www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Stadt

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

W okresie nazistowskim w Pabianicach zaprowadzano nowe porządki. Miasto przyjmowało na krótko dziesiątki tysięcy przybyszów ze wschodu i południa Europy. Przybywali tutaj zarówno przesiedleńcy o niemieckich korzeniach, jak i rosyjscy robotnicy przymusowi, a także radzieccy jeńcy wojenni. Przybysze mieszkali w pośpiesznie tworzonych obozach (lagrach) w różnych miejscach Pabianic i w pobliskich miejscowościach.

Gelli Grantowicz Mirzojew (Kelly Grant) opublikował w „Семь искусств” (6/12) wspomnienia, m. in. z pobytu w Pabianicach.

G.G. Mirzojew urodził się w Moskwie 4 czerwca 1932 r. W 1941 r. przebywał na wakacjach u rodziny w Taganrogu. Tam zaskoczyła go wojna. W marcu 1942 r. został wraz z krewnymi wywieziony do Niemiec – Berlin, Zwickau, Drezno, Pabianitz (Pabianice)… Po zakończeniu wojny wrócił do Rosji. W 1957 r. ukończył Moskiewski Uniwersytet Państwowy – wydział geologii. Pracował w Jakucji, Pamirze, Sajanach, Ałtaju Dżungarskim, Karpatach, na Kaukazie, w całej Azji Centralnej, a także w Syrii. Był zatrudniony we Wszechzwiązkowym Naukowo-Badawczym Instytucie Gazu Ziemnego oraz w Instytucie Naftowym. W 1968 r. zdobył stopień akademicki kandydata nauk w zakresie geologii. Odkrył wiele pokładów ropy i gazu. W 1988 r., po dziesięciu latach starań o wyjazd z Rosji, wyemigrował do USA, gdzie w latach 1990-1997 pracował w kompanii naftowej. W 1997 r. po przejściu na emeryturę założył w Houston, Texas firmę konsultingową. Mieszka z żoną w Houston. Starsza córka i wnuk żyją w Kalifornii. Młodsza córka wyjechała do Włoch.

Przywieźli nas do Litzmannstadt i zaraz skierowali do Pabianitz. Zostaliśmy ulokowani w dużych domach z czerwonej cegły, należących do szwalni, o ile mnie pamięć nie myli, Martin Und Norenberg. W fabryce pracowały same kobiety. Teren otaczało ogrodzenie z drutu kolczastego. Izby mieszkalne były prawie puste. Poza piętrowymi pryczami z siennikami nie było w nich żadnych mebli. Na każdą izbę przypadało wiadro lichej zupy. Mieszkaliśmy tam kilka miesięcy. Chorowałem wtedy na różyczkę, ale przyszedłem do siebie My, dzieci mogliśmy wychodzić poza ogrodzenie. Wałęsaliśmy się w pobliżu. W sąsiednich domach nikt nie mieszkał. Zaglądałem w powybijane okna, pomieszczenia stały puste. W dwóch miejscach, na parapetach, widziałem brudne, kryształowe wazoniki. W martwej dzielnicy wiało grozą. Później ktoś powiedział, że mieszkali tam jeszcze niedawno Żydzi. Wkrótce zobaczyłem miejsce, do którego trafili ci ludzie.

Łódź była otoczona przedmieściami –satelitami połączonymi miejską linią tramwajową. Kiedyś przyszło mi jechać takim tramwajem z Pabianic przez Łódź. Spora część trasy przebiegała ulicą, po której obu j stronach zobaczyłem drut kolczasty. Znajdowało się tam getto. Nic bardziej przerażającego nie widziałem w swoim życiu. Za drutami przebywali brudni i niewiarygodnie wychudzeni, umierający ludzie. Poruszali się, wykonywali jakieś czynności, ale widziałem na nich pieczęć śmierci. Kolejny raz dowiedziałem się, że istnieją Żydzi. Oczywiście, nie rozumiałem dlaczego wegetują w tak trudnych warunkach.

