www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

U progu nowoczesności - część I

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Tydzień - gubernialny piotrkowski tygodnik ukazywał się w latach 1873 -1906. Pozostaje cennym źródłem informacji zwłaszcza o XIX - wiecznych Pabianicach. W tygodniku zamieszczane były tzw. korespondencje z naszego miasta, czyli – jak wówczas pisano – „z Pabijanic”. Dzięki temu wiemy jak wyglądał nad Dobrzynką wiek pary, żelaza, elektryczności i wielu innych wynalazków.

Miasteczko na obrzeżach imperium rosyjskiego stanęło przed wyzwaniami nowoczesności. Rdzenni mieszkańcy - polscy rolnicy i rzemieślnicy musieli się skonfrontować z bardziej zaawansowanymi cywilizacyjnie Niemcami i odmiennymi kulturowo Izraelitami. Proces integracji społecznej był długotrwały i trudny, ale czynił postępy w trakcie rozwiązywania codziennych problemów ekonomicznych i socjalnych.

Warto podkreślić, że korespondenci Tygodnia to pierwsi pabianiccy dziennikarze. Nie znamy ich nazwisk ponieważ swoje relacje opatrywali inicjałami bądź pseudonimami. Pisali krótkie sprawozdania, felietony, sprostowania, notatki i wiadomostki. Dostrzegali znaczącą rolę dwóch najważniejszych potentatów przemysłowych Kindlera i Endera, którzy niesłychanie rozwijali miasto, ale jednocześnie budzili sprzeczne emocje, od zachwytu, podziwu i wdzięczności po niechęć, zawiść i frustrację. Korespondenci walczyli o poprawę jakości życia pabianiczan – zdrowie, opieka społeczna, edukacja, infrastruktura techniczna, zarządzanie.. Nie szczędzili uszczypliwych i niejednokrotnie satyrycznych opinii o współmieszkańcach. Wiedzieli, że Tydzień jest czytany przez urzędników gubernatora piotrkowskiego. Toteż liczyli pewnie niekiedy na ich pomoc lub interwencję. Zajmowali się także promocją Pabianic, pokazując sukcesy i osiągnięcia lokalnej społeczności. Niewątpliwym powodem dumy była straż ochotnicza. Ze względu na ustawiczne niebezpieczeństwo zaprószenia ognia i ciągłe straty materialne wywołane pożarami strażacy cieszyli się olbrzymim szacunkiem wśród mieszkańców, niezależnie od ich statusu majątkowego czy narodowości. Nawet fabrykanci chętnie paradowali w rynsztunku strażackim. Korespondenci, mając na uwadze carską cenzurę unikali tematów politycznych. Władze rosyjskie prawie nie występują w tekstach nadsyłanych przez nich do Tygodnia.

Prezentowany wybór najciekawszych tekstów Tygodnia znakomicie oddaje ducha epoki, a obejmuje okres od 1881 r. do 1900 r. Były to lata dość skutecznego wdrażania nowinek technicznych i poprawy estetyki miasta.


Z Pabijanic 1881 r.

W zeszłym miesiącu (kwiecień) w tutejszem mieście, o północy, wyniknął pożar w fabryce A. S. C. Straty wynikłe właściciel obrachowywa na 70 tysięcy rubli. Fabryka ta została nabyta i odrestaurowana w roku 1879 i, dziwna rzecz, ze już po raz trzeci od tego czasu stała się pastwą płomieni. Fakt ten dla klasy roboczej w naszem mieście jest dosyć ważny, gdyż kilkadziesiąt rodzin musi poszukiwać w innych fabrykach roboty, a właściciel zgorzałej fabryki nie myśli jakoś odbudowywać takowej. Jeżeliby istniejące w naszem mieście fabryki, których jest 6, w ciągu dwóch lat po trzy razy się paliły, w takim razie kilka tysięcy tkaczy pozostawać by musiało bez chleba; towarzystwa zaś ogniowe wyczerpałyby chyba swoje fundusze. Jedno nawet odmówiło już przyjęcia asekuracji powyższej fabryce.

Dwa drewniane mostu w środku tutejszego miasta położone, pozostające pod bezpośrednim zawiadywaniem XI okręgu, uczastku kaliskiego, fabrycznej komunikacyjnej szosy, z powodu bezprzestannego przewozu ciężarów i przejazdu frachtów, jako po głównym trakcie z Łodzi do Kalisza, są w stanie zupełnie złym; naprawy zaś takowych doczekać się nie można, przez co nie tylko przejazd lecz i przechód jest utrudniony. Mosty te już wielokrotnie były łamane, ale się ciągle psują i psuć będą z wyżej wzmiankowanego powodu; dlatego to, dla zapobieżenia ciągłym stratom i w celu przyniesienia ulgi przejezdnym i przechodniom, oraz dla upiększenia miasta nieodzownym jest wybudowanie murowanych mostów i władza, od której w tym razie przedstawienie (oficjalne wystąpienie, wniosek) zależy, nie omieszka zapewne wyjednać u kogo potrzeba zatwierdzenia anszlagu na takowe.


Z Pabijanic 1882 r.

- Będąc przed dwoma tygodniami w Piotrkowie, stałam w hotelu Litewskim. Przybyły jednocześnie ze mną pan J. B. z Pabijanic, widocznie uważał sobie za obowiązek grzeczności zapłacić mój hotelowy rachunek i pomimo usilnych nalegań, nie chciał przyjąć zwracanych mu przeze mnie pieniędzy. Nie życząc sobie zaciągać długów wdzięczności i chcąc dać poznać niestosowne postąpienie pana J. B., załączam szanownemu panu Redaktorowi 5 rubli, które raczy pan podług własnego uznania, wręczyć biednym. A. J. K… z Pabijanic

W dniu 17-m maja o godzinie 2-ej w nocy, z niewiadomej przyczyny wszczął się ogień w zabudowaniach izraelity M. G., skutkiem czego zaalarmowaną została miejscowa straż ochotnicza. Zabudowania były drewniane , szybko się więc pożar szerzył, i gdyby odważni topornicy drugiego oddziału szybko nie byli rozebrali dachu, w płomieniach już będącej drwalni, pożar byłby daleko groźniejszy, ponieważ przyległe zabudowania drewniane łączyły się z takiemiż domami całej ulicy. Straty w zabudowaniach nie przenoszą 3 tysięcy rubli. Tak więc miasteczko ocalało dzięki energii dzielnych naszych strażaków.

Miejscowość między szkołą a kościołem ewangelickim, w samym prawie środku miasta położona, przed laty zaledwie dwunastu, przedstawiała widok wcale nie nęcący: pasła się bowiem na niej trzoda i krowy. Na tym samym miejscu dziś rozwinął się w krótkim stosunkowo czasie bardzo ładny ogród, będący prawdziwą dla mieszkańców przyjemnością.

Inicjatorem i założycielem tego ogrodu jest miejscowy pastor Wilhelm Zimmer, który też dogląda i pielęgnuje drzewka z ojcowską pieczołowitością; rok rocznie zawsze coś nowego przybędzie; to drzewek trochę, to ławki, to znów baryjery. Niedawno postawiono w ogrodzie bardzo ładną statuę, wyobrażającą niewiastę trzymającą wieniec z liści. Mieszkańcy też winni wdzięczność p. Zimmerowi, który przy małych zasiłkach dzieło swoje zdołał doprowadzić do skutku, a w dodatku troszczy się o drzewka zasadzone w alejach i przy trotuarach.

Niedawno miało u nas miejsce następujące zdarzenie: Żydkowie sprowadzili do swojej bóźnicy śpiewaka, pochodzącego z kowieńskiej guberni. Wkrótce jednak, pomimo pięknego śpiewu, uwolnili go, dlatego że… w szabas miał buty oczyszczone, prasowaną koszulę, pejsów nie nosił i z żoną swoją chodził po mieście pod rękę.

Od roku 1875 do miesiąca lutego r. b., za przekroczenia przepisów o ubiorze skazanych było na karę Żydów 29, Żydówek 13, którzy zapłacili karę rubli 125, czyli przecięciowo na osobę około 3 rubli, z liczby tej miejscowych było osób 13.

Szynków, restauracji, handlów win, jest 50 (szynki utrzymuje: katolików 13, ewangelików 17, żydów20), na ludność w przybliżeniu około 10 tysięcy, jeden więc przybytek Bachusa wypada na 200 osób, pomimo to nałogu pijaństwa trudno dopatrzeć, choć nie brakuje stałych wielbicieli spirytualiów, niewielka tylko liczba robotników fabrycznych, swoje tygodniowe zarobki oddaje na karczemne hulanki, za to młodzież tkacka, pracująca w domach, nie raz zanadto szumi po kilka dni w tygodniu.


Istnieje u nas gospoda nie chrześcijańska, tylko – pijacka, bo zazwyczaj dzieją się tam burdy między rozpustną młodzieżą, to też i szyld na niej pijanego ręką pisany brzmi: „Gospoda cechu kaczkiego” zamiast tkackiego.


Kilka tygodni temu, wyśledzony został niecny postępek jednego z majstrów tkackich, starozakonnego Wolfa N., który z uczniami swemi obchodził się w sposób tak barbarzyński, że chyba tylko gdzie w Indyjach praktykowany. Chłopców do lat 15-tu Żydków, sprowadzanych z odległych okolic, będących u niego w terminie, nie tylko że morząc głodem, zmuszał do bezustannej w dzień i w nocy pracy przy warsztacie tkackim, ale co gorsza, za najmniejsze przewinienie gryzł i kłuł nożem. Z dokonanej, wobec władzy miejscowej, przez lekarza miasta rewizyi, przekonano się, że trzech niedorostków zostało pokaleczonych w okropny sposób: jeden miał ugryzioną wargę, drugi bok nożem przebity, trzeci był okulawiony; oprócz tego, ciała ich obłożone były od głów do stóp sińcami i prawie że posiekane nożem. Sprawca oddany w ręce sprawiedliwości i znajduje się w areszcie.


Nierzadko słyszeć się daje, że ten lub ów chory leczy się domowemi środkami, bo lekarstwa okropnie drogo kosztują. I w samej rzeczy, nie tylko drogo kosztują, ale czasem, bądź to przez nietrafne zaordynowanie, bądź przez nieumiejętne zażywanie i niezachowanie odpowiedniej dyjety przez chorego, nic nie pomagają. Większa też część chorych, zwłaszcza ludzi mniej zamożnych, zupełnie nie wzywa lekarza, a natomiast radzi się sąsiadek i sąsiadów, dostarczających pseudo-lekarstw, a najczęściej zażegnywających chorobę. Jeżeli chory jest młody, ma silny organizm, i przeniesie tortury, to doradcy mają wzięcie u drugich; w przeciwnym razie, co się najczęściej zdarza, ludziska z dobrej woli przenoszą się na tamten świat dlatego, że nie są w stanie kupować lekarstw za bajeczne sumy. Robotnicy składający co tydzień, każdy, mały lub dorosły, do tak zwanej krankkasse po 10 groszy, korzystają z porady lekarza i apteki bezpłatnie, a oprócz tego, w miarę potrzeby lub w razie śmierci, asygnowaną im bywa pewna kwota. Jest to wielkiem dobrodziejstwem dla niezamożnych i z dnia na dzień z grosza zarobionego żyjących oficjalistów. Warto poczynić starania, aby opiekuńcza władza bliżej wejrzała w tę sprawę i obniżyła taksę apteczna, bo śmiertelność się przez to powiększa.


Dziwne pojęcie o szczepieniu ospy ma pastor nasz p. Z., dozorca szkoły Nr 2, gdyż przybyłemu do szkoły burmistrzowi wraz z lekarzem miasta i felczerem, w celu zaszczepienia ospy, postawił formalny opór, mówiąc, że nie potrzeba dzieciom ospy szczepić. Tymczasem ofiar tej choroby w tym roku było tak dużo, jak nigdy i dlatego właśnie wszelkie możebne środki przedsięwzięte zostały dla poskromienia zarazy. Fakt drugi: pewien, liczący się do oświeceńszych obywateli miasta, mieszczanin, zgorszony, ze synowi jego w szkole ospa została zaszczepioną, chcąc aby się nie przyjęła, wycierał mu ręce wodą z mydłem. Operacyja jednak nic nie pomogła. Chłopiec ten kilkoletni wcale miał dotąd szczepionej ospy.

W imię prawdy. Nadesłane nam łaskawie pod powyższym tytułem sprostowanie, zamieszczamy jak najchętniej, oświadczając, że jeśli drukujemy czasami jakiś przeciw komu zarzut, to jedynie dla dojścia prawdy i dania powodu stronie oskarżonej do publicznego wytłumaczenia się i oczyszczenia przed opinią, jeżeli zarzut jest niesłuszny lub na błędnych danych oparty.

W numerze 20 ‘Tygodnia” zamieszczona została korespondencyja z Pabijanic, w której między innemi niewiadomy autor mówiąc o szczepieniu ospy w tutejszej szkole Nr 2 usiłował przedstawić w ciemnem świetle pastora tutejszego p. Z., utrzymując, że tenże „postawił formalny opór” i miał się wyrazić, że nie potrzeba dzieciom ospy szczepić.

Jako naoczny świadek owego wydarzenia w szkole, czuję się w obowiązku sprostować tę wiadomość w sposób z prawdą zgodny, a mianowicie: że pastor żadnego oporu nie stawiał i ograniczył się jedynie na protestowaniu przeciwko szczepieniu ospy tym z dzieci, których rodzice z niewiadomych powodów oświadczyli się przeciwko dokonaniu szczepień w szkole. Zalecał pastor, aby tymże dzieciom później w domach ich rodziców, albo w razie niezgody tych ostatnich, w kancelarii magistratu ospę zaszczepiono.

Znając bliżej sposób myślenia szanownego pastora od lat wielu, mogę zapewnić troskliwego o zdrowie publiczne korespondenta, ze pastor nie tylko nie jest przeciwnikiem szczepienia ospy ochronnej, ale owszem, zebrane przez niego w ostatnich czasach dane statystyczne przy chowaniu zwłok zmarłych na ospę. Utwierdziły go w przekonaniu, ze szczepienie ospy ochronnej jest jedynym skutecznym środkiem, zapobiegającym rozwinięciu się tej złośliwej choroby. W tym tez duchu działał, zalecając swoim parafianom powtórne szczepienie ospy.

Nie wiem, jakie pobudki kierowały autorem owej korespondenci i co go skłoniło do stawienia podobnego zarzutu powszechnie szanowanemu i ogólnem zaufaniem mieszkańców cieszącemu się pastorowi. Lekarz miasta Pabijanic


Od 13-go kwietnia kursujące omnibusy pocztowe przechodzą przez nasze miasto do Łodzi o 9- ej wieczorem, do Kalisza o 1-ej z południa; pasażerów zwykle bywa pełno, ale czy wszyscy są wpisani na listę – nie wiadomo. Szkoda, że omnibusy te nie wożą korespondencyi pocztowej, co by się bardzo przydało.

W mieście naszem, mającem ludności stałej i niestałej około 10 tysięcy, istnieje stacyja pocztowa tej samej klasy, co po osadach i wsiach; uposażenie też urzędników nie może odpowiadać ich pracy. Dziennie, oprócz licznej urzędowej korespondencyi, przychodzi tu kilkadziesiąt listów do samych fabryk, gdy tymczasem do takiej np. osady jak Lutomiersk przychodzi zaledwie takaż ilość listów przez miesiąc lub kwartał. Główną dla nas niedogodnością jest wysyłanie raz tylko na tydzień posyłek i listów pieniężnych.


Po długich nareszcie oczekiwaniach, wkrótce ma przyjść do skutku restauracyja domu szkolnego; z cuchnącej zatem nory szkoła Nr 1 będzie przeniesioną do przybytku, w jakim od dawna mieścić się powinna. Chcielibyśmy tylko, aby anszlag sporządzony był sumiennie, stosownie do wystarczających funduszów i aby reparacyja odbyła się drogą administracyjną pod dozorem wybranego na ten cel komitetu, nie zaś przez publiczną licytacyję; doświadczenie bowiem przekonywa, że entreprenerska robota nie trwa długo, pożytku przynosi mało, i tylko napycha kieszenie przedsiębiorcom, którzy z chudych pachołków, po kilku lub kilkunastu entrepryzach, stają się folwarcznemi panami. Za pieniądze, które ma zarobić jeden z nich lub drugi, niech lepiej dom szkolny będzie więcej upiększony, lub niech zbudowaną będzie gimnastyka dla dzieci, nowe ławki i niech zostanie oparkanione podwórze i ogródek.

O ile nam wiadomo, fundusz na reparacyją domu dojdzie około dwu i pół tysiąca rubli. Przecież za te pieniądze można schludnie, przy dobrej woli ludzi dbałych o dobro publiczne, wyreperować niewielki budynek; zresztą gmina starać się winna o wyjednanie pozwolenia na wydanie z lasu miejskiego pewnej ilości drzewa; przecież i szkoła, i las są własnością mieszkańców!

Niedawno w „Nowinach” pomieszczoną została korespondencyja spod Łodzi, autor której w nader jaskrawych kolorach, wyświetla kwitnący stan fabryk w Pabijanicach, z czego widać, że ludzie mieszkający poza Pabijanicami, lepiej znają interesy fabryczne, niż ci, co nimi kierują lub mieszkają na miejscu. Otóż, nie wdając się tu żadne bliższe szczegóły, powiem tylko to, bez wyrzutów sumienia, że fabryki tutejsze mają istotnie dosyć roboty, że godzin roboczych nie zmniejszyły i, jako prowadzące produkcję postępowo, znajdują na swe towary dość znaczny popyt. Gdyby jednak był taki świetny zbyt towarów jak był w końcu roku 1877 i w 1878, to można by dać wiarę powyższej korespondencyi; boć wtenczas fabryki były w takim ruchu, jak od czasów niepamiętnych; robotnicy ślęczeli przy warsztatach do późnej nocy; kupcy różnych narodowości hurmem przyjeżdżali z dalekich stron i wtenczas można było powiedzieć, że fabryki, a raczej kieszenie ich właścicieli, mają się bardzo dobrze.

Jeżeli wiadomości podawane do gazet z różnych zakątków kraju, równie zgodne są z prawdą, jak korespondencyje z Pabijanic, to radziłbym redakcjom do każdego sobotniego przypuśćmy numeru, dołączyć arkusz sprostowań. Notuję dzisiaj dwa fakty, dowodzące, jak dalece nasi korespondenci rozmijają się z prawdą.

Na początku wiosny, dwie firmy tutejsze zabierały się do założenia w Pabijanicach nowych zakładów fabrycznych. Jeszcze nie było dachu na nowych budynkach, a już ktoś donosi „Gazecie Świątecznej”, że w Pabijanicach zostały wybudowane dwie nowe fabryki, w których może znaleźć miejsce 1 500 robotników i rzemieślników. W skutek takowej korespondencyi, księża miejscowi otrzymali z różnych stron kraju kilkadziesiąt listów od ludzi, szukających pracy, gotowych jechać do Pabijanic. Trzeba było każdemu z osobna odpisywać, że fabryki dopiero za parę miesięcy będą gotowe i, że robotników wcale nie brak. Ileż to nadziei, trudu i kosztów wzbudziło takie nierozważne podanie wiadomości! Kilku robotników wprost przyjechało do Pabijanic; ci jednak, dzięki wstawieniu się duchowieństwa miejscowego, znaleźli pomieszczenie w fabrykach.

Druga wiadomość niedokładnie podana była do jednego z ostatnich numerów ‘Tygodnia”, Wiadomość tę „Kuryjer Warszawski” powtórzył z oburzeniem w swych szpaltach, wyrzekając na ciemnotę Żydów. Oto słowa korespondenta: „Żydowie pabianiccy niedawno sprowadzili do swojej bóźnicy śpiewaka; pomimo pięknego śpiewu, uwolnili go dlatego, ze w szabas miał buty oczyszczone, prasowaną koszule, pejsów nie nosił i z żoną chodził pod rękę”. Fakt rzeczywiście niedawno, bo tylko 3 (wyraźnie trzy) lata temu miał miejsce; przedstawia się on jednak w cokolwiek innym świetle. Kantora uwolniono za wykroczenie przeciwko zasadom moralności, w tym znaczeniu, w jakiem my ją wszyscy pojmujemy. Taki był główny punkt oskarżenia; wreszcie zarzucono mu także, że sam sobie w sobotę buty czyści. Opowiadanie zaś o koszuli, pejsach i żonie, jest to już czysty owoc fantazyi pana reportera i żadnej nie ma podstawy.

Przejdźmy teraz do rzeczy więcej obchodzących ogół, niż sprostowania. Miasto nasze posiada dwie szkoły elementarne. Szkołą nr 1, zwana polską, liczy około 200 uczniów i uczennic, z wyjątkiem kilku dziewczyn żydowskich, wszystkie dzieci wyznania katolickiego. W szkole elementarnej nr 2, niemieckiej, w roku zeszłym było 584 dzieci, a z tych w ciągu roku, ubyło 165, pozostało więc 419 – których, podług wyznań:


  chłopcówdziewcząt

katolików

66

58

ewangelików

144

146

żydów

-

3

wschod. obrzędu

2

-

Razem

212

207


Z powyższego wykazu widzimy, że Żydzi, stanowiący nie mały procent ogólnej ludności, nie posyłają swoich dzieci do szkół ogólnych. Młode pokolenie Żydów uczy się w chederach, tych siedliskach ciemnoty, zabobonu i niechlujstwa. Tyle już mówiono i pisano o konieczności zniesienia chederów, że szkoda papieru atramentu na wznawianie tej kwestyi: zwyczajnie groch na ścianę!

Mieliśmy tu także przez cztery lata pensyję żeńską dwuklasową, panny Wróblewskiej. Uczęszczało na pensyję przecięciowo (średnio) dwadzieścia panienek. Kurs, co prawda, niezbyt obszerny, za to wykład przedmiotów, jakiego się trzymano, zalecał skromną pensyje. Szkoda, że panna W. w tym roku opuściła nasze miasto i pozbawiła nas dobrych owoców pożytecznej swej pracy. Osoba, która by życzyła założyć pensyje w małem mieście, mogłaby zająć miejsce p. W. i dalej prowadzić podjęte przez poprzedniczkę trudy.

Obie wyżej wspomniane szkoły nasze elementarne – to cała niwa, gdzie serca i głowy nowego pokolenia, przyjmują pierwszy posiew moralny i umysłowy. Mało znam stan szkoły elementarnej Nr 1, ażeby o niej wydać jakiekolwiek zdanie. Bądź co bądź, mniejszą cieszy się ona popularnością od jej rywalki. Wnioskuję o tem stąd , że w tym roku do szkoły Nr 2 na sto kilkadziesiąt miejsc zgłosiło się podobno do czterech set kandydatów; o takim napływie zaś do szkoły Nr 1, bynajmniej nie słyszałem. Sama szkoła polska mieści się na Starym Rynku w niepozornym domku, niczem nie odróżniającym się od reszty obok stojących; szkoła zaś Nr 2 znajduje się na Nowem Mieście, i jak na nasze miasteczko przedstawia się okazale. Obok parku, w alei i najludniejszej ulicy miasta, wznosi się piętrowy budynek, upiększony od frontu klombami, krzewami róż i posążkami. Dolne piętro zajmuje niższy oddział szkoły, górne piętro – wyższy. Nauki, jak i w szkole Nr 1 wykłada dwóch nauczycieli. Wykłady prowadzą oni z całą sumiennością, a uczniowie, kończący szkołę, umieją kurs całkowity znakomicie; świadczą o tem publiczne popisy w końcu każdego roku szkolnego. Cieszyłby nas i każdego tak kwitnący stan szkoły, gdyby nie jedno wielkie ale. Szkoła Nr 2 jest na wskroś niemiecka: wykład odbywa się w niemieckim języku, słowa polskiego w szkole nie usłyszysz; lekcyi polskiego języka nawet nie ma w planie. Czyż potrzeba lepszej pozycyi dla forpoczt germańskiego napływu? Winą szkoły jest to, że ludzie się tu rodzą, żyją po lat kilkadziesiąt i literalnie ani słowa nie rozumieją po polsku. Do jakiej więc narodowości należą ci ludzie, co rodzą się w polskim kraju, żyją pod berłem rosyjskim, a mówią tylko językiem niemieckim? Naturalną więc rzeczą, że pokolenia germańskie nie zmieniają się w naszym kraju; Drang nach Osten szerzy się jak pożar na stepie, spokojnie ale groźnie.

Zanadto nasze gazety zajmują się „kwetyją żydowską”, a mało „kwestyją niemiecką”. Żaden Polak nie zżydzieje; ale jak nasza ludność niemieckiemu ulega wpływowi, o tem najlepiej wiemy. W miastach, zamieszkałych przez Niemców, pedagodzy Polacy niechaj zrozumieją swoje święte powołanie; dbając o moralne i umysłowe wychowanie dzieci, winni stać na straży rodzinnego języka, obyczajów i ducha swojskiego. Przez sumienne wypełnianie obowiązków, winni tak wysoko postawić szkołę, ażeby rodzice ani się namyślali, do której szkoły posyłać dzieci; a wtedy, kto wie, czy i rozsądniejsza część Niemców nie powierzy swych dzieci polskiemu kierownictwu.

Stoimy wobec niezaprzeczenie wyższej cywilizacji, której, jeśli nie dorównamy, ulec będziemy musieli. Ile to korporacyj, ile stowarzyszeń mają w Pabijanicach Niemcy: Schutzen-Verein, Sangwer Verein, Turn-Verein etc! Robią oni wszystko systematycznie i złączonemi siłami; nam brak tej, ze tak powiem, socjalnej spójni, która łączy Niemców w Gessllszafty, Vereiny itp.

Ogólny poziom umysłowy Niemców niewątpliwie wyżej stoi od naszego. Wykazuje to dowolnie lista polskich i niemieckich czasopism i gazet u nas prenumerowanych. Miasto nasze otrzymuje następujące pisma:

polskie

Echo egzempl 1, Gazeta Handlowa 1, Gazeta Warszawska 3, Słowo 2, Wiek 5, Nowiny 3, Bluszcz 2, Gazeta Świąteczna5, Kłosy 2, Przegląd Katolicki 3, Gazeta Lekarska 1, Kuryjer rolniczy 1, Tydzień 5, Medycyna 1, Prawda 2, Przyjaciel dzieci 2, Tygodnik Ilustrowany 1, Tygodnik Powszechny 2, Biesiada literacka 1, Tygodnik Mód 1, Wieczory rodzinne 1, Świat Ilustrowany 3, Romanse i Powieści 2, Gospodarz 1. Razem 55 egzemplarzy.

niemieckie

Berliński Tageblatt egzempl.1, N. Preuss. Zeitung 1, Szles. Zeitung 2, Bohemia 1, Rigner Zeitung 2, N. Zeitung fur St. u. L. 1, Evangelist 1, Buch fur Alle 16, Flieg Blatter 2, Illustr. Welt 5, Bibl. d. Unterhal. 2, Chronik d. Zeit 8, Die Heimath 1, D. Neue Blatt 10, Westermans Monatsch. 1,Berliner Schulmacherzeit (gazeta dla szewców) 1, Modenwelt 10, Bazar 3, Frauenzeitung 1, Jugendblatter 2, Hausfreund 1, Illustr. Romane 5, Criminalzeitung 4, Ueber Land u. Meer 7, D. populare Zeitschrift (pismo dla homeopatów) 2, D. Gartenlaube 7, Der Wachter am Kreuze (pismo dla spraw religijnych) 22, Die Musterzeitung (gazeta farbiarska) 1, Rundszau 1, Daheim 4, Unsere Zeit 1, Lodzer Tageblatt 15, Lodzer Zaitung 20,. Razem 161 egzemplarzy.

gazety rosyjskie

Gołos 1, Nowoje Wremia 1, Moskowskij wsemir 1, Gubern. Wiedomosti 9, Prawit. Wiestn 1, Senatskija objawl. 2, Wysocz. prik. o wojennom czin. 1, Razem 16 egzemplarzy.

W języku angielskim:- Interpreter 1 egz. W języku hebrajskim – Hacfiro 1egz.

Ogółem miasto Pabijanice otrzymuje różnych pism w różnych językach 234. Wyprowadzanie wniosków z powyższego wykazu pozostawiam samemu czytelnikowi, liczby same za siebie mówią. Dodać tylko wypada, że ludność polska liczebnie przewyższa niemiecką. Wzrastające zapotrzebowanie Niemców, co do książek i czasopism, dały początek księgarni, która tu egzystuje od dwóch lat i nieźle prosperuje. Księgarz, p. Z., człowiek praktyczny, jak każdy Niemiec, oprócz księgarstwa zajmuje się i oprawianiem książek. Czy zrobiłby kto z nas coś podobnego? Nigdy, introligator nie byłby tak inteligentny i przedsiębiorczy, ażeby założyć księgarnię, a księgarz byłby „zadumany” (zbyt dumny), ażeby jednocześnie być introligatorem.

Kończąc dzisiejszą gawędę, zauważę, że wszelkie korespondencyje z Pabijanic z konieczności odznaczają się charakterem ogólnikowym, a fakty są mało osnute na pozytywnych danych. Tylko spis jednodniowy, wykonany na sposób warszawskiego i piotrkowskiego, naocznie by nas przekonał o naszych potrzebach, o liczbie mieszkańców podług wyznań i narodowości, o stopniu wykształcenia różnych klas etc. Jesteśmy przekonani, ze gdyby przyszło do rzeczy, znalazłyby się siły, gotowe na usługi ogółu. Młodzież pabianicka, która tak dzielnie stanęła w szeregi straży, nie odmówi swych sił dla spełnienia drugiej obywatelskiej powinności, a panowie fabrykanci i kasa miejska dostarczą potrzebnych funduszów na tak pożyteczny cel. Rzecz dałaby się więc uskutecznić; trzeba nam tylko osoby wpływowej, która wziąwszy sprawę do serca, na właściwe poprowadziłaby ją drogi. Zwracamy nasze oczy na tego, komu zająć się ta sprawą „z urzędu i z wieku” by się należało.

W jednym z numerów „Tygodnia” zamieszczony został artykuł, zachęcający piotrkowian do pobudowania fabryki gazu; ex re więc tego artykułu, zaczerpnąwszy niektórych wiadomości z wiarygodnego źródła, o istniejącej u nas takiejże fabryce od roku 1878, poważam się takowemi podzielić z czytelnikami waszego pisma.

Wybudowanie gmachu, kupno maszyn, aparatów, urządzenie zbiornika gazu itp. Wynoszą, razem z rozprowadzeniem podziemnych, żelaznych rur gazowych, na ogólnej długości kilku tysięcy łokci, około 40 tysięcy rubli. Przecięciowo (średnio) rocznie zużywa się 8 000 korcy węgla kamiennego, wartości – z przywózką z miasta Łodzi- po 1 rublu korzec.

Z użytego na gaz węgla osiągają się jeszcze dwie korzyści, mianowicie: przepalony węgiel, tak zwany koks, który bardzo jest pokupny przez biedniejszą klasę ludności do opału mieszkań – i smoła w dobrym gatunku. Z całej ilości zużytego węgla otrzymuje się połowa koksu, czyli z 8 tysięcy korcy węgla, 4 tysiące korcy koksu; zaś z jednego korca węgla 10 funtów smoły. Korzec pierwszego kosztuje 50 -55 kopiejek, drugiej centar 90 kopiejek. Fabryka może wyrobić dziennie gazu na 2 000 i więcej świateł; wyrabia jednakże 1 600, nieodzownie potrzebnych dla miejscowych fabryk tkackich.

Zużytkowaną ilość gazu wskazuje urządzony do tego zegar, podług którego oblicza się na metry kubiczne takową, za opłatą od jednego metra po 8 kopiejek. W ciągu roku wyrabia się w miarę potrzeby do 220 000 i więcej metrów kubicznych.

Obsługa gazowni składa się z 8 osób, z których jeden gazmajster pobiera tygodniowo 10 rubli i procent od sprzedaży koksu po 5 kopiejek od korca, oprócz mieszkania, światła i opału, które ma przy fabryce; reszta robotników, w miarę uzdolnienia i zajmowanych obowiązków, pobiera po 4, 5 i 6 rubli tygodniowo, co czyni 32 ruble.

Ułożenie jednego łokcia w ziemi rury żelaznej, dla przeprowadzenia gazu, kosztuje 2 ruble.

Oprócz drobnych, nieznacznych reparacyj, głównym wydatkiem jest kupno tak zwanych retort z ogniotrwałej gliny, które, co trzy lata, musza być zmieniane na nowe, gdyż przez przeciąg tego czasu zupełnie się niszczą. Jedna kosztuje 75 rubli. W nich to węgle rozpalają się do 1 000 gradusów ciepła. Sposób wyrabiania gazu: węglami kamiennymi napełniają się z ogniotrwałej gliny retorty, w których węgle, jak wyżej, rozgrzewają się do 1 000 gradusów żaru., w skutek czego wydziela się gaz, pozostawiając z węgli tak zwany koks. Gaz, dla ochłodzenia, bywa przepuszczonym przez aparat zwany Kondensatorem, skąd przechodzi, dla oczyszczenia chemicznego, przez roztwór siarkowodoru, kwas węglany i amoniak, do aparatu oczyszczającego, a z tego przepuszczanym zostaje do gazomiaru (Compteur), z którego, po zmierzeniu, przechodzi do gazometru, pozostając w nim do czasu wypuszczenia w rury żelazne, podziemne, skąd użytym jest do oświetlenia.

Pomimo tego, że mamy fabrykę gazu, miasto Pabijanice do tego czasu nie jest oświetlone. Były wprawdzie robione po temu odpowiednie kroki, lecz właściciele gazowni pp. Krusche et Ender, chcą za urządzenie 32 latarń, z rozpowszechnieniem rur etc., 8 000 rubli, których kasa miejska nie jest w stanie na oświetlenie miasta wydać. Mamy jednakże tę niepłonna nadzieję, że ci panowie, wiele już przyczyniwszy się do dobrobytu naszego grodu, i tej bagateli nie odmówią, odstępując od wzmiankowanej kwoty chociaż połowę; cóż bowiem znaczyć może 4 000 rubli tam, gdzie obrót pieniężny równa się milionowi rubli! A warto w samej rzeczy o tem troskliwiej pomyśleć, bo podczas ciemnych nocy trudno u nas zaiste chodzić. Koszt oświetlenia latarń ponosiłoby miasto, to jest jego mieszkańcy, jak to mówią tu wszyscy, którzy mają tylko jedną ścieżkę przez ulicę. Koszt ten, stosunkowo do ilości mieszkańców, bardzo byłby niewielki. Gdyby przypuszczam, wynosił nawet 600 rubli rocznie, to przecięciowo na jedna osobę, mogącą być pociągniętą do składki, wypadłoby 24 kop. rocznie.

Jak się dowiadujemy z listu pisanego do naszej redakcji – srodze się skarżą na to, ze jakkolwiek posiadają dwie szkoły elementarne, znakomita większość dzieci tam zamieszkałych, całkiem jest pozbawiona możności nauki, jako zajęta całemi dniami po warsztatach. Dlatego to rozsądniejsi i gorliwsi o dobro miasta tego obywatele, przemyśliwają nad sposobem zaprowadzenia wykładów wieczornych. Radzimy się wziąć do tego energicznie; radzimy postarać się czym prędzej o odpowiednie pozwolenie na to władzy i wyznaczenie z kasy miejskiej potrzebnego funduszu, który nie może być produkcyjniej w tych okolicznościach użyty.


Z Pabijanic 1884 r.

Złe czasy, które trwały tyle miesięcy, grożąc ruiną fabrykantom, a robotnikom śmiercią głodową, jak na teraz minęły. Do Łodzi wielu przybywa kupców z Rosyi, robiąc znaczne obstalunki, skutkiem czego tutejsi fabrykanci wciąż zwiększają produkcję, zmniejszoną przez poprzedni stan krytyczny. Każde drgnienie handlowe w Łodzi, tutaj doskonale odczuwamy. Pabijanice względem Łodzi są księżycem, jak Łódź w konstelacji większych rynków Cesarstwa. Miasteczko nasze jest czysto przemysłowem, bez charakteru handlowego, handel ogranicza się na zaspokajaniu potrzeb miejscowych i najbliższej okolicy. Ludność w ogóle stoi na przemyśle fabrycznym; to też stagnacyja w przemyśle fabrycznym; toteż stagnacyja w przemyśle gubi większą część mieszkańców, czyli ludność fabryczna, ta zaś rzemieślników, kupców i kramarzy, głównie utrzymujących się z robotników.

Gdy mowa o tutejszych rzemieślnikach nie mogę pominąć faktu, chlubnie świadczącego o ich dążeniach ku lepszemu. W liczbie odpowiedzi na kwestyjonariusz rozesłany przez Towarzystwo Popierania Przemysłu i Handlu, cechy pabianickie stanęły między pierwszymi do apelu. Ciekawiśmy w jakim duchu pisane są owe odpowiedzi; może by panowie cechowi przesłali kopiję jednemu z pism, wychodzących w naszej guberni?

Ciche nasze miasteczko miało w zeszłym tygodniu kilka widowisk. W niedzielę jednocześnie miały miejsce festy dwóch niemieckich stowarzyszeń: strzeleckiego i gimnastycznego. Festy te rokrocznie się odbywają, jakkolwiek nie w jednym dniu, jak tego roku. Zostawiam sobie na inny raz opis tych uroczystości, jak również zabaw ludowych z niemi związanych. Dzisiaj chcę tylko zwrócić uwagę czytelników, jak to Niemcy z najmniejszej korzystają okoliczności, ażeby się łączyć razem i towarzysko czas przepędzić. Na niedzielną uroczystość , jak każdego roku, z całej okolicy zjechali się Niemcy: z Łodzi, Zgierza, Zduńskiej Woli i Konstantynowa. Przyznać im należy, iż pod względem łączności o całe niebo stoją wyżej od nas.

Drugie w swoim rodzaju widowisko, stanowił pogrzeb tutejszego rabina, na który przybyło aż pięciu rabinów z okolicy. Zmarły był to człowiek prawego charakteru i nie ciemny: znał język krajowy i był na tyle postępowym i tolerancyjnym, o ile nim może być rabin w małym miasteczku. Dlatego wielu miał wrogów, którzy obecnie nie omieszkają wszelkich dołożyć starań i intryg, ażeby swego kandydata postawić na czele gminy. Interesujących się kwestyją żydowską winienem ostrzec, ażeby znów zbyt wielkiego nie mieli wyobrażenia o postępowości tutejszych Żydów, wyjąwszy kilku jednostek; postęp należy tu rozumieć względnie, w stosunku do masy ciemnej i fanatycznej, jak do tak zwanych chasydów.

Ze spraw tylko w części miejscowych, zaznaczę, że naczelnik naszego tj. łaskiego powiatu, p. Kałakucki, opuścił Łask, przenosząc się na takąż posadę do Radomska. Wyżsi urzędnicy municypalni z Pabijanic udawali się do Łasku, by pożegnać swego zwierzchnika i zarazem stanąć do grupy fotograficznej wyższych urzędników powiatu, mającej być wręczoną odjeżdżającemu na pamiątkę.


Z Pabijanic 1885 r.

19 lipca odbyła się u nas zabawa na korzyść Grodna. Program składały: koncert tutejszej orkiestry strażackiej, urozmaicony chóralnymi śpiewami, sztukami magicznemi i żywemi obrazami przy blasku ogni bengalskich. Panie zajęły się sprzedażą kwiatów, co nie mało grosza przysporzyło nieszczęśliwym pogorzelcom. W szczupłym iluminowanym ogródku tłoczono się formalnie; wiele osób przyjechało też z Łodzi. Naddatki sypały się obficie i przypuszczalnie dochód wyniesie około 300 rubli.

O ile cel sam za siebie mówi, o tyle charakterystyczna jest okoliczność, że promotorami zabawy byli przeważnie Niemcy; wykonawcami zaś programu wyłącznie przedstawiciele niemieckiej części ludności. Pierwszy ten krok do zgodnego pożycia napawa nas nadzieją, że odtąd więcej się znajdzie punktów styczności, by wspólnemi siłami dążyć do celów humanitarnych, niezależnych od zasadniczych przekonań jednej lub drugiej części ludności.

I na Starem Mieście coś się rusza. Wystawa warszawska, na której więksi przemysłowcy z Pabianic świecili nieobecnością, w dziale rękodzielniczo-przemysłowym liczyła kilku tutejszych wystawców. Udzielone im dwa medale bronzowe i dwa listy pochwalne niechże będą bodźcem dla nagrodzonych do wytrwałej pracy, zabiegliwości i oszczędności; z młodego zasiewu może w przyszłości swojskie drzewo wyrośnie.

Przypominamy w tem miejscu czytelnikom, że na rozesłany przez Towarzystwo Popierania Przemysłu i Handlu kwestionariusz do cechów, nasze cechy w swoim czasie pomiędzy pierwszemi nadesłały odpowiedź.

Podobne objawy świadczą o tem, że tlą się u nas jakieś iskierki społeczne, że myśl i dobre chęci nie tak są jałowe, jak przypuszczałem, szczerze to wyznaję, w poprzednich moich korespondencyjach.

Światło wiedzy zaczyna przenikać i w niższe sfery. Na dowód niech służy nr 15 „Gazety rzemieślniczej” z ciekawą korespondencyja z Pabijanic, podznaczoną literami G. M. Obszerna korespondencyja na dwóch i pół szpaltach nie tyle ciekawą się wydaje dla treści, ile ze względu na osobę piszącego.

Człowiek, którego „kolega pracuje w fabryce”, zatem rzemieślnik lub robotnik, nie wstydzący się wyznać publicznie, że dawniej „ był pastuszkiem”, obserwujący życie i ludzi i opisujący swoje spostrzeżenia, czytający książeczki ludowe jak „Wawrzon Ryba” i „Pan Laborski”i polecający je czytelnikom „Gazety Rzemieślniczej”, rozumiejący „że chodzić w ubiorze pofarbowanym (zostać farbiarzem) więcej dziś stanowi dla dobra kraju aniżeli urzędować”, „że Niemcy są ludzie przebiegli i wiele można od nich brać przykładów, ale zawsze zapatrywać się z daleka”. Taki człowiek należy do nowej generacji budzącego się do życia społeczeństwa. Takich jednostek oby było jak najwięcej i oby w swojej sferze najszerszego dosięgli wpływu.


Z Pabijanic 1886 r.

W styczniu i lutym wynikły tu trzy pożary, które, dzięki bardzo energicznym działaniom miejscowej straży, w zarodku stłumionemi zostały. Straty bardzo małe; spaliła się bowiem jedna drewniana obórka, wartująca kilkadziesiąt rubli, laboratoryjum fabryki p. Barucha i kawałek dachu na fabrycznym kantorze p. Kindlera. Pierwszy ogień powstał z podpalenia, drugi sam przez się w opalarni towarów, trzeci prawdopodobnie przez przeniknięcie iskier z komina do otworu dachu. Narzędzia ogniowe natychmiast były dostawione; z powodu jednak zamarzniętego stawu, na którym musiano lód rąbać dopiero, sikawki posiłkowały się z początku wodą gorącą, dostawianą z fabryk żelaznych.

Na miejscowym cmentarzu, tuż przy wrotach, znalezionem zostało, przerzucone przez parkan, niemowlę z poderżniętą szyją. Mimo energicznego śledztwa, zbrodniarka wykrytą nie została. Przy sekcji okazało się, iż dziecię musiało urodzić się żywe i dobrze było zbudowane. Głowę tak miało uciętą, że ta ledwo się trzymała na kawałku skóry.

W fabryce chustek p. Barucha, z powodu własnej nieostrożności przy zakładaniu pasa na koło maszyny, robotnik Madej został wciągnięty na wał żelazny i na takowym się okręcał z niesłychaną szybkością przynajmniej 3 minuty, zanim maszynę zdołano zatrzymać. Madej poniósł tak ciężkie rany, iż żył zaledwie 2 godziny.

Od kilku dni na ulicy Zamkowej w naszym mieście spacerują wieczorami tłumy ludzi, przyglądając się dziwowisku, jakie niespodziewanie sprawił nam p. Ender przez postawienie sześciu lamp elektrycznych oświetlających tak doskonale ulicę (mającą przeszło pół wiorsty długości), że widno na niej jak w dzień biały. Na każdym kroku, nawet po drugiej stronie alei, można przy tem świetle doskonale czytać gazetę.

Panuje tu od pewnego czasu djaryja (biegunka). W jednym, ludniej zamieszkałym domu zachorowało 20 osób, z których 2 umarło; wszelkie środki ostrożności zostały już przedsięwzięte, ale w ogóle b. wiele osób narzeka na niedyspozycje i ciągłe żołądkowe zaburzenia.


Muszę zakomunikować smutną dla nas wiadomość. Zmarł bowiem w naszym mieście 17 lutego b.r. powszechnie szanowany fabrykant Majer Baruch. Nie jestem judofilem ani antysemitą; lecz wychodząc z zasady słuszności i znając bliżej Majera, czynię o nim wzmiankę ze względu na wyjątkowy charakter tego człowieka, który wart jest szczegółowszego o sobie nekrologu.

Zmarły urodzony w Działoszynie z rodziców średniozamożnych, młodociane swe lata spędził w pracy, pomagając im w prowadzeniu handlu, który następnie porzucił i począł kształcić się w zawodzie tkackim. Przyjął on za zasadę życia, że „poczucie prawości powinno być kierownikiem człowieka”. Jakoż w nowym zatrudnieniu , o powodzenie którego dbał gorąco, zdołał pomału, uczciwością i usilną praca, po wielu doznanych trudach i borykaniu się z losem, przyjść do znaczniejszego kapitału, z pomocą którego założywszy fabrykę tkacka na małą skalę i wciąż pracując dalej, dorobił się w końcu dość znacznej fortuny. Prowadzenie przez dłuższy czas znaczniejszej fabryki nie jest tak łatwem, zwłaszcza przy ciągłej kolizji interesu, jako takiego, z poczęciami godności osobistej i społecznych obowiązków względem bliźnich. Majer jednak umiał rozwiązać z honorem trudne to zadanie.

Aby wprowadzić jakąś nowość do swych zakładów często odbywał podróż do Anglii, Francyi, Szwajcaryi i t. p.; toteż wyroby pochodzące z jego fabryk były zwykle i są lepsze od innych. Ze wszystkiemi zawsze wychodził uczciwie; szanowano go też powszechnie. Niepowodzenie i zastój ogólny w interesach handlowych, który Majera ostatnimi czasy dotknął, nie złamał jego ducha – owszem, z największą energią usiłował on utrzymać nadal zasłużone dobre imię. Celu tego dopiął – i kiedy po wielu trudach przyszedł koniec gorzkich trosk i zmartwień, niespodziewanie złożony długotrwałą chorobą, oddał ducha Bogu, zalecając swym następcom zawsze prawe jedynie postępowanie. Do mogiły zwłoki nieboszczyka odprowadził 6-cio tysięczny tłum ludzi różnych wyznań, co jest najlepszym dowodem, na jaką symaptyję potrafił sobie zmarły zasłużyć. Nikt też nigdy ze starozakonnych nie miał takiego tu tłumnego pogrzebu, ani go też mieć prawdopodobnie nie będzie.


Dawno już w „Tygodniu” wzmianki o naszem mieście nie było; ażeby więc dać znać, że i u nas ludziska żyją i coś dla dobra bliźnich robią, donoszę, że na skutek rozporządzenia władzy zamknięte zostały chedery nieodpowiadające celowi, a natomiast tutejsi synowie Izraela postarali się o otworzenie żydowskiej szkółki rządowej elementarnej, która zaczęła funkcjonować jeszcze w sierpniu roku zeszłego i do której zapisało się dzieci obojga płci 140; że zaś nie spodziewano się takiej znacznej ilości, więc i lokal wynajęto za szczupły i obecnie uczęszcza tylko 110 dzieci. Jest to i tak niezły procent w stosunku do miejscowej ludności żydowskiej, składającej się z tysiąca kilkudziesięciu dusz. Etat tej szkoły zatwierdzony na sumę 642 rubli ciąży wyłącznie na ludności żydowskiej.

Przedstawiciele miejscowych firm „Krusche i Ender” oraz „Rudolf Kindler” własnym kosztem wybudowali obszerny dom piętrowy w rynku, który z nowym rokiem szkolnym oddany zostanie, po wewnętrznym ukończeniu sal do użytku publicznego; przeznaczonym został bowiem na szkołę Nr. 1. Brak dotąd odpowiedniego na szkołę pomieszczenia uczuwać się dawał ogromnie, gdyż w dotychczasowych dwóch pokojach, a raczej klatkach, może się pomieścić zaledwie do 150 dzieci, gdy tymczasem w trzech salach nowego budynku znajduje pomieszczenie minimum 450. Z ofiarności tej zatem corocznie korzystać będzie o 300 dzieci więcej.

P. Ender wniósł podanie do władzy o pozwolenie, w rodzaju próby, tymczasowo, oświetlenia w sześciu punktach naszego miasta elektrycznością, jak również i własnej swojej przędzalni. Tenże dla wygody swych fabrycznych robotników prosił o pozwolenie otwarcia szpitala na 15 łóżek, który byłby utrzymywany własnym kosztem wnioskodawcy.

Jeden znów z mieszkańców naszego grodu wyszedł z podaniem o pozwolenie otwarcia „taniej kuchni” dla ludzi pracujących w fabrykach. Obiad ma kosztować 20 groszy, a składać się, oprócz kromki chleba, z zupy, porcyi mięsa i porcyi jarzyny, jak kartofli, kapusty, grochu etc.


Na wyborach straży ogniowej odbytych, w dniu 1 lutego, naczelnikiem obrany został dotychczasowy od dawna piastujący ten urząd p. J. Kindler, pomocnikiem zaś T. Ender.

W końcu roku zeszłego dawny parkan około kościoła wyglądający jak ruina, został nareszcie przyprowadzony do porządku. Obecnie urządzone żelazne sztachety na murze, efektownie się przedstawiają. Ofiarność parafian była o tyle małą, że główne koszta poniósł z własnej kalety miejscowy ksiądz proboszcz, wydawszy przeszło 1500 rubli. Do podobnie chwalebnego czynu nie każdy byłby gotów.

Et tu, Brute, contra me! – powiedział w starożytności przerażony Cezar, do człowieka, którego był mianował pretorem rzymskim i uważał go za najlepszego swego przyjaciela, a którego ujrzał w liczbie swoich morderców. Otóż i nasze miasto za tym wzorem idąc, odzywa się dziś wielkim głosem: „I ty panie O. K. przeciwko nam!” – ty panie, który krwawą pracą, bezsennymi nocami rujnowaniem zdrowia polskich tylko robotników dorobiłeś się milionów! Ty, którego dziad jeszcze w drewnianych butach fabrycznych chodził, ty … ty, dowodziłeś na zebraniu członków łódzkiego oddziału Towarzystwa Popierania Przemysłu i Handlu, że Polacy nie są zdolni na praktykantów fabrycznych, ponieważ jak mówisz „chorują oni wszyscy na wielkich panów, sypiają długo, nie chcą rano wstawać, w fabryce próżnują, słowem są zupełnie nieodpowiednimi”.

Nie, tego już zanadto! Upamiętaj się prawy synu Bismarcka i pomyśl, jaką to czarna niewdzięcznością spłacasz dług zaciągnięty względem polskiej ziemi, co cię zrodziła i wykarmiła; względem robotników, co swojemu nieraz łzami boleści wypchali ci kieszenie banknotami. Powiadasz pan, ze tylko wasz uprzywilejowany naród zdolny jest do pracy, uczciwości, pilności itd. O samochwale! (…) Bo i jakże to oni „po ludzku” obchodzą się z robotnikami! Posłuchajcie szanowni czytelnicy: Jest tu pewna fabryka, w której pan dyrektor ma ogromnie rozwinięty smak estetyczny, vel „poczucie piękna”. Otóż na conto tego „smaku” w kantorze swym nie pozwala pracować innym dziewczynom, tylko urodziwym. Uczy je wszystkie „posłuszeństwa”, ale … bezwzględnego; a jeżeli która usłucha to … musi się pozbyć czci niewieściej!...Nie! rzućmy na tę podłość i nikczemność zasłonę i, otrząsnąwszy się z tego wrażenia, idźmy dalej szukać niemieckiej „uczciwości”.

Oto jest sobota – wieczór. Tłumy powychodziły z fabryk i pędzą do karczmy. Przybytki Bachusa zapełniają się wkrótce po brzegi – pijatyka aż strach! … Skądże ta wesołość – pyta każdy. Nie… to tylko „wypłata” , czyli wypełnianie kontraktu zawartego przez fabrycznego „dziesiętnika” z szynkarzem, który dostaje do rak cały tygodniowy zarobek robotnika i nie wcześniej mu wydaje pieniądze, aż ten coś kupi. Miękki robotnik wypija kieliszek wódki, nektar ten napełnia go jakąś błogością, kupuje drugi kieliszek, trzeci, czwarty itd. I przychodzi do domu ze złotówką, którą oddaje żonie na całotygodniowe wyżywienie domu!

Taki „uczciwy” porządek praktykuje się w fabrykach tutejszych od lat kilkunastu! Czasem dzieje się jeszcze gorzej: np. dyrektor pewnej fabryki za swoim pośrednictwem stawia przy fabryce dwa szynki i „pozwala” robotnikom brać z nich wszystko ‘na kredyt” A ze to w szynkach bywa tylko ponętna wódka, więc tez przy odbieraniu tygodniowej zapłaty, robotnik, w miejsce dwóch lub trzech rubli, dostaje od pana dyrektora kilka złotych!

W innym jeszcze miejscu wypłacają robotnikowi kwitkami, za które można kupować produkty spożywcze z Żydów. Tu już podobno i interwencja władzy nie pomogą, gdyż Żydzi trzymają rzecz solidarnie w sekrecie, a jeżeli który, śmielszej natury robotnik pójdzie do magistratu z kwitkiem, wkrótce wydalonym bywa z fabryki przerozmaite intrygi. (…) Po tej błotnistej, niemieckiej kąpieli, muszę was szanowni czytelnicy obmyć chociaż jednym przyzwoitym faktem z ostatniej doby życia naszego miasteczka.

Chcę tu powiedzieć o koncercie strażackim w dniu 22 lipca w mieście naszym odbytym.. Spora część miasta udała się do pięknego ogrodu na tak zwanej ‘”psiej górce” ( z przeproszeniem panów właścicieli). Tu orkiestra strażacka koncertowała, Niemiaszki śpiewali nam po … niemiecku, strzelaliśmy sobie z łuków, z fuzyi itd., a panie zajęły się sprzedażą róż i kwiatów. Piwa wypito mnóstwo, zabawa udała się świetnie. Jakie tam były dochody – nie wiem, ale muszą być spore, bo samych kwiatów sprzedano za 168 rubli. Dochód ma być przeznaczony na zakupienie dużej sikawki, wartości 1200 r.

Przed paru tygodniami miasteczko nasze opuścił bezpowrotnie dobijający się przed kilku miesiącami europejskiej sławy chemik w fabryce p. Endera, pan Lauber, który wynalazł ową cudowną wodę do gaszenia pożaru w przeciągu pięciu minut. Polski ogień nie przeląkł się jednak mądrej wody niemieckiej, a jej wynalazca wyjechał do Vaterlandu, czego mu szczerze winszujemy, życząc by przykład jego pociągnął za sobą co najwięcej jego współrodaków.

Przezorny zarząd strażacki, zakupił za to i oddał pod opiekę drugiemu oddziałowi doskonałą, najnowszej konstrukcji sikawkę, przy której prócz wielu przyrządów ratunkowych znajduje się i prowizoryczna apteczka. Sikawka kosztuje 1 200 rubli, a sprowadzona była dzięki staraniom p. K. (Krusche?), co mu się za dobre uważa. Byłoby do życzenia. Żeby tenże pan K. dopomógł jeszcze do założenia sklepu spożywczego, na co jest już zebrane 300 rubli i brak tylko większej subwencji zamożnej jednostki.

Tutejsi strażacy polscy maja urządzić dosyć oryginalne wyścigi. Zaszedł mianowicie spór pomiędzy zarządem straży (niemieckim całkowicie) o to, kto jest raźniejszy do obrony przy pożarze – Polacy, czy Niemcy. W tym więc celu ma być podany fałszywy alarm i ci, którzy wpierw przybędą do szopy ratunkowej, uzyskają dyplom pierwszeństwa w poczuciu obywatelskich posług. Bodajby choć w tej drobnostce zwycięstwo zostało przy nas; odebralibyśmy Niemcom choć jedna sposobność zaimponowania nam akuratnością, którą się zawsze chwalą przed nami.

Nowo postawiona szkoła miejska, o jakiej już dawniej byłą mowa, jest w tej chwili na ukończeniu. Pocznie ona funkcjonować od nowego roku i, daj Boże, aby owe 450 miejsc, które zawiera, były zawsze zapełnione, bo do tej pory mieszczański ogół tutejszy wielce zaniedbywał wykształcenie dziatek, które od razu wciągane bywają do tkackiej lub innej jakiej rzemieślniczej roboty.

Z prawdziwą też przyjemnością notuję fakt, że zwinięta już raz dla braku uczennic czteroklasowa pensja prywatna żeńska p. Wróblewskiej w tym roku odżyła na nowo; że w niej oprócz samej przełożonej wykładają jeszcze dwie nauczycielki; liczba uczennic , jak na początek, jeżeli nie jest zadawalająca, to przynajmniej znośna. Objaw otworzenia dwóch naraz szkół jest ważnym faktem w kronice naszego zniemczonego miasta.

Podobno municypalność tutejsza myśli obecnie nad zbudowaniem koszar dla wojska. Jest to myśl arcychwalebna; ludność bowiem wciąż znosić musiała wielką niewygodę, oddając z obowiązku swoje mieszkania na usługi wojska; sadzę więc, że każdy mieszkaniec chętnie złoży odpowiednią sumę, byleby tylko zaoszczędzić sobie przykrości zbierania swych gratów po ulicy.

Od dawna też mówią tu o odnowieniu miejscowego ratusza. Suma poprzednio z kasy miejskiej wyasygnowana, okazałą się za małą na licytacji in minus. Ratusz tutejszy jest to starożytny, o ciężkim, niewyraźnym stylu, gmach, postawiony (podług Balińskiego) na początku XVI wieku. Długosz powiada, ze już w XI wieku stał tu jakiś zamek, który z włością okoliczną stanowił kasztelanię Chropi, do ziemi sieradzkiej należącą. Władysław Herman kasztelanię tę nadał za wstawieniem się żony swej Judyty w r. 1084 kapitule krakowskiej. Jak długo stał ten zamek nie wiadomo. Przypuszczam jednakże, że skoro nazwa „Pabijanice” w piętnastym już wieku była wiadomą, zamek dzisiejszy, w którym podług podług podania bawiono się podczas polowań w rozległych okolicznych lasach (skąd nazwa „Pobawianice” czyli skr musiał już istnieć w piętnastym wieku skrócona „Pabianice”), Zresztą mówi o tem, acz niezupełnie wyraźnie struktura. W zamku tym mieści się dziś biuro magistratu. Nad jednym z bocznych okien wmurowana jest płyta kamienna z herbem miasta (trzy korony) oraz napis łaciński: „sic transit gloria mundi”. Miasto, co już za Zygmunta Augusta miało swoje cechy rzemieślnicze, dziś rozwinęło się i rozwija bardzo słabo, choć jest położone o dziesięć wiorst od polskiego Manchesteru i buduje od czasu do czasu własne fabryki.

Ludność rdzennie miejscowa jest biedna i przeważnie z gruntu tylko i rzemiosł żyjąca. Pieniądze spoczywają w dłoniach milionerów fabrykantów i Żydów handlarzy. Jedynym środkiem dorobienia się majątku są tu szynki, które też mnożą się progresyjnie, zmniejszając w takimże stosunku moralność robotnika. Ogólnie tedy biorąc, żywioł polski dziś tu istnieje tylko po to, by być przedmiotem wyzysku.

26 maja br. Któżby się mógł spodziewać, że złowieszcze echo wściekłej ku nam nienawiści synów Germanii, odezwie się w sercach tych, których wypaśliśmy swoim chlebem i którym wypchaliśmy kieszenie naszą pracą w pocie czoła, z naszych nieraz krwawych łez! A jednakże mieliśmy tego widoczny przykład w dniu 20 bieżącego miesiąca w naszem mieście. Nie dość tego, że zdaje się nam tu jakbyśmy żyli w okolicach Berlina, nie dość wybitnej separacji pomiędzy obydwoma narodowościami i panoszenia się kilku tysięcy landsmanów, którym myśmy dłoń podali. Panowie ci chcą nas jeszcze przez wdzięczność sponiewierać i wymownie przekonać, iż w zupełności zależymy od ich kaprysów i zachcianek! Właściciel kilku fabryk i zapalczywy krzewiciel kulturkaampfu p. Ender śpiąc raz na złotem tkanej kanapie i marząc słodko o swych zyskach, zaczął głęboko myśleć nad tem, że już ma dosyć ‘”tych Polaków” przy pracy których zbił miliony i że mu należy jako głębokiemu patriocie pomyśleć o Vaterlandzie. „Trzeba ich usunąć od roboty!” – postanowił to w duchu i nazajutrz ogłosił robotnikom, ze urywa każdemu po 20 kop. na kawałku towaru, co czyni tygodniowo potężną w skromnym budżecie fabrycznego robotnika sumę kopiejek 50. Ale Polacy na szczęście okazali tu swą nationalną cechę. Pokazali swemu chlebodawcy ogromną „figę” i pokładli się na trawie przenosząc dolce farniente (słodkie próżnowanie) nad skąpy chleb niemiecki, i choć pan fabrykant odgrażał się, że sprowadzi sobie z zagranicy pracowników, nie pomogło to nic. Z początku było wszystkim bardzo wesoło: ale skoro żołądki upomniały się o swe prawo, na zielonej murawie podniosły się hałasy i krzyki, które wywołały interwencję policyi.

Przyjechał mianowicie naczelnik powiatu książę Czagadajew i po długich obradach wymógł na p. Enderze, że urwie tylko połowę wzmiankowanej sumy, a zarazem zastrzegł sobie, aby, jeżeli który z robotników odprawiony będzie za to, że nie przyszedł do roboty w święto, uwiadomiono go tem niezwłocznie.

Kiedy więc szanowny panie fabrykancie tak dotkliwie przypomniano ci, że „wolnoć Tomku w swoim domku”, czyli że Pabijanice to nie ukochany Vaterland – muszę i ja ci razem z całym miastem powtórzyć: „zyg, zyg, zyg, marcheweczka”.

W niedzielę w kilka dni po wspomnianym fakcie, mieliśmy drugi objaw niemieckiego geniuszu, który chciał nam zaimponować swą twórczością. Chemik z fabryki p. Endera przyszedł na próbę strażacką, by wypróbować głośną już swoją wodę chemiczną, która niby w Łodzi w przeciągu „kilku sekund” ugasiła pożar” Urządzono za miastem wysoką budę, oblaną smołą i w obecności przedstawicieli władz municypalnych miejscowych i przybyłych z Łasku wylano na budę tę całą kufę wody preparowanej przez doktora Laubego. Ale nieznośny budynek nie dał się ugasić nawet po kilku minutach. Wtedy naczelnik miejscowej straży wystąpił ze swoim oddziałem i tym razem w przeciągu czterech minut ogień ugasił naszą zwyczajną, polską wodą.

W mieście Pabijanicach odbyła się próba gaszenia pożaru mieszaniną proszku i wody, wynalazku pana Laubera (Niemca). Parę garncy tego preparatu wsypano do beczki 40 wiadrowej przy użyciu sikawki; jakoż płomienie, silnie pobudzone rozlaniem w ognisko nafty i smoły, mieszanina ta zrazu przytłumiła, ale ich zupełnie nie zagasiła. Dopiero po użyciu czystej wody, na nowo buchające kłęby płomieni i dymu zostały zalane.


Z Pabijanic 1887 r.

Tak! Niemcy i Żydzi natarli zupełnie komu innemu uszu za ostatnią moją korespondencyję, że pisząc te słowa, drżę cały jak liść, na myśl, czy mię jaki Mojsze lub kultutrager nie podpatrzy. Niech więc Sz. Redakcyja pamiętać raczy, że od ścisłości mego incognito zależy me życie, a zatem i dalsza rozmowa z czytelnikami „Tygodnika”.

Sprawozdanie o ruchliwości naszego miasta rozpocząć musze chronologicznie od nowych wyborów do miejscowej straży ogniowej jakie się w dniu 16 lutego odbyły. Na głównego naczelnika powołany został tenże sam p. Juliusz Kindler, właściciel fabryki. Pomocnikiem obrano p. Endera, również bogatego fabrykanta bawełnianych wyrobów. Na naczelników oddziałowych powołano pp. Kruszego, Steinhagena i Meiznera; do rady zaś nadzorczej: pp. Oskara Kindlera, Auspitza, Schrettera, Meiznera, Hegenbartha i Schmita. Ani jednego polskiego nazwiska … chociaż to przecież w samym centrze Polski.

Budżet kasowy straży przedstawia się tak: dochodu ogólnego od ostatnich wyborów rs. 2500, z których, po kupieniu sikawki (1100 rs) i opłaceniu cła od niej, lin toporników, trąbek, sygnałowych pozostało w kasie rs. 700.

Dnia 19 lutego odbył się tutaj bal strażacki, na którym bawiono się raźnie do białego… mazura. Nie raczył się tylko stawić do apelu 2-gi oddział, złożony z samych buchalterów fabrycznych, którzy podobno jako wierni synowie Vaterlandu, chowają pieniądze na przyszłą francusko-pruską wojnę. Przezorni! Nieprawdaż?

Po balu odbyły się nowe zapisy na członków czynnych. Przybrano 30 ludzi, z których 25 zapisało się do oddziału „błyskawicznego”, przed kilku dniami zorganizowanego. Obowiązkiem tego oddziału jest: nie czekając na nikogo , pędzić do pożaru i stłumić, jeżeli się da, ogień w zarodku.

Grasująca w Łodzi ospa przyniesiona została przypadkowo i do nas. Jedna z matek przywiozła chore swoje dzieci i pozarażała całą seryję innych, przeważnie w niemieckiej dzielnicy miasta mieszkających. Szybkie rozszerzenie się choroby wywołało projekt sprowadzenia limfy do szczepienia ospy biednym ludziom. Zanotować mi tu należy dobroczynność p. Juliusza Kindlera, który ofiarował na ten cel rubli 100 i który, jak tu powszechnie fama głosi żywi najsympatyczniejsze ku Polakom uczucia, przez co staje się przedmiotem nienawiści swoich nieugiętych współrodaków – przychodźców. Z dziesięcio, pięcio i trzyrublówek, zebrała się spora suma, która szczęśliwy projekt do skutku doprowadziła, wyrywając niejednego biedaka chorobie, a może i śmierci.

Stosunki tkackie – najważniejsze w naszem mieście – nie zmieniają się. Taż sama stagnacyja i bieda, jaka już od kilku lat szczególniej fabrykom uczuwać się daje. Mimo to, wśród klasy roboczej przez cały karnawał było bardzo wesoło, małżeństw zawierano niezliczone mnóstwo. Tkaczowi potrzeba tylko, aby się zdobył na kupienie warsztatu i miał przynajmniej rubla zadatku na mieszkanie, a o resztę już jest spokojny. Żyd sam go odnajdzie, da mu osnowę i zawsze płaci tyle, by tkacz nie potrzebował z głodu umierać. Całe szczęście, że nafta jest tak tanią; w razie bowiem przeciwnym wystarczyłoby zaledwie na jej opłacenie.

Gazety warszawskie czytając „Tydzień” poruszyły żywo sprawę przemiany nazwisk polskich na niemieckie, co wywołało odezwę w ‘”Dzienniku Łódzkim” obwinionego w tejże sprawie pastora Zimmera z naszego miasta. Niech mi więc wolno będzie dodać tu od siebie słów kilka.

Sądzę, że powstałe stąd burze i apodyktyczne sądy są nieco spóźnione dla miasteczka, tak do szpiku kości zniemczonego jak nasze. Germanizacyja u nas jest bardziej żródłową, niż ta, która polega na zamianie nazwisk, a więc na przemianie czysto zewnętrznej. U nas tu wszystkie umysły tak już przywykły uważać przychodźców za „drogich sercu” gości, że piętnowano by hańbą tego, który by wobec nich okazał się „niegrzecznym”. Toteż ta dziwna doprawdy „grzeczność” okazywaną bywa Niemcom wszędzie, począwszy od władzy municypalnej miejskiej, a skończywszy na administracji kościelnej. W świeżo na przykład wybudowanej szkole miejskiej, przeznaczają olbrzymią salę (klasę) dla „gości” niemieckich, gdzie wykład i wpajanie zasad społecznych odbywać się będzie w sposób taki sam, jak w ich specjalnej szkole, zajmującej cały piętrowy dom w niemieckiej dzielnicy.

Szkoła niemiecka ma w mieście wyrobioną reputacyję, jako „gruntowna”, gdyż dzieci w niej, po upływie kliku miesięcy mówią językiem Bismarcka. Dziś „goście” przenoszą swoją kulturę i na stare miasto, do szkoły elementarnej, gdzie polskie dzieci przez samo stykanie się z niemieckimi nabędą pojęć, języka i … moralności czysto berlińskiej. Stąd to należałoby zacząć rehabilitację, w tym chyba kierunku trzeba by położyć tamę działalności kulturalno-propagatorskiej naszych zacnych „gości”, a na tym punkcie najpierw należałoby pozbyć się naiwnej i idyjotycznej „grzeczności”.

Jest tu w parafii dosyć poważna liczba tak zwanych „deutsch-katolików”: rzecz więc naturalna, że skoro nazywają się tylko „deutsch”, należy ich przyhołubić, przytulić do łona kościoła i pozwolić im z tego kościoła zrobić pstrokatą, kosmopolityczną mieszaninę. „Deutschery” ci wszyscy znają język polski lepiej od niejednego zniemczonego Polaka- robotnika; mimo to jednak, co niedziela, głosi się dla nich kazania po niemiecku i pozwala śpiewać na chórze melodyje, rzeczywiście przypominające rozweselenie się naszych cnych „gości” przy „Bier und Fleisch”. Sądzę więc, że i z kościoła należałoby, tak jak ze szkoły, usunąć tę „grzeczność”, boć przecie ci „deutschery” muszą kiedyś zerwać z tradycjami bismarkowskiemi, skoro wypaśli się i zaokrąglili swe kształty na polskim chlebie, na polskim piwie i polskiej ziemi.

Pastor Zimmer nie ma wśród Polaków nienawistnych. W działalności obywatelskiej dla miasta, należy mu się nawet pewna kartka: on to założył ogród spacerowy miejski, na utrzymanie którego pobiera corocznie z kasy miejskiej rubli 60. Wprawdzie ogród ten pod samym zborem ewangelickim, a więc w niemieckiej dzielnicy urządzono, no, ale przecież musiała być dla pana pastora „bliższa ciału koszula”. W starem mieście pan pastor pozasadzał, po cenie kosztu, drzewka przed domami, chociaż niewiele ich już pozostało dzisiaj.

Podobno pozostał tu nas projekt urządzenia stu lamp … naftowych na starym mieście. Doprawdy, szkoda, że nie olejowych. Będzie to rzeczywiście wybornie harmonizować z oświetleniem elektrycznem na nowem, niemieckim mieście i gazowym we wszystkich fabrykach. Przypuszczam, że dziś, skoro już jest główna, dosyć silna bateryja w fabryce p. Endera, oświetlająca noc jego współziomkom, można by je kosztem miasta wzmocnić i przeprowadzić druty na stare miasto?

Władza wzięła się nareszcie (czekamy już od lat wielu) do roboty i z wiosną ma być wybrukowaną ulica Konopna, słynna od wieków z tego, iż tylko jeden człowiek, jako pan stworzenia, mógł przez nią przebrnąć; psy bowiem i drobne stworzenia topiły się w jej bagnisku i wodzie. Pierwszy ten przebłysk działalności naszej municypalności wielce raduje serca mieszkańców. Jest to dowód, ze municypalność ta, tak zawsze uniżenie grzeczna dla panów „gości”, w chwilach wolnych od opieki nad kulturtregerami pamiętać zechce i o ludności rdzennie miejscowej.


Z Pabijanic 1888 r.

W niektórych gazetach czytamy, jakoby w naszym zakątku dziać się miały jakoweś rzeczy nadzwyczajne. I tak np. nieświadomi piszą, na zasadzie głosu pospólstwa, że pewien mieszkaniec tutejszego miasta podpalił swój dom; tymczasem, jak się okazało z wyprowadzonego nader szczegółowego śledztwa, ów podejrzany, na podstawie puszczonej przez sąsiada a powtórzonej przez zebrany przy ogniu tłum wieści, pozostał czystym i wolnym od wszelkich podejrzeń; sąd bowiem okręgowy sprawę jego umorzył.

Czytaliśmy dalej, że rozpowszechniają się u nas napaści nożownicze. Zdarzył się prawda jeden fakt takiej napaści w ciągu lat 30, co chyba niewiele jest na kilkunastotysięczną ludność fabryczną różnego pokroju. O innych, mniej ważnych i mniej obchodzących ogół wiadomostkach, szkoda pisać! Ważniejsze są następujące rzeczy. W roku bieżącym tutejsze fabryki tkackie i przędzalnie porobiły bardzo dobre interesy, więc i robotnicy nie byli bez chleba jak przed paru laty, o czem w swoim czasie pisałem do „Tygodnia”

Jedną z tutejszych przędzalni znacznie rozszerzono, a jednocześnie powstał zamiar zbudowania nowej na wielką skalę, przez firmę „Krusche i Ender”. – Robotnicy wypłacani są teraz tak przez główne fabryki, jak i drobnych, tak zwanych fabrykantów, gotówką, za co mogę podziękować „Tygodniowi”, którego artykuł zamieszczony przed dwoma laty miał ten skutek, że dwu fabrykantom zapłacić kazano karę, jednemu 200, a drugiemu 300 rs. Za okpiwanie i tak już skromnie płatnych wówczas robotników.- Warto jeszcze byłoby, aby niektóre fabryki wypłacały robociznę nie w sobotę ale we czwartki, jak to uczynił w swoich fabrykach p. Kindler, i co w praktyce okazuje się o tyle lepszem, że robotnik w piątek zmuszony iść do fabryki, nie straci pieniędzy lecz zachowa je na żywność, gdy tymczasem gotówkę w sobotę otrzymana bezwarunkowo w niedzielę przehula w szynku, w całości lub większej części. Gdyby proponowana przez nas wypłata czwartkowa weszła w zwyczaj, byłaby to rzecz bardzo pożądana.

Z pociechą przyznać wypada, że chłopi z okolicznych wsi, którym za wielką protekcyją wniesioną do majstra udaje się dostać do fabryk, pracują daleko pilniej od mieszczan; co więcej – choć otrzymują niewielkie wynagrodzenie, bo od 3 do 6 rs. tygodniowo (głównie w farbiarniach, gdzie bardzo są pożądani jako pilni i skrupulatni) w ciągu lat 5 do 6, uciuławszy sobie zwykle kilkaset rubli, budują poza miastem drewniane domki, których w przybliżeniu jest już 40. Stali natomiast pracownicy tutejsi i miejscowi robotnicy, z małym wyjątkiem, marnując cały zarobek po karczmach, żyją tylko z dnia na dzień, w niepewności jutra.

Nasze miasto przed kilkoma tygodniami połączone telefonem z Łodzią, a właściwie kantor tutejszej firmy R. Kindler połączył się ze swoim składem towarów , znajdującym się w Lodzi. Chodzą wieści o zamiarze przeprowadzenia drugiej sieci telefonicznej, co wydaje nam się za dużo; prawdopodobnie też nie będzie ona dozwolona, gdyż trzeba by chodzić po mieście między samemi słupami jak w przerzedzonym lesie; są słupy telegraficzne, latarniowe, do lamp elektrycznych, a mają jeszcze być słupy do latarń naftowych.

W grudniu roku zeszłego zmarłą tu małżonka fabrykanta Karola Endera, córka ś.p. Benjamina Krusche, jednego z pierwszych pionierów tutejszego przemysłu. Nieboszczka znaną była z wielu miłosiernych uczynków, które spełniała bez rozgłosu, w cichości. Toteż na spoczynek wieczny przeprowadził ją kilkutysięczny tłum ludzi. Na cmentarzu ewangelickim jeden z przybyłych pastorów, co u nas rzadko się zdarza, wygłosił, po polsku, poprawnym i rdzennym językiem ładną i długą mowę.

Odbył się doroczny wieczorek tańcujący członków straży ogniowej ochotniczej. Dzielni strażacy nie tylko w ogniu, ale i w tańcu, dobrze się popisywali, a chociaż pomieszali się tutaj patrycjusze z plebejuszami, wszelkie formy przyzwoitości i grzeczności zachowane zostały. Bawiono się do 7 rano.


Z Pabijanic 1889 r,

Nędzy u nas nie brak, z wiarygodnego bowiem źródła wiemy, że u nas osób obojej płci zupełnie niewidomych jest 11, głupowatych, niespełna rozumnych i idyjotów 23, waryjatów zupełnych 4, cierpiących wielką chorobę 7, trudniących się żebractwem z profesyi 30, nędzarzy 16, razem więc 91 osób, które nic nie robiąc, żyją z ofiarności innych, co na liczbę ogólnej ludności 13.000 dusz stanowi dosyć pokaźny procent. – Warto też pomyśleć o zmniejszeniu żebractwa, bo jak przyjdzie piątek, starzy, młodzi i dzieci kompanijami całemi chodzą po domach, żądając jałmużny w pieniądzach, gdyż pożywienia nie chcą brać; jak się zaś nie da, można usłyszeć przekleństwa i odgróżki; słowem, że przed falangą próżniaków drzwi się nie zamykają. – Na pochwałę miejscowego urzędu municypalnego trzeba wyznać, że jest dbały o upiększenie miasta; w zeszłym bowiem roku przedrukowano 2 ulice, stary zamek mieszczący ratusz wyrestaurowano i pobudowano oficynę na areszt policyjny; w tym zaś roku będą stawiane baryjery w alejach i zaprojektowane są: roboty nad przedrukowaniem głównej Zamkowej ulicy, urządzenie studni artezyjskich na rynku nowego miasta, a co najgłówniejsze i niezbędne, urządzenie 88 latarń na żelaznych słupach z lampami błyskawicznemi. Oprócz tego i straż ogniowa zyskała z funduszów kasy miejskiej sikawkę z warszawskiej fabryki Traetzera na co miasto wydało 1000 rs., a fabrykanci 200 rs; tyle bowiem sikawka ta kosztuje.

Karnawał u nas przechodzi cicho, tak jakby to był wielki post. Ma być, ale kiedy nie wiadomo jeszcze, wieczorek tańcujący urządzony przez członków straży ogniowej. W pozaprzeszłym tygodniu wieczorem grono młodych ludzi na miejskim stawie urządziło zabawę na lodzie; widzów było sporo, bo ślizgawkę oświetlono kilkuset różnokolorowemi latarkami; miejscowa muzyka uprzyjemniała zabawę, która jednak nie długo trwała, gdyż wielkie zimno każdego wracało do domu.

Oświetlenie elektryczne, które miasto nasze zawdzięcza jednemu z tutejszych fabrykantów, jakkolwiek jest świetne, nie wyklucza jednak potrzeby oświetlenia naftowego. Najpierw lampy elektryczne znajdują się tylko na głównej ulicy; po wtóre lampy te świecą tylko wtenczas, kiedy idzie fabryka, miasto pogrążone jest w egipskich ciemnościach. W tych dniach sprowadzono nowe lampy błyskawiczne, naftowe, które mają rozpraszać ciemności naszego, nie wszędzie czystego i nie zawsze bezpiecznego miasteczka.

Szosa prowadząca do Łodzi, przy wyjeździe z miasta zawsze byłą pełna wybojów i błota, pomimo ciągłych naprawiań. Inżynieryja drogowa postanowiła zamienić żwir zwyczajny na bruk. Odpowiednie roboty odbywają się na przestrzeni kilkuwiorstowej. Z tego powodu w tem miejscu utrudniona jest komunikacyja wozowa, mianowicie zaś w porze nocnej. Podobne przedrukowanie szosy pod Lodzią okazało się dosyć praktycznem, przynajmniej o tyle, iż nie ma tu dawnych wybojów oraz trzęsawisk trudnych do przebycia.

Zatwierdzonem zostało u nas akcyjne Towarzystwo Półwełnianych Wyrobów R. Kindler. Kapitał 1 milion rs., akcyi 1 000 po 1 000 rs. każda.

Dnia 3 stycznia w miejscowym teatrze odbyło się przedstawienie amatorskie na korzyść straży ogniowej ochot., a w części na dochód świeżo otwartego szpitala powiatowego w Łasku. Złożyły się na nie: „Stary kawaler” wiersz Radocia, „Oracyja organisty do państwa młodych” i dwie komedyje „Wdówka” i „Kalosze”. Amatorkom wręczyła publiczność pyszne bukiety. Całe szanowne grono grało też bardzo dobrze; wiersz i monolog wypowiedziane zostały umiejętnie. W teatrze większość widzów składała się z zamożniejszego tutejszego świata, bo też dosyć wysoka cena biletów uniemożliwiała wejście prostaczkom. Dochodu czystego zebrano około r.s. 160, za co szanownym amatorom i amatorkom należy się rzetelne Bóg zapłać.

W tych dniach w miejscowym lasku miejskim został odnaleziony trup podoficera konsystującego w Łodzi pułku piechoty. Jak okazało się z pierwiastkowego śledztwa i oględzin, przybył z miasta Lodzi, pożyczył karabin od swego towarzysza w Pabianicach i, zaszedłszy do lasu, pozbawił się życia. Kula na wylot przeszyła piersi nieszczęsnego; trup leżał w lesie dni kilka, i zanim przechodzący przypadkowo gajowy ujrzał go, zastygł już zupełnie. Przyczyna samobójstwa niewiadoma . Wspomniany lasek miejski, mający zaledwie 200 mórg rozległości, w przeciągu kilku lat był świadkiem aż 5-ciu samobójstw.


Z Pabijanic 1890 r.

W dniu 3 b.m., w podwórzu zakładów fabrycznych należących do firmy „Krusche i Ender”, o godzinie 1 z południa wynikł pożar w składzie waty pod szopa. Spaliło się jej mnóstwo, a gdyby nie straż ogniowa i energia samego właściciela p. Endera, który z całym wysiłkiem starał się ocalić przyległy magazyn gotowych surowych towarów, poszłoby z dymem ze dwakroć sto tysięcy rubli. Zdołano wszakże opanować ogień istną rzeką wody, a straty choć jeszcze dokładnie nie obliczone, w przybliżeniu wynoszą zaledwie od 10 do 20 tysięcy RS.

Towarzystwa ubezpieczeń, jako to moskiewskie, bałtyckie, warszawskie i 2-ie rosyjskie, w których towary były zaasekurowane, winny sowicie wynagrodzić naszą dzielną straż, zasilając jej kasę znacznem funduszem: byłyby bowiem musiały udzielić wysokie za straty wynagrodzenie.

U Braci Baruch właścicieli fabryk chustek wełnianych drukowanych, kupiono kilkaset różnokolorowych chustek, które zawiezionemi zostały do Spały, dla rozdania ich wieśniaczkom.

Miejscowe fabryki coraz gorzej idą. W jednej odprawiono kilkunastu robotników; w drugiej zmniejszono pracę o 1 godzinę. Zbytu towarów prawie żadnego nie ma, a gotowego leży w składach za kilka milionów rubli. Niepowodzenie to przypisują wysokiemu kursowi pieniędzy, w skutek czego masę towarów ma przychodzić z zagranicy. Dlatego tegoroczny urodzaj, jak mówią, mało wpłynie na polepszenie zbytu towarów. Jeżeli stan taki dłużej potrwa, pomimo taniości produktów spożywczych, nastąpi pewnie to, co było przed wojną 1877 r., tj., że fabrykanci, nie wyrabiając towarów, musieli żywić robotników, aby przetrwać kryzys. Opłaciło im się to zaś po roku 1878, gdyż przez jakiś czas znowu nie mogli nadążyć obstalunkom. Dobrobyt Pabijanic zależy głównie od dobrobytu fabryk; toteż obecnie uczuwać się u wszystkich daje brak pieniędzy, i co za tem idzie, zastój w handlu i innych interesach.

Na polach miejskich urodzaj tegoroczny dobry.


Prezydentem w Pabijanicach, na miejsce p. Łuszkiewicza przeniesionego na takąż posadę do Zgierza, został mianowany dotychczasowy sekretarz magistratu piotrkowskiego p. Zygmunt Szołowski.

Fabrykę wyrobów tkackich Braci Baruchów nawiedził pożar. Spaliła się cała suszarnia i drukarnia; ogień wszczął się około godziny 6-ej wieczorem. Z początku nie przewidywano tak groźnego niebezpieczeństwa; tymczasem od silnego gorąca zapalił się towar w suszarni i w przeciągu pół godziny objął cała fabrykę. Wkrótce nadjechała straż ogniowa ochotnicza i, podzieliwszy się na dwie części, w przeciągu kilku godzin, ogień ugasiła. Klęska to w kronice miasta nie mała, pozbawiła bowiem na jakiś czas zarobku 150 robotników.

Najważniejszą zmianą w naszem mieście jest wyjście dotychczasowego burmistrza tutejszego, na posadę do Zgierza i mianowanie na jego miejsce pana Szołowskiego z Piotrkowa. Nowemu opiekunowi miasta polecamy wygodę i bezpieczeństwo nasze i mamy nadzieję, że lepiej czuwać będzie nad porządkiem w mieście i zachowaniem higienicznych warunków; dotąd bowiem jedno i drugie wiele pozostawia do życzenia. Ścieki fabryczne zanieczyszczają nam miasto, a lampy naftowe świecą tak słabo, jak i światło wiedzy wśród niższych warstw ludności miejscowej. Oświata u nas stoi na bardzo niskim stopniu rozwoju; często na przykład zdarzają się takie wypadki, ze kiedy jaki młodzieniec, za oszczędzony z zarobku tygodniowego grosz, kupi sobie w miejscowej księgarni jaką książeczkę ludową, zjawia się wkrótce matka lub ojciec z pretensyjami, jak pan księgarz śmiał sprzedać chłopcu książkę, która tylko mu w Glowie przewraca i od pracy odwodzi. Należy jednak przyznać, że w ostatnich czasach pod wpływem duchowieństwa, a szczególniej miejscowego proboszcza, który jest bardzo gorliwym na punkcie umoralnienia swych owieczek, dążenie do oświaty, choć powoli wzrasta. Mamy na przykład w mieście do 30 egzemplarzy „Gazety Świątecznej”, do 10 egzemplarzy „Biesiady literackiej” i kilka gazet; ale cóż to znaczy na 8 tysięczną ludność polską! Na dowód, że się cywilizujemy, można przytoczyć tę okoliczność, że od czasu do czasu zjeżdża do nas jaka trupa prowincjonalna, która chociaż nie ma za co wyjechać (zdaje się, że prawie wszędzie tak bywa) pomimo tego przyjeżdża. Tak na przykład przed paru tygodniami „artyści dramatyczni” pod dyrekcyją pana Cybulskiego dali tu kilka marnych przedstawień. Przed ukończeniem pan Cybulski zaprosił na gościnny występ śpiewaczkę opery warszawskiej, lwowskiej, berlińskiej i bodaj, czy nie paryskiej … panią Lejchnitzową. Ale i ta zachęta nie na wiele się przydała.

Były u nas także dwa przedstawienia jakiejś małorosyjskiej trupy; chociaż gra, dekoracyje, śpiewy wielu aktorów były niżej krytyki, pomimo tego wszyscy byli hucznie oklaskiwani. A to dlatego, że umieli „nabirać” szanownych widzów różnemi błazeńskiemi sztuczkami w rodzaju takiej, jak uderzanie się pięścią w twarz dla stłuczenia o zęby włożonego do ust orzecha et. Czyż to nie dowcipne?

Chcę poruszyć jeszcze dwie sprawy, bardzo nasz ogół obchodzące. Pierwsza dotyczy budowy drugiego kościoła. Parafia pabianicka liczy około 20 tysięcy wiernych, a nasz kościół pomieścić może maximum 2 tysiące; potrzeba więc budowy nowego przybytku Bożego jest nagląca. Ksiądz proboszcz bardzo usilnie się stara, aby budowa ta przyjść mogła do skutku … sprawa więc całą rozbija się o niechęć ogółu, który choć czuje gwałtowną potrzebę drugiego kościoła, energicznie broni swego worka ( nie chce płacić).

Drugą naglącą sprawą jest rozszerzenie cmentarza. Często zdarza się teraz, że z braku miejsca dla pochowania trupa, wyrzucają najprzód z grobu szczątki dawniej pochowanego, a później obu razem chowają. Takie wyrzucanie jest niebezpieczne dla zdrowia i nie bardzo przyjemne dla krewnych i znajomych „wyrzuconego”. Fundusz na rozszerzenie musi być, gdyż od każdego zmarłego płaci się 2 złote „pokładnego” jedynie na ten cel przeznaczone. Nie wiem, dlaczego ta sprawa takim żółwim krokiem naprzód się posuwa. Żeby nic nie płacić, obywatele chcieli sprzedać plac po dawnym cmentarzu, a za te pieniądze dokupić grunt na rozszerzenie. Szczęście, że nasz czcigodny proboszcz stanowczo oparł się takiej profanacyi szczątków naszych praojców.


Z Pabijanic 1891

Tkacze pabianiccy w przedstawieniu swem do inspektora fabrycznego w Łodzi proszą, aby: 1) nie wolno było nikomu trudnić się tkactwem oprócz wyłącznie wykwalifikowanym tkaczom, majstrom i czeladnikom, posiadającym świadectwa, poświadczone przez zgromadzenie starszych i 2) aby fabrykanci płacili za robotę nie od sztuki, ale pewna stale unormowaną cenę od łokcia.

Oczekujemy tu postanowienia pp. Fabrykantów na wzór tego, jakie wydał p. Ender, który z powodu panującej drożyzny zakupił dla robotników swych fabryk kilka tysięcy korcy kartofli i odstępować im będzie takowe po połowie ceny kosztu. Nadto rozdał 5-ciu umówionym piekarzom kilkaset worków mąki żytniej dla wypieku chleba i sprzedaży wyłącznej robotnikom jego fabryk po 2 kop. funt (ma się rozumieć chleba pytlowego) to jest o połowę taniej od istniejących cen. W przyszłym szkolnym roku tenże p. Ender w wybudowanym już od 2 lat gmachu, otworzy szkołę dla dzieci swoich robotników. Wykończonym tu obecnie został gmach fabryczny, który wielce upiększył ulicę Zamkową. Wyrabiać w niej będzie p. Ender towary białe, kretony etc. o otwarciu kolei z Łodzi do Pabijanic obecnie mówią na pewno; czy tylko to „pewno” nie przedłuży się znowu, gdyż wieści o tej kolei krążą już od lat 15!

Oficyjaliści (urzędnicy) i robotnicy fabryk p. Kindlera wystąpili z prośbą o otworzenie sklepu spożywczego i oczekują pomyślnego skutku swych starań.

Budowa ogromnej przędzalni firmy Krusche & Ender, szybko postępuje i za 1 ½ miesiąca gmach wspaniały ozdobi nasze miasto, bowiem wznoszony jest na głównej Zamkowej ulicy; roboty dokonywane są według zatwierdzonego planu. Przy przędzalni tej znajdzie zajęcie kilkuset robotników, co jest bardzo pożądanem, gdyż w obecnych czasach wielu utyskuje na brak pracy.

Dowiadujemy się, że główny zarządzający Akcyjnego Towarzystwa „R. Kindler” pan Oskar Kindler niebawem przenosi się na stałe do Łodzi; ubędzie więc z Pabijanic główny kantor, co nie będzie korzyścią dla miasta a brak cichego, nader pracowitego i niejednym dobrym uczynkiem wsławionego p. Oskara niechybnie da się uczuć mieszkańcom. Radzibyśmy też bardzo, by projekt ten zaniechanym został.

Starania przedsiębrane od r. 1885 w celu zaprowadzenia w mieście studni artezyjskiej nareszcie pomyślnym skutkiem uwieńczone zostały i, ukończona studnię do użytku publiczności oddano. Koszt jej ogromny, bo dochodzi do 4-ch tysięcy rubli, głównie w skutek tego, że rury są według zdania kompetentnych osób za szerokie (15 cali średnicy); szkoda w dodatku , że są one żelazne a nie miedziane i przez to znacznie mniej trwałe, podobna studnia artezyjska daleko płytsza (obecna ma głębokości 300 stóp) z rurami miedzianymi o 5-ciu calach średnicy w roku 1881 tu urządzona, kosztowała o całe zero mniej, bo tylko 400 rubli i posiada źródlana wodę, równie dobrą jak obecna.

W szkółkach początkowych tutejszych zakończono rok szkolny popisem. Najlepiej odznaczyły się dzieci w oddziale nauczyciela p. Szymanowicza, który widocznie gorliwie pracował przez rok cały toteż i plony tej pracy okazały się dobre. W innych oddziałach z powodu zbyt dużej ilości dzieci, pomimo widocznej nad niemi pracy nauczycieli Ł. i M. rezultaty mniej były świetne. W szkole Nr 2 noszącej miano „ogólnej” a w istocie czysto niemieckiej, w której jak nauczyciele tak i dozorca są Niemcy, choć tutejsi poddani, dzieci kształcą się głównie po niemiecku; po rosyjsku nie tęgo, a po polsku zupełnie nie umieją, gdyż tego ostatniego języka się nie uczą; po wyjściu zaś ze szkoły, rosyjskiego zapominają , gdyż w domowem i towarzyskiem życiu panuje wyłącznie język niemiecki. W szkole początkowej miejskiej żydowskiej dzieci kształcą się według programu i po polsku nieźle deklamują i niezgorzej piszą, rezultaty te tem więcej zasługują na uznanie, że szkołą kieruje jeden tylko nauczyciel p. Szapocznik.

W tych dniach u jednego z tutejszych krezusów odbył się wieczór wintowo-tańcujący w którym udział wzięły wyższe sfery tutejszego towarzystwa.

Niedawno, za inicjatywą rządu, obradowano u nas nad otwarciem progimnazjum lub innego średniego zakładu naukowego. Projekt acz przyjęty przez inteligentniejszych a nawet i mniej oświeconych obywateli, wezwanych na naradę do miejscowego urzędu municypalnego, spełzł na niczym, dla braku … pieniędzy. Zasoby kasy są tak niewielkie, że nie mogłaby ona dawać potrzebnego na to funduszu; 3/4 części mieszkańców nie mogłoby również utrzymywać na swój koszt takiego zakładu naukowego. A jednak otwarcie go w Pabijanicach jest niezbędnem, zwłaszcza potrzebną by tu byłą niższa szkoła rzemieślnicza – tu, jak zresztą i we wszystkich miastach powiatowych Królestwa. Niestety jednak, wszędzie i ta sama przeszkoda: brak pieniędzy.

Korespondent nasz pisze, iż w dniu 9 sierpnia telegram przysłany z zagranicy rozniósł smutna wiadomość o śmierci w Zittau w Saksonii p. Rudolfa Kindlera, pierwszego założyciela firmy „R. Kindler” w Pabijanicach, człowieka zacnego i powszechnie lubianego. Pogrzeb odbędzie się, po przybyciu ciała w niedzielę lub poniedziałek, na miejscowym cmentarzu ewangelickim.

Nauka jak mówią nie idzie w las; więc i do Pabijanic przedostał się z Łodzi zwyczaj bójki na noże, między fabryczną młodzieżą. W zeszłą niedzielę wieczorem, kilkunastu niedorostków, (żaden z nich jeszcze nie ma lat 20), bez najmniejszej przyczyny, ale tak sobie oto, z psich figlów, napadło na ulicy na spokojnie idących trzech młodych ludzi. Jednego z nich pchnięto nożem aż osiem razy; dwa pchnięcia w plecy bardzo ciężkim grożą niebezpieczeństwem utraty życia. Trzech najwinniejszych, po dokonanem pierwiastkowem śledztwie, zostało aresztowanych i odesłanych do sędziego śledczego w Łasku.

Czytając stale od lat paru „Tydzień” często napotykałem treściwe korespondencyje ze wszystkich znaczniejszych miast guberni piotrkowskiej; z jednych tylko Pabijanic pomimo ich piętnastotysięcznej prawie ludności, rzadkie spotykałem doniesienia. A posiadamy przecież sporo ludzi względnie wykształconych, którzy, znając stosunki tutejsze, wiele ciekawego mogliby o nich napisać. Mam nadzieję, ze mój przykład zachęci kogoś kompetentniejszego do ujęcia pióra i stałego zawiadamiania szerszej publiczności o wszystkich, więcej nas obchodzących sprawach.

Rok nowy rozpoczął się u nas pod złą wróżbą. Wokół słyszeć się dają głośne utyskiwania na ogromną biedę, jakiej nie znano w ciągu całego roku minionego. Na dobitkę tegoroczne mrozy pozabierały u większości biedniejszych wyrobników resztę grosiwa na opał, pozbawiając ich prawie środków do egzystencji. W związku z tą nędzą jest tłumne przygotowywanie się do wiosennej, zamorskiej podróży do Brazylii. Biedni ludziska! Idą na niechybną zgubę, a nie ma możności wyperswadowania im tego desperackiego kroku; słyszałem, ze w wielu parafiach duchowieństwo dość skutecznie wpływa na rozfanatyzowane tłumy. Sadzę, ze w istocie przemowa kapłana niejednego z wybierających się do Brazylii może zatrzymać w kraju; warto, aby duchowieństwo nasze zwróciło uwagę na tę okoliczność.

Pabijanice, liczące przeszło 13 tysięcy stałej ludności mają trzy szkoły: jedną w dzielnicy nowomiejskiej, drugą w dzielnicy staromiejskiej ogólną i trzecią żydowska. Razem do tych szkół uczęszcza około siedmiuset dzieci; aspirantów jest zaś kilka tysięcy. Potrzeba więc postawienia nowej szkoły jest nagląca. Czując zapewne tę potrzebę, jeden z naszych krezusów, fabrykant p. Ender, przed dwoma laty powziął szczęśliwą myśl pobudowania szkoły dla dzieci swoich robotników, co też w Polowie uskutecznił, postawiwszy i przykrywszy ją dachem; później atoli, dla niewiadomych nam przyczyn zaniechał pierwotnego zamiaru; kazał tylko dziury deskami pozabijać i pozostawił rzecz ad feliciora tempora (do szczęśliwszych czasów). Pan Ender rokrocznie powiększa swe fabryki; pobudowanie zatem i utrzymanie szkoły jest dla niego fraszką; dziwimy się też, że wstrzymuje się od uskutecznienia zamysłu iście obywatelskiego, za który bez wątpienia zyskałby wdzięczność ogólną. A jednak majątek zobowiązuje, szczególnie względem tych, którzy pracą swoją do zebrania go mu dopomogli.

W gorszem jeszcze świetle przedstawia się kwestia kształcenia córek zamożniejszych obywateli, których sporo u na jest. Oprócz wspólnej początkowej nauki w szkole miejskiej, łącznie z chłopcami, nie ma w Pabijanicach innego ośrodka kształcenia młodocianych umysłów przyszłych obywatelek. Prawda! Istnieje od lat paru zakład p. Wróblewskiej, szumnie zatytułowany pensyją dwuklasową, ale i ten jest otwarty nie dla wszystkich. Wobec takiego stanu rzeczy, przydałyby się nam jakieś nowe siły, bezinteresowniej na swój zawód patrzące.

Na zakończenie, wspomnieć muszę o świeżem rozporządzeniu p. burmistrza Pabianic tyczącem się żebraków. Zgraja ta złodziei i pijaków dotąd zbierała się ze wszystkich okolicznych wiosek i nachodziła domy od rana do wieczora, w ciągu całego tygodnia, kradnąc gdzie tylko co się dało. Obecnie w skutek rozporządzenia pana burmistrza wszystkich obcych żebraków odesłano na miejsce urodzenia, a zaopiekowano się jedynie miejscowymi W tym celu wyznaczono jednego spośród zapisanych dziadów do zbierania po mieście jałmużny, którą rozdzielają między ubogich w każdą środę wyżsi urzędnicy magistratu z p. burmistrzem na czele. Cóż, kiedy o ile w pierwszych tygodniach po tej reformie każden z dziadów dostawał do rubla tygodniowo, obecnie dostaje zaledwie 50 kopiejek. Znając tutejszych obywateli, wiem z doświadczenie, jak są nieskorzy do wszelkich dobrowolnych ofiar, choćby nawet przekonani byli o ich prawdziwej korzyści. Przypuszczam więc, że po niejakim czasie, urząd miasta, obawiając się głodowej śmierci wielu nędzarzy, zmuszony będzie tolerować na nowo dawne ich włóczęgostwo. W każdym razie przyklasnąć należy poczciwym chęciom i zamiarom naszego burmistrza.

W roku zeszłym, o ile sobie przypominam, poruszona była w „Tygodniu” kwestia konieczności naznaczenia z urzędu lekarza weterynarii dla miasta Pabijanic; w całym bowiem powiecie liczącym się do większych nie ma weterynarza, powiatowy zaś mieszka w Łodzi, a sprowadzanie go jest uciążliwem dla kieszeni i niewygodne dla osób interesowanych. W mieście naszem jest przeszło 400 sztuk bydła rogatego, tyleż koni, psów zaś około 1500, nadto sporo trzody chlewnej, najmniej 500 sztuk owiec, a zwierzęta przecież podlegają różnym chorobom, z których trzeba je leczyć; jakoż masa koni w tym roku chorowała na influenzę, bydło miało chorobę racic, kilkanaście psów podejrzewano o wodowstręt, a kilka z nich zabito, a tu nie ma kogo się poradzić! Jest wprawdzie kilku mieszczan, niby specyjalistów do różnych bydlęcych chorób, ale zazwyczaj ich pomoc jest raczej szkodliwą.

Oprócz tego według istniejących przepisów miejscowy weterynarz, a w braku jego lekarz miejski, obowiązany jest każdą sztukę przeznaczona na rzeź obejrzeć wprzód, a także odbyć oględziny mięsa tak w szlachtuzie (ubojnia), jak i przywożonego do miasta. W Pabijanicach zabijają rocznie krów, wołów i jałowizny 1 500 sztuk, cieląt, baranów, owiec 3 000, trzody chlewnej 5 000. Miasto ma dochodu z dzierżawy od zabijania w szlachtuzie zwierząt 3 5000 rubli, a przywożą do miasta z okolicznych wsi i miasteczek do 6 000 pudów mięsa, które również winno ulec rewizji. Wobec tego weterynarz, choćby pobierał etatową sumę 300-400 rubli rocznie miałby roboty nie mało. Dziś czynności te pełni miejscowy lekarz miejski, ale trudno od niego wymagać, aby zajęty był jedynie obowiązkami, nie leżącymi w granicach jego specjalności. Miasto nasze nie może się przecież uskarżać na brak funduszu, sądzę zatem, że dla dobra ogółu kwestyja ta będzie rozpatrzoną na najbliższej sesji i podjęte zostaną starania o utworzenie posady weterynarza, który bezwarunkowo jest w mieście potrzebny.


Z Pabijanic 1892 r.

Susza trwa już od miesiąca; brak wody w wielu studniach zwyczajnych zupełny. Staw podmiejski, z którego miejscowe fabryki zasilały się wodą, wysechł, i dlatego wodę czerpać muszą ze studzien artezyjskich; inaczej fabryki by stanęły. Fabryki firmy Kruche & Ender zasilają się wodą ze studni artezyjskiej miejskiej na nowym rynku, kosztującej co prawda 5 000 rubli, ale też posiadającej taką obfitość wody, ze już przeszło od tygodnia na zmianę dniem i nocą 6 robotników bezustannie pompuje wodę, której co raz to więcej przybywa. Jest to więc najlepsza odpowiedź dla tych, którzy niepokoili władzę wyższą anonimami o chybionym celu w urządzaniu owej studni nie mającej wody, i próżnem zmarnowaniu kapitału na budowę takowej. Woda w niej jest czysta, źródlana, smaku dobrego – głębokość przeszło 300 stóp.

Wszelkie możebne środki czystości są uskuteczniane z powodu obawy o cholerę. Miejscowi fabrykanci urządzili wydawanie robotnikom herbaty gorącej, z czego korzystają ci ostatni, trzy razy dziennie piją co się zmieści, zabierając herbatę w naczynia z kotłów na ten cel urządzonych, których dziennie w każdej fabryce gotują do 10, objętości każdy 20 garncy. Szpital dla cholerycznych również został urządzony.

Miejscowy magistrat wystąpił do władzy z przedstawieniem o zatwierdzenie etatu na posadę miejskiego felczera, którego potrzeba okazałą się konieczną. Zaprojektowano dlań roczną pensyję w kwocie 150 rubli. Mamy nadzieję, że projekt przychylnie będzie przyjęty i że będzie w danym razie zanominowany chrześcijanin. Felczer miejski z łatwością otrzymałby prawdopodobnie zajęcie w jednej z fabryk braci Baruch lub Roberta Zengera. Firma Krusche i Ender oraz R. Kindler mają swoich felczerów, stale płatnych po 260 rubli rocznie.

W tych dniach zawarty tu został akt kupna placu pod budowę fabryki przetworów chemicznych, której założycielem będzie dotychczasowy chemik główny, zakładów fabrycznych firmy Krusche Ender p. Ludwik Szwejkert et Com. Zawczesne więc były puszczane w różnych kuryjerach wiadomości, że podobna fabryka już została otwartą w Pabijanicach.

Choć trochę się ożywił ruch fabryczny w ostatnim czasie, nie tyle jednak jak dawniej, w latach 86-87.

W końcu kwietnia lub w maju r. b. otwartą będzie nowa przędzalnia pp. Krusche i Ender, w której około 300 robotników znajdzie zajęcie. Obecnie ustawianiem maszyn zajmuje się Francuz, pobierający za swoja fatygę miesięcznie 1000 rubli.

Od kilku tygodni gości u nas i na folwarku pabianickim o wiorstę drogi banda Cyganów, złożona z kilkudziesięciu dusz. Włóczęgi te stanowią istną plagę; oprócz bowiem wyłgiwania pieniędzy, trudnią się kradzieżą i oszustwem. W tych dniach polecono im wydalić się, co też uczynili, ale w ten sposób, że obsaczyli miasto z dwóch stron, założywszy obozy jeden od strony Łodzi, drugi od Łasku na gruntach miejskich. Zdaje się, iż istnieje przepis zabraniający wpuszczania do tutejszego kraju obcych poddanych, Cyganów.

Dzięki „Tygodniowi”, w którym w roku zeszłym pomieszczona została notatka z Pabijanic o koniecznej potrzebie utworzenia posady weterynarza miejskiego, zostało w czasie swoim zrobione należyte przedstawienie do właściwej władzy i, jak słyszymy, podobno już od jakiegoś czasu taż władza wniosek przychylnie przyjęła. Oczekujemy więc wkrótce faktu zanominowania lekarza weterynarii.

Czy nie byłoby dobrze, aby pabijaniczanie, za przykładem piotrkowian, zamiast rozdawania 50 kilku biedakom po 50 kop. tygodniowo, wydawali dziesięciogroszowe obiady po ½ garnca zupy i funcie chleba. Kuchni urządzać nie potrzeba, bo p. Ender, wydający swoim robotnikom i innym biedakom podobne obiady, zgodziłby się zapewne powiększyć ilość wydawanego jadła. Rozdawanie pieniędzy nie osiąga celu, gdyż większa część nędzarzy pozostawia zaraz jałmużnę w szynkach i swoim porządkiem chodzi po mieście po prośbie; natura bowiem ciągnie wilka do lasu.

Nowa numeracja domów, o którą dopomina się „Tydzień” dla Piotrkowa, zdałaby się i dla nas; nadto należałoby w Pabijanicach powywieszać na rogach tablice z nazwiskami ulic, którego to zwyczaju dotąd w mieście naszem nie było.

Za kilka tygodni ma tu odbyć się przedstawienie amatorskie, na korzyść biednych tutejszego miasta.

Dwóch Żydów tutejszych (jeden furman a drugi szewc) dorobiwszy się znacznego kapitału, kupiło sobie przy ul. Warszawskiej obszerny plac, na którym z wiosną stawiać będą wspaniały gmach hotelowy. Plan już został przedstawiony do zatwierdzenia władzy. Przybędzie nam więc drugi hotel, który w samej rzeczy jest konieczny; potrzeba takowego, zwłaszcza na Starym Mieście z dawna uczuwać się dawała, gdyż wielu przybywających tu kupców, w braku odpowiedniego pomieszczenia odjeżdża na nocleg do Łodzi, powracając znowu do Pabijanic nad ranem.

Zbyt towarów na Daleki Wschód trochę się zwiększył. Dodać wypada, że towary u nas wyrabiane przeszło przez 30 miejscowych fabrykantów, są przeważnie czysto wełniane, z bardzo ładnemi deseniami w guście wschodnim. Damskie szlafroczki zwłaszcza znajdują wielu amatorów, a raczej amatorek.

dwoma tygodniami silny wicher zerwał część dachu z wieży kościoła parafialnego katolickiego. O naprawie dozór jakoś nie myśli, choć koszt takowej obecnie wyniósłby może kilkadziesiąt rubli zaledwie, gdy zaś zaczną się deszcze i zawieruchy wiosenne i zgnije belkowanie – koszt naprawy wyniesie kilkaset rubli.

Miesiąc upływa jak J. E. ksiądz biskup diecezji kujawsko-kaliskiej w dniu 7 maja przybył do tutejszej parafii. Wizyty dostojnych pasterzy są rzadkie u nas; ostatni bowiem raz zwiedzić raczył pabijanicką parafię w r. 1876 ówczesny ks. Biskup, obecnie arcybiskup ks. Popiel; 16 lat więc upłynęło odkąd parafianie oglądali swego duchownego dostojnika. Toteż napływ ludu był ogromny, a miejscowy proboszcz ksiądz prałat Szulc powitał mową przed wielkim ołtarzem posadzonego na tronie dostojnika kościoła; w mowie tej wyświetliwszy stan duchowy powierzonych jego pieczy owieczek w parafii, ujawnił tak dobre, jak i złe ich strony. Po półgodzinnej przeszło relacji wypowiedzianej przez ks. Prałata z werwą i elokwencją, J. Ekscelencja podniósłszy się z miejsca przemówił do zebranych. Nauka ta trwałą bez przerwy trzy kwadranse. Następnych dni J. E. udzielał Sakramentu Bierzmowania, z czego korzystało kilka tysięcy dusz. Przy czem z powodu strejku robotników J. E. wypowiedział naukę okolicznościową. We wtorek po południu J. E. opuścił Pabianice udając się do parafii Dobroń.

J. E. oglądał miejscowy cmentarz parafialny i dziwił się dlaczego dozór kościelny nie postara się o przyspieszenie rozszerzenia takowego, skoro jednocześnie podjęte w tym celu kroki przez parafian ewangelików, cmentarz których łączy się z naszym od świętej pamięci, uwieńczone zostały pomyślnym skutkiem i od dawna już parkan murowany okala przybrany kawał ziemi.

Obecni członkowie dozoru oświadczyli, ze wszelkie możliwe starania zostały przez nich podjęte, w skutek czego J. E. obiecał odnieść się w tym przedmiocie do pana Gubernatora o łaskawe polecenie przyspieszenia tej sprawy.

Co się tyczy prośby, podanej w kwestii wybudowania drugiego kościoła i utworzenia nowej parafii, projekt ten o ile nam się zdaje tak prędko do skutku nie dojdzie, bo choć obecna jest dosyć liczną i rozległą, wszakże składa się wyłącznie z niezamożnych wieśniaków, mieszczan i fabrycznych robotników. W parafii nie ma nawet żadnego obywatela katolika, a nowy kościół bez jakich 50-ciu tysięcy rubli wybudowany nie będzie.


Z Pabijanic 1893 r.

Na dochód miejscowej straży ogniowej, za pozwoleniem władzy, odbyła się w niedzielę dnia 20 sierpnia zabawa kwiatowa, w ogrodzie „na Górce”. Piękna pogoda zgromadziła mnóstwo osób. W urządzonych 2 pawilonach panie zajęte były sprzedażą kwiatów; w trzecim zaś kiosku urządzone było dowcipne muzeum, w którym, za opłatą kilku groszy, można było oglądać takie starożytne rzeczy, jak np. laskę Mojżesza, którą ze skały na puszczy wodę wydobył (!), odłam skamieniałej soli z żony Lota, jabłko nagryzione przez Ewę i Adama, siedmiomilowe buty, wody z mórz: Czerwonego, Czarnego i Białego, a także różne karykaturalne pejzaże. Ciekawych nie brakło; więc dyrektor owego muzeum, czyli jeden ze strażaków, zebrał 30 rubli. Kwiaty miały powodzenie, przyniosły bowiem dochodu do 300 rubli. Razem dochód netto wynosił 800 rubli, część której to sumy ofiarowaną będzie miejscowym pogorzelcom; spaliło się bowiem tutaj w lipcu doszczętnie 6 domów i 15 stodół, nader nisko asekurowanych. Pożar pierwszy wynikł z nieostrożnego obejścia się z zapałkami, drugi od pioruna. Dwadzieścia rodzin zostało bez dachu i odzieży; drewniane bowiem domy w skwarnym dniu paliły się jak zapałki i przedstawiały w chwili pożaru jedno morze ognia, do którego dostęp niemożliwy był nawet na kilkadziesiąt kroków; ratowano też tylko sąsiednie budynki, które potokami wody ze wszystkich stron zalewane były.

Rok myśliwski tutejsi nemrodzi rozpoczęli d. 13 b. m. zabiciem kilkunastu na polach miejskich bażantów, tyluż kuropatw i kilku zajęcy. Okazuje się jednak, że termin to jeszcze za wczesny; kuropatwy ledwie, że furkają , zające małe, a wytępianie bażantów wcale nie jest pożądane; niewiększe są one od kuropatw i chude, a nawet niezupełnie opierzone. Szkoda więc tego ptactwa tępić! Gdyby mu dano folgę, po pewnym czasie można by mieć taką przynajmniej ilość bażantów, jaką dziś mamy kuropatw. Obecnie jeszcze znajduje się ich w okolicy Pabijanic więcej niż 300 sztuk, ale że nikt ich nie oszczędza, wymarnieją więc niezawodnie. Bażant jest dopiero dobry do strzału w początkach października; jakoż i p. Ender w październiku zawsze urządza w swoim parku polowanie na bażanty. Park ów można nazwać krainą bażantów i z niego to właśnie część ich przedostaje się na pola sąsiednie, stanowiąc ponętne, dla raubszyców zwłaszcza polowanie.

Po kilkudniowych, nie do wytrzymania upałach, nastąpiły naraz zupełnie chłodne dnie; nagłą ta zmiana powietrza nie wpłynęła jednak ujemnie na stan zdrowotności, i o cholerze, chwałą Bogu, nic jakoś nie słychać, pomimo że tak niedaleko nas zagnieździła się w sąsiedniej guberni.


Z Pabijanic 1895 r.

Na zebraniu znaczniejszych miejscowych obywateli, zwołanem w magistracie 14 b.m. w celu utworzenia towarzystwa dobroczynności na wzór istniejącego w Piotrkowie były głosy za i przeciw. Prawdopodobnie inicjatywa do skutku by nie doszła, gdyby nie przybył na sesję p. Karol Ender, który wpłynął na obecnych. Po ukończeniu zaś rozpraw i podpisaniu odpowiedniego protokółu, uchwalającego utworzenie wspomnianego towarzystwa p. Ender oświadczył, ze w imieniu swej nieboszczki zony Augusty z Kruschów przeznacza dziesięć tysięcy rubli, na korzyść towarzystwa, jako kapitał wieczysty.

Rok bieżący, jak żaden prawie dotąd obfituje w dosyć częste pożary wynikające skutkiem nieostrożnego obchodzenia się z ogniem, a zwłaszcza skutkiem wielkiego rozpowszechnienia się palenia papierosów przez gołowąsach od lat 10-12 wyrostków. Wszędzie zauważyć się daje, że malcy nie tylko pozwalają sobie bezkarnie rujnować własne zdrowie, ale przez głupotę i swawole sprowadzają nieszczęsne pożary. W tym roku (do końca kwietnia 1895) było u nas osiem pożarów; mianowicie: 15 stycznia spaliły się dwa drewniane domki zaasekurowane na 530 rubli; 1 lutego zapalił się warsztat tkacki w fabryce „Krusche i Ender”, ale ogień zdołano bez większych strat ugasić; 8 marca wynikł pożar w suszarni wełny farbiarza Millera, a starty wyniosły przeszło 2 tysiące rubli w towarze; 16 marca spaliła się stodoła w podwórzu posesji Chęcińskiego na sumę 100 rubli; 24 marca spaliły się 4 stodoły, z tych trzy asekurowane na 30, 50 i 70 rubli, czwarta nieasekurowana, wartości około 300 rubli; 13 kwietnia w szopie na łące spaliła się bucharska wata i bawełniane nici 4965 pudów „Krusche i Endera” na sumę około 15 tys. rubli; 21 kwietnia spłonęła fabryka tkacka tejże firmy; straty wynoszą 250 tys. rubli i tegoż dnia po południu 2 oficyny i 2 obory wartości 190 rubli. We wszystkich tych wypadkach przyczyna nieustalona; wszakże rozmyślnego podpalenia nie było.

W tych dniach, chłopiec 16-letni, Jan Kuśmider, bawiąc się pistoletem, nabitym siekanym ołowiem, przez nieostrożność wystrzelił sobie w same piersi i legł trupem na miejscu.

Ruch budowlany zapowiada się nieźle w tym roku; wedle przedstawionych do tego czasu do zatwierdzenia planów, ma stanąć 11 domów murowanych piętrowych i 8 dwupiętrowych; nadto ma być wzniesiona ogromnych rozmiarów papiernia według wszelkich nowoczesnych wymagań, a także tkacka fabryka, która się tu spaliła 21 kwietnia; oprócz tego, z rozkazu władzy gubernialnej kilkadziesiąt budowli winno być otynkowanych – co razem wziąwszy, przy braku odpowiedniej ilości mularzy, w żaden sposób w tym roku dopełnionem być nie może; majstrów bowiem mularskich posiadamy zaledwie 5, czeladników zdolniejszych dwa razy tylu, a choć obcych sprowadzamy kilkunastu z różnych okolic, wszystko to za mało; wobec tego, że takie olbrzymie budowle, jak mająca stanąć w tym roku nowa papiernia, zajmie tych wszystkich mularzy przez cały budowlany sezon. Cóż więc mówić o reszcie, a w szczególności o mającej się także budować tkackiej fabryce Krusche et Ender, w miejsce spalonej, która rozmiarami, jeżeli nie przewyższy, to przynajmniej dorównać ma papierni? Cóż mówić tem bardziej o tynkowaniu domów prywatnych? Słowem, mularz u nas poszukiwany jak złoto, a droższy od brylantów, bo Łódź, ta prawdziwa otchłań, zabiera wszystkich i płaci im, co który chce; przez to też u nas cena płacy zwykłego czeladnika jest niesłychanie wysoka i to nie tylko mularskiego, ale stolarskiego i ślusarskiego. Stąd wynika, że napływ ludzi tych kunsztów do miasta naszego jest pożądany!

Słyszeliśmy z pewnego źródła, ze tutejszy pastor, p. Wilhelm Zimmer, z powodu nadwątlonego wzroku, wkrótce ma opuścić zajmowane stanowisko, ale pozostać w Pabijanicach. Nauczyciel zaś religii w tutejszych szkółkach początkowych ks. E. Maderski, z powodu mającego nastąpić naznaczenia go na proboszcza do jednej z parafii, podał ssię do uwolnienia, a na jego miejsce został przedstawiony na prefekta znany ze swej świętobliwości, dobry kaznodzieja ks. Jan Ościk.

Tutejszemu lekarzowi miejskiemu podwyższoną została pensyja z 300 na 500 rubli rocznie.

Magistrat tutejszy z prezydentem na czele zajął się, ku pożytkowi i upiększeniu miasta, a wygodzie mieszkańców, znagleniem właścicieli domów do przerobienia zwykłych brukowanych trotuarów na asfaltowe, cementowe lub z kamienia granitowego, kostkowego. Trotuary takie o wiele przyzwoiciej wyglądają, a pod względem czystości i dogodności przewyższają zwykły bruk; a choć drożej kosztują, są trwalsze i ułatwiają komunikacyję pieszą nie męcząc przechodniów, co nie każdy z panów posesjonatów (właścicieli) chce zrozumieć.

Stan zdrowotny miasta jest zadawalniający, nad czem sanitarno-wykonawcza komisyja rozciąga baczny dozór. Uporczywi przekonali się nareszcie, że za nieposłuszeństwo czeka ich dosyć duża kara sądowa; niektórych na przykład właścicieli domów skazano w roku zeszłym na 100 i 200 rubli kary za nieporządki w podwórzach; innych na 15 i 30- dniowy areszt.

Ale, ale! Po przeczytaniu, że się spaliła fabryka tkacka można by pomyśleć, że wielu biednych ludzi pozostało bez chleba; lecz rzecz przedstawia się inaczej. Pracowało w niej 649 robotników obojga płci i, na razie, rzeczywiście ludzie ci ani domyślali się co ich czeka; byli przekonani, że jak się to praktykuje po innych fabrykach, wypłacony albo i nie wypłacony zostanie im fercentag , i los smutno się rozstrzygnie! Tymczasem firma „Krusche et Ender” , dbała zawsze o los swych białych murzynów (bowiem są najlepiej płatni, część ich mieszka w 24 familijnych domach, mają osobny szpital, wszelką pomoc, a nawet prezenty na gwiazdkę i Wielkanoc) 629 robotnikom, bez zmniejszenia im płacy, dała zajęcie podczas nocy w innych oddziałach fabryki tkackiej, w których do tej pory tylko dniem pracowano. Jest to fakt godzien uznania i zaznaczenia.

W dniu 19 listopada przypadła 15 letnia rocznica utworzenia miejscowej straży ogniowej ochotniczej; więc dla uczczenia tej pamiątki, rano, punkt o 6-ej, w miejscowym kościele odbyło się solenne nabożeństwo z asystą; wieczorem zaś strażacy przybyli wraz ze swemi rodzinami do miejscowej sali teatralnej, gdzie tańczono do rana. W trakcie zabawy naczelnikowi swemu p. Julianowi Kindlerowi straż ofiarowała na pamiątkę, jako twórcy swemu i tyloletniemu przewodnikowi, srebrny puchar z okolicznościowem napisem; zaś trzem członkom czynnym, pozostającym bezustannie od samego początku utworzenia straży, wręczono po srebrnym zegarku, z takąż dewizką i napisem. Wodzirejem i dyrygentem zabawy był naczelnik 3 oddziału p. Ludwik Kindler, który umiejętnem obchodzeniem się w kole różnorodnych ludzi zdołał utrzymać pełną harmoniję, ochotę i wesołość, co bardzo dodatnio wpłynęło na powodzenie zabawy. Wszystkich osób, licząc i płeć piękną było przeszło 240. Wielką pomocą panu K., w zorganizowaniu zabawy, byli pozostali oddziałowi naczelnicy pp. Frejzler, Ludwik Knothe i Lorentz. Dodać wypada, iż nie zauważyliśmy ani jednej osoby w zbyt wesołym humorze, nie wszczęto żadnej sprzeczki – słowem, panował wzorowy porządek, jaki rzadko się trafia, nawet w wyższem towarzystwie. A była tu przecież tylko klasa robotnicza i rzemieślnicza.

Ruch budowlany zapowiada się znacznie słabszy niż w roku zeszłym, w którym przybyło blisko 60 domów. Wszyscy tu skarżą się na brak mularzy i robotników, na czem budujący domy wiele już ucierpieli w roku zeszłym, nie mogąc w właściwym czasie powykańczać rozpoczętych budowli. Faktem jest, że zwyczajnemu robotnikowi, noszącemu cegłę, płacono dziennie 1 rubel 65 kopiejek, gdy mularz dostawał 1 rubel 50 kopiejek. Z powodu łatwości wyżywienia (obfitość kartofli), chłopi literalnie nie chcieli wcale pracować, każdy starał się zarobić tyle tylko, aby mu wystarczyło na trochę okrasy lub wódki, Mówią, że chłopski rozum jest dobry; sprawdza się to w tym razie; ponieważ bowiem zboże tanie, podnieśli oni w całej okolicy cenę na kamienie polne – materiał tu wielce pokupny na bruk i fundamenta pod budowle; wiedzą o tem dobrze, że kto go potrzebuje, nabyć musi; więc za furkę kosztującą wprzódy 50 do 60 kopiejek teraz każą sobie płacić aż do 2 rubli.

Studnia artezyjska w środku rynku, z której najlepsza w całem mieście woda była czerpana dzień i noc prawie, od kilku tygodni stoi bezczynna z winy Izraelity z Łasku, który podjąwszy się reparacji, nie raczy takowej dopełnić, a tymczasem mieszkańcy płacą za przynoszenie z dalszych ulic wody po 2 kopiejki od konewki.

Zamieszkały od lat kilku u nas i cieszący się prawie największą praktyką doktor Wolfowicz, opuszcza nasz gród, udając się w celach naukowych do Wiednia, skąd powróciwszy, osiedli się na stałe w Łodzi. Doktor przez gorliwe spełnianie swych obowiązków, umiejętność obchodzenia się z chorymi i szczęśliwe w wielu ważniejszych wypadkach operacyje, zjednał sobie znaczna klientelę, ogólną wziętość i sympatyjkę. Zapewne przybędzie tu do nas jaki nowy syn Eskulapa, gdyż w starej części miasta, gdzie mieszkał Wolfowicz nie ma wcale lekarza; pozostali bowiem zamieszkują część miasta nową.


Z Pabijanic 1896 r.

W ciągu ostatnich lat pięciu miasto nasze bezustannie wzrasta. Puste place poza miastem zabudowują się domami przeważnie murowanymi, a ogólny ich przyrost w ciągu ostatniego pięciolecia wyraża się cyfrą 329 nowych budowli, co czyni po 66 rocznie. Przyrost, którego pozazdrościć nam może niejedno z ludnych miast gubernialnych.

Wzrost liczby domów idzie w logicznem następstwie ze wzrostem ludności, która obecnie doszła już do 25 448 dusz płci obojga.

Lud to przybyły z różnych okolic, przeważnie włościanie bezrolni, dążący do miasta po pracę, a więc poważny konkurent robotników fabrycznych, bo za mniejszą płacę gotów do każdej roboty, a że zdolności i pracowitości mu nie brak, chętnie poszukiwany bywa przez fabrykantów. Napływu tego, aczkolwiek obniża on cenę pracy robotnika fabrycznego i mnoży proletariat roboczy, nie należałoby poczytywać za objaw ujemny; dowodzi on bowiem, ze ludność tuziemcza chętnie się garnie do pracy fabrycznej i z pożytkiem dla przemysłu zużytkowana być może, a płynąc doń szeroką fala, wypiera żywioły obce z fabryk naszych, dotychczas przeważnie zalanych przez Niemców i innych obcokrajowców.

Rok bieżący nie był pomyślnym dla naszych fabrykantów, zwłaszcza pomniejszych, nie opartych na silnych podstawach kapitału i fachowego uzdolnienia. Bankrutowali jedni po drugich, zwłaszcza Żydzi, których połowa wyniosła się z miasta do Łodzi lub Częstochowy, szukając tam lepszego szczęścia. Najbardziej na podobnym stanie rzeczy ucierpieli weberzy, pracujący na własnych warsztatach, po domach. Kilkuset z nich musiało pracę ograniczyć lub zupełnie jej zaniechać i szukać innych zajęć; nie ma bowiem widoków, aby stosunki te obróciły się na lepsze.

W sprawie budowy kościoła J. E. ks. Biskup Bereśniewicz nadesłał odpowiedź do J. Ks. dziekana w Łasku. Miejsce na nową świątynię dostojny pasterz obiera na Nowem mieście, z czego cieszą się niezmiernie deutsch-katolicy, ale staromiejscy obywatele posmutnieli.

Wobec braku zakładów naukowych średnich, wykształcenie dziatwy stanowi u nas zadanie niełatwe do rozwiązania. Dotychczas przynajmniej nauka elementarna była prawie dla wszystkich dostępną; szkółki miejskie przyjmowały bowiem tyle dzieci, ile ich pomieścić mogły; obecnie atoli przeszło 200 dzieciaków odeszło od drzwi trzech miejskich szkółek elementarnych, a byłoby ich jeszcze więcej, gdyby nie firma Krusche et Ender, która przez otworzenie szkółki elementarnej fabrycznej zapewniła początkowe wykształcenie dla przeszło 120 dzieci.

Po upadku efemerycznych fabryczek, które krach przemysłowy i brak kapitału obrotowego wywróciły, istnieją obecnie: 3 fabryki tkackie, 3 przędzalnie, 5 farbiarni i apretur, 1 bielnik, 2 drukarnie, 1 papiernia, 1 fabryka chemiczna, 1 gazownia, 1 browar, 2 cegielnie, 1 garbarnia, 3 fabryki wód gazowych. Z drobniejszego przemysłu mamy 53 kantory wydające przędzę, 1400 majstrów tkaczy pracujących po domach na własnych warsztatach, 35 piekarzy, 20 stolarzy, 30 szewców, 4 ślusarzy, 2 powroźników, 1 kotlarza, 1 mosiężnika, 6 mularzy, 6 cieśli, 3 kołodziei, 5 siodlarzy i rymarzy, 2 zdunów, 10 zegarmistrzów, 6 kowali, 3 blacharzy, 3 dekarzy, 3 pończoszników, 40 krawców, 8 golarzy i fryzjerów, 6 typolitografów, 1 fotografa, 2 brukarzy, 3 bednarzy, 6 czapników, 2 introligatorów, 1 kamieniarza, 2 kuśnierzy, 1 koszykarza, 3 malarzy, 2 parasolników, 52 rzeźników, 1 studniarza, 3 szklarzy, 1 sztukatora, 3 tandeciarzy, 3 tokarzy, 1 aptekę (a od Nowego Roku przybywa nam jeszcze jedna), 1 cukiernię, 4 składy drzewa, 30 dorożek, 1 księgarnię, 1 odlewnię żelaza, 1 mlyn wodny, 7 wiatraków, 2 pralnie, 268 sklepów z różnemi towarami, 30 sklepików z wiktuałami spożywczymi, 3 składy węgla, 3 domy zajezdne, 4 restauracje, 78 szynków, 6 sklepów z winami ruskimi, 4 sklepy kolonialne i handle win, 2 składy piwa i 1 bufet w ogrodzie.

Szkółek początkowych miejskich i fabrycznych razem mamy 6, 1 kościół katolicki, 1 ewangelicki, 1 bóźnicę, 1 dom modlitwy braci morawczyków, 1 dom modlitwy baptystów i 3 domy modlitwy żydowskie.

Domów mieszkalnych mamy 847.

O czem tu pisać z naszego miasta, w którem nie ma naprawdę nic - bo brak nawet kancelarii stałego rejenta, o co mieszkańcy kołatają od 1884 r.? My tu jak za murem chińskim nie wiemy, co się w świecie dzieje i co by było przydatne i niezbędne dla nas. Oto nie mamy miejskiego szpitala, żadnej instytucji kredytowej, szkoły, choćby 4 klasowej. O jakiemś życiu towarzyskim, klubie, teatrze amatorskim et. Nikt nie myśli na serio, żyjąc każdy dla siebie, a przecież Pabijanice należą do większych miast, bo liczą ludności 24 tys.! Co prawda, za wyłączeniem kilku zaledwie fabrykantów, kilkudziesięciu bogatych synów Izraela, także fabrykantów - reszta ludności to robotnicy fabryczni i rzemieślnicy, a kilkanaście rodzin rozdzielonych na kółka i kółeczka, żyje każda osobno. Jeszcze w sferze oficjalistów fabrycznych potrafią urozmaicić sobie czas wolny od zajęć muzyką, grą w kręgle etc.

Dnia 12 sierpnia spaliło się tu 12 stodół, ubezpieczonych razem na 2 450 rubli, w których poszło z dymem nieasekurowanego siana, koniczyny i słomy przeszło na 1 000 rubli; 14 zaś lipca spaliła się obora w podwórzu sukcesorów Nowickich. Straż ochotnicza o tyle się popisała, że nie dopuściła ognia do stojących ze wszystkich stron budynków, zalewając je potokami wody. Ocaliła przez i oficynę p. Nowickiego, w której mieści się litografia, dotąd nieasekurowana.

Mówią tu, że Akcyjne Towarzystwo R. Kindlera na wystawie w Niższym-Nowogrodzie otrzyma w nagrodę Herb Państwa; firma Krusze i Ender – takiż herb.

Kiosk wystawowy p. Kindlera był tu na miejscu robiony według projektu jednego z prywatnych techników; roboty stolarskie wykonane zostały w stolarni fabrycznej przez majstra Koziorowskiego pod dozorem p. Juliusza Kindlera. Duzy ten gmach, wysokości 2 pięter, z pięknemi rzeźbami i mnóstwem okien szklanych, kosztował przeszło 10 tysięcy rubli.

W tych dniach zostaną rozpoczęte roboty około budowy (w miejsce spalonego przed trzema laty drewnianego) nowego murowanego budynku, na dom schronienia starców i kalek. Budowla stanie kosztem tutejszych potentatów fabrycznych, za co im się należy wdzięczność w imieniu cierpiącej ludzkości. Budowle kosztować będą do 10 tysięcy rubli, w tej sumie 500 rubli za spalony dom i 500 rubli jako kapitał stały, który zostanie z banku wycofany.

Parafia katolicka tutejsza liczyła w 1895 roku 24 451 dusz; kościół parafialny może pomieścić zaledwie 2 000; toteż ścisk zawsze jest niezmierny – tem większy, że do wnętrza kościoła nie ma wejścia przez zakrystię.

Parafia leży z dwóch stron rzeczki Dobrzynki. Jedna strona stare – miasto z wioskami liczy 13 123 dusze & ndash; druga strona, także z wioskami 11 228. Granicą naturalną więc jest owa rzeczka i dlatego budowa nowego kościoła na Nowem – mieście ma wszelką rację bytu, tem bardziej, że nie ma wcale w parafii filialnego kościoła, ani kapliczki na cmentarzu, ani nawet domu przedpogrzebowego. Chociaż odbyło się tu jeszcze w lutym za właściwem zezwoleniem władzy zebranie parafialne, orzekające naglącą potrzebę budowy drugiego kościoła, jednak ponieważ podzielono się na dwie parafie, z których jedna chce mieć kościół na starem-mieście, druga na Nowem – sprawa budowy uległa zwłoce i oczekuje się w tej kwestii rezolucji J. E. Xsiędza Biskupa, który dla zbadania sprawy na gruncie delegował przed kilkoma tygodniami prałata Kapituły Włocławskiej ks. Śliwińskiego. Według mego zdania, po otrzymaniu właściwego pozwolenia na budowę kościoła, wyznaczonym być winien przez władzę duchowną specjalny kapłan, który by przypominał komitetowi budowlanemu o jego zadaniach i pilnował robót.


Z Pabijanic 1897 r.

Obudzono się z letargu i z uwagi, że miasto nasze, oprócz elementarnych szkółek nie posiada żadnego innego zakładu naukowego, zostały poczynione kroki przez lepiej myślących obywateli o pozwolenie otwarcia szkoły przemysłowo-handlowej na wzór nowo organizowanej w Warszawie przez p. Rontalera. Zaspokojenie pierwszych potrzeb kilku znaczniejszych fabrykantów i obywateli przyjmuje na swoje barki.

Kiedy wybudowany zostanie dom przytułku dla starców, na miejsce spalonego w 1893 r. trudno przewidzieć, choć dom ten jest bardzo gwałtownie potrzebny (zwłaszcza w braku szpitala) bo nędzy nie ma formalnie gdzie mieścić. Niedawno np. zdarzył się taki wypadek. Stróż jednego domu, mający izdebkę w oficynie, napalił węglem w zwyczajnym żelaznym piecyku z fajerkami i , wraz z rodziną , składającą się z zony i maleńkiego dziecka, udał się na spoczynek; dnia następnego, gdy stróż się nie pokazywał, udano się do jego mieszkania; tu usłyszano jęki, a po otwarciu izdebki znaleziono go martwego wraz z dzieckiem, a zonę bezprzytomną. Przy pomocy doktora zdołano nareszcie biedna ocucić, ależ nie podobna jej było w zimnej izbie wśród trupów zostawić samej, przenieść zaś nie było gdzie: rada w radę, tymczasowo na kilka godzin umieszczono nieboraczkę w pustym pokoju, który szczęściem w tym samym domku się odnalazł, chociaż bez pościeli i łóżka. Do szpitala w Łasku nie podobna było chorej posyłać, bo co chwila zasypiała i ciągle trzeba ją było cucić. W takim położeniu rzeczy p. Ender zezwolił wreszcie na pomieszczenie jej w szpitalu fabrycznym, oczywiście bezinteresownie.

Można by przytoczyć wiele podobnych faktów, wobec których godzi się zapytać, dlaczego u nas nie ma dotąd szpitala, choćby ogólno fabryczno-miejskiego. Zdarzają się przecież bardzo często tacy chorzy, jak owa kobieta, których posyłać do Łasku nie można, wprost z obawy, że utrudzenie, łatwo w drodze sprowadzić może śmierć, krwotok etc.; zdarza się często, że w danej rodzinie zachoruje ktoś na zakaźną chorobę, a tu mieszkanie składa się z jednej izby, w której leży chory i w której jednoczeń śpią, gotują i jedzą.

O zaprowadzeniu w takim mieszkaniu najprostszych wymagań sanitarnych ani mowy być nie może. I wszystko to dzieje się w mieście fabrycznym z dwudziestokilko-tysięczną ludnością!... Złemu zaradzić by można, gdyby pp. Fabrykanci łącznie z kasą miejską zbudowali szpital wspólnemi siłami najmniej na 50 łóżek, lub zamiast budowy zupełnie nowego porozumieli się z p. Enderem o rozszerzenie jego fabrycznego szpitala z 15 łóżek do powyższej cyfry, na co zresztą jest już obok plac odpowiedni. Koszta nie byłyby znów tak wielkie, a mogłyby być rozłożone dobrowolnie w stosunku prostym do zamożności 5 fabryk.

Projekt Towarzystwa Dobroczynności w razie otwarcia, którego p. Ender zadeklarował ofiarę w sumie 10 tysięcy rubli imieniem swej nieboszczki zony, dotąd nie wiadomo gdzie się znajduje. Szkoda, bo rzecz ważna wobec zwiększającej się nędzy między klasą ubogą. Brakuje nam tutaj takiego jak był śp. Wizbek w Łodzi, który zawsze natychmiast podejmował starania, gdy chodziło o wprowadzenie w czyn czyjej lub własnej zacnej inicjatywy. U nas w Pabijanicach tu każdy „ni błędu nie zanotuje, ni prawdy uświetni, ni gorący, ni zimny, ale tylko letni”.

Słyszę i czytam, że nauka w szkółkach elementarnych winna by być obowiązkowa i że najlepiej by było, aby nauczyciele byli płatni z funduszów skarbowych. Jednemu i drugiemu można zaradzić: 1) przez powiększenie personelu nauczycieli o 20% i nieograniczanie liczby mających uczęszczać do szkoły dzieci i 2) wynaleźć inny fundusz, w miejsce składki szkolnej. To ostatnie bardzo łatwe; proszę się tylko nie śmiać z mego projektu, który zasadza się na założeniu opłaty od wypitego piwa, która by zbytnio nie obciążała ludności. Taka opłata wynosi po groszu od kufelka; ten, co pije – będzie pić dalej bo grosz ów go nie odstraszy, a dochód nie tylko wystarczy na utrzymanie w całym Królestwie wszystkich wiejskich i miejskich szkółek, ale jeszcze skarb osiągnie duża przewyżkę.

Przykład daję prosty: u nas w mieście jest 85 szynków, każdy szynk przecięciowo sprzedaje jeden antałek piwa na dzień, w którym jest 80 kufli, czyli że wychodzi piwa dziennie 6 800 kufli, co uczyni 3 400 kopiejek, a rocznie pokaźna sumka 12 230 rubli. Na utrzymanie zaś u nas 9 nauczycieli, prefekta i na inne rozchody według etatu szkolnego trzeba 7 472 rs.; można by więc zwiększyć personel nauczycielski o 3 nauczycieli , co wyniesie 1 920 rs. Pozostałoby więc na czysto z jednych Pabijanic 2 848 rs. na szkółki wiejskie.

W dniu 26 czerwca na zasadzie zatwierdzonej ustawy utworzonem u nas zostalo Towarzystwo Dobroczynności dla Chrześcijan. Ogólne zebranie do Rady zarządzającej większością głosów powołało panów: Teodora Endera, Zygmunta Szołowskiego, Aleksandra Kosińskiego, Juliana Kindlera, Oskara Kindlera, D-ra Ignacego Broniewskiego, Karola Knothe, Ludwika Szwajkerta, Teodora Hadryjana, Wilhelma Zimmera, pastora Rudola Szmidta, ks. Jana Ościka. Rada zarządzająca powołała większością głosów p. Teodora Endera na prezesa, p. Juliusza Kindlera na wiceprezesa i jednogłośnie p. Aleksandra Kosińskiego na sekretarza. Komisję rewizyjną stanowią panowie: Ludwik Kindler, Teofil Jankowski i Ludwik Hannich.

Przed utworzeniem towarzystwa znany ze swej wspaniałomyślności p. Karol Ender w imieniu swej nieboszczki żony Augusty z Kruszów, ofiarował jako kapitał żelazny 10 000 rubli, co od razu towarzystwo postawiło na nogi. Na członków rzeczywistych dotąd zapisało się 109 osób, ofiarodawców 11. Były pastor Zimmer, obecnie emeryt, oświadczył na sesji Rady zarządzającej, że jeżeli do nowego roku suma nowych ofiar na korzyść Towarzystwa czynionych dosięgnie 5-ciu tysięcy rubli, ks. Zimmer zwiększy takową ze swych funduszów 1000 rubli. Ogólne zebranie jednomyślnie wybrało na członka honorowego towarzystwa p. Karola Endera. Rada zarządzająca nie mało będzie miała kłopotów zanim się upora z żebraniną uliczną.

W jednym z ostatnich numerów „Tygodnia” pomieszczonym został artykuł jakoby w kantorze fabrycznym braci Baruch uprawnionym był tylko język niemiecki, polski zaś bojkotowany. W imię sprawiedliwości wypada mi zaznaczyć, że jakkolwiek książki buchalteryjne i korespondencja w pomienionym kantorze prowadzone są jak i wszędzie w języku niemieckim z przyczyny, iż pierwotni pracownicy i ich następcy byli wyłącznie z ludzi, którzy ukończyli studia buchalterii po niemiecku, niektóre korespondencje pisane są jednak po polsku i język polski przez nikogo bądź to z głównych szefów bądź pracujących w kantorze nigdy nie był nazywany chłopskim. Panowie Baruch nawet dzieci swoich jeszcze nie uczą po niemiecku, a tem bardziej po żydowsku i w domu wyłącznie używają języka polskiego, którym władają bardzo dobrze.

Dodać tu jeszcze wypada, że wszyscy pracownicy powyższego kantoru są krajowcami i dobrze władają językami ruskim i polskim, a tym ostatnim językiem chętnie się posługują wszędzie. Że zaś ciż pracownicy są wyznania mojżeszowego, dziwić się nie można gdyż jest rzeczą naturalną skoro i ich pracodawcy są tegoż wyznania.

W sprawie ślubów między osobami wyznań rz.-katolickiego i luterańskiego rozpuszczono przez nieświadomych wersyje, jakoby miejscowy proboszcz, wcale nie chciał udzielać ślubów, jeżeli jedna ze stron nie jest katolickiego wyznania. Otóż na zasadzie szczegółowych danych za lata 1874-1896, śmiało stwierdzić mogę, iż ani jeden wypadek podobny nie miał miejsca. W ciągu powyższych 22 lat zdarzyło się zaledwie kilka małżeństw mieszanych, które zostały pobłogosławione w naszym kościele. Zazwyczaj, jeżeli która ze stron jest wyznania luterańskiego, pary chętniej biorą ślub przed pastorem, wcale nie udając się do proboszcza, a to z tej racji, że w danym razie łatwiej mogą otrzymać rozwód – po wtóre nader rzadko zdarzają się małżeństwa mieszane z tej prostej racji, że luteranów jest w mieście zaledwie 4 tysiące płci obojga, a katolików 17 tysięcy. Małżeństwa mieszane, zdarzają się wyłącznie w klasie robotniczej i zawierane bywają najczęściej w obawie odpowiedzialności za nieprawe przedślubne pożycie i wynikające stąd skutki. Dalej takie małżeństwa zdarzają się wyłącznie między osobami pochodzenia czysto niemieckiego i ani jednego wypadku nie było, aby która ze stron spośród rdzennej miejscowej ludności zawarła mieszany związek.

Nieświadomi istotnego stanu rzeczy puszczają do gazet plotki, które szkodzą interesom bliźniego. Niedawno w „Dzienniku dla Wszystkich” jakiś korespondent doniósł jakoby rzeźnicy tutejsi karmili nas wyłącznie padlina zamiast mięsem i że jak rzeźnicy tak i piekarze nakładając dowolne ceny na swoje artykuły, bogacą się z krzywdą wyzyskiwanej ludności. Wszystko to jest bajeczka. Wołów stepowych ze względu na odległość miasta od kolei żelaznej nie mamy, zatem i wyborowego mięsa mieć nie możemy. W okolicy w promieniu kilkumilowym nie ma ani jednego dworu szlacheckiego, a zresztą u którego szlachcica są obecnie woły opasowe? Do nas na rzeź przyprowadzają zwykle krowy, które są przez miejscowego weterynarza oglądane i rzetelnie mówiąc nikt się tu na złe mięso nie żali. Taksa na zatwierdzoną przez właściwą władzę powiatową – funt mięsa wolowego kosztuje u nas 11 kop.,.krowiego 9, cielęciny 9 kop., baraniny 8 kop., funt chleba pytlowego 3 kop., razowego 2 kop. Gdzież jest więc tu wyzysk? Na trzydziestu kilku piekarzy 5 zaledwie ma domy od czasów niepamiętnych, drogą spadku otrzymanych; z liczby zaś 40 kilku rzeźników 8 posiada nieruchomości, które nabyli przed dwudziestoma laty. Ludność miejscowa przeważnie składa się z przybyszów wiejskich, pracujących w fabrykach, nie przywykła więc do konsumpcji mięsa, które spożywa raz na tydzień lub w jakie święto, czego najlepszym dowodem jest, iż np. w roku 1896 zabito bydła rogatego 1 400 sztuk, licząc po 300 funtów jedną sztukę , otrzymamy 700 000 funtów na 26 000 mieszkańców , czyli na jedną osobę 27 funtów mięsa rocznie, a więc ½ funta na tydzień.

Podług programu J. (Jaśnie) O. (Oświecony) książę Imertyński [Aleksander Bagration-Imertyński,1837-1900, generał - gubernator warszawski, namiestnik cara w Warszawie] przyjechał w czwartek do Pabijanic o godzinie 4 po południu. Od wczesnego ranka miasto miało wygląd świąteczny: domy przyozdobiono chorągwiami, balkony udekorowano dywanami, wszystkie domy w mieście odświeżono, ulice zamieciono, wejście do magistratu przystrojono świerkami i bramą z różnokolorowych materyi i zieleni.

Punkt o 4 przed magistrat zajechał powóz, z którego wysiedli J. O. książę i pan gubernator piotrkowski, w następnych zaś powozach przyjechali: generał-lejtenant Puzyrewski, pułkownicy Gurko, Mawrin i Orłow oraz urzędnik do szczególnych poruczeń Jaczewski.

Na kilka minut wcześniej przybyły władze powiatu łaskiego z księciem Czagadajewym na czele. Za orszakiem J. O. księcia Imertyńskiego przybył także sztab-oficer guberni piotrkowskiej pułkownik Gubaniew i kaliski gubernator r. t. Daragan. Do najdostojniejszego gościa podszedł podając chleb z solą w imieniu miasta, honorowy ławnik magistratu, obywatel i fabrykant p. Juliusz Kindler, następnie przedstawiona została deputacja miejska złożona z wybitniejszych obywateli, którym J. O. książę raczył podać rękę, zaś stojący na czele tej deputacji p. Oskar Kindler wypowiedział wierszowane powitanie.

Następnie dostojny gość dopełnił przeglądu straży ogniowej ochotniczej, która przedstawiła się i liczebnie, i pod względem taboru bardzo dodatnio, uszykowana w dwa szeregi, poza któremi stały sikawki i beczki. J. O. książę, przyjąwszy raport od zastępcy naczelnika straży p. Ludwika Szwajkerta, obszedł szeregi, chwaląc strażaków i salutując w przechodzie. Również ustawieni w rząd członkowie miejscowego towarzystwa strzeleckiego i cechy wszystkich rzemiosł z chorągwiami zaszczycone zostały powitaniem przez J. O. księcia.

P. Oskar Kindler podał naczelnikowi kraju prośbę od mieszkańców miasta o konieczności przeprowadzenia linii drogi żelaznej do Pabijanic, o utworzenie szkoły 7 klasowej handlowej, o utworzenie kancelarii rejentalnej, o przeniesienie kamery sędziego pokoju wraz z hipoteka i o zezwolenie pobudowania szlachtuza (rzeźnia) sposobem gospodarczym. Podana została również prośba przez p. Ludwika Hille o łaskawe zatwierdzenie budowy drugiego kościoła rzy.- katolickiej parafii.

Wreszcie J. O. książę przy gromkich okrzykach kilkunastotysięcznego tłumu publiczności i dźwiękach orkiestry strażackiej oraz kapeli strzelców, po półgodzinnym pobycie w naszem mieście odjechał do Łodzi. Porządek przez cały czas wizyty, pomimo licznych tłumów, bez udziału policyi utrzymano wzorowy.

Rok 1898 w hitoryi miasta upamiętnił się tem, że została w niem utworzoną na koszt kasy miejskiej, posada naczelnika straży ziemskiej wyłącznie dla Pabijanic. Kancelaryja policyjna tegoż naczelnika, do której przeszły z miejscowego magistratu wszelkie czynności, tyczace się spraw czysto policyjnych, otwartą została w czerwcu.

W lipcu, poświęcony został plac pod budowę drugiego kościoła katolickiego i do listopada zdołano założyć olbrzymie fundamenty. Komitet budowy składają: przedstawiciel – Aleksander Kosiński, członkowie: Kazimierz Pączkiewicz, Bolesław Sadowicz, Adolf Jaroszka, Józef Falkiewicz, Antoni Majewski, Józef Rensz, Józef Hans, Józef Szulc, Karol Zajdel, Franciszek Borowski, Stefan Śpionek i Franciszek Kłys. Do składu komitetu ez officio należą: miejscowy proboszcz ks. Prałat Edward Szulc oraz dozór kościelny, t. j. miejscowy burmistrz Z. Szołowski i członkowie: A. Masłowski i Teofil Jankowski.

Działalność komitetu zasługuje na uznanie, gdyż zrobiono wszystko, co w ciągu tak krótkiego czasu zrobić było można. Do tej pory ofiarność parafian (li tylko z miasta, zwłaszcza robotników fabrycznych) w składaniu grosza na budowę była ochoczą, a pomimo tego dał się odczuwać od czasu do czasu brak w kasie gotówki i zarząd komitetu zmuszony był wypożyczać tymczasowo pewne sumy, aby na zimę fundamenta wykończyć. Zbieranie składek po domach jest nader uciążliwe i kłopotliwe; aby więc mieć stały fundusz potrzeba, by robotnicy fabryczni za pośrednictwem swych podmajstrów i majstrów wyjednali w kantorach fabrycznych i zgodzili się na strącenie przy cotygodniowej wypłacie choćby po jednej kopiejce od rubla. Takim sposobem kasyjer komitetu mógłby wprost z kantorów odbierać peryjodycznie zebraną kwotę, co by wielce ułatwiło komitetowi ciążące na nim zadania, a głównie, dozwoliłoby czerpać potrzebne na budowę fundusze ze stałego i już pewnego źródła. Średnia płaca robotnika fabrycznego u nas wynosi 4 ruble tygodniowo, a że robotników katolików jest 3 000, przeto tygodniowy stały dochód uczyniłby 120 rubli, czyli rocznie 6 240 rubli. Z tacy w kościele co niedziela średnio zbiera się 70 rubli, czyli przez rok 3 640 rubli. Od p. Endera w ciągu roku komitet otrzyma 5 000 rubli. Ofiar od mieszkańców miasta przypuszczalnie 3 000 rubli. Summa summarum można by wykonać w tym roku robót około budowy za ogólną sumę 17 880 rubli.

Otwarta w 1898 r. szkołą handlowa 7-klasowa cieszy się ogólnem uznaniem. Uczęszcza do niej 132 uczniów, a w tej liczbie wyznania prawosławnego 1, katolików 49, luteranów 56, izraelitów 26; zaś według pochodzenia: szlachty 4, mieszczan 115, włościan 10, cudzoziemców 3. Personel nauczycielski składa się z dyrektora i 8 wykładających. Czynne są klasy: podwstępna, wstępna, pierwsza i druga. Założyciele dopłacą na utrzymanie względnie bardzo małą kwotę. Rada opiekuńcza ze swym prezesem p. Oskarem Kindlerem na czele, zaopatruje wciąż szkołę we wszelkie możliwe utensylia i przedmioty z własnej szkatuły.

Utworzonem też zostało w roku ubiegłym Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Subjektów Majstrów i Techników fabrycznych oraz zatwierdzono ustawę Towarzystwa Wzajemnego Kredytu.

Na starym cmentarzu wybudowaną została piękna, murowana kaplica wyłącznie przez mieszczan staromiejskich i z ich inicjatywy.

Co się tyczy ruchu fabrycznego, to Towarzystwo Akcyjne R. Kindlera wybudowało w 1898 r. dużych rozmiarów przędzalnię, firma Krusche i Ender rozpoczęła budowę olbrzymich rozmiarów fabryki tkackiej i przędzalni; powstała nowa fabryka tkacka pod firmą Herman Prajs i Robowski; otwarto fabrykę deseczek do towarów i fornirów, właściwie parową stolarnię Braci Bauer; przemysłowiec łódzki p. Lisner zakupił grunt pod budowę fabryki tkackiej; postawiono wreszcie fabrykę tkacką Józef Rensz na 60 warsztatów. Nadto firma R. Saenger, przekształconą została na Towarzystwo Akcyjne Fabryki Papieru R. Saenger, z kapitałem 750 000 rubli; a firma Braci Baruch uzyskała zatwierdzenie ustawy także Towarzystwa Akcyjnego Manufaktur Braci Baruch z kapitałem 1 miliona rubli.

Co się tyczy zwykłego ruchu budowlanego, to wybudowano kilka domów piętrowych, ale .. po staroświecku, z jednemi schodami. A przecież gdyby robiono plany inne, właściciele musieliby robić schody osobne główne i drugie do kuchni, co i ze względu na wygodę i ze względu na bezpieczeństwo mieszkańców w razie ognia, jest Koniecznem.

Towarzystwo Dobroczynności zakupiło potrzebne meble i utensylia, odzież, pościel etc., dla kilkunastu osób, które winny być pomieszczone w domu przytułku. Zrobiło ono też wystąpienie o oddanie w jego zawiadywanie nowo wybudowanego murowanego domu starców i kalek, ale dotąd odpowiedź nie nadeszła i cztery obszerne izby stoją próżne.

Do powyższej kroniki dodać jeszcze koniecznie należy, że otwarte tu zostały: drugi skład materiałów aptecznych pod firmą K. Skoryna i drugą księgarnię p. Łękawskiej, nadto zaprowadzono oświetlenie elektryczne w fabryce chemicznej pp. Szwajkerta i Frelicha; zrobiono wystąpienie o przyłączenie miasta do Towarzystwa Kredytowego Miejskiego w Piotrkowie; wybrano członków komitetu kuratorium trzeźwości, wreszcie zrobiono wystąpienie o przeniesienie władz powiatowych z Łasku do Pabijanic.

Widzimy więc, że rok był dosyć skrzętny; pozostawił jednak swojemu następcy: przeprowadzenie kolejki elektrycznej z miasta Łodzi i kolei szerokotorowej (także podobno elektrycznej) do Kalisza oraz zaprowadzenie oświetlenia elektrycznego, zamiast dzisiejszych latarni naftowych. Obecnie miasto jest oświetlone 88 latarniami na żelaznych słupach, sprawionemi przez antreprenera w drodze licytacji w 1888 r. Wiadomo każdemu, co to jest żydowska robota; latarnie się ciągle psują, a przez tyle zresztą lat wszystkie się przepaliły, choć część ich została kosztem kasy miejskiej reperowana, repracyja ta na długo starczyć nie może.. Nie potrzeba chyba dowodzić, jak ważną rolę gra należyte oświetlenie miasta, zwłaszcza fabrycznego. Gdyby się znalazł jaki przedsiębiorca, który zechciałby swoim kosztem zaprowadzić oświetlenie elektryczne na pewno by stracił, zwłaszcza, że wiele domów prywatnych i handlów zaprowadziłoby je u siebie, a i nowo powstające mniejsze fabryki tkackie z wielką chęcią skorzystałyby z tego.

Szkoła Handlowa Pabijanicka. Na posiedzeniu założycieli i protektorów 7-klasowej handlowej szkoły pabianickiej, w dniu 11 lipca wybrano na prezesa rady opiekuńczej pana Oskara Kindlera, a na członków rady panów: Teodora Endera, Izydora Barucha, Oskara Saengera, Ludwika Schweikerta, Teodora Hadriana i Ignacego Broniewskiego.

Protokół posiedzenia został już wysłany do ministeryjum finansów dla zatwierdzenia. Rada opiekuńcza wybrała spomiędzy siebie pana Ludwika Schweikerta na kasjera i pana Teodora Hadriana na sekretarza.


Z Pabijanic 1898 r.

Projekt szkoły handlowej w Pabijanicach, zwrócony przez kancelaryję warszawskiego Jenerał – Gubernatora dla poczynienia w nim odnośnych zmian z powodu nieprzyjęcia wniosku założycieli co do przedstawiania przyszłych nauczycieli na zatwierdzenie władzy został przez projektodawców cofnięty, czyli że Pabijanice zrzekły się na teraz myśli założenia szkoły handlowej.


Z Pabijanic 1899 r.

W dniu 14 sierpnia na folwarku Pabianice, o wiorstę od miasta, po raz pierwszy odbyła się zabawa na korzyść naszego młodego Towarzystwa dobroczynności. Stanowiły ją kosze szczęścia z fantów ofiarowanych przez miejscowych mieszkańców. Nowość ta u nas zaciekawiła mnóstwo osób; więc też fantów był napływ nadzwyczajny; między innemi zwracała uwagę krowa wartości 90 rubli, kucyk – 30 rubli, kilka baranów, gęsi, pawie, kaczki i kozy. A co już martwych przedmiotów zwłaszcza wszelkiej galanteryi niemałe było mnóstwo. Udała się więc zabawa doskonale, zwłaszcza, że przygrywała kapela 39-go pułku piechoty, przysłana z Łodzi bezinteresownie. Bufet był w oblężeniu, bo dzień był ładny. Wieczorem cały ogród zajaśniał lampionami, a jednocześnie towarzystwo śpiewackie wykonało kilka pięknych utworów. Zabawą gorliwie kierowali pp. Illingwort i Lins, jak również Filcer, Fidler i Altenberger, którym się należy szczera za to podzięka, tem bardziej, że Towarzystwu dobroczynności przypadł w udziale bardzo znaczny jak na nasze stosunki zasiłek: wpłynęło bowiem na czysto do kasy 2 422 rubli 24 kopiejek, która to suma da możność Zarządowi Towarzystwa osuszenia niejednej gorzkiej łzy ludzkiej niedoli. Od 1 października wzięło też ono do domu starców i kalek 15 osób, na stałe utrzymanie.

Z powodu braku budynku teatralnego, mamy tu zamiar wybudować murowany gmach, z widownią na 1000 osób, co ma być uskutecznione za pośrednictwem udziałów.

Otrzymaliśmy tu przychylną odpowiedź ministeryjum z dnia 9(21) września za Nr 22692 na podaną jeszcze w 1896 roku prośbę o utworzenie posady rejenta w Pabjanicach. Wiadomość ta lotem błyskawicy obiegła miasto i wielkie, bardzo dodatnie sprawiła wrażenie. Miasto nasze dawno już tego pragnęło, zwłaszcza, że ono to głównie dostarczało zawsze czynności rejentom, przybywającym tu stale i periodycznie z Łasku i Widawy.

Jeszcze jedna ważna wiadomość: staramy się tu, jak wiadomo, o 7-klasową szkołę żeńską. Otóż według najświeższych wiadomości z Petersburga, pozwolenie na otwarcie takowej wkrótce już ma nam być udzielonem!

Na odbytych niedawno wyborach do straży ogniowej ochotniczej, powołano na naczelnika głównego p. Feliksa Kruszego, na jego pomocnika Tadeusza Barucha, oraz oddziałowych: pp. Kazimierza Pączkiewicza i Ludwika Knothego.


Z Pabijanic 1900

Taka to już ludzka natura, że zawsze tego pożąda, czego nie ma, a gdy ma - nie umie zdobyczy ocenić. Krzyczano i utyskiwano u nas: a nie ma szkoły żeńskiej, nie można na miejscu uczyć dziewcząt, trzeba je posyłać gdzieindziej, drogo płacić et. Znajdują się więc ludzie iście odważni, z nie małym trudem wyjednują pierwszą w Cesarstwie szkołę handlową żeńską 7 klasową; z większym jeszcze trudem pieniężnym, wobec ciężkich czasów, otwierają takową. I co powiecie? W pierwszym zaraz roku swego istnienia szkoła daje deficytu osiem tysięcy rubli! Od czego jednak rok następny – mówią wytrwali – kasa się zapełni i deficyt się zmniejszy. Gdzie tam, obecnie są otwarte wstępna, pierwsza, druga i trzecia klasa, a w nich zaledwie 89 uczennic.

Myślano i słusznie, że będzie nadmiar kandydatek, lecz rachuby się nie ziściły, bo widocznie ludziska w Pabijanicach są tego przekonania, że dziewczętom nauka nie potrzebna. Ale co myśli okolica i sąsiednie miasteczka, jak Rzgów, Tuszyn, Aleksandrów, Konstantynów, Lutomiersk, Szczerców, Widawa, Łask, Zduńska Wola? Czy tam uznają za niepotrzebną oświatę kobiet? A może nie wiedzą o istnieniu w bliskości takiej szkoły? Bo że dla Łodzi „nie honor” posyłać dzieci do pabianickiej szkoły, to nie dziwota z tej prostej racji, ze Pabijanice ośmieliły się wyprzedzić na tym punkcie sąsiedniego olbrzyma. A kto wie – może i mieszkańcy Łodzi nie wiedzą, iż w sąsiednich Pabijanicach jest tego rodzaju szkoła?

Komu leży na sercu dobro jego własnych córek, ten z najdalszego zakątka kraju winien postarać się o pomieszczenie ich w tutejszej szkole handlowej, o ile tylko fundusze jego na to starczą. Stąd bowiem maja wychodzić pracownice, umiejące o własnej sile zarobić na chleb, jeżeli nie zbytkowny, to przynajmniej powszedni.

Niewiele pewno miejscowości może się tem poszczycić, żeby wszystkie dzieci łaknące nauki w szkółkach początkowych znalazły miejsce; a jednak u nas jest to faktem. Każde bowiem dziecko przyprowadzone przez rodziców do szkoły, znajduje drzwi jej stojące przed nim na oścież. Sekret leży w tem, że ponieważ zwykle najwięcej dzieci pretenduje do oddziału przygotowawczego, więc dzielą ich na dwie grupy, z których jedna uczęszcza do szkoły do południa, druga po południu; 3-godzinna bowiem nauka dla tego mrowia zupełnie jest wystarczająca. Za prowadzenie tych oddziałów nauczyciele pobierają po 100 rubli rocznie dodatkowego wynagrodzenia; jest więc wilk syty i owca cała..

Na 30 tysięcy ludności mamy następujące szkoły jednoklasowe początkowe: Nr 1 męska, Nr 2 ogólna, Nr 3 męska, dalej szkółka żeńska, ogólna żydowska (wszystkie utrzymywane kosztem miasta, nauczycieli uczy w nich 10 i nauczycielek 3), szkółka ogólna fabryczna utrzymywana kosztem fabrykanta p. Endera z 4 nauczycielami i prefektem, i na koniec kantorat ewangelicki z 2 nauczycielami. Do tych wszystkich szkółek ogółem uczęszcza obecnie 1390 dzieci.

Nareszcie mamy już szyny tramwajowe od Łodzi aż do rogatki naszego miasta ułożone; obecnie ustawiają słupy z kroksztynami do założenia drutu i mamy na pewno jeździć tramwajem już od 1 grudnia roku bieżącego. Że stacja tramwajowa po za rogatką jest niewygodna dla publiczności, no i dla przedsiębiorców czyli koncesyjonaryjószów, przeto miejscowy magistrat otrzymawszy prośbę od tych ostatnich, zgodził się na odbytej sesji przy współudziale wybitniejszych obywateli na przedłużenie linii tramwajowej do gmachu ratuszowego przez ulicę Warszawską i Stary Rynek, za co miasto otrzyma 3% od dochodu brutto i po latach 50 zostanie właścicielem urządzeń tramwajowych. Jazda do Łodzi ma trwać trzy kwadranse i kosztować będzie: od rogatki 1 klasą 30 kop., 2 klasą – 15 kopiejek, a od magistratu 35 i 18 kopiejek.

Stacyja kolei żelaznej Warszawsko-Kaliskiej ma być u nas oddalona od miasta o 1 ½ wiorsty ; w skutek tego mieszkańcy wnieśli podanie do pana ministra komunikacji odpowiednio wymotywowane o przybliżenie takowej i spodziewają się pomyślnego pod tym względem rezultatu.

Niedawno odbyła się tu narada w celu wyjednania u władz sądowych otwarcie w Pabijanicach na koszt miasta oddzielnej posady sędziego pokoju wraz z najbardziej potrzebnym dla nas wydziałem hipotecznym; dotąd bowiem z każdym interesem hipotecznym jeździć musimy do Łasku.


W 1885 roku pabianicki korespondent Tygodnia z pewną zazdrością pisał o organizacyjnym potencjale społeczności niemieckiej.

Gdyby kto chciał pisać o życiu towarzyskim na naszym partykularzu (terenie), musiałby chyba zaglądać przez dziurkę od klucza do każdego mieszkania z osobna. Doprawdy nie wiem, czy istnieje druga podobna miejscowość, w której by się rodziny tak mało ze sobą łączyły, jak u nas. Wprawdzie dużo z tego powodu się kładzie na karb różnorodności żywiołów, składających ogół tutejszy – ale, gdy konglomeraty się nie udają, dlaczego jednorodne cząsteczki nie ciążą ku sobie?

Owszem ciążą – ale tylko w jednej sferze. Mam na myśli Niemców, którzy pod względem towarzyskości dobry z siebie dają przykład. Żyją ze sobą, bywają i bawią się razem, i to wszystko tanim kosztem. Duch łączności, jak gdyby we krwi niemieckiej spoczywający, tym wyraźniej występuje, im niżej stoi warstwa na drabinie społecznej.

Dla przykładu weźmy ludność rzemieślniczą i fabryczną.

Jak się bawi polski rzemieślnik i polski robotnik? Albo w domu siedzi przy rodzinie, jeśli porządny – albo w szynku, jeśli nieporządny. Nic pośredniego. A właśnie to pośrednie, to jest życie towarzyskie, jest owym złotym sposobem, który łącząc dobre strony i domu, i knajpy, nie ma ani bezbarwności pierwszego, ani demoralizującego wpływu drugiej; w życie domowe wlewa świeże tętno, ożywiając ognisko rodzinne sprawami ogólniejszej natury, a z połączenia ludzi gwoli zabawie często wytryśnie myśli poważniejsza, a za nią czyn, ku pożytkowi ogólnemu.

A teraz spojrzyjmy, jak się bawi niemiecki rzemieślnik i niemiecki robotnik?

Nie wspomnę o stowarzyszeniach niemieckich, łączących przyjemne z pożytecznym jak: towarzystwo strzeleckie, gimnastyczne, śpiewacze et. W dzisiejszej pogadance chciałbym tylko zwrócić uwagę czytelników na szlachetną rozrywkę niemieckiej ludności tutejszej, mianowicie na teatr.

Miły Boże! Ile to krzyku się robi po gazetach, gdy w miejscowości jakiej organizuje się kółko, inteligentnych amatorów dla jednorazowego przedstawienia dwóch lub trzech sztuczek. A co się napoci nieszczęśliwy reżyser, nim dopnie celu! A tu kółko amatorskie obojej płci, składające się z rodzin rzemieślników, pod reżyserią również rzemieślnika, od casu do czasu daje sobie przedstawienie w tutejszym teatrze, przy licznym udziale słuchaczy z tejże sfery co i artyści, a często i z wyższej. Kółko to egzystuje już od kilku, może nawet kilkunastu lat. Grywane są jedno lub dwuaktowe komedyjki i farsy, czasem nawet „trauerspiel” (dramat). Przy niewybrednym guście publiczności i jakiej takiej grze samorodnych artystów, przedstawienie się kończy ku obopólnemu zadowoleniu po czym następują tańce, w których artyści i publiczność zlewają się w jedno. W dodatku podwoje muzy otwarte są dla kieszeni chociażby najszczuplej uposażonej: 1-e miejsce kosztuje 30 kopiejek, 2-ie – 20, 3-cie 15; galeria dla dzieci 10 kopiejek.

Jedno z takich przedstawień odbyło się wczoraj. Grano dwie dwuaktowe komedyjki. Afisz drukowany (!) przesyłam przy niniejszym Redakcji.

Nie tyle może zdań się mieści w obu sztuczkach, ile przy tym wypito kufli piwa, ale to już do rzeczy nie należy. Pozostaje fakt, ze niemiecki rzemieślnik szuka i znajduje rozrywki przyjemne i pożyteczne, wówczas kiedy naszemu do tego zupełnie brak zdolności.

Pominąłem rzecz ważniejszą, którą należało postawić na początku naszej korespondencji. W tych dniach odbyły się wybory do tutejszej straży ogniowej ochotniczej. O zmroku szeregi strażaków ruszyły sprzed ratusza z municypalnością (kierownictwo miasta) i komendantami swymi na czele ku Sali wyborczej. Rezultat wyborów okazał, że dowództwo i zarząd pozostało prawie to samo, co i dotychczas. Straż nasza rozwija się pomyślnie, ćwiczenia odbywają się regularnie, a przy pożarze ochotnicy pełnią powinność obywatelską z poświęceniem, godnym zaznaczenia. Na wyborach strażacy pierwszy raz paradowali w nowym umundurowaniu; uniformy sporządzono z grubszego materiału, koloru ciemnego.

Pisząc z miasta fabrycznego, trudno nie powiedzieć, bodaj parę słów, o stanie przemysłu. Zbyt długi zastój w interesach zgubnie oddziałał na chlebodawców i pracowników. Obecnie rynek handlowy zaczyna się ożywiać; stad i nadzieja lepszych czasów.

Z wypadków bieżących mamy do zanotowania zamach samobójczy szeregowca konsystującego tu oddziału wojska. Nieszczęśliwy usiłował sobie poderżnąć gardło, lecz zamachowi przeszkodzono i niedoszłemu samobójcy nie grozi niebezpieczeństwo. (Tydzień, 22 marca 1885 r.)


W Tygodniu piotrkowskim ukazywały się relacje z Pabianic Jana Lorentowicza (pseudonim Niepowiem). Autor bardzo krytycznie przedstawiał panujące tu stosunki. Występował z pozycji socjalisty o propolskim nastawieniu.

Rzeczywiście! Kto by wszedł do naszego miasteczka, rozejrzał się w miejscowych stosunkach, porozmawiał z tutejszymi robotnikami, mógłby przypuszczać, że jest w okolicach Berlina, czyli w samym sercu germańskiego rodu. Ale, niestety, wkrótce by się przekonał, że jest to przykra pomyłka geograficzna! Smętne i ponure twarze, wcale nie czerwone nosy i skarykaturowane od pracy postacie, objaśniłyby go, że ma do czynienia na polskiej ziemi z przedmiotami niemieckiego wyzysku – z polskimi robotnikami. Tak! Niemcy tu królują, oni to są panami życia i śmierci.

Toteż wobec tego rozpanoszenia się braci Bismarcka, z rozkoszą przychodzi mi zanotować kilka faktów, świadczących o pierwszych przebłyskach wyzwolenia się „żywiołu rdzennie miejscowego”. Przede wszystkim tedy, owo wspomniane już w No 24 Tygodnia solidarne postawienie oporu jednemu z fabrykantów zrobiło to, że dziś robotnicy w żadne święta już nie pracują, czyli, że przestali już być bezdusznymi maszynami, ale upomnieli się o swoje człowieczeństwo. Dalej, w miejscowej straży ogniowej ochotniczej, przed dwoma jeszcze miesiącami, było Polaków wszystkich ogółem czternastu. Działo się to skutkiem tego, że komenda prowadzona była w języku niemieckim; dziś zaś jest już w straży około 60 członków czynnych Polaków, z których część utworzyła oddział trzeci toporników, z polską komendą. Tu jednakże zaszedł sęk prawdziwy: Polakom brakło słów polskich do komendy (!) tak, że nawet potrzeba nie okazała się matką wynalazków. W imieniu tedy upośledzonych na języku odzywam się do członków straży piotrkowskiej, by który z nich zechciał komendę ową wypisać i doręczyć szanownej redakcji Tygodnia, gdzie adres i marka na odpowiedź pozostawione.

W ubiegły czwartek w południe zapalił się tu drewniany, piętrowy dom, w niemieckiej dzielnicy miasta. Straż przybiegła na miejsce, a więcej jeszcze, jak to zwykle bywa, przybyło gapiów, do których należał i niżej podpisany. Na dachu pokazało się kilkunastu dzielnych toporników, którzy z całą brawurą zabrali się do dzieła. Dziwne jednakże, że wśród ciągłych nawoływań „na bok!” przy zrzucaniu belek, ani razu nie słyszałem niemieckiego „forwec” , ale za to byłem świadkiem bardzo charakterystycznej rozmowy; jaką przeprowadzili niemieccy topornicy stojący najspokojniej na dole, ma się rozumieć po niemiecku: - Jadłeś pan już obiad? – pyta jeden. – Ma się rozumieć, dlatego też dopiero przyszedłem. – A, Guter Jezus! Ja na śmierć zapomniałem! Trzeba się będzie wymknąć. Polacy sami obronią. Otóż to pruskie „obywatelstwo”. Bez „Bier und Flejsch” nie ma czynu! Zanim przyjdzie do pożaru, musi wprzód każdy „zu mitteg essen!” Od czegóż są wreszcie teraz „die Polen”?...

Trzecim przyczynkiem wyzwolenia jest chęć urządzenia akcyjnego ”sklepu spożywczego” na wzór zawierckiego i innych, o czym tu myślą nie na żarty. Podobno już pewien fundusz na cel ten przeznaczony; tylko brak inicjatywy, brak kompetentnej dłoni, która by się tym zajęła; zaś panowie fabrykanci, około których Dziennik Łódzki zwykł chodzić na łapkach, ani myślą brać na głowę „takiego kłopotu”. Potrafią oni świecić sobie w nocy latarniami elektrycznymi, ale tym, którzy w krwawym pocie czoła na nich pracują, nie chcą pomóc, nawet gdyby to im samym żadnej szkody nie przyniosło, owszem, nawet pewną w przyszłości korzyść. Ale taka korzyść to dla nich bagatela, istny problemat! Co to, proszę państwa za korzyść: znośny byt robotników polskich, których p. Ender w Lodzer Zeitung pozwolił sobie nazwać „polskimi pijakami”?

Z plotek miejskich komunikuję dwa wypadki samobójstwa przez powieszenie. Pierwsze spełnił jakiś Żyd waciarz; drugie wójt wsi Widzewa Bitdorf, świeżo z wójtostwa usunięty, co podobno było główną przyczyną samobójstwa. Napisał testament, kilka listów, wziął rewolwer, a po kilkakrotnym bezskutecznym strzelaniu do siebie, powiesił się w lesie na pasku. Ja bym tak radził uczynić wszystkim „dorfom”, „korfom”, „jerom” i „manom”.

Na zakończenie wypada mi podnieść kwestię bardzo ważną, a mianowicie brak obszerniejszego kościoła katolickiego. Kościół parafialny obecny nie może pomieścić nawet tysiąca ludzi, a parafia posiada przeszło 11 000 dusz. Podczas większych tedy uroczystości kościelnych, nawet połowa pobożnych nie może pomieścić się w dzisiejszej świątyni, ale stać musi na cmentarzu. Rzeczą więc parafian jest zebrać fundusz, wziąć się do pracy i pokazać Niemcom, że bez ich pomocy się obejdziemy i potrafimy coś zrobić dla wspólnego dobra. Niepowiem (Tydzień, 27 lipca 1886 r.)

W ubiegły piątek wróciła z Częstochowy kompania z naszej parafii, licząca przeszło tysiąc osób różnej płci i wieku z naszej parafii, która odbyła pielgrzymkę świętą tam i z powrotem w ciągu dni 10-ciu pod przewodnictwem miejscowego wikariusza ks. Jana Ościka. Na pamiątkę , oprócz innych kościelnych utensyliów, pielgrzymi sprawili bardzo ładny baldachim, brak którego w samej rzeczy dotkliwie uczuwać się dawał. Proboszcz nasz prałat ks. E. Szulc własnym kosztem ogrodził nowy cmentarz grzebalny, wydawszy na to przeszło cztery tysiące rubli, nie licząc poprzednio sprawionych trzech bram z kutego żelaza i sztachet żelaznych około cmentarza kościelnego (ogrodzenie wokół kościoła parafialnego) wartości przeszło tysiąca rubli srebrnych. Obecnie zaś wewnątrz kościoła ściany, filary i sufit pomalowano w części farbą olejną.

Zreperowano nam studnię na starym rynku, ale gdy dawniej była w niej woda, teraz mieszkańcy rynkowi od kilku już miesięcy są jej pozbawieni. Przedsiębiorca nie chce studni poprawić, tłumacząc się, że tego nie ma w anszlagu (kosztorys). Mamy więc wierzch studni i ogrodzenie ładne, ale za to nie ma wody, i to wody najlepszej z całego miasta. W razie pożaru powtórzy się historya podobna jak u Bełchatowskiego w Piotrkowie, bo z próżnego i Salomon nie naleje.

Stan zdrowotny miasta pocieszający – komisya bowiem sanitarno-wykonawcza przestrzega należytej czystości, której nieprzyjacieli w ciągu trzech miesięcy kilkunastu oddano pod sąd.

Olbrzymie gmachy fabryczne jak to: papiernia R. Saenger’a i tkalnie Krusche et Ender są już pod dachem. Wkrótce, po ustawieniu maszyn, będą w ruch puszczone.

Miała tu być urządzona wystawa wyrobów tkackich i innych przedmiotów wytwarzanych w tutejszym mieście, ale ponieważ doszła nas wiadomość, iż Jego Ekscelencja Generał-Gubernator nie będzie w naszym mieście, więc fabrykanci nasi prawdopodobnie wystarają się o urządzenie wystawy przy obchodzie 600-letniego jubileuszu założenia miasta Pabijanic, co nastąpi 1 marca 1897 roku. (Tydzień, 10 września 1895 r.)

Nasze miasto przed kilkoma tygodniami zostało połączone telefonicznie z Łodzią, a właściwie kantor tutejszej firmy R. Kindlera połączył się ze swoim składem towarów, znajdującym się w Łodzi. Chodzą wieści o zamiarze przeprowadzenia drugiej sieci telefonicznej, co wydaje się nam za dużo; prawdopodobnie też nie będzie ona dozwolona, gdyż trzeba by chodzić po mieście między samymi słupami jak w przerzedzonym lesie; są słupy telegraficzne, latarniowe – do lamp elektrycznych, a mają jeszcze być słupy do latarń naftowych.

W grudniu roku zeszłego zmarła tu małżonka fabrykanta Karola Endera, córka śp. Beniamina Krusche, jednego z pierwszych pionierów tutejszego przemysłu. Nieboszczka znana była z wielu miłosiernych uczynków, które spełniała bez rozgłosu, w cichości. Toteż na spoczynek wieczny przeprowadził ją kilkutysięczny tłum ludzi. Na cmentarzu (ewangelickim) jeden z przybyłych pastorów, co u nas rzadko się zdarza, wygłosił z pamięci, po polsku, poprawnym i rdzennym językiem ładną i długą mowę.

Odbył się doroczny wieczorek tańcujący członków straży ogniowej ochotniczej. Dzielni strażacy nie tylko w ogniu, ale i w tańcu, dobrze się popisywali, a chociaż pomieszali się tu patrycjusze z plebejuszami, wszelkie formy przyzwoitości i grzeczności towarzyskiej w zupełności zachowane zostały. Bawiono się do 7 rano. (Tydzień, 5 lutego 1888 r.)

Na wystawie tkackiej w Warszawie przyznano medale złote, które otrzymali Krusche i Ender z Pabijanic za doskonały i zupełnie nowy artykuł, tj. za plusze bawełniane w pięknych, tureckich deseniach. (Tydzień, 18 marca 1888 r.)

Nareszcie oczekiwane od dawna przebrukowanie ulic Majdany, Szewskiej i Tylnej oraz reparacja innych ulic w naszym mieście zostanie w roku b. uskutecznioną; projekt bowiem otrzymał już u wyższych władz odpowiednią sankcję. Roboty te maja kosztować kasę miejską 2228 rubli 25 kopiejek. (Tydzień, 1 kwietnia 1888 r.)

Przedstawiciele warstwy wyższej organizowali amatorskie przedstawienia teatralne adresowane do urzędników i ich rodzin z myślą o wsparciu szlachetnych celów. Jednak dbali o zachowanie anonimowości.

Dnia 18 bm. na dochód miejscowej straży ogniowej, odegrano z powodzeniem teatr amatorski, mianowicie „Tatuś pozwolił”, „Po drodze”. Całość wyszła dobrze; artystycznie w pierwszej komedyjce odegraną została przez p. B rola Balbiny, a przez p. A. Barbary, żony literata; sam literat, Bujnicki, p. S., był bardzo dobrze ucharakteryzowany; pozostali amatorzy wywiązali się z zadania zadawalająco. Należy się też szczere podziękowanie. Warto, by jeszcze raz raczyli wystąpić na dochód mającego się budować w Łasku, szpitala, który jest nieodzownie potrzebny, a którego otwarcie, dla braku funduszów, zanadto się już odwleka. Jeden z widzów (Tydzień, 29 kwietnia 1888 r.)

W Pabijanicach w nocy z soboty na niedzielę, około godziny pierwszej spłonęło pię

domów mieszkalnych, wraz z zabudowaniami gospodarskimi. Straż ogniowa miejscowa pospieszyła energicznie z ratunkiem, niewiele jednak mogła zdziałać, gdyż domy i zabudowania, przeważnie były drewniane. Przeszło dwadzieścia rodzin pozostało bez dachu. W tym tylko co zdążyły włożyć na siebie. Krążą pogłoski, że pożar powstał z podpalenia, a podejrzenie pada na jednego z właścicieli domów, który tez został aresztowany i śledztwo sądowe rozpoczęto. Nieruchomości ubezpieczone były tylko w instytucji gubernialnej. (Tydzień, 6 maja 1888 r.)

Ogół baptystów tutejszych, składający się aż z 23 osób płci obojga, nosi się z projektem założenia stałego domu modlitwy, do którego mają uczęszczać cztery razy tygodniowo. (Tydzień, 24 lutego 1889 r.)

Ulice miasta Pabianic zostaną oświetlone 88 nowymi latarniami, które kosztować będą rubli srebrnych 3973 kopiejek 20. (Tydzień, 3 marca 1889 r.)


Jeden z korespondentów przesłał do Tygodnia dane dotyczące czytelnictwa prasy w mieście pod koniec XIX wieku. Najlepszymi czytelnikami byli Niemcy, którzy zamawiali 200 tytułów pism w swoim rodzimym języku. Polskich czasopism trafiało do Pabianic - 140. Ludzie fizycznej pracy bardzo często traktowali lekturę gazet i książek jako zwykłe marnotrawstwo czasu!

Pan „Obserwator” w No 35 Tygodnia piotrkowskiego, pisząc o Pabijanicach, nie poruszył wielu spraw bliżej obchodzących mieszkańców; bo choć budowa nowego kościoła, oświetlenie miasta, prenumerata pism i w ogóle pokarm duchowy są to rzeczy ważne, to jednak obok posiłku duchowego wart jest pamięci i posiłek ciała, raz dlatego, że przeważna część mieszkańców miasta, ludność robotnicza potrzebuje sił fizycznych, a po wtóre, że stosownie do maksymy Juvenalisa „mens sana in corpore sano”, duch zależnym jest od ciała.

Jeżeli w Łodzi narzekają ogólnie na drożyznę, to ceny produktów w Pabijanicach nie tylko, że nie są niższe, ale często przewyższają łódzkie. Szczególniej odczuwamy tu niezwykle wysokie ceny mięsa z powodu monopolu, którym się cieszą pabianiccy rzeźnicy: nie dopuszczają oni mięsa przywozowego na targi tutejsze. Prawda, że płacą miastu pewne kwantum, lecz, o ile mi wiadomo, fundusze miejskie nie potrzebują tego zasiłku, bo i tak corocznie odsyła miasto po kilka tysięcy rubli do banku, a rzeźnicy pabianiccy tak się rozpanoszyli, że i sam zarząd miasta nie może im poradzić. Kilka tygodni temu magistrat uważając ceny mięsa za wygórowane, rozkazał zniżyć taksę funta (mięsa) na 10 kopiejek. I cóż się stało? Oto na drugi dzień nie było kawałka mięsa na sprzedaż; następnego dnia magistrat podwyższył taksę i mięso się znalazło.

Przy przeciętnym zarobku robotnika 45-75 kopiejek dziennie, po opatrzeniu codziennych potrzeb jego i całej rodziny, często bardzo licznej, nie wiem, czy może zostać co na nabycie pokarmu dla ducha. Fakt, o którym wspomina pan obserwator, ze matka wyrzucała księgarzowi, iż jej bałamuci syna książkami, miał miejsce rzeczywiście, a książką nabytą przez syna, było … dwanaście tomów żywotów świętych.

Wiadomość o ilości pism polskich podana przez korespondenta jest niezupełnie z prawdą zgodna, bo po wyłączeniu okolicy, na samo miasto przypada:

pism codziennych

Kuryer Warszawski 6

Kuryer Codzienny 5

Kuryer Poranny 1

Dziennik dla Wszystkich 5

Ziarno 3

Słowo 3

Wiek 2

Gazeta Handlowa 2

Dziennik Łódzki 8

Razem: 35


Tygodników

Tygodnik mód 12

Tyg. Ilustrowany 3

Kraj 3

Rola 2

Biesiada literacka 6

Bluszcz 5

Wędrowiec 6

Prawda 6

Przeg. Tygod 4

Przeg. Katol. 3

Przeg. Pedagog. 1

Przeg. Techniczny 1

Misyje katol. 2

Romans i powieść 2

Zorza 1

Gazeta świąt 24

Gazeta rzem 1

Gazeta lekarska 1

Gazeta losowań 1

Wieczory Rodzinne 1

Wiad. farmaceut. 1

Tydzień piotrk. 3

Kolce 2

Mucha 2

Razem: 105

Oprócz polskich, Pabijanice otrzymują około 50 pism rosyjskich i 200 niemieckich. Przy fabryce Towarzystwa Kindlerów istnieje czytelnia dla oficjalistów (urzędników) fabryki, otrzymująca około 50 pism w językach: polskim, rosyjskim, niemieckim i angielskim.

W Pabijanicach mamy trzy szkoły elementarne: katolicką,, ewangelicką i żydowską; w katolickiej jest trzech nauczycieli, w ewangelickiej dwóch, a w żydowskiej tylko jeden. Sale szkolne są przepełnione, a przy wejściu robią wrażenie ula pszczół. Wszystkich uczęszczających do tych trzech szkół podobno jest więcej niż tysiąc.

W nocy z 14 na 15 września zdarzył się pożar, lecz takowy dzięki energicznej pracy naszych dzielnych strażaków, wkrótce ugaszono, tak, że tylko część dachu spłonęła. (Tydzień, 5 października 1890 r.)

Izydor Baruch należał do szanowanych i lubianych fabrykantów. Dbał o swoich pracowników. Tydzień informował: W marcu rb. robotnik z gminy Buczek powiatu łaskiego, Wojciech Lewandowski, pracujący niegdyś w fabryce Braci Baruch, przyjęty został do roboty przy odbudowywaniu spalonej części fabryki tejże firmy, jako pomocnik ciesielski. Po kilku zaledwie dniach pracy, przez własną nieostrożność spadł z wysokości drugiego piętra na leżący na ziemi słup żelazny i zabił się na miejscu. Pozostawił po sobie wdowę i trzy córki, które oprócz tego, że otrzymały na pogrzeb rubli srebrnych 10 od p. Izydora Barucha, wypłacaną miały przez pewien przeciąg czasu pewną kwotkę tygodniowo; nie zależnie zaś od tego, jak się obecnie dowiadujemy, z uwagi, ze robotnicy tej fabryki byli zaasekurowani na życie, właściciel podciągnął pod kategorię tych ostatnich i Lewandowskiego, za którego, po wielu staraniach w towarzystwie asekuarcyjnym, wdowa z córkami odbierze niebawem rubli srebrnych 300. (Tydzień, 10 sierpnia 1890 r.)

Schyłek XIX wieku to także większe zainteresowanie problemami ochrony zdrowia w mieście. W poprzednich wiekach epidemie i pożary były zmorą społeczności lokalnej.

Jedyny spadkobierca obecnego właściciela kilku fabryk, pana Karola Endera, syn jego pan Teodor Ender, 9 lipca rb. zawarł związek małżeński z panią Knote z Tomaszowa. Dla upamiętnienia tego dnia wszyscy robotnicy, w liczbie przeszło 1500, otrzymali gratyfikacje płacy tygodniowej, co stanowi pokaźną sumę rubli srebrnych 8000. Majstrowie i oficjaliści tegoż dnia byli ugoszczeni kolacją w gmachu miejscowego teatru; straż zaś ogniowa w czwartek 10 bm. zaproszoną została na bankiet do tegoż gmachu, ze względu, że p. T. Ender jest vice-naczelnikiem straży. Dla swej małżonki, młody Krezus wyszykował mieszkanie w dotąd niezajmowanym pałacu, iście po królewsku. P. Teodor Ender jest człowiekiem znanym z uczciwości i nie lekceważącym miejscowego języka i zwyczajów; oprócz też niemieckiego i francuskiego nauczył się języka polskiego i ruskiego, i dla robotników jest względny, dla biednych dobroczynny, a dla szpitalu w Łasku wiele czyni.

Dzięki wyasygnowaniu z kasy miejskiej 20 rubli na zakupienie detrytu, szczepienie ospy w tym roku odbyło się faktycznie jak należy. A że szczepiono darmo i ze ospa nie była zbieraną z innych dzieci, tłumnie garnięto się do magistratu, gdzie miejscowy lekarz wraz z dwoma felczerami spełniał powyższa czynność. W kilku dniach zaszczepiono 560 dzieciom z bardzo zadawalającym skutkiem, gdyż nie przyjęło się zaledwie 15.

Że przedtem niechętnie dawano szczepić ospę – przyczyna prosta; przysyłano bowiem z urzędu zaledwie kilka piórek limpy, która tylko starczyła dla kilkunastu dzieci; reszcie zaś szczepiono już zbierana z tych dzieci ospa; były przeto ciągłe zatargi; jedni rodzice nie zezwalali na zbieranie, drudzy nie pozwalali szczepić zbierana. Skutek też był taki, że ogromna większość dzieci nie miała wcale szczepionej ospy, co wyszło dopiero na jaw gdy w 1887 zjawiła się epidemia i ofiarą jej padło 12 dzieci. Dawniej felczer szczepił niby darmo, ale nie obyło się tego, żeby za fatygę nie ściągał po kilka do kilkunastu kopiejek za każde dziecko, co niejednemu z biedniejszych się nie podobało. W tym roku w całym mieście zaszczepiono czystą limfą i detrytem 1200 osób. Pożądanym było by, aby władza wyższa nakazała wprowadzić do etatu kas miejskich stały fundusz na szczepienie ospy ze względu na dobro publiczne. (Tydzień, 20 lipca 1890 r.)


Na majstra papierni Saengera w Pabijanicach p. Gejzelrejtera napadło znienacka dwóch drabów, którzy zadali mu ciężkie uderzenie w głowę tępym narzędziem. Pomimo energicznego ratunku, p. G. nazajutrz zakończył życie. Powodem zbrodni była zemsta osobista. Zbrodniarzy aresztowano. (Tydzień, 13 lutego 1886 r.)

Przed paru tygodniami miasteczko nasze opuścił bezpowrotnie dobijający się przed kilku miesiącami europejskiej sławy chemik w fabryce p. Endera, pan Lauber, który wynalazł ową cudowną wodę do gaszenia pożaru w ciągu pięciu minut. Polski ogień nie przeląkł się jednak mądrej wody niemieckiej, a jej wynalazca wyjechał do Vaterlandu, czego mu szczerze winszujemy, życząc, by przykład jego pociągnął za sobą co najwięcej jego współrodaków.

Przezorny zarząd strażacki, zakupił za to i oddał pod opiekę drugiemu oddziałowi doskonałą, najnowszej konstrukcji sikawkę, przy której prócz wielu przyrządów ratunkowych znajduje się i prowizoryczna apteczka. Sikawka ta kosztuje 1200 rubli srebrnych, a sprowadzoną była dzięki staraniom p. K., co mu się za dobre uważa. Byłoby do życzenia, żeby tenże pan K. (Kindler?) dopomógł jeszcze do założenia sklepu spożywczego, na co jest już zebrane rubli srebrnych 300 i brak tylko większej subwencyi zamożnej jednostki.

Nowo postawiona szkoła miejska, o jakiej już dawniej była mowa, jest w tej chwili na ukończeniu. Pocznie ona funkcjonować od nowego roku i, daj Boże, aby owe 450 miejsc, które zawiera, były zawsze zapełnione, bo do tej pory mieszczański ogół tutejszy wielce zaniedbywał wykształcenie dziatek, które od razu wciągane bywają do tkackiej lub innej jakiej rzemieślniczej roboty.

Z prawdziwą tez przyjemnością notuję fakt, że zwinięta już raz dla braku uczennic czteroklasowa pensja prywatna żeńska p. Wróblewskiej w tym roku odżyła na nowo; że w niej oprócz samej przełożonej wykładają jeszcze dwie nauczycielki. Liczba uczennic, jak na początek, jeżeli nie jest zadawalniająca, to przynajmniej znośna. Objaw utworzenia dwóch na raz szkół – jest ważnym faktem w kronice naszego zniemczonego miasta.

Miasto, co już za Zygmunta Augusta miało swoje cechy rzemieślnicze - dziś rozwinęło się i rozwija bardzo słabo, choć jest położone o dziesięć wiorst od polskiego(?) Manchesteru i buduje od czasu do czasu własne fabryki.

Ludność rdzennie miejscowa jest biedna i przeważnie z gruntu tylko z rzemiosł żyjąca. Pieniądze spoczywają w dłoniach milionerów fabrykantów i Żydów handlarzy. Jedynym środkiem dorobienia się majątku są tu szynki, które też mnożą się progresyjnie, zmniejszając w takim stosunku moralność robotnika. Ogólnie tedy biorąc, żywioł polski dziś tu istnieje tylko po to, by być przedmiotem wyzysku. Niepowiem (Tydzień, 14 listopada 1886 r.)

Połączenie telefoniczne między Pabianicami a Łodzią w 1888 roku było pierwszym tego typu połączeniem między dwoma miastami na ziemiach polskich. Jednak w 1891 roku pojawiła się błędna informacja, że to Zgierz jako pierwszy uzyskał kontakt telefoniczny z Łodzią. Tydzień piotrkowski wyjaśniał: „Warszawskij Dniewnik” w No 189, wzmiankując za „Dziennikiem Łódzkim” o przeprowadzeniu telefonów z Łodzi do Zgierza, dodaje, że „będzie to pierwsza w naszym kraju linia telefoniczna łącząca dwa miasta”. Otóż tak nie jest, gdyż pierwszeństwo pod tym względem należy się Pabijanicom, które z Łodzią połączyły się takąż linią już od kilku lat!

Bieda u nas coraz większa chleb drożeje, fabryki ledwie że wegetują; mniejsi fabrykanci źle stoją, a po bankructwie jednego może przyjść kolei na innych. Słowem fatalne czasy! Korzystając z przyjazdu do Łodzi w przyszłym miesiącu p. Ministra Oświaty, tutejsi mieszkańcy mają zamiar podać prośbę o utworzenie jednoklasowej miejskiej szkoły żeńskiej, która mówiąc prawdę, rzeczywiście jest bardzo potrzebną, ze względu na brak miejsc w dwóch początkowo-ogólnych szkółkach miejskich. Do projektowanej szkoły żeńskiej zapisałoby się prawdopodobnie od razu 300 dziewcząt. (Tydzień, 27 września 1891 r.)

Do Pabijanic zaczynają przybywać liczne partie kupców z Rosji, celem poczynienia na miejscu zakupów towarów zimowych. Dotychczas przeważną część przybyłych stanowią kupcy z Kaukazu. Transakcje dokonują się żwawo, a ceny i warunki, ofiarowywane naszym przemysłowcom, są dla tych ostatnich dosyć korzystne. (Tydzień, 14 sierpnia 1892 r.)

Miesiąc upływa jak J.E. ksiądz biskup diecezji kujawsko-kaliskiej w dniu 7 maja rb. przybył do tutejszej parafii. Wizyty dostojnych pasterzy są rzadkie u nas; ostatni bowiem raz zwiedzić raczył pabianicką parafię w r. 1876 ówczesny ks. biskup, obecnie arcybiskup ks. Popiel; 16 lat więc upłynęło odkąd parafianie oglądali swego duchownego dostojnika. Toteż napływ ludu był ogromny, a miejscowy proboszcz ksiądz Prałat Szulc powitał mową przed wielkim ołtarzem posadzonego na tronie dostojnika kościoła. W mowie tej wyświetliwszy stan duchowy powierzonych jego pieczy owieczek w parafii, ujawnił tak dobre jak i złe ich strony. Po półgodzinnej przeszło relacji wypowiedzianej przez ks. prałata z werwą i elokwencją, J. Ekscelencja podniósłszy się z miejsca przemówił do zebranych. Nauka ta trwała bez przerwy trzy kwadranse. Następnych dni J.E. udzielał Sakramentu Bierzmowania, z czego korzystało kilka tysięcy dusz, przy czym z powodu strajku robotników (tzw. Bunt łódzki) J.E. wypowiedział naukę okolicznościową. We wtorek po południu J.E. opuścił Pabijanice udając się do parafii Dobroń.

J.E. oglądał miejscowy cmentarz parafialny i dziwił się dlaczego dozór kościelny nie postara się o przyspieszenie rozszerzenia takowego, skoro jednocześnie podjęte w tym celu kroki przez parafian ewangelików, cmentarz których łączy się z naszym od świętej pamięci, uwieńczone zostały pomyślnym skutkiem i od dawna już parkan murowany okala przybrany kawał ziemi.

Obecni członkowie dozoru oświadczyli, że wszelkie możliwe starania zostały przez nich podjęte, wskutek czego J.E. obiecał odnieść się w tym przedmiocie do pana Gubernatora o łaskawe polecenie przyspieszenia tej sprawy.

Co się zaś tyczy prośby, podanej w kwestii wybudowania drugiego kościoła i utworzenia nowej parafii, projekt ten o ile nam się zdaje tak prędko do skutku nie dojdzie, bo choć obecna jest dosyć liczną i rozległą, wszakże składa się wyłącznie z niezamożnych wieśniaków, mieszczan i fabrycznych robotników. W parafii nie ma żadnego obywatela katolika, a nowy kościół bez jakich 50-ciu tysięcy rubli wybudowanym nie będzie. (Tydzień, 12 czerwca 1892 r.)

Dnia 19 marca grono amatorów za pozwoleniem władzy odegrało trzy sztuczki: „O Józię” – „Prelegent” – i „Z rozpaczy”.

Dochód, sięgający 300 rubli srebrnych, rozdany zostanie biednym tutejszego miasta, których jest spora liczba. Inicjatywę do tego szlachetnego czynu dali miejscowi fabrykanci pp. Kindler, Ender i Baruch. Reżyserem i wykonawcą kilku ról, był inżynier- mechanik p. Edmund Wagner. Sala teatralna nabitą była po brzegi; wszystkie rzędy krzeseł zajęte były przez śmietankę towarzystwa pabianickiego i kilku okolicznych obywateli miejscowych, gdyż nie każdy mógł mieć przystęp z powodu wysokich cen biletów. Amatorzy w ogólności wywiązali się z zadania swego znakomicie, czego dowodem był nieustanny grzmot oklasków zgromadzonych. Opinia publiczna porównując grę amatorów, mówi, że w roli Malwiny panna Br. Wróblewska grała bardzo dobrze; panna Wolfson wyborowo; panna Kindler arcydoskonale, jak gdyby jej reżyserowała sama Modrzejewska; pani Bobakowska jak zawsze bardzo dobrze i również dobrze panna Łękawska; panowie Wagner, Antoni Wejss, Ludwik Kindler, Tadeusz Baruch i Zygmunt Górski odegrali swe role także bez zarzutu. Sufler p. Stanisław Musiatowicz, wywiązał się z zadania zupełnie zadawalniająco. W ogóle towarzystwu szlachetnych amatorów, którzy niejedną łzę niedoli otarli należy się najszczersze „Bóg zapłać”. (Tydzień, 27 marca 1892 r.)

W wigilię Nowego Roku odbył się w domu prywatnym jeden z większych wieczorów tańcujących, na który liczne i dobrane grono osób było zaproszone; bawiono się dobrze do 9 rano. Co dwa tygodnie przybywa też do nas teatr łódzki pod dyrekcją pana Janowskiego. Na stawie zaś, poza ulicą Łaską, urządzona została ślizgawka, na której , podczas większego napływu publiczności, grywa miejscowa kapela. Wszystkie te rozrywki przyszły do skutku za staraniem i przy współudziale jednego z członków starej fabrycznej firmy, pana Tadeusza Barucha. Okazuje się, ze przy dobre woli, choć nie bez kłopotów, można niejedno uskutecznić i ożywić śpiące nasze towarzystwo.

Mieliśmy tu trzy pożary. Jeden wynikły z powodu zapalenia się samych przez się odpadków bawełny w przędzalni firmy „Krusche & Ender”, drugi przy eksplozji gazu i trzeci wskutek nieostrożnego obchodzenia się z ogniem. Starty jednak są nieznaczne, za co należy podziękować straży ogniowej ochotniczej, która zawsze dobrze się przy ogniu sprawia gasząc go bardzo energicznie.

W październiku okradziono tu miejscową bóżnicę w nocy; to samo się powtórzyło w grudniu. Interpelowany dozór bóżniczny tłumaczy się, że na zaprowadzenie stałego stróża przy bóżnicy, o które prosił, nie uzyskał aprobaty.

Zwykłe pabianickie bijatyki na noże w ostatnich czasach się zmniejszyły z powodu zakazania szynkarzom trzymania otwartych szynków po godzinie 10-ej w nocy. (Tydzień, 22 stycznia 1893 r.)

Susza trwa już od miesiąca ; brak wody w wielu studniach zwyczajnych zupełny. Staw podmiejski, z którego miejscowe fabryki zasilały się wodą, wysechł, i dlatego wodę czerpać muszą ze studzien artezyjskich; inaczej fabryki by stanęły. Fabryki firmy Krusche & Ender zasilają się wodą ze studni artezyjskiej miejskiej na nowym rynku, kosztującej co prawda 5.000 rubli srebrnych ale też posiadającej taką obfitość wody, że już przeszło od tygodnia na zmianę dniem i nocą 6 robotników bezustannie pompuje wodę, której co raz to więcej przybywa. Jest to więc najlepsza odpowiedź dla tych, którzy niepokoili władzę wyższą anonimami o chybionym celu w urządzeniu owej studni nie mającej wody, i próżnem zmarnowaniu kapitału na budowę takowej. Woda w niej jest czysta, źródlana, smaku dobrego – głębokość przeszło 300 stóp.

Wszelkie możebne środki czystości są uskuteczniane z powodu obawy o cholerę. Miejscowi fabrykanci urządzili wydawanie robotnikom herbaty gorącej, z czego korzystają ci ostatni, trzy razy dziennie piją co się zmieści, zabierając herbatę w naczynia z kotłów na ten cel urządzonych, których dziennie w każdej fabryce gotują do 10, objętości każdy 20 garncy. Szpital dla cholerycznych również został urządzony.

Miejscowy magistrat wystąpił do władzy z przedstawieniem (wnioskiem) o zatwierdzenie etatu na p[osadę miejskiego felczera, którego potrzeba okazała się konieczną. Zaprojektowano dlań roczna pensję w kwocie 150 rubli srebrnych. Mamy nadzieję, że projekt przychylnie będzie przyjęty i że będzie w danym razie zanominowany chrześcijanin. Felczer miejski z łatwością otrzymałby prawdopodobnie zajęcie w jednej z fabryk braci Baruch lub Roberta Zengera. Firmy Krusche i Ender oraz R. Kindler mają swoich felczerów, stale płatnych po 360 rubli srebrnych rocznie. (Tydzień, 11 września 1892 r.)

W myśl pragnień naszych, wyrażanych niejednokrotnie w Tygodniu, na nowo utworzona u nas kilka lat posadę lekarza weterynarii, a w zeszłym roku felczera miejskiego otrzymali nominację ludzie odpowiadający w zupełności swojemu powołaniu. Niechże Tydzień ma jeszcze rękę szczęśliwą w dostarczeniu nam do kompletu miejskiego lekarza, obecny bowiem p. Auspitz już podał się do uwolnienia. Pensya wynosi wprawdzie tylko 300 rubli srebrnych, ale jest przecież w Pabjanicach 19 tys. dusz, a mamy właściwie tylko 2-ch lekarzy, bo trzeci fabryczny, firmy Krusche et Ender, Dr Medycyny Szreter bardzo mało się udziela, mając zajęcie w szpitalu fabrycznym.

Gród nasz w początkach marca rb. był w panicznym strachu; co dzień bowiem – przez 8 dni z rzędu wytrawni opryszkowie łódzcy czyli bałuccy, urządzali nader śmiałe nocne wizyty i to z włamaniem drzwi sklepów. Kradzieży takiej ofiarą padli: Josek Adler, Bazyli Kowalew, Fajga Kogan, Michał Kon, Gedela Rozensztein, Gustaw Lange, August Hauschild i Karol Merkert. Dalszemu rozwojowi grabieży położył koniec przybyły Naczelnik Straży Ziemskiej Sotnik Makarow. Rozzuchwaleni bowiem powodzeniem łotrzykowie zapewne nie poprzestaliby korzystnego i bezkarnego procederu, gdyby nie udało się przypadkowo złapać jednego z bałuckich ptaszków, niejakiego Goldmana, który naiwnie się tłumaczył, że trudni się tylko operowaniem kieszeni ludzkich na jarmarkach, siedział już kilka razy za to w ulu, ale żeby w nocy rabować, na to nie miałby tyle odwagi … poznano jednak łotrzyka, który wraz z kilkoma towarzyszami uczynił napad nocny na mieszkanie fabrykanta Adlera i o mały włos budnikiem nie zabił pani Adler, która przebudziwszy się wskutek szmeru krzyknęła na męża, ze w pokoju są złodzieje. (Tydzień, 10 kwietnia 1894 r.)

W tym roku, jak nigdy jeszcze, ruch budowlany u nas niebywały; trzy cegielnie nie mogą nastarczyć cegły, tym bardziej, ze bezustanne deszcze czerwcowe naraziły je na duże straty.

Stanąć tu ma 5 parterowych domów murowanych, jednopiętrowych 9, dwupiętrowych 6; na polach zaś, poza miastem, murowanych 4, drewnianych 6. Dużą ilość cegły zabierają również Bracia Baruch pod mającą się rozszerzyć fabrykę tkacką, co głównie przyczynia się do żółwiego postępu robót przy innych domach. Pomimo to wszystko, mieszkań u nas literalnie brak; kompletnie nie ma jednej swobodnej izby w całym mieście, a w nowo budujących się domach, wszystkie lokale już wynajęte.

Dbały o upiększenie miasta urząd municypalny wyjednał u władzy zezwolenie na wybrukowanie, kosztem kasu miejskiej, jednej błotnistej ulicy i przebrukowanie trzech innych, a także o wybudowanie 5-ciu wierconych studzien, co właśnie obecnie się uskutecznia ku wielkiej radości mieszkańców.

W marcu 1897 r. upływa 600 lat, jak nasz gród istnieje; w marcu bowiem 1297 r. Kapituła Krakowska wyjednała u Władysława Łokietka, bawiącego naówczas w Brzeźnicy, pozwolenie na założenie miasta Pabijanic. Warto by nam upamiętnić ten fakt jakim dobrym czynem..

Gdyby przed lat 6-ciu można było przewidzieć, że elektryczność tak się u nas upowszechni, iż cztery aż fabryki oświetlać będzie swem cudownym światłem, byłoby można wtedy wstrzymać się z oświetleniem naftowym. Tymczasem mamy 88 latarń naftowych błyskawicznych, oświetlenie których kosztuje rocznie 2600 rubli srebrnych. Połowa elektrycznych oświeciła by dwa razy lepiej dwa razy większa przestrzeń, a koszt wyniósłby, przy posiadaniu już motorów, połowę obecnego kosztu tj. 1300 rubli srebrnych. Jeszcze dziś warto by pomyśleć o zaprowadzeniu tej dogodności. Obecnie, oświetlenie elektryczne istnieje w przędzalniach firm: Krusze i Ender i R. Kindler, a plany na urządzenie tegoż oświetlenia w fabrykach Braci Baruch i papierni R. Saengera zostały niedawno przedstawione do zatwierdzenia.

W tych dniach tutejsi fabrykanci, zaproszeni na naradę przez kuratora miejscowej ochronki starców i kalek, prezydenta miasta, zadeklarowali swoim kosztem wybudować dla ochronki nowy dom murowany, w zamian spalonego roku zeszłego; koszta wyniosą około 7000 rubli; do tej sumy należą tylko 4 osoby. Sam fakt starczy za pochwałę. (Tydzień, 17 lipca 1894 r.)

Mało miejsc zapewne, gdzie tyle byłoby troski i kłopotów z monetą zdawkową, jak u nas. A jest to wielka niewygoda, robotnicy bowiem w liczbie przeszło 6000, odbierając swój tygodniowy zarobek z fabryk, otrzymują dopłatę do rubli papierowych w monecie brzęczącej, o ile obrachunek tego wymaga. Z uwagi, że tygodniowe wypłaty robotników pochłaniają przeszło 30000 rubli, można sobie wyobrazić krętaninę w przeddzień wypłaty przy wyszukiwaniu drobnej monety; każdemu bowiem z robotników prawie bez wyjątku oprócz rubli wypadają i kopiejki. Nie przesadzę, twierdząc, iż u nas łatwiej o 100 rubli papierowych, jak o 100 kopiejek monetą . W części, ale to bardzo małej, brak bilonu zaspokajają bankierowie łódzcy, w kasie miejskiej zaś i kasie powiatu w Łasku bilonu prawie nie ma. Pożądanym by wielce było dla wygody mieszkańców, aby kasa miejska każdego czasu dostateczną ilość monety na zaspokojenie miejscowych potrzeb posiadała, obecnie bowiem monetę kopiejkową nieledwie dziadom wydzierać nam przychodzi.

Dowiadujemy się z gazet, że prawdopodobnie banki: Charkowski i Doński otrzymają koncesję na wydawanie długoterminowych pożyczek na nieruchomości miejskie i wiejskie – i że wydawanie takowych będzie nader ułatwione i wypłacane gotowizną. Rzecz prosta, jeśli projekt przyjdzie do skutku, każdy właściciel nieruchomości chętnie skorzysta z łatwego i taniego kredytu. Będąc bliżej obeznany z miejscowymi stosunkami otwarcie wyznać muszę, że z chwila rozpoczęcia działalności rzeczonych banków obywatele Pabijanic zażądają pożyczki w sumie około poł miliona rubli. (Tydzień, 12 września 1894 r.)

Z miast nie powiatowych większych, najludniejsze są Pabijanice; 18.251 mieszkańców, z których 61% katolików, 21% protestantów, 18% żydów. (Tydzień, 9 grudnia 1894 r.)

W naglącej sprawie budowy drugiego kościoła w tutejszym mieście, dzielącym się na dwie przeciwne sobie partie, zdecydowanym nieodwołalnie przez J.E. Xięcia Biskupa, aby nowy kościół był wybudowany w nowej części tutejszego miasta, co w zupełności każdy człowiek bezstronnie za słuszne przyznać musi – a z czym nie może się oswoić zaledwie kilkunastu staromiejskich obywateli, którzy , nim nastąpiła rezolucja biskupia, pokwapili się z kupnem kilkunastu fur kamieni i kilkuset korcy wapna i materiały te zwieźli na miejsce dowolnie przez siebie obrane na starym, obecnie od lat przeszło 70, zamkniętym cmentarzu, gdzie pierwiastkowo był projekt budowy kościoła, a co okazało się niedogodnym z tej prostej racji, że stara część miasta posiadałaby w danym razie 2 kościoły a nowa część z takąż ludnością jak i stara – żadnego. Z tym jeszcze dodatkiem, że ludność w przyległych do obydwóch części miasta wioskach, należących do parafii jest prawie jednakowa.

Zatwardziałość upartych doszła do tego stopnia, ze pomimo ostatecznej woli biskupa, pomimo obrania stosownego placu i przedstawienia planu z aneksami do właściwej władzy, garstka upornych sprzeciwia się wydaniu owych materiałów, z których projektuje wybudowanie kaplicy. Nam się zdaje, ze dobrze myślący w znacznej liczbie staromiejscy obywatele ową garstkę upornych potrafią przegłosować i dopomogą nowomiejskim swoim braciom przez wydanie zgromadzonych materiałów budowlanych, nie już z tego względu, aby ci ostatni nie mogli się bez nich obejść, ale aby okazać wspólną ofiarność przy budowie Domu Bożego. Parafia tutejsza liczy przeszło 27000 osób – więc jeden stary i to niewielkich rozmiarów kościół nie wystarcza i bywa szczelnie napełniany ludźmi w każde prawie święto, a nierzadko zdarzają się wypadki, że kilka osób omdleje w natłoku. O ile prędzej stanie nowy kościół o tyle przestronniej będą mieli staromiejscy obywatele w starym, a co za tym idzie i większe bezpieczeństwo w razie niespodziewanego jakowego alarmu, bo w kościele samym murowanym pożaru obawiać się nie należy. (Tydzień, 11 lipca 1897 r.)

Z rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych utworzona została w Pabijanicach posada oraz biuro policmajstra, złożone z jednego referenta i jednego kancelisty. (Tydzień, 19 grudnia 1897 r.)

„Gazeta Losowań” donosząc o staraniach obywateli Pabijanic o założenie Towarzystwa Kredytowego, czyni od siebie uwagę, że Pabijanice zbyt małym są miastem, aby mogły posiadać samoistne Towarzystwo Kredytowe. Twierdzenie to powiada „Rozwój” wydaje się niezrozumiałe wobec tego, że Pabijanice są większe od wielu z tych miast gubernialnych, które posiadają swoje towarzystwa, np. od Piotrkowa, Kalisza, Płocka i innych. Dziwnie wygląda ta opozycja niektórych sfer przeciwko zakładaniu nowych Towarzystw Kredytowych lub przyłączaniu miast do istniejących. (tydzień, 4 czerwca 1899 r.)

Dbały o rozszerzenie oświaty zarząd naszego miasta z p. prezydentem i radnymi panami: Juliuszem Kindlerem, T. Enderem, R. Budzyńskim i A. Józefowiczem postanowił łącznie ze znaczniejszymi obywatelami, utworzyć trzecią posadę nauczycielki w szkole elementarnej żeńskiej. Pan dyrektor łódzkiej dyrekcji naukowej takowe przedstawienie przychylnie przyjąwszy, w tych dniach zatwierdził.

Czytaliśmy w „Rozwoju” o uprawianiu szulerki u nas. Tak źle nie jest; możemy śmiało oświadczyć, że kartograjstwo u nas nie jest tak znowu bardzo rozpowszechnione, i że chcąc u nas w kółku osób inteligentnych zebrać partyjkę wista lub preferansa, trzeba zawczasu na dni kilka o tym uprzedzić znajomych – inaczej trudno ich zgromadzić. Były wprawdzie czasy, ale te już minęły, kiedy niektórzy majsterkowie fabryczni bawili się w tak zwaną wesołą siódemkę – „lustige sieben”. Zasiadanie czasem w domu prywatnym, po wincie lub preferansie do sztosa lub bakara jest arcynieprzyzwoitem i potępienia godnym. Temu bynajmniej przeczyć nie mogę i warto istotnie aby wyrzeczono się tego raz na zawsze.

Grono tutejszych właścicieli domów, starających się o utworzenie Towarzystwa Kredytowego miejskiego, korzystając z przyjazdu do Warszawy p. Ministra finansów, ma zamiar podać doń prośbę o łaskawe przyspieszenie tej sprawy; miasto bowiem nasze ma wszelkie dane do posiadania samoistnej tego rodzaju instytucji. Posiada ono domów przeszło 900, z których hipotekowanych jest 324, z tej zaś liczby na 166 ciążą długi hipoteczne w kwocie 1.002.506 rubli i 22 kopiejek od którego to kapitału licząc minimalnie tylko 8 od stu, biedni ludziska bezprodukcyjnie i bezpowrotnie do kieszeni nababów rok rocznie posyłają 80.0000 rubli! Strata ta dla kieszeni kilku prywatnych jednostek byłaby dosyć duża, ale cóż nas obchodzą jednostki, wobec ogółu mieszkańców, który na egzystencji Towarzystwa tylko skorzysta; wreszcie ponieważ miasto szybciej rosnąć wówczas zacznie przeto oczywiście i dochody skarbu powiększać się będą.

Rok temu tj. 26 lipca został tu poświęcony plac pod budowę nowego kościoła; nazajutrz zabrano się do robót i oto zdołano do tej chwili ukończyć olbrzymie fundamenty z doprowadzeniem murów do wysokości, na której ma być ułożona posadzka. Chwalebne to dzieło niestety, ze wstydem przyznać trzeba, dla braku odpowiednich funduszy, przerwane zostanie, jeżeli nie znajdzie się hojniejszy ofiarodawca. Składki dobrowolne tak skąpo wpływają, że o dalszej robocie marzyć trudno; a szkoda, bo można by mury wyciągnąć w tym roku na wysokość kilku łokci. Gadaniną kościoła się nie wybuduje i jeżeli dalej trwać będzie przelewanie z pustego w próżne, komitet budowy zawiesi roboty do czasu zebrania odpowiedniego funduszu, który na to, aby szła robota bezustannie przez cały sezon, wynosić musi minimalnie 15.000 rubli. Koniecznie tez jest tu potrzebny ksiądz, który by li tylko zajmował się zbieraniem składek i zachęcał parafian do pomocy w prędszej budowie. Ksiądz taki będzie jednak o tyle chętniej się zajmować tą czynnością o ile uzasadnioną będzie miał nadzieję zostania proboszczem, lub co najmniej wikariuszem przy nowym kościele. Ponieważ wcześniej czy później obecna parafia musi być podzielona na dwie, naturalną granicą rzeczki Dobrzynki (dzielącą obecnie parafię na dwie równe polowy). Przeto komitet budowy winien prosić władzę diecezjalną o jak najpilniejsze wydelegowanie takiego księdza, gdyż miejscowe duchowieństwo wobec nawału pracy, jaka tu jest obarczone, absolutnie może zając się kwestia składek tak bezwzględnie, jakby zająć się należało. W razie zawieszenia robót zrobi się hałas, powstaną złorzeczenia, no i zresztą wstyd będzie, że tak liczna parafia tak jest obojętna na budowę swojej świątyni. (Tydzień, 23 lipca 1899 r.)


Z Pabijanic 1900 (dokończenie)

Celem pomnożenia funduszu Chrześcijańskiego Towarzystwa Dobroczynności w Pabianicach, zorganizowano koncert wokalno-instrumentalno-deklamacyjny, który odbył się dn. 13 bm. w urządzonej specjalnie sali Endera. Pod względem materialnym koncert powiódł się doskonale, gdyż osiągnięto kilkaset rubli dochodu brutto. (Tydzień, 9.01. 1900)

Ma tu powstać, ale nie wiadomo jeszcze kiedy, wywiadowcze biuro, dla udzielania pracy robotnikom i majstrom fabrycznym. Jest to sprawa dla tutejszego miasta dużej wagi; myśl jej podjęta została przez jednego z dyrektorów fabryk Towarzystwa Akcyjnego R. Kindler, znanego chemika p. Tadeusza Makólskiego, którego energia zapewne do uskutecznienia tej myśli jak najprędzej doprowadzi.

Tutejszy urząd miejski powziął błogą myśl zaprowadzenia w całym mieście oświetlenia elektrycznego. Obliczono, że potrzeba będzie rozstawić na ulicach 136 latarń łukowych; o sile 500 świec każda. Oby się jak najprędzej sprawdziło! W sprawie tej zaproszony został do narady inżynier Towarzystwa Elektrycznego „Union”, przebywający w Łodzi p. Tropanow, który obiecał sporządzić anszlag kosztów (kosztorys) urządzenia takiego oświetlenia. (Tydzień, 5.03.1900)

W dniu 22 marca, około godziny 10 wieczorem z niewiadomej przyczyny wynikł w fabrycznym składzie, przy fabryce pp. Hermana Prajsa i Stanisława Robowskiego, ogień, który zniszczył gotowych towarów bawełnianych i przędzy na sumę do 28.000 rubli. Parowa ta, oświetlona elektrycznością fabryka, zbudowana w 1898 roku, zatrudnia przeszło 100 tkaczy. Straty w samej fabryce nieznaczne; towary ubezpieczone były w warszawskim i moskiewskim towarzystwach ogniowych. (Tydzień, 19.03.1900)

W nocy z 26 na 27 zeszłego miesiąca o godz. 4 rano przy ul. Zamkowej z przyczyn niewiadomych powstał pożar w fabryce Braci Baruch i przeciągnął się do godz. 8 rano. Straty obliczono w przybliżeniu na 60.000 rubli. Ponieważ właściciele fabryki niedawno odbudowanej, nie odnowili podobno jeszcze premii Towarzystwa Ubezpieczeń, pożar ten więc będzie dla nich dotkliwą stratą. (Tydzień, 23.04.1900)

Otrzymano tu świeżą wiadomość z Petersburga, iż ministerium finansów postanowiło wypracować ustawę normalną dla Towarzystw Kredytowych Miejskich. Postanowienie to przewleka sprawę 12-tu różnych miast Królestwa, a między nimi i Pabijanic, połączenia się z istniejącymi Towarzystwami Kredytowymi po miastach gubernialnych. Sprawa ta jednak, jak nas poinformowano, jest na porządku dziennym w Radzie Państwa i wkrótce rozstrzygniętą zostanie.

Mieszkanka Kalisza, p. Helena Pełzucka otrzymała pozwolenie p. Gubernatora piotrkowskiego na otwarcie tutaj zakładu freblowskiego (przedszkole). Będzie to u nas pierwszy tego rodzaju zakład; umiejętnie prowadzony przyczynić się on może skutecznie do normalnego rozwinięcia władz umysłowych naszej dzieciarni.

Nareszcie przybył na stałe do naszego miasta rejent, b. sędzia wydziału hipotecznego sądu okręgowego płockiego, p. Piotr Milewski i otworzył kancelarię 13 marca.

Nie od rzeczy będzie tu przypomnieć historię utworzenia posady notarialnej w Pabijanicach. Jeszcze w roku 1884 chciał ją utworzyć ówczesny prezes piotrkowskiego sądu okręgowego, a tak mieszkańcy Pabijanic jak i miejscowy urząd municypalny byli temu bardzo radzi; niestety, jednak, jakaś ręka położyła tamę tym usiłowaniom i długo odtąd, bo aż 16 lat, czekano na otworzenie tyle tu upragnionej kancelarii notarialnej. Tak więc od czasu organizacji sądowej tj. od roku 1876 do tej pory rejenci tylko z Widawy i Łasku otwierali tu rodzaj swoich filii, tj. zjeżdżali dnia 1 i 15 każdego miesiąca. W każdej innej porze za to, gdy wypadało komuś sporządzić akt notarialny – to w nagłych wypadkach musiał telegraficznie wzywać którego ze wspomnianych rejentów, opłacając im nadmierne koszta podróży. Chwała Bogu, wielka ta niedogodność, jaką przez tak długi czas cierpieć musiało tak ludne miasto – raz na zawsze się już skończyła!

Pan Felix Krusze w dniu 13 marca br. zawiadomił piśmiennie tutejsze Towarzystwo Dobroczynności dla Chrześcijan, iż nieboszczyk jego ojciec, sp. Herman Krusze, zmarły przed kilkoma tygodniami w Berlinie i pochowany w grobach familijnych w Pabijanicach, przeznaczył pięć tysięcy rubli na korzyść wspomnianego Towarzystwa z warunkiem, aby suma ta na zawsze stanowiła żelazny, nietykalny kapitał, używane były tylko od niej procenty według uznania Towarzystwa. Jednocześnie dyrektor główny Towarzystwa Akcyjnego Pabijanickich wyrobów bawełnianych Krusze i Ender, p. Teodor Ender, zawiadomił Towarzystwo Dobroczynności, że powyższa kwota doręczona została przez sukcesorów śp. Hermana Kruszego wspomnianemu Towarzystwu Akcyjnemu, które takową przyjęło do depozytu, obowiązując się opłacać od niego Towarzystwu Dobroczynności 6% rocznie. Śp. Herman Krusze, syn Beniamina, pierwszego u nas założyciela tkackiej fabryki, a potem przędzalni urodził się w Pabijanicach w roku 1839 i dopóki istniała dawna firma Beniamin Krusche był jej przedstawicielem; następnie brał czynny udział w firmie Krusche i Ender, przemianowanej obecnie na Towarzystwo Akcyjne. Mieszkał czas jakiś tutaj, a od lat kilkunastu za granicą, gdzie go śmierć zaskoczyła. Od czasu do czasu odwiedzał on jednak swoje rodzinne miasto, a najświeższym faktem ofiarowania rzeczonej sumy udowodnił, że tutejsza ludność uboga była bliska jego sercu. (Tydzień, 12.03.1900)

Szkoła męska handlowa otwarta tu 10-go października 1898 r. miała do 1 stycznia 1889 r. 4 klasy: przygotowawczą niższą, wyższą, pierwszą i drugą. W sierpniu 1899 r. otwarta została trzecia klasa, wszystkich klas zatem było 5. Nauczycieli w ubiegłym roku było 11: prawosławnych 5, katolików 3, luteranów 2, żyd -1. Uczniów było przed rozpoczęciem egzaminów w maju 1899 r – 148. Wydatki za ubiegły 1898/1899 rok szkolny wyniosły łącznie z restauracją domu i początkowym urządzeniem 40.828 rubli. Szkoła ma swoją bibliotekę (ogólną i uczniowską), posiada sporą kolekcję minerałów (366 sztuk), latarnię elektryczna, mikroskop z 300 aparatami, mnóstwo ilustracji, kart geograficznych itp. Oprócz wzmiankowanych przedmiotów, szkoła posiada masę różnych innych przyrządów, podręczników i pomocy naukowych.

Szkoła żeńska handlowa, 7-mio klasowa, zorganizowana również staraniem i na koszt miejscowych fabrykantów i mieszkańców miasta, otwarta została 1 listopada 1899 r. Na początku otwarto klasy: wstępną, I i II. Osób wykładających w szkole 13. Szkoła znajduje się w wynajętym lokalu, za który płacą mieszkańcy 1100 rubli rocznie. Rozchód na utrzymanie szkoły będzie wynosić około 8.000 rubli. Uczennic w pierwszym półroczu szkolnym 1899/1900 było tylko 57 skutkiem małego zdaje się reklamowania tej szkoły, o czym już Tydzień wzmiankował.

Ze sprawą ochronki dla dzieci robotników-katolików, o które wspominał Rozwój nie jest tak źle, jak się zdaje; są bowiem ludzie, którzy o niej myślą i myśli swe, wcześniej lub później, w czyn wprowadzą. Nie jest to rzecz do uskutecznienia łatwa, ze względu na zbyt dużą liczbę dzieci, jaką ochronka objąć powinna. Ewangelicy łatwiej mogli założyć swoją ochronkę, gdyż jest ich mniej o ¼ - sami kupcy, przemysłowcy, wreszcie lud cały zamożny; katolicy zaś – to niewielka garstka pracowników przemysłowych, zatrudnionych w fabrykach, takaż garstka przy innych zajęciach, reszta to ludzie biedni, trochę mieszczan, rolników, trochę tkaczy domowych i robotnicy fabryczni, u których dzieci jak mrowia.

Chcąc więc choć w części odpowiedzieć zadaniu – potrzeba wynająć lokal spory, albo wybudować oddzielny domek przynajmniej na 600 dzieci. Trzeba być bliżej wtajemniczonym, aby wiedzieć, co to kosztuje zachodu i pieniędzy, jak to trudno taką czeredę utrzymać w ryzach, nakarmić i zabawić – a na dochód od rodziców, po 25 kopiejek na tydzień od dziecka, nie można z góry rachować, bo nieraz wypadnie jeszcze dodać te pieniądze samym rodzicom.

może by nawet już była wybudowana wspomniana ochronka, ale wiele ku temu stoi na drodze przeszkód, które niezawodnie będą pokonane, bo wkrótce zajmie się tą sprawą miejscowe Towarzystwo Dobroczynności. Do prędszego zapewne jej załatwienia pomoże, znany z uczynności i szerzenia pozytywnych poglądów, zarządzający kantorem Towarzystwa Akcyjnego R. Kindler, oraz piastujący godność prezesa Towarzystwa Wzajemnej pomocy pracowników Handlowych i Przemysłowych p. Ludwik Kindler, na którego wybitną działalność w sferze dobrych uczynków wszyscy mają tu zwróconą uwagę. (Tydzień, 26.03.1900)

Zarząd tramwajów łódzkich, jak donoszą nam z Łodzi, zawiadomił tutejszy urząd gubernialny, że stosownie do koncesji, na 1 września br. będą już gotowe tory tramwajowe łączące Łódź z Pabijanicami. (Tydzień, 11.06.1900)

W jednym tygodniu bieżącego miesiąca zostało wysłanych od nas czworo ludzi do Tworek; w następnym zaś pies wściekły pokąsał bawiące się na drodze dzieci, z których, po oględzinach lekarskich, 5-cioro odwieziono do zakładu Doktora Palamirskiego w Warszawie. Pies został zabity, a sekcja dokonana przez lekarza weterynarii stwierdziła niezawodny fakt wścieklizny. Pokąsane dzieci w wieku 1 ½ roku do lat 11, zostały poukrywane przez swoich rodziców i tylko na usilne i energiczne zajęcie się tą sprawą miejscowego prezydenta p. Szołowskiego, niewinne ofiary wypadku wydarte zostały od niechybnej zguby. Mieliśmy dwa lata temu zupełnie podobny fakt ciemnoty rodzicielskiej w zamożnej rodzinie mieszczańskiej, gdzie pies pokąsał sporą dziewczynkę, która rodzice zamiast odwieźć do Warszawy z otrzymanym z magistratu papierem urzędowym, ukryli w domu i zaledwie po dwóch tygodniach, widząc oznaki niepokoju dziecka, zdecydowali się wywieźć na kurację – niestety za późno, gdyż biedactwo w drodze, już na dorożce w Warszawie, wśród wicia się z bólu dokonało żywota.

Szyny pod tramwaj elektryczny już zostały ułożone od Łodzi do rogatki tutejszego miasta; czy jednak tramwaj będzie przechodził od miejsca pierwotnie wyznaczonego, to jest do magistratu przez środek ulicy – o tym nikt z nas nie wie, bo konsorcjum trzyma to w sekrecie. W każdym razie zamiar konsorcjum niedługo musi być ujawniony i jeżeli panowie budujący tramwaj zechcą przeprowadzić szyny pośrodku ulicy, to ze względu na bezpieczeństwo publiczne i zatamowanie w takim razie całego ogromnego ruchu kołowego, zarząd miasta połozy swoje veto, pomimo iż środek ulicy na przestrzeni 1 1/8 sążnia należy do zarządu komunikacji, a boki obydwóch stron ulicy do miasta. Ulica jest zbyt wąska i urządzenie szyn jest możliwe tylko z boku, przy samym trotuarze. Ze względu też na znaczne korzyści, w interesie zarządu leży poprowadzenie komunikacji przez całą ulicę Warszawską i Zamkową aż do granicy miasta przy krzyżu; wtenczas zarząd osiągnąłby dubeltowe zyski; jeżeli zaś stacja tramwaju pozostanie od środka miasta za daleko – to pasażer jadący do Łodzi, będzie wolał wziąć furmankę wprost do Łodzi niż dojeżdżać nią parę wiorst do stacji tramwajowej; zwłaszcza, że kilkudziesięciu tutejszych żydowskich furmanów za daleko tańszą cenę niż tramwaj decyduje się przewozić pasażerów w godzinę do Łodzi. Miasto zgodzi się bezinteresownie oddać ulice pod tramwaje z warunkiem jednak, aby zarząd tychże równie bezinteresownie oświecał je elektrycznością, podług sporządzonego planu, z urządzeniem lamp na koszt miasta.

Prowadzą się również studia nad wytykaniem toru pod kolei kaliską. Tu również nikt nie wie, czy stacja będzie tuż pod miastem, lub kilka wiorst poza nim. Tu również w interesie samej kolei leży, aby stacja była jak najbliżej, gdyż ruch towarowy w takim razie będzie zdubeltowany; fabryki bowiem miejscowe potrzebują samego tylko węgla rocznie 10.400 wagonów, a mieszkańcy 2.860, razem pokaźna cyfra 13.260; towarów zaś odbiera z kolei miasto 3.600 wagonów, a wysyła 7.000 wagonów rocznie. Ruch więc jest ogromny i gdyby stacja była zbyt odległa, fabrykom nie opłacałoby się odsyłać do niej towarów, które byłyby jak obecnie ekspediowane wprost do Łodzi. (Tydzień, 5.08.1900)

W dniu 8 lipca roku bieżącego, z mocy rozporządzenia władzy diecezjalnej, miejscowy proboszcz dopełnił poświęcenie nowo wybudowanej kaplicy na byłym grzebalnym cmentarzu, w obrębie starego miasta. Pomimo ulewnego deszczu, tłumy ludzi zalegały przestronny obszar wokół kaplicy, nie mogąc się dostać do jej wnętrza. Kaplica przedstawia się dobrze i sprawia mile dla oka wrażenie. Budowę takowej zawdzięczać należy wyłącznie obywatelom staromiejskim, którzy udowodnili w istocie, że gromada to wielki człowiek, i nie zważając na bezustanne przeszkody ze strony osób, którym tylko na sercu leży własna korzyść, a nie dobro ogółu, przy usilnych staraniach celu dopięli w zupełności. Plan robił były budowniczy tutejszego powiatu p. Tadeusz Markiewicz, obecnie budowniczy gubernialny w Kielcach. Budowla w stylu gotyckim, w razie potrzeby może być dowolnie przedłużona.

Z powodu poświęcenia rzeczonej kaplicy wieczorem, w tymże dniu, w gronie osób wyłącznie cywilnych, odbyła się wspólna biesiada w lokalu prywatnym jednego z obywateli staromiejskich, gdzie nader serdecznie i przyjemnie czas spędzono. Proste i krótkie, ale szczere i niekłamane przemówienia, dodawały ożywienia i uprzyjemniały to inauguracyjne posiedzenie.

Przyspieszenie sprawy poświęcenia kaplicy, bezspornie przyczyni się do prędszego ukończenia budowy olbrzymich rozmiarów kościoła na Nowym Mieście, którego mury ponad ziemią na kilkanaście łokci wyciągnięte majestatycznie wyglądają.

Wzmiankowaliście już w przeszłym numerze Tygodnia o gwałtownym pożarze, jaki tu wyniknął w dniu 18 sierpnia, w domu spadkobierców Sztukawińskiego Haima. Dość było kilkunastu minut czasu, aby 5 ofiar wyniesiono ze zgliszcz płonących. Cała katastrofa nie trwała ponad pół godziny. Sześć rodzin pozostałych zaledwie zdołało ujść z życiem. O ratunku mienia ich, zwłaszcza z górnych mieszkań nie mogło być mowy; szalony dym z płomieniami uniemożliwiał wszelką akcję ratunkową; budynek palił się jakby rezerwuar nafty z piorunującą szybkością. Lokatorzy poddasza – wszyscy to ludzie biedni, robotnicy fabryczni. Ofiary ognia widocznie dym wprzódy zdusił, gdyż znaleziono je w łózkach, które razem zgorzały z nieszczęśliwymi.

Z tego wypadku trzeba wyciągnąć taką naukę, aby bezwarunkowo wszyscy właściciele domów w określonym terminie pobudowali schody żelazne lub kamienne w swych posesjach. W drewnianych domach powinny one być oparte na specjalnie urządzonej ścianie murowanej. (Tydzień, 20.08.1900)


Z Pabijanic 1901

Nowy Rok rozpoczęty został u nas tak, jak i w całym katolickim świecie o 12 godzinie w nocy solennym nabożeństwem. W kościele były takie tłumy, że kilka kobiet zemdlało.

W kaplicy na starym mieście odprawia się od paru miesięcy w niedzielę i święta nabożeństwo, przez prefekta miejscowych szkół miejskich, ks. Jana Ościka, a to za staraniem i zgodą proboszcza-prałata Szulca, za co parafianie starego miasta są bardzo wdzięczni, gdyż swobodnie mogą się pomodlić, bez ścisku jaki zwykle panuje w parafialnym kościele. W dniu 19 grudnia roku zeszłego odebrane zostały organy, urządzone przez organomistrza z Piotrkowa p. Krukowskiego; więc obecnie kaplica jest w zupełnym porządku.

Rozsiewane wieści o upadku fabryki Akcyjnego Towarzystwa Braci Baruch są przedwczesne – fabryka bowiem prosperuje, a nawet są pewne widoki, że interesy jej się poprawią – a że została zmniejszona ilość robotników, to to samo zrobiły inne tutejsze i łódzkie fabryki. W fabrykach braci Baruch był zawsze wyrabiany najlepszy towar wełniany z domieszką jedwabiu, a zwłaszcza chustki na głowę tej firmy cieszyły się w swoim czasie ogromnym popytem, jako względnie tanie a ładne.

Skoro więc do tego czasu fabryki pomimo ciężkich czasów istnieją, jest nadzieja, że interesy ich się poprawią i bądź co bądź stara firma nie upadnie. (Tydzień, 31.12.1900)

Nareszcie po wielu terminach ogłaszanych przez gazety o puszczeniu w ruch tramwajów Łódź-Pabijanice, 17 stycznia po południu otwarto ruch prawidłowy, z czego korzystając, chciwi jazdy odwiedzali wzajemnie: pabianiczanie knajpki łódzkie, a łodzianie tutejsze, przez co tramwaj był w istnym oblężeniu. (Tydzień, 14.01.1901)

Dnia 1 lutego rb. odbyło się uroczyste wejście na urząd nowego szefa zarządu Towarzystwa Akcyjnego R. Kindlera p. Teodora Mejerchofa. Liczne grono współpracowników miejscowych i przybyłych z Warszawy i Łodzi, wraz z dwoma dawnymi szefami pp. Juliuszem i Oskarem Kindlerami, i kilku zaproszonymi gośćmi, zasiadłszy do stołu biesiadnego z przemowy p. Mejerchofa dowiedziało się o faktycznym wstąpieniu jego do zarządu jako trzeciego szefa.

Z wielu wygłoszonych mów okazuje się, jaki panuje życzliwy i otwarty stosunek pomiędzy szefami i ich współpracownikami. Nader milo było usłyszeć, że z inicjatywy założyciela firmy śp. Rudolfa Kindlera przed dwudziestoma z góry laty zapoczątkowano przyjmowanie do rzeczonej firmy sił miejscowych. Od tej pory raz zaprowadzony porządek ściśle jest przestrzegany ku prawdziwej zasłudze obecnych szefów.

Z żywą radością w sercu widzimy długi szereg współziomków, zajmujących wybitne stanowiska chemików, buchalterów, inżynierów, przędzalników, tkaczy, a wszystko to ludzie gruntownie obeznani ze swoim fachem, umiejącym dzierżyć i cenić sztandar przemysłu krajowego, ku pożytkowi ogólnemu. Okazało się, że bardzo łatwo obyć się można przy dobrych chęciach bez pomocy zagranicznych przybyszów.

Sprawa ta obchodzić winna wszystkich jako sprawa ogólna i za przykładem naszej pabianickiej firmy winny iść nie tylko pabianickie, ale i wszystkie inne zakłady przemysłowo-handlowe, jeśli chcą zyskać uznanie nasze i szacunek, przez przyczynienie się do dobrobytu miejscowych klas pracujących. (Tydzień, 28.01.1900)

Pabijanice mają obecnie trzy szkoły początkowe: jedną żeńską, jedną żydowską i dwie męskie, istniejące przy ochronkach katolickiej i ewangelickiej. Utrzymanie szkółek tych w ubiegłym 1900 r. wyniosło 11.779 rubli. Oprócz wspomnianych szkół w Pabijanicach istnieją z kursem średnich zakładów naukowych dwie szkoły handlowe – męska i żeńska. (Tydzień, 15.04.1901)

Dziś odbył się tu pogrzeb śp. Ludwika Lorentowicza obywatela miasta tutejszego. Zmarły przeżywszy lat 81, podążył za zmarłą przed pięcioma miesiącami małżonką; tęsknota za utraconą tyloletnią towarzyszką życia przyspieszyła niezawodnie zgon bogobojnego starca. A że żywot jego był bogobojny i błogosławiony, dosyć wspomnieć, że nigdy nie miał z nikim żadnej sprawy, żadnego zatargu, wolał raczej swoja krzywdę darować, niż oskarżać bliźniego, co w czasach dzisiejszych jest wielką rzadkością. Cichy, pokornego serca, z 6-ciu synów, trzech wyprowadził swoimi staraniami i zabiegami w świat szeroki: jeden z nich jest znanym kapłanem, obecnie prałatem Jego Świątobliwości i kanonikiem katedralnym Diecezji Włocławskiej, drugi znanym literatem, trzeci od lat kilku lekarzem; pozostali trzej sa na równi z ojcem obywatelami miasta.

Orszak pogrzebowy przy pięknym dniu wyruszył z kościoła farnego z prałatem Lorentowiczem na czele w asyście niebywałej tu nigdy jeszcze na pogrzebie liczby 18 kapłanów. Ludu było przeszło 4 tysiące; wzorowy porządek utrzymywany przez oddział staromiejski straży ogniowej ochotniczej. W kościele wygłoszona została krótka lecz piękna mowa; nad mogiłą zaś rozczulony syn, ks. prałat Lorentowicz, serdecznie dziękował zebranym, za okazane współczucie i oddanie ostatniej przysługi zmarłemu ojcu. Niechaj Ci zacny mężu ziemia będzie lekką i niechaj za Twym przykładem idą twoi współobywatele. (Tydzień, 20.05.1901)

Podjęte przez grono inteligencji pabianickiej staranie w sprawie uzyskania pozwolenia na założenie towarzystwa śpiewaczego Lutnia w Pabijanicach nie uzyskało zatwierdzenia władzy wyższej. (Tydzień, 18.11.1901)


Z Pabijanic 1902

Zatwierdzona została ustawa pożyczkowo-oszczędnościowej kasy. Inicjatorami są ludzie czynu i dobra społecznego. Dr Edward Ostaniewicz i aptekarz Jan Pasierbiński; jest więc pewność wszelka, że nowa instytucja rozwijać się będzie pod ich pieczą pomyślnie, chroniąc ubogą ludność od wyzysku i lichwy.

Komitet budowy nowego kościoła w roku bieżącym, po wyprowadzeniu murów na wysokość jeszcze 7 łokci, piękną świątynię Pańską pokryje dachem. Należy się członkom komitetu uznanie za niezmordowaną działalność a pp. Karolowi I Teodorowi Enderom i Feliksowi Krusche za coroczne ofiary podczas budowy po 5 000 rubli.

Z powodu mającego nastąpić zwyczajnego zebrania ogólnego Towarzystwa Wzajemnego Kredytu w dniu 8 marca br., niech nam wolno będzie powiedzieć kilka słów o zarządzie tego Towarzystwa, prezesem którego szczęśliwie wybrano już od lat 2-ch p. Juliusza Kindlera, który objąwszy ster władzy w ciągu lat dwóch doprowadził działalność Towarzystwa do świetnych rezultatów. Prawda, że nie szczędzi swych bezinteresownych trudów codziennie poświęcając kilka godzin mozolnej pracy; toteż w roku zeszłym na ogólnym zebraniu stowarzyszeni w gorących słowach wynurzyli mu swą podziękę za gorliwe wykonywanie obowiązków prezesa.

Zarząd straży ogniowej na posiedzeniu odbytym w dniu 10 lutego rb. uchwalił kupić drabinę składaną wysokości 16 metrów za 1700 rubli, zaasekurować każdego ze swych członków na 400 rubli w Towarzystwie Niebieskiego Krzyża, przyjąć do wiadomości zawiadomienie o wszechrosyjskim zjeździe straży w Moskwie w roku bieżącym, przedstawić listę członków Towarzystwa Ogniowego do kancelarii Rady Cesarskiej Rosji dla wydania im znaków odznaczeń – tym, którzy przesłużyli niemniej niż lat 10, oraz wyróżniającym się wzorowym wypełnianiem służby, ale z krótszym terminem.

W dniu 15 lutego zmarł długoletni zarządca apteki śp. Karol Skoryna prowizor farmacji w wieku lat 35, zacny i serdeczny towarzysz, człowiek o charakterze nieposzlakowanym.

W czasie ostatków, na przyległym folwarku Pabijanice znaleziono trupa niejakiego Stanisława Fruzińskiego, podrzuconego pod drzwi własnego domu. Sekcja wykazała morderstwo; F. bowiem był ugodzony nożem w samo serce, Śledztwo pierwiastkowe nic nie wykryło, dopiero 22 bm. delegowany z rozporządzenia władzy prokuratorskiej Naczalnik Straży Ziemskiej p. E. Miaczkow wykrył zabójcę w osobie niejakiego Józefa Śmiechowskiego, który przyznał się do winy zabójstwa. Fruziński będąc w stanie nietrzeźwym nadepnął go na nogę, za co rozgniewany Śmiechowski wyjął nóż i pchnął go w serce. (Tydzień, 17.02.1902)

Dowiadujemy się, iż na miasto Pabijanice z kilku przyległymi gminami wyznaczony został osobny sędzia śledczy.

Rozwijający się w naszym mieście przemysł fabryczny, pociąga za sobą równoległy upadek ręcznych warsztatów tkackich, wskutek czego coraz większa liczba tkaczy-rękodzielników traci dotychczasowy swój środek utrzymania.

Niejaki Nasanowicz, Żyd, otworzył w naszym mieście drugi zakład felczersko-fryzjerski (każdy felczer jest tu także fryzjerem jednocześnie). Mając jednak wobec sporej konkurencji mała praktykę i widząc, że lud goli się przeważnie w sobotę – przyjął do swojego zakładu pomocnika chrześcijanina, który w szabas czynności golenia dopełniał. Nie podobało się to jego rodakom – konkurentom, bo udali się do miejscowego rabina ze skargą na Nasanowicza. Rabin, wezwawszy go, zapowiedział mu, by się nie ważył razury w sobotę otwierać. Gdy to nie poskutkowało, zjawił się rabin w jego zakładzie i zwrócił jego uwagę na panującą w mieście szkarlatynę, na którą umierała wielka liczba dzieci żydowskich; groził on przy tym Nasanowiczowi zemstą współwyznawców. Wskutek tego Nasanowicz widział się zmuszonym pomocnika oddalić i, co za tym idzie, otwierania razury w soboty zaprzestać. Poskutkowało to i śmiertelność wśród dzieci żydowskich jakoby zmalała. (Tydzień, 28.07.1902)

Mieszkańcy Pabijanic, z pp. Kindlerem, Enderem I Krusche na czele, powzięli piękną myśl założenia w swym mieście bodaj czy nie pierwszego w naszej guberni stowarzyszenia ogrodniczego. Starania odpowiednie już poczyniono u władzy. Celem stowarzyszenia jest przyczyniać się do rozwoju wszelkich gałęzi sadownictwa i budzić wśród ogółu zainteresowanie w tym kierunku; na pierwszym jednak planie projektu ustawy stanie urządzenie , i utrzymywanie w porządku ogrodów publicznych, jak również sadzenie drzew przy drogach na terytorium miasta i jego okolicy. (Tydzień, 22.09.1902)

W dniu 30 zeszłego miesiąca zmarł w naszym mieście śp. Juliusz Kindler, syn założyciela w tutejszym mieście przed 40 laty fabryki tkackiej pod firma „R. Kindler”. Śp. Juliusz nie poprzestając na zajęciach fachowych, nie mało poświęcił pracy nad rozwojem istniejących w Pabijanicach instytucji publicznych. On to przed 22 laty był twórcą i założycielem tutejszej straży ogniowej a ostatnio prezesem zarządu. On był jednym z założycieli miejscowych 7-klasowych szkół handlowych – męskiej i żeńskiej, ponosząc w znacznej mierze pierwsze na ich otworzenie wydatki. W zmarłym stracił tez towarzystwo Dobroczynności swego dobrodzieja i światłego członka zarządu. Wzajemny Kredyt – prezesa, któremu zawdzięcza swój rozwój, a miasto – radnego magistratu. Urzędnicy fabryczni (przeważnie Polacy) postradali ze śmiercią śp. Kindlera nie tylko rozsądnego zwierzchnika, ale uczciwego człowieka i przyjaciela, który swą przychylnością dla żywiołu miejscowego, zasłużył sobie na ogólne uznanie. (Tydzień, 27.10.1902)

W dniu 15 listopada nadszedł pierwszy pociąg kolei kaliskiej o godzinie 11 minut 54 i po pięciominutowym postoju podążył dalej ku Łodzi. Na stację tutejszą oddaloną od centrum miasta 2 ¼ wiorsty, zaledwie 15 osób przybyło. Przybycie pociągu nie wywołało żadnego wrażenia w publice, może z tej przyczyny, iż sparzono się już do tramwaju, który jakkolwiek stanowi bardzo dobra komunikację, to z drugiej strony przyprawił o bankructwo wiele tutejszych drobnych handelków, ułatwiając nabywanie towarów w Łodzi, i zabił rozgałęzione dorożkarstwo, przez co ponieśli dużą stratę kowale, stelmachy, składnicy owsa itp.

Na tutejszej stacji kolejowej jak na teraz nie można się spodziewać większego ruchu, bo jest ona za daleko od miasta i nie w tym miejscu, które było wyznaczone, ale o wiorstę dalej. Ruch pociągów wypadł w złych godzinach jak dla miasta fabrycznego; do Łodzi wreszcie każdy woli jechać tramwajem, który przychodzi i odchodzi co poł godziny w dni powszednie, a co kwadrans w dni niedzielne i świąteczne, i kosztuje znacznie taniej; do Łasku, jako do centrum powiatu, także nie ma wyrachowania jechać, bo chcąc interes załatwić , trzeba w obie strony do stacji obydwóch jechać 8 wiorst dorożką i w dodatku nocować w Łasku, bo raz na dzień tylko pociąg odchodzi o godz. 2 minut 3 po południu i dopiero następnego dnia przychodzi o godz. 11 minut 53 rano.

Węgiel wreszcie z Łodzi taniej wyniesie sprowadzać furmanką niż koleją z uwagi na opłatę rubli 3 od wagonu na korzyść m. Łodzi; niektórzy nawet, chcąc uniknąć tej opłaty, sprowadzają dotąd węgiel z Rokicin odległych od Pabijanic o 4 mile.

Tak więc na razie kolej dla tutejszego miasta mało ma znaczenia, chyba, że rozkład jazdy pociągów ulegnie zmianie i taryfa za przewóz towarów zostanie zmieniona.

Licznie zebrani uczestnicy procesji w dzień zaduszny na miejscowym cmentarzu katolickim oburzeni byli widokiem świeżo pomazanej smołą, przez niewiadomego złoczyńcę pięknej figury Chrystusa błogosławiącego, dłuta jednego z rzeźbiarzy krakowskich, ustawionej na grobie familijnym zasłużonego tutejszego obywatela p. Antoniego Majewskiego. Niedawno znów zauważono umyślnie ze szczętem porozwalane cementowe ogrodzenie ufundowane przez tegoż Majewskiego przy drugim grobie familijnym, w bliskości kaplicy. Następnie mazanie smołą ławki Majewskiego w kościele parafialnym, wyrzucenie ławki tegoż i porąbanie onej z kaplicy, istniejącej na starym mieście, świadczy, że wspomniany obywatel ma zawziętego jakiegoś wroga, który w tak niegodny sposób zemstę swoją wywiera. Takie czyny dla samej świętości miejsca ujść bezkarnie nie powinny i w tym wypadku policja winna postarać się o wykrycie złoczyńcy. (Tydzień, 10.11.1902)


Z Pabijanic 1903

Na posiedzeniu w magistracie w dn. 26 zeszłego miesiąca obradowano nad urządzeniem rzeźni miejskiej i oświetlenia miasta. Pod rzeźnię postanowiono przeznaczyć plac należący do 20 obywateli, położony przy rogu ul. Konstantynowskiej, obejmujący morgów 6, za który zapłacić trzeba 6.000 rubli; budowa samej rzeźni na tym placu kosztować ma 64.000 rb.

W sprawie oświetlenia przejrzano oferty firm: „Union”, „Washington” Schuckarta i S-ki, Procnera i inne. Miasto żąda instalacji i przez 25 lat decyduje się płacić przedsiębiorcy po 6000 do 8000 rb. rocznie. (Tydzień, 23.02.1903)

W magistracie pabianickim na posiedzeniu radnych miasta z udziałem przedstawicieli odpowiednich władz, postanowiono zaprowadzić oświetlenie elektryczne i powierzyć je. P. Franciszkowi Nawrockiemu. Nawrocki wybuduje na własnym placu stację i urządzi instalację do oświetlenia miasta; w mieście będzie urządzonych 65 lamp o sile 800 świec, za co Nawrocki będzie pobierał 8. 000 rubli rocznie; gdyby liczba lamp okazała się za mała, to za każdą dodatkową lampę miasto zapłaci 115 rubli rocznie; przed upływem jednakże 20 lat liczba lamp nie może być powiększona; całe urządzenie do oświetlenia elektrycznego wraz z placem po upływie 35 lat przejdzie na własność miasta; od osób prywatnych Nawrocki nie może pobierać więcej nad 25 kopiejek od kilowata; plan instalacji dostarczyć ma miasto.

Pabijanice postanowiły zwrócić się do władz właściwych z prośbą o ustanowienie w tym mieście sądu pokoju i wydziału hipotecznego, oraz podwyższenia pensji trzynastu nauczycielom szkół elementarnych każdemu o sto rubli. (Tydzień, 23.03.1903)

W ubiegły piątek, wobec licznie zgromadzonych fabrykantów tutejszych, p. naczelnik powiatu łaskiego w krótkich słowach przedstawił palącą sprawę budowy szpitala miejskiego, mówiąc o nagłej potrzebie takowego, gdyż Pabijanice, jako miasto, liczące przeszło 35 tysięcy ludności, powinno już od dawna posiadać własny szpital, a nie jak dotąd praktykowało się wysyłać chorych do pobliskiego Łasku (odległość – 15 wiorst), gdzie zaledwie bardzo mała liczbę chorych przyjmowano, z powodu szczupłości tamtejszego szpitalika; zarazem magistrat miasta Pabijanic ofiarował plac miejski pod budowę szpitala i polecił wyasygnować z funduszów kasy miejskiej rubli 15.000 na budowę tegoż, pozostałą zaś sumę postanowiono zebrać drogą dobrowolnych składek.

W samym początku firma ”R. Kindler” zadeklarowała rubli 5.000, firma „Krusche i Ender” rubli 5.000 i drobniejsi fabrykanci 2.000 rubli, a pewne grono właścicieli cegielń przyrzekło dostarczyć bezpłatnie 6.000 sztuk cegły. Szpital postanowiono wybudować na 25 łóżek według planu inżyniera p. Lemene, kosztorys którego obliczono na 45.000 rubli. Sądzimy, że mieszkańcy nie omieszkają w jak najkrótszym czasie dopełnić, choćby drobnymi składkami brakującej sumy na tak szlachetny i sympatyczny cel. (Tydzień, 25.05.1903)

Historię obiektu szpitalnego mieszczącego się przy ul. Szpitalnej przedstawiło łódzkie „Echo” nr 63/1935 r.

Publiczny Szpital Miejski w Pabianicach mieszczący się przy ul. Szpitalnej na Starym Mieście, powstał w roku 1904 z inicjatywy dra Ignacego Broniewskiego, który do dnia dzisiejszego zamieszkuje i praktykuje w Pabianicach. W tym czasie miasto przeznaczyło na ten cel plac około czterech morgów i wyasygnował 15 tysięcy rubli. Różne firmy prywatne z terenu Pabianic oraz dobrowolni ofiarodawcy indywidualni złożyli łącznie sumę około 40 tysięcy rubli. Koszt budowy szpitala oraz jego urządzeń wynosił około 50 tysięcy rubli. Szpital ostatecznie oddany został do użytku w roku 1908.

Do roku 1914 szpital posiadał własny zarząd, w skład którego wchodzili: pp. Teodor Ender, Teodor Hadrian, Rudolf Budziński i dr Ignacy Broniewski. W tym czasie miasto przyznało szpitalowi subwencję w wysokości 2.000 rubli rocznie. Szpital posiadał początkowo 35 łóżek i dzielił się na oddziały: chirurgiczny, wewnętrzny, zakaźny i psychiatryczny. Od chwili wybuchu wojny światowej, tj. od roku 1914 szpital był pod nadzorem władz wojskowych do roku 1915, w którym ostatecznie przekazany został miastu.

W 1933 r. szpital miejski został wydzielony jako jednostka samowystarczalna i od tego czasu posiada własną radę szpitalną, w skład której wchodzą: prezydent miasta – jako przewodniczący, lekarz powiatowy, lekarz miejski, dwu obywateli m. Pabianic oraz dyrektor szpitala. Szpital w chwili obecnej może pomieścić 87 chorych i dzieli się na oddziały: chirurgiczny, wewnętrzny, położniczy, gruźliczy, zakaźny. Stan obecny szpitala pod względem leczniczym podniósł się znacznie. W ostatnich latach zakupiono kilka aparatów, jak: lampę kwarcową, lampę roz-ultra, aparat do transfuzji krwi, aparat tlenowy, stół operacyjny. W roku ubiegłym wybudowano piękną kaplicę przedpogrzebową na koszt miasta. Obsługę lekarską stanowią obecnie: dyrektor szpitala – dr Meyer i ordynator internista dr Wierzbicki. Intendentem szpitala jest p. Komornicki.

Szpital jednak pozbawiony jest radia, książek i czasopism. Lukę tę winna wypełnić ofiarność społeczeństwa miasta, gdyż szpital funduszów specjalnych na ten cel nie posiada. Stare książki, gazety i wycofane już z użycia radiowe odbiorniki detektorowe przyjęte będą z wdzięcznością przez chorych w szpitalu. Nie zapominajmy o złożonych niemocą i przykutych do łoża chorych i nieśmy im w miarę sił i możności ukojenie w cierpieniach przez dostarczenie godziwej i celowej rozrywki. (Echo, nr 63/1935)

Wznoszenie szpitala miejskiego łączy się także z protestem członków komitetu budowy. W 1905 roku w jednej z gazet warszawskich ukazał się następujący tekst: „Niżej podpisani członkowie komitetu budowy szpitala miejskiego w Pabianicach, któremu przewodniczy naczelnik powiatu łaskiego p. Iwanow, składają swoje mandaty, nie chcąc współpracować z jednostką, której ręce są obryzgane krwią niewinnych ofiar” - dr W. Eichler, ordynator szpitala Firmy R. Kindler, B. Kostecki, inżynier firmy R. Kindler, dr E. Ostaniewicz, lekarz firmy Krusche i Ender, J. Procner – inżynier firmy Krusche i Ender. Protest ten zgłoszony został po masakrze przez dragonów moskiewskich pochodu, zorganizowanego przez ugrupowania niepodległościowe za zgodą p. Iwanowa, który w tym czasie wyglądał z okna nad restauracją Hegenbarta, pomimo, że był on uprzedzony przez organizatorów pochodu, że odbędzie się wszystko w spokoju. Naczelnik wkrótce został zastrzelony przez bojowców PPS.

Ale wracajmy do piotrkowskiego Tygodnia: Grono miejscowej inteligencji postanowiło wybudować w celu urozmaicenia wolnej chwili od zajęć robotnika – Dom Ludowy, również według planu p. inż. Lemene. Dom ten znajdować się będzie w nowo utworzonym parku miejskim i będzie mieścił w sobie: salę na zabawę, czytelnie, sale bilardową i herbaciarnię. Kosztorys wynosi rubli 16.500, wpłynęło już 12.000 rubli.

Egzaminy wstępne w tutejszej szkole handlowej męskiej i żeńskiej rozpoczną się 5-go czerwca, miejsca wakują we wszystkich klasach. W roku bieżącym zostaje otworzona w męskiej szkole 7-a klasa, w żeńskiej zaś 6-a klasa.

Na wystawę prac uczniowskich, mającą się odbyć w grudniu w Petersburgu, tutejsza szkoła handlowa po raz pierwszy wysyła prace swych uczniów. (Tydzień, 25.05.1903)

Z Pabijanic donoszą nam, że w dn. 2 sierpnia urzędnicy Towarzystwa Akcyjnego Wyrobów Bawełnianych R. Kindler, obchodzili 25-letni jubileusz swego głównego szefa p. Oskara Kindlera. W tym też celu wzmiankowani urzędnicy złożyli rubli 4.000, z których odsetki mają być obracane na stypendium imienia Kindlera dla ucznia 7-klasowej szkoły handlowej pabianickiej bez różnicy wyznania. Pan Kindler, przez cały czas swej działalności, odznaczał się ofiarnością na cele ogólne, a miejsca w fabryce obsadzał przeważnie przez Polaków.

Mieszkańcy Pabijanic zwrócili się do władz sądowych z prośbą o utworzenie w Pabijanicach sadu pokoju. Sąd gminny bowiem, jak twierdzą nie jest w stanie zaspokoić potrzeb 40.000 mieszkańców Pabijanic i trzech gmin. Wskutek tego sprawy na wokandę czekają po czasem lata. (Tydzień, 3.08.1903)

W Pabijanicach powstaje za pozwoleniem ministerstwa rolnictwa towarzystwo ogrodnicze, którego celem ma być szerzenie wiedzy ogrodniczej oraz zakładanie publicznych ogrodów i zadrzewianie dróg okolicznych. (Tydzień, 14.12.1903)

W niedzielę odbyło się w Pabijanicach poświęcenie świeżo wybudowanej świątyni katolickiej. W uroczystości tej brali udział nie tylko mieszkańcy Pabijanic, lecz i obywatele sąsiednich okolic. O godzinie 10-ej z rana odezwały się dzwony w starym kościele, z którego wyruszyły bractwa z chorągwiami i feretronami. Aktu poświęcenia kościoła dopełnił ks. prałat Jan Śliwiński, oficjał diecezji kujawsko-kaliskiej, delegat J.E. ks. biskupa Zdzitowieckiego. W otoczeniu licznego duchowieństwa ks. Śliwiński, po poświęceniu murów kościelnych odprawił pierwszą mszę św. w asystencji ks. Jana Ościka i ks. Edwarda Lidkego. Po odmówieniu litanii do wszystkich świętych celebrans przemówił do zebranego ludu, dziękując w imieniu J.E. biskupa za szczodre dary w pieniądzach i naturze, umożliwiające budowę domu Bożego, a następnie udzielił błogosławieństwa. Słowo Boże z kazalnicy wygłosił ks. Włodzimierz Jakowski, magister św. teologii. Po ukończeniu uroczystości, ks. prałat e. Szulc podejmował zaproszonych obiadem na plebanii, podczas którego wzniesiono toast na cześć J.E. biskupa Zdzitowieckiego, oraz przesłano telegram. Nowy kościół chociaż nie jest jeszcze całkiem wewnątrz skończony przedstawia się okazale. Ma od 105 łokci długości, 60 szerokości, od podstawy do szczytu wieża ma 105 łokci wysokości. Ściany zewnętrzne z cegły czerwonej prasowanej. Wiązanie wież z żelaza przedstawia się estetycznie. Kościół będzie mógł pomieścić przeszło 2.000 osób. Koszty budowy nowego kościoła obliczono na 145.000 rubli. (Kurjer Warszawski, nr 354/1903)


Z Pabianic 1904

Towarzystwo przemysłu chemicznego w Pabianicach, z inicjatywy p. Schweikerta przystąpi wkrótce do budowy własnym kosztem gmachu szkoły elementarnej dla dzieci robotników. Ze szkoły korzystać będzie mogło 240 dzieci, mianowicie po 120 chłopców i dziewcząt, w salach na parterze i piętrze. Koszt budowy gmachu obliczono na 15.000 rubli.(Tydzień, 19.06.1904)

Wczoraj około godz. 11 wieczorem w Pabianicach, przy ulicy Długiej (Pułaskiego-Kosciuszki), w domu Mischala, rozegrał się krwawy dramat, ofiarą którego padły dwie osoby. Na pierwszym piętrze od frontu, w domu Mischala, mieszka wdowa Racińska, z czworgiem dzieci, które kształcą się w szkołach miejscowych. Najstarsza córka, Maryja, b. uczennica szkoły handlowej pabianickiej, w dniu wczorajszym, po rocznej kuracji w guberni mińskiej, powróciła do Pabianic. W mieszkaniu Racińskiej, jako dobry znajomy, bywał 30-letni Zygmunt Chmieleński, nauczyciel języka polskiego w obu szkołach handlowych. Chmieleński, jako pochodzący z tych samych stron co i rodzina Racińskich, był częstym i dobrze widzianym gościem, tym więcej, że mieszkał w tym samym domu w oficynie na pierwszym piętrze. Chmieleński od lat dwóch, jak stwierdzają jego koledzy, był chory nerwowo; w roku zeszłym nawet, podczas roku szkolnego, brał dwa razy urlop w celach kuracyjnych. W rb., kiedy powrócił z wakacji, otoczenie całe, w którym żył Chmieleński, zauważyło, że choroba nie tylko nie została usunięta, ale spotęgowała się jeszcze więcej.

Wczoraj o godzinie 9-ej wieczorem, Chmieleński dowiedziawszy się, że Maryja Racińska powróciła do domu, przyszedł do mieszkania jej matki, rozmawiał ze wszystkimi; zauważono, że był jakoś niezwykle zdenerwowany. Kiedy koło godziny 11-ej pani Racińska wyszła do drugiego pokoju, a córka jej Maryja wstała od stołu, Chmieleński nieznacznie wyjął rewolwer małego kalibru i dwa razy strzelił do niej; pierwsza kula ugodziła ją w rękę, a druga w biodro, skąd przeszła w pachwinę. Postrzelona, pod wpływem przestrachu czy też bólu, straciła przytomność i padła na podłogę. Chmieleński przyłożył lufę rewolweru do skroni i wystrzelił; śmierć nastąpiła natychmiast.

Na odgłos strzałów pani Racińska wbiegła do pokoju, a spostrzegłszy córkę, leżącą na podłodze, wijącą się w bólach i Chmieleńskiego, poczęła wołać o pomoc. Na krzyk nieszczęśliwej matki przybiegli sąsiedzi, sprowadzono doktora Szretera, który stwierdził śmierć Chmieleńskiego, zaś Maryi Racińskiej dokonał operacji wyjęcia kuli spłaszczonej z ręki, drugiej zaś kuli dr Szreter nie mógł wyjąć. Wezwano telegraficznie doktora Krajewskiego.

Za zezwoleniem naczelnika straży ziemskiej, ciało zabitego Chmieleńskiego przeniesiono z mieszkania pani Racińskiej do jego mieszkania, a ciężko ranną Maryję Racińską, pod opieką doktora przewieziono do szpitala. Stan zdrowia chorej w obecnej chwili nie jest beznadziejny. Dramat ten wywarł na mieszkańcach Pabianic wstrząsające wrażenie. (Tydzień, 11.09.1904)

Skutkiem zastoju, zmniejszono w fabryce Braci Baruch produkcję i 150 robotników pozostało bez chleba. Na Daleki Wschód powołano pp. Kruschego, Bonetę i prowizora farmacji Pasierbinskiego. (Tydzień, 20.11.1904)

Przyszłość Łodzi – jeżeli oczywiście nic ona się nie zmieni w jej położeniu i pozostanie w dotychczasowych warunkach – jest taka, że z czasem połączy się z sąsiednimi miastami, Pabianicami z Zgierzem, rozciągnąwszy się na 5 – milowej blisko długości. Sprzyja temu nadzwyczajnie nie tylko ciągły wzrost przemysłu tych miejscowości, ale i niedawne ich połączenie za pomocą tramwajów elektrycznych. Już dziś, w obie strony przy szosach łączących je powstają całe szeregi zabudowań, które prędzej czy później sformują jeden nieprzerwany łańcuch siedzib ludzkich, ożywionych gorączkową pracą i związanych z sobą mnóstwem wspólnych kulturalnych interesów. (Tydzień, 3.07.1904)


Z Pabianic 1905

Robotnicy Towarzystwa Akcyjnego Krusche-Ender wystąpili do właściciela fabryki z prośbą o wyjednanie pozwolenia na wprowadzenie do szkoły fabrycznej wykładów w języku polskim, oraz o założenie czytelni bezpłatnej dla robotników. (Tydzień, 24.09.1905)

Wieża Babel. Rodzice młodzieży uczącej się w pabianickiej szkole handlowej, złożyli jak wiadomo petycję, opatrzoną 360 podpisami na ręce Prezesa Rady Opiekuńczej, prosząc o wprowadzenie do szkoły wykładów w języku polskim. Z tego wyrodziła się niezmiernie ciekawa kwestia.

Rodzice dzieci narodowości niemieckiej i żydowskiej , które uczęszczają do szkoły, dowodzą że szkoła handlowa do nich należy, i zmian zasadniczych żadnych sobie nie życzą. Wobec tego Rada znalazła się w kłopocie. Na naradzie prywatnej rodzice Polacy, nie widząc innego sposobu przeprowadzenia swego żądania, postanowili w zasadzie posłać dzieci do szkoły, żeby tym zadokumentować, że należy ona do nich, a jednocześnie popierać złożone podanie. (Tydzień, 1.10.1905)

Dn. 15 bm. w nocy zapaliła się stodoła Pruferta. Dragoni otoczyli płonący budynek i nie dopuścili do ratunku nawet straży ogniowej bijąc wszystkich nahajkami. (Tydzień, 31.12.1905)


Z Pabianic 1906

W Pabianicach odbyło się zebranie Koła Macierzy Szkolnej. Omawiając sprawę działalności Koła na przyszłość , polecono zarządowi zająć się założeniem szkoły elementarnej, biblioteki i czytelni, a także zorganizowaniem kursów dla dorosłych analfabetów i uniwersytetu ludowego. W tym celu utworzono cztery sekcje, a mianowicie: a) sekcję szkolną, na kierownika której zaproszono p. Henryka Lipskiego; b) sekcję odczytów i uniwersytetu ludowego, do której powołano p. dr. Witolda Eichlera; c) sekcję biblioteczną, której kierunek powierzono p-ni Janinie Gajewiczowej i wreszcie d) sekcje dochodów niestałych, do której zaproszono p. Józefa Zygadło. (Tydzień, 23.09.1906)

Z Pabijanic piszą do nas, że d. 22 bm. marca na zebraniu parafialnym parafii rzymskokatolickiej w Pabijanicach, uchwalono jednomyślnie, zgodnie z życzeniem władzy diecezjalnej , poczynić starania o utworzenie przy nowo zbudowanym kościele oddzielnej filialnej parafii. Zarządzać nowa parafią , oraz prowadzić księgi stanu cywilnego ma specjalny wikariusz nadetatowy. Do mającej się utworzyć parafii będzie włączona zachodnia część miasta z przyległymi wioskami do granicy rzeki Dobrzynki, a więc wsie: Karniszewice, Jutrzkowice, Bychlew, Pawłowice, Jadwinin, Terenin, Władysławów, Hermanów, Karolew.

Dotychczas parafia pabianicka liczyła z górą 35 tysięcy wiernych.

Duchowieństwo reprezentował na zebraniu delegat biskupi, administrator parafii Rozprza ks. Fulman; ze strony władz cywilnych obecny był pomocnik naczelnika powiatu łaskiego p. Budgoski; prócz tego brali udział w zebraniu: dozór kościelny i członkowie komitetu budowy kościoła z jego przewodniczącym p. A. Kosińskim.

Nową filialną parafią ma zarządzać, wedle istniejącego projektu, ks. Adalbert Helbich. (Tydzień, 23.09.1906)

W 1906 r. odbywały się wybory do Dumy Państwowej Imperium Rosyjskiego. W pierwszej turze wyborcy wybierali delegatów zaś w drugiej turze delegaci wybierali już posłów. Na skutek burzliwych debat – brać czy nie brać udziału w wyborach do Dumy, które toczyły się m. in. w Domu Ludowym (obecnie MOK) w Pabianicach lewicowcy zastrzelili dwóch narodowców – Wincentego Łuczaka i Jana Majnerta.

Tydzień pisał: W Łasku, jako kandydatów na wyborców posła do Izby państwowej wymieniają pp. Leona Mońkowskiego, inżyniera powiatowego, oraz Jana Olszakowskiego rejenta; Żydzi darzą podobno zaufaniem miejscowego proboszcza prałata Ignacego Płoszaja.

W Pabijanicach, gdzie ludność jest mieszana trudniej przewidzieć rezultat wyborów. Poważnymi kandydatami według zdania wielu są: pp. Oskar Kindler. Ludwik Schweikert, Teodor Hadrian, Tadeusz Makólski, Jan Pasierbiński. Z kurii większej własności ziemskiej, o ile wierzyć pogłoskom, kandydatami na wyborców są: pp. Bolesław Trepka, Michał Rogowski, Tadeusz Walicki, Zdzisław Keller.

Z Pabijanic piszą nam, że ku ogólnemu żalowi tamecznych mieszkańców, opuszcza miasto przeniesiony do Częstochowy miejski lekarz weterynarii p. Bolesław Sadowicz. Pan Sadowicz, w ciągu 14-letniego pobytu swojego w Pabjanicach, przyjmował czynny udział w licznych miejscowych instytucjach społecznych. (Tydzień, 18.03.1906)

W Pabjanicach z powodu ustawicznego wrzenia wśród robotników zamknięta została na czas nieograniczony fabryka Kindlera. W fabryce pracowało 7.000 robotników. (Tydzień, 29.04.1906)

Dziś po godz. 4-ej po południu zabity został naczelnik powiatu łaskiego Włodzimierz Iwanow, przy następujących okolicznościach: po posiedzeniu komitetu budowy szpitala w Pabjanicach, na którym prezydował, naczelnik powiatu, pojechał dorożką na stację kolei kaliskiej w zamiarze udania się do Łodzi. O 300 kroków od dworca nagle ukazało się na drodze 5 ludzi i dało do dorożki kilka strzałów z rewolwerów, które trafiły w Iwanowa i dorożkarza. Pierwszy zeskoczył z dorożki i usiłował, mimo odniesionych ran, uciec w kierunku dworca. Napastnicy dopędzili go , i gdy upadł, dali do leżącego jeszcze kilka strzałów. Razem dano 18 strzałów, z tych dwie kule ugodziły w dorożkarza, Grubczyka. Gdy napadający ujrzeli, że Iwanow nie daje znaków życia oddalili się.

Wtedy dorożkarz, jakkolwiek ranny, własnymi silami odniósł Iwanowa do dorożki i odwiózł go do szpitala fabrycznego Krusche i Endera w Pabjanicach, gdzie skonstatowano śmierć, po czym zwłoki złożono w czasowym mieszkaniu Iwanowa w Pabjanicach.

Rannego dorożkarza umieszczono w szpitalu, stan jego nie jest ciężki. Zmarły w wieku lat 45 Iwanow, był naczelnikiem rezerwy policji w Łodzi, skąd przeniesiony został przed trzema laty na stanowisko naczelnika powiatu w Łasku. Pozostawił żonę i dwie córki. (Tydzień, nr 11/1906)



****

Pabianice w czerwcu. Każde większe miasto, nawet prowincjonalne, przedsiębierze jakieś ulepszenie, mające na celu wygodę, przyjemność, a przede wszystkim zdrowie swoich mieszkańców. Tego u nas nie widzimy, pomimo pokaźnej liczby ludności i ożywienia przemysłowo-handlowego. Odnaleźć tu kogoś, w tym labiryncie domów, rozrzuconych na niemałej przestrzeni, niełatwe zadanie.

Numeracja domów każdej ulicy oddzielnie tu nie istnieje. Dlatego też na jednej i tej samej ulicy obok numeru domu 256 znaleźć można dom noszący numer 419. Dobrze przynajmniej, że rok temu nadano nazwy ulicom i na narożnych domach umieszczono tabliczki z tymi nazwami w dwóch językach. Zrobiono więc początek, w dalszym ciągu należałoby zaprowadzić numerację domów na każdej ulicy  oddzielnie.

Jeszcze gorzej mamy z szyldami umieszczonymi na zakładach handlowych i przemysłowych. Na ulicach zwykle obok tekstu w języku urzędowym mieści się tekst niemiecki, z pominięciem polskiego, pomimo przeważającej liczby mieszkańców polskiej narodowości i wbrew obowiązującym w tym względzie przepisom administracyjnym.

Jeszcze bardziej rażącym przedstawia się fakt obwoływania przez woźniców rozwożących po ulicach miasta na sprzedaż węgiel kamienny, nazwy węgla w języku niemieckim lub też nawolywania Żydków handlarzy przybywających na targi włościan, dopicia „soda-wasser”.

Wspominaliśmy kiedyś o widoku barier sterczących na ulicy Zamkowej. Czas byłoby je uprzątnąć, gdyż obok szpetnego nad wyraz widoku, zupełnie zbyteczne są tylko pokusą dla indywiduów nie lubiących szanować cudzej własności.

Od kilku tygodni mamy upały – stąd też powstają tumany kurzu nieznośnego, polewanie bowiem ulic dopełnia się tu tylko przez niektórych właścicieli posesji, kurz ten wzmaga się jeszcze przez zamiatanie ulic nie z rana, jak to się praktykuje w innych miastach, ale o każdej porze bez uprzedniego polania wodą. Za to w czasie deszczu mamy tu niezliczoną ilość pryszniców, dużo bowiem domów nie posiada rynien, a mało jest takich, w których  rynny  nie pozostawiają wiele do życzenia: leje się woda z dachów na głowę przechodniom, tak iż chodniki omijać  potrzeba.

Już raz wskazywaliśmy na potrzebę założenia u nas przyzwoitej cukierni – potrzeba to zdaje się teraz nagląca  wobec ułatwionej komunikacji z Łodzią przez tramwaje elektryczne, wskutek czego dużo publiczności nawet dla spaceru przybywa do Pabianic szczególnie w dni świąteczne. Publiczność ta formalnie nie ma gdzie spocząć, ugasić pragnienia, pokrzepić sił – bo dodać należy, że w Pabianicach nie są znane ławki na bulwarach i w ogródkach – usiąść można na ziemi, wyciągnąwszy dolne kończyny, na co przecież nie wszyscy zgodzić się mogą.

Cukiernia przyzwoita i mleczarnia miałaby tu znakomite powodzenie – może by wpłynęły na zmniejszenie tego zapijania się piwem, które w licznych tutejszych restauracjach za bardzo się rozpanoszyło. (Goniec Łódzki, 7 VI 1901 r.)

Miasto nasze należy do większych w Królestwie Polskim; liczy ono przeszło 30.000 mieszkańców i posiada cztery olbrzymie fabryki oprócz mniejszych, mimo to mieszczaństwo jest ubogie, a robotnik nie stanowi ludności, która by mogła być opodatkowana na rzecz miasta. Wreszcie nie zarabia tak wiele, aby jeszcze mógł dzielić się oszczędnościami na korzyść ulepszeń miejskich.

Przecież chyba w mieście z 30. 000 ludnością szpital jest niezbędny, tym więcej, że i przepisy fabryczne nakazują, żeby panowie fabrykanci mieli odpowiedni procent lóżek dla swoich chorych robotników. Tymczasem, tylko jedna z fabryk, a mianowicie Krusche i Ender, posiada własny szpital i ambulatorium, inne fabryki mają małe  oddziały, w których rzeczywiście stoją po trzy lub cztery łóżka, ale nie wiadomo, czy choć jeden chory kiedy na nich leżał.

Kwestia szpitala była już niejednokrotnie u nas podejmowana na zebraniach obywateli, ale cóż, glosy niezamożnych mieszczan niewielki skutek odniosły, gdyż szpital w Pabianicach musiałby być urządzony wzorowo, a na to potrzebne są znaczne fundusze. Jeżeli nie przyjdą miastu z pomocą fabrykanci, to samo mieszczaństwo szpitala nie postawi, bo mieszczaństwo pabianickie, to przeważnie rolnicy, którzy żyją z niewielkich swoich gruntów, wobec ogólnej drożyzny niewystarczających na wyżywienie rodziny. Toteż tu lub ówdzie mieszczaństwo pabianickie zawiesi okna świeżo upranymi firankami, postawi kilka doniczek, wyhodowanych przez siebie kwiatków, więc zasłaniają one bardzo biedną izbę i nadają pozorny dobrobyt.

Pabianice po wprowadzeniu tramwajów elektrycznych zbliżyły się znacznie do centrów cywilizacyjnych, ale straciły na tym niezmiernie finansowo i stracą jeszcze więcej, gdy kolei kaliska zostanie ukończona.

Dziś o place w Pabianicach nikt się nie pyta, bo są za drogie – a gdzieś pod Łaskiem, lub Zduńską Wolą można je nabyć za bardzo niewielkie pieniądze, a godzina jazdy koleją dłużej nikogo nie przeraża. Toteż magistrat łamie sobie głowę, skąd wziąć na jakie takie potrzeby.

Budżet Pabianic w ostatnim roku wynosił zaledwie 31448 rubli, z których utrzymanie naczelnika straży ziemskiej, który równocześnie pełni obowiązki policmajstra Pabianic i jego kancelarii oraz straży kosztuje przeszło 6. 000 rubli, utrzymanie magistratu również pochłania sporo grosza, a resztę wydaje się na najbardziej potrzebne rzeczy. I dziś magistrat jest w niemałym kłopocie, bo musi przebrukować dwie ulice: Kościelną i Tuszyńską; położenie tych ulic wola koniecznie o naprawę.

Jest to jeden z najniższych punktów Pabianic, a więc podczas deszczów woda nie tylko z miasta, ale  z sąsiednich pól spływa w tą stronę. Okazała się więc konieczna potrzeba porobić odpowiednie ścieki, które by odprowadzały szybko wodę, a na to funduszów magistrat nie posiada i musi dobrze uwijać się około współobywateli, a by cośkolwiek grosza na te niezbędne rzeczy przysporzyć.

Na rzeźnię miejską już od kilku lat leży projekt sporządzony przez budowniczego Majewskiego, i kosztorys, który wynosi około 80.000 rubli, ale skąd wziąć te pieniądze? Miasto żelaznego kapitału posiada 12.000 rubli, rezerwowego 30.000 rubli, ale cóż to wszystko znaczy wobec olbrzymich wydatków. Musi więc tylko liczyć na zamożnych obywateli, którzy jednak dla siebie są, przynajmniej pozornie, wrogo usposobieni. Nienawiść ta trwa z dawna, a wszczęła się ona o staw, który jedna z firm zrobiła na swojej posesji, zatrzymując w letnich miesiącach stawidłami wodę dla siebie. To ma taki wpływ na sprawy miejskie, że jeżeli wyjdzie projekt od pana X, to stają mu oporem i N., A. i S. i tak się dzieje z każdym projektem.

Za to fabrykanci, gdy chodzi o ich interes, umieją się solidaryzować ze sobą i wtedy doprawdy przychodzi myśl, czy wszystko to nie szopka…  A jednak cierpi na tym miasto, cierpią porządki i cierpią sami obywatele, ale nasze tuzy nie troszczą się o to wcale. Im chodzi o to, aby jak najwięcej wyciągnąć stąd, jak najmniej wkładając. Wszak u nich w pałacu wszystko w porządku, a mięso jak będzie im potrzebne, to mogą sobie zwozić z Lodzi tramwajem codziennie. Po cóż więc im rzeźnia, po co szpital, po co bruk?

Ponieważ o nic się nie dba, więc też i rynek spożywczy z Pabianic przenosi się do Łodzi. Olbrzymie fury, wypełnione drobiem, produktami spożywczymi lub jarzynami spieszą do Łodzi, nie zatrzymując się wcale w Pabianicach. Sklepy pabianickie też bankrutują po trochu, bo wszyscy, nawet po pierniki udają się do Łodzi, gdyż je tam można dostać w lepszych gatunkach, niż w Pabianicach.

Czyżby obywatele pabianiccy nie zechcieli się zwrócić do przemysłu rolnego, czy swoje małe osady rolne nie korzystniej byłoby zamienić w piękne ogrody warzywne lub owocowe, czy nie dałoby się zaprowadzić fabryk suszonych jarzyn. Wszak mając taką Łódź pod bokiem wszystko byłoby można dobrze spieniężyć. Bodajby najdrobniejsze zyski, byle zyski, byle nie trwonić czasu nadaremnie.

Póki były warsztaty ręczne, w Pabianicach panował dostatek, zawsze był grosz, z którego pewne oszczędności można było odłożyć, a dziś?

Dzięki tylko pobożności parafian przynajmniej Pabianice wkrótce otrzymają nowy kościół. Budynek szybko rośnie i w tym roku już został podciągnięty prawie pod gzymsy. Będzie to piękny, obszerny kościół, pamiątka zaoszczędzonych groszy robotników i obywateli. (Rozwój, 24 XII 1901)

Na posesji p. Budzyńskiego, przy głównej ulicy, naprzeciwko fabryki Krusche i Ender, stanęła w oficynie nowa sala, mogąca służyć na bale, przedstawienia teatralne itp. zebrania. Sala ta mieści się na pierwszym piętrze, posiada pomieszczenie na garderobę, małe foyer, oświetlenie gazowe i w głębi estradę. Ta ostatnia posiada dostateczną szerokość, szkoda tylko, że głąb tej scenki jest nieco za mały. Mimo to przedstawienia teatralne mogą się odbywać z powodzeniem i w tym celu kółko miejscowej inteligencji, na czele którego stoją pp. dr Broniewski, inż. Kistelski, magister farmacji p. Pasierbiński i kilka innych, zaprosili dyrektora teatru Victoria, p. Grubińskiego, do obejrzenia sali i umówienia się co do wyjazdów teatru do Pabianic. Oględziny te odbyły się właśnie wczoraj i uradzono, że przedstawienia teatru polskiego odbywać się tam będą w środy, dwa razy na miesiąc. Repertuar składać się będzie z komedii i sztuk swojskich obcych autorów, nie wymagających znacznej wystawy, więc przeważnie salonowych. Na pierwsze przedstawienie, które ma się odbyć w nadchodzącą środę, wybrano bardzo trafnie „Pana Damazego”. Wymienione wyżej kolko zajmie się całkowicie częścią administracyjną tego przedsięwzięcia, tj. afiszami, biletami i przewozem aktorów. Ma też ono niepłonną  nadzieję, że w Pabianicach wśród trzydziesty tysięcy ludzi znajdzie się spora liczba osób, która poprze te usiłowania, w celu dostarczenia tak szlachetnej rozrywki. Nie wątpią też tam, że dawniejsze próby stałych widowisk wobec ułatwionej obecnie komunikacji, dojdą teraz do skutku. (Rozwój 31 X 1902)

Tramwaj dowartościowywał pabianiczan, którzy mogli pojechać na  spektakle do łódzkich teatrów. Profesjonalny teatr cieszył się większym uznaniem niż lokalne produkcje. Rozwój, 19 II 1902 zamieścił „odpowiedź pabianiczankom” udzieloną przez dyrekcję teatru.

Dyrekcja naszego teatru otrzymała z Pabianic list, podpisany bezimiennie „Pabianiczanki”, dziękując przez nasze pośrednictwo za szczere zajecie się teatrem. Wspomniany list zawiera następujące prośby:

  1. żeby widowiska zaczynały się wcześnie, a przynajmniej punktualnie, a to dla umożliwienia mieszkańcom Pabianic i Zgierza dostanie się  do tramwaju odchodzącego z Łodzi o 12 w nocy;
  2. żeby właściciel teatru p. Sellin zechciał zakupić zegar i umieścił go nad kurtyną, co więcej byłoby pożądane aniżeli obecne koślawe amorki i nie arabskie arabeski;
  3. żeby 2-3 afisze były przysyłane do Pabianic z wymienieniem tytułów sztuk granych nazajutrz;
  4. żeby teatr był lepiej ogrzewany i żeby można było siedzieć w pierwszych rzędach, co dziś po  podniesieniu kurtyny jest zdradliwym dla zdrowia;
  5. żeby bileterzy nie pozwalali uczącej się młodzieży zajmować przejść pomiędzy lożami i pchać się do pierwszych rzędów, przez co powodują zamieszanie i dystrakcję przez swoje zachowanie się.

Na powyższe życzenie dyrekcja teatru uprosiła nas do odpowiedzenia, co następuje: Publiczność łódzka nie dała się dotychczas przyzwyczaić do punktualnego schodzenia się do teatru, uznając jednak słuszność życzenia mieszkanek Pabianic, widowiska od chwili ogłoszenia niniejszego rozpoczynać się będą punktualnie o godzinie 8 wieczorem, tym bardziej, że na ten czas zarówno scena, jak i aktorzy byli zawsze gotowi. Co do zegara, to na razie musi to pozostać pobożnym życzeniem, snadniej bowiem kamienny bożek indyjski dałby się wzruszyć prośba, aniżeli p. Sellin, żeby coś zrobił lub poprawił w teatrze. Drukarnia wydająca afisze, zobowiązała się za oddzielna opłatą dostarczać afisze do Pabianic. Dyrekcja poczyni starania w celu dopilnowania administracji drukarni. By wypełniała swe zobowiązania. W kwestii równomiernego ogrzewania odbyła się narada ze specjalistami i niedogodność ta niebawem zostanie usunięta. Wreszcie co do punktu 5 odpowiedź znajduje się w kronice naszego pisma. Dyrekcja teatru liczy, że powyższe wyjaśnienia zostaną uznane za wystarczające i że życzliwość mieszkańców Pabianic dla teatru nie osłabnie, przeciwnie, wzmoże się znacznie.

Rozwój miasta hamował  niemal powszechny analfabetyzm. Kazimieras Prapuolenis  w szkicach „Polskie apostolstwo  w Litwie”, 1913 pisał: (…) nie znajdziesz dzisiaj w Europie wielkich miast, które by odznaczały się taką ilością analfabetów, jaka znajduje się w Warszawie i w Łodzi, która wedle spisu 1897 r. liczyła 55% mężczyzn i 66% kobiet analfabetów, czyli ponad połowa jej ludności nie umiała ani czytać, ani pisać. Co do Królestwa na ogół w mniejszych punktach fabrycznych stosunek ten jest jeszcze gorszy, niż w Warszawie. Pabianice liczą 63 % analfabetów. Stąd też nie dziwo, że w XX wieku ery chrześcijańskiej Królestwo  stało się siedliskiem bandytyzmu.



****

Marian J. Lech w pracy „Księgarze i księgarnie w Królestwie Polskim 1869-1905”, 1980 podaje:

W Pabianicach pojawiły się księgarnie od 22 I 1881 r. Wtedy to właśnie założył tam swoją księgarnię August Ziebart. Był on w Pabianicach monopolistą w swojej dziedzinie; od 26 X 1887 r. zastąpił go Jan Brosz.

We wrześniu 1899 r. prosiła o księgarnię i bibliotekę – czytelnię w Pabianicach przy ul. Zamkowej Maria Piotrowska, która dotychczas była właścicielką zakładu fotograficznego. Jej mąż był pracownikiem magistratu w Łodzi. Przy staraniach wyszło nieporozumienie, policmajster wydał jej opinię negatywną, ale okazało się, że pomylił ją z inną osobą o tym samym nazwisku i imieniu, 69-letnią wdową. Zezwolenie otrzymała 11 X 1900 r. Już 24 VI 1901 r. odsprzedała jednak swoje przedsiębiorstwo Edwardowi Keiselinowi (?, Keilowi) z Pabianic za 1000 rubli.

Książki, gazety i czasopisma sprzedawał w Pabianicach od 14 III 1901 r. Bolesław Korewa. Urodzony w 1878 r. w Radomiu, był on kasjerem stacji kolejowej Łódź Fabryczna; zamieszkiwał w budynku stacyjnym w Łodzi. Gazety i czasopisma kolportować miał także i poprzez kolporterów ulicznych i dostawę do domu.

Przez długi czas ta liczba placówek książki, według opinii władz, wystarczała Pabianicom zupełnie. Odmówiono więc zgody 39-letniemu Ickowi Neumanowi, który w czerwcu 1902 r. starał się o zezwolenie na sprzedaż książek rosyjskich i żydowskich. Określany jest on jako „piśmienny”.

3II 1903 r. otrzymał zezwolenie na księgarnię Dawid Frank. Dotychczas był on sprzedawcą i roznosicielem książek w jednej z księgarń. Konkurencja w Pabianicach okazała się jednak zbyt wielka: w styczniu stwierdziwszy, że istnieją już tu cztery podobne księgarnie, prosił o zezwolenie na przeniesienie do Łodzi. Przeprowadzka następuje w grudniu 1905 r.

Alta Szapocznik wystąpiła już 22 IX 1902 r. o księgarenkę w Pabianicach. Jej maż był od 31 lat nauczycielem w miejscowej szkółce, teraz ona brała na siebie utrzymanie swoje i męża. Odmówiono jej, wykazując, że na miejscu są już dwie takie księgarenki. Jednak mimo wszystko w wykazach za 1905 r. jest ona wymieniona – z datą 8 III 1903 r. jako dniem otrzymania zezwolenia.

Następny starający się o zezwolenie na księgarnię w Pabianicach to Tadeusz Jarzębski; posiadał on kantor sprzedaży i kolportażu gazet w Łodzi. Skalkulował sobie, że nie opłaci mu się wysyłać gazeciarzy z Łodzi do Pabianic, kiedy w tymże mieście znajdzie legion chłopców, szukających – jakiegokolwiek zarobku. Poprosił o filię swojego kantoru w Pabianicach, 29 X 1905 r. rozpoczął działalność.

W 1906 r. notujemy w Pabianicach cztery nowe inicjatywy. Juliusz Kolbe uzyskał zezwolenie na bibliotekę i czytelnię, robotnik z Fabryki Endera, pobierający pensję 7 rubli tygodniowo, bez majątku i wykształcenia.

Bezpłatną bibliotekę, czytelnię i wypożyczalnię założyło 29 IX 1906 r. w swej fabryce Towarzystwo Akcyjne Baw. Krusche i Ender. Bibliotekarzem miał być sam Krusche.

3 X 1906 r. Symcha Doktorczyk, mając już zezwolenie na sprzedawanie pism, uzyskał jeszcze koncesję na sprzedawanie podręczników.

Marian Rembertowicz, nauczyciel szkoły handlowej w Pabianicach, miał za sobą rewolucyjną przeszłość: za udział w ruchu niepodległościowym, studenckim był w 1894 r. relegowany z uniwersytetu i poddany pod ścisły nadzór policji. W listopadzie jednak 1906 r. wystąpił o koncesję na prowadzenie księgarni w Pabianicach pod nazwą „Księgarnia Polska”. Jak dalece postępowała wówczas liberalizacja, świadczy choćby fakt, że 27 II 1907 r. zezwolenie to uzyskał.

Dyrektor fabryki Towarzystwa Akcyjnego Kindlera, Bronisław Gajewicz 3 III 1907 r. założył bibliotekę i czytelnię – wypożyczalnię publiczną w Pabianicach ze 186 książkami.


Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij