www.um.pabianice.pl
Pabianice znajdują się w aglomeracji łódzkiej. Stanowią zarazem centrum 120-tysięcznego powiatu. Funkcjonują tutaj najważniejsze dla społeczności instytucje i urzędy. Miasto liczy 58 tys. mieszkańców i obejmuje obszar 33 km2.

Bokser

A pomniejsz czcionkę A standardowy rozmiar A powiększ czcionkę

Eugeniusz Nowak był pierwszym pabianickim olimpijczykiem. Urodził się 30 grudnia 1895 roku w Krakowie w rodzinie Józefa i Teresy Makowieckiej. W 1914 r. po ukończeniu krakowskiej Handlowej Szkoły Rzemiosł otrzymał dyplom księgowego. Odbył służbę wojskową w armii austriackiej, gdzie zetknął się z boksem i zapasami. W 1921 r. zakończył kursy specjalistyczne prowadzone m. in. przez George’a Burforda i Władysława Pytlasińskiego, uzyskując stopień instruktora boksu, zapasów, gimnastyki i gier zespołowych. W 1923 roku z zamiarem upowszechniania kultury fizycznej przybył do Pabianic, znaczącego ośrodka przemysłu włókienniczego. Ówcześni fabrykanci nie szczędzili pieniędzy na sport, preferowali boks i zapasy, uważając, że walki na ringu lub macie skanalizują energię młodych robotników i zastąpią burdy uliczne. Nowak w Towarzystwie Sportowym „Krusche i Ender” zorganizował sekcje sportowe i był także współzałożycielem Łódzkiego Klubu Bokserskiego. W barwach ŁKB zdobył tytuł wicemistrzowski (waga półciężka) podczas pierwszych Mistrzostw Polski w Boksie w Poznaniu (1924). W tym też roku uczestniczył w Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu. Po zakończeniu kariery sportowej zajmował się pracą organizacyjną i szkoleniową w Pabianicach. Był również współorganizatorem Łódzkiego Okręgowego Związku Bokserskiego. Po drugiej wojnie światowej działał w sekcji bokserskiej MRKS „Włókniarz” w Pabianicach. Jego żoną była Helena Jańczyk. Zmarł 31 marca 1988 r.

W prasie lokalnej o pierwszym pabianickim olimpijczyku pisał często redaktor Wacław Nowak. W numerze 2. Życia Pabianic z 1961 roku pojawił się artykuł zatytułowany „Twórca polskiego boksu”.

Nie wszyscy wiedzą, że kolebką pięściarstwa polskiego są właśnie Pabianice. Nasze miasto dało więc początek gałęzi sportu, odgrywającego obecnie pierwszorzędną rolę w ogólnoświatowym sporcie. Człowiekiem, którego można nazwać „ojcem boksu polskiego”, jest trener pięściarzy Włókniarza – Eugeniusz Nowak.

Było to dawno, jeszcze podczas I wojny światowej, kiedy 19-letni Eugeniusz Nowak zaciągnął się na statek „Sant Istvan”. Tu, a później w Ameryce Północnej, do której często dobijał statek, wychowanek krakowskich błoni z ciekawością przypatrywał się walkom bokserskim.

W kilka lat później Eugeniusz Nowak przywiózł do kraju mało znany sport. Piszę „mało znany”, bo w tym samym czasie Amerykanin Burford, oddelegowany specjalnie do Polski, propagował w kraju pięściarstwo, ale był to dopiero mały krok nowej gałęzi sportu. Szkolenie pełną parą ruszyło z chwila powrotu do opuszczonej przed kilku laty ojczyzny – Eugeniusza Nowaka.

W 1922 Burford wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych i 27-letni Eugeniusz Nowak bierze na swoje barki odpowiedzialność za polski boks. Cieszy się, że właśnie w mieście, w którym rozpoczął prace i zamieszkał od 3 lat istnieje pierwszy w Polsce klub bokserski „Kruszender”, że pod jego okiem wyrastają uzdolnieni pięściarze. Potwierdziło się to zresztą w dwa lata później. Wychowankowie trenera Nowaka – Tomasz Konarzewski i Jan Gerbich na mistrzostwach bokserskich Polski w Poznaniu byli wielkim objawieniem na firmamencie boksu polskiego. Pierwszy zdobywa tytuł mistrzowski, zaś drugi wicemistrzowski. W tym samym roku , latem, Eugeniusz Nowak, mimo że jest już trenerem, powołany zostaje do reprezentacji Polski na pierwszy turniej olimpijski w boksie, jaki odbył się w Paryżu. Niestety , nie powiodło się naszym reprezentantom. Wszyscy przegrali swoje walki. Nowak trafia na silnego Irlandczyka – Murphy’ego, osłabiony „zrzuceniem” 7 kg wagi przegrywa z nim przez nokaut.

Po powrocie z Paryża Eugeniusz Nowak zabrał się ze zdwojoną energią do szkolenia pięściarzy. W roku 1929 do reprezentacji Łodzi znów trafia kilku uczniów mistrza Nowaka. Jest wśród nich m. in. E. Kłodas, Kuropatwa i Kempa.

Po wyzwoleniu Eugeniusz Nowak rozpoczyna prace trenerską we „Włókniarzu”, wychowując takich pięściarzy jak Kałużny, Guziński, Misiak i wielu innych..

„Ojciec polskiego boksu” ma 65 lat. Nie prędko jednak rozstanie się ze swoim ukochanym sportem, bez którego żyć byłoby mu nie łatwo.


W 1962 r. Życie Pabianic powraca do udziału Eugeniusza Nowaka w olimpiadzie paryskiej.

Jednym z pierwszych polskich olimpijczyków był dobrze znany kibicom sportowym w mieście - Eugeniusz Nowak. Z pięciu polskich bokserów, którzy w 1924 r. stanęli na olimpijskim ringu w Paryżu, największe szanse odniesienia pierwszego zwycięstwa i przejścia do następnej rundy miał właśnie pabianiczanin.

Przewidywania te nie były pozbawione sensu. E. Nowak wylosował najszczęśliwiej. Trafił na przeciwnika w kategorii średniej – Łotysza, Heineena. A wiadomo, że w owych czasach pięściarstwo na Łotwie było jeszcze w powijakach. Koledzy nie ukrywali swej zazdrości: Ty masz bracie, szczęście! … zwycięstwo i awans do następnej rundy masz w kieszeni!...

Cóż, kiedy na olimpiadach zdarzają się najrozmaitsze niespodzianki. I właśnie pierwszym polskim olimpijczykiem, którego spotkała niespodzianka był E. Nowak. Tuż przed wejściem na ring, gdzie spodziewał się spotkać reprezentanta Łotwy, zakomunikowano mu, że Heineen nie został dopuszczony do startu przez & hellip; lekarza.


Dziś polski bokser otrzymałby awans do ćwierćfinału turnieju olimpijskiego bez walki, walkowerem. Wówczas jednak przepisy były inne. Zamiast Łotysza komisja wyznaczyła E. Nowakowi innego przeciwnika. Okazał się nim przedstawiciel Wysp Brytyjskich, ojczyzny nowoczesnego boksu – Irlandczyk Murphy. Jak było do przewidzenia, nasz mistrz nie dotrzymał kroku groźnemu punczerowi i przegrał przez nokaut już w pierwszym starciu.

Ale nauka, jaką otrzymał E. Nowak od Murphego, nie poszła w las. Pabianiczanin w całej swojej karierze wpajał i wpaja wszystkim adeptom sztuki pięściarskiej umiejętność obrony przed groźnymi ciosami. Uniki, odskoki, wyjście ze zwarcia, wysoka garda – to abecadło podopiecznych mistrza E. Nowaka, który w swojej ponad 40-letniej pracy w sporcie wychował juz wielu mistrzów i reprezentantów polskiego boksu.

Za zasługi te E. Nowak otrzymał w 1962 r. tytuł „Zasłużonego Działacza Kultury Fizycznej”.

Nieudany występ pabianiczanina i jego kolegów w Paryżu stał się tematem artykułu Życia Pabianic w 1968 roku (nr 50).

Debiut polskich bokserów na olimpijskim ringu w roku 1924 w Paryżu zakończył się całkowitym fiaskiem. Nasi pięściarze zostali wyeliminowani już w pierwszych walkach.

Reprezentanci wagi półśredniej – Marian Świtek i Jan Ertmański zostali znokautowani przez tego samego przeciwnika – Amerykanina Haggerty (Świtek – w pierwszej rundzie, Ertmański – w drugiej), pabianiczanin Eugeniusz Nowak, występujący w wadze średniej, przegrał przez ko w 1 rundzie z Irlandczykiem Murphy, w wadze półciężkiej Jan Gerbich przegrał przez dyskwalifikację w 3 rundzie z Duńczykiem Petersenem i wreszcie w wadze ciężkiej, Tomasz Konarzewski uległ w podobny sposób Duńczykowi- Larsenowi.

Nieudany debiut olimpijski naszych pięściarzy sprzed blisko pół wieku zatarł się już nieco w pamięci. Dziś nasi bokserzy mogą poszczycić się zdobyciem 24 olimpijskich medali, w tym 6 złotych (żadna inna dyscyplina nie ma takiego dorobku).

Świeżo mamy w pamięci pasjonujący pojedynek Jurka Kuleja o drugi złoty medal na ringu Arena-Mexico … Pół Polski nie spało tej nocy, bo w dalekim, egzotycznym Meksyku, trzech naszych chłopców biło się o najwyższy olimpijski laur – złoty medal…

No tak, to wszystko znamy, widzieliśmy na własne oczy w telewizji. Ale jak było przed 44 laty, kiedy jednym z pionierów polskiego boksu był Eugeniusz Nowak, pierwszy pabianiczanin, który dostąpił zaszczytu reprezentowania barw biało-czerwonych na Igrzyskach Olimpijskich?

To były czasy, kiedy przede wszystkim sam sportowiec musiał dba

o siebie i swoją formę, nie oglądając się na klub czy związek. Nie było tak jak dziś rozpowszechnionych obozów, zgrupowań, na których pod okiem najlepszych trenerów szlifuje się formę i ustala jej szczyt na aktualny termin wielkich zawodów.

Eugeniusz Nowak, w rozmowie ze znanym specem od boksu z red. A. Rekszą, powiedział o swoim olimpijskim występie:

- Nie byliśmy przygotowani do startu na olimpiadzie. To znaczy każdy przygotowywał się na własną rękę, jak mógł i umiał. Ważyłem zawsze 79 kg, a w Paryżu miałem walczyć w wadze średniej. Siedem kilogramów nadwagi gubiłem po drodze. Jechałem niemal na czczo. Nie zjadłem kawałka mięsa dopóki nie zrzuciłem tych siedmiu kilogramów. W tych warunkach Murphy nie miał ze mną kłopotu. Trzy razy szedłem na deski. Broniłem się, ale nie dałem rady. Byłem wyczerpany już przed walką (…).

Kolega E. Nowaka, łodzianin – Tomasz Konarzewski tak wspomina wyprawę paryską: Turniej olimpijski zaczynał się w Veldrome D’Hiver 15 lipca. Razem z Nowakiem i Gerbichem wyjechaliśmy z Łodzi 9 lipca po południu. W Poznaniu dołączył do nas Ertmański. Zabraliśmy na drogę własny prowiant i trochę pieniędzy.

W wagonach trzeciej klasy wędrowaliśmy przez Niemcy i Belgię. Do Paryża dobiliśmy w południe 12 lipca. Dano nam adres jakiegoś domu, z którego korzystali polscy studenci. Pomieszczenie dla nas się znalazło, ale nie było łóżek … Spaliśmy więc na materacach rozłożonych na podłodze… Ówczesny prezes PZB – inż. Roman Niewiadomski – wręczył nam pewną kwotę na utrzymanie i żywiliśmy się na własną rękę. Nie mieliśmy wstępu na żadną salę treningową. Z braku rękawic nie mogliśmy nawet między sobą przeprowadzać sparringów. Nasz „trener” ograniczał się do wędrówek po mieście. Otrzymaliśmy olimpijskie żetony z herbem Paryża i z napisem „uczestnik” co pozwoliło nam korzystać bezpłatnie z miejskiej komunikacji..

Ostatnia szersza prezentacja Eugeniusza Nowaka - „Z wizytą u Mistrza” miała miejsce w 1983 r. (Życie Pabianic nr 51).

Krótki dźwięk dzwonka i w drzwiach mieszkania przy ulicy Narcyza Gryzla w osiedlu imienia Mikołaja Kopernika stanął, zapraszając mnie do wnętrza, starszy pan. Był nim 88-letni Eugeniusz Nowak – ten sam, który przed 65 laty, tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości rozpoczął wielką przygodę ze sportem. Zacznijmy jednak tę opowieść od początku.

Kiedy strzały w Sarajewie dały znak do rozpoczęcia I wojny światowej, Eugeniusz Nowak miał lat 19. Sprawnego fizycznie młodzieńca przebywającego w tym czasie w Krakowie, wcielono do austro-węgierskiej marynarki i zaciągnięto na pływający po Morzu Śródziemnym statek „Sant Istvan”. W różnojęzycznym towarzystwie czas mijał szybko. Młody Polak – marynarz w mundurze obcej armii miał mnóstwo zajęć. Najbardziej pochłaniały go codzienne intensywne ćwiczenia gimnastyczne. W zajęciach tych miał coraz lepsze rezultaty.

Po półrocznym pływaniu nastąpił nieoczekiwany koniec. W czasie jednego z rejsów do włoskiego portu Piori „Sant Istvan” został trafiony nieprzyjacielską torpeda i poważnie uszkodzony zaczął tonąć. Bohater naszej opowieści nie podzielił na szczęście losu kilkudziesięciu innych marynarzy, których pochłonęła morska głębia. Chwyciwszy się napotkanej przypadkowo deski dotrwał w lodowatej wodzie do chwili aż przyszło ocalenie. Była nim wystrzelona w jego kierunku z płynącego w pobliżu statku lina, przy pomocy której, wyciągnięto go na rybacka łódź.

Dalsza służba w marynarce skończyła się dla naszego bohatera wraz z działaniami wojennymi. W tych trudnych latach ludziom nie brakowało entuzjazmu pracy dla niepodległej Polski. Do życia budził się także wreszcie prawdziwie polski sport. W wir ruchu sportowego rzucił się również nasz rozmówca. Będąc wszechstronnie wysportowanym, chwytał się różnych dyscyplin. Podpatrywał najlepszych zapaśników polskich na czele ze sławnym wówczas na świecie Pytlasińskim i pięściarzy objeżdżających najdalsze zakątki kraju z pokazowymi walkami w sztuce walki na pięści – jak to się wówczas nazywało. Była to namiastka dzisiejszego pięściarstwa; walczono, gdzie się tylko dało – na placach, łąkach, w szopach i prymitywnych salach. Nikt nie określał czasu walki, nie było sędziów, a zwyciężał ten, kto najdłużej potrafił utrzymać się na nogach. Często po takiej walce do udziału zapraszano przypatrujących się gapiów.

Eugeniuszowi Nowakowi najbardziej podobał się boks propagowany wówczas w Polsce przez amerykańskiego instruktora George’a Burforda. Na przełomie 1920/1921 roku w Warszawie na Dynasach rozpoczął się pod jego kierunkiem pierwszy w Polsce kurs dla przyszłych instruktorów. Trafił tu także Eugeniusz Nowak. Ukończył go z wynikiem celującym i po drugim podobnym kursie w Poznaniu był już uprawnionym do samodzielnego prowadzenia podobnych szkoleń. Wkrótce spotkało go ogromne wyróżnienie. Sam George Burford mianował go swoim następcą. W ten sposób, kiedy amerykański szkoleniowiec opuścił Polskę, pabianiczanin został naczelnym szkoleniowcem w kraju. W tej nowej pracy miał wiele szczęścia, wkrótce trafił bowiem na grupkę uzdolnionych sportowo młodych ludzi, z których szybko „wyszlifował” doskonałych – jak na ówczesne czasy – pięściarzy: Piątkowskiego, Laskowskiego, Barana i łódzkiego bombardiera – Jana Gerbicha. W pracy podpatrywał go też zmarły w latach siedemdziesiątych sam wielki Feliks Stamm – późniejszy twórca polskiej szkoły boksu.

W roku 1922 Eugeniusz Nowak osiadł na stałe w naszym mieście i odtąd rozruszał boks w całym okręgu łódzkim. Bokserskich talentów szukał wszędzie. Drugiego – po Gerbichu- łódzkiego pięściarza – Tomasza Konarzewskiego, odkrył na jakimś lekkoatletycznym mityngu. W latach późniejszych zarówno Konarzewski, jak i Gerbich rozsławili polski sport pięściarski daleko poza granicami kraju.

Prawie jednocześnie z inicjatywy E. Nowaka powstał pierwszy w mieście klub pięściarski – Łódzki Klub Bokserski, a w rok później – Polski Związek Bokserski. Za przykładem Łodzi sport pięściarski zaczął szybko rozwijać się i w innych ośrodkach kraju. Do nowo powstałej bokserskiej centrali raz po raz płynęły optymistyczne meldunki o wzrastającej formie coraz liczniejszych zawodników. Wiosną 1924 roku postanowiono zatem, że w piątej z kolei nowożytnej olimpiadzie (pierwsza miała miejsce w 1904 roku) w Paryżu wyznaczonej na lipiec tego roku, po raz pierwszy wezmą udział polscy mistrzowie pięści. To zaszczytne wyróżnienie spotkało także Eugeniusza Nowaka. Poza nim do 5-osobowej drużyny wytypowano: Tomasza Konarzewskiego i Jana Gerbicha z Łodzi, Jana Ertmańskiego z Poznania i Mariana Świtka stale mieszkającego w Paryżu.

Nie udała się jednak naszym nowicjuszom ta olimpijska wyprawa. Okazało się, ze czego nauczyli się w ciągu kilku lat, to za mało. Świat przysłał tam o klasę lepszych bokserów. Nie mieli oni żadnych trudności z pokonaniem naszych chłopców i to już w I rundach. Pan Eugeniusz przegrał swoją walkę przez nokaut w I starciu z Irlandczykiem Murphym. Najlepiej wypadł Tomasz Konarzewski, który dopiero w końcu trzeciej rundy uległ na skutek dyskwalifikacji Larsenowi z Danii.

Od tego występu minęło już blisko 60 lat. Przez ten szmat czasu nasi pięściarze zdobyli wiele olimpijskich medali, a nieudany debiut w Sali Velodrome D’Hivier zatarł się w ludzkiej pamięci. Ze starych zapisków i z pamięci mistrza Nowaka można jednak jeszcze wydobyć wiele informacji na temat pierwszego olimpijskiego kroku naszych pięściarzy.

- Do olimpiady nie byliśmy należycie przygotowani – mówi E. Nowak, – Nikt nie pracował z nami nad sportową formą. Przygotowywaliśmy się na własną rękę. Sami też wyjechaliśmy do Paryża. Jechaliśmy tam trzy dni i to z przygodami. Przeżyliśmy taką w Niemczech. Kiedy pociąg nasz zatrzymał się na stacji kolejowej w sąsiedztwie znanego berlińskiego ogrodu zoologicznego zachciało się nam lodów, które sprzedawano w pobliżu dworca. Kiedy wracaliśmy „nasz?’ pociąg akurat odjeżdżał. Dopiero miejską taksówką zdołaliśmy dobić do niego na następnej stacji. W Paryżu nikt nas nie oczekiwał. Kierownik ekipy odszukał nas pod wieczór w internacie dla polskich studentów, w którym mieliśmy przez okres startów olimpijskich mieszkać. Spaliśmy na rozłożonych na podłodze materacach, a żywiliśmy się najpierw prowiantem przywiezionym z kraju, a później stołowaliśmy się za skromną kwotę przydzieloną nam przez mającego nam towarzyszyć prezesa Polskiego Związku Bokserskiego inż. Romana Niewiadomskiego. Pana prezesa widzieliśmy tylko w dniu przyjazdu, później nie było go w Sali nawet w czasie naszych występów. Poza tym nie mieliśmy żadnych możliwości trenowania nawet pomiędzy sobą, gdyż nie zabraliśmy ze sobą niezbędnych rękawic.

Wszystko to spowodowało, że wróciliśmy do kraju bez zwycięstw. Na pocieszenie wręczono nam jedynie pamiątkowe dyplomy z podpisem samego „ojca” nowożytnych igrzysk olimpijskich hr. de Coubertin. Dyplom ten niedawno trafił do Muzeum Sportu w Łodzi.

Spośród pięciu śmiałków, którzy wtedy rozpoczęli późniejszy triumfalny pochód polskich pięściarzy ku najwyższym osiągnięciom w światowym boksie żyje w kraju tylko p. Eugeniusz. Drugi z uczestników paryskiej olimpiady – Jan Gerbich mieszka w Sao Paulo w Brazylii, gdzie w latach trzydziestych był mistrzem tego kraju i występował na tamtejszych zawodowych ringach. Dziś jest cenionym masażystą.

Wiele do zawdzięczenia p. Eugeniuszowi ma także sport naszego miasta. W latach trzydziestych niestrudzenie pracował on nad rozwojem pabianickiej lekkiej atletyki, gimnastyki i gier sportowych. Pod jego kierunkiem grała w piłkę ręczną (hazenę) druga sportowa gwiazda Pabianic, uczestniczka olimpiad w Los Angeles, Berlinie i Londynie – Jadwiga Wajsówna. Przy znacznym udziale mistrza – jak pabianiczanie nazywają E. Nowaka – zbudowano przy dzisiejszej ulicy Armii Czerwonej (Zamkowa) boisko klubu sportowego „Krusze Ender”.

Przed 15 laty Eugeniusz Nowak zakończył swoją wieloletnią prace szkoleniową w boksie i w innych dyscyplinach. Trwała ona przez cały powojenny okres. Prowadzony przez niego pięściarski II-ligowy zespół Włókniarza należał do czołowych w kraju. Walczyli w nim m. in. tacy doskonali pięściarze, jak: Guziński, Misiak, Lachowski, Pawlak, Kałużny, Weseli, Prochoń i wielu innych.

Poza licznymi odznaczeniami sportowymi i dyplomami, E. Nowak udekorowany został za swój wkład w rozwój polskiego sportu wysokimi odznaczeniami państwowymi.

E. Nowak w Paryżu został pokonany sromotnie przez boksera z Irlandii – Williama Murphy’ego. Irlandczyk wystąpił w trzech olimpiadach, ale nie zdobył żadnego medalu.

William James „Boy” Murphy (born March 25, 1904, Cork, Ireland – date of death unknown) was an Irish boxer who competed in the 1924 Summer Olympics, in the 1928 Summer Olympics, and in the 1932 Summer Olympics.

In 1924 after winning his fight to Eugeniusz Nowak he was eliminated in the quarter –finals of the middleweight class after losing his fight to Leslie Black.

Four years later he was eliminated in the quarter-finals of the light heavyweight class after losing his fight to the upcoming silver medalist Ernst Pistulla.

His last Olympic appearance was in the 1932 light heavyweight tournament. After winning his first fight to John Miler he was not able to compete in the semi-final as well in the bronze medal bout, therefore he finished fourth.

Specjalistyczne pismo Ring Wolny (1/1956) także poświęciło pabianiczanowi sporo miejsca.

Od małego ciągnęło go do sportu i morza. Gdy trochę podrósł, fascynację łajbami zamienił w czyn, zaciągając się jako majtek na austriacki krążownik Novara. Potem dostał się na okręt S. M. S. Szent Istvan. – Istna wieża Babel – mówił. Prawie 400 facetów, z różnych stron świata w tym dziesięciu Polaków. Na morzu robić można niewiele. Zapalić, popić, zagrać w karty, może coś poczytać, ewentualnie chwilę popracować. I myśleć co dalej, a gdy się myśli, co dalej, mając przed oczami snujących się, zamkniętych na małej przestrzeni samców, wpadnie się w końcu na stary jak świat pomysł – walczymy. Nie inaczej było na Szent Istvan. To właśnie tam Nowak zaliczył pięściarski debiut.

- Był to boks dziki, nie ujęty przepisami. Nie było żadnych rund. Walczyło się wówczas do upadłego. Zwycięstwo odnosił ten, który uczynił przeciwnika niezdolnym do walki. Ring tworzyło się w ten sposób, że na pokładzie okrętu rozciągano matę. Liny były … żywe, tzn. składające się z samych marynarzy, którzy otaczali gęstym murem walczące pary, zagrzewając je okrzykami do wysiłku. Zawodnicy dobierani byli do siebie kategoriami według kart lekarskich, na których obok rysopisu figurowała waga. Rozdawano rękawice i zaczynała się bezlitosna, mordercza młocka – relacjonował.

Walk na punkty nie było. Gdy zawodnicy już nie mogli, a żaden nie chciał zrezygnować, dawano im chwilę na odpoczynek. I znowu – bach, bach! Nowakowi to bach, bach bardzo się spodobało. Miał dobre warunki, przydzielono go do wagi półciężkiej. Nokautował największych kozaków. Pod koniec 1916 r., gdy pierwsza wojna trwała w najlepsze, przebywał z załogą na Adriatyku. Ich okręt został storpedowany przez włoski ślizgowiec. Zatonął. Blisko 700 ofiar. Nowak się uratował. Uratował także jednego z członków załogi.

- Rodzina wyratowanego przez długie lata przysyłała mi w dowód wdzięczności kwiaty- wspominał później. Marynarzem był do 1920 . W tym właśnie roku został powołany do Warszawy na pierwszy kurs YMCA (Young Men’s Christian Association). Ukończył go już w 1921, z wyróżnieniem. Boks wykładał amerykański trener Georg Burford. – Właśnie tu zostałem bezpowrotnie zdobyty dla boksu – mówił. Szybko wziął się do pracy. Wkrótce zorganizował z pomocą innych 14-dniowe tournee po kraju, które miało na celu popularyzację pięściarstwa. – Początki były bardzo ciężkie. Dzień w dzień przez okrągłe dwa tygodnie staczałem pokazowe walki, początkowo z Burfordem (wyjechał wkrótce do Stanów Zjednoczonych) a później z kim się tylko dało. Często leczyłem w pociągu kompresami doznane kontuzje, aby już następnego dnia stanąć do kolejnej walki – opowiadał.

W 1924 podczas pierwszych mistrzostw Polski zdobył srebro w wadze półciężkiej. W tym samym roku, po 28 latach od pierwszych nowożytnych zawodów w Atenach polskie pięściarstwo zadebiutowało na igrzyskach olimpijskich. Oprócz Nowaka do Paryża udali się Jan Ertmański, Jan Gerbich, Tomasz Konarzewski i Adam Świtek. Żadnemu się nie powiodło. Nowak po raz pierwszy w życiu został znokautowany – już w pierwszej rundzie pokonał go Irlandczyk William Murphy. – Duży wpływ na moją porażkę miało m. in. duszenie wagi (blisko 7 kg) z półciężkiej do średniej. Po powrocie z igrzysk boksował jeszcze przez kilka lat. Potem zajął się trenerką w pabianickim Włókniarzu. Sukcesu na paryskich igrzyskach nie odniósł. Na ulicy skromnej Skromnej 4 pamiątkowy medal uczestnictwa w imprezie zajmował szczególne miejsce.

O Eugeniuszu Nowaku wspomina również guru polskiego boksu Feliks „Papa” Sztam (Stamm) w swoim pamiętniku z 1955 roku.

Prasa codzienna traktowała wtedy informacje sportowe po macoszemu, poświęcając jedynie trochę miejsca na wyścigi konne i walki zapaśników cyrkowych. Niewiele więc mogłem się dowiedzieć, co się działo w Paryżu, i musiałem cierpliwie czekać na powrót naszych bokserów. Wreszcie przybyli. Rzuciłem się do mego partnera i kolegi – Ertmańskiego zasypując go gradem pytań.

Już po pierwszych słowach mogłem się zorientować, ze jest on przygnębiony i załamany. Łatwo mogłem się domyślić, iż nasz pierwszy występ na ringu olimpijskim stał się wielkim zawodem, a nawet klęską. Na powitanie Ertmański machnął z rezygnacją rękę i powiedział:

- Nic nie umiemy, skompromitowaliśmy się w Paryżu. Jedynie mnie udało się uchronić przed nokautem, wszyscy pozostali koledzy już w pierwszych rundach zostali wyliczeni. To, cośmy pokazali w Paryżu – to nie był boks.

Dopiero gdy Ertmański nieco się uspokoił, mogłem z nim porozmawiać o losach naszej ekspedycji olimpijskiej.

- Zabijała nas trema – powtarzał często Ertmański – przegrywaliśmy, zanim weszliśmy na ring. Walczyliśmy zupełnie beznadziejnie. Taki Gerbich na skutek braków technicznych boksował nieczysto, a uderzał najczęściej w powietrze. Na widowni słyszałem śmiech… Dość powiedzieć, ze Konarzewski i Gerbich zostali zdyskwalifikowani z powodu „nieznajomości zasad walki” … jak brzmiało orzeczenie sędziów. Nowak został pokonany w pierwszej rundzie przez nokaut. Wydaje mi się jednak, że mógł się podnieść i dalej bronić. Ale on wolał jak najprędzej zrezygnować.

- No a ty, Tomek? – zwróciłem się do Konarzewskiego.

- Cóż ja mam jeszcze dodać do tego, co mówił Ertmański? Wystarczy powiedzieć, że moja walka w Paryżu była właściwie dopiero czwartą w moim życiu na ringu. Przekonałem się, że nie mam pojęcia o pięściarstwie. Nikt mnie przecież nie nauczył nawet podstawowych ciosów, to jest lewych prostych. Bardzo nam było brak w Paryżu – mówił dalej- wskazówek sekundantów. Mnie sekundował kolarz Franciszek Szymczyk, który potrafił dawać tylko taką radę: „Koteczku, bij mocno!”. Na widowni usłyszano słowo „koteczku”, spodobało się ono Francuzom i zaczęli krzyczeć i dopingować mnie: „Koteczku, koteczku!”

Przykro nam było, gdyśmy zorientowali się, ze kierownik ekspedycji olimpijskiej nie dbał o nas zupełnie i pozostawił własnemu losowi. Wiem, że bawił się w Paryżu, wydając społeczne pieniądze, a myśmy często byli głodni.

W dalszym ciągu dowiedziałem się od Ertmańskiego, że turniej olimpijski był niezwykle męczący dla zawodników. Zawody rozpoczynano o godzinie 15, a ciągnęły się one częstokroć do północy. W Sali panował wielki zaduch i upał, gdyż pozwolono na palenie papierosów. Zapominano na każdym kroku, że na ringu znajdują się amatorzy, a nie zawodowcy. Nie trudno było wyprowadzić z tego wniosek, że turniej organizowano właściwie tylko dla widzów, dla „kasy”, nawet kosztem zdrowia zawodników.

- Turniej olimpijski był właściwie wielkim połowem utalentowanych amatorów przez różnych organizatorów meczów zawodowych – opowiadał dalej Ertmański.

- Nie rozumiem – przerwałem – co miał wspólnego amatorski turniej olimpijski z boksem zawodowym?

- Sam widziałem – odpowiedział z ironicznym uśmieszkiem Ertmański – jak po zakończeniu walk finałowych wokół zwycięzców kręciły się jakieś podejrzane typy. Dowiedziałem się, ze są to tacy kombinatorzy, którzy zakładają „stajnie” bokserów zawodowych. Taki jegomość podpisuje z amatorem kontrakt i staje się jakby jego opiekunem, protektorem. Bokser trenuje pod organizowanie walk i po meczu … zabiera pupilowi pięćdziesiąt procent wynagrodzenia.

Feliks Sztam pisze, iż w latach 20. chłopców ćwiczących boks traktowano po prostu jak zwariowanych. Oto scena: w jednym z parków poznańskich przeprowadzamy walkę z cieniem – to znaczy każdy z zawodników walczył z urojonym przeciwnikiem. Tego rodzaju spotkanie, oglądane przez laika, przypomina opędzanie się od natrętnych much.

Ćwiczę chłopców z zapałem, a tu widzę jakiegoś starszego pana, który uśmiecha się ironicznie i puka się palcem w czoło – dając do zrozumienia, że traktuje mnie jako pomylonego.. Za chwilę przechodzi jakaś dostojna paniusia. Spostrzegłszy nas przeraziła się , zawróciła na pięcie i prędkim krokiem zaczęła się oddalać – tak jakby zlękła się furiata. Nawet instruktorzy z innych dziedzin sportu traktowali nas z rezerwą i uśmiechali się pod nosem, obserwując nasze ćwiczenia. Nazywali nas „chłopcami łowiącymi muchy” (…)

Mimo tych wszystkich przeszkód i trudności od roku 1920 boks rozwijał się niemal wszędzie. W Łodzi pierwszym propagatorem sportu bokserskiego był Eugeniusz Nowak, który jeździł po całej Polsce, aby popularyzować pięściarstwo.

Eugeniusz Nowak swoją walką w Paryżu (1924) jako pierwszy zapoczątkował udział polskich bokserów w Igrzyskach Olimpijskich. Był także pierwszym wicemistrzem Polski w wadze półciężkiej.

O pozycji pabianickiego boksu w latach 20. ubiegłego wieku świadczą informacje ogłaszane w prasie łódzkiej. Na przykład Expres Wieczorny Ilustrowany (6.11.1928) donosił: Nowe władze magistratury pięściarskiej. Walne zgromadzenie Łódzkiego Okręgowego Związku Bokserskiego powzięło decyzję, że siedziba pozostanie nadal w Pabianicach.

(…) Jasnym promieniem w życiu pięściarzy łódzkich było walne zgromadzenie Łódzkiego Okręgowego Związku Bokserskiego odbyte w piątek, dn. 2 bm.

W zgromadzeniu uczestniczyło 11 osób, a mianowicie: inż. Ryszard Kanenberg – prezes Łódzkiego Okręgowego Związku Bokserskiego i przedstawiciel Towarzystwa Sportowego „Kruschender” z prawem 21 głosów, Otto Landeck – wiceprezes Ł.O.Z.B. i przedstawiciel „Unionu” (17 głosów), Eugeniusz Nowak – przewodniczący Wydziału Sportowego, Paweł Stark – skarbnik, Edward Bajer – delegat komisji rewizyjnej, Ignacy Taflowicz – przedstawiciel Ż.K.S. „Makkabi” (12 głosów), Tomasz Konarzewski – przedstawiciel K.S. „I.K. Poznański” (10 głosów), Tadeusz Kwiatkowski – przedstawiciel T.G. „Sokół” (28 głosów), Bertold Milsz – przedstawiciel K.S. Zjedn. Zakł. Przem. „Scheibler i Grohman”, Stanisław Sierota i Zygmunt Kłys (Pabianice). Brakowało jedynie przedstawiciela Ł.K.S. – nieusprawiedliwiony.

Zgromadzenie zagaił prezes Ł.O.Z.B. p. inż. Kanenberg, wyjaśniając zebranym cel przybycia i zaproponował wybór przewodniczącego. Wybrano przez aklamację p. Kanenberga, na sekretarza natomiast powołano p. Kłysa.

Sprawozdanie zarządu i wydziału sportowego złożył prezes p. Kanenberg, wyszczególniając działalność zarządu i wydziału sportowego w organizowaniu zawodów bokserskich. P. Kanenberg nawiązał swe przemówienie do czasów, kiedy istniał jeszcze tzw. Łódzki Klub Bokserski (1924), podkreślając zasługi organizatorów w osobach pp. Jana Gerbicha, Eugeniusza Nowaka i Jarocińskiego.

Sprawozdanie komisji rewizyjnej złożył p. Edward Bajer, zaznaczając, że w kasie jest gotówki zł 239 gr 86. W dalszym ciągu posiedzenia, zgromadzenie udzieliło absolutorium dla zarządu i skarbnika (jednogłośnie).

Następnie przystąpiono do wyboru nowych władz. Władze Ł.O.Z.B. po dłuższej dyskusji, w której p. prezes Kanenberg określił konieczność przeniesienia siedziby Ł.O.Z.B. z Pabianic do Łodzi, a tym samym wyboru członków zarządu zamieszkałych w Łodzi

Władze ukonstytuowały się w następującym składzie. ZARZĄD: prezes – p. Ryszard Kanenberg („Kruschender”), wiceprezes – p. Otto Landeck („Union”), sekretarz – p. Zygmunt Kłys („Kruschender”), skarbnik – p. Paweł Stark („Union”), przewodniczący wydziału sportowego – p. Eugeniusz Nowak („Kruschender”), radny – p. Bertold Milsz („Scheibler i Grohman”).

KOMISJA REWIZYJNA: przewodniczący – p. Edward Bajer („Union”), członkowie – pp. Tadeusz Kwiatkowski („Sokół”) i Leopold Rode („Union”).

Siedziba Łódzkiego Okręgowego Związku Bokserskiego nadal pozostaje w Pabianicach (Zamkowa 9). Zaznaczyć należy, że wybór władz dokonany został jednogłośnie.

Pan Ryszard Kanenberg, podziękowawszy za zaufanie, przyjął obowiązki prezesa okręgowego związku, mając na względzie jedynie dobro sprawy; jednakże zaznaczył, że Ł.O.Z.B. musi sobie wychować grono osób młodszych, które by poprowadziło pracę samodzielną, dając gwarancję, że będzie ona prowadzona solidnie i owocnie.

Reporterzy Expressu Wieczornego Ilustrowanego fascynowali się wysokim poziomem boksu uprawianego w Pabianicach. Zawody pięściarskie wywoływały znaczne emocje, integrując społeczność fabryczną, pomimo różnic społecznych i ekonomicznych.

Bokserskie mistrzostwa Pabianic rozegrane zostały ubiegłej soboty.

Bokserskie mistrzostwa Pabianic, a ściślej mówiąc „Kruschendera”, były imprezą wprost sensacyjną ze względu na przebieg i wysoki poziom zawodów. Z prawdziwą satysfakcją notujemy powrotną falę entuzjazmu Pabianic dla pięściarstwa, które jak wiadomo, odegrały w historii polskiego sportu pugilatorskiego wybitną rolę. W Pabianicach zabrano się znowu do rzetelnej pracy, pracy usilnej. Już na mistrzostwach mieliśmy wyniki pracy trenera Garzeny (Bruno Garzena – trener kadry narodowej w latach 1930-1935), który cztery razy w tygodniu pracuje w Pabianicach. Jak już zaznaczyliśmy, poziom zawodów był wysoki, walki ciekawe i ni mniej ni więcej tylko 10 knockoutów.

Wyniki techniczne przedstawiają się następująco – waga musza: Błoch – Maciejewski. Lewym sierpem i prawym prostym zapewnia sobie Błoch prowadzenie i wygrywa pewnie na punkty, zdobywając tytuł mistrza klubowego.

Waga kogucia: Grzelikowski – Wutzke. Lewym prostym bije Grzelikowski, mając tak silną przewagę, że wygrywa k.o. po 2 min. 45 sek.

Waga piórkowa: Szyc – Hłys. Szyc jest zwycięzcą wysoko na punkty. Rybak bije k.o. Berlaka. W finale spotkał się Rybak z Szycem. Najciekawsza walka dnia. Trzy starcia dały wynik nierozstrzygnięty. W rundzie dodatkowej poddaje się Rybak. Zwycięstwo przez k.o. techniczny odnosi Szyc.

Waga lekka: Olejnik k.o. Bussego, Kraszewski bije k.o. po blisko 2 minutach Podstawkę, Wójcik przez k.o. zwycięża Wochla. W półfinale, Kraszewski wygrywa przez k.o. po 5 minutach walki, a Olejnik wygrywa przez poddanie się Jędrysiaka w trzecim starciu. W finale, Kraszewski jest zwycięzcą punktowym nad Olejnikiem, w bardzo ładnym stylu prowadzona walka.

Walka średnia: Łukasik – Zarzycki. Prawe sierpy Zarzyckiego rzucają przeciwnika trzykrotnie na deski ringu, za czwartym razem zostaje on wyliczony. W finale Zarzycki wygrywa błyskawicznie po jednej minucie przez k.o. z Janczakiem.

W wadze półciężkiej walczyli: Ryczel – Sadkaczak. W ostrym tempie prowadzony mecz nie daje rezultatu po trzech starciach, w czwartym, dodatkowo uwidoczniła się przewaga fizyczna lepiej przedstawiającego się Ryczla.

Meczem kierował w ringu p. Milsz. Sędziowie punktowi: pp. Kanenberg i Nowak. Na zawodach obecnych było wiele wybitnych osobistości, ze świata przemysłowego m.in. widzieliśmy prezesa wielkich zakładów przemysłowych p. Kruschego i konsula łotewskiego p. Bersina.

Interesujące zawody bokserskie urządziło Towarzystwo Sportowe „Kruschender” –

Pabianice intensywnie pracują nad sztuką pugilatorską

Pabianice wcześniej się zbudziły ze snu od Łodzi. Ruchliwe kierownictwo T.S. „Kruschender” w Pabianicach urządziło mistrzostwa klubowe, których przebieg był bardzo interesujący i zasługuje na szersze omówienie.

Widownia wypełniona po brzegi, w pierwszych rzędach zaproszeni goście. Widzieliśmy Prezesa T.S. „Kruschender” p. F. Kruschego, pp. Karola Endera, Teodora Endera, Stefana Endera z małżonką, dr. Lotha, Hersego z Warszawy, T. Hadriana, L. Sokołowskiego, dyr. Ryszarda Kanenberga z małżonką, członków Towarzystwa i ich rodziny. Widzieliśmy zetknięcie się klasy posiadających z klasą robotnicza, co zrobiło bardzo korzystne wrażenie.

Zawodnicy walczyli z godna podkreślenia ambicją, a nawet ci, którym nie wróżono powodzenia z bardziej doświadczonymi kolegami klubowymi wydali z siebie maksimum wysiłku, zmuszając przeciwników do wykazania wszystkich swych walorów.

Dzięki rutynie odnoszą zwycięstwa słabe na punkty zawodnicy czołowi „Kruschendera” i obrony tytułów mistrzów. U zawodników zaobserwowaliśmy zapał do walki i zadowolenie, że mogą przed swym prezesem i zaproszonymi gośćmi pokazać to wszystko czego się w sztuce samoobrony nauczyli.

Przechodząc do poszczególnych walk, nadmienić musimy, że lokal, choć mały, jednak nadaje się doskonale do zaprawy i ostrych treningów.

Przebieg zawodów był następujący – waga papierowa: Rybak – Jakubowski. Z miejsca zaznacza się przewaga ofensywna Rybaka, który ze skutkiem trafia w boki i żołądek przeciwnika. Wytrzymały Jakubowski nie pozostaje dłużny i oddaje cały szereg celnych uderzeń. Przez wszystkie trzy starcia mała przewaga Rybaka, posiadającego błyskawiczne uderzenia. Słabą jego stroną jest zasłona, pozwalająca na proste uderzenia szczękowe Jakubowskiego. Zwycięstwo na punkty przyznane Rybakowi.

Waga musza: Wajerowicz – Kopias. Z góry przesądzone zwycięstwo silniejszego i bardziej doświadczonego Wajerowicza, który po trzech rundach znacznej przewagi wychodzi zwycięzcą. Ocenić walki należycie nie można ze względu na dużą różnicę klasy przeciwników. Wajerowicz z powodu braku dalszego przeciwnika otrzymuje tytuł mistrza klubowego.

Waga kogucia: Musiał-Nowak. Nowak jest zawodnikiem nowym i niedoświadczonym w tej sztuce. Szans do wygrania ze starym zawodnikiem, jak Musiał, debiutant nie miał wcale. Walka zaznaczyła się wielką przewaga Musiała, który w 2-ej rundzie celnym uderzeniem powala przeciwnika na deski ringu k.o.

Kraszewski – Pawłowski. W tej wadze mamy k.o. dnia W drugim starciu bezapelacyjną swą przewagę przypieczętowuje Kraszewski uderzeniem ostatecznym nad młodym Pawłowskim. Kraszewski pokazał piękną walkę i wcale dobrą szkołę. Przeciwnika swego zasypał formalnym gradem ciosów, operując dobrze zarówno lewą, jak i prawą pięścią.

Kraszewski – Musiał. Najciekawsza walka turnieju. Ogólnie spodziewano się k.o. na korzyść Kraszewskiego i rzeczywiście po upływie 20 sekund, celny sierpowy w szczękę dosięga Musiała, który pada na ziemię lecz tylko na sekundę. Odtąd walka prawie że równa ze zmiennym szczęściem. Kraszewski gdyby w momencie powstania Musiała umiał wykorzystać moment i zadać cios decydujący skończyłby walkę szybko. Walka była ładna i ciekawa. Zwycięstwo na punkty i mistrzostwo klubowe przyznano Kraszewskiemu.

Waga piórkowa: Plewiński – Stefański. Przygniatająca przewaga starego „rutyniarza” Plewińskiego nad młodym Stefańskim. Po 3 starciach wygrywa na punkty Plewiński.

Plewiński – Mazur. B. mistrz okręgowy Plewiński w swej wadze nie ma specjalnych przeciwników w swoim klubie. Mazur obawiał się Plewińskiego i nie atakował wcale i w czasie przerwy rezygnuje z dalszej walki. Mistrzem wagi piórkowej zostaje Plewiński.

Waga lekka : Fokt-Piechowski. Piechowski dłużej uprawiający tę gałęź sportu, jest spokojny wyczekujący. Fokt zdradza nerw ofensywny, energicznie napiera na przeciwnika w rezultacie wygrywa na punkty.

Kuropatwa – Zarzycki. Obaj po raz pierwszy znaleźli się w sznurach. Kuropatwa lekki i zwinny z daleka dokucza Zarzyckiemu, który jest jednak bardzo wytrzymały i ze spokojem odbiera ciosy. Od czasu do czasu przechodzi i on do seryjnych uderzeń, które przygniatają Kuropatwę. Zwycięstwo na punkty odnosi Zarzycki.

Zarzycki - Fokt. Walka ta dostarczyła widowni dużo emocji. Widownia brała żywy udział w tym spotkaniu, dopingując swego faworyta. Liczono się z łatwym zwycięstwem Fokta, który jednak w Zarzyckim znalazł godnego przeciwnika. Trzy starcia nie dają rezultatu, a po przedłużeniu zwycięża na punkty Fokt. Walka była zażarta. Mistrzem wagi lekkiej został Fokt.

Waga półśrednia: Wildeman – Zagórski. Spotkanie to nie posiadało wartości sportowej. Zawodnicy po raz pierwszy na ringu. Przytomność umysłu Wildemana pozwoliła górować mu nad przeciwnikiem i wygrać na punkty.

Kłodas – Koniński. B. mistrz okręgu Kłodas miał tym razem za przeciwnika boksera surowego, ale bardzo silnego, który przy pilnej pracy nad sobą może dojść do dobrych rezultatów. Walka obfitowała w wiele interesujących momentów. Już w 1-ej leży k. down, jednak wiedziony ambicją zrywa się i walczy dalej. W drugiej rundzie Koniński jest znów na ziemi już do sześciu, po czym zrywa się i walczy dalej. Jest jednak osłabiony, że pozwala się ostatecznie wyliczyć.

Kłodas – Wildeman. Z jednej strony stanął stary lis ringowy Kłodas, który przewyższa przeciwnika swego wzrostem i rozpiętością ramion, a z drugiej młodziutki Wildeman niedobrze jeszcze zaznajomiony z rękawicami. Liczono się ogólnie z łatwym zwycięstwem Kłodasa, lecz już pierwsza runda wykazała ambitną walkę Wildemana, który parł zawzięcie naprzód. Odtąd Kłodas atakuje ostrożniej i po jednym względnie dwóch uderzeniach cofa się do pozycji wyjściowej, a Wildeman dopada i uderza często, i to ze skutkiem, wynikiem czego osłabia Kłodasa i wygrywa zasłużenie na punkty zdobywając tytuł mistrza wagi półśredniej.

Waga średnia. Mistrzem wagi średniej został Jan Gerbich, bez walki z powodu braku przeciwnika.

Zawodami kierowali bardzo dobrze pp. Inż. Ryszard Kanenberg i Eugeniusz Nowak (na punkty).

Organizacja zawodów – wzorowa. (Express Wieczorny Ilustrowany, 21.01.1928)


Eugeniusz Nowak promotor boksu w Pabianicach był świadkiem wystąpienia Towarzystwa Sportowego Kruschender z Łódzkiego Okręgowego Związku Bokserskiego. W listopadzie 1938 roku Reporter Głosu Porannego opisywał przyczyny zadrażnienia do jakiego doszło w relacjach między towarzystwem a związkiem bokserskim, podkreślając, iż pabianicki Kruschender jest najstarszym klubem bokserskim w Polsce.

W dniu wczorajszym, tj. 18 listopada, sekretariat okręgowy związku bokserskiego otrzymał pismo T. S. Kruschender w Pabianicach. Pismo treści następującej: Pabianice, 17/XI 1938 r. Do zarządu Łódzkiego Okręgowego Związku Bokserskiego.

Po posiedzeniu zarządu Ł.O.Z.B. odbytym w dniu 16 listopada rb. nie widzimy możliwości dalszej współpracy z Łódzkim Okręgowym Związkiem Bokserskim, wobec czego prosimy o skreślenie nas z listy członków. Z poważaniem, Prezes Zarządu: (-) Dyr. Kokeli i Sekretarz: (-) Adamkiewicz.

Jak się dowiadujemy, decyzja o opuszczeniu szeregów Ł.O.Z.B. zapadła w klubie pabianickim po posiedzeniu pełnego zarządu klubu, przy jednomyślności poglądów.

W związku z wystąpieniem Kruschendera z Ł.O.Z.B., rozmawialiśmy z jednym z członków władz klubu pabianickiego, który oświadczył co następuje: - Nie możemy pracować w takiej atmosferze. W roku ubiegłym chłopcy nasi wywalczyli pierwsze miejsce i tytuł mistrzowski, ale utracili to przy zielonym stoliku. Pogodziliśmy się z tym, ale wszyscy zawodnicy byli zniechęceni do pracy. Praca w sekcji bokserskiej przestała być sportową przyjemnością, stała się odbudowaniem, przy ciężkim usposobieniu zawodników tego, co utracono po fatalnym dla nas pod względem psychicznym sezonie ubiegłym. Walczyliśmy w bieżącym sezonie lojalnie, tymczasem tracimy zdobyte punkty i mamy pożegnać się z A-klasą. Nie byłoby to żadną dla nas tragedią, gdybyśmy utracili punkty w walce. Atmosferą protestów i zadrażnień nie chcemy dłużej oddychać. Wykreślamy się ze związku, pod który podłożyliśmy podwaliny.

Jak widzimy wystąpienie najstarszego w Polsce klubu bokserskiego ze związku nastąpiło wskutek zadrażnienia sytuacji, która wytworzyła się w bieżących mistrzostwach okręgowych. Stan tabeli rozgrywek – jak wiadomo naszym Czytelnikom – był tego rodzaju, że drużyny Kruschender i Zjednoczonych były w równej mierze zagrożone degradacją do klasy B. Ambicje obu klubów szły w kierunku utrzymania się w A-klasie, tym więcej, że drużyna pabianicka w roku ubiegłym znajdowała się o krok od tytułu mistrza okręgu. Nie zdobyła go na skutek weryfikacji meczu ze Zjednoczonymi.

Obecnie temperaturę atmosfery podniósł fakt pozbawienia drużyny Kruschender Młynarczyka w meczu z Wimą. Protest Kruschender został przez zarząd odrzucony, z tym, że… Młynarczyka zatwierdzono ostatecznie dla barw klubu pabianickiego! W przededniu meczu decydującego ze Zjednoczonymi, utrata punktu (mecz z Wimą wygrany (:7, zweryfikowano na 7:7) miała kolosalne znaczenie.

Jeszcze bardziej na podniecenie temperatury wpłynęła afera Szczapińskiego ze Zjednoczonych, który na meczu z I.K.P. miał w butach ołowiane wkładki i zgodnie ze zwyczajami, panującymi w wydziale sportowym Ł.O.Z.B. powinien być natychmiast ukarany, tak, aby nie mógł już walczyć na najbliższym meczu, czyli w niedzielę przeciwko Kruschender. W postępowaniu swym wydział sportowy nie stosował jednakowej miary i Szczapińskiego na razie nie ukarał, tak, ze mógłby walczyć w niedzielę. Rozdrażniony wyjątkową sytuacją przedstawiciel Kruschendera w związku, wiceprezes Ł.O.Z.B., p. Borkowski złożył mandat i dymisja jego została przyjęta, a klub, jak to już wspomnieliśmy – opuścił szeregi związku. (Głos Poranny, 19.11.1938 r.)


http://www.petea.home.pl/

 

W latach 20. XX wieku w Pabianicach odbywały się znaczące imprezy bokserskie. Głos Polski informował: Wielki mecz bokserski w Pabianicach. Śliczne zwycięstwo mistrza Polski, łodzianina Jana Gerbicha.

Onegdajsze zawody bokserskie w Pabianicach stały na nie mniejszym niż w Łodzi poziomie sportowym. Do zawodów zgłosili się ci sami pięściarze co w Łodzi, z wyjątkiem mistrza Konarzewskiego, Tobiacellego I Kwiatkowskiego, którzy, mimo zaproszenia, nie przybyli. Na ogół turniej pabianicki wykazał wyższość gości górnośląskich nad gospodarzami.

Przebieg spotkań był niezwykle interesujący. W wadze niższej spotkał się katowiczanin Walczyk z Pepim z Pabianic. W pierwszych dwóch rundach Walczyk bardzo ostrożnie atakuje natomiast w trzeciej rundzie wpadł z taką werwą na swego przeciwnika, że sekundant jego rzucił ręcznik na środek ringu na znak poddania się Pepiego.

W wadze koguciej odbył się mecz – rewanż pomiędzy Franiem (Katowice) a Lewandowskim (ŁKB). W Łodzi zwyciężył Lewandowski, toteż katowiczanin chciał za wszelką cenę zrehabilitować się. Franio w dobrej kondycji jest groźnym przeciwnikiem. Przy zmiennym szczęściu walka nie dała rezultatu.

W wadze piórkowej spotkali się: Wende z Katowic i Eddon z Pabianic. Już w pierwszej chwili zauważyć było można przewagę górnoślązaka, który bardzo ładnie pracuje unikami i skutecznie zadaje ciosy, tak że Eddon poddaje się nie rozpoczynając drugiej rundy.

Miłą niespodziankę sprawił nam „Ino”.

Miał on za przeciwnika wypoczętego Wystrychowskiego (Katowice), który w Łodzi nie brał udziału w walkach. Lekka przewaga łodzianina, który też zostaje uznany za zwycięzcę na punkty. Obaj pięściarze są wagi półśredniej.

Piątego spotkania turnieju pomiędzy Nowakiem (Pabianice), a Deniszem z Katowic, oczekiwała publiczność pabianicka z wielkim odprężeniem, spodziewając się zobaczyć ostrą i zaciętą walkę. Nowak jednak, nie dbając o zwycięstwo, demonstrował ładną obronę oraz szybkie i krótkie ciosy. Śliczne to spotkanie zakończyło się wynikiem nierozstrzygniętym. Obaj zawodnicy są wagi średniej.

W tejże wadze walczyli w przedostatniej parze dwaj katowiczanie: Klarowicz i Snopk. Walka była bardzo efektowna, prowadzona w szybkim tempie: zakończyła się wynikiem nierozstrzygniętym.

„Gwoździem” turnieju był mecz w wadze półciężkiej pomiędzy chlubą boksu polskiego, mistrzem Polski, olimpijczykiem Janem Gerbichem z Łodzi, a mistrzem województwa śląskiego Wusikiem. Wusik w walce z Tobiacellim w Łodzi okazał się pięściarzem pierwszorzędnym, godnym tytułu mistrza województwa śląskiego, toteż z niecierpliwością oczekiwano pojawienia się tych dwóch pierwszorzędnych pięściarzy. Gerbich, który może się poszczycić zwycięstwem nad Rischkiem – mistrzem Śląska wagi ciężkiej, Konarzewskim i Ertmańskim mistrzem Polski, tym razem nie zawiódł. Już w pierwszej rundzie Wusik, trafiony lewą Gerbicha, lezy za ziemi, zrywa się jednak w 9 sekundzie, a zasypany gradem ciosów, poddaje się, rzekomo z powodu zwichniętego palca.

Wypełniona widownia darzy zwycięzcę frenetycznymi oklaskami.

Jak się dowiadujemy klub bokserski w Łodzi zachęcony niebywałym powodzeniem zawodów w Łodzi i Pabianicach, pertraktował z kierownictwem ekspedycji górnośląskiej w sprawie ponownego przyjazdu i to w najbliższym czasie. (Głos Polski, 12.03.1925)


Autor: Sławomir Saładaj


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Zamknij