W Pabianicach, któregoś dnia, przybyła do nas komisja lekarska, aby zbadać dzieci i kobiety pod względem rasowym. Było to dla mnie straszne przeżycie. Badanie miało odpowiedzieć na pytanie czy nie jestem Żydem. W tamtym niewesołym czasie chodziłem ze spuszczoną głową na cieniutkiej szyi, patrzyłem spode łba, a moje duże ormiańskie oczy i nos nie odbiegały od wyglądu przypisywanego Żydom. Badanie przeprowadzały osoby w białych fartuchach. Mierzyli moją głowę za pomocą drewnianego cyrkla. Przed badaniem doradzano mi, żebym głowę trzymał prosto i nie patrzył zatrwożonym wzrokiem. Wspominając to po dziesiątkach lat, uważam, że wyszedłem obronną ręką z tego badania z prostej przyczyny – nie byłem obrzezany.

Po pewnym czasie mieszkańców naszego lagru „czerwonych domów” przewieźli do pracy w Litzmannstadt. Mnie zaliczono do kategorii „robotnik ze Wschodu” i umieszczono w domu dziecka.

Pabianice zapamiętał też Jacob Bentz (Hrastovac –Lutheranism & Danube Swabians). W 1942 r. z terenu Chorwacji zostali wysiedleni mieszkańcy pochodzenia niemieckiego. Oni także przeszli przez obóz w Pabianicach. J. Bentz wspomina, że najpierw trafili do Zgierza, gdzie zaprowadzono ich do łaźni, a odzież poddano dezynfekcji. Następnie zostali przewiezieni pociągiem do Pabianic. Tutaj załadowano ich na ciężarówki i skierowano do obozu w podłódzkim ośrodku letniskowym – Kirschberg. Przesiedleńcy zabrali ze swoich domów wiele dobytku, który nie mieścił się w samochodach ciężarowych. Toteż znaczną część bagażu zdjęto z ciężarówek i złożono w magazynie w Pabianicach. Było to 30 października 1942 r. Dobytek należał do mieszkańców miejscowości Mlinska, Brschljanic, Paschijan, Dischnik i Popovac. Wyżywienie w Kirschbergu nie było wystarczające dobre, brakowało odzieży i podręcznych przedmiotów. Aby poprawić sytuację, zimą 1943 r. wysłano mężczyzn z obozu do magazynu w Pabianicach, żeby przywieźli pozostawiony tam dobytek. Niestety, znaleźli porozbijane kufry i skrzynie. Własność niemieckich Chorwatów zniknęła bezpowrotnie. Rozgoryczenie sięgnęło szczytu.

Na jednej z aukcji internetowych pojawił się list pisany w sierpniu 1940 r. z obozu w Nowej Woli (Lager Neŭ Wola – Volksdeutschen Mittelstelle, post. Pabianice bei Litzmannstadt) do Polskiego Czerwonego Krzyża w Krakowie. Dora Kaszuba pisze: Przyjechałam ze Lwowa i przebywam w lagrze w Neŭ Wola. Na prośbę rodziny chciałabym się dowiedzieć czy przebywa w obozie jeńców, szpitalu lub gdziekolwiek człowiek nazwiskiem Franciszek Kurylas ze Lwowa, któren poszedł na wojnę i do tej pory nie wrócił, a rodzina poszukuje za nim. Więc zwracam się do Czerwonego Polskiego Krzyża z prośbą o podanie mi jakiejkolwiek wiadomości o tem człowieku.

W rosyjskim czasopiśmie „Sami z sobą” (9/2009) znaleźliśmy wzmiankę o obozie jenieckim dla żołnierzy radzieckich w Pabianicach.

W okresie II wojny światowej Łódź była pod niemiecką okupacją, wchodziła w skład Trzeciej Rzeszy jako Litzmannstadt (Warthegau). Obowiązywało niemieckie prawo, które dyskryminowało Polaków. Dużą swobodą cieszyła się antykomunistyczna mniejszość rosyjska. W niektórych szkołach niemieckich istniały klasy rosyjskie. Działały cerkwie. Rosjanie otrzymywali takie same kartki żywnościowe jak Niemcy. W Łodzi został otwarty klub Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej (RONA), gdzie kwitła działalność kulturalna. Przy cerkwi św. Olgi działała ochronka dla dzieci. Pracownikom ochronki udało się uratować wiele dzieci żydowskich, którym wydawano prawosławne świadectwa urodzenia, bez konieczności przyjmowania chrztu.

Na jednym z przedmieść Łodzi, w Pabianicach znajdował się lagier dla lotników sowieckich. Grupa rosyjskich działaczek pospieszyła im z dużą pomocą. Kobiety dostarczały chleb, tłuszcze, lekarstwa. Jeńcy otrzymali nawet instrumenty muzyczne, a w czasie Wielkanocy (Pascha) zorganizowały im przejazd tramwajem do soboru św. Aleksandra na jutrznię. Wielu lotników mogło iść do spowiedzi i uczestniczyć w uroczystościach religijnych. Działaczki obdarowały ich świątecznymi prezentami, chlebem i papierosami. Szczególną aktywnością w niesieniu pomocy wojskowym sowieckim przebywającym w Pabianicach wykazały się Natalia Nikołajewna Zyskina, farmaceutka Eugenia Iwanowna Iwanowa i pani Budina.

Tramwaj kursujący między Łodzią i Pabianicami powraca we wielu wspomnieniach z okresu nazistowskiego. Tramwaj ten miał ciekawą historię. Na początku lat 20. Ubiegłego wieku łączył polską i czeską część Cieszyna. Jednak konieczność ustawicznej kontroli wagonów na przejściu granicznym spowodowała likwidacje linii tramwajowej w kwietniu 1921 r. Wagony zostały sprzedane do Łodzi w latach 1922-23. W Łodzi tramwaj ten obsługiwał podmiejską linię do Rudy Pabianickiej i Tuszyna. Był używany także w sytuacjach awaryjnych na trasie do Pabianic. W okresie wojny stał się tramwajem specjalnym – SONDERZUG. Jeździł dwa razy dziennie – rano i popołudniu z Pabianic do Łodzi, i z powrotem, przewożąc Niemców, którzy mieszkali w Pabianicach, ale pracowali w Łodzi. Tramwaj nie zatrzymywał się na żadnym przystanku i miał prawo pierwszeństwa w ruchu drogowym.

W styczniu 1945 roku przewinął się przez Pabianice generał armii ukraińskiej Pavlo Shandruk, o czym opowiada w pamiętniku „Arms of Valor”, New York 1959. Przebywał wtedy w Berlinie, ale dowiedział się, że do Skierniewic, gdzie mieszkała jego małżonka podchodzą Sowieci. Postanowił ruszyć na ratunek.

M. A. Liwicki (prezydent Ukraińskiej Republiki Ludowej na emigracji) przyszedł do mojego hotelu 12 stycznia i poinformował, że według wiadomości radiowych czerwoni przekroczyli Wisłę na północ i południe od Warszawy. Skierniewice znalazły się w niebezpieczeństwie. Martwiłem się o żonę i postanowiłem wyratować ją z opresji. Jednak dopiero nazajutrz uzyskałem rozkaz wyjazdu do Skierniewic przez Łódź. Pociąg wyjechał z Berlina w nocy z 13 na 14 stycznia, ale zaraz stanął w lesie na kilka godzin z powodu nalotu bombowego. W końcu dotarłem do Łodzi rankiem 15 stycznia. Dworzec był zniszczony. Straciłem ponad godzinę zanim dotarłem do domu mojego brata ponieważ nie kursowały taksówki. Miasto przedstawiało przerażający widok. Poprzedniego dnia czerwoni bombardowali Łódź. Było bardzo zimno, wszędzie leżał śnieg. Wydawało się, że wszyscy uciekają na Zachód, ciągnąc sanki z dobytkiem. Widziałem tysiące maszerujących żołnierzy niemieckich, ale oni nie potrafili powiedzieć, gdzie przebiega linia frontu. Trapiły mnie złe przeczucia co do losu mojej żony, ale ciągle miałem nadzieję, że spotkam ją u mojego brata. Kiedy przyszedłem do niego nie zastałem jej tam. Brat powiedział, że przed dwoma dniami jechał do Skierniewic pociągiem, który zbombardowali czerwoni i ledwo uszedł z życiem.

Nie wiedziałem co się mogło przydarzyć mojej żonie. Mogła zginąć pod bombami albo dostać się w ręce komunistów. Poszedłem do niemieckiego dowództwa i dowiedziałem się, że Skierniewice zajęli czerwoni, a front przebiega 40 kilometrów od Łodzi. W tym czasie major J. Fartuszny, sekretarz prezydenta Liwickiego przybył do Łodzi z Łasku. Wyruszyliśmy z Łodzi pieszo. Brat z żoną do Łasku a ja z majorem Fartusznym do Pabianic, gdzie niemiecki komendant miasta dał nam do dyspozycji samochód ciężarowy, którym pojechaliśmy do Środy. Prawdę mówiąc, nie wiedziałem czy przetrwam tę podróż. Temperatura spadła poniżej zera, a ja miałem tylko letni płaszcz. Ze Środy do Poznania pojechaliśmy pociągiem towarowym, na otwartej platformie. Był 18 stycznia. Wszystkie próby dostania się do pociągów jadących w kierunku Berlina zakończyły się niepowodzeniem. Były to pociągi ewakuacyjne, przepełnione urzędnikami niemieckimi, ich rodzinami i bagażami. Pokazałem moje dokumenty żandarmowi i kiedy zobaczył napis „ukraiński generał Shandruk” zaprowadził nas do pociągu, otworzył drzwi i wrzasnął, żeby wpuścili nas do środka. W ten sposób po 14 godzinach, 20 stycznia dojechaliśmy do Berlina. Na szczęście porucznik Stryjski zatrzymał mój pokój w Excelsiorze. Bez słowa rzuciłem się na posłanie i spałem dziesięć godzin.

Komunikat Sowieckiego Biura Informacji (сводка Совинформбюро) z 5 sierpnia 1942 roku zawierał wiele wiadomości z Rosji, Belgii i … Pabianic. Informowano m. in. o wybuchach na niemieckich patrolowcach w Ostendzie oraz o dramatycznych wydarzeniach w Pabianicach. W jednej z fabryk włókienniczych esesmani mieli powiesić na hali fabrycznej ośmiu Polaków, którzy protestowali przeciwko samowoli i niegodziwości administracji niemieckiej. Ciała ofiar wisiały przez trzy dni. Wzburzeni tym okrucieństwem robotnicy zniszczyli maszyny i zdemolowali biuro.

Informacja ta nie znajduje potwierdzenia w dostępnych opracowaniach polskich. Być może komunikat stanowił element sowieckiej propagandy wojennej. Sowinformbiuro działało w latach 1941-1961, codziennie dostarczało informacje wszystkim mediom w Kraju Rad i na świecie.

В гавани Остенде (Бельгя) произошли взрывы на двух немецких сторожевыхсудах. Одно судно вскоре затонуло. Там же взорван немецкий военный склад. Немецкие оккупационные влсти произвели аресты среди беьгийских грузчиков.

На одной текстильной фабрике в Пабьяницах (Польша) эсэсовцы повесили в ццехе 8 поляков за пртест против произвола и бесчинств немецкой администрации. Три дня висели трупы повешенны. Возмущённые зтим неслыханым издевательством польские рабочие поломали оборудовние, разгромили контору и бросили работу.


Pabianice miały być miastem nazistowskim (nazi stadt) . Toteż polskich mieszkańców stopniowo kierowano do miejsc zagłady lub pracy przymusowej w Trzeciej Rzeszy oraz na terenach znajdujących się pod okupacją niemiecką, często bez możliwości powrotu do rodzinnego domu. Wielu pabianiczan trafiło także na Łotwę. O trzech spośród nich pisał Janis Dzintras w pracy „Neredzama fronte (1970), wydanie polskie „Niewidzialny front: łotewskie podziemie antyfaszystowskie” (1977). Byli to: Jan Dworzański, jego brat Józef Dworzański oraz Władysław Majchrzak.

Wiosną 1943 roku Rygę zelektryzowała wieść o bohaterstwie nieznanego polskiego patrioty w obozie koncentracyjnym Salaspils, gdzie udało mu się zastrzelić dwóch wyróżniających się szczególnym bestialstwem gestapowskich katów – Kandersa i Dzenisa oraz ciężko ranić trzeciego zbira z SD, zastępcę komendanta obozu koncentracyjnego, znanego sadystę Teckemeiera.

Dopiero po 30 latach udało się ustalić nazwisko legendarnego polskiego patrioty i dwóch jego najbliższych towarzyszy. Kim był ten człowiek, który w obozie śmierci w Salaspils sam jeden odważył się podnieść broń przeciwko wszechwładnym zbirom. Z dokumentów niemieckich wynika, że był to robotnik z Pabianic, przywieziony na roboty przymusowe do Rygi.

14 maja 1943 roku Jan Dworzański razem ze swoim bratem Józefem Dworzańskim i z Władysławem Majchrzakiem, po ucieczce z prac przymusowych w Rydze, udali się piechotą do małej stacyjki kolejowej Salaspils. Aby na tej, jak myśleli, spokojnej stacyjce łatwiej uda im się wejść do pociągu niż na dużej stacji w Rydze, będącej pod stałą obserwacją policji i SD (Sicherheitsdienst des Reichsführers –SS).

Jednakże Polacy pomylili się. Rzekomo cicha stacyjka okazała się prawdziwą bramą do piekła, prowadzącą do największego na Łotwie hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Salaspils, w którym w latach okupacji hitlerowcy zamordowali 53.700 osób. Stacja była pod nieustanną obserwacją policji i wszystkie podejrzane osoby były zatrzymywane i kontrolowane.

Nie uniknęli tego również trzej polscy patrioci. Uważając, że zatrzymał ich zwykły gminny policjant i nie wątpiąc w swoje dobrze podrobione dokumenty, świadczące o tym, że ich posiadacze są zatrudnieni w placówce SS – Jan Dworzański i obaj jego towarzysze spokojnie udali się za policjantem, aby w komisariacie zarejestrować swoje zatrzymanie się na stacji Salaspils. „Komisariat policji” okazał się jednak komendanturą obozu koncentracyjnego, a „policjant gminny”, który ich zatrzymał na stacji – krwawym katem tego obozu śmierci – śledczym SD, Kandersem.

W komendanturze obozowej Kanders i inni oprawcy SD postanowili wszystkich trzech zatrzymanych dokładnie zrewidować i dlatego rozkazali się im rozebrać do naga. Wówczas Jan Dworzański dokonał swego bohaterskiego czynu szybko wyjąwszy z cholewy buta ukryty tam pistolet – zastrzelił dwóch i ciężko ranił trzeciego kata SD. Następnym, który zasłużył już dawno na kulę, był krwawy zastępca komendanta obozu – Teckemeier. Dworzański wycelował i nacisnął spust pistoletu, ale strzału nie było, gdyż pistolet się zaciął. Podczas gdy Dworzański usiłował usunąć przeszkodę – przyskoczył do niego znajdujący się w pobliżu kryminalista Lininś – były hitlerowski policjant, który do obozu Salaspils trafił za zbyt zachłanne rabowanie w imieniu „nowego porządku” – i wybił z ręki odważnego pabianiczanina pistolet.

Pozostawszy bez broni – wszyscy trzej rzucili się do ucieczki. Jednakże już na podwórzu obozu Jana Dworzańskiego skosiła seria z hitlerowskiego automatu. Józefa Dworzańskiego i Władysława Majchrzaka ujęto żywcem. Obu konspiratorów hitlerowcy szczególnie bestialsko torturowali, mimo to jednak, jak wynika z raportu dowódcy policji bezpieczeństwa i SD na Łowie – Langego, za maj 1943 roku – obaj patrioci milczeli do samego końca i Gestapo nie udało się dowiedzieć o ich kontaktach.

SD zdołało ustalić, iż na krótko przed opisanym wydarzeniem, w mieszkaniu pewnej Polki w Rydze zgromadzili się przywiezieni z Polski ludzie z batalionu pracy, który jednogłośnie postanowili, że nadszedł czas na zdobycie broni i ucieczkę do partyzantów, aby rozpocząć walkę z niemieckim najeźdźcą. Wspomniano, że przy zabitym Janie Dworzańskim i jego towarzyszach były przepustki SS na przejazd oraz bilety kolejowe z pieczątką „Instytutu Higieny Formacji SS”. Według ustaleń policji bezpieczeństwa – dnia 14 maja 1943 r. z przedsiębiorstwa budowlanego „Pandoks”, znajdującego się w Rydze przy ulicy Brivibas 100, uciekło jeszcze dwóch polskich robotników, kolegów uczestników wydarzenia w Salaspils, z czego SD wywnioskowało, że w tym wypadku ma do czynienia ze zorganizowanym działaniem. Wytropić dobrze zakonspirowanej organizacji podziemnej gestapowcom się jednak nie udało.

Według artykułu Ady Jaskulskiej „Pabianiczanie na Łotwie” zamieszczonym w Życiu Pabianic (nr 23/1979) Janis Dzintars przyjechał do Pabianic wiosną 1979 roku, by odszukać rodziny swoich bohaterów i nawiązać z nimi kontakty. Nie było to łatwe po tylu latach. Ich rodzice dawno już powymierali – udało się jednak odnaleźć niektórych bliskich. Między innymi – żonę Jana Dworzańskiego oraz siostrę, żonę i córkę Władysława Majchrzaka. Żyli jeszcze dawni koledzy i znajomi pomordowanych w Salaspils. To właśnie dzięki nim udało się dotrzeć do rodzin Dworzańskich i Majchrzaka.

Książka szybko zniknęła z polskich i łotewskich księgarń. Janis Dziarnas myślał o drugim wydaniu – poszerzonym o zdjęcia oraz informacje biograficzne o pabianiczanach. Na przeszkodzie stanęły zmiany polityczne w obozie państw socjalistycznych. Okazało się, że Janis Dzintars był śledczym KGB (Комитет Государственной Безопасности) w okupowanej przez Sowietów Łotwie. Słynął z okrucieństwa zwłaszcza wobec kobiet. Z zeznań świadków wyłania się przerażający obraz przesłuchań. Oficerowie KGB bili i torturowali kobiety po 20 godzin bez przerwy. Dzintars po upadku ZSRR zbiegł do Rosji. Kreml odmawiał jego ekstradycji, nazywając go szlachetnym weteranem.

Komunistyczny historyk do końca życia nie mógł zaakceptować zmian politycznych jakie dokonały się na świecie, a szczególnie w Łotwie. Swoich pobratymców nazywał „burżuazyjnymi nacjonalistami” i „faszystami”. Był współautorem głośnego filmu dokumentalnego o nazistach łotewskich. Spotykał się z ostrą krytyką: It is the Latvian historian Janis Dzintras in the role of the most objective source comments the history of Latvian Legionaries in the film. The figure in Latvia was convicted of the genocide of the Latvian nation, and Latvia requests Russia to extradite him. Russia, naturally, does not intend to do this.

В конец 2007 года в Москве умер Янис Дзинарс один из известннейших советских историков. Дзинтрас получил известность как автор публикаций в котрых он называл сторонников независимости Латвии буржуазными националистами. В свою очередь, легионеров и лесных братьев Дзитарс имменовал фашистами хотя советское руководство вто время уже не занимало столь жесткую позицию по вопросам истории. Дзинтарс является автором и соавтораом книг “Тайны рижского подполья и Борьа латышского народа в Великую Отечественную войну” . Он также принимал участи в создании фильма “Нацизм по-прибалтийски”. После провала путча ГКЧП Дзинтарс переехал в Москву.

Autor: Sławomir Saładaj

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij