 r. przez port w Gdańsku, mieszkał w Pabianicach (woj. łódzkie), gdzie pracował jako księgowy w różnych małych spółdzielniach (do końca 1968 r.), władze PRL odmówiły mu prawa do emerytury wojskowej, zmarł 16 XI 1973 r., żonaty z Ireną Ławicką (ślub 28 IV 1928), dwóch synów: Jerzy (ur. 18 XI 1931) i Lech (ur. 5 XII 1933), odznaczony: VM kl. IV (nr 42 L. dz. 3505/44 z 24 VII 1944), VM kl. V (nr 563), KN, 4xKW, SKzM, honorowa odznaka za rany z 3 gwiazdkami, bryt.: 1939-1945 Star, Africa Star, Italy Star, Defence Medal, The War Medal 1939-1945, KMC.
***
(…) Trzeba by także wspomnieć o tragicznych losach rodziny pułkownika Świetlickiego. Żona Irena Świetlicka i dwóch synów, Jerzy Świetlicki (ur. 1931) i Lech Świetlicki (ur. 1933) zamieszkali w 1939 r. w Krakowie, tam właśnie ojciec, (wówczas major Świetlicki) w 1939 r. służył w 5. batalionie pancernym.
Irena Świetlicka wraz z dwojgiem małych dzieci opuszcza Kraków w ramach ewakuacji rodzin wojskowych. Rodzina dojeżdża do wsi Kowalówka, woj. tarnopolskie. Tam właśnie w Kowalówce zamieszkiwał brat majora Mieczysław Świetlicki, prowadzący gospodarstwo rolne, przyjechał tam ojciec Józef Świetlicki na wakacje z Pabianic . Wydawało się, że będzie tam łatwiej przetrwać okres zawieruchy wojennej. Po 17 września 1939 r. do Kowalówki wkroczyły wojska sowieckie.
10 lutego 1940 r. nad ranem po rewizji przeprowadzonej przez NKWD i milicję ukraińską zostali załadowani na sanie i przewiezieni na stację kolejową. Tam zapakowano wszystkich do wagonów towarowych i pod eskortą NKWD transport ruszył na wschód. Po około miesięcznej podróży w nieludzkich warunkach zostali wyładowani w miejscowości Tułusz, woj. irkuckie na Syberii. To jeszcze nie był koniec podróży, następnie w ciągu kilku dni podróżowali ciężarówkami, a na koniec saniami do miejscowości Polinczet, woj. Irkuck. Było to piekło na ziemi, chłód, głód, poniewierka. Dnia 21 kwietnia 1941 r. umiera dziadek – Józef Świetlicki, latem 1941 r. stryj – Mieczysław Świetlicki.
Irena Świetlicka latem 1942 r. wyjeżdża z dziećmi do Tajszetu, gdzie mieli otrzymać paszporty i wizy wyjazdowe przez Iran do Anglii, aby połączyć się z mężem. Niestety, mimo usilnych starań nie otrzymali zezwolenia na wyjazd. Skierowano ich do miejscowości Szutkino na dalszą poniewierkę, gdzie przebywali do marca 1946 r. Dzieci przeszły ciężkie choroby: tyfus, malarię, pomijając świerzb, wszawicę, pluskwy itd.
Wspominając teraz po latach tę otchłań, mówią, że cud zapewne zaistniał, pozwalając im przeżyć te okropności.
Pod koniec marca 1946 r. w ramach ogólnej repatriacji nastąpił wyjazd do kraju. Do Łodzi dotarli prawie po dwumiesięcznej podróży 19 maja.
Do kraju wraca z Anglii płk Henryk Świetlicki w 1947 r. jako inwalida wojenny. Po powrocie do kraju miał kłopoty z otrzymaniem pracy, była tak zwana cicha dyskryminacja. Zawdzięczał dobrym ludziom to, że pracował w charakterze księgowego. Synowie podjęli naukę w polskiej szkole. Musieli zaczynać prawie wszystko od zera. Na szczęście trafili na wspaniałych nauczycieli, którzy umożliwili im wyrównanie zaległości i zdobycie wykształcenia.(Aleksander Wesełucha „Niezwykłe losy płk Henryka Świetlickiego i jego rodziny”, Gazeta Pabianicka nr 32-33/1991 r.)
Autor: Sławomir Saładaj