www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Beździk

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Antoni Beździk – doktor inżynier chemii, studiował w Berlinie, Wiedniu i Fryburgu, działacz polonijny w Meksyku, kierownik fabryk chemicznych w Meksyku i USA.

Urodził się 7 czerwca 1879 w Pabianicach w rodzinie tkacza Jana Józefa Beździka (1856-1885) i Marianny Kuligowskiej (1856 - ?). Miał braci Franciszka Kazimierza (1882-1951), Feliksa Mateusza (1883-1885) i Jana Władysława (1885-1886).

O Beździku pisała Prawda Pabjanicka (20.01.1935): Pan dr Antoni Beździk przed dwoma laty, powrócił do Pabianic ze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, gdzie w mieście Newark (obok Nowego Jorku) prowadził fabrykę chemiczną, bowiem p. dr Beździk, jest znany na obu półkulach świata, jako specjalista od wyrobu farb anilinowych. Przedtem, p. Beździk był generalnym dyrektorem olbrzymiej fabryki chemicznej w Meksyku, będącej w rękach niemieckich. Tam to z całym poświęceniem pracował on na polu społecznym wśród polskiego wychodźstwa, piastując przez długie lata zaszczytne stanowisko prezesa Polonii meksykańskiej, jednocześnie pełniąc, pewien czas obowiązki konsula polskiego i litewskiego w m. Meksyku.

Redaktor Prawdy Pabjanickiej dziękował Beździkowi za następujące życzenia: Życzę Prawdzie Pabjanickiej z okazji Nowego Roku, by głosiła nadal, jak dotychczas słowo prawdy i nie była już więcej konfiskowaną. Prawda Pabjanicka od chwili swego istnienia, przyniosła społeczeństwu pabianickiemu wiele korzyści, chłoszcząc czarną reakcję i kołtunerię pabianicką biczem prawdy. W 1935 roku Prawda Pabjanicka z większą jeszcze odwagą, śmiało i głośno powinna stanąć w obronie ludu pracującego – głodnych i wynędzniałych pariasów, zepchniętych w bezbarwnym, smutnym życiu, na ostatni plan. Oby w wolnej Polsce, człowiek był wolny w całym tego słowa znaczeniu. W czem dopomóż Bóg! Dr Antoni Beździk.

Antoniego Beździka rozreklamował szeroko Melchior Wańkowicz w książce „W kościołach Meksyku” (1927). Znakomity reporter zafascynował się osobą działacza polonijnego:

W samej milionowej stolicy Meksyku nie mieszka teraz więcej, niż 60 Polaków. Czy mają jakiś ośrodek?

Tu znajduję najciekawsza osobliwość polska. W pociągu już Żydzi, jadący z Polski, ugwarzają między sobą, że trzeba iść do dr. Beździka. Na stacji narzuca mi się usłużny amfitrion – pośrednik hotelowy i rekomenduje się, że zna go dr Beździk .

O dr. Beździku wiem i ja. Mam do niego listy. Jest to prezes „Polonii”, Stowarzyszenia Polaków w Meksyku. Nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie zrobiła na mnie pierwsza w „Polonii” wizyta. Dr Beździk siedział w swoim jadalnym pokoju przy herbacie z kilku Żydami z Polski. Na stole był jeno chleb bez okrasy. Zwolna zaczęły mi się odsłaniać misteria tej naszej „ambasady” (w Meksyku nie mamy nawet konsula). „Polonia” – to fikcja. Inżynier dr Beździk jest jej jedynym członkiem. Sam – omal w biedzie. Pracuje jako inżynier – kolorysta za marną gażę w bankrutującym przedsiębiorstwie, które go zarywa.

Dr Beździk, odbywszy swoje godziny w fabryce, orze do późnej nocy, dzień w dzień w swoich pseudo- konsularnych pracach. Zaświadcza paszporty, narodowość, stan materialny przybyszów z Polski dla konsulatu francuskiego (który pełni nad nimi zastępczo opiekę), wynajduje prace, mieszkania, noclegi, uzyskuje zniżki kolejowe, koncesje na drobny handel. Sam głęboko wierzący katolik i nie tający swoich ultraprawicowych sympatii, jest jednak niezrównanym opiekunem przede wszystkim Żydów przybywających z Polski, pokrywając ubóstwo własnych środków pracą i serdecznym przyjęciem, brak wszelkiego oparcia o polska państwowość – nieustępliwym i butnym jej akcentowaniem.

Do niedawna jeszcze półki go nie zjadły do cna patriotyczne imprezy, „rzucał się” z własnej kieszeni. Wyprawił wielki koncert polski, na który sprosił przedstawicieli wszystkich państw, akredytowanych w Meksyku, urządził uroczyste święcenie sztandarów w katedrze, przy którym asystowało trzech biskupów, a Żydzi z Polski klęczeli jak jeden podczas Podniesienia, wyprawił w domu na głównym placu w Meksyku, naprzeciw pałacu prezydenta polską pasterkę, przy czym z płaskiego dachu domu puszczono dwieście rakiet, aż się Meksyk dziwował.

Teraz „liże się” z długów, festynów nie urządza, lecz wywiesza w święta narodowe polskie, meksykańskie i „zaprzyjaźnionej” Francji ogromne sztandary, sięgające z drugiego piętra chodników (mieszka przy głównej ulicy).

Czy naprawdę temu człowiekowi wielkiego poświęcenia nie można by pomóc drobną sumką miesięcznego subsydium, posłać kalendarze, książki, dzienniki? (Adres: Mexique, Mexico D/F Apostado 1094, Dr. Antonio Beździk).

W „Polonii” nie ma ani jednego pisma z kraju! Jest jedna tylko polska gazeta amerykańska.

- Ależ, doktorze – mówię do p. Beździka – przecież to nie wystarcza. Oni sami w Ameryce pisać nie umieją po polsku.

- Ma pan … - to mówiąc, otwieram na chybił trafił gazetę i zaczynam czytać ze środka pierwszy lepszy artykuł, gotując się do miażdzenia jego polszczyzny. Tymczasem zamykam numer, jak niepyszny. Palcem natrafiam – na własny artykuł przedrukowany z Kuriera Warszawskiego.

(na skutek wezwania Wańkowicza liczne osoby wysłały pieniądze i książki do Meksyku, a w tej liczbie 200 dolarów, książki i gazety Urząd Emigracyjny. Prócz tego do wydawnictwa „Rój” nadesłali: 10 p. Dąbrowska (Nowowiejska 17) – 20 zł, 2) p. Stachowicz 6 dolarów, 3) p. Jeziorowska 4 zł, 4) Bezimiennie 55 zł. Pieniądze te zostały posłane. Dalsze ofiary przyjmuje „Rój”, Warszawa)

Doktór Beździk, zdjąwszy marynarkę wywodzi coś na „Underwoodzie”.

- Jedyna maszyna polska w Meksyku – przedmiot dumy.

W kącie pokornie stoi ów chłop polski z sowieckiego Wołynia, o którym już pisałem, iż go do „Polszczy” nie wpuszczono, więc z żoną i trojgiem dzieci przyjechał.

- Powołuje się na pana – mówi dr Beździk – więc mu kazałem czekać. Teraz go wypytam.

Zaczyna się długa opowieść o odysei tej ofiary agentów okrętowych. Na stole zjawia się czerwony pasport sowiecki – z sierpem i młotem, snopem i całą tą nieuchwytną, specyficzna bufonadą, która zieje ze wszystkich druków sowieckich.

Dr Beździk, ex „spec” sowiecki (w 1920 roku podczas wojny polsko-sowieckiej zatopił im jakąś niesłychaną ilość piroksyliny – materiał wybuchowy, za co na śmierć był skazany, łypie okiem nieufnie na te dokumenty.

- A krzyżyk nosicie? – pyta (…)

Jego kuchnię opuszcza jutro ukraińska rodzina emigrancka, której załatwił pracę na prowincji. Chłop z rodziną może się tam tymczasowo wprowadzić. Wie tez dr Beździk o jednej tu koncesyjce, wakującej na uliczną sprzedaż cukierków. Coś się tam zrobi.

- A teraz chodźcie, bracie na herbatę.

Niebawem już przy tej rytualnej herbacie siedzimy i gryziemy czerstwe kromki suchego chleba. Panowie z MSZ czy z Urzędu Emigracyjnego wiem, że u was pieniądze się nie przelewają… Ale czy nie możecie zaoszczędzić dla pracy narodowego naszego konsulatu choćby 200 zł miesięcznego subsydium. Światy całe wam za to dr Beździk postawi. Bo choćby nie wiem jak cudny i odległy, i bezpolski był Meksyk szeroki, zawsze tam drobne ziarenko sprawy polskiej się znajduje i wzejdzie.

Beździk apel o pomoc skierował do prasy polskiej. Dziennik Bydgoski (14.10.1927) opublikował prośbę inżyniera.

Rodacy nasi w Meksyku proszą o pomoc moralną. Pożądane są elementarze, kalendarze i książki do nabożeństwa.

Otrzymaliśmy następujący list:

Do Szanownej Redakcji „Dziennika Bydgoskiego” w Bydgoszczy.

Meksyk, Avenida Juarez nr 90.

Korzystając z okazji wyjazdu do kraju p. Pawła Wagielewicza, niniejszym mam zaszczyt jak najserdeczniej podziękować Szanownej Redakcji „dziennika Bydgoskiego” za zupełnie regularne przysyłanie takowego pod moim adresem, skąd Kolonia Polska, takowy bierze stale do czytania.

Przydałyby się elementarze dla początkowego domowego nauczania języka polskiego i przedmiotów początkowego nauczania domowego w polskim języku, dla rozdawania biedniejszej naszej ludności, aby dzieci nasze uchronić od wynaradawiania się, ponieważ – moim zdaniem – rodzice mieliby możność przed wysłaniem swych dzieci do miejscowych powszechnych szkół – najsampierw uczyć ich naszego ojczystego języka polskiego i naszych narodowych polskich obyczajów i naszej zdrowej kultury.

Także przydałyby się kalendarze polskie – również dla rozdania między ludnością naszą biedniejsza w tym kraju, aby stale była w kontakcie z czasem i obyczajem kraju macierzystego.

Wiadomo całemu światu, że od pewnego czasu w Meksyku nie ma nabożeństw w kościołach rzymskokatolickich i tu można by zapobiec zapominaniu zasad religijnych, przez rozdanie między biedniejszym naszym wychodźstwem w tym kraju również książeczek do nabożeństwa.

Dziękując Szanownej Redakcji „Dziennika Bydgoskiego” serdecznie za wszystko co raczy w powyższej kwestii dla naszego wychodźstwa w Meksyku łaskawie uczynić i zasyłając szczeropolskie pozdrowienie pozostaję z głębokim uszanowaniem. Dr Antoni Beździk

Meksyk, D. F. 10-go sierpnia 1927 roku.

Chcąc zadość uczynić życzeniu p. dr. Beździka, apelujemy do Szanownych Czytelników naszych, aby zechcieli łaskawie w redakcji naszej składać książki o, o które rodacy nasi w Meksyku proszą. Redakcja nasza złoży również ze swej strony odpowiedni komplet i wszystko razem wyśle rodakom za Oceanem, jako dowód naszej o nich pamięci.

O Antonim Beździku wspomniał także Kurier Warszawski (nr 313/1931).

Pierwsze próby stworzenia organizacji polskiej w Meksyku przypadają na rok 1924. Przybyły w owym czasie do Meksyku doktor chemii Antoni Beździk zakłada Związek Społeczno-Kulturalny Obywateli RP, który po pewnych zmianach wewnętrznych przekształca się w stowarzyszenie pod nazwą „Polonia”, działając za aprobatą gubernatorstwa i rządu federalnego.

Stowarzyszenie liczy obecnie ponad 100 członków, wśród których przeważa miejscowa inteligencja polska, a poza tym w skład meksykańskiej „Polonii” wchodzą drobni kupcy i rzemieślnicy. Pomimo utrudnień imigracyjnych, stosowanych przez władze meksykańskie, stale aczkolwiek powoli napływa z kraju świeży element, przeważnie inteligencji polskiej, która powiększa kadry tutejszej „Polonii”.

Z chwilą objęcia nad stowarzyszeniem patronatu przez Poselstwo RP w Meksyku, urządzono szereg wycieczek, zabaw, odczytów, oraz obchodów narodowych, co zespoliło duchowo członków stowarzyszenia, stwarzając w lokalu „Polonii” ośrodek polskiego życia towarzyskiego.

Antoni Beździk na trwale zapisał się w historii Polaków w Meksyku. Informacje o nim znajdują się w licznych publikacjach dotyczących Meksyku, np. „Encyklopedia polskiej emigracji i Polonii: K-O. T.3, s. 277, Maria Paradowska „Polacy w Meksyku i Ameryce Środkowej”. Edmund S. Urbański „Od Wikingów do Indian: wspomnienia wojenne i powojenne”.

Nie wszystkim podobała się działalność Antoniego Beździka. Marcin Kula w „Dziejach Polonii w Ameryce Łacińskiej” (1983) podaje, że: Retinger (Józef Retinger – doradca prezydentów rewolucyjnego Meksyku, jeden z twórców Wspólnoty Europejskiej, założyciel Grupy Bilderberg) pisał wręcz w raporcie z początków 1930 roku o szkodniczej i demagogicznej działalności pewnych osób. I dodawał imiennie – szkodnikiem tym żerującym na bladym żywocie kolonii polskiej w Mexico, jest dr Antonio Beździk, któremu w przypadkowy sposób zrobił w Polsce niezasłużona reklamę p. M. Wańkowicz.

W pracy T. Łepkowskiego „Polska Meksyk 1918-1939’’ (1980) czytamy o Beździku: Osobnik ten, zawiedziony w swych nadziejach zostania posłem lub konsulem polskim w Meksyku odsunął się nawet od towarzyskiego współżycia z tutejszym urzędem i rozpoczął intrygi, uważając się za cichego ambasadora Polski na obczyźnie i łącząc się z emigracją ruską, rosyjską, litewską i osobami podejrzanego pochodzenia. Jego polskie otoczenie składa się z kilku osób moralnie nie przedstawiających wartości.

W 1933 roku Antoni Beździk wrócił do kraju, co odnotowała skrzętnie Republika (10.09.1933).

Robotnik – naczelnym dyrektorem wielkich zakładów przemysłowych. Bajeczna kariera. Beździk musi znaleźć stanowisko w kraju.

Po jedenastoletnim pobycie za granicą wrócił do kraju z Ameryki p. dr Antoni Beździk, wybitny chemik polski, uznany za pierwszorzędną silę, szczególnie w zakresie barwników, przez powagi naukowe niemieckie, które, polecając go zgłaszającym się do Berlina fabrykantom, zrobiły go przedmiotem odbijania sobie i konkurencji.

Kariera p. doktora Antoniego Beździka jest wprost bajeczna, a dla robotnika chlubna, bo z grona robotników wyszedł człowiek, który zawdzięczając pracy swej i zdolnościom, zdobył doktorat chemii na uniwersytecie we Fryburgu w Szwajcarii, dokonał wielu wynalazków z dziedziny chemii organicznej, publikowanych przez akademie umiejętności w Berlinie i we Wiedniu, gdzie studiował i był asystentem na uniwersytecie.

P. dr Beździk był w Meksyku dyrektorem największych fabryk, jak np. fabryki francuskiej „Compania Industrial De Orizaba” w Rio Blanco zatrudniającej przeszło 13.000 robotników i dyrektorem połączonych fabryk niemieckich w Meksyku.

P. dr Beździk został w swoim czasie telegraficznie powołany z Łodzi do Meksyku przez fabrykanta Schmelza. Depesza brzmiała; „ Na podstawie zasięgniętych informacji mogę pana zaangażować na stanowisko naczelnego dyrektora z płacą 250 dolarów tygodniowo, mieszkanie i światło, odpowiedzieć telegraficznie.

Przed wyjazdem dr Beździk był w Łodzi kierownikiem fabryki p. Rozenblatta, następnie w Kaliszu fabryki Müllerów. Na propozycję wyjazdu do Meksyku dr Beździk zgodził się niechętnie, dopiero pod naciskiem przyjaciół. W Meksyku spędził 9 lat rozwijając między innymi szeroką działalność filantropijną.

Mamy nadzieję, że obecnie zostanie pozyskany dla pracy w kraju.

W 1935 roku Beździk wyjechał raz jeszcze za ocean. Prawda Pabjanicka (4.08.1935) informowała:

W czerwcu br. wyjechał z Pabianic do Newarku (USA) p. Dr Antoni Beździk, współpracownik Prawdy Pabjanickiej. Pan Beździk jest właścicielem 400 akrowej farmy położonej w stanie New Jersey, którą zamierza spieniężyć i powrócić już na stałe do kraju.

Doktor nie wrócił już do Pabianic, został pochowany w Nowym Jorku.

Antoni Beździk interesował się bardzo Pabianicami. Któregoś dnia szedł ulicą Grobelną i zobaczył szyld Pabianickiej Fabryki Żarówek, który go niesłychanie zbulwersował.

Przechodząc ulica Grobelną w Pabianicach, zauważyć się daje duży czarny szyld, z oddali czytelnymi złoconymi głoskami:

„Polska Żarówka „Osram” Spółka Akcyjna”. Wiadomo każdemu co oznacza po polsku powyższe słowo i że nie jest przyjęte powszechne używanie takowego w lepszym otoczeniu. Symbol ten firmowy powstał zagranicą poza obrębem znajomości języka polskiego, z dwu pierwiastkowych symbolicznych słów osm i ram . „Os” + „Ram” = Osram, więc nie mam nic przeciwko jego oryginałowi w innych krajach i innych językach, lecz w Polsce w języku polskim wyraz ten powinien być dostosowany w granicach przyzwoitości.

Pięknie dobrane słowo reklamowe, to świadectwo wysokiego poziomu przemysłowca i jego inteligencji, zaś bezsprzecznie właściciel Spółki Akcyjnej, należy tradycyjnie do najbardziej zasłużonej, czczonej i szanowanej przemysłowej, i humanitarnej rodziny w naszym kraju, i w jego to własnym interesie powinno być, aby wyraz „osram” zamienić na przyzwoiciej po polsku brzmiący wyraz „Osramówka” lub na wyraz łaciński „Osramium” i to nie tylko w szyldzie, ale i na listach, kopertach, etykietach i na żarówkach w Polsce, które są bezsprzecznie jedne z najlepszych w świecie i powinny mieć u nas jak największe powodzenie w zastosowaniu, jako wyrób krajowy, zatrudniający miejscowych zawodowych pracowników i robotników. (PP, 3.10.1933)


https://catalog.hathitrust.org


Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij